You are on page 1of 152

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Vedymini, a. wiedmini wrd Nordlingw (ob.) tajemnicza i elitarna kasta kapanwwojownikw, prawdopodobnie odam druidw (ob.). Wyposaeni w wyobraeniu ludowym w moc magiczn oraz nadludzkie zdolnoci, stawa mieli v. do walki przeciwko zym duchom, potworom i wszelkim ciemnym siom. W rzeczywistoci, mistrzami bdc we wadaniu broni, byli v. uywani przez wadykw Pnocy w walkach plemiennych, midzy owymi toczonych. W boju wpadali v. w trans, wywoywany, jak si mniema, autohipnoz lub rodkami odurzajcymi, walczyli ze lep energi, bdc cakowicie niewraliwymi na bl i powane nawet obraenia, co umacniao przesdy o ich nadprzyrodzonej mocy. Teoria, wedle ktrej v. mieli by produktami mutacji lub inynierii genetycznej, nie znalaza potwierdzenia. S v. bohaterami licznych poda Nordlingw (por. F. Delanhoy, Mity i legendy ludw Pnocy"). Effenberg i Talbot, Encyclopaedia Maxima Mundi, tom XV Rozdzia pierwszy Do tego, eby mc zarabia na ycie jako goniec konny, mawia zwykle Aplegatt wstpujcym do suby modzikom, potrzebne s dwie rzeczy - zota gowa i elazna dupa. Zota gowa jest nieodzowna, poucza modych gocw Aplegatt, albowiem pod ubraniem, w paskiej, przypasanej do goej piersi skrzanej sakwie goniec wozi tylko wiadomoci mniejszej wagi, ktre bez lku mona powierzy zdradliwemu papierowi lub pergaminowi. Prawdziwie wane, sekretne wieci, takie, od ktrych wiele zaley, goniec musi zapamita i powtrzy komu trzeba. Sowo w sowo, a niekiedy nieproste s to sowa. Wymwi trudno, a co dopiero zapamita. Aby zapamita, aby nie pomyli si powtarzajc, trzeba mie icie zot gow. A co daje elazna rzy, oho, tego kady goniec rycho dowiadczy sam. Gdy przyjdzie spdzi mu w siodle trzy dni i trzy noce, tuc si sto albo i dwiecie mil po gocicach, a czasami, gdy trzeba, po bezdroach. Ha, pewnie, nie cigiem siedzi si w siodle, czasem si zsiada, odpoczywa. Bo czowiek duo wytrzyma, ale ko mniej. Ale gdy po odpoczynku trzeba znowu na kulbak, zda si, e rzy krzyczy: Ratunku, morduj!" A komu teraz potrzebni gocy konni, panie Aplegatt, wydziwiali niekiedy modzi. Z Yengerbergu do Wyzimy, przykadowo, nie doskacze nikt szybciej ni w cztery, albo i pi dni, choby na najmiglejszym dzianecie skaka. A czarodziejowi z Yengerbergu ile trzeba, by magiczn wiadomo przekaza do czarodzieja z Wyzimy? Godziny p, albo i tego nie. Gocowi moe ko okule. Mog go zbje albo Wiewirki ubi, wilcy albo gryfy go mog rozedrze. By goniec, nie ma goca. A czarnoksiska wiadomo zawdy dotrze, drogi nie zgubi, nie opni si ani nie zatraci. Po co gocy, jeli wszdzie s czarodzieje, przy kadym krlewskim dworze? Niepotrzebni ju s gocy, panie Aplegatt. Przez jaki czas Aplegatt te myla, e ju nie jest nikomu potrzebny. Mia trzydzieci sze lat, by may, ale silny i ylasty, pracy si nie ba i mia, ma si rozumie, zot gow. Mg znale sobie inn robot, by wyywi siebie i on, by odoy troch grosza na posag dla dwch niezamnych jeszcze crek, by mc nadal pomaga tej zamnej, ktrej mowi, beznadziejnej ofermie, cigiem nie wiodo si w interesach. Ale Aplegatt nie chcia i nie wyobraa sobie innej roboty. By krlewskim gocem konnym. I nagle, po dugim okresie zapomnienia i upokarzajcej bezczynnoci, Aplegatt sta si znowu potrzebny. Gocice i lene dukty znowu zadudniy od kopyt. Gocy, jak za dawnych czasw, jli znowu przemierza kraj, niosc wiadomoci od grodu do grodu. Aplegatt wiedzia, dlaczego tak byo. Widzia wiele, a sysza jeszcze wicej. Oczekiwano od niego, e tre przekazanej wiadomoci natychmiast wymae z pamici, zapomni o niej, tak by nie mc sobie przypomnie nawet na torturach. Ale Aplegatt pamita. I wiedzia, dlaczego krlowie nagle przestali si komunikowa za pomoc magii i magikw. Wiadomoci, ktre przewozili gocy, miay pozosta tajemnic dla czarodziejw. Krlowie nagle przestali ufa magikom, przestali powierza im swe sekrety. Co byo powodem nagego ochodzenia si przyjani krlw i czarodziejw, tego Aplegatt nie wiedzia i nie obchodzio go to zbytnio. Tak krlowie, jak i magicy byli w jego opinii istotami

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

niepojtymi, nieobliczalnymi w czynach - zwaszcza gdy czasy robiy si trudne. A tego, e szy trudne czasy, nie sposb byo nie zauway, przemierzajc kraj od grodu do grodu, od zamku do zamku, od krlestwa do krlestwa. Na drogach peno byo wojska. Co krok natykao si na kolumny piechoty lub jazdy, a kady napotkany komendant by zdenerwowany, przejty, opryskliwy i tak wany, jakby los caego wiata od niego jednego zawis. Rwnie grody i zamki pene byy zbrojnego ludu, dzie i noc trwaa tam gorczkowa bieganina. Niewidoczni zwykle burgrabiowie i kasztelani teraz bez ustanku latali po murach i dziedzicach li niczym osy przed burz, darli si, klli, wydawali rozkazy, rozdawali kopniaki. Ku twierdzom i garnizonom dniem i noc cigny ociale kolumny wyadowanych wozw, mijajc kolumny wracajce, jadce szybko, leciutko i pusto. Pyliy gocice pdzone wprost ze stadnin tabuny rozbrykanych trzylatkw. Niezwyczajne ni wdzida, ni zbrojnego jedca koniki wesoo korzystay z ostatnich dni swobody, dostarczajc koniuchom mnstwo dodatkowego zajcia, a innym uytkownikom drg niemao kopotw. Krtko mwic, w upalnym, nieruchomym powietrzu wisiaa wojna. Aplegatt unis si w strzemionach, rozejrza. W dole, u stp wzgrza, byskaa rzeka, ostro meandrujc wrd k i kp drzew. Za rzek, na poudniu, rozcigay si lasy. Goniec popdzi konia. Czas nagli. By w drodze od dwch dni. Rozkaz krlewski i poczta dopady go w Hagge, gdzie wypoczywa po powrocie z Tretogoru. Opuci twierdz noc, galopujc gocicem wzdu lewego brzegu Pontaru, przekroczy granic z Temeri przed witem, a teraz, w poudnie nastpnego dnia, by ju nad brzegiem Ismeny. Gdyby krl Foltest by w Wyzimie, Aplegatt dorczyby mu posanie jeszcze tej nocy. Niestety, krla nie byo w stolicy - przebywa na poudniu kraju, w Mariborze, oddalonym od Wyzimy o blisko dwiecie mil. Aplegatt wiedzia o tym, dlatego w okolicach Biaego Mostu porzuci wiodcy na zachd gociniec i pojecha lasami, w kierunku Ellander. Ryzykowa nieco. W lasach cigle grasoway Wiewirki, biada temu, kto wpad im w rce lub nawin si pod uk. Ale goniec krlewski musi ryzykowa. Taka suba. Sforsowa rzek bez trudu - od czerwca nie padao, woda w lnienie opada znacznie. Trzymajc si skraju lasu, dotar na szlak wiodcy z Wyzimy na poudniowy wschd, w stron krasnoludzkich hut, kuni i osiedli w Masywie Mahakam. Szlakiem cigny wozy, wyprzedzane czsto przez konne podjazdy. Aplegatt odetchn z ulg. Tam, gdzie byo ludno, nie byo Scoia'tael. Kampania przeciw walczcym z ludmi elfom trwaa w Temerii od roku, przeladowane po lasach wiewircze komanda podzieliy si na mniejsze grupki, a mniejsze grupki trzymay si z dala od uczszczanych drg i nie urzdzay na nich zasadzek. Przed wieczorem by ju na zachodniej granicy ksistwa Ellander, na rozstaju w okolicach wioski Zavada, skd mia prost i bezpieczn drog do Mariboru - czterdzieci dwie mile bitym, uczszczanym traktem. Na rozstaju bya karczma. Postanowi da odpocz koniowi i sobie. Wiedzia, e jeli wyruszy o brzasku, to nawet bez specjalnego mczenia wierzchowca jeszcze przed zachodem soca ujrzy srebrno-czarne proporce na czerwonych dachach wie mariborskiego zamku. Rozkulbaczy klacz i sam j oporzdzi, kac pachokowi i precz. By gocem krlewskim, a goniec krlewski nikomu nie pozwala dotyka swego konia. Zjad solidn porcj jajecznicy z kiebas i wiartk pytlowego chleba, popi kwart piwa. Posucha plotek. Rnorodnych. W karczmie popasali podrni ze wszystkich stron wiata. W Dol Angra, dowiedzia si Aplegatt, znowu doszo do incydentw, znowu oddzia lyrijskiej kawalerii ci si na granicy z nilfgaardzkim podjazdem, znowu Meve, krlowa Lyrii, wielkim gosem oskarya Nilfgaard o prowokacj i wezwaa pomocy od krla Demawenda z Aedirn. W Tretogorze odbya si publiczna egzekucja redaskiego barona, ktry potajemnie znosi si z emisariuszami nilfgaardzkiego cesarza Emhyra. W Kaedwen poczone w duy oddzia komanda Scoia'tael dopuciy si rzezi w forcie Leyda. W rewanu za t masakr ludno Ard Carra-igh dokonaa pogromu, mordujc blisko cztery setki bytujcych w stolicy nieludzi. W Temerii, opowiedzieli kupcy jadcy z poudnia, panuj smutek i aoba wrd cintryjskich emigrantw, zebranych pod sztandarami marszaka Yissegerda. Potwierdzia si bowiem straszna wie o mierci Lwitka, ksiniczki Cirilli, ostatniej z krwi krlowej Calanthe, zwanej Lwic z Cintry. Opowiedziano kilka jeszcze straszniejszych, zowrbnych plotek. Oto w kilku wsiach w okolicach Aldersbergu dojone krowy zaczy nagle strzyka z wymion krwi, a o wicie widziano we

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

mgle Dziewic Moru, zwiastunk straszliwej zagady. W Brugge, w okolicach Lasu Brokilon, zakazanego krlestwa lenych driad, pojawi si Dziki Gon, galopujcy po niebiosach orszak widm, a Dziki Gon, jak powszechnie wiadomo, zawsze zapowiada wojn. A z przyldka Bremervoord dostrzeono widmowy statek, a na jego pokadzie upiora - czarnego rycerza w hemie ozdobionym skrzydami drapienego ptaka... Goniec nie przysuchiwa si duej, by zbyt zmczony. Poszed do wsplnej izby noclegowej, zwali si na barg i zasn jak koda. O brzasku wsta. Gdy wyszed na podwrze, zdziwi si nieco - nie by pierwszym szykujcym si do drogi, a to rzadko si zdarzao. Przy studni sta osiodany kary ogier, a obok, przy korycie, mya rce kobieta w mskim stroju. Syszc kroki Aplegatta, kobieta odwrcia si, mokrymi domi zebraa i odrzucia do tyu bujne czarne wosy. Goniec ukoni si. Kobieta lekko skina gow. Wchodzc do stajni niemal zderzy si z drugim rannym ptaszkiem, ktrym bya moda dziewczyna w aksamitnym berecie, wywodzca wanie na podwrze jabko-wit klacz. Dziewczyna tara twarz i ziewaa, opierajc si o bok wierzchowca. - Ojej - mrukna, mijajc goca. - Usn chyba na koniu... Usn jak nic... Uaauaaua... - Chd ci orzewi, gdy rozkusujesz kobyk - rzek grzecznie Aplegatt, cigajc siodo z belki. - Szczliwej drogi, panieneczko. Dziewczyna odwrcia si i spojrzaa na niego, jak gdyby dopiero teraz go zauwaya. Oczy miaa wielkie i zielone jak szmaragdy. Aplegatt narzuci czaprak na konia. - Szczliwej drogi yczyem - powtrzy. Zwykle nie by wylewny ani rozmowny, ale teraz czu potrzeb pogadania z blinim, nawet jeli tym blinim bya zwyka zaspana smarkula. Moe sprawiy to dugie dni samotnoci na szlaku, a moe to, e smarkula troch przypominaa jego redni crk. - Niech was bogowie ustrzeg - doda - od wypadku i zej przygody. We dwie wy jeno i przy tym niewiasty... A czasy teraz niedobre. Wszdzie niebezpieczestwo czyha na gocicach... Dziewczyna szerzej otworzya zielone oczy. Goniec poczu zimno na plecach, przeszy go dreszcz. - Niebezpieczestwo... - odezwaa si nagle dziewczyna dziwnym, zmienionym gosem. Niebezpieczestwo jest ciche. Nie usyszysz, gdy nadleci na szarych pirach. Miaam sen. Piasek... Piasek by gorcy od soca... - Co? - Aplegatt zamar z siodem opartym o brzuch. - Co mwisz, panieneczko? Jaki piasek? Dziewczyna wzdrygna si silnie, przetara twarz. Jabkowita klacz potrzsna bem. - Ciri! - zawoaa ostro czarnowosa kobieta z podwrza, poprawiajc poprg i juki karego ogiera. - Pospiesz si! Dziewczyna ziewna, spojrzaa na Aplegatta, zamrugaa, sprawiajc wraenie zdziwionej jego obecnoci w stajni. Goniec milcza. - Ciri - powtrzya kobieta. - Zasna tam? - Ju id, pani Yennefer! Gdy Aplegatt okulbaczy wreszcie konia i wywid go na podwrze, po kobiecie i dziewczynie nie byo ju ladu. Kogut zapia przecigle i chrypliwie, rozszczeka si pies, wrd drzew odezwaa si kukuka. Goniec wskoczy na siodo. Przypomnia sobie nagle zielone oczy zaspanej dziewczyny, jej dziwne sowa. Ciche niebezpieczestwo? Szare pira? Gorcy piasek? Chyba niespena rozumu bya dziewka, pomyla. Sporo takich teraz si widuje, pomylonych dziewek, ukrzywdzonych w wojenne dni przez maruderw albo innych hultajw... Tak, ani chybi pomylona. A moe jeno rozespana, wyrwana ze snu, nie dobudzona jeszcze? Dziw, jakie brednie nieraz ludzie plot, gdy o witaniu wci jeszcze midzy snem a jaw si koacz... Znowu przeszy go dreszcz, a midzy opatkami odezwa si bl. Rozmasowa plecy pici. Gdy tylko znalaz si na mariborskim trakcie, wrazi koniowi pit w mikkie i poszed w galop. Czas nagli. **** W Mariborze goniec nie odpoczywa dugo - nie min dzie, a wiatr znowu wiszcza mu w uszach. Nowy ko, szpakowaty rebiec z mariborskiej stadniny, szed ostro, wycigajc szyj i

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

zamiatajc ogonem. Migay przydrone wierzby. Pier Aplegatta ugniataa sakwa z poczt dyplomatyczn. Rzy bolaa. - Tfu, a eby kark skrci, latawcze zatracony! - wrzasn mu w lad wonica, cigajc powody zaprzgu, sposzonego przemkniciem cwaujcego szpaka. - Widzita go, jak to gna, jakby mu mier pity lizaa! A pd, pd, wiszczypao, i tak przed kostuch nie ucieczesz! Aplegatt otar oko, zazawione od pdu. Wczorajszego dnia przekaza krlowi Foltestowi listy, a potem wyrecytowa tajne posanie krla Demawenda. - Demawend do Foltesta. W Dol Angra wszystko przygotowane. Przebieracy czekaj na rozkaz. Przewidywany termin: druga noc lipcowa po nowiu ksiyca. odzie musz wyldowa na tamtym brzegu dwa dni pniej. Nad gocicem leciay stada wron, kraczc dononie. Leciay na wschd, w kierunku Mahakamu i Dol Angra, w kierunku Yengerbergu. Jadc, goniec powtarza w pamici sowa sekretnego poselstwa, ktre za jego porednictwem krl Temerii sa krlowi Aedirn. Foltest do Demawenda. Pierwsze: Wstrzymajmy akcj. Mdrale zwoali zjazd, maj si spotka i radzi na wyspie Thanedd. Ten zjazd moe wiele zmieni. Drugie: poszukiwa Lwitka mona zaprzesta. Potwierdzio si. Lwitko nie yje. Aplegatt dgn szpaka pit. Czas nagli. **** Wska lena droga bya zatarasowana wozami. Aplegatt zwolni, spokojnie podkusowa do ostatniego z dugiej kolumny wehikuw. Natychmiast zorientowa si, e nie przepchnie si przez zator. O zawracaniu nie mogo by i mowy, byaby to zbyt wielka strata czasu. Zapuszczanie si w bagnisty gszcz celem objechania zatoru te niezbyt mu si umiechao, tym bardziej e zmierzchao ju. - Co tu si stao? - zapyta wonicw ostatniego pojazdu kolumny, dwch staruszkw, z ktrych jeden zdawa si drzema, a drugi nie y. - Napad? Wiewirki? Gadajcie! Spiesz si... Nim ktry ze staruszkw zdy odpowiedzie, od niewidocznego wrd lasu czoa kolumny rozlegy si krzyki. Wonice w popiechu wskakiwali na wozy, smagali konie i woy przy wtrze wyszukanych przeklestw. Kolumna ociale ruszya z miejsca. Drzemicy staruszek ockn si, poruszy brod, cmokn na muy i strzeli je lejcami po zadach. Staruszek wygldajcy na nieywego oy, odsun somiany kapelusz z oczu i popatrzy na Aplegatta. - Patrzcie go - powiedzia. - Spieszno mu. H, synku, poszczcio ci si. W sam czas tu doskakae. - Ano - poruszy brod drugi staruszek i popdzi muy. - W sam czas. Gdyby tu w poudnie zajecha, staby wraz z nami, czeka na wolny przejazd. Wszystkim nam pilno, ale czeka przyszo. Jak pojedziesz, gdy trakt zamknity? - Zamknity by trakt? A to jak mod? - Srogi ludojad si tu objawi, synku. Na rycerza napad, co samowtr z pachokiem traktem jecha. Rycerzowi podobnie potwr gow wraz z hemem urwa, koniu kiszki wypuci. Pachoek umkn zdoa, baja, e zgroza jedna, e czerwony by pono gociniec od juchy... - Co to byo za monstrum? - spyta Aplegatt, wstrzymujc konia, by mc kontynuowa rozmow z wonicami wlokcego si wozu. - Smok? - Nie, nie smok - powiedzia drugi staruszek, ten w somianym kapeluszu. - Powiadaj, mandygora, czy jako tak. Pachoek gada, e latajca bestyja, okrutnie wielga. A zawzita! Mylelim, e re rycerza i odleci, ale gdzie tam! Siada pono na drodze, kurwa jej ma, i siedzi, syczy, zbiskami yska... No, to i zatkaa szlak niczym korek flaszk, bo kto podjecha i potwor zoczy, zostawia wz i chodu nazad. Ustawio si tedy wozw na p mili, a dookoa, jak sam baczysz, synku, gstwa i mokrado, ani objecha, ani zawrci. Stalim tedy... - Tylu chopa! - parskn goniec. - A stali jak dudki! Byo topory wzi a dzidy i wyen besti z drogi albo ubi. - Ano, paru prbowao - powiedzia powocy staruszek, popdzajc muy, bo kolumna ruszya szybciej. -Trzech krasnoludw z kupieckiej stray, a z nimi czterej nowobracy, co do Carreras do twierdzy szli, do wojska. Krasnoludw bestyja okrutnie poharataa, a nowobracy...

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Czmychnli - dokoczy drugi staruszek, po czym soczycie i daleko splun, niechybnie trafiajc w woln przestrze midzy zadami muw. - Czmychnli, ledwo ow mandygor zoczyli. Jeden pono w gacie si sfajda. O, patrzaj, patrzaj, synku, to on! Tam! - Co wy mi tu - zdenerwowa si lekko Aplegatt - posraca chcecie pokazywa? Nieciekawym... - Nie to! Potwr! Ubity potwr! Wojacy na fur go kad! Widzicie? Aplegatt stan w strzemionach. Pomimo zapadajcych ciemnoci i toczcych si ciekawskich dostrzeg podnoszone przez onierzy ogromne powe cielsko. Nietoperze skrzyda i skorpioni ogon potwora wloky si bezwadnie po ziemi. Krzyknwszy chralnie, wojacy unieli zewok wyej i zwalili na wz. Zaprzone do wozu konie, zaniepokojone wida smrodem krwi i cierwa, zaray, targny dyszlem. - Nie sta! - wrzasn na staruszkw komenderujcy onierzami dziesitnik. - Dalej jecha! Nie tarasowa przejazdu! Dziadek popdzi muy, wz podskoczy na koleinach. Aplegatt szturchn konia pit, zrwna si. - Wojacy, widno, besti utukli? - Ale tam - zaprzeczy staruszek. - Wojacy, jak przyszli, jeno gby na ludzi rozwierali, rugali. A to stj, a to nastp si, a to to, a to sio. Do potwora im spieszno nie byo. Posali po wiedmina. - Po wiedmina? - Tak byo - zapewni drugi staruszek. - Ktremu si przypomniao, e we wsi wiedmina widzia, tedy posali po niego. Przejeda potem podle nas. Wos mia biay, gb paskudn i srogi miecz na plecach. Nie mina godzina, jak kto od przodka krzykn, e zara bdzie mona jecha, bo wiedmin bestyj ukatrupi. Tegdy ruszylim nareszcie i akuratnie ty si, synku, napatoczy. - Ha - rzek Aplegatt w zamyleniu. - Tyle lat po drogach goni, a jeszcze wiedmina nie napotkaem. Widzia kto, jak on tego potwora sprawia? - Ja widziaem! - zawoa chopak ze zmierzwion czupryn, podkusowujc z drugiej strony wozu. Jecha na oklep, powodujc chud hreczkowat szkapk za pomoc kantara. - Wszystko widziaem! Bo przy onierzach byem, na samiukim przodku! - Patrzcie go, smarka - powiedzia powocy staruszek. - Mleko pod nosem, a jak si mdrzy. A batem chcesz? - Niechajcie go, ojciec - wtrci si Aplegatt. - Skoro rozstaje, tam na Carreras pojad, a wczeniej chciaoby si wiedzie, co byo z tym wiedminem. Gadaj, may. - A byo tak - zacz szybko chopak, jadc stpa obok zaprzgu - e przyby w wiedmin do wojskowego komendanta. Rzek, e zwie si Gerant. Komendant za si na to, e jak si zwa, tak si zwa, lepiej niech si do roboty wemie. I pokaza, kdy potwr siedzi. Wiedmin podszed bliej, popatrzy krzynk. Do potwora byo ze staje, albo i wicej nawet, ale on tylko z dala pojrza i od razu mwi, e to jest mantikora wyjtkiem wielga i e ubije j, jak mu dwiecie koron zapac. - Dwiecie koron? - zachysn si drugi staruszek. -Co on, ze szcztem zdumia? - To samo pan komendant rzekli, ino e plugawiej nieco. A wiedmin na to, e tyle to ma kosztowa i e jemu zajedno, niech potwr siedzi na drodze choby do sdnego dnia. Komendant na to, e tyli grosza nie zapaci, wolej mu poczeka, a stwora sama odleci. Wiedmin za si na to, e stwora nie odleci, bo godna jest i wcieka. A jeli odleci, to wnet nazad powrci, bo to jej owieckie tero... teret... teretor... - A ty, smarku, nie bublij! - zezoci si powocy staruszek, bez widocznego skutku prbujc wysmarka si w palce, w ktrych jednoczenie trzyma lejce. - Jeno mw, jak byo! - Wdy mwi! Rzek wiedmin tak: nie odleci potwr, a bdzie sobie ca noc rycerza ubitego jad, powolutku, bo rycerz w zbroicy, wyduba go trudno ze rodka. Na to podeszli kupce i nue wiedmina ugadywa, tak i siak, e ciepk zrobi i sto koron mu dadz. A wiedmin im na to, e bestia, pry, zowie si mantikora i bardzo jest nieprzezpieczna, tedy sto koron to se mog wsadzi do rzyci, on karku nie nadstawi. Na to komendant rozsierdzi si i powiedzia, e taka to ju pieska i wiedmiska dola karku nadstawia i e wiedmin rychtyk do tego jest jako wanie ona rzy do srania. A kupce wida bojali si, e wiedmin tako rozsierdzi si i precz ruszy, bo ugodzili si na sto pidziesit. I wiedmin miecza doby i gocicem poszed, ku temu miejscu, gdzie potwora siedziaa. A komendant znak od uroku w lad za nim zrobi, na ziem poplu i rzek, e takich odmiecw piekielnych nie wiedzie czemu ziemia nosi. Jeden kupiec za si na to, e jakby wojsko, miast po

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

lasach za elfami gania, straszyda z drg przepdzao, toby wiedminw nie byo trzeba i e... - Nie ple - przerwa staruszek - ino opowiadaj, co widzia. - Jam - pochwali si chopak - wiedmiskiego konia strzeg, kobyki kasztanki ze strzak bia. - Z kobyk pies tacowa! A jak wiedmin potwora ubija, widziae? - Eee... - zajkn si chopak. - Nie widziaem... Do tyu mnie wypchli. Wszyscy w gos wrzeszczeli i konie si sposzyy, tedy... - Przeciem mwi - rzek pogardliwie dziadek - e gwno on widzia, smark jeden. - Alem widzia wiedmina, gdy wrci! - zaperzy si chopak. - A komendant, ktry na wszystko baczy, blady by cakiem na licu i rzek po cichu do onierzw, e s to czary magiczne albo sztuczki elfie, e zwyky czowiek tak szybko mieczem robi nie zdoa... Wiedmin za si od kupcw wzi pienidz, kobyki dosiad i pojecha. - Hmmm... - mrukn Aplegatt. - Ktrdy pojecha? Traktem ku Carreras? Jeli tak, to go moe dognam, cho mu si przyjrz... - Nie - powiedzia chopak. - On z rozstaja w stron Dorian ruszy. Spieszno mu byo. **** Wiedminowi rzadko nio si cokolwiek i nawet tych rzadkich snw nigdy nie pamita po przebudzeniu. Nawet wtedy, gdy byy to koszmary - a zwykle byy to koszmary. Tym razem to te by koszmar, ale tym razem wiedmin zapamita przynajmniej jego fragment. Ze skbionego wiru jakich niejasnych, ale niepokojcych postaci, dziwnych, ale zowrbnych scen i niezrozumiaych, ale budzcych groz sw i dwikw wyoni si nagle wyrany i czysty obraz. Ciri. Inna od tej, ktr pamita z Kaer Morhen. Jej popielate wosy, rozwiane w galopie, byy dusze - takie jakie nosia wtedy, gdy spotka j po raz pierwszy, w Brokilonie. Gdy przejedaa obok niego, chcia krzykn, ale nie doby gosu. Chcia pobiec za ni, ale mia wraenie, e do poowy ud pogrony jest w stygncej smole. A Ciri zdawaa si go nie widzie, galopowaa dalej, w noc, midzy pokraczne olchy i wierzby, jak ywe wymachujce konarami. A on zobaczy, e jest cigana. e w lad za ni cwauje kary ko, a na nim jedziec w czarnej zbroi, w hemie udekorowanym skrzydami drapienego ptaka. Nie mg si poruszy, nie mg krzykn. Mg tylko patrze, jak skrzydlaty rycerz dogania Ciri, chwyta za wosy, ciga z sioda i galopuje dalej, wlokc j za sob. Mg tylko patrze, jak twarz Ciri sinieje z blu, a z jej ust rwie si bezgony krzyk. Obudzi si, rozkaza sobie, nie mogc znie koszmaru. Obudzi si! Obudzi si natychmiast! Obudzi si. Dugo lea nieruchomo, rozpamitujc sen. Potem wsta. Wycign spod poduszki sakiewk, szybko przeliczy dziesiciokoronwki. Sto pidziesit za wczorajsz mantikor. Pidziesit za mglaka, ktrego zabi na zlecenie wjta z wioski pod Carreras. I pidziesit za wilkoaka, ktrego wystawili mu osadnicy z Burdorffu. Pidziesit za wilkoaka. Duo, bo robota bya atwa. Wilkoak nie broni si. Zagnany do jaskini, z ktrej nie byo wyjcia, uklkn i czeka na cios miecza. Wiedminowi byo go al. Ale potrzebowa pienidzy. Nie mina godzina, a wdrowa ju ulicami miasta Dorian, szukajc znajomego zauka i znajomego szyldu. **** Napis na szyldzie gosi: Codringher i Fenn, konsultacje i usugi prawne". Geralt jednak wiedzia a nadto dobrze, e to, co robili Codringher i Fenn, miao z reguy nad wyraz mao wsplnego z prawem, sami za partnerzy mieli mnstwo powodw, by unika jakiegokolwiek kontaktu zarwno z prawem, jak i z jego przedstawicielami. Wtpi te powanie, by ktrykolwiek ze zjawiajcych si w kantorze klientw wiedzia, co znaczy sowo konsultacja". W dolnej kondygnacji budyneczku nie byo wejcia; byy tylko solidnie zaryglowane wrota, zapewne wiodce do wozowni lub stajni. Aby dosta si do drzwi wejciowych, trzeba byo zapuci si na tyy domu, wej na botniste, pene kaczek i kur podwrko, stamtd na schodki, potem za

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

przej wsk galeryjk i ciemnym korytarzykiem. Dopiero wwczas stawao si przed solidnymi, okutymi drzwiami z mahoniu, zaopatrzonymi w wielk mosin koatk w ksztacie lwiej gowy. Geralt zakoata, po czym cofn si szybko. Wiedzia, e zamontowany w drzwiach mechanizm moe wystrzeli z ukrytych wrd oku otworw dugie na dwadziecia cali elazne szpikulce. Teoretycznie, szpikulce strzelay z drzwi tylko wwczas, gdy kto prbowa manipulowa przy zamku, wzgldnie gdy Codringher lub Fenn naciskali na urzdzenie spustowe, ale Geralt wielokrotnie ju przekona si, e nie ma niezawodnych mechanizmw i e kady z nich dziaa czasem nawet wtedy, gdy dziaa nie powinien. I odwrotnie. W drzwiach byo zapewne jakie urzdzenie identyfikujce goci, prawdopodobnie czarodziejskie. Po zakoataniu nigdy nikt z wewntrz nie indagowa ani nie da, by si opowiada. Drzwi otwieray si i stawa w nich Codringher. Zawsze Codringher, nigdy Fenn. - Witaj, Geralt - powiedzia Codringher. - Wejd. Nie musisz si tak paszczy do framugi, bo rozmontowaem zabezpieczenie. Par dni temu co si w nim zepsuo. Zadziaao ni z gruszki, ni z pietruszki i podziurawio domokrc. Wchod miao. Masz spraw do mnie? - Nie - wiedmin wszed do obszernego, mrocznego przedpokoju, w ktrym jak zwykle lekko mierdziao kotem. - Nie do ciebie. Do Fenna. Codringher zarechota gono, utwierdzajc wiedmina w podejrzeniu, e Fenn by postaci stuprocentowo mityczn, suc do mydlenia oczu prewotom, bajlifom, poborcom podatkw i innym nienawistnym Codringherowi osobom. Weszli do kantoru, w ktrym byo janiej, bo by to pokj szczytowy - solidnie zakratowane okna wychodziy na soce przez wiksz cz dnia. Geralt zaj krzeso przeznaczone dla klientw. Naprzeciw, za dbowym biurkiem, rozpar si w wycieanym fotelu Codringher, kacy tytuowa si adwokatem" czowiek, dla ktrego nie byo rzeczy niemoliwych. Jeli kto mia trudnoci, kopoty, problemy - szed do Codringhera. I wwczas ten kto szybko dostawa do rki dowody nieuczciwoci i malwersacji wsplnika w interesach. Otrzymywa kredyt bankowy bez zabezpiecze i gwarancji. Jako jedyny z dugiej listy wierzycieli egzekwowa nalenoci od firmy, ktra ogaszaa bankructwo. Otrzymywa spadek, cho bogaty wuj odgraa si, e nie zapisze ni miedziaka. Wygrywa proces spadkowy, bo najzawzitsi nawet krewni niespodziewanie wycofywali roszczenia. Jego syn wychodzi z lochu, oczyszczony z zarzutw na podstawie niezbitych dowodw albo zwolniony z braku takowych, bo jeli dowody byy, to znikay tajemniczo, a wiadkowie na wyprzdki odwoywali wczeniejsze zeznania. Nadskakujcy crce owca posagw nagle zwraca afekt ku innej. Kochanek ony lub uwodziciel crki w wyniku nieszczliwego wypadku doznawa skomplikowanego zamania trzech koczyn, w tym przynajmniej jednej grnej. A zapamitay wrg lub inny nader niewygodny osobnik przestawa szkodzi - z reguy gin po nim wszelki lad i such. Tak, jeli kto mia problemy, jecha do Dorian, bieg chyo do firmy Codringher i Fenn" i koata do mahoniowych drzwi. W drzwiach stawa adwokat" Codringher, niewysoki, szczupy i szpakowaty, o niezdrowej cerze czowieka rzadko przebywajcego na wieym powietrzu. Codringher prowadzi do kantoru, siada w fotelu, bra na kolana duego biao-czarnego kocura i gaska go. Obaj -Codringher i kocur mierzyli klienta nieadnym, niepokojcym spojrzeniem tozielonkawych oczu. - Otrzymaem twj list - Codringher i kocur zmierzyli wiedmina tozielonymi spojrzeniami. - Odwiedzi mnie take Jaskier. Przejeda przez Dorian kilka tygodni temu. Opowiedzia mi co nieco o twoich strapieniach. Ale powiedzia bardzo mao. Za mao. - Doprawdy? Zaskakujesz mnie. To byby pierwszy znany mi przypadek, gdy Jaskier nie powiedzia za duo. - Jaskier - Codringher nie umiechn si - niewiele powiedzia, bo i wiedzia niewiele. A powiedzia mniej, ni wiedzia, bo po prostu o niektrych sprawach zakazae mu gada. Skd u ciebie ten brak zaufania? I to wzgldem kolegi w profesji? Geralt achn si lekko. Codringher byby uda, e nie zauway, ale nie mg, bo kot zauway. Rozwarszy szeroko oczy, obnay biae kieki i zasycza niemal bezgonie. - Nie dranij mojego kota - powiedzia adwokat, uspokajajc zwierztko gaskaniem. Poruszyo ci nazwanie koleg? Przecie to prawda. Ja te jestem wiedminem. Ja te wybawiam ludzi od potworw i od potwornych kopotw. I te robi to za pienidze. - S pewne rnice - mrukn Geralt, wci pod nieprzyjaznym wzrokiem kocura. - S - zgodzi si Codringher. - Ty jeste wiedminem anachronicznym, a ja wiedminem

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

nowoczesnym, idcym z duchem czasu. Dlatego ty wkrtce bdziesz bezrobotny, a ja bd prosperowa. Strzyg, wiwern, endriag i wilkoakw wkrtce nie bdzie ju na wiecie. A skurwysyny bd zawsze. - Przecie ty wybawiasz od kopotw wanie gwnie skurwysynw, Codringher. Majcych kopoty biedakw nie sta na twoje usugi. - Na twoje usugi biedakw nie sta rwnie. Biedakw nigdy nie sta na nic, dlatego wanie s biedakami. - Niesychanie to logiczne. A odkrywcze, e a dech zapiera. - Prawda ma to do siebie, e zapiera. A wanie prawd jest, e baz i ostoj naszych profesji jest skurwysystwo. Z tym, e twoje jest ju prawie reliktem, a moje jest realne i rosnce w si. - Dobra, dobra. Przejdmy do rzeczy. - Najwyszy czas - kiwn gow Codringher, gaszczc kota, ktry wypry si i zamrucza gono, wbijajc mu pazury w kolano. - I zaatwiajmy te rzeczy zgodnie z hierarchi ich wanoci. Rzecz pierwsza: moje honorarium, kolego wiedminie, wynosi dwiecie pidziesit novigradzkich koron. Dysponujesz tak kwot? Czy te moe zaliczasz si do majcych kopoty biedakw? - Najpierw przekonajmy si, czy zapracowae na tak kwot. - Przekonywanie - powiedzia zimno adwokat - ogranicz wycznie do wasnej osoby i bardzo przyspiesz. Gdy za si ju przekonasz, po pienidze na stole. Wwczas przejdziemy do kolejnych, mniej wanych rzeczy. Geralt odwiza od pasa mieszek i z brzkiem rzuci go na biurko. Kocur gwatownym susem zeskoczy z kolan Codringhera i umkn. Adwokat schowa trzos do szuflady, nie sprawdzajc zawartoci. - Sposzye mojego kota - powiedzia z nieudawanym wyrzutem. - Przepraszam. Mylaem, e brzk pienidzy jest ostatni rzecz mogc sposzy twojego kota. Mw, czego si dowiedziae. - Ten Rience - zacz Codringher - ktry tak ci interesuje, to do tajemnicza posta. Udao mi si ustali tylko to, e studiowa dwa lata w szkole czarodziejw w Ba Ard. Wywalili go stamtd, przyapawszy na drobnych kradzieach. Pod szko, jak zwykle, czekali werbownicy z kaedweskiego wywiadu. Rience da si zwerbowa. Co robi dla wywiadu Kaedwen, nie udao mi si ustali. Ale odrzuty ze szkoy czarodziejw zwykle szkoli si na mordercw. Pasuje? - Jak ula. Mw dalej. - Nastpna informacja pochodzi z Cintry. Pan Rience siedzia tam w lochu. Za rzdw krlowej Calanthe. - Za co siedzia? - Wyobra to sobie, e za dugi. Kiblowa krtko, bo kto go wykupi, spacajc te dugi wraz z procentami. Transakcja odbya si za porednictwem banku, z zastrzeeniem anonimowoci dobroczycy. Prbowaem wyledzi, od kogo pochodziy pienidze, ale daem za wygran po czterech kolejnych bankach. Ten, kto wykupi Rience'a, by profesjonaem. I bardzo zaleao mu na anonimowoci. Codringher zamilk, zakasa ciko, przykadajc chustk do ust. - I nagle, tu po zakoczeniu wojny, pan Rience pojawi si w Sodden, w Angrenie i w Brugge - podj po chwili, ocierajc wargi i patrzc na chustk. - Odmieniony nie do poznania, przynajmniej jeli chodzi o zachowanie i ilo gotwki, jak dysponowa i jak szasta. Bo jeeli chodzi o miano, to bezczelny sukinsyn nie wysila si - nadal uywa imienia Rience. I jako Rience zacz prowadzi intensywne poszukiwania pewnej osoby, czy raczej osbki. Odwiedzi druidw z angreskiego Krgu, tych, ktrzy opiekowali si wojennymi sierotami. Ciao jednego z druidw odnaleziono po jakim czasie w pobliskim lesie, zmasakrowane, noszce lady tortur. Potem Rience pojawi si na Zarzeczu... - Wiem - przerwa Geralt. - Wiem, co zrobi z chopsk rodzin z Zarzecza. Za dwiecie pidziesit koron liczyem na wicej. Jak do tej pory, nowoci bya dla mnie jedynie informacja o szkole czarodziejw i o kaedweskim wywiadzie. Reszt znam. Wiem, e Rience to bezwzgldny morderca. Wiem, e to arogancki obuz, nie wysilajcy si nawet na przybieranie faszywych imion. Wiem, e pracuje na czyje zlecenie. Na czyje, Codringher? - Na zlecenie jakiego czarodzieja. To czarodziej wykupi go wtedy z lochu. Sam mnie informowae, a Jaskier to potwierdzi, e Rience uywa magii. Prawdziwej magii, nie sztuczek, ktre

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

mgby zna ak wylany z akademii. Kto go zatem wspiera, wyposaa w amulety, prawdopodobnie potajemnie szkoli. Niektrzy z oficjalnie praktykujcych magikw maj takich sekretnych uczniw i totumfackich do zaatwiania nielegalnych lub brudnych spraw. W argonie czarodziejw co takiego okrela si jako dziaanie ze smyczy. - Dziaajc z czarodziejskiej smyczy, Rience korzystaby z magii kamuflujcej. A on nie zmienia ani imienia, ani aparycji. Nie pozby si nawet odbarwienia skry po poparzeniu przez Yennefer. - Wanie to potwierdza, e dziaa ze smyczy - Codringher zakasa, otar wargi chustk. - Bo czarodziejski kamufla to aden kamufla, tylko dyletanci uywaj czego takiego. Gdyby Rience ukrywa si pod magiczn zason lub iluzoryczn mask, natychmiast sygnalizowaby to kady magiczny alarm, a takie alarmy s w tej chwili praktycznie w kadej bramie grodowej. A czarodzieje wyczuwaj iluzoryczne maski bezbdnie. W najwikszym skupisku ludzi, w najwikszej cibie Rience zwrciby na siebie uwag kadego czarodzieja, jak gdyby z uszu wali mu pomie, a z rzyci kby dymu. Powtarzam: Rience dziaa na zlecenie czarodzieja i dziaa tak, by nie ciga na siebie uwagi innych czarodziejw. - Niektrzy maj go za nilfgaardzkiego szpiega. - Wiem o tym. Uwaa tak na przykad Dijkstra, szef wywiadu Redanii. Dijkstra myli si rzadko, mona wic przyj, e i tym razem ma racj. Ale jedno nie wyklucza drugiego. Totumfacki czarodzieja moe by jednoczenie nilfgaardzkim szpiegiem. - Co oznaczaoby, e jaki oficjalnie praktykujcy czarodziej szpieguje dla Nilfgaardu za porednictwem tajnego totumfackiego. - Bzdura - Codringher zakasa, z uwag obejrza chustk. - Czarodziej miaby szpiegowa dla Nilfgaardu? Z jakich powodw? Dla pienidzy? mieszne. Liczc na wielk wadz pod rzdami zwyciskiego cesarza Emhyra? Jeszcze mieszniejsze. Nie jest tajemnic, e Emhyr var Emreis trzyma podlegych mu czarodziejw krtko. Czarodzieje w Nilfgaardzie traktowani s rwnie funkcjonalnie jak, dajmy na to, stajenni. I maj nie wicej wadzy ni stajenni. Czy ktrykolwiek z naszych rozwydrzonych magikw zdecydowaby si walczy o zwycistwo cesarza, przy ktrym byby stajennym? Filippa Eilhart, ktra dyktuje Vizimirowi Redaskiemu krlewskie ordzia i edykty? Sabrina Glevissig, ktra przerywa przemowy Henselta z Kaedwen, walc pici w st i nakazujc, by krl si zamkn i sucha? Vilgefortz z Roggeveen, ktry niedawno odpowiedzia Demawendowi z Aedirn, e chwilowo nie ma dla niego czasu? - Krcej, Codringher. Jak to wic jest z Rience'em? - Zwyczajnie. Nilfgaardzki wywiad prbuje dotrze do czarodzieja, wcigajc do wsppracy totumfackiego. Z tego, co wiem, Rience nie pogardziby nilfgaardzkim florenem i zdradzi swego mistrza bez wahania. - Teraz to ty opowiadasz bzdury. Nawet nasi rozwydrzeni magicy z miejsca zorientowaliby si, e s zdradzani, a rozszyfrowany Rience zadyndaby na szubienicy. Jeli miaby szczcie. - Dziecko z ciebie, Geralt. Rozszyfrowanych szpiegw nie wiesza si, lecz wykorzystuje. Faszeruje dezinformacj, prbuje przerobi na podwjnych agentw... - Nie nud dziecka, Codringher. Nie interesuj mnie kulisy pracy wywiadu ani polityka. Rience depcze mi po pitach, chc wiedzie dlaczego i na czyje zlecenie. Wychodzi na to, e na zlecenie jakiego czarodzieja. Kto jest tym czarodziejem? - Jeszcze nie wiem. Ale wkrtce bd to wiedzia. - Wkrtce - wycedzi wiedmin - to dla mnie za pno. - Wcale tego nie wykluczam - powiedzia powanie Codringher. - Wpakowae si w paskudn kaba, Geralt. Dobrze, e zwrcie si do mnie, ja umiem wyciga z kaba. W zasadzie ju ci wycignem. - Doprawdy? - Doprawdy - adwokat przyoy chustk do ust i zakasa. - Bo widzisz, kolego, oprcz czarodzieja, a moe i Nilfgaardu, w rozgrywce jest te trzecia partia. Odwiedzili mnie, wystaw sobie, agenci tajnych sub krla Foltesta. Mieli kopot. Krl rozkaza im poszukiwa pewnej zaginionej ksiniczki. Gdy okazao si, e to nie takie proste, agenci postanowili wcign do wsppracy specjalist od nieprostych spraw. Nawietlajc problem, zasugerowali specjalicie, e sporo o poszukiwanej ksiniczce moe wiedzie pewien wiedmin. Ba, moe nawet wiedzie, gdzie ona jest. - A co uczyni specjalista?

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Pocztkowo da wyraz zdziwieniu. Zdziwio go mianowicie, e wzmiankowanego wiedmina nie wsadzono do lochu, by tam tradycyjnym sposobem dowiedzie si wszystkiego, co wie, a nawet sporo tego, czego nie wie, ale zmyli, by zadowoli pytajcych. Agenci odrzekli, e ich szef zabroni im tego. Wiedmini, wyjanili agenci, maj tak wraliwy system nerwowy, e pod wpywem tortur natychmiast umieraj, albowiem, jak si obrazowo wyrazili, yka im w mzgu pka. W zwizku z tym polecono im wiedmina tropi, ale to zadanie rwnie okazao si nieatwe. Specjalista pochwali agentw za rozsdek i nakaza im zgosi si za dwa tygodnie. - Zgosili si? - A jake. A wwczas specjalista, ktry ju uwaa ci za klienta, przedstawi agentom niezbite dowody na to, e wiedmin Geralt nie mia, nie ma i nie mg mie niczego wsplnego z poszukiwan ksiniczk. Specjalista znalaz bowiem naocznych wiadkw mierci ksiniczki Cirilli, wnuczki krlowej Calanthe, crki krlewny Pavetty. Cirilla zmara trzy lata temu w obozie dla uchodcw w Angrenie. Na dyfteryt. Dziecko przed mierci cierpiao strasznie. Nie uwierzysz, ale temerscy agenci mieli zy w oczach, gdy suchali relacji moich naocznych wiadkw. - Ja te mam zy w oczach. Temerscy agenci, jak tusz, nie mogli lub nie chcieli zaoferowa ci wicej ni dwiecie pidziesit koron? - Twj sarkazm rani moje serce, wiedminie. Wycignem ci z kabay, a ty, miast dzikowa, ranisz moje serce. - Dzikuj i przepraszam. Dlaczego krl Foltest rozkaza agentom poszukiwa Ciii, Codringher? Co im rozkazano uczyni, gdy j odnajd? - Ale ty niedomylny. Zabi j, rzecz jasna. Uznano j za pretendentk do tronu Cintry, a s wobec tego tronu inne plany. - To si kupy nie trzyma, Codringher. Tron Cintry spon razem z krlewskim paacem, miastem i caym krajem. Teraz rzdzi tam Nilfgaard. Foltest dobrze o tym wie, inni krlowie te. W jaki sposb Ciri moe pretendowa do tronu, ktrego nie ma? - Chod - Codringher wsta. - Sprbujemy wsplnie znale odpowied na to pytanie. Przy okazji dam ci dowd zaufania... Co ci tak interesuje w tym portrecie, mona wiedzie? - To, e jest podziurawiony, jakby dzicio dzioba go kilka sezonw - powiedzia Geralt, patrzc na wizerunek w zoconych ramach, wiszcy na cianie naprzeciw biurka adwokata. - I to, e przedstawia wyjtkowego idiot. - To mj nieboszczyk ojciec - Codringher skrzywi si lekko. - Wyjtkowy idiota. Powiesiem tu portret, by zawsze mie go przed oczami. W charakterze przestrogi. Chod, wiedminie. Wyszli do przedpokoju. Kocur, ktry lea na rodku dywanu i zapamitale liza wycignit pod dziwnym ktem tyln apk, na widok wiedmina umkn natychmiast w ciemno korytarza. - Dlaczego koty ci tak nie lubi, Geralt? Czy to ma co wsplnego z... - Tak - uci. - Ma. Mahoniowy panel boazerii usun si bezszelestnie, odsaniajc sekretne przejcie. Codringher poszed pierwszy. Panel, niewtpliwie uruchamiany magicznie, zamkn si za nimi, ale nie pogry w ciemnoci. Z gbi tajnego korytarza docierao wiato. W pomieszczeniu na kocu korytarza byo zimno i sucho, a w powietrzu unosi si ciki, duszcy zapach kurzu i wiec. - Poznasz mojego wsppracownika, Geralt. - Fenna? - umiechn si wiedmin. - Nie moe by. - Moe. Przyznaj si, podejrzewae, e Fenn nie istnieje? - Skde. Spomidzy sigajcych niskiego sklepienia regaw i pek z ksigami rozlego si skrzypienie, a po chwili wyjecha stamtd dziwaczny wehiku. By to wysoki fotel zaopatrzony w koa. Na fotelu siedzia karze o ogromnej gowie, osadzonej - z pominiciem szyi - na nieproporcjonalnie wskich ramionach. Karze nie mia obu ng. - Poznajcie si - powiedzia Codringher. - Jakub Fenn, uczony legista, mj wsplnik i nieoceniony wsppracownik. A to nasz go i klient... - Wiedmin Geralt z Rivii - dokoczy z umiechem kaleka. Domyliem si bez zbytniego trudu. Pracuj nad zagadnieniem od kilku miesicy. Pozwlcie za mn, panowie. Ruszyli za poskrzypujcym fotelem w labirynt midzy regaami uginajcymi si pod ciarem tomw, ktrych nie powstydziaby si uniwersytecka biblioteka w Oxenfurcie. Inkunabuy, jak oceni

10

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Geralt, musiay by gromadzone przez kilka pokole Codringherw i Fennw. By rad z okazanego dowodu zaufania, cieszy si, mogc wreszcie pozna Fenna. Nie wtpi jednak, e posta, cho stuprocentowo realna, po czci bya te mityczna. Mitycznego Fenna, niezawodnie alter ego Codringhera, czsto widywano w terenie, a przykuty do fotela uczony legista prawdopodobnie nigdy nie opuszcza budynku. rodek pomieszczenia by szczeglnie dobrze owietlony, sta tu niski, dostpny z fotela na kkach pulpit, na ktrym pitrzyy si ksigi, zwoje pergaminu i welinu, papierzyska, butle inkaustu i tuszu, pki pir i tysiczne zagadkowe utensylia. Nie wszystkie byy zagadkowe. Geralt rozpozna formy do faszowania pieczci i diamentow tark do usuwania zapisw z urzdowych dokumentw. Na rodku pulpitu lea may kulowy arbalet repetier, a obok wyzieray spod aksamitnej tkaniny wielkie szka powikszajce, sporzdzone ze szlifowanego krysztau grskiego. Takie szka byy rzadkoci i kosztoway majtek. - Znalaze co nowego, Fenn? - Niewiele - kaleka umiechn si. Umiech mia miy i bardzo ujmujcy. - Zawziem list potencjalnych mocodawcw Rience'a do dwudziestu omiu czarodziejw... - To na razie zostawmy - przerwa prdko Codringher. - Na razie interesuje nas co innego. Wyjanij Geraltowi powody, dla ktrych zaginiona ksiniczka Cintry jest obiektem szeroko zakrojonych poszukiwa agentw Czterech Krlestw. - Dziewczyna ma w yach krew krlowej Calanthe -powiedzia Fenn, jakby zaskoczony koniecznoci wyjaniania tak oczywistych spraw. - Jest ostatni z krlewskiej linii. Cintra ma spore znaczenie strategiczne i polityczne. Zaginiona, pozostajca poza stref wpyww pretendentka do korony jest niewygodna, a moe by grona, jeli dostanie si pod niewaciwe wpywy. Na przykad wpywy Nilfgaardu. - O ile pamitam - rzek Geralt - w Cintrze prawo wycza kobiety z sukcesji. - To prawda - potwierdzi Fenn i znowu si umiechn. - Ale kobieta zawsze moe zosta czyj on i matk potomka pci mskiej. Suby wywiadowcze Czterech Krlestw dowiedziay si o wszcztych przez Rience'a gorczkowych poszukiwaniach ksiniczki i byy przekonane, e o to wanie chodzio. Postanowiono wic uniemoliwi ksiniczce zostanie on i matk. Prostym, ale skutecznym sposobem. - Ale ksiniczka nie yje - rzek szybko Codringher, obserwujc zmiany, jakie na twarzy Geralta wywoay sowa umiechnitego kara. - Agenci dowiedzieli si o tym i zaprzestali poszukiwa. - Na razie zaprzestali - wiedmin z niemaym trudem zdoby si na spokj i chodny ton. Fasz ma to do siebie, e wychodzi na jaw. Poza tym krlewscy agenci to tylko jedna z partii biorcych udzia w tej grze. Agenci, sami to powiedzielicie, tropili Ciri, by pokrzyowa plany innym tropicielom. Ci inni mog by mniej podatni na dezinformacj. Wynajem was, bycie znaleli sposb na zapewnienie dziecku bezpieczestwa. Co proponujecie? - Mamy pewn koncepcj - Fenn rzuci okiem na wsplnika, ale nie znalaz na jego twarzy rozkazu milczenia. - Chcemy dyskretnie, ale szeroko rozpowszechni opini, e nie tylko ksiniczka Cirilla, ale nawet jej ewentualni mscy potomkowie nie maj adnych praw do tronu Cintry. - W Cintrze kdziel nie dziedziczy - wyjani Codringher, walczc z kolejnym atakiem kaszlu. - Dziedziczy wycznie miecz. - Dokadnie tak - potwierdzi uczony legista. - Geralt przed chwil sam to powiedzia. To prastare prawo, nawet tej diablicy Calanthe nie udao si go uniewani, a staraa si. - Prbowaa obali to prawo intryg - rzek z przekonaniem Codringher, wycierajc wargi chustk. - Nielegaln intryg. Wyjanij, Fenn. - Calanthe bya jedyn crk krla Dagorada i krlowej Adalii. Po mierci rodzicw przeciwstawia si arystokracji, widzcej w niej wycznie on dla nowego krla. Chciaa panowa niepodzielnie, co najwyej dla formy i podtrzymania dynastii, zgadzaa, si na instytucj ksicia maonka, zasiadajcego przy niej, ale znaczcego tyle co padzierna kuka. Stare rody opary si temu. Calanthe miaa do wyboru wojn domow, abdykacj na rzecz innej linii lub maestwo z Roegnerem, ksiciem Ebbing. Wybraa to trzecie rozwizanie. Rzdzia krajem, ale u boku Roegnera. Rzecz jasna, nie daa si ujarzmi ani wypchn do babica. Bya Lwic z Cintry. Ale panowa Roegner, cho nikt nie tytuowa go Lwem. - A Calanthe - doda Codringher - gwatownie usiowaa zaj w ci i urodzi syna. Nic z

11

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

tego nie wyszo. Urodzia crk Pavett, potem dwukrotnie poronia i stao si jasne, e nie bdzie miaa wicej dzieci. Wszystkie plany wziy w eb. Ot, babska dola. Wielkie ambicje przekrela zrujnowana macica. Geralt skrzywi si. - Jeste obrzydliwie trywialny, Codringher. - Wiem. Prawda te bya trywialna. Bo Roegner zacz si rozglda za mod krlewn o odpowiednio szerokich biodrach, najlepiej z rodu o potwierdzonej podnoci a do praprababki wstecz. A Calanthe zacz grunt umyka spod ng. Kady posiek, kady kielich wina mg zawiera mier, kade polowanie mogo si skoczy nieszczliwym wypadkiem. Wiele wiadczy o tym, e Lwica z Cintry przeja wwczas inicjatyw. Roegner zmar. W kraju szalaa wwczas ospa i zgon krla nikogo nie zdziwi. - Zaczynam rozumie - rzek wiedmin, pozornie beznamitnie - na czym opiera si bd wieci, ktre zamierzacie dyskretnie, acz szeroko rozpuci. Ciri zostanie wnuczk trucicielki i mobjczyni? - Nie uprzedzaj faktw, Geralt. Mw dalej, Fenn. - Calanthe - umiechn si karze - uratowaa ycie, ale korona bya coraz dalej. Gdy po mierci Roegnera Lwica signa po wadz absolutn, arystokracja ponownie twardo opara si amaniu praw i tradycji. Na tronie Cintry mia zasiada krl, nie krlowa. Postawiono spraw jasno: gdy tylko maa Pavetta zacznie cho troch przypomina kobiet, naley j wyda za m za kogo, kto zostanie nowym krlem. Powtrne maestwo bezpodnej krlowej nie wchodzio w gr. Lwica z Cintry zrozumiaa, e moe liczy co najwyej na rol krlowej matki. Na domiar zego mem Pavetty mg zosta kto, kto by totalnie odsun teciow od rzdw. - Bd znowu trywialny - ostrzeg Codringher. - Calanthe zwlekaa z wydaniem Pavetty za m. Zniszczya pierwszy projekt mariau, gdy dziewczyna miaa dziesi lat, i drugi, gdy miaa trzynacie. Arystokracja przejrzaa plany i zadaa, by pitnaste urodziny Pavetty byy jej ostatnimi panieskimi urodzinami. Calanthe musiaa wyrazi zgod. Ale wczeniej osigna to, na co liczya. Pavetta za dugo pozostawaa pann. Zaczo j wreszcie wierzbi tak, e pucia si z pierwszym z brzegu przybd, do tego zakltym w potwora. Byy w tym jakie okolicznoci nadprzyrodzone, jakie przepowiednie, czary, obietnice... Jakie Prawa Niespodzianki? Prawda, Geralt? Co stao si potem, pamitasz zapewne. Calanthe cigna do Cintry wiedmina, a wiedmin narozrabia. Nie wiedzc, e jest sterowany, zdj kltw z potwornego Jea, umoliwiajc mu maria z Pavett. Tym samym wiedmin uatwi Calanthe utrzymanie tronu. Zwizek Pavetty z odczarowanym potworem by dla wielmow tak wielkim szokiem, e zaakceptowali nage maestwo Lwicy z Eistem Tuirseach. Jarl z Wysp Skellige wyda im si jednak lepszy ni przybda Je. W ten sposb Calanthe nadal rzdzia krajem. Eist, jak wszyscy wyspiarze, obdarza Lwic z Cintry zbyt wielkim szacunkiem, by si jej w czymkolwiek przeciwstawia, a krlowanie nudzio go po prostu. Cakowicie odda rzdy w jej rce. A Calanthe, faszerujc si medykamentami i eliksirami, wloka maonka do oa w dzie i w nocy. Chciaa rzdzi a do koca swych dni. A jeli jako krlowa matka, to matka wasnego syna. Ale, jak ju mwiem, ambicje due, ale... - Ju mwie. Nie powtarzaj si. - Natomiast krlewna Pavetta, ona dziwacznego Jea, ju w czasie lubnej ceremonii miaa na sobie podejrzanie lun sukni. Zrezygnowana Calanthe zmienia plany. Jeli nie jej syn, pomylaa, to niech to bdzie syn Pavetty. Ale Pavetta urodzia crk. Przeklestwo, czy jak? Krlewna moga jednak jeszcze rodzi. To znaczy mogaby. Bo zdarzy si zagadkowy wypadek. Ona i w dziwaczny Je zginli w nie wyjanionej katastrofie morskiej. - Czy ty nie za duo sugerujesz, Codringher? - Staram si wyjani sytuacj, nic wicej. Po mierci Pavetty Calanthe zaamaa si, ale na krtko. Jej ostatni nadziej bya wnuczka. Crka Pavetty, Cirilla. Ciri, szalejcy po krlewskim burgu wcielony diabeek. Dla niektrych oczko w gowie, zwaszcza dla starszych, bo tak przypominaa Calanthe, gdy ta bya dzieckiem. Dla innych... odmieniec, crka potwornego Jea, do ktrej roci sobie nadto prawa jaki wiedmin. I teraz dochodzimy do sedna sprawy: pupilka Calanthe, ewidentnie szykowana na nastpczyni, traktowana wrcz jak drugie wcielenie, Lwitko z krwi Lwicy, ju wwczas uwaana bya przez niektrych za wykluczon z praw do tronu. Cirilla bya le urodzona. Pavetta popenia mezalians. Zmieszaa krlewsk krew z poledniejsz krwi przybdy o nieznanym pochodzeniu.

12

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Chytrze, Codringher. Ale to nie tak. Ojciec Ciri wcale nie by poledniejszy. By krlewiczem. - Co ty powiesz? O tym nie wiedziaem. Z jakiego krlestwa? - Z ktrego na poudniu... Z Maecht... Tak, wanie z Maecht. - Interesujce - mrukn Codringher. - Maecht od dawna jest nilfgaardzk marchi. Wchodzi w skad Prowincji Metinna. - Ale jest krlestwem - wtrci Fenn. - Panuje tam krl. - Panuje tam Emhyr var Emreis - uci Codringher. - Ktokolwiek siedzi tam na tronie, siedzi z aski i decyzji Emhyra. Ale jeli ju przy tym jestemy, to sprawd, kogo Emhyr tam uczyni krlem. Ja nie pamitam. - Ju szukam - kaleka popchn koa swego fotela, skrzypic odjecha w kierunku regau, cign z niego gruby rulon zwojw i zacz je przeglda, rzucajc przejrzane na podog. Hmmm... Ju mam. Krlestwo Maecht. W herbie srebrne ryby i korony naprzemiennie w polu bkitno-czerwonym czterodzielnym... - Plu na heraldyk, Fenn. Krl, kto jest tam krlem? - Hoet zwany Sprawiedliwym. Wybrany w drodze elekcji... - ...przez Emhyra z Nilfgaardu - domyli si zimno Codringher. - ...dziewi lat temu. - Nie ten - policzy prdko adwokat. - Ten nas nie interesuje. Kto by przed nim? - Chwileczk. Mam. Akerspaark. Zmar... - Zmar na ostre zapalenie puc, przebitych sztyletem przez siepaczy Emhyra albo tego Sprawiedliwego - Codringher znowu popisa si domylnoci. - Geralt, czy rzeczony Akerspaark budzi u ciebie jakie skojarzenia? Czy to mgby by tatunio tego Jea? - Tak - potwierdzi wiedmin po chwili namysu. - Akerspaark. Pamitam, Duny tak nazwa swego ojca. - Duny? - Takie nosi imi. By krlewiczem, synem tego Akerspaarka... - Nie - przerwa Fenn, zapatrzony w zwoje. - Tu s wszyscy wymienieni. Legalni synowie: Orm, Gorm, Torm, Horm i Gonzalez. Legalne crki: Alia, Valia, Nina, Paulina, MaMna i Argentina... - Odwouj oszczerstwa rzucone na Nilfgaard i na Sprawiedliwego Hoeta - owiadczy powanie Codringher. - Ten Akerspaark nie zosta zamordowany. On zwyczajnie zachdoy si na mier. Bo pewnie mia i bkartw, co, Fenn? - Mia. Sporo. Ale adnego o imieniu Duny tutaj nie widz. - I nie liczyem, e zobaczysz. Geralt, twj Je nie by adnym krlewiczem. Nawet jeli rzeczywicie spodzi go gdzie na boku ten gbur Akerspaark, od praw do takiego tytuu dzielia go, oprcz Nilfgaardu, cholernie duga kolejka legalnych Ormw, Gormw i innych Gonzalezw, z wasn, zapewne liczn progenitur. Z formalnego punktu widzenia Pavetta popenia mezalians. - A Ciri, dziecko mezaliansu, nie ma praw do tronu? - Brawo. Fenn przyskrzypia do pulpitu, popychajc koa fotela. - To jest argument - powiedzia, zadzierajc wielk gow. - Wycznie argument. Nie zapominaj, Geralt, my nie walczymy ani o koron dla ksiniczki Cirilli, ani o pozbawienie jej korony. Z rozpuszczonej plotki ma wynika, e nie mona dziewczyny wykorzysta do signicia po Cintr. e jeli kto tak prb podejmie, atwo bdzie mona j podway, zakwestionowa. Dziewczyna w grze politycznej przestanie by figur, bdzie mao wanym pionkiem. A wwczas... - Pozwol jej y - dokoczy beznamitnie Codringher. - Od strony formalnej - spyta Geralt - jak mocy jest ten wasz argument? Fenn spojrza na Codringhera, potem na wiedmina.- Niezbyt mocny - przyzna. - Cirilla to cigle Calanthe, cho nieco rozcieczona. W normalnych krajach moe i odsunito by j od tronu, ale warunki nie s normalne. Krew Lwicy ma znaczenie polityczne... - Krew... - Geralt potar czoo. - Co to znaczy Dziecko Starszej Krwi, Codringher? - Nie rozumiem. Czy kto, mwic o Cirilli, uywa takiego miana? - Tak. - Kto?

13

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Niewane kto. Co to znaczy? - Luned aep Hen Ichaer - powiedzia nagle Fenn, odjedajc od pulpitu. - Dosownie to nie byoby Dziecko, ale Crka Starszej Krwi. Hmmm... Starsza Krew... Spotkaem si z tym okreleniem. Nie pamitam dokadnie... Chyba chodzi o jakie elfie przepowiednie. W niektrych wersjach tekstu wrby Itliny, tych starszych, s, jak mi si zdaje, wzmianki o Starszej Krwi Elfw, czyli Aen Hen Ichaer. Ale my tu nie mamy penego tekstu tej Trzeba by zwrci si do elfw... - Zostawmy to - przerwa zimno Codringher. - Nie za wiele zagadnie naraz, Fenn, nie za wiele srok za ogon, nie za wiele przepowiedni i tajemnic. Dzikujemy ci na razie. Bywaj, owocnej pracy. Geralt, pozwl. Wrmy do kantoru. - Za mao, prawda? - upewni si wiedmin, gdy tylko wrcili i zasiedli w fotelach, adwokat za biurkiem, on naprzeciw. - Za niskie honorarium, tak? Codringher podnis z blatu biurka metalowy przedmiot w ksztacie gwiazdy i kilkakrotnie obrci go w palcach. - Za niskie, Geralt. Kopanie w elfich przepowiedniach to dla mnie diabelne obcienie, strata czasu i rodkw. Konieczno szukania doj do elfw, bo oprcz nich nikt nie jest w stanie poj ich zapisw. Elfie manuskrypty to w wikszoci przypadkw jaka pokrtna symbolika, akrostychy, czasami wrcz szyfry. Starsza Mowa jest zawsze co najmniej dwuznaczna, a zapisana moe mie i dziesi znacze. Elfy nigdy nie byy skonne pomaga komu, kto chcia rozgryza ich przepowiednie. A w dzisiejszych czasach, gdy po lasach trwa krwawa wojna z Wiewirkami, gdy dochodzi do pogromw, niebezpiecznie jest zblia si do nich. Podwjnie niebezpiecznie. Elfy mog wzi za prowokatora, ludzie mog oskary o zdrad... - Ile, Codringher? Adwokat milcza przez chwil, bezustannie bawic si metalow gwiazd. - Dziesi procent - powiedzia wreszcie. - Dziesi procent od czego? - Nie drwij ze mnie, wiedminie. Sprawa robi si powana. Zaczyna by coraz mniej jasne, o co tu chodzi, a gdy nie wiadomo, o co chodzi, to z pewnoci chodzi o pienidze. Milszy mi tedy procent ni zwyke honorarium. Dasz mi dziesi procent od tego, co sam bdziesz z tego mia, pomniejszone o ju zapacon sum. Spisujemy umow? - Nie. Nie chc ci naraa na straty. Dziesi procent od zera daje zero, Codringher. Ja, mj drogi kolego, nie bd nic z tego mia. - Powtarzam, nie drwij ze mnie. Nie wierz, eby nie dziaa dla zysku. Nie wierz, eby nie kryy si za tym... - Mao mnie obchodzi, w co wierzysz. Nie bdzie adnej umowy. I adnych procentw. Okrel wysoko honorarium za zebranie informacji. - Kadego innego - zakasa Codringher - wyrzucibym za drzwi, pewnym bdc, e prbuje mnie wykiwa. Ale do ciebie, anachroniczny wiedminie, dziwnie jako pasuje szlachetna i naiwna bezinteresowno. To w twoim stylu, to wspaniale i patetycznie staromodne... da si zabi za darmo... - Nie tramy czasu. Ile, Codringher? - Drugie tyle. Razem piset. - auj - Geralt pokrci gow - ale nie sta mnie na tak sum. Przynajmniej nie w tej chwili. - Ponawiam propozycj, ktr ju ci kiedy zoyem, na pocztku naszej znajomoci powiedzia wolno adwokat, wci bawic si gwiazd. - Przyjmij prac u mnie, a bdzie ci sta. Na informacje i na inne luksusy. - Nie, Codringher. - Dlaczego? - Nie zrozumiesz. - Tym razem ranisz nie moje serce, lecz dum zawodow. Bo pochlebiam sobie mniemajc, e z reguy wszystko rozumiem. U podstaw naszych zawodw ley skurwysystwo, ale ty jednak cigle wolisz anachroniczne od nowoczesnego. Wiedmin umiechn si. - Brawo. Codringher znowu zanis si kaszlem, otar wargi, spojrza na chustk, potem podnis

14

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

tozielone oczy. - Zapucie urawia w list magiczek i magikw, ktra leaa na pulpicie? W spis potencjalnych mocodawcw Rience'a? - Zapuciem. - Nie dam ci tej listy, dopki nie sprawdz dokadnie. Nie sugeruj si tym, co podpatrzye. Jaskier powiedzia mi, e Filippa Eilhart prawdopodobnie wie, kto stoi za Rience'em, ale tobie poskpia tej wiedzy. Filippa nie ochraniaaby byle ptaka. Za tym draniem stoi wic jaka wana figura. Wiedmin milcza. - Strze si, Geralt. Jeste w powanym niebezpieczestwie. Kto prowadzi z tob gr. Kto dokadnie przewiduje twoje ruchy, kto nimi wrcz kieruje. Nie daj si ponie arogancji i zadufaniu. Ten, kto z tob igra, to nie strzyga i nie wilkoak. To nie bracia Micheletowie. To nawet nie Rience. Dziecko Starszej Krwi, cholera. Jakby mao byo tronu Cintry, czarodziejw, krlw i Nilfgaardu, jeszcze na dodatek elfy. Przerwij t gr, wiedminie, wycz si z niej. Pokrzyuj plany, robic to, czego nikt si nie spodziewa. Zerwij ten szalony zwizek, nie pozwl, by kojarzono ci z Cirill. Zostaw j Yennefer, a sam wracaj do Kaer Morhen i nie wystawiaj stamtd nosa. Zaszyj si w grach, a ja poszperam w elfich manuskryptach, spokojnie, bez popiechu, dokadnie. A gdy ju bd mia informacje o Dziecku Starszej Krwi, gdy bd zna imi zaangaowanego w to czarodzieja, ty zdysz zebra pienidze i dokonamy wymiany. - Ja nie mog czeka. Dziewczyna jest w niebezpieczestwie. - To prawda. Ale jest mi wiadome, e ciebie uwaa si za przeszkod na drodze do niej. Za przeszkod, ktr naley bezwzgldnie usun. W zwizku z tym to ty jeste w niebezpieczestwie. Wezm si za dziewczyn dopiero wtedy, gdy wykocz ciebie. - Lub wtedy, gdy przerw gr, usun si i zaszyj w Kaer Morhen. Za duo ci zapaciem, Codringher, by udziela mi takich rad. Adwokat obrci w palcach stalow gwiazd. - Za kwot, ktr dzi mi zapacie, dziaam aktywnie ju od jakiego czasu, wiedminie powiedzia, powstrzymujc kaszel. - Rada, ktrej ci udzielani, jest przemylana. Zaszyj si w Kaer Morhen, zniknij. A wwczas ci, ktrzy szukaj Cirilli, dostan j. Geralt zmruy oczy i umiechn si. Codringher nie zblad. - Ja wiem, co mwi - podj, wytrzymujc spojrzenie i umiech. - Przeladowcy twojej Ciri znajd j i zrobi z ni, co zechc. A tymczasem i ona, i ty bdziecie bezpieczni. - Wyjanij, prosz. W miar szybko. - Znalazem pewn dziewczyn. Szlachciank z Cintry, sierot wojenn. Przesza przez obozy dla uchodcw, aktualnie mierzy okciem i kroi tkaniny, przygarnita przez sukiennika z Brugge. Nie wyrnia si niczym szczeglnym. Prcz jednego. Jest do podobna do wizerunku z pewnej miniatury przedstawiajcej Lwitko z Cintry... Chcesz zobaczy jej portrecik? - Nie, Codringher. Nie chc. I nie zgadzam si na takie rozwizanie. - Geralt - adwokat przymkn powieki - co tob kieruje? Jeli chcesz ocali t twoj Ciri... Wydaje mi si, e nie sta ci teraz na luksus pogardy. Nie, le si wyraziem. Nie sta ci na luksus pogardzania pogard. Nadchodzi czas pogardy, kolego wiedminie, czas wielkiej, bezbrzenej pogardy. Musisz si dopasowa. To, co ci proponuj, to prosta alternatywa. Kto umrze, eby y mg kto. Kto, kogo kochasz, ocaleje. Umrze inna dziewczynka, ktrej nie znasz, ktrej nigdy nie widziae... - Ktr mog pogardza? - przerwa wiedmin. - Mam za to, co kocham, zapaci pogard dla samego siebie? Nie, Codringher. Zostaw tamto dziecko w spokoju, niech nadal mierzy sukno okciem. Jej portrecik zniszcz. Spal. A za moje dwiecie pidziesit ciko zarobionych koron, ktre wrzucie do szuflady, daj mi co innego. Informacj. Yennefer i Ciri opuciy Ellander. Jestem pewien, e o tym wiesz. Jestem pewien, e wiesz, dokd zmierzaj. Jestem pewien, e wiesz, czy kto poda ich tropem. Codringher pobbni palcami po stole, zakasa. - Wilk, niepomny na przestrogi, chce polowa nadal -stwierdzi. - Nie widzi, e to na niego poluj, e lezie prosto midzy fldry zastawione przez prawdziwego owc. - Nie bd banalny. Bd konkretny.

15

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Skoro sobie yczysz. Nietrudno si domyli, e Yennefer jedzie na zjazd czarodziejw, zwoany na pocztek lipca do Garstangu na wyspie Thanedd. Sprytnie kluczy i nie posuguje si magi, trudno wic j namierzy. Tydzie temu bya w jeszcze w Ellander, obliczyem, e za trzy, cztery dni dotrze do miasta Gors Velen, z ktrego na Thanedd jeden krok. Jadc do Gors Velen, musi przejecha przez osad Anchor. Wyruszajc natychmiast, masz szans przechwyci tych, ktrzy jad za ni. Bo jad za ni. - Mam nadziej - Geralt umiechn si paskudnie -e to nie jacy krlewscy agenci? - Nie - powiedzia adwokat, patrzc na metalow gwiazd, ktr si bawi. - To nie agenci. Ale te nie jest to Rience, ktry jest mdrzejszy od ciebie, bo po drace z Micheletami utai si w jakiej dziurze i nie wysuwa stamtd nosa. Za Yennefer jedzie trzech najemnych zbirw. - Domniemywani, e ich znasz? - Ja wszystkich znam. I dlatego co ci zaproponuj: zostaw ich w spokoju. Nie jed do Anchor. A ja wykorzystam posiadane znajomoci i koneksje. Sprbuj podkupi zbirw i odwrci kontrakt. Innymi sowy, napuszcz ich na Rience'a. Jeli si uda... Urwa nagle, zamachn si silnie. Stalowa gwiazda zawya w locie i z hukiem wyrna w portret, prosto w czoo Codringhera seniora, dziurawic ptno i wbijajc si w cian prawie do poowy. - Dobre, co? - umiechn si szeroko adwokat. - To si nazywa orion. Zamorski wynalazek. wicz od miesica, trafiam ju bez puda. Moe si przyda. Na trzydzieci stp ta gwiazdeczka jest niezawodna i zabjcza, a ukry j mona w rkawicy lub za wstk kapelusza. Od roku oriony s na wyposaeniu nilfgaardzkich sub specjalnych. Ha, ha, jeli Rience szpieguje dla Nilfgaardu, to bdzie zabawne, gdy znajd go z orionem w skroni... Co ty na to? - Nic. To twoja sprawa. Dwiecie pidziesit koron ley w twojej szufladzie. - Jasne - kiwn gow Codringher. - Traktuj twoje sowa jako dan mi woln rk. Pomilczmy chwil, Geralt. Uczcijmy rych mier pana Rience'a minut milczenia. Dlaczego si krzywisz, u diaba? Nie masz szacunku dla majestatu mierci? - Mam. Zbyt duy, by spokojnie sucha drwicych z niej idiotw. Czy ty mylae kiedy o wasnej mierci, Codringher? Adwokat zakasa ciko, dugo patrzy na chustk, ktr zasania usta. Potem podnis oczy. - Owszem - powiedzia cicho. - Mylaem. I to intensywnie. Ale nic ci do moich myli, wiedminie. Pojedziesz do Anchor? - Pojad. - Ralf Blunden, zwany Profesorem. Heimo Kantor. Krtki Yaxa. Mwi ci co te imiona? - Nie. - Wszyscy trzej s nieli na miecze. Lepsi od Micheletw. Sugerowabym wic pewniejsz, dalekosin bro. Na przykad te nilfgaardzkie gwiazdki. Chcesz, sprzedam ci kilka sztuk. Mam tego duo. - Nie kupi. To niepraktyczne. Haasuje w locie. - Gwizd dziaa psychologicznie. Potrafi sparaliowa ofiar strachem. - Moliwe. Ale moe i ostrzec. Ja zdybym si przed tym uchyli. - Gdyby widzia, jak w ciebie rzucaj, owszem. Wiem, e potrafisz uchyli si przed strza albo betem... Ale z tyu... - Z tyu te. - Gwno prawda. - Zamy si - powiedzia zimno Geralt. - Ja odwrc si twarz do podobizny twego taty idioty, a ty rzu we mnie tym orionem. Trafisz mnie, wygrae. Nie trafisz, przegrae. Jeli przegrasz, rozszyfrujesz elfie manuskrypty. Zdobdziesz informacje o Dziecku Starszej Krwi. Pilnie. I na kredyt. - A jeli wygram? - Rwnie zdobdziesz te informacje i udostpnisz je Yennefer. Ona zapaci. Nie bdziesz pokrzywdzony. Codringher otworzy szuflad i wycign drugi orion. - Liczysz na to, e nie przyjm zakadu - stwierdzi, nie zapyta. - Nie - umiechn si wiedmin. - Jestem pewien, e go przyjmiesz. - Ryzykant z ciebie. Zapomniae? Ja nie miewam skrupuw. - Nie zapomniaem. Nadchodzi wszak czas pogardy, a ty idziesz z postpem i duchem czasu. Ale ja wziem sobie do serca zarzuty anachronicznej naiwnoci i tym razem zaryzykuj nie bez

16

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

nadziei na zysk. Jake wic? Zakad stoi? - Stoi - Codringher uj stalow gwiazd za jedno z ramion i wsta. - Ciekawo zawsze braa u mnie gr nad rozsdkiem, nie wspominajc o bezzasadnym miosierdziu. Odwr si. Wiedmin odwrci si. Spojrza na gsto podziurawione oblicze na portrecie i na utkwiony w nim orion. A potem zamkn oczy. Gwiazda zawya i hukna w cian cztery cale od ramy portretu. - Jasna cholera! - wrzasn Codringher. - Nawet nie drgne, ty sukinsynu! Geralt odwrci si i umiechn. Niezwykle paskudnie. - A po co miaem drga? Syszaem, e rzucasz tak, by nie trafi. W zajedzie byo pusto. W kcie, na awie, siedziaa moda kobieta z podkronymi oczami. Odwrcona wstydliwie bokiem, karmia piersi dziecko. Barczysty chop, moe m, drzema obok, oparty plecami o cian. W cieniu za piecem siedzia jeszcze kto, kogo Aplegatt nie widzia wyranie w mroku izby. Gospodarz podnis gow, zobaczy Aplegatta, dostrzeg jego ubir i blach z herbem Aedirn na piersi, momentalnie spochmurnia. Aplegatt by przyzwyczajony do takich powita. By gocem krlewskim, przysugiwao mu bezwzgldne prawo podwody. Krlewskie dekrety byy wyrane goniec mia prawo w kadym miecie, w kadej wsi, w kadym zajedzie i w kadym obejciu zada wieego konia - i biada takiemu, ktry by odmwi. Rzecz jasna, goniec zostawia wasnego wierzchowca, a nowego bra za pokwitowaniem - waciciel mg zwrci si do starosty i otrzyma rekompensat. Ale rnie z tym bywao. Dlatego na goca patrzono zawsze z niechci i obaw zada czy nie zada? Zabierze na zatracenie naszego Zotka? Nasz wykarmion od rebaka Krask? Naszego wypieszczonego Wronka? Aplegatt widywa ju rozszlochane dzieciaki, uczepione siodanego, wyprowadzanego ze stajni ulubieca i towarzysza zabaw, niejeden raz patrzy w twarze dorosych, poblade w poczuciu niesprawiedliwoci i bezsiy. - wieego konia mi nie trza - powiedzia szorstko. Zdawao mu si, e gospodarz odetchn z ulg. - Zjem jeno, bom zgodnia na szlaku - doda goniec. - Jest co w garnku? - Polewki nieco zostao, wraz podam, siednijcie. Zanocujecie? Zmierzcha ju. Aplegatt zastanowi si. Przed dwoma dniami spotka si z Hansomem, znajomym gocem, i zgodnie z rozkazem wymieni poselstwa. Hansom przej listy i posanie dla krla Demawenda, pocwaowa przez Temeri i Mahakam do Yengerbergu. Aplegatt za, przejwszy poczt dla krla Vizimira z Redanii, pojecha w kierunku Oxenfurtu i Tretogoru. Mia do przebycia ponad trzysta mil. - Zjem i pojad - zdecydowa. - Miesic w peni, a gociniec rwny. - Wasza wola. Zupa, ktr mu podano, bya cienka i bez smaku, ale goniec nie zwaa na takie drobiazgi. Smakowa w domu, onin kuchni, na szlaku jad, co si trafio. Siorba wolno, niezgrabnie dzierc yk w palcach zgrabiaych od trzymania wodzy. Kot, drzemicy na przypiecku, unis nagle gow, za-sycza. - Goniec krlewski? Aplegatt drgn. Pytanie zada ten siedzcy w cieniu, z ktrego teraz wyszed, stajc obok goca. Mia wosy biae jak mleko, cignite na czole skrzan opask, czarn kurtk nabijan srebrnymi wiekami i- wysokie buty. Nad prawym ramieniem poyskiwaa mu kulista gowica przerzuconego przez plecy miecza. - Dokd droga prowadzi? - Dokd krlewska wola pogna - odrzek zimno Aplegatt. Nigdy nie odpowiada inaczej na podobne pytania. Biaowosy milcza czas jaki, patrzc na goca badawczo. Mia nienaturalnie blad twarz i dziwne ciemne oczy. - Krlewska wola - powiedzia wreszcie nieprzyjemnym, lekko chrapliwym gosem - zapewne kae ci si spieszy? Zapewne pilno ci w drog? - A wam co do tego? Kim to jestecie, by mnie popdza? - Jestem nikim - biaowosy umiechn si paskudnie. - I nie popdzam ci. Ale na twoim miejscu odjechabym std jak najszybciej. Nie chciabym, by stao ci si co zego. Na takie stwierdzenia Aplegatt rwnie mia wypraktykowan odpowied. Krtk i wzowat. Niezaczepn i spokojn - ale dobitnie przypominajc, komu suy goniec krlewski i co

17

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

grozi temu, kto odwayby si tkn goca. Ale w gosie biaowosego byo co, co powstrzymao Aplegatta przed udzieleniem zwykej odpowiedzi. - Musz da wytchn koniowi, panie. Godzin, moe dwie. - Rozumiem - kiwn gow biaowosy, po czym unis gow, zdajc si nadsuchiwa dobiegajcych z zewntrz odgosw. Aplegatt rwnie nadstawi ucha, ale sysza tylko wierszcze. - Odpoczywaj wic - powiedzia biaowosy, poprawiajc pas miecza, skonie przecinajcy pier. - Ale nie wychod na podwrze. Cokolwiek by si dziao, nie wychod. Aplegatt powstrzyma si od pyta. Instynktownie czu, e tak bdzie lepiej. Pochyli si nad misk i wznowi owienie nielicznych pywajcych w zupie skwarek. Gdy podnis gow, biaowosego nie byo ju w izbie. Po chwili na podwrzu zara ko, zastukay kopyta. Do zajazdu weszo trzech mczyzn. Na ich widok karczmarz zacz szybciej wyciera kufel. Kobieta z niemowlciem bliej przysuna si do drzemicego ma, zbudzia go szturchacem. Aplegatt nieznacznie przycign ku sobie zydel, na ktrym leay jego pas i kord. Mczyni podeszli do szynkwasu, bystrymi spojrzeniami obrzucajc i taksujc goci. Szli wolno, pobrzkujc ostrogami i broni. - Powita waszmociw - karczmarz odchrzkn i od-kaszln. - Czyme suy mog? - Gorzak - powiedzia jeden, niski i krpy, z dugimi jak u mapy rkami, uzbrojony w dwie zerrikaskie szable, wiszce na krzy na plecach. - ykniesz, Profesor? - Pozytywnie chtnie - zgodzi si drugi mczyzna, poprawiajc osadzone na haczykowatym nosie okulary ze szlifowanych, niebieskawo zabarwionych krysztaw, oprawnych w zoto. - Byleby trunek nie by faszowany adnymi ingrediencjami. Karczmarz nala. Aplegatt zauway, e rce trzsy mu si lekko. Mczyni oparli si plecami o szynkwas, bez popiechu pocigali z glinianych czareczek. - Moci gospodarzu - odezwa si nagle ten w okularach. - Suponuj, e przejeday tdy niedawno dwie damy, zmierzajce intensywnie w kierunku Gors Velen? - Tdy rni jed - bkn gospodarz. - Inkryminowanych dam - rzek wolno okularnik -nie mgby nie zauway. Jedna z nich jest czarnowosa i ekstraordynaryjnie urodziwa. Dosiada wronego rebca. Druga, modsza, jasnowosa i zielonooka, wojauje na jabkowitej klaczce. Byy tu? - Nie - uprzedzi karczmarza Aplegatt, czujc nagle zimno na plecach. - Nie byo. Szaropire niebezpieczestwo. Gorcy piasek... - Goniec? Aplegatt kiwn gow. - Skd i dokd? - Skd i dokd krlewska dola pogna. - Niewiast, o ktre indagowaem, na trakcie akcydentalnie nie napotkae? - Nie. - Co szybko zaprzeczasz - warkn trzeci mczyzna, wysoki i chudy niby tyka. Wosy mia czarne i byszczce, jakby wysmarowane tuszczem. - A nie zda mi si, by pami wyta nadto. - Zostaw, Heimo - machn rk okularnik. - To goniec. Nie czy subiekcji. Jakie miano nosi ta stacja, gospodarzu? - Anchor. - Do Gors Velen jaki dystans? - H? - Ile mil? - Jam mil nie mierzy. Ale bdzie ze trzy dni jazdy... - Konno? - Koleno. - Hej - zawoa nagle pgosem ten krpy, prostujc si i wygldajc na podwrze przez szeroko otwarte drzwi. - Rzu no okiem, Profesor. Co to za jeden? Czy to aby nie... Okularnik te wyjrza na podwrze, a twarz skurczya mu si nagle. - Tak - sykn. - To pozytywnie on. Poszczcio si nam jednakowo. - Poczekamy, a wejdzie? - On nie wejdzie. Widzia nasze konie. . - Wie, e my...

18

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Zamilknij, Yaxa. On co mwi. - Macie wybr - rozleg si z podwrza lekko chrapliwy, ale donony gos, ktry Aplegatt rozpozna natychmiast. - Jeden z was wyjdzie i powie mi, kto was naj. Wtedy odjedziecie std bez kopotw. Albo wyjdziecie wszyscy trzej. Czekam. - Sukinsyn... - warkn czarnowosy. - Wie. Co robimy? Okularnik wolnym ruchem odstawi czark na szynkwas. - To, za co nam zapacono. Poplu na do, poruszy palcami i doby miecza. Na ten widok dwaj pozostali rwnie obnayli klingi. Gospodarz rozwar usta do krzyku, ale zamkn je prdko pod zimnym spojrzeniem sponad niebieskich okularw. - Siedzie tu wszyscy - sykn okularnik. - I ani mru-mru. Heimo, gdy si zacznie, postaraj si zaj go od tyu. No, chopcy, z fartem. Wychodzimy. Zaczo si natychmiast, gdy wyszli. Stknicia, tupot ng, szczk brzeszczotw. A potem krzyk. Taki, od ktrego wosy staj dba. Gospodarz zbiela na twarzy, kobieta z podkronymi oczami krzykna gucho, oburcz przyciskajc oseska do piersi. Kot na zapiecku skoczy na rwne nogi, wygi grzbiet, ogon zjey mu si jak szczotka. Aplegatt szybko wsun si z krzesem w kt. Kord mia na kolanach, ale nie dobywa go z pochwy. Z podwrza znowu omot ng o deski, wist i szczk kling. - Ach, ty... - krzykn kto dziko, a w krzyku tym, cho zakoczonym plugawym wyzwiskiem, byo wicej rozpaczy ni wciekoci. - Ty... wist klingi. I natychmiast po tym wysoki, przeszywajcy wrzask, zdajcy si drze powietrze na strzpy. omot, jakby na deski run ciki worek ziarna. Od koniowizu stuk kopyt, renie przeraonych koni. Na deskach znowu omot, cikie, szybkie kroki biegncego. Kobieta z oseskiem przytulia si do ma, gospodarz wpar plecy w cian. Aplegatt doby korda, nadal kryjc bro pod blatem stou. Biegncy czowiek zmierza wprost do zajazdu, byo jasne, e za moment stanie w drzwiach. Ale nim stan w drzwiach, sykna klinga. Czowiek wrzasn, a zaraz po tym wtoczy si do rodka. Wydawao si, e padnie na prg, ale nie pad. Postpi kilka chwiejnych, spowolnionych krokw i dopiero wwczas ciko run na rodek izby, wzbijajc kurz nagromadzony w szparach podogi. Upad na twarz, bezwadnie, przygniatajc rce i kurczc nogi w kolanach. Krysztaowe okulary ze stukiem upady na deski, stuky si w niebiesk kasz. Spod nieruchomego ju ciaa ja wyrasta ciemna, poyskliwa kaua. Nikt si nie poruszy. Ani nie krzykn. Do izby wszed biaowosy. Miecz, ktry trzyma w rku, zrcznie wsun do pochwy na plecach. Zbliy si do kontuaru, nawet spojrzeniem nie zaszczycajc lecego na pododze trupa. Gospodarz skurczy si. - Niedobrzy ludzie... - powiedzia chrapliwie biaowosy. - Niedobrzy ludzie umarli. Gdy przyjedzie bajlif, moe si okaza, e bya nagroda za ich gowy. Niech z ni zrobi, co uwaa za stosowne. Gospodarz skwapliwie pokiwa gow. - Moe si te zdarzy - podj po chwili biaowosy -e o los tych niedobrych ludzi zapytaj ich kamraci albo druhowie. Tym rzeknij, e poksa ich Wilk. Biay Wilk. I dodaj, eby czsto ogldali si za siebie. Pewnego dnia obejrz si i zobacz Wilka. Gdy po trzech dniach Aplegatt dotar do bram Tretogoru, byo ju dobrze po pnocy. Wciek si, bo zmitry nad fos i zdar sobie gardo - stranicy spali bezbonie i ocigali si z otwarciem wrt. Uly sobie i skl ich sumiennie, do suchej nitki i do trzeciego pokolenia wstecz. Pniej z przyjemnoci przysuchiwa si, jak zbudzony dowdca warty o cakiem nowe szczegy uzupenia zarzuty, ktre on postawi matkom, babkom i prababkom knechtw. Oczywicie, o dostaniu si noc do krla Vizimira nie mg nawet marzy. Byo mu to zreszt po myli - liczy, e wypi si do jutrzni, do porannego dzwonu. By w bdzie. Miast wskaza mu miejsce do odpoczynku, bez zwoki zaprowadzono go do kordegardy. W izbie nie czeka na niego grododzierca, ale ten drugi, wielgachny i gruby. Aplegatt zna go - by to Dijkstra, zaufany krla Redanii. Dijkstra - goniec wiedzia o tym by uprawniony do wysuchania wiadomoci przeznaczonej wycznie dla uszu krla. Aplegatt wrczy mu listy.

19

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Ustne posanie masz? - Mam, panie. - Gadaj. - Demawend do Vizimira - wyrecytowa Aplegatt, przymykajc oczy. - Pierwsze: przebieracy gotowi na drug noc po lipcowym nowiu. Dopilnuj, eby Foltest nie skrewi. Drugie: zjazdu Mdrali na Thanedd wasn obecnoci nie zaszczyc i tobie to samo radz. Trzecie: Lwitko nie yje. Dijkstra skrzywi si lekko, pobbni palcami po stole. - Tutaj masz listy dla krla Demawenda. A posanie ustne... Nadstaw dobrze uszu i wyt pami. Powtrzysz twemu krlowi sowo w sowo. Tylko jemu, nikomu innemu. Nikomu, pojmujesz? - Pojmuj, panie. - Wiadomo jest taka: Vizimir do Demawenda. Przebieracw koniecznie wstrzyma. Kto zdradzi. Pomie zgromadzi armi w Dol Angra i tylko czeka na pretekst. Powtrz. Aplegatt powtrzy. - Dobrze - kiwn gow Dijkstra. - Wyruszysz, gdy tylko soce wzejdzie. - Od piciu dni jestem na trakcie, wielmony panie -goniec potar zadek. - Przespa by si cho do przedpoudnia... Zezwolicie? - Czy twj krl, Demawend, sypia teraz w nocy? Czy ja sypiam? Za samo takie pytanie powinienie wzi w pysk, chopie. Je ci dadz, potem rozprostuj nieco koci na sianie. A przed sonkiem wyruszysz. Kazaem, by ci dali rasowego ogierka, zobaczysz, niesie niby wicher. I nie krzyw gby. Naci jeszcze sakieweczk z ekstra premi, eby nie gada, e z Vizimira skpirado. - Dziki, panie. - Gdy bdziesz w lasach nad Pontarem, uwaaj. Widziano tam Wiewirki. A i zwykych zbjw nie brakuje w tamtych okolicach. - O, wiem to, panie. O, com ja widzia trzy dni temu nazad... - Co widzia? Aplegatt szybko zrelacjonowa wydarzenia w Anchor. Dijkstra sucha, krzyujc potne przedramiona na piersi. - Profesor... - powiedzia w zamyleniu. - Heimo Kantor i Krtki Yaxa. Zakatrupieni przez wiedmina. W Anchor, na trakcie wiodcym do Gors Velen, czyli na Thanedd, do Garstangu... A Lwitko nie yje? - Co mwicie, panie? - Niewane - Dijkstra unis gow. - Przynajmniej dla ciebie. Wypoczywaj. A o brzasku w drog. Aplegatt zjad, co mu przyniesiono, polea troch, ze zmczenia nie zmruywszy oka, przed witem by ju za bram. Ogierek by rzeczywicie chyy, ale narowisty. Aplegatt nie lubi takich koni. Na plecach, midzy lew opatk a krgosupem co swdziao nieznonie, ani chybi pcha ucia go, gdy drzema w stajni. A nijak byo si podrapa. Ogierek zataczy, zara. Goniec da mu ostrog i poszed w galop. Czas nagli. - Gar'ean - sykn Cairbre, wychylajc si zza gazi drzewa, z ktrego obserwowa gociniec. - En Dh'oine aen evall a strsede! Toruviel zerwaa si z ziemi, chwytajc i przypasujc miecz, czubkiem buta szturchna w udo Yaevinna, ktry drzema obok, oparty o cian wykrotu. Elf zerwa si, sykn, sparzony przez gorcy piasek, o ktry opar do. - Que suecc's? - Konny na drodze. - Jeden? - Yaevinn podnis uk i koczan. - Cairbre? Tylko jeden? - Jeden. Zblia si. - To zaatwmy go. Bdzie jeden Dh'oine mniej. - Daj pokj - Toruviel chwycia go za rkaw. - Po co nam to? Mielimy przeprowadzi rekonesans, a potem doczy do komanda. Mamy mordowa cywilw po drogach? Czy tak wyglda walka o wolno?

20

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Wanie tak. Odsu si. - Jeli na drodze zostanie trup, kady przejedajcy patrol podniesie alarm. Wojsko zacznie na nas polowa. Obstawi brody, moemy mie kopoty z przejciem rzeki! - Po tej drodze mao kto jedzi. Zanim odkryj trupa, bdziemy ju daleko. - Ten jedziec te ju jest daleko - powiedzia z drzewa Cairbre. - Zamiast gada, trzeba byo strzela. Teraz go ju nie signiesz. To dobre dwiecie krokw. - Z mojej szedziesiciofuntwki? - Yaevinn pogadzi uk. - Trzydziestocalowym fletem? Poza tym to nie jest dwiecie krokw. To jest sto pidziesit, gra. Mir, que spar aen'le. - Yeavinn, zostaw... - Thaess aep, Toruviel. Elf odwrci czapk tak, by nie zawadza mu przypity do niej wiewirczy ogon, szybko napi uk, mocno, a do ucha, wymierzy dokadnie i spuci ciciw. Aplegatt nie usysza strzay. Bya to strzaa cicha", specjalnie olotkowana dugimi, wskimi szarymi pirami, z brzechw obkowan dla zwikszenia sztywnoci i zmniejszenia ciaru. Trjbrzeszczotowy, ostry jak brzytwa grot z impetem trafi goca w rodek plecw, midzy lew opatk a krgosupem. Brzeszczoty byy ustawione pod ktem - wbijajc si w ciao, grot obrci si i wkrci jak ruba, masakrujc tkanki, tnc naczynia krwionone i druzgocc koci. Aplegatt zwali si piersi na szyj konia i zelizn na ziemi, bezwadny jak worek weny. , Piasek drogi by gorcy, nagrzany socem tak, e a parzy. Ale goniec ju tego nie poczu. Umar natychmiast.

21

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Mwi, e j znaem, byoby przesad. Myl, e oprcz wiedmina i czarodziejki nikt jej naprawd nie zna. Gdy po raz pierwszy j zobaczyem, wcale nie zrobia na mnie wielkiego wraenia, nawet pomimo do niesamowitych okolicznoci, jakie temu towarzyszyy. Znaem takich, ktrzy twierdzili, e od razu, od pierwszego spotkania czuli powiew mierci, kroczcej za t dziewczyn. Mnie jednak wydaa si zupenie zwyczajna, a wiedziaem wszak, e zwyczajn nie bya - dlatego usilnie staraem si wypatrze, odkry, poczu w niej niezwyko. Ale niczego nie dostrzegem i niczego nie wyczuem. Niczego, co mogoby by sygnaem, przeczuciem czy zapowiedzi pniejszych, tragicznych wydarze. Tych, ktrych bya przyczyn. I tych, ktre sama spowodowaa. Jaskier, P wieku poezji Rozdzia drugi Tu przy rozstaju, w miejscu, gdzie koczy si las, wbito w ziemi dziewi supw. Do szczytu kadego supa pasko przytwierdzono koo od wozu. Nad koami kbiy si wrony i kruki, dziobic i szarpic trupy, przywizane do obrczy i piast. Wysoko supw i mnogo ptactwa pozwalaa, co prawda, wycznie przypuszcza, czym byy nierozpoznawalne resztki, spoczywajce na koach. Ale byy trupami. Nie mogy by niczym innym. Ciri odwrcia gow i ze wstrtem zmarszczya nos. Wiatr wia od strony supw, mdlcy odr rozkadajcych si zwok snu si nad rozdroem. - Wspaniaa dekoracja - Yennefer pochylia si w siodle i spluna na ziemi, zapominajc, e cakiem niedawno za podobne plucie ostro skarcia Ciri. - Malownicza i pachnca. Ale dlaczego tutaj, na skraju puszczy? Zwykle co takiego ustawia si tu za miejskimi murami. Mam racj, dobrzy ludzie? - Tb Wiewirki, szlachetna pani - pospieszy z wyjanieniem jeden z dogonionych na rozstaju wdrownych handlarzy, wstrzymujc zaprzonego do wyadowanej dwukki srokacza. - Elfy. Tam, na tych supach. Dlatego i supy w lesie stoj. Innym Wiewirkom na przestrog. - Czy to znaczy - czarodziejka spojrzaa na niego - e wzitych ywcem Scoia'tael przywozi si tutaj... - Elfy, pani, rzadko daj si ywcem bra - przerwa handlarz. - A jeli nawet ktrego wojacy schwyc, to do miasta go wioz, bo tam osiade nieludzie bytuj. Gdy owi kani na rynku si przygldn, to wnet odchodzi ich ochota, by do Wiewirkw przysta. Ale gdy w boju jakich elfw ubij, to trupy na rozstaje si wozi i na supach wiesza. Nieraz z daleka ich wo, cakiem zamiardych dowo... - Pomyle - warkna Yennefer - e nam zakazano praktyk nekromantycznych z uwagi na szacunek dla majestatu mierci i doczesnych, zwok, ktrym naley si cze, spokj, rytualny i ceremonialny pochwek... - Co mwicie, pani? - Nic. Ruszajmy std co rychlej, Ciri, byle dalej od tego miejsca. Tfu, mam wraenie, e ju caa przesikam tym smrodem. - Ja te, eueueee - powiedziaa Ciri, kusem objedajc dookoa zaprzg domokrcy. Pojedmy galopem, dobrze? - Dobrze... Ciri! Galopem, ale nie wariackim! **** Wkrtce ujrzay miasto, wielkie, otoczone murami, najeone wieami o szpiczastych byszczcych dachach. A za miastem wida byo morze, zielonosine, skrzce si w promieniach porannego soca, upstrzone tu i wdzie biaymi plamkami agli. Ciri zatrzymaa konia na skraju piaszczystego urwiska, uniosa si w strzemionach, chciwie wcigna nosem wiatr i zapach. - Gors Velen - powiedziaa Yennefer, podjedajc i stajc bok w bok. - Dojechaymy wreszcie. Wrmy na gociniec. Na gocicu poszy znowu lekkim galopem, pozostawiajc w tyle kilka wolich zaprzgw i

22

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

objuczonych wizkami drewna pieszych. Gdy wyprzedziy wszystkich i zostay same, czarodziejka zwolnia i gestem wstrzymaa Ciri. - Podjed bliej - powiedziaa. - Jeszcze bliej. We wodze i prowad mojego konia. Potrzebuj obu rk. - Do czego? - We wodze, prosiam. Yennefer wyja z jukw srebrne zwierciadeko, przetara je, po czym cicho wymwia zaklcie. Zwierciadeko wysuno si z jej doni, unioso i zawiso nad koskim karkiem, dokadnie naprzeciw twarzy czarodziejki. Ciri westchna z podziwu, oblizaa wargi. Czarodziejka wydobya z jukw grzebie, zdja beret i przez nastpne kilka chwil energicznie czesaa wosy. Ciri zachowaa milczenie. Wiedziaa, e podczas czesania wosw Yennefer nie wolno byo przeszkadza ani rozprasza jej. Malowniczy i pozornie niedbay niead jej krtych i bujnych lokw powstawa w wyniku dugotrwaych stara i wymaga niemao wysiku. Czarodziejka ponownie signa do jukw. Przypia do uszu brylantowe kolczyki, a na obu nadgarstkach zapia bransolety. Zdja szal i rozpia bluzk, odsaniajc szyj i czarn aksamitk ozdobion gwiazd z obsydianu. - Ha! - nie wytrzymaa wreszcie Ciri. - Wiem, czemu to robisz! Chcesz adnie wyglda, bo jedziemy do miasta! Zgadam? - Zgada. - Aja? - Co ty? - le chc adnie wyglda! Uczesz si... - W beret - powiedziaa ostro Yennefer, wci wpatrzona w wiszce nad uszami konia zwierciado. - Na to samo miejsce, gdzie by. I schowaj pod nim wosy. Ciri fukna gniewnie, ale usuchaa natychmiast. Ju dawno nauczya si rozrnia barwy i odcienie gosu czarodziejki. Wiedziaa, kiedy mona sprbowa dyskusji, a kiedy nie. Yennefer, uoywszy wreszcie loki na czole, wydobya z jukw may soiczek z zielonego szka. - Ciri - powiedziaa agodniej. - Podrujemy skrycie. A podr jeszcze si nie skoczya. Dlatego masz kry wosy pod beretem. W kadej bramie miejskiej s tacy, ktrym paci si za dokadn i piln obserwacj podrnych. Rozumiesz? - Nie - odpara bezczelnie Ciri, cigajc wodze karego ogiera czarodziejki. - Wypiknia si tak, e tym wypatrywaczom z bramy oczy wyjd! adna mi skryto! - Miasto, do ktrego bram zmierzamy - umiechna si Yennefer - to Gors Velen. Ja nie musz si kamuflowa w Gors Velen, a wrcz, powiedziaabym, przeciwnie. Z tob jest inna sprawa. Ciebie nikt nie powinien zapamita. - Ci, ktrzy bd gapi si na ciebie, dostrzeg i mnie! Czarodziejka odkorkowaa soiczek, z ktrego zapachniao bzem i agrestem. Zanurzywszy w soiczku palec wskazujcy wtara sobie pod oczy nieco zawartoci. - Wtpi - powiedziaa, wci zagadkowo umiechnita - by ktokolwiek zwrci na ciebie uwag. Przed mostem sta dugi rzd jedcw i wozw, a na przedbramiu toczyli si podrni, oczekujcy na kolejk do kontroli. Ciri achna si i zaburczaa, rozzoszczona perspektyw dugiego czekania. Yennefer jednak wyprostowaa si w siodle i ruszya kusem, patrzc wysoko ponad gowy podrnych - ci za rozstpili si prdko, zrobili miejsce, kaniajc z szacunkiem. Stranicy w dugich kolczugach te od razu dostrzegli czarodziejk i zrobili jej woln drog, nie aujc trzonkw dzid, ktrymi karcili opornych lub zbyt powolnych. - Tdy, tdy, wielmona pani - zawoa jeden ze stranikw, gapic si na Yennefer i mienic na twarzy. -Wjedcie tdy, prosz askawie! Nastpi si! Nastpi si, chamy! Wezwany pospiesznie dowdca warty wyoni si z kordegardy naburmuszony i zy, ale na widok Yennefer po-krania, szeroko otworzy oczy i usta, zgi w niskim ukonie. - Unienie witam w Gors Velen, janie pani - wybekota, prostujc si i gapic. - Na twe rozkazy... Czy w mocy mojej usuy czym wielmonej? Eskort da? Przewodnika? Wezwa moe kogo?

23

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Nie trzeba - Yennefer wyprostowaa si na kulbace, spojrzaa na niego z gry. - Zabawi w miecie krtko. Jad na Thanedd. - Ma si rozumie... - odak przestpi z nogi na nog, nie odrywajc oczu od twarzy czarodziejki. Pozostali stranicy gapili si rwnie. Ciri dumnie wyprya si i zadara gow, ale skonstatowaa, e na ni nie patrzy nikt. Jak gdyby w ogle nie istniaa. - Ma si rozumie - powtrzy dowdca stray. - Na Thanedd, tak... Na zjazd. Pojmuj, ma si rozumie. ycz tedy... - Dzikuj - czarodziejka popdzia konia, w oczywisty sposb nieciekawa, czego chciaby yczy jej komendant. Ciri podya w lad. Stranicy kaniali si przejedajcej Yennefer, jej nadal nie zaszczycajc choby spojrzeniem. - Nawet o imi ci nie zapytali - mrukna, doganiajc Yennefer i ostronie kierujc koniem wrd wyjedonych w bocie ulicy kolein. - Ani o to, skd jedziemy! Zaczarowaa ich? - Nie ich. Siebie. Czarodziejka odwrcia si, a Ciri westchna gono. Oczy Yennefer pony fioletowym blaskiem, a twarz promieniaa urod. Olniewajc. Wyzywajc. Gron. I nienaturaln. - Zielony soiczek! - domylia si od razu Ciri. - Co to byo? - Glamarye. Eliksir, a raczej ma na specjalne okazje. Ciri, czy ty musisz wjeda w kad kau na drodze? - Chc umy koniowi pciny! - Nie padao od miesica. To s pomyje i koskie szczyny, nie woda. - Aha... Powiedz mi, dlaczego uya tego eliksiru? A tak bardzo ci zaleao... - To jest Gors Velen - przerwaa Yennefer. - Miasto, ktre swj dobrobyt w znacznej mierze zawdzicza czarodziejom. Dokadniej, czarodziejkom. Sama widziaa, jak traktuje si tu czarodziejki. A ja nie miaam ochoty przedstawia si ani udowadnia, kim jestem. Wolaam, by byo to oczywiste na pierwszy rzut oka. Za tym czerwonym domem skrcamy w lewo. Stpa, Ciii, wstrzymuj konia, bo potrcisz jakie dziecko. - A po co mymy tutaj przyjechay? - Ju ci to mwiam. Ciri parskna, zacisna usta, silnie szturchna wierzchowca pit. Klacz zataczya, omal nie wpadajc na mijajcy ich zaprzg. Wonica wsta z koza i zamierza uraczy j furmask wizank, ale na widok Yennefer usiad szybko i zaj si wnikliw analiz stanu wasnych chodakw. - Jeszcze jedno takie bryknicie - wycedzia Yennefer - a pogniewamy si. Zachowujesz si jak niedorosa koza. Przynosisz mi wstyd. - Chcesz mnie odda do jakiej szkoy, tak? Ja nie chc! - Ciszej. Ludzie si gapi. - Na ciebie si gapi, nie na mnie! Ja nie chc i do adnej szkoy! Obiecywaa mi, e zawsze bdziesz ze mn, a teraz chcesz mnie zostawi! Sam! Ja nie chc by sama! - Nie bdziesz sama. W szkole jest wiele dziewczt w twoim wieku. Bdziesz miaa mnstwo koleanek. - Nie chc koleanek. Chc by z tob i z... Mylaam, e... Yennefer odwrcia si gwatownie. - Co mylaa? - Mylaam, e jedziemy do Geralta - Ciri wyzywajco podrzucia gow. - Dobrze wiem, o czym rozmylaa ca drog. I dlaczego wzdychaa w nocy... - Do - sykna czarodziejka, a widok jej poncych oczu sprawi, e Ciri wtulia twarz w kosk grzyw. -Nadto si rozzuchwalia. Przypominam ci, e czas, gdy moga mi si opiera, min bezpowrotnie. Stao si tak z twojej wasnej woli. Teraz masz by posuszna. Zrobisz to, co rozka. Zrozumiaa? Ciri pokiwaa gow. - To, co rozka, bdzie dla ciebie najlepsze. Zawsze. I dlatego bdziesz mnie sucha i wykonywa moje polecenia. Jasne? Zatrzymaj konia. Jestemy na miejscu. - To jest ta szkoa? - zaburczaa Ciri, podnoszc oczy na okaza fasad budynku. - To ju... - Ani sowa wicej. Zsiadaj. I zachowuj si jak naley. To nie jest szkoa, szkoa jest w

24

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Aretuzie, nie w Gors Velen. To jest bank. - A do czego nam bank? - Pomyl. Zsiadaj, mwiam. Nie w kau! Zostaw konia, od tego jest suba. Zdejmij rkawice. Nie wchodzi si do banku w rkawicach do jazdy. Spjrz na mnie. Popraw beret. Wyrwnaj konierzyk. Wyprostuj si. Nie wiesz, co zrobi z rkami? To nic z nimi nie rb! Ciri westchna. Sucy, ktrzy wylegli z wrt budynku i gnc si w ukonach usuyli, byli krasnoludami. Ciri przyjrzaa si im ciekawie. Cho tak samo niscy, krpi i brodaci, w niczym nie przypominali jej druha, Yarpena Zigrina, ani jego chopakw". Sucy byli szarzy, jednolicie umundurowani, nijacy. I unieni, czego o Yarpenie i jego chopakach adn miar powiedzie nie byo mona. Weszy do rodka. Magiczny eliksir nadal dziaa, tote pojawienie si Yennefer spowodowao natychmiast wielkie poruszenie, bieganin, ukony, dalsze unione pozdrowienia i deklaracje gotowoci do usug, ktrym kres pooyo dopiero pojawienie si niewiarygodnie grubego, dostatnio odzianego i biaobrodego krasnoluda. - Szanowna Yennefer! - zahucza krasnolud, podzwaniajc zotym acuchem, zwisajcym z potnego karku znacznie poniej biaej brody. - C za niespodzianka! I c za zaszczyt! Prosz, prosz do kantoru! A wy, nie sta, nie gapi si! Do roboty, do liczyde! Wilfli, do kantoru natychmiast flaszk Castel de Neuf, rocznik... Ju ty wiesz ktry rocznik. ywo, na jednej nodze! Pozwl, pozwl, Yennefer. Prawdziwa rado ci widzie. Wygldasz... Ech, psiakrew, a dech zapiera! - Ty te - umiechna si czarodziejka - niele si trzymasz, Giancardi. - No pewnie. Prosz, prosz do mnie, do kantoru. Ale nie, nie, panie przodem. Znasz przecie drog, Yennefer. W kantorze byo ciemnawo i przyjemnie chodno, w powietrzu unosi si zapach, ktry Ciri pamitaa z wiey pisarczyka Jarre - zapach inkaustu, pergaminu i kurzu pokrywajcego dbowe meble, gobeliny i stare ksigi. - Siadajcie, prosz - bankier odsun od stou ciki fotel dla Yennefer, obrzuci Ciri ciekawym spojrzeniem. -Hmmm... - Daj jej jak ksig, Molnar - powiedziaa niedbale czarodziejka, zauwaajc spojrzenie. Ona uwielbia ksigi. Sidzie sobie w kocu stou i nie bdzie przeszkadza. Prawda, Ciri? Ciri nie uznaa za celowe potwierdza. - Ksig, hem, hem - zatroska si krasnolud, podchodzc do komody. - Co my tu mamy? O, ksiga przychodw i rozchodw... Nie, to nie. Ca i opaty portowe... Te nie. Kredyt i remburs? Nie. O, a to skd tu si wzio? Jedna cholera wie... Ale chyba to bdzie w sam raz. Prosz, dzieweczko. Ksiga nosia tytu Physiologus i bya bardzo stara i bardzo podarta. Ciri ostronie przewrcia okadk i kilka stron. Dzieo zaciekawio j natychmiast, bo traktowao o zagadkowych potworach i bestiach i byo pene rycin. Przez nastpnych kilka chwil staraa si dzieli zainteresowanie pomidzy ksig a rozmow czarodziejki z krasnoludem. - Masz dla mnie jakie listy, Molnar? - Nie - bankier nala wina Yennefer i sobie. - adne nowe nie nadeszy. Ostatnie, sprzed miesica, przekazaem ustalonym sposobem. - Otrzymaam je, dzikuj. A czy przypadkiem... kto si tymi listami nie interesowa? - Tutaj nie - umiechn si Molnar Giancardi. - Ale celujesz do waciwej tarczy, moja droga. Bank Vivaldich poinformowa mnie poufnie, e listy prbowano tropi. Ich filia w Yengerbergu wykrya te prb ledzenia operacji na twoim prywatnym koncie. Jeden z pracownikw okaza si nielojalny. Krasnolud urwa, spojrza na czarodziejk spod krzaczastych brwi. Ciri nadstawia uszu. Yennefer milczaa, bawic si sw obsydianow gwiazd. - Vivaldi - podj bankier, zniajc gos - nie mg albo nie chcia prowadzi ledztwa w tej sprawie. Nielojalny i podatny na przekupstwo klerk wpad po pijanemu do fosy i utopi si. Nieszczliwy wypadek. Szkoda. Za szybko, za pochopnie... - Szkoda maa, a al krtki - wyda wargi czarodziejka. - Ja wiem, kogo interesoway moje listy i konto, ledztwo u Vivaldich nie przyniosoby rewelacji. - Skoro tak uwaasz... - Giancardi poczochra brod. - Jedziesz na Thanedd, Yennefer? Na ten powszechny zjazd czarodziejw?

25

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Owszem. - By zdecydowa o losach wiata? - Nie przesadzajmy. - Rne plotki kr - rzek sucho krasnolud. - I rne rzeczy si dziej. - Jakie, jeli to nie tajemnica? - Od ubiegego roku - powiedzia Giancardi, gadzc brod - obserwuje si dziwne ruchy w polityce podatkowej... Ja wiem, ciebie to nie interesuje... - Mw. - Podwojono wymiar pogwnego i hiberny, podatkw ciganych bezporednio przez wadze wojskowe. Wszyscy kupcy i przedsibiorcy musz dodatkowo paci do skarbu krlewskiego dziesity grosz", cakiem nowy podatek, jeden grosz od kadego nobla obrotu. Krasnoludy, gnomy, elfy i nizioki pac ponadto zwikszone pogwne i po-dymne. Jeeli prowadz dziaalno handlow lub produkcyjn, s nadto obcieni obowizkow nieludzk" do-natyw, wynoszc dziesi od sta. W ten sposb ja odprowadzam do skarbu ponad szedziesit procent dochodu. Mj bank, wliczajc wszystkie filie, daje Czterem Krlestwom szeset grzywien rocznie. Dla twojej wiadomoci: to jest prawie trzykrotnie wicej, ni mony diuk czy hrabia paci kwarty z potnej krlewszczyzny. - Ludzie nie s obcieni donatyw na wojsko? - Nie. Pac tylko hibern i pogwne. - A zatem - pokiwaa gow czarodziejka - to krasno-ludy i inni nieludzie finansuj kampani przeciwko Scoia'tael, ktra toczy si w lasach. Spodziewaam si czego takiego. Ale co maj podatki wsplnego ze zjazdem na Thanedd? - Po waszych zjazdach - mrukn bankier - zawsze co si dzieje. Tym razem mam zreszt nadziej, e bdzie odwrotnie. Licz na to, e wasz zjazd sprawi, e przestanie si dzia. Bardzo bybym rad, dla przykadu, gdyby ustay te dziwne skoki cen. - Mw janiej. Krasnolud rozpar si w fotelu i splt palce na przykrytym brod brzuchu. - Pracuj w moim fachu adne par lat - powiedzia. - Dostatecznie dugo, by mc umie powiza niektre ruchy cen z niektrymi faktami. A ostatnio bardzo wzrosy ceny drogich kamieni. Bo jest na nie popyt. - Zamienia si gotwk na klejnoty, by unika strat z tytuu waha kursw i parytetw monety? - Te. Kamienie maj nadto jeszcze jedn wielk zalet. Mieszczca si w kieszeni kilkuuncjowa sakieweczka brylantw odpowiada wartoci jakim pidziesiciu grzywnom, taka za suma w monecie way dwadziecia pi funtw i zajmuje spory worek. Z sakieweczka w kieszeni ucieka si znacznie szybciej ni z workiem na ramieniu. I ma si obie rce wolne, co nie jest bez znaczenia. Jedn rk mona trzyma on, drug, gdyby zasza konieczno, mona komu przypieprzy. Ciri parskna z cicha, ale Yennefer natychmiast uciszya j gronym spojrzeniem. - A zatem - uniosa gow - s tacy, ktrzy ju zawczasu przygotowuj si do ucieczki. A dokd, ciekawo? - Najwyej notowana jest daleka Pnoc. Hengfors, Kovir, Poviss. Raz, e to faktycznie daleko, dwa, kraje te s neutralne i maj z Nilfgaardem dobre stosunki. - Rozumiem - zoliwy umiech nie znikn z warg czarodziejki. - A wic brylanty do kieszeni, on za rk i na Pnoc... Nie za wczenie? Ach, mniejsza z tym. Co jeszcze droeje, Molnar? - odzie. - Co? - odzie - powtrzy krasnolud i wyszczerzy zby. -Wszyscy szkutnicy z wybrzea produkuj odzie, zamwione przez kwatermistrzw armii krla Foltesta. Kwatermistrzowie pac dobrze i cigle skadaj nowe zamwienia. Jeli masz wolny kapita, Yennefer, zainwestuj w odzie. Zoty interes. Produkujesz czno z trzciny i kory, wystawiasz faktur na barkas z pierwszorzdnej soniny, grk dzielisz si z kwatermistrzem po poowie... - Nie kpij, Giancardi. Mw, o co chodzi. - Te odzie - rzek od niechcenia bankier, patrzc na powa - transportuje si na poudnie. Do Sodden i Brugge, nad Jarug. Ale z tego, co wiem, nie uywa si ich do poowu ryb na rzece. Ukrywa

26

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

si je w lasach nad prawym brzegiem. Wojsko podobno godzinami wiczy wsiadanie i wysiadanie. Na razie na sucho. - Aha - Yennefer przygryza warg. - Ale dlaczego niektrym tak spieszno na pomoc? Jaruga jest na poudniu. - Istnieje uzasadniona obawa - mrukn krasnolud, ypic na Ciri - e cesarz Emhyr var Emreis nie bdzie zachwycony wieci, e wzmiankowane odzie spuszczono na wod. Niektrzy uwaaj, e takie wodowanie gotowe Emhyra rozzoci, a wwczas lepiej by jak najdalej od nilfgaardzkiej granicy... Cholera, byle do niw. Gdy bdzie po niwach, odetchn z ulg. Jeeli co ma si wydarzy, wydarzy si przed niwami. - Plony bd w spichrzach - powiedziaa wolno Yennefer. - Zgadza si. Konie trudno pa na ryskach, a twierdze z penymi spichrzami dugo si oblega... Pogoda sprzyja rolnikom i zbiory zapowiadaj si niele... Tak, pogoda jest nad wyraz pikna. Sonko grzeje, kanie na prno wygldaj ddu... A Jaruga w Dol Angra jest bardzo pytka... atwo j przebrodzi. W obie strony. - Dlaczego Dol Angra? - Mam nadziej - bankier pogadzi brod, widrujc czarodziejk bystrym spojrzeniem - e mog ci zaufa? - Zawsze moge, Giancardi. I nic si nie zmienio. - Dol Angra - powiedzia wolno krasnolud - to Lyria i Aedirn, ktre s w militarnym sojuszu z Temeri. Nie sdzisz chyba, e Foltest, ktry kupuje odzie, zamierza z nich skorzysta na wasn rk? - Nie - powiedziaa wolno czarodziejka. - Nie sdz. Dzikuj za informacje, Molnar. Kto wie, moe i masz racj? Moe na zjedzie uda nam si jednak wpyn na losy wiata i zamieszkujcych ten wiat ludzi? - Nie zapominajcie o krasnoludach - parskn Giancardi. - I o ich bankach. - Postaramy si. Jeli ju przy tym jestemy... - Sucham ci z uwag. - Mam wydatki, Molnar. A jeli podejm co z konta u Vivaldich, znowu kto gotw uton, wic... - Yennefer - przerwa krasnolud - ty masz u mnie nieograniczony kredyt. Pogrom w Yengerbergu mia miejsce bardzo dawno. Moe ty zapomniaa, ale ja nie zapomn nigdy. Nikt z rodziny Giancardich nie zapomni. Ile ci potrzeba? - Tysic piset temerskich orenw, przekazem na fili Cianfanellich w Ellander, na rzecz wityni Melitele. - Zaatwione. Miy przekaz, datki dla wity nie s opodatkowane. Co jeszcze? - Ile teraz paci si rocznie czesnego w szkole w Aretuzie? Ciii nadstawia uszu. - Tysic dwiecie novigradzkich koron - powiedzia Giancardi. - Dla nowej adeptki dochodzi immatrykulacja, co koo dwustu. - Podroao, cholera. - Wszystko podroao. Adeptkom niczego si nie auje, yj w Aretuzie jak krlewny. A z nich yje poowa miasta, krawcy, szewcy, cukiernicy, dostawcy... - Wiem. Wpa dwa tysice na konto szkoy. Anonimowo. Z zaznaczeniem, e chodzi o wpisowe i zadatek na czesne... Dla jednej adeptki. Krasnolud odoy piro, spojrza na Ciri, umiechn si ze zrozumieniem. Ciri, udajc, e wertuje ksig, suchaa pilnie. - To wszystko, Yennefer? - Jeszcze trzysta novigradzkich koron dla mnie, gotwk. Na zjazd na Thanedd bd potrzebowaa przynajmniej trzech sukni. - Po co ci gotwka? Dam ci czek bankierski. Na piset. Ceny importowanych tkanin te cholernie wzrosy, a ty wszake nie ubierasz si w wen ani len. A jeeli czego potrzebujesz: dla siebie lub dla przyszej adeptki szkoy w Aretuzie, moje sklepy i skady stoj otworem. - Dzikuj. Na jaki procent si umwimy? - Procent - krasnolud unis gow - zapacia rodzinie Giancardich awansem, Yennefer. W czasie pogromu w Yengerbergu. Nie mwmy ju o tym.

27

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Nie lubi takich dugw, Molnar. - Ja te nie. Ale ja jestem kupcem, krasnoludem interesu. Ja wiem, co to jest zobowizanie. Znam jego warto. Powtarzam, nie mwmy ju o tym. Sprawy, o ktre prosia, moesz uwaa za zaatwione. Spraw, o ktr nie prosia, rwnie. Yennefer uniosa brwi. - Pewien bliski ci wiedmin - zachichota Giancardi - odwiedzi ostatnio miasto Dorian. Doniesiono mi, e zaduy si tam u lichwiarza na sto koron. Lichwiarz pracuje dla mnie. Umorz ten dug, Yennefer. Czarodziejka rzucia okiem na Ciri, silnie skrzywia usta. - Molnar - powiedziaa zimno - nie pchaj palcw midzy drzwi, w ktrych popsuy si zawiasy. Wtpi, eby on wci uwaa mnie za blisk, a jeli dowie si o umarzaniu dugw, znienawidzi mnie z kretesem. Znasz go przecie, jest obsesyjnie honorowy. Dawno temu by w Dorian? - Jakie dziesi dni. Potem widziano go w Maym gu. Stamtd, jak mi doniesiono, pojecha do Hirundum, bo mia zlecenie od tamtejszych farmerw. Jak zwykle, jaki potwr do zabicia... - A za zabicie, jak zwykle, zapac mu grosze - gos Yennefer zmieni si lekko - ktre, jak zwykle, ledwo wystarcz na koszty leczenia, jeeli potwr go pokiereszuje. Jak zwykle. Jeeli rzeczywicie chcesz co dla mnie zrobi, Molnar, to wcz si w to. Skontaktuj si z farmerami z Hirundum i podnie nagrod. Tak by mia za co y. - Jak zwykle - parskn Giancardi. - A jeli on wreszcie dowie si o tym? Yennefer utkwia oczy w Ciri, ktra przygldaa si i przysuchiwaa, nawet nie prbujc udawa zainteresowania Physiologusem. - A od kogo - wycedzia - miaby si dowiedzie? Ciri spucia wzrok. Krasnolud umiechn si znaczco, pogadzi brod. - Przed udaniem si na Thanedd wybierzesz si w stron Hirundum? Przypadkowo, oczywicie? - Nie - czarodziejka odwrcia wzrok. - Nie wybior si. Zmiemy temat, Molnar. Giancardi znowu pogadzi brod, spojrza na Ciri. Ciri spucia gow, zachrzkaa i zawiercia si na krzele. - Susznie - potwierdzi. - Czas zmieni temat. Ale twoj podopieczn najwyraniej nudzi ksiga... i nasza rozmowa. A to, o czym teraz chciabym z tob porozmawia, znudzi j jeszcze bardziej, jak podejrzewam... Losy wiata, losy krasnoludw tego wiata, losy ich bankw, jaki to nudny temat dla modych dziewczt, przyszych absolwentek Aretuzy... Wypu j na troch spod skrzyde, Yennefer. Niech si przejdzie po miecie... - Oj, tak! - krzykna Ciri. Czarodziejka achna si i ju otwieraa usta, by zaprotestowa, ale nagle zmienia zamiar. Ciri nie bya pewna, ale wydawao si jej, e wpyw na t decyzj miao nieznaczne mrugnicie, towarzyszce propozycji bankiera. - Niech sobie dziewczyna popatrzy na wspaniaoci prastarego grodu Gors Velen - doda Giancardi, umiechajc si szeroko. - Naley si jej troch swobody przed... Aretuz. A my tu sobie jeszcze pogawdzimy o pewnych sprawach... hmm, osobistych. Nie, nie proponuj, by dziewcz chodzio samotnie, cho to bezpieczne miasto. Przydam jej towarzysza i opiekuna. Jednego z moich modszych klerkw... - Wybacz, Molnar - Yennefer nie odpowiedziaa na umiech - ale nie wydaje mi si, by w dzisiejszych czasach, nawet w bezpiecznym miecie, towarzystwo krasnoluda... - Nawet mi przez myl nie przeszo - achn si Giancardi - by to by krasnolud. Klerk, o ktrym mwi, jest synem szanowanego kupca, czowieka ca, e si tak wyra, gb. Mylaa, e zatrudniam tu tylko krasnoludw? Hej, Wifli! Woaj mi tu Fabia, na jednej nodze! - Ciri - czarodziejka podesza do niej, pochylia si lekko. - Tylko bez adnych gupstw, ebym si nie musiaa wstydzi. A przed klerkiem jzyk za zbami, pojmujesz? Przyrzeknij mi, e bdziesz uwaa na czyny i sowa. Nie kiwaj gow. Przyrzeczenia skada si penym gosem. - Przyrzekam, pani Yennefer. - Spogldaj te czasem na soce. W poudnie wrcisz. Punktualnie. A gdyby... Nie, nie sdz, by kto ci rozpozna. Ale gdyby zobaczya, e kto zanadto ci si przyglda...

28

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Czarodziejka signa do kieszonki, wydobya niewielki, poznaczony runami chryzopraz, wyszlifowany w ksztat klepsydry. - Schowaj do sakiewki. Nie zgub. W razie potrzeby... Zaklcie pamitasz? Tylko dyskretnie, aktywizacja daje silne echo, a dziaajcy amulet wysya fale. Jeli w pobliu byby kto wyczulony na magi, ujawnisz si, zamiast zamaskowa. Aha, masz tu jeszcze... Gdyby chciaa co sobie kupi. - Dzikuj, pani Yennefer - Ciri woya amulet i monety do sakiewki, ciekawie spojrzaa na chopca wbiegajcego do kantoru. Chopiec by piegowaty, falujce kasztanowate wosy spaday mu na wysoki konierz szarego uniformu klerka. - Fabio Sachs - przedstawi Giancardi. Chopiec ukoni si grzecznie. - Fabio, to jest pani Yennefer, nasz czcigodny go i szanowana klientka. A ta panna, jej wychowanka, ma yczenie zwiedzi miasto. Bdziesz jej towarzyszy, suy za przewodnika i opiekuna. Chopiec ukoni si jeszcze raz, tym razem wyranie w stron Ciri. - Ciri - powiedziaa chodno Yennefer. - Wsta, prosz. Wstaa, zdziwiona lekko, bo znaa obyczaj na tyle, by wiedzie, e tego nie wymaga. I natychmiast zrozumiaa. Klerk, co prawda, wyglda na jej rwienika, ale by od niej o gow niszy. - Molnar - powiedziaa czarodziejka. - Kto ma si tu opiekowa kim? Nie mgby oddelegowa do tego zadania kogo o nieco znaczniejszych gabarytach? Chopiec poczerwienia i pytajco spojrza na pryncypaa. Giancardi przyzwalajco kiwn gow. Klerk ukoni si po raz kolejny. - Wielmona pani - wypali pynnie i bez skrpowania. - Moe i nie jestem duy, ale mona na mnie polega. Znam dobrze grd, podgrodzie i ca okolic. Bd opiekowa si t pann, jak umiem najlepiej. A gdy ja, Fabio Sachs Modszy, syn Fabia Sachsa, robi co tak, jak umiem najlepiej, to... To niejeden wikszy mi nie dorwna. Yennefer patrzya na niego przez chwil, potem odwrcia si w stron bankiera. - Gratuluj, Molnar - powiedziaa. - Umiesz dobiera pracownikw. Bdziesz mia w przyszoci pociech z twojego modszego klerka. Zaiste, kruszec dobrej prby dwiczy, gdy we uderzy. Ciri, z penym zaufaniem powierzam ci pieczy Fabia, syna Fabia, albowiem jest to mczyzna powany i godny zaufania. Chopiec zaczerwieni si a po cebulki kasztanowatych wosw. Ciri czua, e te si rumieni. - Fabio - krasnolud otworzy szkatuk, pogrzeba w brzczcej zawartoci. - Masz tu p nobla i trzy... I dwa pitaki. Na wypadek gdyby panna miaa jakie yczenia. Gdyby nie miaa, odniesiesz z powrotem. No, moecie i. - W poudnie, Ciri - przypomniaa Yennefer. - Ani chwili pniej. - Pamitam, pamitam. - Nazywam si Fabio - powiedzia chopiec, gdy tylko zbiegli po schodach i wyszli na ruchliw ulic. - A ciebie zw Ciri, tak? - Tak. - Co chcesz zwiedzi w Gors Velen, Ciri? Ulic Gwn? Zauek Zotnikw? Port morski? A moe rynek i jarmark? - Wszystko. - Hmm... - zatroska si chopiec. - Mamy czas tylko do poudnia... Najlepiej bdzie, jeli pjdziemy na rynek. Dzi jest dzie targowy, mona tam bdzie zobaczy mnstwo ciekawych rzeczy! A wczeniej wejdziemy na mur, z ktrego jest widok na ca Zatok i na synn wysp Thanedd. Co ty na to? - Chodmy. Ulic z hurkotem toczyy si wozy, czapay konie i woy, bednarze turlali beczki, wszdzie panowa haas i popiech. Ciri bya z lekka oszoomiona ruchem i rozgardiaszem - niezrcznie zstpia z drewnianego chodnika i po kostki wpada w boto i gnj. Fabio chcia uj j pod rami, ale wyrwaa si. - Umiem sama chodzi! - Hmm... No, tak. Chodmy zatem. Tu, gdzie jestemy, to jest gwna ulica miasta. Nazywa si Kardo i czy obie bramy, Gwn i Morsk. Tdy, o, idzie si do ratusza. Widzisz t wie ze zotym kurkiem? To wanie ratusz. A tam, gdzie wisi ten kolorowy szyld, to jest obera Pod

29

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Rozpitym Gorsetem". Ale tam, hmm... tam nie pjdziemy. Pjdziemy o, tdy, skrcimy sobie drog przez targ rybny, ktry jest na ulicy Okrnej. Skrcili w zauek i wyszli wprost na placyk wcinity midzy ciany domw. Placyk zapeniony by straganami, beczkami i kadziami, z ktrych bia silna wo ryb. Trwa oywiony i haaliwy handel, przekupnie i kupujcy starali si przekrzycze krce w grze mewy. Pod murem siedziay koty, udajc, e ryby nie interesuj ich w najmniejszym stopniu. - Twoja pani - powiedzia nagle Fabio, lawirujc wrd straganw - jest bardzo surowa. - Wiem. - Nie jest twoj blisk krewn, prawda? Od razu to pozna! - Tak? A po czym? - Jest bardzo pikna - powiedzia Fabio z okrutn, rozbrajajco swobodn szczeroci modego czowieka. Ciri odwrcia si jak spryna, ale nim zdoaa uraczy Fabia jak kliw uwag, dotyczc jego piegw i wzrostu, chopiec ju cign j midzy wzki, beczki i stragany, objaniajc jednoczenie, e grujca nad placykiem baszta nosi nazw Zodziejskiej, e kamienie uyte do jej budowy pochodz z dna morskiego i e rosnce pod ni drzewa zowi si platanami. - Jeste strasznie maomwna, Ciri - stwierdzi nagle. - Ja? - udaa zdziwienie. - Nic podobnego! Po prostu sucham pilnie tego, co mwisz. Opowiadasz bardzo ciekawie, wiesz? Wanie chciaam ci zapyta... - Sucham, pytaj. - Czy daleko std do... do miasta Aretuza? - Ale cakiem niedaleko! Bo Aretuza to wcale nie miasto. Wejdmy na mur, poka ci. O, tam s schody. Mur by wysoki, a schody strome. Fabio spoci si i zdysza, i nic dziwnego, bo cay czas gada. Ciri dowiedziaa si, e mur okalajcy grd Gors Velen to konstrukcja niedawna, o wiele modsza od samego miasta, zbudowanego jeszcze przez elfy, e ma trzydzieci pi stp wysokoci i e jest to tak zwany mur kazamatowy, zrobiony z ciosanego kamienia i nie wypalanej cegy, bo taki materia jest odporniejszy na uderzenia taranw. Na szczycie przywita ich i owia orzewiajcy morski wiatr. Ciri z radoci odetchna nim po gstym i nieruchomym zaduchu miasta. Opara okcie o krawd muru, patrzc z wysoka na port, kolorowy od agli. - Co to jest, Fabio? Ta gra? - Wyspa Thanedd. Wyspa wydawaa si bardzo bliska. I nie przypominaa wyspy. Wygldaa jak wbity w morskie dno gigantyczny kamienny sup, wielki zigurat obwiedziony wijc si spiralnie drog, zygzakami schodw i tarasami. Tarasy zieleniy si od gajw i ogrodw, a z zieleni, przylepione do ska jak jaskcze gniazda, sterczay biae strzeliste wiee i ozdobne kopuy, zwieczajce kompleksy otoczonych krugankami budynkw. Budynki te wcale nie sprawiay wraenia wybudowanych. Wydawao si, e wykuto je w stokach tej morskiej gry. - To wszystko zbudoway elfy - wyjani Fabio. - Mwi si, e za pomoc elfiej magii. Od niepamitnych czasw Thanedd naley jednak do czarodziejw. Blisko czubka, tam gdzie te lnice kopuy, znajduje si paac Garstang. Tam za par dni rozpocznie si wielki zjazd magikw. A tam, spjrz, na samiutkim wierzchoku, ta wysoka samotna wiea z blankami, to jest Tor Lara, Wiea Mewy... - Czy tam mona dosta si ldem? To przecie bliziutko. - Mona. Jest most czcy brzeg zatoki z wysp. Nie widzimy go, bo zasaniaj drzewa. Widzisz te czerwone dachy u podna gry? To paac Loxia. Tam prowadzi most. Tylko przez Loxi mona doj do drogi prowadzcej na grne tarasy... - A tam gdzie te liczne kruganki i mostki? I ogrody? Jak to si trzyma skay, e nie spadnie... Co to za paac? - To wanie Aretuza, o ktr pytaa. Tam znajduje si synna szkoa dla modych czarodziejek. - Ach - Ciri oblizaa wargi - wic to tam... Fabio? - Sucham. - Widujesz czasami mode czarodziejki, ktre ucz si w tej szkole? W tej Aretuzie? Chopiec spojrza na ni, wyranie zdumiony.

30

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Ale nigdy! Nikt ich nie widuje! Im nie wolno opuszcza wyspy i wychodzi do miasta. A na teren szkoy nikt nie ma wstpu. Nawet burgrabia i bajlif, jeli maj spraw do czarodziejek, mog i tylko do Loxii. Na najniszy poziom. - Tak mylaam - Ciri pokiwaa gow, zapatrzona w poyskujce dachy Aretuzy. - To nie szkoa, lecz wizienie. Na wyspie, na skale, nad przepaci. Wizienie i koniec. - Troch tak - przyzna Fabio po chwili namysu. -Stamtd raczej trudno wyj... Ale nie, to nie jest tak jak w wizieniu. Adeptki to przecie mode dziewczyny. Trzeba ich strzec... - Przed czym? - No... - zajkn si chopiec. - Przecie wiesz... - Nie wiem. - Hmmm... Ja myl... Och, Ciri, przecie nikt ich nie zamyka w szkole przemoc. One same chc... - No pewnie - Ciri umiechna si szelmowsko. -Chc, to siedz w tym wizieniu. Gdyby nie chciay, to by si nie day tam zamkn. To adna sztuka, wystarczy w por da nog. Zanim jeszcze si tam znajdzie, bo pniej to ju moe by trudno... - Jak to? Ucieka? A dokd one miayby... - One - przerwaa - pewnie nie miay dokd, biedaczki. Fabio? Gdzie jest miasto... Hirundum? Chopiec spojrza na ni, zaskoczony. - Hirundum to nie miasto - powiedzia. - To wielka farma. S tam sady i ogrody dostarczajce warzyw i owocw dla wszystkich miast w okolicy. S tam te stawy, w ktrych hoduje si karpie i inne ryby... - Jak daleko std do tego Hirundum? Ktrdy? Poka mi. - A dlaczego chcesz to wiedzie? - Poka mi, prosiam. - Widzisz t drog, prowadzc na zachd? Tam gdzie te wozy? Tamtdy wanie jedzie si do Hirundum. To jakie pitnacie mil, cay czas lasami. - Pitnacie mil - powtrzya Ciri. - Niedaleko, gdy si ma dobrego konia... Dzikuj ci, Fabio. - Za co mi dzikujesz? - Niewane. Teraz zaprowad mnie na rynek. Obiecae. - Chodmy. Takiego cisku i zgieku, jaki panowa na rynku Gors Velen, Ciri nigdy jeszcze nie widziaa. Haaliwy targ rybny, przez ktry niedawno przechodzili, w porwnaniu z rynkiem sprawia wraenie cichej wityni. Plac by icie gigantyczny, a mimo to wydawao si jej, e bd mogli co najwyej poprzyglda si z daleka, bo o dostaniu si na teren jarmarku nie ma nawet co marzy. Fabio jednak miao wdar si w skbiony tum, cignc j za rk. Ciri z miejsca zakrcio si w gowie. Przekupnie darli si, kupujcy darli si jeszcze goniej, zagubione w toku dzieci wyy i lamentoway. Bydo ryczao, owce beczay, ptactwo kwakao i gdakao. Krasnoludzcy rzemielnicy zawzicie walili motkami w jakie blachy, a gdy przerywali walenie, by si napi, zaczynali plugawi kl. Z kilku punktw placu rozbrzmieway piszczaki, gle i cymbay, koncertowali wida waganci i muzycy. Na domiar zego kto niewidoczny wrd ciby bez ustanku daj: w mosin surm. Z pewnoci nie by to muzyk. Ciri uskoczya przed biegnc truchtem, przenikliwie kwiczc wini i wpada na klatki z kurami. Potrcana, nadepna na co, co byo mikkie i zamiauczao. Odskoczya, o may wos nie wpadajc pod kopyta wielkiego, mierdzcego, obrzydliwego i budzcego groz bydlaka, roztrcajcego ludzi kosmatymi bokami. - Co to byo? - jkna, apic rwnowag. - Fabio? - Wielbd. Nie bj si. - Nie boj si! Te co! Rozgldaa si ciekawie. Przyjrzaa si pracy niziokw, produkujcych na oczach publiki ozdobne bukaki z koziej skry, pozachwycaa si piknymi lalkami, oferowanymi na straganie przez par pelfw. Poogldaa wyroby z malachitu i jaspisu, ktre wystawia na sprzeda ponury i burkliwy gnom. Z zainteresowaniem i znawstwem obejrzaa miecze w warsztacie patnerza. Poobserwowaa dziewczta wyplatajce koszyki z wikliny i dosza do wniosku, e nie ma nic gorszego ni praca.

31

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Dmcy w surm przesta d. Prawdopodobnie go zabito. - Co tu tak smakowicie pachnie? - Pczki - Fabio pomaca sakiewk. - Masz yczenie zje jednego? - Mam yczenie zje dwa. Sprzedawca poda trzy pczki, przyj pitaka i wyda cztery miedziaki, z ktrych jeden przeama na p. Ciri, powoli odzyskujc kontenans, przygldaa si operacji amania, apczywie pochaniajc pierwszego pczka. - Czy to std - spytaa, zabierajc si za drugiego -pochodzi powiedzenie: Niewart zamanego grosza"? - Std - Fabio przekn swojego pczka. - Przecie nie ma niniejszych monet ni grosz. Czy tam, skd pochodzisz, nie uywa si pgroszkw? - Nie - Ciri oblizaa palce. - Tam, skd pochodz, uywao si zotych dukatw. Poza tym to cae amanie byo bez sensu i niepotrzebne. - Dlaczego? - Bo mam yczenie zje trzeciego pczka. Nadziewane liwkowymi powidami pczki zadziaay jak najcudowniejszy eliksir. Ciri nabraa humoru, a kotujcy si plac przesta przeraa, zacz si nawet podoba. Nie pozwolia ju, by Fabio wlk j za sob, sama pocigna go w najwikszy tok, ku miejscu, z ktrego kto przemawia, wlazszy na zaimprowizowan z beczek mwnic. Przemawiajcym by podstarzay grubas. Po ogolonej gowie i burej szacie Ciri rozpoznaa w nim wdrownego kapana. Widywaa ju takich, czasami odwiedzali wityni Melitele w Ellander. Matka Nenneke nigdy nie mwia o nich inaczej jak ci fanatyczni durnie". - Jedno jest na wiecie prawo! - rycza gruby kapan. - Prawo boskie! Caa natura temu prawu podlega, caa ziemia i wszystko, co na tej ziemi yje! A czary i magia s temu prawu przeciwne! Przeklci wic s czarownicy i bliski jest dzie gniewu, w ktrym ogie z niebios zniszczy ich plugaw wysp! Run wwczas mury Loxii, Aretuzy i Garstangu, za ktrymi wanie zbieraj si ci poganie, by swe knowania obmyla! Run te mury... - I trza bdzie, psia ma, od nowa stawia - mrukn stojcy obok Ciri czeladnik mularski w kitlu upapranym wapnem. - Upominam was, ludzie dobrzy i poboni - wrzeszcza kapan - nie wierzcie czarownikom, nie obracajcie si ku nim ni za rad, ni z prob! Nie dajcie si zwie ni ich postaci pikn, ni mow gadk, bo zaprawd powiadam wam, e s owi czarodzieje niby groby pobielane, z wierzchu pikne, we wntrzu za zgnilizny pene i sprchniaych koci! - Widzielicie go - rzeka moda niewiasta z koszykiem penym marchwi - jaki to w gbie mocny. Na magikw szczeka, bo zawidzi im, i tyle. - Pewno - przytakn mularz. - Samemu, patrzajta, eb niby jaje wyysia, a kadun podle kolan wisi. A czarodzieje urodziwe s, ani grubn, ani ysiej... A czarodziejki, ha, sama krasa... - Bo diabu dusz za t kras przeday! - krzykn niski osobnik z szewskim motkiem za pasem. - Gupi, butorobie. Gdyby nie dobre panie z Aretuzy, dawno z torbami by poszed! Dziki nim masz co re! Fabio pocign Ciri za rkaw, ponownie pogryli si w tumie, ktry ponis ich w stron centrum placu. Usyszeli omot bbna i gromkie okrzyki wzywajce do uciszenia si. Tum ani myla si uciszy, ale obwoywaczowi z drewnianego podwyszenia wcale to nie przeszkadzao. Mia donony, wiczony gos i umia si nim posugiwa. - Wiadomym si czyni - zarycza, rozwinwszy rulon pergaminu - jako Hugo Ansbach, z rodu nizioek, spod prawa jest wyjty, bo zoczycom elfom, co si Wiewirkami mianuj, w domie swoim da nocleg i gocin. To samo Justin Ingvar, kowal, z rodu krasnolud, ktry niecnotom owym groty do strza ku. Tegdy na obu burgrabia lad ogasza i ciga ich nakazuje. Kto ich pochwyci, temu nagroda: pidziesit koron gotwk. A jeli kto im da straw lubo schronienie, za wsplnika winy ich poczytany bdzie i jednaka kara jemu jako i im wymierzona bdzie. A jeli w opolu albo we wsi pochwyceni bd, cae opole albo wie da pat... - A kt by - krzykn kto z tumu - niziokowi schronienie da! Po ichnich farmach niech szukaj, a najd, to wszystkich ich, nieludziw, do jamy! - Na szubienic, nie do jamy!

32

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Obwoywacz j odczytywa dalsze obwieszczenia burgrabiego i rady miejskiej, a Ciri stracia zainteresowanie. Wanie miaa zamiar wyzwoli si z toku, gdy nagle poczua na poladku rk. Absolutnie nieprzypadkow, bezczeln i nad wyraz umiejtn. cisk, wydawaoby si, uniemoliwia odwrcenie si, ale Ciri nauczya si w Kaer Morhen, jak porusza si w miejscach, w ktrych trudno si porusza. Obrcia si, czynic nieco zamieszania. Stojcy tu za ni mody kapan z ogolon gow umiechn si aroganckim, wypraktykowanym umiechem. No i co, mwi ten umiech, co teraz zrobisz? Zarumienisz si licznie i na tym rumiecu si skoczy, nieprawda? Kapan wida nigdy nie mia do czynienia z uczennic Yennefer. - apy przy sobie, ty ysa pao! - rozdara si Ciri, blednc ze wciekoci. - Za wasny tyek si chwy, ty... Ty grobie pobielany!!! Korzystajc z faktu, e uwiziony w toku kapan nie mg si poruszy, zamierzaa go kopn, ale udaremni to Fabio, pospiesznie odcigajc j daleko od kapana i miejsca zajcia. Widzc, e a si trzsie ze zoci, uspokoi j, fundujc kilka posypanych mielonym cukrem racuszkw, na widok ktrych Ciri momentalnie zapomniaa o incydencie. Stanli przy straganie, w miejscu, z ktrego mieli widok na szafot z prgierzem. W prgierzu nie byo jednak adnego zoczycy, a sam szafot by udekorowany girlandami kwiatw i suy grupie wystrojonych jak papugi wdrownych muzykantw, od Ucha rncych na glach i popiskujcych na dudach i piszczakach. Moda czarnowosa dziewczyna w wyszywanym cekinami serda-czku piewaa i taczya, potrzsajc tamburynkiem i wesoo potupujc malekimi bucikami. Sza magiczka przez porb, pogryzy j mije Wszystkie gady wyzdychay, a magiczka yje! Zgromadzony wok szafotu tum zamiewa si do rozpuku i klaska do rytmu. Sprzedawca racuszkw wrzuci do wrzcego oleju kolejn porcj. Fabio obliza palce i pocign Ciri za rkaw. Straganw byo bez liku i wszdzie oferowano co smacznego. Zjedli jeszcze po ciasteczku z kremem, pniej - do spki - wdzonego wgorzyka, po czym poprawili czym bardzo dziwnym, smaonym i nabitym na patyk. Pniej zatrzymali si przy beczkach z kiszon kapust i udali, e prbuj, by kupi wiksz ilo. Gdy objedli si i nie kupili, przekupka nazwaa ich zasracami. Poszli dalej. Za reszt pienidzy Fabio naby koszyczek gruszek bergamotek. Ciri spojrzaa na niebo, ale uznaa, e to jeszcze nie poudnie. - Fabio? A co to za namioty i budki, tam, pod murem? - Rne rozrywki. Chcesz zobaczy? - Chc. Przed pierwszym namiotem stali wycznie mczyni, w podnieceniu przebierajcy nogami. Z wntrza dobiegay dwiki fletu. - Czarnoskra Leila... - Ciri z trudem odczytaa kolawy napis na pachcie - zdradza w tacu wszystkie sekrety swego ciaa"... Gupota jaka! Jakie sekrety... - Chodmy dalej, chodmy dalej - ponagli Fabio, czerwieniejc lekko. - O, spjrz, to jest ciekawe. Tu przyjmuje wrka przepowiadajca przyszo. Mam jeszcze akurat dwa grosze, to wystarczy... - Szkoda pienidzy - fukna Ciri. - Te mi przepowiednia, za dwa grosze! eby przepowiada, trzeba by wieszczk. Wieszczenie to wielki talent. Nawet wrd czarodziejek najwyej jedna na sto ma takie zdolnoci... - Mojej najstarszej siostrze - wtrci chopiec - wrka wywrya, e wyjdzie za m i sprawdzio si. Nie gryma, Ciri. Chod, powrymy sobie... - Nie chc wychodzi za m. Nie chc wrb. Jest gorco, a z tego namiotu mierdzi kadzidami, nie wejd tam. Chcesz, to id sam, ja zaczekam. Nie wiem tylko, po co ci przepowiednie? Co chciaby wiedzie? - No... - zajkn si Fabio. - Najbardziej, to... Czy bd podrowa. Chciabym podrowa. Zwiedzi cay wiat... Bdzie, pomylaa nagle Ciri, czujc zawrt gowy. Bdzie pywa na wielkich biaych aglowcach... Dotrze do krain, ktrych nikt przed nim nie widzia... Fabio Sachs, odkrywca... Jego imieniem nazwie si przyldek, kraniec kontynentu, ktry dzi jeszcze nie ma nazwy. Majc pidziesit cztery lata, on, syna i trzy crki, umrze, daleko od domu i bliskich... Na chorob, ktra dzi jeszcze nie ma nazwy... - Ciri! Co ci jest?

33

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Przetara twarz doni. Miaa wraenie, e wynurza si z wody, e pynie ku powierzchni z dna gbokiego, lodowato zimnego jeziora. - To nic... - wymamrotaa, rozgldajc si i przytomniejc. - W gowie mi si zakrcio... To przez ten upa. I przez te kadzida z namiotu... - Raczej przez t kapust - powiedzia powanie Fabio. - Niepotrzebnie tyle zjedlimy. Mnie te w brzuchu burczy. - Nic mi nie jest! - Ciri dziarsko zadara gow, faktycznie czujc si lepiej. Myli, ktre przeleciay jej przez gow jak wicher, rozwiay si, zgubiy w niepamici. -Chod, Fabio. Idziemy dalej. - Chcesz gruszk? - No pewnie, e chc. Pod murem grupa wyrostkw graa na pienidze w bczka. Bczek, precyzyjnie omotany sznurkiem, naleao zrcznym, przypominajcym strzelenie z bata szarpniciem wprawi w ruch wirowy, tak by zatacza koa po wymalowanych kred polach. Ciri ogrywaa w bczka wikszo chopcw ze Skellige, ograa te wszystkie adeptki w wityni Melitele. Rozwaaa ju koncepcj wczenia si do gry i ogrania urwisw nie tylko z miedziakw, ale i z poatanych portek, gdy jej uwag przykuy nagle gromkie okrzyki. Na samym kocu szeregu namiotw i budek, wcinita pod mur i kamienne schody, staa dziwaczna pokrga zagroda, sformowana z pacht rozpitych na sniowych tykach. Pomidzy dwoma tykami byo wejcie, ktre tarasowa wysoki, ospowaty mczyzna, ubrany w przeszywanic i pasiaste spodnie wpuszczone w eglarskie buty. Przed nim toczya si grupka ludzi. Po wrzuceniu do garci dziobatego kilku monet ludzie po kolei znikali za pacht. Dziobaty chowa pienidze do pokanego pytla, podzwania nim i powrzaskiwa chrapliwie. - Do mnie, dobrzy ludzie! Do mnie! Na wasne oczy ujrzycie najstraszliwszego stwora, jakiego bogowie stworzyli! Horror i zgroza! ywy bazyliszek, jadowity postrach zerrikaskich pusty, diabe wcielony, ludoerca nienasycony! Jeszcze ecie takiego potwora nie widzieli, ludziska! Dopiero co schwytany, zza mrz na korabiu przywieziony! Obejrzyjcie, obejrzyjcie ywego, srogiego bazyliszka na wasne oczy, bo takiego nigdy i nigdzie ju nie zobaczycie! Ostatnia okazja! Tu, u mnie, za jedyne trzy pitaki! Baby z dziemi po dwa pitaki! - Ha - powiedziaa Ciri, odpdzajc osy od gruszek. Bazyliszek? I to ywy? Musz go koniecznie zobaczy. Do tej pory ogldaam tylko ryciny. Chod, Fabio. - Nie mam ju pienidzy... - Ja mam. Zapac za ciebie. Chod, miao. - Sze si naley - dziobaty spojrza na wrzucone mu do garci miedziaki. - Trzy pitaki od osoby. Taniej tylko baby z dziemi. - On - Ciri wskazaa na Fabia gruszk - jest dzieckiem. A ja jestem bab. - Taniej tylko baby z dzieckiem na rku - zawarcza dziobaty. - Nue, dorzu jeszcze dwa pitaki, zmylna panienko, albo zmykaj i przepu innych. Pospieszcie si, ludzie! Jeszcze tylko trzy miejsca wolne! Za ogrodzeniem z pachty toczyli si mieszczanie, otaczajc zwartym piercieniem zbity z desek podest, na ktrym staa drewniana, okryta kobiercem klatka. Wpuciwszy brakujcych do kompletu widzw, dziobaty wskoczy na podest, wzi dug tyczk i strci ni kobierzec. Powiao padlin i nieprzyjemnym gadzim smrodem. Widzowie zaszemrali i cofnli si lekko. - Roztropnie czynicie, dobrzy ludzie - oznajmi dziobaty. - Nie za blisko, bo to nieprzezpiecznie! W klatce, wybitnie dla niego za ciasnej, lea zwinity w kbek jaszczur, pokryty ciemn usk o dziwnym rysunku. Gdy dziobaty stukn w klatk tyczk, gad zaszamota si, zazgrzyta uskami o prty, wycign dug szyj i zasycza przeszywajco, demonstrujc ostre, biae, stokowate zby, silnie kontrastujce z niemal czarn usk dookoa paszczy. Widzowie westchnli gono. Zanis si przenikliwym ujadaniem kudaty piesek, trzymany na rkach przez kobiet o wygldzie przekupki. - Patrzcie uwanie, dobrzy ludzie - zawoa dziobaty. - I radujcie si temu, e w naszych stronach podobne maszkary nie yj! Oto potworny bazyliszek z dalekiej Zerrikanii! Nie zbliajcie si, nie zbliajcie, bo cho w klatce zamkniony, samym swym dechem moe on was zatru!

34

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Ciri i Fabio przepchnli si wreszcie przez wianuszek widzw. - Bazyliszek - kontynuowa dziobaty z podwyszenia, wspierajc si na tyczce jak stranik na halabardzie - to najjadowitsza bestia wiata! Albowiem bazyliszek krlem jest wszystkich mijw! Gdyby bazyliszkw wicej byo, przepadby ten wiat ze szcztem! Szczciem wielce rzadki to potwr, bo rodzi si z jaja przez koguta zniesionego. A sami wszak wiecie, ludziska, jako nie kady kogut jaja znosi, a jeno taki plugawiec, ktren sposobem kwoki drugiemu kogutu kupra nadstawia. Spektatorzy chralnym miechem zareagowali na przedni - czy moe raczej tylny - art. Nie miaa si jedynie Ciri, cay czas bacznie obserwujca stwora, ktry podraniony haasem zwija si, tuk o prty klatki i ksa je, nadaremnie usiujc rozwin w ciasnocie pokaleczone bony skrzyde. - Jaje, przez takiego koguta ulone - cign dziobaty - musi sto i jeden jadowitych ww wysiedzie! A gdy si z jaja wykluje bazyliszek... - To nie jest bazyliszek - stwierdzia Ciri, gryzc bergamotk. Dziobaty spojrza na ni koso. - ...gdy si bazyliszek wykluje, powiadam - kontynuowa te gdy wszystkie we z gniazda wyre, ich trucizn chonc, ale szkody nijakiej od tego nie zaznaje. Sam za jadem si tak nadmie, e nie tylko zbem zabi zdoa, nie dotykiem nawet, ale dechem samym! A gdy konny rycerz wemie i dzid bazyliszka przebodzie, to trucizna po drzewcu w wierch uderzy, zarazem jedca i konia na miejscu ubije! - To jest nieprawdziwa nieprawda - powiedziaa gono Ciri, wypluwajc pestk. - Prawda najprawdziwsza! - zaprotestowa dziobaty. - Ubije, konia i jedca ubije! - Akurat! - Cichaj, panieneczko! - krzykna przekupka z pieskiem. - Nie przeszkadzaj! Chcemy si podziwowa i posucha! - Ciri, przesta - szepn Fabio, trcajc j w bok. Ciri fukna na niego, sigajc do koszyczka po kolejn gruszk. - Przed bazyliszkiem - dziobaty podnis gos we wzmagajcym si wrd spektatorw szumie - kady zwierz w te pdy zmyka, gdy tylko jego syk posyszy. Kady zwierz, nawet smok, co ja mwi, kokodryl nawet, a kokodryl niemoebnie jest straszny, kto go widzia, ten wie. Jedno tylko jedyne zwierz nie lka si bazyliszka, a jest to kuna. Kuna, gdy potwora na pustyni zoczy, to do asa czem prdzej biey, tam jej tylko znane ziele wyszukuje i zjada. Wtedy jad bazyliszka ju kunie niestraszny i zagry go moe wnet na mier... Ciri parskna miechem i zaimitowaa wargami przecigy, nader nieprzystojny odgos. - Hej, mdralo! - nie wytrzyma dziobaty. - Jeli ci co nie w smak, to wynocha! Nie ma musu sucha ni na bazyliszka patrze! - To nie jest aden bazyliszek. - Tak? A co to jest, pani przemdrzalska? - Wiwerna - stwierdzia Ciri, odrzucajc ogonek gruszki i oblizujc palce. - Zwyczajna wiwerna. Moda, niedua, zagodzona i brudna. Ale wiwerna, i tyle. W Starszej Mowie: wyyern. - O, patrzajta! - wrzasn dziobaty. - Jaka to umna i uczona nam si trafia! Zawrzyj gbusi, bo jak ci... - Hola - odezwa si jasnowosy modzik w aksamitnym berecie i pozbawionym herbu wamsie giermka, trzymajcy pod rami delikatn i bladziutk dziewczyn w sukience koloru moreli. Wolnego, moci zwierzoapie! Nie grocie szlachciance, bym was snadnie mym mieczem nie skarci. A nadto co mi tu oszustwem pachnie! - Jakie oszustwo, mody panie rycerzu? - zachysn si dziobaty. - e ta smar... Chciaem rzec, myli si ta szlachetnie urodzona panna! To jest bazyliszek! - To jest wiwerna - powtrzya Ciri. - Jaka tam werna! Bazyliszek! Spjrzcie jeno, jaki srogi, jak syczy, jak klatk ksa! Jakie ma zbiska! Zbiska, powiadam, ma jak... - Jak wiwerna - wykrzywia si Ciri. - Jeli wszystkie rozumy pojada - dziobaty utkwi w niej spojrzenie, ktrego nie powstydziby si autentyczny bazyliszek - to zbli si! Podejd, by na ciebie dechn! Wraz wszyscy zobacz, jak si wykopyrtniesz, od jadu pomiawszy! No, podejd! - Prosz bardzo - Ciri wyszarpna rk z ucisku Fabia i postpia krok do przodu. - Nie zezwol na to! - krzykn jasnowosy giermek, porzucajc sw morelow towarzyszk i zagradzajc Ciri drog. - Nie moe to by! Nazbyt si naraasz, mia damo.

35

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Ciri, ktrej jeszcze nikt tak nie tytuowa, pokraniaa lekko, spojrzaa na modzika i zatrzepotaa rzsami w sposb po wielekro wyprbowany na pisarczyku Jarre. - Nie ma adnego ryzyka, szlachetny rycerzu - umiechna si uwodzicielsko, wbrew przestrogom Yennefer, ktra nader czsto przypominaa jej przypowiastk o gupim i serze. - Nic mi si nie stanie. Ten niby jadowity oddech to blaga. - Chciabym jednak - modzik pooy do na rkojeci miecza - by obok ciebie. Ku ochronie i obronie... Czy pozwolisz? - Pozwol - Ciri nie wiedziaa, dlaczego wyraz wciekoci na twarzy morelowej panny sprawia jej tak wielk przyjemno. - To ja j chroni i broni! - Fabio zadar gow i spojrza na giermka wyzywajco. - I te z ni id! - Panowie - Ciri napuszya si i uniosa nos. - Wicej godnoci. Nie pchajcie si. Dla wszystkich wystarczy. Piercie widzw zafalowa i zamrucza, gdy miao zbliya si do klatki, czujc niemal oddechy obu chopcw na karku. Wiwerna zasyczaa wciekle i zaszamotaa si, w nozdrza uderzy gadzi odr. Fabio sapn gono, ale Ciri nie cofna si. Podesza jeszcze bliej i wycigna rk, prawie dotykajc klatki. Potwr run na prty, orzc je zbami. Tum znowu zafalowa, kto wrzasn. - No i co? - Ciri obrcia si, biorc dumnie pod boki. - Umaram? Otru mnie ten niby jadowity potwr? Taki z niego bazyliszek, jak ze mnie... Urwaa, widzc nag blado pokrywajc twarze giermka i Fabia. Odwrcia si byskawicznie i zobaczya, jak dwa prty klatki roza si pod naporem rozwcieczonego jaszczura, wyrywajc z ramy zardzewiae gwodzie. - Uciekajcie! - wrzasna na cae gardo. - Klatka pka! Widzowie z krzykiem runli ku wyjciu. Kilku usiowao przedrze si przez pacht, ale zapltali w ni tylko siebie i innych, poprzewracali, tworzc wrzeszczce kbowisko. Giermek chwyci Ciri za rami dokadnie w tym momencie, gdy usiowaa odskoczy, w rezultacie oboje zatoczyli si, potknli i upadli, przewracajc rwnie Fabia. Kudaty piesek przekupki zacz ujada, dziobaty szkaradnie bluni, a zupenie zdezorientowana morelowa panna - przeraliwie piszcze. Prty klatki wyamay si z trzaskiem, wiwerna wydara si na zewntrz. Dziobaty zeskoczy z podestu i usiowa powstrzyma j tyczk, ale potwr wytrci mu j jednym ciosem apy, zwin si i smagn go kolczastym ogonem, zamieniajc ospowaty policzek w krwaw miazg. Syczc i rozwijajc pokaleczone skrzyda, wiwerna sfruna z podestu, rzucajc si na Ciri, Fabia i giermka, usiujcych pozbiera si z ziemi. Morelowa panna zemdlaa i pada jak duga, na wznak. Ciri sprya si do skoku, ale zrozumiaa, e nie zdy. Uratowa ich kosmaty piesek, ktry wyrwa si z rk przekupki, przewrconej i zamotanej we wasne sze spdnic. Ujadajc cienko, psina rzucia si na potwora. Wiwerna zasyczaa, uniosa si, przydeptaa kundelka szponami, zwina si wowym, niesamowicie szybkim ruchem i wpia mu zby w kark. Piesek zaskowycza dziko. Giermek zerwa si na kolana i sign do boku, ale nie znalaz ju rkojeci, bo Ciri bya szybsza. Byskawicznym ruchem wycigna miecz z pochwy, przyskoczya w pobrocie. Wiwerna uniosa si, oderwany eb pieska zwisa z jej zbatej paszczki. Wszystkie wyuczone w Kaer Morhen ruchy, jak si zdawao Ciri, wykonay si same, prawie bez jej woli i udziau. Cia zaskoczon wiwern w brzuch i natychmiast zawirowaa w uniku, a rzucajcy si na ni jaszczur upad na piasek, buchajc krwi. Ciri przeskoczya nad nim, zrcznie unikajc wiszczcego ogona, pewnie, celnie i mocno rbna potwora w kark, odskoczya, odruchowo wykonaa niepotrzebny ju unik i natychmiast poprawia jeszcze raz, tym razem przerbujc krgi. Wiwerna skrcia si i znieruchomiaa, tylko wowaty ogon wi si jeszcze i tuk, siejc dokoa piaskiem. Ciri szybko wcisna giermkowi do rki zakrwawiony miecz. - Ju po strachu! - krzykna do zbiegajcego si tumu i wci wypltujcych si z pachty widzw. - Potwr zabity! Ten mny rycerz zakatrupi go na mier... Nagle poczua ucisk w gardle i wirowanie w odku, w oczach jej pociemniao. Co ze straszliw moc walno j w tyek, tak e a zadzwoniy zby. Rozejrzaa si bdnie. Tym, co j walno, bya ziemia.

36

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Ciri... - szepn klczcy przy niej Fabio. - Co ci jest? Bogowie, blada jeste jak trup... - Szkoda - wymamrotaa - e siebie nie widzisz. Ludzie toczyli si dookoa. Kilku szturchao cielsko wiwerny kijami i oogami, kilku opatrywao dziobatego, reszta wiwatowaa na cze bohaterskiego giermka, nieustraszonego smokobjcy, jedynego, ktry zachowa zimn krew i zapobieg masakrze. Giermek cuci morelow pann, wci z lekkim osupieniem gapic si na kling swego miecza, pokryt rozmazanymi smugami schncej krwi. - Mj bohaterze... - morelow panna ockna si i zarzucia giermkowi ramiona na szyj. Mj wybawco! Mj ukochany! - Fabio - powiedziaa sabym gosem Ciri, widzc przepychajcych si przez cib stranikw miejskich. -Pom mi wsta i zabierz mnie std. Szybko. - Biedne dzieci... - gruba mieszczka w czepcu spojrzaa na nich, gdy chykiem wymykali si ze zbiegowiska. -Oj, upieko si wam. Oj, gdyby nie dzielny rycerzyk, oczy wypakayby wasze matki! - Wywiedzcie si, komu w modzian giermkuje! -krzykn rzemielnik w skrzanym fartuchu. - Wart za w czyn pasa i ostrg! - A zwierzoapa pod prgierz! Baty mu, baty! Tak potwor do grodu, midzy ludzi... - Wody, prdzej! Panna znowu zemdlaa! - Moja biedna Muszka! - zawya nagle przekupka, schylona nad tym, co zostao z kudatego kundla. - Moja psinka nieszczsna! Ludzieeee! apcie t dziewk, t szelm, co smoka ozelia! Gdzie ona? Chwytajcie j! To nie zwierzoap, to ona wszystkiemu winna! Stranicy miejscy, wspomagani przez licznych ochotnikw, jli przepycha si wrd tumu i rozglda. Ciri opanowaa zawroty gowy. - Fabio - szepna. - Rozdzielamy si. Spotkamy si za chwil w tej uliczce, ktr przyszlimy. Id. A gdyby kto ci zatrzyma i pyta o mnie, to nie znasz mnie i nie wiesz, kim jestem. - Ale... Ciri... - Id! cisna w pici amulet Yennefer i wymruczaa aktywizujce zaklcie. Czar podzia w okamgnieniu, a czas by najwyszy. Stranicy, ktrzy ju przepychali si w jej kierunku, zatrzymali si zdezorientowani. - Kie licho? - zdumia si jeden z nich, patrzc, wydawaoby si, wprost na Ciri. - Gdzie ona? Dopierom co j widzia... - Tam, tam! - krzykn drugi, wskazujc w przeciwnym kierunku. Ciri odwrcia si i odesza, wci lekko oszoomiona i osabiona uderzeniem adrenaliny i aktywizacj amuletu. Amulet dziaa tak, jak powinien dziaa - absolutnie nikt jej nie dostrzega i nikt nie zwraca na ni uwagi. Absolutnie nikt. W rezultacie zanim wydostaa si z toku, zostaa niezliczon ilo razy potrcona, podeptana i kopnita. Cudem unikna zmiadenia zrzucan z wozu skrzyni. O mao nie wybito jej oka widami. Zaklcia, jak si okazywao, miay swoje dobre i ze strony - i tyle zalet, co wad. Dziaanie amuletu nie trwao dugo. Ciri nie miaa do mocy, by nad nim zapanowa i przeduy czas trwania zaklcia. Szczciem czar przesta dziaa we waciwym momencie - gdy wydostaa si z tumu i zobaczya Fabia czekajcego na ni w uliczce. - Ojej - powiedzia chopiec. - Ojej, Ciri. Jeste. Niepokoiem si... - Niepotrzebnie. Chodmy, szybciej. Poudnie ju mino, musz wraca. - Niele poradzia sobie z tym potworem - chopiec spojrza na ni z podziwem. - Ale szybko si zwijaa! Gdzie ty si tego nauczya? - Czego? Wiwern zabi giermek. - Nieprawda. Widziaem... - Nic nie widziae! Prosz ci, Fabio, ani sowa nikomu. Nikomu. A zwaszcza pani Yennefer. Ojej, daaby mi ona, gdyby si dowiedziaa... Zamilka. - Ci tam - wskazaa za siebie, w stron rynku - mieli racj. To ja rozdraniam wiwern... To przeze mnie... - To nie przez ciebie - zaprzeczy z przekonaniem Fabio. - Klatka bya zbutwiaa i zbita byle

37

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

jak. Moga pkn w kadej chwili, za godzin, jutro, pojutrze... Lepiej, e to teraz byo, bo uratowaa... - Giermek uratowa! - wrzasna Ciri. - Giermek! Wbij to sobie do gowy nareszcie! Mwi ci, jeeli mnie zdradzisz, zmieni ci w... W co okropnego! Ja znam czary! Zaczaruj ci... - Eje - rozlego si zza ich plecw. - Do tego dobrego! Jedna z idcych za nimi kobiet miaa ciemne, gadko uczesane wosy, byszczce oczy i wskie wargi. Nosia narzucony na ramiona krtki paszcz z fioletowej kamchy, oprymowany futrem z popielic. - Dlaczego nie jeste w szkole, adeptko? - spytaa zimnym, dwicznym gosem, mierzc Ciri przenikliwym spojrzeniem. - Zaczekaj, Tissaia - powiedziaa druga kobieta, modsza, jasnowosa i wysoka, w zielonej, mocno wydekoltowanej sukni. - Ja jej nie znam. Ona chyba nie jest... - Jest - przerwaa ciemnowosa. - Jestem pewna, e to jedna z twoich dziewczt, Rita. Nie znasz przecie wszystkich. To jedna z tych, ktre wymkny si z Loxii podczas baaganu przy zmianie kwater. I zaraz nam to sama przyzna. No, adeptko, czekam. - Co? - zmarszczya si Ciri. Kobieta zacisna wskie wargi, poprawia mankiety rkawiczek. - Komu ukrada amulet kamuflujcy? A moe kto ci go da? - Co? - Nie wystawiaj na prb mojej cierpliwoci, adeptko. Twoje imi, klasa, imi preceptorki. Prdko! - Co? - Udajesz gupi, adeptko? Imi! Jak si nazywasz? Ciri zacisna zby, a jej oczy zapaliy si zielonym arem. - Anna Ingeborga Klopstock - wycedzia bezczelnie. Kobieta uniosa rk i Ciri natychmiast zrozumiaa cay ogrom pomyki. Yennefer tylko raz i znuona dugim marudzeniem zademonstrowaa jej, jak dziaa czar paraliujcy. Wraenie byo wyjtkowo paskudne. Teraz te takie byo. Fabio krzykn gucho i rzuci si w jej stron, ale druga kobieta, ta jasnowosa, chwycia go za konierz i osadzia w miejscu. Chopiec targn si, ale rami kobiety byo jak z elaza. Ciri nie moga nawet drgn. Miaa wraenie, e powoli wrasta w ziemi. Ciemnowosa pochylia si i utkwia w niej byszczce oczy. - Nie jestem zwolenniczk kar cielesnych - powiedziaa lodowato, ponownie poprawiajc mankiety rkawiczek - Ale postaram si, by ci wychostano, adeptko. Nie za nieposuszestwo, nie za kradzie amuletu i nie za wagary. Nie za to, e nosisz niedozwolony ubir, e chodzisz z chopakiem i rozmawiasz z nim o sprawach, o ktrych zakazano ci mwi. Bdziesz wychostana za to, e nie potrafia rozpozna arcymistrzyni. - Nie! - krzykn Fabio. - Nie rb jej krzywdy, wielmona pani! Ja jestem klerkiem w banku pana Molnara Giancardiego, a ta panienka jest... - Zamknij si! - wrzasna Ciri. - Zam... Zaklcie kneblujce byo rzucone szybko i brutalnie. Poczua w ustach krew. - No? - ponaglia Fabia ta jasnowosa, puszczajc i pieszczotliwym ruchem wygadzajc zmity konierz chopca. - Mw. Kim jest ta harda panienka? Margarita Laux-Antille z pluskiem wynurzya si z basenu, rozbryzgujc wod. Ciii nie moga si powstrzyma, by si nie przyglda. Widziaa nag Yennefer nie raz i nie sdzia, by ktokolwiek mg mie pikniejsz figur. Bya w bdzie. Na widok nagiej Margarity Laux-Antille pokraniayby z zawici nawet marmurowe posgi bogi i nimf. Czarodziejka chwycia ceber z zimn wod i wylaa go sobie na biust, klnc przy tym nieprzyzwoicie i otrzsajc si. - Hej, dziewczyno - skina na Ciri. - Bd tak dobra i podaj mi rcznik. No, przesta si wreszcie na mnie boczy. Ciri fukna z cicha, nadal obraona. Gdy Pabio zdradzi, kim jest, czarodziejki wloky j przemoc przez p miasta, wystawiajc na pomiewisko. W banku Giancardiego sprawa, rzecz jasna, wyjania si natychmiast. Czarodziejki przeprosiy Yennefer, tumaczc swoje zachowanie. Chodzio

38

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

o to, e adeptki z Aretuzy zostay czasowo przeniesione do Loxii, bo pomieszczenia szkoy zamieniano na kwatery dla uczestnikw i goci zjazdu czarodziejw. Korzystajc z zamieszania przy przeprowadzce, kilka adeptek wymkno si z Thanedd i zwagarowao do miasta. Margarita LauxAntille i Tissaia de Vries, zaalarmowane aktywizacj amuletu Ciri, wziy j za jedn z wagarowiczek. Czarodziejki przeprosiy Yennefer, ale adna nie pomylaa o tym, by przeprosi Ciri. Yennefer, wysuchujc przeprosin, patrzya na ni, a Ciri czua, jak pon jej uszy. A najbiedniejszy by Fabio - Molnar Giancardi zruga go tak, e chopiec mia zy w oczach. Ciri byo go al, ale bya te z niego dumna - Fabio dotrzyma sowa i nawet swkiem nie pisn o wiwernie. Yennefer, jak si okazao, doskonale znaa Tissai i Margarit. Czarodziejki zaprosiy j do Srebrnej Czapli", najlepszego i najdroszego zajazdu w Gors Velen, gdzie Tissaia de Vries zatrzymaa si po przyjedzie, z sobie tylko znanych powodw zwlekajc z udaniem si na wysp. Margarita Laux-Antille, ktra, jak si okazao, bya rektork Aretuzy, przyja zaproszenie starszej czarodziejki i chwilowo dzielia z ni mieszkanie. Zajazd by prawdziwie luksusowy - mia w podziemiach wasn ani, ktr Margarita i Tissaia wynajy do swego wycznego uytku, pacc za to niewyobraalne pienidze. Yennefer i Ciri, rzecz jasna, zostay zachcone do korzystania z ani - w rezultacie wszystkie na przemian pawiy si w basenie i pociy w parze ju od kilku godzin, plotkujc przy tym nieustannie. Ciri podaa czarodziejce rcznik. Margarita delikatnie uszczypna j w policzek. Ciri znowu fukna i z pluskiem wskoczya do basenu, do pachncej rozmarynem wody. - Pywa jak maa foczka - zamiaa si Margarita, wycigajc si obok Yennefer na drewnianej leance. -A zgrabna jak najada. Dasz mi j, Yenna? - W tym celu j tu przywiozam. - Na ktry rok mam j przyj? Zna podstawy? - Zna. Ale niech zacznie jak wszystkie, od freblwki. Nie zaszkodzi jej to. - Mdrze - powiedziaa Tissaia de Vries, zajta poprawianiem ustawienia pucharkw na marmurowym, pokrytym warstewk skroplonej pary blacie stou. - Mdrze, Yennefer. Dziewczynie bdzie atwiej, jeli rozpocznie wraz z innymi nowicjuszkami. Ciri wyskoczya z basenu, siada na brzegu cembrowiny, wyymajc wosy i pluszczc nogami w wodzie. Yennefer i Margarita plotkoway leniwie, co jaki czas wycierajc twarze zmoczonymi w zimnej wodzie ciereczkami. Tissaia, skromnie owinita w przecierado, nie wczaa si do rozmowy, sprawiajc wraenie cakowicie pochonitej robieniem porzdku na stoliku. - Unienie przepraszam wielmone damy! - zawoa nagle z gry niewidoczny waciciel zajazdu. - Raczcie wybaczy, e miem przeszkadza, ale... Jaki oficer pragnie pilnie widzie pani de Vries! Mwi, e to nie cierpi zwoki! Margarita Laux-Antille zachichotaa i mrugna do Yennefer, po czym obie jak na komend odrzuciy z bioder rczniki i przybray do wyszukane i bardzo wyzywajce pozy. - Niech oficer wejdzie! - krzykna Margarita, powstrzymujc miech. - Zapraszamy! Jestemy gotowe! - Jak dzieci - westchna Tissaia de Vries, krcc gow. - Okryj si, Ciri. Oficer wszed, ale figiel czarodziejek cakowicie spali na panewce. Oficer nie zmiesza si na ich widok, nie zaczerwieni, nie otworzy ust, nie wybauszy oczu. Bo oficer by kobiet. Wysok, smuk kobiet z grubym czarnym warkoczem i mieczem u boku. - Pani - powiedziaa sucho kobieta, z chrzstem kolczugi kaniajc si lekko w stron Tissai de Vries. - Melduj wykonanie twych polece. Prosz o pozwolenie na powrt do garnizonu. - Zezwalam - odrzeka krtko Tissaia. - Dzikuj za eskort i za pomoc. Szczliwej drogi. Yennefer usiada na leance, patrzc na czarno-zoto--czerwon kokard na ramieniu wojowniczki. - Czy ja ciebie nie znam? Wojowniczka ukonia si sztywno, otara spocon twarz. W ani byo gorco, a ona miaa na sobie kolczug i skrzany kaftan. - Czsto bywaam w Yengerbergu - powiedziaa. - Pani Yennefer. Zw si Rayla. - Sdzc po kokardzie, suysz w oddziaach specjalnych krla Demawenda? - Tak, pani. - W randze? - Kapitana.

39

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Bardzo dobrze - rozemiaa si Margarita Laux-Antille. - W wojsku Demawenda, jak konstatuj z zadowoleniem, zaczto nareszcie dawa oficerskie patenty onierzom majcym jaja. - Czy mog odej? - wojowniczka wyprostowaa si, opierajc do na gowicy miecza. - Moesz. - Wyczuam wrogo w twoim gosie, Yenna - powiedziaa po chwili Margarita. - Co masz do pani kapitan? Yennefer wstaa, zdja dwa pucharki ze stolika. - Widziaa supy stojce na rozstajach? - spytaa. -Musiaa widzie, musiaa wcha smrd gnijcych trupw. Te supy to ich pomys i ich dzieo. Jej i jej podkomendnych z oddziaw specjalnych. Banda sadystw! - To wojna, Yennefer. Ta Rayla nie raz musiaa widzie towarzyszy broni, ktrzy wpadli ywi w apy Wiewirek. Powieszonych za rce na drzewach jako cel dla strza. Olepionych, wykastrowanych, z nogami spalonymi w ogniskach. Okruciestw, ktre popeniaj Scoia'tael, nie powstydziaby si sama Falka. - Metody oddziaw specjalnych te jako ywo przypominaj metody Falki. Ale nie o to chodzi, Rita. Ja nie rozczulam si nad losem elfw, wiem, czym jest wojna. Wiem te, jak wygrywa si wojny. Wygrywa si je onierzami, ktrzy z przekonaniem i powiceniem broni kraju, broni swego domu. Nie z takimi jak ta Rayla, z najemnikami bijcymi si dla pienidzy, ktrzy nie umiej i nie zechc si powica. Oni nawet nie wiedz, czym jest powicenie. A jeli wiedz, pogardzaj nim. - Pal sze j, jej powicenie i jej pogard. Co to nas obchodzi? Ciri, narzu co na siebie i skocz na gr po now karafk. Mam ochot si dzisiaj urn. Tissaia de Vries westchna, krcc gow. Uwadze Margarity to nie uszo. - Na szczcie - zachichotaa - nie jestemy ju w szkole, kochana mistrzyni. Wolno ju nam robi, co si nam podoba. - Nawet w obecnoci przyszej adeptki? - spytaa zjadliwie Tissaia. - Ja, gdy byam rektork Aretuzy... - Pamitamy, pamitamy - przerwaa z umiechem Yennefer. - Chobymy chciay, nie zapomnimy. Id po karafk, Ciri. Na grze, czekajc na karafk, Ciri bya wiadkiem odjazdu wojowniczki i jej oddziaku skadajcego si z czterech onierzy. Z ciekawoci i podziwem przygldaa si ich postawom, minom, odzieniu i broni. Rayla, kapitan z czarnym warkoczem, wanie kcia si z wacicielem zajazdu. - Nie bd czekaa do witu! I ajno mnie obchodzi, e bramy zamknite! Chc natychmiast za mury! Wiem, e zajazd ma w stajniach wasn potern! Rozkazuj j otworzy! - Przepisy... - ajno mnie obchodz przepisy! Wykonuj rozkazy arcymistrzyni de Vries! - Dobrze ju, kapitanie, nie krzyczcie. Otworz wam... Owa poterna, jak si okazao, bya wskim, solidnie zaryglowanym przejciem, prowadzcym wprost za mury miasta. Zanim Ciri odebraa z rk pachoka karafk, zobaczya, jak ow potern otworzono, a Rayla i jej oddzia wyjechali na zewntrz, w noc. Zamylia si. **** - No, nareszcie - ucieszya si Margarita, nie wiadomo, czy na widok Ciri, czy niesionej przez ni karafki. Ciri postawia karafk na stoliku - najwidoczniej le, bo Tissaia de Vries natychmiast j poprawia. Nalewajc, Yennefer popsua cae ustawienie i Tissaia znowu musiaa poprawia. Ciri ze zgroz wyobrazia sobie Tissai w roli nauczycielki. Yennefer i Margarita wrciy do przerwanej rozmowy, nie aujc karafki. Dla Ciri stao si jasnym, e wkrtce bdzie znowu musiaa biec po now. Zamylia si, przysuchujc rozmowie czarodziejek. - Nie, Yenna - potrzsna gow Margarita. - Nie jeste, jak widz, na bieco. Zerwaam z Larsem. To ju skoczone. Elaine deireadh, jak mawiaj elfy. - I dlatego masz ochot si urn?

40

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Midzy innymi - potwierdzia Margarita Laux-Antille. - Smutno mi, nie ukrywam. W kocu byam z nim przez cztery lata. Ale musiaam z nim zerwa. Z takiej mki nie bywa chleba... - Zwaszcza - parskna Tissaia de Vries, wpatrzona w zote wino w koysanym pucharze - e Lars by onaty. - To akurat - wzruszya ramionami czarodziejka -uwaam za pozbawione znaczenia. Wszyscy atrakcyjni mczyni w interesujcym mnie wieku s onaci, nic na to nie poradz. Lars kocha mnie, a i mnie wydawao si przez czas jaki... Ach, co tu duo mwi. Za duo chcia. Zagrozi mojej swobodzie, a mnie mdli na sam myl o monogamii. Zreszt, wziam przykad z ciebie, Yenna. Pamitasz tamt rozmow, w Yengerbergu? Gdy postanowia zerwa z tym twoim wiedminem? Radziam ci wwczas, by si zastanowia, mwiam, e mioci nie znajduje si na ulicy. Ale jednak to ty miaa racj. Mio mioci, a ycie yciem. Mio mija... - Nie suchaj jej, Yennefer - powiedziaa zimno Tissaia. - Jest rozgoryczona i pena alu. Wiesz, dlaczego nie idzie na bankiet do Aretuzy? Bo wstydzi pokaza si tam sama, bez mczyzny, z ktrym kojarzono j od czterech lat. Ktrego jej zazdroszczono. Ktrego stracia, bo nie umiaa doceni jego mioci. - Moe by tak porozmawia o czym innym? - zaproponowaa Yennefer, pozornie niefrasobliwym, ale odrobin zmienionym gosem. - Ciri, nalej nam. Cholera, maa ta karafka. Bd milutka, przynie jeszcze jedn. - Przynie dwie - zamiaa si Margarita. - W nagrod te dostaniesz yczek i usidziesz przy nas, nie bdziesz ju musiaa strzyc z daleka uszami. Twoja edukacja rozpocznie si tutaj, zaraz, zanim jeszcze trafisz do mnie, do Aretuzy. - Edukacja! - Tissaia wzniosa oczy ku powale. - Bogowie! - Cicho, ukochana mistrzyni - Margarita pacna si doni w mokre udo, pozorujc gniew. Teraz ja jestem rektork szkoy! Nie udao ci si ci mnie na kocowych egzaminach! - auj. - Ja te, wyobra sobie. Miaabym teraz prywatn praktyk, jak Yenna, nie musiaabym mczy si z adeptkami, nie musiaabym wyciera nosw tym paksiwym ani uera si z tymi hardymi. Ciri, posuchaj mnie i ucz si. Czarodziejka zawsze dziaa. le czy dobrze, okae si pniej. Ale trzeba dziaa, miao chwyta ycie za grzyw. Wierz mi malutka, auje si wycznie bezczynnoci, niezdecydowania, wahania. Czynw i decyzji, cho niekiedy przynosz smutek i al, nie auje si. Spjrz na t powan pani, ktra siedzi tani, robi miny i pedantycznie poprawia, co moe. To Tissaia de Vries, arcymistrzyni, ktra wychowaa dziesitki czarodziejek. Uczc je, e naley dziaa. e niezdecydowanie... - Przesta, Rita. - Tissaia ma racj - powiedziaa Yennefer, wci wpatrzona w kt ani. - Przesta. Wiem, e smutno ci z powodu Larsa, ale nie zamieniaj tego w nauki yciowe. Dziewczyna ma jeszcze czas na tego typu nauki. I nie w szkole je odbierze. Ciri, id po karafk. Ciii wstaa. Bya ju kompletnie ubrana. I w peni zdecydowana. **** - Co? - wrzasna Yennefer. - Co takiego? Jak to, odjechaa? - Kazaa... - wymamrota gospodarz, blednc i przyciskajc si plecami do ciany. - Kazaa osioda sobie konia... - I ty posuchae jej? Miast zwrci si do nas? - Pani! Skd mogem wiedzie? Pewien byem, e rusza z waszego rozkazu... Ani mi w gowie nie postaa myl... - Ty przeklty durniu! - Spokojnie, Yennefer - Tissaia przyoya rk do czoa. - Nie ulegaj emocjom. Jest noc. Nie wypuszcz jej za bramy. - Kazaa - szepn gospodarz - otworzy sobie potern... - I otworzono jej? - Przez ten zjazd, pani - gospodarz spuci oczy - w miecie peno czarodziejw... Boj si ludzie, nikt nie mie im w drog wej... Jak mogem jej odmwi? Mwia tak samo jak wy, pani,

41

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

kubek w kubek takim samym gosem... I patrzya tak samo... Nikt nie mia nawet w oczy jej spojrze, co dopiero pyta stawia... Bya taka jak wy... Kubek w kubek... Kazaa poda sobie piro i inkaust... i napisaa list. - Dawaj! Tissaia de Vries bya szybsza. Pani Yennefer! - przeczytaa na gos. Wybacz mi. Jad do Hirundum, bo chc zobaczy Ge-ralta. Zanim pjd do szkoy, chc go zobaczy. Wybacz mi nieposuszestwo, ale ja musz. Wiem, e mnie ukarzesz, ale nie chc aowa niezdecydowania i wahania. Jeli mam aowa, to niech to bdzie za czyn i za dziaanie. Jestem czarodziejk. Chwytam ycie za grzyw. Wrc, gdy tylko bd moga. Ciri - To wszystko? - Jest jeszcze postscriptum: Powiedz pani Ricie, e w szkole nie bdzie musiaa wyciera mi nosa. Margarita Laux-Antille pokrcia gow z niedowierzaniem. A Yennefer zakla. Karczmarz pokrania i otworzy usta. Sysza ju wiele przeklestw, ale takiego jeszcze nie. Wiatr wia od ldu w kierunku morza. Fale chmur najechay na ksiyc wiszcy nad lasem. Droga ku Hirundum utona w ciemnoci. Galop sta si zbyt niebezpieczny. Ciri zwolnia, posza kusem. O tym, by jecha stpa, nawet nie pomylaa. Spieszya si. Z oddali sycha byo pomruki nadcigajcej burzy, horyzont co pewien czas jania powiat byskawic, wyaniajcych z mroku zbat pi wierzchokw drzew. Wstrzymaa konia. Bya na rozstaju - droga rozchodzia si widowato, oba rozwidlenia wyglday identycznie. Dlaczego Fabio nie mwi nic o rozstajach? A, co tam, przecie ja nigdy nie bdz, przecie ja zawsze wiem, ktrdy trzeba i lub jecha... Dlaczego wic teraz nie wiem, w ktr drog skrci? Olbrzymi ksztat bez szmeru przesun si nad jej gow. Ciri poczua, jak serce podjeda jej do przeyku. Ko zara, wierzgn i pomkn galopem, wybierajc prawe rozwidlenie. Wstrzymaa go po chwili. - To tylko zwyka sowa - wydyszaa, prbujc uspokoi siebie i wierzchowca. - Zwyczajny ptak... Nie ma si czego ba... Wiatr wzmaga si, ciemne chmury zakryy ksiyc cakowicie. Ale przed ni, w perspektywie drogi, w ziejcej wrd lasu szczerbie, bya jasno. Pojechaa szybciej, piasek prysn spod kopyt. Wkrtce musiaa si zatrzyma. Przed ni byo urwisko i morze, z ktrego wyrasta znajomy czarny stoek wyspy. Z miejsca, w ktrym si znajdowaa, nie wida byo wiate Garstangu, Loxii ani Aretuzy. Widziaa tylko samotn, strzelist, zwieczajc Thanedd wie. Tor Lara. Zagrzmiao, a w chwil pniej olepiajca wstga byskawicy poczya chmurne niebo ze szczytem wiey. Tor Lara ypna na ni czerwonymi lepiami okien, zdawao si, e we wntrzu wiey na sekund zapon ogie. Tor Lara... Wiea Mewy... Dlaczego ta nazwa budzi we mnie tak groz? Wicher targn drzewami, gazie zaszumiay, Ciri zmruya oczy, kurz i listki uderzyy j w policzek. Zawrcia parskajcego i boczcego si konia. Odzyskaa orientacj. Wyspa Thanedd wskazywaa pnoc, ona musiaa jecha w kierunku zachodnim. Piaszczysta droga kada si wrd mroku wyran bia wstg. Posza w galop. Zagrzmiao znowu, w wietle byskawicy Ciri nagle zobaczya jedcw. Ciemne, niewyrane, ruchliwe sylwetki po obu stronach drogi. Usyszaa okrzyk. - Gar'ean! Bez namysu spia konia, cigna wodze, zawrcia i posza w galop. Za ni krzyk, gwizd, renie, omot kopyt. - Gar'ean! Dh'oine! Galop, omot kopyt, pd powietrza. Ciemno, w ktrej migaj biae pnie przydronych brzz. Grzmot. Byskawica, w jej wietle dwch konnych prbuje zajecha jej drog. Jeden wyciga rk, chce chwyci wodze. Do czapki ma przypity wiewirczy ogon. Ciri uderza konia pitami, przywiera

42

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

do koskiej szyi, pd przenosi j obok. Za ni krzyk, gwizd, oskot gromu. Byskawica. - Spar'le, Yaeyinn! Cwa, cwa! Szybciej, koniu! Grom. Byskawica. Rozwidlenie drg. W lewo! Ja nigdy nie bdz! Znowu rozwidlenie. W prawo! W cwa, koniu! Szybciej, szybciej! Droga biegnie w gr, pod kopytami piach, ko, cho ponaglany, zwalnia... Na szczycie wzniesienia obejrzaa si. Kolejna byskawica owietlia drog. Zupenie pust. Nadstawia uszu, ale syszaa wycznie wiatr szumicy limi. Zagrzmiao. Tu nie ma nikogo. Wiewirki... To tylko wspomnienie z Kaedwen. Ra z Shaerrawedd... To wszystko mi si tylko zdawao. Tu nie ma ywego ducha, nikt mnie nie ciga... Uderzy w ni wiatr. Wiatr wieje od ldu, pomylaa, a czuj go na prawym policzku... Zabdziam. Byskawica. W jej wietle rozbyskuje powierzchnia morza, na jej tle czarny stoek wyspy Thanedd. I Tor Lara. Wiea Mewy. Wiea, ktra cignie jak magnes... Ale ja nie chc do tej wiey. Ja jad do Hirundum. Bo musz zobaczy Geralta. Znowu bysno. Midzy ni a urwiskiem sta czarny ko. A na nim siedzia rycerz w hemie ozdobionym skrzydami drapienego ptaka. Skrzyda zaopotay nagle, ptak zrywa si do lotu... Cintra! Paraliujcy strach. Rce do blu zacinite na rzemieniu wodzy. Byskawica. Czarny rycerz spina konia. W miejscu twarzy ma upiorn mask. Skrzyda opocz... Ko poszed w galop bez zachty. Ciemno, rozwietlana byskawicami. Las si koczy. Pod kopytami plusk, mlaskot bagna. Za ni szum skrzyde drapienego ptaka. Coraz bliej... Bliej... Wcieky galop, oczy zawi od pdu. Byskawice tn niebo w ich wietle Ciri widzi olchv i wierzby po obu stronach drogi. Ale to nie s drzewa. To s sudzy Krla Olch. Sudzy czarnego rycerza, ktry galopuje za ni, a skrzyda drapienego ptaka szumi na jego hemie. Pokraczne potwory po obu stronach drogi wycigaj ku niej gruzowate ramiona, miej si dziko, rozdziawiajc czarne paszczki dziupli. Ciri kadzie si na koskiej szyi. Gazie wiszcz, smagaj, czepiaj si ubrania. Pokraczne pnie trzeszcz, dziuple kapi, zanosz si szyderczym miechem... Lwitko z Cintry! Dziecko Starszej Krwi! Czarny rycerz jest tu za ni, Ciri czuje jego rk prbujc chwyci j za wosy na karku. Popdzony krzykiem ko rwie do przodu, ostrym skokiem bierze niewidoczn przeszkod, z trzaskiem amie trzciny, potyka si... cigna wodze, odchylajc si w kulbace, obrcia chrapicego konia. Krzykna dziko, wciekle. Wyszarpna miecz z pochwy, zawina nim nad gow. To ju nie Cintra! Ja ju nie jestem dzieckiem! Ju nie jestem bezbronna! Nie pozwol... - Nie pozwol! Nie dotkniesz mnie ju! Nie dotkniesz mnie ju nigdy! Ko z pluskiem i chlupotem wyldowa w wodzie, sigajcej mu po brzuch. Ciri pochylia si, krzykna, uderzya wierzchowca pitami, wyrwaa si z powrotem na grobl. Stawy, pomylaa. Fabio mwi o stawach rybnych. To jest Hirundum. Trafiam. Ja nigdy nie bdz... Byskawica. Za ni grobla, dalej czarna ciana lasu, wernita w niebo jak pia. I nikogo. Cisza przerywana tylko skowytem wichru. Gdzie na bagnach kwacze wystraszona kaczka. Nikogo. Na grobli nie ma nikogo. Nikt mnie nie ciga. To by majak, koszmar. Wspomnienie z Cintry. To mi si tylko zdawao. W oddali wiateko. Latarnia. Albo ogie. To farma. Hirundum. Ju blisko. Jeszcze tylko jeden wysiek... Byskawica. Jedna, druga, trzecia. Bez gromu. Wiatr zamiera nagle. Ko ry, miota bem i staje dba. Na czarnym niebie pojawia si mleczna, szybko janiejca wstga, zwijajca si jak w. Wiatr znowu uderza w wierzby, wzbija z grobli kurzaw lici i zeschych traw. Dalekie wiateko znika. Tonie i rozmywa si w powodzi miliarda bkitnych ognikw, ktrymi nagle rozbyskuje i ponie cae bagno. Ko parska, ry, szaleje po grobli, Ciri z trudem utrzymuje si w siodle. W suncej po niebie wstdze zjawiaj si niewyrane, koszmarne sylwetki jedcw. S coraz bliej, wida ich coraz wyraniej. Chwiej si bawole rogi i wystrzpione piropusze na hemach, spod hemw bielej trupie maski. Jedcy siedz na szkieletach koni, okrytych strzpami kropierzy.

43

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Wcieky wicher wyje wrd wierzb, klingi byskawic bez ustanku tn czarne niebo. Wiatr zawodzi coraz goniej. Nie, to nie wiatr. To upiorny piew. Koszmarna kawalkada zakrca, mknie wprost na ni. Kopyta widmowych koni kotuj powiat bdnych ognikw wiszcych nad bagnami. Na czele kawalkady galopuje Krl Gonu. Przerdzewiay szyszak koysze si nad trupi mask, ziejc dziurami oczodow, w ktrych ponie sinawy ogie. Powiewa wystrzpiony paszcz. O pokryty rdz napiernik grzechocze naszyjnik, pusty jak stara grochowina. Niegdy byy w nim drogie kamienie. Ale wypady podczas dzikiej gonitwy po niebie. I stay si gwiazdami... To nieprawda! Tego nie ma! To koszmar, to majak, to zuda! To mi si tylko zdaje! Krl Gonu spina rumaka-kociotrupa, wybucha dzikim, przeraajcym miechem. Dziecko Starszej Krwi! Naleysz do nas! Jeste nasza! Docz do orszaku, docz do naszego Gonu! Bdziemy gna, gna a do koca, a do wiecznoci, a po kraniec istnienia! Jeste nasza, gwiazdooka cro Chaosu! Docz, poznaj rado Gonu! Jeste nasza, jeste jedn z nas! Wrd nas jest twoje miejsce! - Nie! - wrzasna. - Idcie precz! Jestecie trupami! Krl Gonu mieje si, kapi przegnie zby nad zardzewiaym konierzem zbroi. Sino gorej oczodoy trupiej maski. Tak, my jestemy trupami. Ale to ty jeste mierci. Ciri przywara do koskiej szyi. Nie musiaa popdza konia. Czujc za sob cigajce widma, wierzchowiec rwa po grobli w karkoomnym cwale. **** Bernie Hofmeier, nizioek, farmer z Hirundum, unis kdzierzaw gow, wsuchujc si w daleki odgos gromu. - Niebezpieczna rzecz - powiedzia - taka burza bez deszczu. Rypnie gdzie piorun i poar gotowy... - Troch deszczu by si zdao - westchn Jaskier, dokrcajc koki lutni - bo powietrze takie, e noem mona kraja... Koszula si klei do grzbietu, komary tn... Ale chyba to si rozejdzie po kociach. Krya burza, krya, ale od jakiego czasu byska si gdzie na pnocy. Chyba nad morzem. - Wali w Thanedd - potwierdzi nizioek. - To najwyszy punkt w okolicy. Ta wiea na wyspie, Tor Lara, cholernie ciga pioruny. W czasie porzdnej nawanicy wyglda tak, jakby staa w ogniu. A dziw bierze, e si nie rozleci... - To magia - stwierdzi z przekonaniem trubadur. -Wszystko na Thanedd jest magiczne, nawet sama skaa. A czarodzieje nie lkaj si piorunw. Co ja mwi! Czy wiesz, Bernie, e oni potrafi apa pioruny? - A juci! esz, Jaskier. - Niech mnie grom... - poeta urwa, niespokojnie spojrza na niebo. - Niech mnie g kopnie, jeli kami. Powiadam ci, Hofmeier, magicy api pioruny. Na wasne oczy widziaem. Stary Gorazd, ten, ktrego pniej zabili na Wzgrzu Sodden, zapa kiedy piorun na moich oczach. Wzi dugany kawa drutu, jeden koniec uczepi na czubku swej wiey, drugi za... - Drugi koniec drutu trza by w butl woy - zapiszcza nagle krccy si po ganku syn Hofmeiera, malutki nizioek z czupryn gst i krcon jak baranie runo. -W szklany gsior, taki, w jakim tatko wino pdz. Pierun po drucie do gsiora smyknie... - Do domu, Franklin! - wrzasn farmer. - Do ka, spa, ale ju! Wnet pnoc, a jutro pracowa trza! A niech no ja ci schwyc, gdy w czas burzy koo gsiorw albo drutw majdrujesz, bdzie rzemie w robocie! Dwie niedziele na dupie nie usiedzisz! Petunia, wee go std! A nam jeszcze piwa przynie! - Wystarczy wam - powiedziaa gniewnie Petunia Hofmeier, zabierajc syna z ganku. - Do ju wyopalicie. - Nie gderaj. Tylko patrze, jak wiedmin wrci. Godzi si gocia poczstowa. - Gdy wiedmin wrci, przynios. Dla niego. - Ot, skpa baba - burkn Hofmeier, ale tak, by ona nie dosyszaa. - Caa jej swojacina, Biberveldtowie z ki, co do jednego kutwa w kutw i na kutwie jedzi... A wiedmina co dugo nie

44

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

wida. Jak poszed nad stawy, tak przepad. Dziwny z niego czek. Widziae, jak z wieczora na dziewczynki patrza, na Cini i Tangerink, gdy si na podwrzu bawiy? Dziwny mia wzrok. A teraz... Oprze si nie mog wraeniu, e poszed, by sam by. A u mnie gocin przyj, bo moja farma na uboczu, z dala od innych. Ty go lepiej znasz, Jaskier, powiedz... - Znam go? - poeta zabi komara na karku, zabrzdka na lutni, wpatrzony w czarne sylwetki wierzb nad stawem. - Nie, Bernie. Nie znam. Myl, e nikt go nie zna. Ale co si z nim dzieje, widz to. Po co on tu przyjecha, do Hirundum? eby by bliej wyspy Thanedd? A gdy wczoraj zaproponowaem mu wspln jazd do Gors Ve-len, skd Thanedd wida, odmwi bez namysu. Co go tu trzyma? Dalicie mu jakie intratne zlecenia? - Gdzie tam - mrukn nizioek. - Szczerze powiem, wcale nie wierz, eby tu naprawd jaki potwr by. Tego dzieciaka, co w stawie uton, mg kurcz chwyci. Ale zaraz wszyscy w krzyk, e to utopiec albo kikimora i e trzeba wiedmina wezwa... A pienidze to mu takie nikczemne obiecali, e a wstyd. A on co? Trzy noce po groblach azi, w dzie pi albo siedzi bez sowa, jak chocho, na dzieciaki patrzy, na dom... Dziwne. Rzekbym, osobliwe. - Dobrze rzekby. Bysna byskawica, owietlajc obejcie i zabudowania farmy. Na moment zalniy biel ruiny elfiego paacyku na kocu grobli. Po chwili nad sadami przetoczy si gruchot gromu. Zerwa si gwatowny wiatr, drzewa i trzciny nad stawem zaszumiay i przygiy si, lustro wody zmarszczyo si i zmatowiao, najeyo postawionymi sztorcem limi nenufarw. - Idzie jednak burza ku nam - farmer popatrzy w niebo. - Moe j magicy czarami odegnali od wyspy? Na Thanedd zjechao ich pono ze dwie setki... Jak mylisz, Jaskier, nad czym oni tam bd radzi, na tym ich zjedzie? Bdzie z tego co dobrego? - Dla nas? Wtpi - trubadur pocign kciukiem po strunach lutni. - Te zjazdy to zwykle rewia mody, plotki, okazja do obmw i wewntrznych przepychanek. Ktnie o to, czy upowszechnia magi, czy j elitaryzowa. Awantury pomidzy tymi, ktrzy su krlom, i tymi, ktrzy wol z daleka wywiera na krlw presj... - Ha - powiedzia Bernie Hofmeier. - Co mi si tedy widzi, e w czasie tego zjazdu bdzie na Thanedd yska a grzmie nie gorzej ni w czas burzy. - Moliwe. Ale co to nas obchodzi? - Ciebie nic - rzek ponuro nizioek. - Bo ty jeno na lutni brzdkasz i piejesz. Patrzysz na wiat dokoa i tylko rymy widzisz i nuty. A nam tu jeno za ostatni niedziel konni dwa razy kapust i rzep kopytami stratowali. Wojsko goni za Wiewirkami, Wiewirki klucz i zmykaj, a jednym i drugim przez nasz kapust droga wypada... - Nie czas aowa kapusty, gdy ponie las - wyrecytowa poeta. - Ty, Jaskier - Bernie Hofmeier spojrza na niego krzywo - jak co powiesz, to nie wiadomo, paka, mia si czy w rzy ci kopn. Ja powanie gadam! I to ci powiem, e paskudny nadszed czas. Przy gocicach pale, szubienice, na polanach i po duktach trupy, psiama, ten kraj musia tak chyba wyglda za czasw Falki. I jak tu y? W dzie przyjad krlewscy ludzie i gro, e za pomaganie Wiewirkom wezm nas w dyby. A noc zjawiaj si elfy i sprbuj im pomocy odmwi! Zaraz poetycznie obiecuj, e zobaczymy, jak noc przybiera czerwone oblicze. Tacy poetyczni s, e wyrzyga si mona. I tak nas wzili w dwa ognie... - Liczysz na to, e zjazd czarodziejw co zmieni? - A licz. Sam powiedziae, e si wrd magikw dwa stronnictwa przepieraj. Bywao ju drzewiej, e czarodzieje krlw mitygowali, kadli kres wojnom i ruchawkom. Przecie to wanie magicy pokj uczynili z Nilfgaardem trzy lata temu. To moe i teraz... Bernie Hofmeier umilk, nadstawi ucha. Jaskier stumi doni dwiczce struny. Z mroku na grobli wyoni si wiedmin. Szed wolno w stron domu. Znowu bysna byskawica. Gdy zagrzmiao, wiedmin by ju przy nich, na ganku. - No i jak, Geralt? - spyta Jaskier, by przerwa niezrczne milczenie. - Wytropie szkarad? - Nie. To nie jest noc do tropienia. To niespokojna noc. Niespokojna... Zmczony jestem, Jaskier. - Usid wic, odetchnij. - Nie zrozumiae mnie. - W samej rzeczy - mrukn nizioek, patrzc w niebo i nasuchujc. - Niespokojna noc, niedobrego co w powietrzu wisi... Zwierzaki tuk si w oborze... A w tym wichrze krzyki sycha...

45

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Dziki Gon - powiedzia cicho wiedmin. - Pozamykajcie dobrze okiennice, panie Hofmeier. - Dziki Gon? - przerazi si Bernie. - Widma? - Bez obaw. Przejdzie wysoko. Latem zawsze przechodzi wysoko. Ale dzieci mog si zbudzi, Gon przynosi senne koszmary. Lepiej zanikn okiennice. - Dziki Gon - powiedzia Jaskier, niespokojnie zerkajc w gr - zwiastuje wojn. - Bzdura. Przesd. - Ale! Na krtko przed nilfgaardzkim atakiem na Cintr... - Cicho! - wiedmin przerwa mu gestem, wyprostowa si nagle, zapatrzony w ciemno. - Co si... - Konni. - Psiakrew - sykn Hofmeier, zrywajc si z awy. -Noc to mog by tylko Scoia'tael... - Jeden ko - przerwa mu wiedmin, podnoszc z awy miecz. Jeden rzeczywisty ko. Reszta to widma z Gonu... Cholera, niemoliwe... Latem? Jaskier te si zerwa, ale wstyd mu byo ucieka, bo ani Geralt, ani Bernie nie sposobili si do ucieczki. Wiedmin wydoby miecz i pobieg w kierunku grobli, nizioek bez namysu pospieszy za nim, uzbrojony w widy. Znowu bysno, na grobli zamajaczy galopujcy ko. A za koniem podao co nieokrelonego, co, co byo nieregularnym, utkanym z mroku i powiaty kbem, wirem, majakiem. Co, co budzio paniczny strach, obrzydliw, skrcajc trzewia groz. Wiedmin krzykn, wznoszc miecz. Jedziec zauway go, przyspieszy galop, obejrza si. Wiedmin krzykn raz jeszcze. Gruchn grom. Bysno, ale tym razem nie bya to byskawica. Jaskier ukucn przy awie i byby pod ni wlaz, ale okazaa si za niska. Bernie upuci widy. Petunia Hofmeier, ktra wybiega z domu, wrzasna. Olepiajcy bysk zmaterializowa si w przejrzyst sfer, wewntrz ktrej zamajaczya posta, w byskawicznym tempie nabierajc konturw i ksztatw. Jaskier rozpozna j natychmiast. Zna te czarne rozburzone loki i obsydianow gwiazd na aksamitce. Tym, czego nie zna i nigdy dotd nie widzia, bya twarz. Twarz Furii i Wciekoci, twarz bogini Zemsty, Zagady i mierci. Yennefer uniosa rk i wykrzyczaa zaklcie, z jej doni strzeliy z sykiem sypice iskrami spirale, tnc nocne niebo i tysicem refleksw odbijajc si na powierzchni staww. Spirale wbiy si jak dziryty w cigajcy samotnego jedca kb. Kb zakotowa si, Jaskrowi wydao si, e syszy upiorne krzyki, e widzi majaczce, koszmarne sylwetki widmowych koni. Widzia to przez uamek sekundy, bo kb nagle skurczy si, zwar w kul i pomkn w gr, w niebo, w pdzie wyduajc si i wlokc za sob podobny komecie ogon. Zapada ciemno, rozwietlana tylko rozedrganym blaskiem latarni, trzymanej przez Petuni Hofmeier. Jedziec wry konia na dziedzicu przed domem, sfrun z sioda, zachwia si. Jaskier natychmiast zorientowa si, kto to jest. Nigdy dotd nie widzia tej szczupej, szarowosej dziewczyny. Ale natychmiast j rozpozna. - Geralt... - powiedziaa cicho dziewczyna. - Pani Yennefer... Przepraszam... Musiaam. Przecie wiesz... - Ciri - powiedzia wiedmin. Yennefer zrobia krok w stron dziewczyny, zatrzymaa si jednak. Milczaa. Do kogo podejdzie, pomyla Jaskier. adne z nich, ani wiedmin, ani czarodziejka, nie zrobi kroku ani gestu. Do kogo ona najpierw podejdzie? Do niego? Czy do niej? Ciri nie podesza do adnego z nich. Nie umiaa wybra. Zemdlaa wic. **** Dom by pusty, nizioek i caa jego rodzina wyruszyli do pracy o brzasku. Ciri udawaa, e pi, ale syszaa, jak Geralt i Yennefer wychodz. Wylizna si z pocieli, ubraa szybko, wymkna cichaczem z izby, posza za nimi do sadu. Geralt i Yennefer skrcili na grobl midzy stawami bielcymi si nenufarem i ccymi grelem. Ciri skrya si za zrujnowanym murem i obserwowaa oboje przez szpar. Sdzia, e w Jaskier, sawny poeta, ktrego wiersze wielokrotnie czytywaa, jeszcze pi. Ale mylia si. Poeta Jaskier nie spa. I nakry j na gorcym uczynku. - Ej - powiedzia, podchodzc znienacka i chichoczc. - adnie to tak, podpatrywa i

46

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

podsuchiwa? Wicej dyskrecji, maa. Pozwl im poby troch ze sob. Ciri poczerwieniaa, ale natychmiast zacia usta. - Po pierwsze, nie jestem maa - sykna hardo. -A po drugie, to chyba im nie przeszkadzam, co? Jaskier spowania nieco. - Chyba nie - powiedzia. - Wydaje mi si nawet, e im pomagasz. - Jak? W czym? - Nie udawaj. Wczoraj, to byo bardzo sprytne. Ale mnie nie udao ci si oszuka. Udaa omdlenie, prawda? - Prawda - mrukna, odwracajc twarz. - Pani Yennefer poznaa si na tym, ale Geralt nie... - Oboje zanieli ci do domu. Ich rce stykay si. Siedzieli przy twoim ku prawie do rana, ale nie powiedzieli do siebie ani sowa. Dopiero teraz zdecydowali si porozmawia. Tam, na grobli, nad stawem. A ty zdecydowaa si podsuchiwa, o czym mwi... I podpatrywa ich przez dziur w murze. Tak gwatownie musisz wiedzie, co oni tam robi? - Oni tam nic nie robi - Ciri poczerwieniaa lekko. -Troch rozmawiaj, i tyle. - A ty - Jaskier usiad na trawie pod jaboni i opar si plecami o pie, sprawdziwszy uprzednio, czy nie ma na nim mrwek lub liszek. - Ty chciaaby wiedzie, o czym rozmawiaj, tak? - Tak... Nie! A zreszt... Zreszt i tak nic nie sysz. S za daleko. - Jeli chcesz - zamia si bard - to ci powiem. - A ty niby skd to moesz wiedzie? - Ha, ha. Ja, mia Ciri, jestem poet. Poeci o takich sprawach wiedz wszystko. Powiem ci jeszcze co: poeci o takich sprawach wiedz wicej ni same zaangaowane osoby. - Akurat! - Daj ci sowo. Sowo poety. - Tak? No to... No to powiedz, o czym oni rozmawiaj? Wyjanij mi, co to wszystko znaczy! - Wyjrzyj jeszcze raz przez dziur i zobacz, co robi. - Hmm... - Ciri przygryza doln warg, potem pochylia si i zbliya oko do wyomu. - Pani Yennefer stoi przy wierzbie... Obrywa listki i bawi si swoj gwiazd... Nic nie mwi i nie patrzy w ogle na Geralta... A Geralt stoi obok. Spuci gow. I co mwi. Nie, milczy. Oj, min ma... Ale dziwn ma min... - Dziecinnie proste - Jaskier znalaz w trawie jabko, wytar je o spodnie i obejrza krytycznie. - On wanie prosi j, by mu wybaczya jego rozmaite gupie sowa i uczynki. Przeprasza j za niecierpliwo, za brak wiary i nadziei, za upr, za zawzito, za dsy i pozy niegodne mczyzny. Przeprasza j za to, czego kiedy nie rozumia, za to, czego nie chcia rozumie... - To jest niemoliwa nieprawda! - Ciri wyprostowaa si i gwatownym ruchem odrzucia grzywk z czoa. - Wszystko zmylasz! - Przeprasza za to, co zrozumia dopiero teraz - Jaskier zapatrzy si w niebo, a jego gos zacz nabiera rytmu waciwego balladom. - Za to, co chciaby zrozumie, ale lka si, e nie zdy... I za to, czego nigdy nie zrozumie. Przeprasza i prosi o wybaczenie... Hmm, hmm... Znaczenie... Sumienie... Przeznaczenie? Wszystko banalne, cholera... - Nieprawda! - tupna Ciri. - Geralt wcale tak nie mwi! On... w ogle nie mwi. Przecie widziaam. Stoi tam z ni i milczy... - Na tym polega rola poezji, Ciri. Mwi o tym, o czym inni milcz. - Gupia jest ta twoja rola. A ty wszystko zmylasz! - Na tym take polega rola poezji. Hej, sysz znad stawu jakie podniesione gosy. Wyjrzyj prdko, zobacz, co si tam dzieje. - Geralt - Ciri ponownie przyoya oko do dziury w murze - stoi z opuszczon gow. A Yennefer strasznie wrzeszczy na niego. Wrzeszczy i wymachuje rkoma. Ojej... Co to moe znaczy? - Dziecinnie proste - Jaskier znowu wpatrzy si w cignce po niebie oboki. - Teraz ona przeprasza jego.

47

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Oto bior sobie ciebie, aby ci mie i zachowa, na dol pikn i szpetn, najlepsz i najgorsz, we dnie i w nocy, w chorobie i zdrowiu, albowiem sercem caym ci miuj i przysigam miowa wiecznie, pki mier nas nie rozczy. Starodawna formua zalubin O mioci wiemy niewiele. Z mioci jest jak z gruszk. Gruszka jest sodka i ma ksztat. Sprbujcie zdefiniowa ksztat gruszki. Jaskier, P wieku poezji Rozdzia trzeci Geralt mia powody podejrzewa - i podejrzewa - e bankiety czarodziejw rni si od biesiad i uczt zwykych miertelnikw. Nie spodziewa si jednak, e rnice s a tak wielkie i tak zasadnicze. Propozycja towarzyszenia Yennefer na poprzedzajcym czarodziejski zjazd bankiecie bya dla niego zaskoczeniem, ale w osupienie nie wprawia. Nie bya to bowiem pierwsza tego typu propozycja. Ju poprzednio, gdy mieszkali razem i ukadao si midzy nimi dobrze, Yennefer chciaa bywa na zjazdach i konwentyklach w jego towarzystwie. Wtedy jednak odmawia stanowczo. By przekonany, e wrd czarodziejw traktowany bdzie w najlepszym wypadku jako dziwolg i sensacja, w najgorszym jako intruz i parias. Yennefer wydrwiwaa jego obawy, ale nie nalegaa. Poniewa w innych sytuacjach potrafia nalega tak, e a si dom trzs i sypao szko, Geralt utwierdza si w mniemaniu, e jego decyzje byy suszne. Tym razem zgodzi si. Bez namysu. Propozycja pada po dugiej, szczerej i penej emocji rozmowie. Po rozmowie, ktra zbliya ich znowu, usuna w cie i w niepami dawne konflikty, stopia lody alu, dumy i zawzitoci. Po rozmowie na grobli w Hirundum Geralt zgodziby si na kad, absolutnie kad propozycj ze strony Yennefer. Nie odmwiby, nawet jeli zaproponowaaby mu wspln wizyt w piekle celem wypicia filianki wrzcej smoy w towarzystwie ognistych demonw. I bya jeszcze Ciri, bez ktrej nie byoby tej rozmowy, nie byoby spotkania. Ciri, ktr wedug Codringhera interesowa si jaki czarodziej. Geralt liczy na to, e jego obecno na zjedzie sprowokuje czarodzieja i zmusi do dziaania. Ale Yennefer nie powiedzia o tym ani sowa. Z Hirundum pojechali prosto na Thanedd, on, ona, Ciri i Jaskier. Pocztkowo zatrzymali si w ogromnym kompleksie paacu Loxia, zajmujcym poudniowo-wschodnie podne gry. Paac roi si ju od goci zjazdu i towarzyszcych im osb, ale dla Yennefer natychmiast znalazy si kwatery. Spdzili w Loxii cay dzie. Geralt straci ten dzie na rozmowach z Ciri, Jaskier na bieganiu, zbieraniu i rozpuszczaniu plotek, czarodziejka na przymierzaniu i wybieraniu strojw. A gdy nadszed wieczr, wiedmin i Yennefer doczyli do kolorowego orszaku zmierzajcego do Aretuzy - paacu, w ktrym mia odby si bankiet. I teraz, w Aretuzie, Geralt dziwi si i przeywa zaskoczenia, cho obiecywa sobie, e niczemu dziwi si nie bdzie i nie da si niczym zaskoczy. Olbrzymia centralna sala paacu zbudowana bya w ksztacie litery T". Duszy bok mia okna, wskie i nieprawdopodobnie wysokie, sigajce niemal pod wsparte kolumnami sklepienie. Sklepienie te byo wysoko. Tak wysoko, e trudno byo rozezna detale zdobicych je freskw, w tym zwaszcza pe golasw stanowicych najliczniej powtarzajcy si motyw malowide. W oknach byy witrae, ktre musiay kosztowa prawdziw fortun, ale mimo tego w halli wyranie czuo si przecig. Geralt dziwi si, e wiece nie gasn, ale po dokadniejszej obserwacji przesta si dziwi. Kandelabry byy magiczne, a moe nawet iluzoryczne. wiata w kadym razie daway sporo, nieporwnanie wicej ni wiece. Gdy weszli, wewntrz bawia ju dobra setka ludzi. Sala, jak oceni wiedmin, moga pomieci co najmniej trzykrotnie wicej, nawet wtedy, jeli porodku, jak kaza zwyczaj, ustawiono by stoy w podkow. Ale tradycyjnej podkowy w ogle nie byo. Wygldao na to, e ucztowa bdzie si na stojco, wytrwale wdrujc wzdu cian ozdobionych arrasami, girlandami i falujcymi w przecigu proporcami. Pod arrasami i girlandami ustawiono rzdy dugich stolikw. Na stolikach za pitrzyo si wymylne jado na jeszcze wymylniejszej zastawie, wrd wymylnych kwiatowych

48

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

kompozycji i wymylnych rzeb z lodu. Przyjrzawszy si dokadniej, Geralt skonstatowa, e wymylnoci jest znacznie, znacznie wicej ni jada. - Nie ma stou - ponurym gosem stwierdzi fakt, wygadzajc na sobie krtki, czarny, szamerowany srebrem i wcity w pasie kaftan, w ktry ustroia go Yennefer. Kaftan taki, bdcy ostatnim krzykiem mody, nazywano dubletem. Wiedmin nie mia pojcia, skd wzia si ta nazwa. I nie pragn si dowiedzie. Yennefer nie zareagowaa. Geralt nie oczekiwa reakcji, dobrze wiedzia, e czarodziejka nie zwyka reagowa na tego typu stwierdzenia. Ale nie zrezygnowa. Marudzi dalej. Po prostu mia ochot pomarudzi. - Nie ma muzyki. Wieje jak cholera. Nie ma gdzie usi. Bdziemy je i pi na stojco? Czarodziejka obdarzya go powczystym fiokowym spojrzeniem. - Owszem - powiedziaa nieoczekiwanie spokojnie. - Bdziemy je na stojco. Wiedz rwnie, e dusze zatrzymywanie si przy stole z jedzeniem jest uwaane za nietakt. - Postaram si by taktowny - mrukn. - Tym bardziej e niespecjalnie jest si przy czym zatrzymywa, jak widz. - Picie w sposb niepowcigliwy jest uwaane za duy nietakt - Yennefer kontynuowaa pouczanie, zupenie nie zwracajc uwagi na jego pomruki. - Unikanie rozmowy jest uwaane za niewybaczalny nietakt... - A to - przerwa - e tamten chudzielec w kretyskich spodniach wanie pokazuje mnie palcem dwm swoim towarzyszkom, jest uwaane za nietakt? - Tak. Ale drobny. - Co bdziemy robi, Yen? - Kry po sali, wita si, prawi komplementy, konwersowa... Przesta wygadza dublet i poprawia wosy. - Nie pozwolia mi zaoy opaski... - Twoja opaska jest pretensjonalna. No, we mnie pod rami i chodmy. Stanie w pobliu wejcia jest uwaane za nietakt. Pokryli po sali stopniowo zapeniajcej si gomi. Geralt by wciekle godny, ale rycho zorientowa si, e Yennefer nie artowaa. Stawao si oczywiste, e obowizujca wrd czarodziejw forma faktycznie nakazuje je i pi mao i pozornie od niechcenia. Na domiar zego kady przystanek przy stole z jedzeniem pociga za sob obowizki towarzyskie. Kto zauwaa, objawia rado z zauwaenia, podchodzi i wita si, rwnie wylewnie, co faszywie. Po obowizkowym udawaniu caowania policzkw lub niemile delikatnym ucisku doni, po nieszczerych umiechach i jeszcze mniej szczerych, aczkolwiek niele kamanych komplementach nastpowaa krtka i nuco banalna rozmowa o niczym. Wiedmin pilnie rozglda si, szukajc znajomych twarzy, gwnie w nadziei, e nie jest tu jedyn nie nalec do czarodziejskiej konfraterni osob. Yennefer zapewniaa go, e nie bdzie, ale mimo to albo nie widzia nikogo spoza Bractwa, albo nie umia nikogo rozpozna. Paziowie roznosili na tacach wino, lawirujc wrd goci. Yennefer w ogle nie pia. Wiedmin mia ochot, ale nie mg. Dublet pi. Pod pachami. Zrcznie sterujc ramieniem, czarodziejka odcigna go od stou i wywioda na sam rodek hallu, w samo centrum powszechnego zainteresowania. Opr nie zda si na nic. Orientowa si, o co chodzi. To bya najzwyklejsza w wiecie demonstracja. Geralt wiedzia, czego moe oczekiwa, ze stoickim spokojem znosi wic pene niezdrowej ciekawoci spojrzenia czarodziejek i zagadkowe umieszki czarodziejw. Cho Yennefer zapewniaa go, e konwenans i takt zabraniaj uywania magii na takich imprezach, nie wierzy, by magicy potrafili si powstrzyma, zwaszcza e Yennefer prowokacyjnie wystawiaa go na widok publiczny. I mia racj, nie wierzc. Kilkakrotnie poczu drgnicia medalionu i ukucia czarodziejskich impulsw. Niektrzy, a zwaszcza niektre, bezczelnie prbowali czyta w jego mylach. By na to przygotowany, wiedzia, o co chodzi, wiedzia, jak ripostowa. Patrzy na idc u jego boku Yennefer, na biao-czarno-brylantow Yennefer o kruczych wosach i fiokowych oczach, a sondujcy go czarodzieje peszyli si, gubili, wyranie tracili rezon i kontenans ku jego rozkosznej satysfakcji. Tak, odpowiada im w myli, tak, nie mylicie si. Jest tylko ona, ona, u mojego boku, tu i teraz, i tylko to si liczy. Tu i teraz. A to, kim bya dawniej, gdzie bya dawniej i z kim bya dawniej, to nie ma adnego, najmniejszego znaczenia. Teraz jest ze mn, tu, wrd was. Ze mn, z nikim innym. Tak

49

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

wanie myl, mylc wci o niej, nieustannie mylc o niej, czujc zapach jej perfum i ciepo jej ciaa. A wy udawcie si zawici. Czarodziejka mocno cisna mu przedrami, przytulia si lekko do jego boku. - Dzikuj - mrukna, sterujc z powrotem w stron stow. - Ale bez nadmiernej ostentacji, prosz. - Czy wy, czarodzieje, zawsze bierzecie szczero za ostentacj? Czy dlatego, e nie wierzycie w szczero, nawet wtedy, gdy odczytujecie j w cudzych mylach? - Tak. Dlatego. - A jednak dzikujesz mi? - Bo tobie wierz - cisna jego rami jeszcze silniej, signa po talerzyk. - Na mi troch ososia, wiedminie. I krabw. - To s kraby z Poviss. Zowiono je zapewne miesic temu, a panuj upay. Nie boisz si... - Te kraby - przerwaa - jeszcze dzi rano aziy po morskim dnie. Teleportacja to wspaniay wynalazek. - Owszem - zgodzi si. - Warto by go upowszechni, nie sdzisz? - Pracujemy nad tym. Nakadaj, nakadaj, godna jestem. - Kocham ci, Yen. - Prosiam, bez ostentacji... - urwaa, podrzucia gow, odgarna z policzka czarne loki, szeroko otworzya fiokowe oczy. - Geralt! Wyznae mi to po raz pierwszy! - Niemoliwe, Dworujesz sobie ze mnie. - Nie, nie dworuj. Dawniej tylko mylae, dzi powiedziae. - To a taka rnica? - Ogromna. - Yen... - Nie mw z penymi ustami. Ja te ci kocham. A nie mwiam? Bogowie, udusisz si! Podnie rce, uderz ci w plecy. Oddychaj gboko. - Yen... - Oddychaj, oddychaj, zaraz ci przejdzie. - Yen! - Tak. Szczero za szczero. - Dobrze si czujesz? - Czekaam - wycisna cytryn na ososia. - Nie wypadao mi przecie reagowa na wyznania czynione w mylach. Doczekaam si sw, mogam odpowiedzie, odpowiedziaam. Czuj si wietnie. - Co si stao? - Opowiem ci pniej. Jedz. Ten oso jest wyborny, kln si na Moc, doprawdy wyborny. - Czy mog ci pocaowa? Teraz, tu, przy wszystkich? - Nie. - Yennefer! - przechodzca obok ciemnowosa czarodziejka wyzwolia rami spod okcia towarzyszcego jej mczyzny, zbliya si. - Wic jednak przyjechaa? Och, to cudownie! Nie widziaam ci od wiekw! - Sabrina! - Yennefer uradowaa si tak szczerze, e kady, wyjwszy Geralta, mgby da si zwie. - Kochana! Tak si ciesz! Czarodziejki objy si ostronie i pocaoway sobie wzajem powietrze obok uszu i brylantowo-onyksowych kolczykw. Kolczyki obu czarodziejek, przypominajce miniaturowe kicie winogron, byy identyczne - w powietrzu natychmiast zapachniao wciek wrogoci. - Geralt, pozwl, to moja szkolna przyjacika, Sabrina Glevissig z Ard Carraigh. Wiedmin skoni si, ucaowa podan wysoko do. Zdy ju zorientowa si, e wszystkie czarodziejki oczekiway przy powitaniach caowania w rk, gestu, ktry rwna je co najmniej z ksinymi. Sabrina Glevissig uniosa gow, jej kolczyki zadray i zadzwoniy. Cichutko, lecz demonstracyjnie i bezczelnie. - Bardzo pragnam ci pozna, Geralt - powiedziaa z umiechem. Jak wszystkie czarodziejki, nie uznawaa panw", waszmociw" ani innych obowizujcych wrd szlachty form. - Ciesz si, ogromnie si ciesz. Nareszcie przestaa ukrywa go przed nami, Yenna. Szczerze mwic, dziwi si, e tak dugo zwlekaa. Absolutnie nie ma si czego wstydzi.

50

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Te tak myl - odrzeka swobodnie Yennefer, lekko mruc oczy i demonstracyjnie odrzucajc wosy z wasnego kolczyka. - Pikna bluzka, Sabrina. Wrcz zachwycajca. Prawda, Geralt? Wiedmin kiwn gow, przekn lin. Bluzka Sabriny Glevissig, uszyta z czarnego szyfonu, odsaniaa absolutnie wszystko, co byo do odsonicia, a troch byo. Karminowa spdnica, cignita srebrnym pasem z wielk klamr w ksztacie ry, bya bokiem rozcita zgodnie z najnowsz mod. Moda nakazywaa jednak nosi spdnice rozcite do poowy uda, a Sabrina nosia rozcit do poowy biodra. Bardzo adnego biodra. - Co nowego w Kaedwen? - spytaa Yennefer, udajc, e nie widzi, na co patrzy Geralt. Twj krl Henselt nadal traci siy i rodki na ciganie Wiewirek po lasach? Nadal myli o karnej ekspedycji przeciw elfom z Dol Blathanna? - Dajmy pokj polityce - umiechna si Sabrina. Odrobin za dugi nos i drapiene oczy upodobniay j do klasycznego wizerunku wiedmy. - Jutro, na naradzie, napolitykujemy si po dziurki w nosie. I nasuchamy si rnych... moraw. O potrzebie pokojowej koegzystencji... O przyjani... O koniecznoci zajcia solidarnej pozycji wobec planw i zamiarw naszych krlw... Czego jeszcze si nasuchamy, Yennefer? Co jeszcze szykuj dla nas na jutro Kapitua i Vilgefortz? - Dajmy pokj polityce. Sabrina Glevissig zamiaa, si srebrnie przy wtrze cichego brzku kolczykw. - Susznie. Zaczekajmy do jutra. Jutro... Jutro wszystko si wyjani. Ach, ta polityka, te nie koczce si narady... Jake one fatalnie odbijaj si na cerze. Na szczcie mam doskonay krem, wierz mi, kochana, zmarszczki znikaj jak sen jaki zoty... Da ci receptur? - Dzikuj, kochana, ale nie potrzebuj. Naprawd. - Ach, wiem. W szkole zawsze zazdrociam ci cery. Bogowie, ile to lat? Yennefer udaa, e odkania si komu z przechodzcych. Sabrina za umiechna si do wiedmina i rozkosznie wypia to, czego nie kry czarny szyfon. Geralt ponownie przekn lin, starajc si nie patrze zbyt nachalnie na jej rowe sutki, a nadto widoczne pod przejrzyst tkanin. Spojrza pochliwie na Yennefer. Czarodziejka umiechaa si, ale zna j zbyt dobrze. Bya wcieka. - Och, wybacz - powiedziaa nagle. - Widz tam Filipp, musz z ni koniecznie porozmawia. Pozwl, Geralt. Pa, Sabrina. - Pa, Yenna - Sabrina Glevissig spojrzaa wiedminowi w oczy. - Jeszcze raz gratuluj ci... gustu. - Dzikuj - gos Yennefer by podejrzanie zimny. -Dzikuj, moja droga. Filippa Eilhart bya w towarzystwie Dijkstry. Geralt, ktry mia niegdy przelotny kontakt z redaskim szpiegiem, w zasadzie powinien by si ucieszy - wreszcie trafi na kogo znajomego, kto jak i on nie nalea do konfraterni. Ale nie cieszy si. - Ciesz si, e ci widz, Yenna - Filippa ucaowaa powietrze obok kolczyka Yennefer. Witaj, Geralt. Oboje znacie hrabiego Dijkstr, prawda? - Kt go nie zna - Yennefer skonia gow i podaa Dijkstrze rk, ktr, szpieg ucaowa z rewerencj. - Rada jestem znowu was widzie, hrabio. - To dla mnie rado - zapewni szef tajnych sub krla Vizimira - znowu ci widzie, Yennefer. Zwaszcza w tak miym towarzystwie. Panie Geralt, moje najgbsze uszanowanie... Geralt, powstrzymujc si od zapewniania, e jego uszanowanie jest jeszcze gbsze, ucisn podan do - a raczej sprbowa to uczyni, bo jej rozmiary przekraczay normy i czyniy ucinicie praktycznie niemoliwym. Olbrzymi szpieg ustrojony by w jasnobeowy dublet, do nieformalnie rozpity. Wida byo, e czuje si w nim swobodnie. - Zauwayam - powiedziaa Filippa - e rozmawialicie z Sabrin? - Rozmawialimy - fukna Yennefer. - Widziaa, co ona ma na sobie? Trzeba nie mie ani gustu, ani wstydu, eby... Ona, cholera jasna, jest starsza ode mnie o... Mniejsza z tym. eby jeszcze miaa co pokazywa! Wstrtna mapa! - Prbowaa was wypytywa? Wszyscy wiedz, e ona szpieguje dla Henselta z Kaedwen. - Doprawdy? - Yennefer udaa zdumienie, co susznie zostao uznane za przedni art. - A pan, panie hrabio, dobrze si bawi na naszej uroczystoci? - spytaa Yennefer, gdy ju Filippa i Dijkstra przestali si mia. - Niezwykle dobrze - szpieg krla Vizimira ukoni si dwornie.

51

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Jeli zwaymy - umiechna si Filippa - e hrabia jest tu subowo, takie zapewnienie jest dla nas niesychanie komplementujce. I jak kady podobny komplement, mao szczere. Jeszcze przed chwil wyznawa mi, e wolaby miy, swojski pmrok, smrodek pochodni i przypalanego na ronach misiwa. Brak mu te tradycyjnego, zalanego sosem i piwem stou, w ktry mgby wali kuflem w rytm plugawych, pijackich piosenek, a pod ktry nad ranem mgby osun si z wdzikiem, by zasn wrd chartw ogryzajcych koci. A na moje argumenty, wykazujce wyszo naszego sposobu ucztowania, pozosta, wyobracie to sobie, guchy. - Doprawdy? - wiedmin spojrza na szpiega askawiej. - A jakie to byy argumenty, jeli mona wiedzie? Tym razem jego pytanie zostao najwyraniej potraktowane jako przedni art, bo obie czarodziejki zamiay si jednoczenie. - Ach, mczyni - powiedziaa Filippa. - Niczego nie rozumiecie. Czy w pmroku i dymie, siedzc za stoem, mona imponowa sukni i figur? Geralt, nie znajdujc sw, skoni si tylko. Yennefer delikatnie cisna mu rami. - Ach - powiedziaa. - Widz tam Triss Merigold. Musz z ni koniecznie zamieni kilka sw... Wybaczcie, e was teraz opucimy. Na razie, Filippa. Z pewnoci znajdziemy jeszcze dzi sposobno do pogawdki. Czy nie tak, hrabio? - Niewtpliwie - Dijkstra umiechn si i ukoni gboko. - Jestem do usug, Yennefer. Na kade skinienie. Podeszli do Triss, mienicej si kilkoma odcieniami bkitu i seledynu. Triss na ich widok przerwaa rozmow z dwoma czarodziejami, zamiaa si radonie, obja Yennefer, rytua caowania powietrza przy uszach powtrzy si. Geralt uj podan mu do, ale zdecydowa si postpi wbrew ceremoniaowi - obj kasztanowowos czarodziejk i pocaowa w mikki, mechaty jak brzoskwinia policzek. Triss zarumienia si lekko. Czarodzieje przedstawili si. Jednym by Drithelm z Pont Vanis, drugim jego brat Detmold. Obaj byli w subie krla Esterada z Koviru. Obaj okazali si maomwni, obaj odeszli przy pierwszej nadarzajcej si okazji. - Rozmawialicie z Filippa i Dijkstra z Tretogoru - zauwaya Triss, bawic si zawieszonym na szyi, oprawnym w srebro i brylanty serduszkiem z lapis lazuli. -Wiecie, oczywicie, kim jest Dijkstra? - Wiemy - powiedziaa Yennefer. - Rozmawia z tob? Prbowa wypytywa? - Prbowa - czarodziejka umiechna si znaczco i zachichotaa. - Do ostronie. Ale Filippa przeszkadzaa mu, jak moga. A mylaam, e s w lepszej komitywie. - S w wietnej komitywie - ostrzega powanie Yennefer. - Uwaaj, Triss. Nie pinij mu sowa o... Wiesz, o kim. - Wiem. Bd uwaaa. A przy okazji... - Triss zniya gos. - Co u niej sycha? Czy bd moga j zobaczy? - Jeli zdecydujesz si wreszcie prowadzi wiczenia w Aretuzie - umiechna si Yennefer moesz widywa j bardzo czsto. - Ach - Triss szerzej otworzya oczy. - Rozumiem. Czy Ciri... - Ciszej, Triss. Porozmawiamy o tym pniej. Jutro. Po naradzie. - Jutro? - umiechna si dziwnie Triss. Yennefer zmarszczya brwi, ale nim zdya zada pytanie, na sali zapanowao nagle lekkie poruszenie. - Ju s - odchrzkna Triss. - Przyszli nareszcie. - Tak - potwierdzia Yennefer, odrywajc wzrok od oczu przyjaciki. - Ju s. Geralt, nareszcie jest okazja, by pozna czonkw Kapituy i Najwyszej Rady. Jeli trafi si sposobno, przedstawi ci, ale nie zaszkodzi, by wczeniej wiedzia, kto jest kim. Zgromadzeni czarodzieje rozstpili si, kaniajc z szacunkiem wkraczajcym na sal osobistociom. Jako pierwszy poda niemody, ale krzepki mczyzna w niezwykle skromnym wenianym stroju. U jego boku kroczya wysoka kobieta o ostrych rysach i ciemnych, gadko uczesanych wosach. - To Gerhart z Aelle, znany jako Hen Gedymdeith, najstarszy z yjcych czarodziejw poinformowaa pgosem Yennefer. - Kobieta idca obok niego to Tissaia de Vries. Jest tylko niewiele modsza od Hena, ale nie krpuje si uywa eliksirw. Za par sza atrakcyjna kobieta o bardzo dugich, ciemnozotych wosach, szeleszczc

52

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

zdobion koronkami sukni w kolorze rezedy. - Francesca Findabair, nazywana Enid an Gleanna, Stokrotk z Dolin. Nie wytrzeszczaj oczu, wiedminie. Powszechnie uwaa si j za najpikniejsz kobiet wiata. - Jest czonkiem Kapituy? - zdziwi si szeptem. -Wyglda na bardzo mod. Te eliksiry magiczne? - Nie w jej przypadku. Francesca jest elfk czystej krwi. Zwr uwag na mczyzn, ktry jej towarzyszy. To Vilgefortz z Roggeveen. Ten rzeczywicie jest mody. Ale nieprawdopodobnie utalentowany. Okrelenie mody", jak wiedzia Geralt, obejmowao wrd czarodziejw wiek do stu lat wcznie. Vilgefortz wyglda na trzydzieci pi. By wysoki i dobrze zbudowany, nosi krtki wams na rycersk mod, ale oczywicie bez herbu. By te diablo przystojny. Rzucao si to w oczy nawet wobec faktu, e u jego boku pyna zwiewnie Francesca Findabair o ogromnych, sarnich oczach i urodzie wrcz zapierajcej dech. - Ten niski mczyzna, ktry idzie obok Vilgefortza, to Artaud Terranova - wyjania Triss Merigold. - Caa pitka stanowi Kapitu... - A ta dziewczyna o dziwnej twarzy, ktra idzie za Vilgefortzem? - To jego asystentka, Lydia van Bredevoort - powiedziaa chodno Yennefer. - Osoba bez znaczenia, ale wpatrywanie si w jej twarz jest wielkim nietaktem. Zwr raczej uwag na tych trzech, ktrzy id z tyu, to s czonkowie Rady. Fercart z Cidaris, Radcliffe z Oxenfurtu i Carduin z Lan Exeter. - To caa Rada? Peny skad? Mylaem, e jest ich wicej. - Kapitua liczy pi osb, w Radzie jest dalszych pi. Filippa Eilhart te jest w Radzie. - Nadal nie zgadza mi si rachunek - pokrci gow, a Triss zachichotaa. - Nie powiedziaa mu? Naprawd nic nie wiesz, Geralt? - O czym niby? - Przecie Yennefer te zasiada w Radzie. Od czasu bitwy pod Sodden. Nie pochwalia mu si jeszcze, moja droga? - Nie, moja droga - czarodziejka spojrzaa przyjacice prosto w oczy. - Po pierwsze, nie lubi si chwali. Po drugie, nie byo na to czasu. Nie widziaam Geralta od bardzo dawna, mamy sporo zalegoci. Uzbieraa si tego duga lista. Zaatwiamy sprawy wedug tej listy. - To oczywiste - rzeka niepewnie Triss. - Hmm... Po tak dugim czasie... Rozumiem. Jest o czym rozmawia... - Rozmowy - umiechna si dwuznacznie Yennefer, darzc wiedmina kolejnym powczystym spojrzeniem - s na kocu listy. Na samym kocu, Triss. Kasztanowowosa czarodziejka zmieszaa si wyranie, zaczerwienia lekko. - Rozumiem - powtrzya, w zakopotaniu bawic si serduszkiem z lapis lazuli. - Bardzo mnie cieszy, e rozumiesz. Geralt, przynie nam wina. Nie, nie od tego pazia. Od tamtego, dalszego. Usucha, bezbdnie wyczuwajc rozkaz w jej gosie. Biorc puchary z niesionej przez pazia tacy, obserwowa dyskretnie obie czarodziejki. Yennefer mwia szybko i cicho, Triss Merigold suchaa z opuszczon gow. Gdy wrci, Triss ju nie byo. Yennefer nie wykazaa adnego zainteresowania przyniesionym winem, odstawi wic oba niepotrzebne puchary na st. - Nie przesadzia aby? - spyta chodno. Oczy Yennefer zapony fioletem. - Nie prbuj robi ze mnie idiotki. Sdzie, e nie wiem o niej i o tobie? - Jeeli o to chodzi... - Wanie o to - ucia. - Nie rb gupich min i powstrzymaj si od komentarzy. A nade wszystko nie prbuj kama. Znam Triss duej ni ciebie, lubimy si, rozumiemy wietnie i zawsze bdziemy rozumie, niezalenie od rnych drobnych... incydentw. A teraz wydao mi si, e ma troch wtpliwoci. Rozwiaam je wic i to wszystko. Nie wracajmy do tego. Nie zamierza. Yennefer odgarna loki z policzka. - Zostawiam ci teraz na chwil, musz porozmawia z Tissai i Francesk. Zjedz jeszcze co, bo w brzuchu ci kruczy. I bd czujny. Kilka osb z pewnoci ci zaczepi. Nie daj si zje w kaszy i nie zepsuj mi reputacji. - Bd spokojna. - Geralt?

53

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Sucham. - Niedawno wyrazie pragnienie pocaowania mnie, tu, przy wszystkich. To nadal aktualne? - Nadal. - Postaraj si nie rozmaza mi pomadki. Zerkn na zgromadzonych ktem oka. Obserwowali pocaunek, ale nienatrtnie. Filippa Eilhart, stojca nie opodal z grup modych czarodziejw, mrugna do niego i udaa, e bije brawo. Yennefer oderwaa usta od jego ust, westchna gboko. - Maa rzecz, a cieszy - mrukna. - No, id. Wkrtce wrc. A pniej, po bankiecie... Hmmm... - Sucham? - Nie jedz niczego z czosnkiem, prosz. Gdy odesza, wiedmin porzuci konwenanse, rozpi dublet, wypi oba puchary i na serio sprbowa zaj si jedzeniem. Nic z tego nie wyszo. - Geralt. - Panie hrabio. - Nie tytuuj mnie - skrzywi si Dijkstra. - Nie jestem adnym hrabi. Vizimir nakaza mi si tak przedstawia, by nie drani dworakw i magikw moim chamskim rodowodem. No, jak ci idzie imponowanie sukni i figur? I udawanie, e dobrze si bawisz? - Nie musz udawa. Nie jestem tu subowo. - To ciekawe - umiechn si szpieg. - Ale to potwierdza ogln opini, zgodnie z ktr jeste niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju. Bo wszyscy inni s tu subowo. - Tego si wanie obawiaem - Geralt te uzna za celowe si umiechn. - Czuem, e bd tu jedyny w moim rodzaju. Tb znaczy nie na miejscu. Szpieg zlustrowa okoliczne pmiski, z jednego podnis i schrupa duy zielony strk nie znanej Geraltowi roliny. - Przy okazji - powiedzia - dzikuj ci za braci Micheletw. Sporo ludzi w Redanii odetchno z ulg, gdy zarbae wszystkich czterech w oxenfurckim porcie. Tgo si umiaem, gdy wezwany do ledztwa medyk z uniwersytetu, obejrzawszy rany, twierdzi, e kto uywa kosy osadzonej na sztorc. Geralt nie skomentowa. Dijkstra woy do ust drugi strk. - Szkoda - cign, ujc - e po ich ukatrupieniu nie zgosie si do burmistrza. Bya nagroda za ywych lub martwych. Niemaa. - Za duo kopotw z zeznaniem podatkowym - wiedmin rwnie zdecydowa si na zielony strk, ktry jednak smakowa jak namydlony seler. - Poza tym musiaem wtedy pilnie wyjecha, bo... Ale ja ci chyba nudz, Dijkstra, przecie ty i tak wszystko wiesz. - Gdzieby tam - umiechn si szpieg. - Wszystkiego nie wiem. Bo i skdby? - Z relacji Filippy Eilhart, eby daleko nie szuka. - Relacje, opowieci, plotki. Ja musz ich wysuchiwa, taki mam zawd. Ale mj zawd zmusza mnie jednoczenie do przesiewania ich przez bardzo gste sito. Ostatnio, wystaw sobie, doszy mnie suchy, e kto zarba osawionego Profesora i jego dwch kamratw. Zdarzyo si to pod zajazdem w Anchor. Ten, kto tego dokona, te zbyt si spieszy, by odebra nagrod. Geralt wzruszy ramionami. - Plotki. Przesiej je przez gste sito, zobaczysz, co zostanie. - Nie musz. Wiem, co zostanie. Najczciej tym czym jest prba celowej dezinformacji. Aha, jeli ju jestemy przy dezinformacji, jak si miewa maa Cirilla, biedna, chorowita dziewczynka, tak podatna na dyfteryt? Zdrowa aby? - Poniechaj, Dijkstra - odrzek zimno wiedmin, patrzc prosto w oczy szpiega. - Wiem, e jeste tu subowo, ale nie popadaj w nadgorliwo. Szpieg zarechota. Dwie przechodzce obok czarodziejki spojrzay na nich ze zdziwieniem. I zaciekawieniem. - Krl Vizimir - powiedzia Dijkstra, skoczywszy rechota - paci mi ekstra premi od kadej rozszyfrowanej tajemnicy. Nadgorliwo zapewnia mi godziwy byt. Umiejesz si, ale ja mam on i dzieci. - Nie widz w tym nic miesznego. Pracuj wic na byt ony i dzieci, ale nie moim kosztem, jeli mog prosi. Na tej sali, jak mi si zdaje, nie brakuje tajemnic i zagadek.

54

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Wrcz przeciwnie. Caa Aretuza to jedna wielka zagadka. Zauwaye to zapewne? Co tu wisi w powietrzu, Geralt. Dla wyjanienia dodam, e nie chodzi o kandelabry. - Nie rozumiem. - W to wierz. Bo i ja nie rozumiem. A bardzo chciabym zrozumie. A ty nie chciaby? Ach, przepraszam. Przecie ty i tak zapewne wszystko wiesz. Z relacji uroczej Yennefer z Yengerbergu, eby daleko nie szuka. Pomyle tylko, e byy czasy, kiedy i mnie zdarzao si dowiedzie tego czy owego od uroczej Yennefer. Ach, gdzie s niedgysiejsze niegi? - Doprawdy nie wiem;' o co ci chodzi, Dijkstra. Mgby precyzyjniej wyraa myli? Sprbuj. Pod warunkiem, e to nie bdzie subowo. Wybacz, ale nie zamierzam pracowa na twoje ekstra premie. - Sdzisz, e prbuj ci niecnie podej? - skrzywi si szpieg. - Wycign podstpem informacje? Krzywdzisz mnie, Geralt. Mnie po prostu ciekawi, czy obserwujesz na tej sali te same prawidowoci, ktre mnie rzucaj si w oczy. - A c takiego ci si rzuca? - Nie dziwi ci pena absencja koronowanych gw, jak bez trudu mona zaobserwowa na tym zjedzie? - Ani troch nie dziwi - Geraltowi wreszcie udao si nadzia marynowan oliwk na wykaaczk. - Krlowie wol zapewne tradycyjne uczty, przy stole, pod ktry nad ranem mona si wdzicznie osun. Ponadto... - Co ponadto? - Dijkstra woy do ust cztery oliwki, ktre bez enady wycign z patery palcami. - Ponadto - wiedmin spojrza na wdrujcy po sali tumek - krlom nie chciao si fatygowa. Przysali w zastpstwie armi szpiegw. Tych z konfraterni i tych spoza niej. Pewnie po to, by wyszpiegowali, co tu wisi w powietrzu. Dijkstra wyplu na st pestki oliwek, zdj ze srebrnej podstaweczki dugi widelec i zacz nim grzeba w gbokiej krysztaowej salaterce. - A Vilgefortz - powiedzia, nie przerywajc grzebania - zadba o to, by adnego szpiega tu nie zabrako. Ma wszystkich krlewskich szpiegw w jednym garnku. Po co Vilgefortzowi wszyscy krlewscy szpiedzy w jednym garnku, wiedminie? - Nie mam pojcia. I mao mnie to obchodzi. Mwiem, jestem tu prywatnie. Jestem, jakby to rzec, poza garnkiem. Szpieg krla Vizimira wyowi z salaterki ma omiornic i przyjrza si jej ze wstrtem. - Oni to jedz - pokiwa gow z udanym wspczuciem, po czym odwrci si do Geralta. - Posuchaj mnie uwanie, wiedminie - powiedzia cicho. - Twoje przekonanie o prywatnoci, ta twoja pewno, e nic ci nie obchodzi i nic nie moe obchodzi... Bulwersuje mnie to i skania do hazardu. Masz troch yki do hazardu? - Janiej, prosz. - Proponuj ci zakad - Dijkstra unis widelec z nabitym na gowonogiem. - Twierdz, e w cigu najbliszej godziny Vilgefortz poprosi ci o dusz rozmow. Twierdz, e podczas tej rozmowy udowodni ci, e nie jeste osob prywatn i e jeste w jego garnku. Jeeli si myl, zjem to gwno na twoich oczach, z mackami i ze wszystkim. Trzymasz zakad? - Co bd musia zje, jeli przegram? - Nic - Dijkstra rozejrza si szybko. - Jeeli przegrasz, zrelacjonujesz mi tre twej rozmowy z Vilgefortzem. Wiedmin milcza przez chwil, patrzc na szpiega spokojnie. - egnam, hrabio - powiedzia wreszcie. - Dzikuj za pogawdk. Bya pouczajca. Dijkstra achn si lekko. - A tak... - A tak - przerwa Geralt. - egnam. Szpieg wzruszy ramionami, wrzuci omiornic do salaterki razem z widelcem, odwrci si i odszed. Geralt nie patrzy za nim. Przesun si wolno do drugiego stou, wiedziony chci dobrania si do ogromnych biaorowych krewetek, pitrzcych si na srebrnej paterze wrd listkw saaty i wiartek limony. Mia na nie apetyt, ale wci czujc na sobie ciekawe spojrzenia, chcia pore skorupiaki w sposb dystyngowany, z zachowaniem formy. Zblia si ostentacyjnie powoli, powcigliwie i z godnoci skubic zakski z innych pmiskw.

55

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Przy ssiednim stole staa Sabrina Glevissig, pogrona w rozmowie z nie znan mu pomiennorud czarodziejk. Ruda miaa na sobie bia spdnic i bluzeczk z biaej orety. Bluzeczka, podobnie jak ta Sabriny, bya rwnie absolutnie przejrzysta, ale miaa kilka strategicznie rozmieszczonych aplikacji i haftw. Aplikacje, jak zauway Geralt, miay interesujc waciwo: zakryway i odsaniay naprzemiennie. Czarodziejki rozmawiay, opychajc si plasterkami langusty w majonezie. Mwiy cicho i w Starszej Mowie. Cho nie patrzyy w jego stron, rozmawiay ewidentnie o nim. Niedyskretnie wyty swj wyczulony wiedmiski such, udajc, e interesuj go wycznie krewetki. - ...z Yennefer? - upewnia si rudowosa, bawic si naszyjnikiem z pere, okrconym wok szyi tak, e wyglda jak obroa. - Mwisz serio, Sabrina? - Absolutnie - odrzeka Sabrina Glevissig. - Nie uwierzysz, to ju trwa kilka lat. e te on wytrzymuje z t wredn gadzin, dziwi si zaiste. - Czemu tu si dziwi? Rzucia na niego urok, trzyma go pod szarmem. Mao razy sama tak robiam? - To przecie wiedmin. Oni si nie daj zauroczy. Nie na tak dugo, w kadym razie. - A zatem to mio - westchna rudowosa. - A mio jest lepa. - On jest lepy - wykrzywia si Sabrina. - Czy uwierzysz, Marti, e ona omielia si przedstawi mu mnie jako szkoln przyjacik? Bloede pest, jest ode mnie starsza o... Mniejsza z tym. Mwi ci, jest o tego wiedmina zazdrosna jak cholera. Maa Merigold tylko umiechna si do niego, a ta jdza obrugaa j nie przebierajc w sowach i przepdzia. A w tej chwili... Spjrz tylko. Stoi tam, rozmawia z Francesk, a z wiedmina nie spuszcza oka. - Boi si - zachichotaa ruda - e go jej sprztniemy, choby tylko na dzisiejsz noc. Co ty na to, Sabrina? Sprbujemy? Chop jest atrakcyjny, nie to, co te nasze zarozumiae wymoczki z ich kompleksami i pretensjami... - Mw ciszej, Marti - sykna Sabrina. - Nie patrz na niego i nie szczerz zbw. Yennefer nas obserwuje. I trzymaj styl. Chcesz go uwie? Tb w zym gucie. - Hmm, masz racj - przyznaa po namyle Marti. - A gdyby tak nagle podszed i sam zaproponowa? - Wtedy - Sabrina Glevissig rzucia na wiedmina drapienym czarnym okiem - daabym mu bez namysu, choby i na kamieniu. - A ja - zachichotaa Marti - nawet na jeu. Wiedmin, wpatrzony w obrus, zasoni gupi min krewetk i liciem saaty, niesychanie rad z faktu, e mutacja naczy krwiononych uniemoliwia mu rumienienie si. - Wiedmin Geralt? Przekn krewetk, odwrci si. Czarodziej o znajomych rysach umiechn si nieznacznie, dotykajc haftowanych wyogw fioletowego dubletu. - Dorregaray z Vole. Znamy si przecie. Spotkalimy si... - Pamitam. Przepraszam, nie poznaem w pierwszej chwili. Rad jestem... Czarodziej umiechn si nieco znaczniej, zdejmujc dwa kielichy z niesionej przez pazika tacy. - Obserwuj ci od jakiego czasu - powiedzia, wrczajc jeden z kielichw Geraltowi. Wszystkim, ktrym Yennefer ci przedstawiaa, oznajmiae, e rad. Obuda czy brak krytycyzmu? - Grzeczno. - Wobec nich? - Dorregaray szerokim gestem wskaza biesiadnikw. - Wierz mi, nie warto si wysila. Tb pyszna, zawistna i zakamana banda, twojej grzecznoci nie doceni, wrcz wezm za sarkazm. Z nimi, wiedminie, trzeba na ich wasn mod, obcesowo, arogancko, nieuprzejmie, wwczas przynajmniej im zaimponujesz. Napijesz si ze mn wina? - Cienkusza, ktry tu serwuj? - umiechn si mile Geralt. - Z najwyszym obrzydzeniem. No, ale jeli tobie smakuje... Zmusz si. Sabrina i Marti, strzygce uszami zza swego stou, parskny gono. Dorregaray zmierzy obie wzrokiem penym pogardy, odwrci si, stukn pucharem o kielich wiedmina, umiechajc si, ale tym razem szczerze. - Punkt dla ciebie - przyzna swobodnie. - Szybko si uczysz. Do kata, gdziee to nabra takiego konceptu, wiedminie? Na gocicach, po ktrych wci wczysz si tropem wymierajcych stworze? Twoje zdrowie. Umiejesz si, ale jeste jednym z nielicznych na tej sali, komu mam ch

56

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

zaproponowa taki toast. - Doprawdy? - Geralt ykn wina, mlasn delikatnie, rozkoszujc si smakiem. - Pomimo faktu, e trudni si szlachtowaniem wymierajcych stworze? - Nie ap mnie za sowa - czarodziej przyjanie klepn go w rami. - Bankiet ledwie si zacz. Pewnie zaczepi ci jeszcze kilka osb, oszczdniej gospodaruj wic zjadliwymi ripostami. Co si za tyczy twego fachu... Ty, Geralt, przynajmniej masz na tyle godnoci, by nie obwiesza si trofeami. A rozejrzyj si dookoa. No, miao, konwenanse na bok, oni lubi, jak si na nich gapi. Wiedmin posusznie wlepi wzrok w biust Sabriny Glevissig. - Spjrz - Dorregaray zapa go za rkaw, wskaza palcem przechodzc obok, powiewajc tiulami czarodziejk. - Trzewiczki ze skry agamy rogatej. Zauwaye? Kiwn gow, nieszczerze, albowiem widzia wycznie to, czego nie krya przejrzysta tiulowa bluzeczka. - O, prosz, skalna kobra - czarodziej bezbdnie rozpoznawa kolejne paradujce po sali trzewiczki. Moda, ktra skrcia suknie do pidzi powyej kostki, uatwiaa mu zadanie. - A tam... Biay legvan. Salamandra. Wiwerna. Kajman okularowy. Bazyliszek... Wszystkie co do jednego gady zagroone wymarciem. Do kata, czy nie mona nosi obuwia z cielcej lub wiskiej skry? - Ty jak zwykle o skrach, Dorregaray? - zagadna Filippa Eilhart, przystajc obok. - O garbarstwie i szewstwie? C za trywialny i niesmaczny temat. - Jednego niesmaczy to, drugiego tamto - wykrzywi si pogardliwie czarodziej. - Masz pikne aplikacje przy sukni, Filippa. Jeli si nie myl, to gronostaj diamentowy? Bardzo gustowny. Orientujesz si zapewne, e gatunek ten, z racji jego piknej okrywy wosowej, wytpiono cakowicie dwadziecia lat temu? - Trzydzieci - poprawia Filippa, pakujc kolejno do ust ostatnie krewetki, te, ktrych Geralt nie zdy zje. - Wiem, wiem, gatunek niechybnie zmartwychwstaby, gdybym kazaa modystce obszy sukni wiechciami paku. Rozwaaam to. Ale pakuy nie pasoway kolorem. - Przejdmy do stou po tamtej stronie - zaproponowa swobodnie wiedmin. - Widziaem tam spor misk czarnego kawioru. A poniewa jesiotry opatonose te ju niemal doszcztnie wyginy, trzeba si spieszy. - Kawior w twoim towarzystwie? Marzyam o tym -Filippa zatrzepotaa rzsami, wsuna mu rk pod rami, podniecajco zapachniaa cynamonem i nardem. -Chodmy nie zwlekajc. Dotrzymasz nam kompanii, Dorregaray? Nie? No, to bywaj, baw si dobrze. Czarodziej prychn i odwrci si. Sabrina Glevissig i jej ruda koleanka odprowadziy odchodzcych spojrzeniami jadowitszymi ni zagroone wymarciem skalne kobry. - Dorregaray - mrukna Filippa, bez skrpowania przyciskajc si do boku Geralta - szpieguje dla krla Et-haina z Cidaris. Miej si na bacznoci. Te jego gady i skry to wstp, ktrym poprzedza wypytywanie. A Sabrina Glevissig pilnie nadstawiaa uszu... - ...bo szpieguje dla Henselta z Kaedwen - dokoczy. - Wiem, wspominaa. A ta ruda, jej przyjacika... - Nie ruda, lecz farbowana. Czy ty nie masz oczu? To Marti Sodergren. - Dla kogo ona szpieguje? - Marti? - Filippa zamiaa si, bysna zbami spod ostro ukarminowanych warg. - Dla nikogo. Marti nie interesuje si polityk. - Bulwersujce. Mylaem, e tu wszyscy szpieguj. - Wielu - czarodziejka zmruya oczy. - Ale nie wszyscy. Nie Marti Sodergren. Marti jest uzdrowicielk. I nimfomank. Ach, do pioruna, spjrz! Wyarli wszystek kawior! Do ostatniego ziarenka! Wylizali pater! I co my teraz zrobimy? - Teraz - Geralt umiechn si niewinnie - oznajmisz mi, e co tu wisi w powietrzu. Powiesz, e musz odrzuci neutralno i dokona wyboru. Zaproponujesz mi zakad. O tym, co w tym zakadzie moe by moj nagrod, nie miem nawet marzy. Ale wiem, co bd musia zrobi, gdy przegram. Filippa Eilhart milczaa dugo, nie spuszczajc wzroku. - Mogam si domyli - powiedziaa cicho. - Dijkstra nie zdziery. Zoy ci propozycj. A uprzedzaam go, e gardzisz szpiegami. - Nie gardz szpiegami. Gardz szpiegowaniem. I gardz pogard. Nie proponuj mi adnych

57

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

zakadw, Filippa. Owszem, ja te czuj, e co tu wisi w powietrzu. I niech sobie wisi na zdrowie. Mnie to nie dotyczy i nie obchodzi. - Ju mi to kiedy powiedziae. W Oxenfurcie. - Ciesz si, e nie zapomniaa. Okolicznoci, jak tusz, pamitasz rwnie? - Precyzyjnie. Nie zdradziam ci wwczas, komu suy ten cay Rience, czy jak mu tam byo. Pozwoliam mu uciec. Ech, bye wtedy na mnie zy... - Delikatnie mwic. - Przyszed czas, bym si zrehabilitowaa. Jutro dam ci tego Rience'a. Nie przerywaj, nie rb min. Tb nie jest aden zakad w stylu Dijkstry. To obietnica, a ja dotrzymuj obietnic. Nie, adnych pyta, prosz. Zaczekaj do jutra. Teraz za skupmy si na kawiorze i banalnych ploteczkach. - Nie ma kawioru. - Jedn chwil. Rozejrzaa si szybko, poruszya doni i wymruczaa zaklcie. Srebrne naczynie w ksztacie wygitej w skoku ryby natychmiast wypenio si ikr zagroonego wymarciem jesiotra opatonosego. Wiedmin umiechn si. - Mona naje si iluzj? - Nie. Ale snobistyczny smak mona ni mile poechta. Skosztuj. - Hmm... Rzeczywicie... Zdaje mi si smaczniejszy ni prawdziwy... - I nie tuczy - rzeka dumnie czarodziejka, skrapiajc sokiem z cytryny kolejn kopiast yeczk kawioru. -Czy mog ci prosi o kieliszek biaego wina? - Su. Filippa? - Suchani ci. - Podobno konwenans zabrania rzucania tutaj zakl. Czy zatem nie byoby bezpieczniej zamiast iluzji kawioru wyczarowa iluzj samego smaku? Samo wraenie? Przecie potrafiaby... - Oczywicie, e potrafiabym - Filippa Eilhart spojrzaa na niego przez kryszta kielicha. Konstrukcja takiego zaklcia jest prostsza od konstrukcji cepa. Ale majc tylko wraenie smaku, stracilibymy przyjemno, ktrej dostarcza czynno. Proces, towarzyszce mu rytualne ruchy, gesty... Towarzyszca temu procesowi rozmowa, kontakt oczu... Uciesz ci dowcipnym porwnaniem, chcesz? - Sucham, cieszc si z wyprzedzeniem. - Wraenie orgazmu te umiaabym wyczarowa. Nim wiedmin odzyska mow, podesza do nich niewysoka, szczupa czarodziejka o dugich, prostych wosach koloru somy. Pozna j od razu - bya to ta w pantofelkach ze skry rogatej agamy i bluzeczce z zielonego tiulu, nie kryjcej nawet tak drobnego detalu jak may pieprzyk nad lew piersi. - Przepraszam - powiedziaa - ale musz przerwa wam ten flircik. Filippa, Radcliffe i Detmold prosz ci o chwil rozmowy. Pilnie. - C, jeli tak, id. Pa, Geralt. Poflirtujemy pniej! - Aha! - blondynka otaksowaa go wzrokiem. - Geralt. Wiedmin, na punkcie ktrego oszalaa Yennefer? Obserwowaam ci i zachodziam w gow, kim te moesz by. Strasznie mnie to mczyo! - Znam ten rodzaj mki - odrzek, umiechajc si grzecznie. - Wanie w tej chwili jej doznaj. - Przepraszam za gaf. Jestem Keira Metz. O, kawior! - Uwaaj, to iluzja. - Do diaba, masz racj! - czarodziejka pucia yk, jakby by to ogon czarnego skorpiona. Kto by tak bezczelny... Ty? Umiesz tworzy iluzje czwartego stopnia? Ty? - Ja - zega, nie przestajc si umiecha. - Jestem mistrzem magii, udaj wiedmina, by zachowa incognito. Czy sdzisz, e Yennefer interesowaaby si zwykym wiedminem? Keira Metz spojrzaa mu prosto w oczy, skrzywia usta. Na szyi nosia medalion w ksztacie krzya ankh, srebrny, wysadzany cyrkoniami. - Moe wina? - zaproponowa, by przerwa niezrczne milczenie. Obawia si, e jego art nie zosta dobrze odebrany. - Nie, dzikuj... kolego mistrzu - powiedziaa lodowato Keira. - Nie pij. Nie mog. Dzi w nocy zamierzam zaj w ci.

58

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Z kim? - spytaa podchodzc farbowana na rudo przyjacika Sabriny Glevissig, odziana w przezroczyst bluzeczk z biaej orety, ozdobion przemylnie rozlokowanymi aplikacjami. - Z kim? - powtrzya, niewinnie strzepnwszy dugimi rzsami. Keira odwrcia si i zmierzya j wzrokiem od trzewiczkw z biaego legwana po diademik z pere. - A co ci to obchodzi? - Nic. Ciekawo profesjonalna. Nie przedstawisz mnie twemu towarzyszowi, synnemu Geraltowi z Rivii? - Z niechci. Ale wiem, e nie dasz si spawi. Geralt, to jest Marti Sodergren, uzdrowicielka. Jej specjalno to afrodyzjaki. - Czy musimy rozmawia o interesach? O, zostawilicie dla mnie troch kawioru? Jak mio z waszej strony. - Uwaga - powiedzieli chrem Keira i wiedmin. - Tb iluzja. - Faktycznie! - Marti Sodergren pochylia si, zmarszczya nosek, po czym wzia do rki kielich, spojrzaa na lad karminowej pomadki. - No jasne, Filippa Eilhart. Kt inny powayby si na podobn bezczelno. Wstrtna mija. Czy wiecie, e ona szpieguje dla Vizimira z Redanii? - I jest nimfomank? - zaryzykowa wiedmin. Marti i Keira parskny jednoczenie. - Czyby na to liczy, emablujc j i prbujc flirtu? - spytaa uzdrowicielka. - Jeeli tak, to wiedz, e kto ci zoliwie nabra. Filippa od jakiego czasu przestaa gustowa w mczyznach. - A moe ty jeste kobiet? - Keira Metz wyda lnice wargi. - Moe tylko udajesz mczyzn, kolego mistrzu magii? By zachowa incognito? Wiesz, Marti, wyzna mi przed chwil, e lubi udawa. - Lubi i umie - umiechna si zoliwie Marti. - Prawda, Geralt? Nie tak dawno widziaam, jak udajesz, e masz kiepski such i e nie znasz Starszej Mowy. - On ma mnstwo wad - powiedziaa zimno Yennefer, podchodzc i wadczo ujmujc wiedmina pod rami. -On ma praktycznie wycznie wady. Tracicie czas, dziewczyny. - Na to wyglda - zgodzia si Marti Sodergren, wci zoliwie umiechnita. - yczymy tedy miej zabawy. Chod, Keira, napijemy si czego... bezalkoholowego. Moe i ja zdecyduj si na co dzi w nocy? - Uff- sapn, gdy odeszy. - W sam por, Yen. Dzikuj ci. - Dzikujesz? Chyba nieszczerze. Na tej sali jest dokadnie jedenacie kobiet chwalcych si cyckami spod przejrzystych bluzek. Zostawiam ci na p godziny, po czym przyapuj na rozmowie z dwiema z nich... Yennefer urwaa, spojrzaa na naczynie w ksztacie ryby. - ...i najedzeniu iluzji - dodaa. - Och, Geralt, Geralt. Chod. Jest okazja przedstawi ci kilku osobom wartym poznania. - Czy jedn z tych osb jest Vilgefortz? - Ciekawe - czarodziejka zmruya oczy - e wanie o niego pytasz. Tak, to Vilgefortz pragnie ci pozna i porozmawia z tob. Uprzedzam, rozmowa moe wyglda na banaln i niefrasobliw, ale niech ci to nie zmyli. Vilgefortz to wytrawny, niebywale inteligentny gracz. Nie wiem, czego chce od ciebie, ale bd czujny. - Bd czujny - westchn. - Ale nie sdz, eby twj wytrawny gracz by w stanie mnie zaskoczy. Nie po tym, co ja tu przeszedem. Rzucili si na mnie szpiedzy, opady wymierajce gady i gronostaje. Nakarmiono mnie nie istniejcym kawiorem. Nie gustujce w mczyznach nimfomanki podaway w wtpliwo moj msko, groziy gwatem na jeu, straszyy ci, ba, nawet orgazmem, i to takim, ktremu nie towarzysz rytualne ruchy. Brrr... - Pie? - Odrobin biaego wina z Cidaris. Ale prawdopodobnie by w nim afrodyzjak... Yen? Czy po rozmowie z tym Vilgefortzem wrcimy do Loxii? - Nie wrcimy do Loxii. - Sucham? - Chc spdzi t noc w Aretuzie. Z tob. Afrodyzjak, powiadasz? W winie? Interesujce...

59

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

**** - O jejku, jej - westchna Yennefer, przecigajc si i zarzucajc udo na udo wiedmina. Jejku, jejku, jej. Od tak dawna si nie kochaam... Od strasznie dawna. Geralt wyplta palce z jej lokw, nie skomentowa. Po pierwsze, stwierdzenie mogo by prowokacj, ba si ukrytego w przyncie haka. Po drugie, nie chcia sowami zaciera smaku jej rozkoszy, ktry wci mia na wargach. - Od bardzo dawna nie kochaam si z mczyzn, ktry wyzna mi mio i ktremu ja wyznaam mio -zamruczaa po chwili, gdy ju byo jasne, e wiedmin nie wemie przynty. Zapomniaam, jak wtedy moe by. Jejku, jej. Przecigna si jeszcze silniej, wyprajc ramiona i chwytajc oburcz rogi poduszki, a jej zalane ksiycowym blaskiem piersi nabray wwczas ksztatu, ktry odezwa si wiedminowi dreszczem w dole plecw. Obj j, oboje leeli nieruchomo, wygasali, stygli. Za oknem komnatki jazgotay cykady, sycha te byo odlege, ciche gosy i miech, wiadczce o tym, e bankiet trwa nadal mimo do pnej pory. - Geralt? - Tak, Yen? - Opowiedz. - O rozmowie z Vilgefortzem? Teraz? Opowiem ci rano. - Teraz, prosz. Patrzy na sekretarzyk w rogu komnatki. Leay na nim ksiki, albumy i inne przedmioty, ktrych wykwaterowana czasowo do Loxii adeptka nie zabraa ze sob. Pieczoowicie oparta o ksiki, siedziaa tam te okrglutka szmaciana laleczka w falbaniastej sukience, wymitej od czstego przytulania. Nie zabraa lalki, pomyla, by w Loxii, we wsplnym dormitorium, nie narazi si na kpiny koleanek. Nie zabraa swojej laleczki. I teraz pewnie nie moe bez niej zasn. Lalka wpatrywaa si w niego oczami z guzikw. Odwrci wzrok. Gdy Yennefer przedstawiaa ,go Kapitule, obserwowa bacznie elit czarodziejw. Hen Gedymdeith powici mu tylko krtkie, zmczone spojrzenie - wida byo, e bankiet zdy ju znuy i wyczerpa starca. Artaud Terranova ukoni si z dwuznacznym grymasem, biegajc oczami od niego do Yennefer, ale spowania natychmiast pod spojrzeniami innych. Bkitne elfie oczy Franceski Findabair byy nieprzeniknione i twarde jak szko. Gdy go jej przedstawiano, Stokrotka z Dolin umiechna si. Umiech, cho niesamowicie pikny, przej wiedmina groz. Tissaia de Vries, cho na pozr pochonita bezustannym poprawianiem mankietw i biuterii, przy prezentacji umiechna si do niego si znacznie mniej piknie, ale znacznie szczerzej. I to Tissaia natychmiast nawizaa z nim rozmow, przypominajc jeden z jego szlachetnych wiedmiskich czynw, ktrego nawiasem mwic nie pamita i podejrzewa, e by wyssany z palca. I wtedy do rozmowy wczy si Vilgefortz. Vilgefortz z Roggeveen, czarodziej o imponujcej postawie, o szlachetnych i piknych rysach, o szczerym i uczciwym gosie. Geralt wiedzia, e po tak wygldajcych ludziach mona si spodziewa wszystkiego. Rozmawiali krtko, czujc na sobie peen niepokoju wzrok. Na wiedmina patrzya Yennefer. Na Vilgefortza patrzya moda czarodziejka o miych oczach, bezustannie prbujca kry d twarzy za wachlarzem. Wymienili kilka konwencjonalnych uwag, po czym Vilgefortz zaproponowa kontynuowanie rozmowy w mniejszym gronie. Geraltowi wydao si, e Tissaia de Vries bya jedyn osob, ktr ta propozycja zdziwia. - Zasne, Geralt? - mruknicie Yennefer wyrwao go z zamylenia. - Miae mi opowiedzie o waszej rozmowie. Laleczka z sekretarzyka patrzya na niego guzikowym wzrokiem. Odwrci oczy. - Gdy tylko weszlimy na kruganek - zacz po chwili - ta dziewczyna o dziwnej twarzy... - Lydia van Bredevoort. Asystentka Vilgefortza. - Tak, prawda, wspominaa. Osoba bez znaczenia. Tak wic, gdy weszlimy na kruganek, owa osoba bez znaczenia zatrzymaa si, spojrzaa na niego i zapytaa o co. Telepatycznie. - To nie by nietakt. Lydia nie moe uywa gosu. - Domyliem si. Bo Vilgefortz nie odpowiedzia jej telepati. Odpowiedzia...

60

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

**** - Tak, Lydia, to dobry pomys - odpowiedzia Vilgefortz. - Przespacerujemy si Galeri Chway. Bdziesz mia okazj rzuci okiem na histori magii, Geralcie z Rivii. Nie wtpi, e znasz histori magii, ale bdziesz mia okazj zapozna si z jej histori wizualn. Jeli jeste koneserem malarstwa, nie przera si. Wikszo obrazw to dziea entuzjastycznych studentek z Aretuzy. Lydia, bd tak dobra i rozjanij nieco panujce tu mroki. Lydia van Bredevort powioda doni w powietrzu i w korytarzu natychmiast zrobio si janiej. Pierwszy obraz przedstawia staroytny aglowiec, miotany wirami wrd sterczcych z kipieli raf. Na dziobie statku sta mczyzna w biaej szacie, z gow otoczon wietlist aureol. - Pierwsze ldowanie - domyli si wiedmin. - Oczywicie - potwierdzi Vilgefortz. - Statek Wygnacw. Jan Bekker podporzdkowuje swej woli Moc. Uspokaja fale, udowadniajc, e magia wcale nie musi by za i destrukcyjna, lecz moe ratowa ycie. - To wydarzenie rzeczywicie miao miejsce? - Wtpi - umiechn si czarodziej. - Bardziej prawdopodobne jest, e w czasie pierwszej podry i ldowania Bekker wraz z innymi rzyga ci, przewieszony przez burt. Moc udao mu si opanowa ju po ldowaniu, ktre dziwnym trafem byo szczliwe. Przejdmy dalej. Oto znowu widzisz Jana Bekkera, jak zmusza wod do trynicia ze skay w miejscu zaoenia pierwszej osady. A tu, prosz, otoczony przez klczcych osadnikw Bekker rozpdza chmury i powstrzymuje nawanic, by uchroni zbiory. - A to? Jakie wydarzenie przedstawia ten obraz? - Poznawanie Wybracw. Bekker i Giambattista poddaj magicznemu testowi dzieci kolejnych przybywajcych osadnikw, by wykry rda. Wyselekcjonowane dzieci bd odebrane rodzicom i zabrane do Mirthe, pierwszej siedziby magw. Ogldasz wanie historyczny moment. Jak widzisz, wszystkie dzieci s przeraone, tylko ta rezolutna bruneteczka z penym ufnoci umiechem wyciga rce do Giambattisty. To sawna pniej Agnes z Glanville, pierwsza kobieta, ktra zostaa czarodziejk. Ta niewiasta za ni to jej matka. Smutna jaka. - A ta scena zbiorowa? - Unia Novigradzka. Bekker, Giambattista i Monck zawieraj ugod z wadykami, kapanami i druidami. Co w rodzaju paktu o nieagresji i rozdziale magii od pastwa. Straszny kicz. Przejdmy dalej. Tu oto widzimy Geoffreya Moncka wyruszajcego w gr Pontaru, wtedy jeszcze zwanego Aevon y Pont ar Gwennelen, Rzek Alabastrowych Mostw. Monck pyn do Loc Muinne, aby skoni tamtejsze elfy do przyjcia grupy dzieci, rde, ktre miay by szkolone przez elfich magw. Moe ci zainteresuje, e wrd dzieci by chopczyk, zwany pniej Gerhartem z Aelle. Poznae go przed chwil. Teraz ten chopczyk nazywa si Hen Gedymdeith. - Tutaj - wiedmin spojrza na czarodzieja - a prosi si o batalistyk. Wszake kilka lat po uwieczonej powodzeniem wyprawie Moncka wojska marszaka Raupennecka z Tretogoru dokonay rzezi Loc Muinne i Est Haemlet, zabijajc wszystkie elfy, bez wzgldu na wiek czy pe. I rozpocza si wojna, zakoczona masakr pod Shaerrawedd. - Twoja imponujca znajomo historii - umiechn si znowu Vilgefortz - pozwala ci wszake wiedzie, e w wojnach tych nie bra udziau aden z liczcych si czarodziejw. Dlatego temat nie natchn adnej adeptki do namalowania stosownego malowida. Chodmy dalej. - Chodmy. Tu, na tym ptnie, co to za wydarzenie? Ach, wiem. To Raffard Biay godzi zwanionych krlw i kadzie kres Wojnie Szecioletniej. A tu oto mamy Raffarda odmawiajcego przyjcia korony. Pikny, szlachetny gest. - Tak sdzisz? - przekrzywi gow Vilgefortz. - C, w kadym razie by to gest o mocy precedensu. Raffard przyj jednak stanowisko pierwszego doradcy i faktycznie rzdzi, bo krl by debilem. - Galeria Chway... - mrukn wiedmin, podchodzc do nastpnego obrazu. - A co tutaj mamy? - Historyczny moment powoania pierwszej Kapituy i uchwalenie Prawa. Od lewej siedz: Herbert Stammel-ford, Aurora Henson, Ivo Richert, Agnes z Glanville, Ge-offrey Monck i Radmir z Tor Carnedd. Tutaj, jeli mam by szczery, te a si prosi o uzupeniajcy obraz batalistyczny.

61

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Wkrtce bowiem w brutalnej wojnie wykoczono tych, ktrzy nie chcieli uzna Kapituy i podporzdkowa si Prawu. Midzy innymi Raffarda Biaego. Ale o tym historyczne traktaty milcz, by nie szkodzi jego piknej legendzie. - A tu... Hmmm... Tak, to chyba malowaa adeptka. I to bardzo moda... - Niewtpliwie. To zreszt alegoria. Nazwabym j alegori triumfujcej kobiecoci. Powietrze, Woda, Ziemia i Ogie. I cztery synne czarodziejki, mistrzynie we wadaniu siami tych ywiow. Agnes z Glanville, Aurora Henson, Nina Fioravanti i Klara Larissa de Winter. Spjrz na nastpne, bardziej udane ptno. Tutaj te widzisz Klar Lariss dokonujc otwarcia akademii dla dziewczt. W budynku, w ktrym wanie si znajdujemy. A te portrety to wsawione absolwentki Aretuzy. Oto duga historia triumfujcej kobiecoci i postpujcej feminizacji zawodu: Yanna z Murivel, Nora Wagner, jej siostra Augusta, Jad Glevissig, Leticia Charbonneau, Ilona Laux--Antille, Carla Demetia Crest, Yiolenta Suarez, April We-nhaver... I jedyna yjca: Tissaia de Vries... Poszli dalej. Jedwab sukni Lydii van Bredevoort szepta jedwabicie, a w szepcie tym bya grona tajemnica. - A to? - Geralt zatrzyma si. - C to za okropna scena? - Mczestwo maga Radmira, obdartego ywcem ze skry podczas rebelii Falki. W tle ponie grd Mirthe, ktry Falka kazaa puci z dymem. - Za co wkrtce po tym puszczono z dymem sam Falk. Na stosie. - To fakt powszechnie znany, temerskie i redaskie dzieci do dzi bawi si w palenie Falki w wigili Saovine. Wrmy, by mg obejrze drug stron galerii... Widz, e chcesz o co zapyta. Sucham. - Zastanawia mnie chronologia. Wiem, rzecz jasna, jak dziaaj eliksiry modoci, ale wsplne wystpowanie na ptnach osb yjcych i dawno zmarych... - Innymi sowy, dziwi ci, e na bankiecie spotkae Hena Gedymdeitha i Tissai de Yries, a nie byo wrd nas Bekkera, Agnes z Glanville, Stammelforda czy Niny Fioravanti? - Nie. Wiem, e nie jestecie niemiertelni... - Czym jest mier? - przerwa Vilgefortz. - Wedug ciebie? - Kocem. - Kocem czego? - Istnienia. Jak mi si zdaje, zaczlimy filozofowa. - Natura nie zna pojcia filozofii, Geralcie z Rivii. Filozofi zwyko si nazywa aosne i mieszne prby zrozumienia Natury, podejmowane przez ludzi. Za filozofi uchodz te rezultaty takich prb. To tak, jak gdyby burak dochodzi przyczyn i skutkw swego istnienia, nazywajc wynik przemyle odwiecznym i tajemnym Konfliktem Bulwy i Naci, a deszcz uzna za Nieodgadnion Moc Sprawcz. My, czarodzieje, nie tracimy czasu na odgadywanie, czym jest Natura. My wiemy, czym ona jest, bo sami jestemy Natur. Rozumiesz mnie? - Staram si, ale mw wolniej, prosz. Nie zapominaj, rozmawiasz z burakiem. - Czy zastanawiae si kiedy, co stao si wwczas, gdy Bekker zmusi wod, by wytrysna ze skay? Mwi si bardzo prosto: Bekker opanowa Moc. Zmusi ywio do posuszestwa. Podporzdkowa sobie Natur, zapanowa nad ni... Jaki jest twj stosunek do kobiet, Geralt? - Sucham? Lydia van Bredevoort odwrcia si z szeptem jedwabiu, zamara w oczekiwaniu. Geralt zobaczy, e trzyma pod pach opakowany obraz. Nie mia pojcia, skd ten obraz si wzi, jeszcze przed chwil Lydia nie niosa niczego. Amulet na jego szyi drgn lekko. Vilgefortz umiecha si. - Pytaem - przypomnia - o twoje pogldy wzgldem relacji: midzy mczyzn a kobiet. - Wzgldem jakiego wzgldu tej relacji? - Czy mona, twoim zdaniem, zmusi do posuszestwa kobiet? Mwi oczywicie o prawdziwych kobietach, nie o samiczkach. Czy nad prawdziw kobiet mona zapanowa? Owadn ni? Sprawi, by poddaa si twej woli? A jeeli tak, to w jaki sposb? Odpowiedz. **** Szmaciana laleczka nie spuszczaa z nich guzikowych oczu. Yennefer odwrcia wzrok. - Odpowiedziae?

62

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Odpowiedziaem. Czarodziejka zacisna lew do na jego okciu, a praw na dotykajcych jej piersi palcach. - W jaki sposb? - Przecie wiesz. - Zrozumiae - powiedzia po chwili Vilgefortz. -I chyba zawsze rozumiae. A zatem zrozumiesz i to, e jeli zginie i zniknie pojcie woli i poddania, rozkazu i posuszestwa, wadcy i poddanki, wtedy osiga si jedno. Wsplnot, poczenie si w jedn cao. Wzajemne przeniknicie. A gdy co takiego nastpi, mier przestaje si liczy. Tam, na sali bankietowej, jest obecny Jan Bekker, ktry by wod tryskajc ze skay. Mwi, e Bekker umar, to tak jak gdyby twierdzi, e woda umara. Spjrz na to ptno. Spojrza. - Jest wyjtkowo pikne - powiedzia po chwili. I natychmiast poczu lekkie drgnicie wiedmiskiego medalionu. - Lydia - umiechn si Vilgefortz - dzikuje ci za uznanie. A ja gratuluj gustu. Pejza przedstawia spotkanie Cregennana z Ld i Lary Dorren aep Shiadhal, legendarnych kochankw, rozdzielonych i zniszczonych przez czas pogardy. On by czarodziejem, ona elfk, jedn z elity Aen Saevherne, czyli Wiedzcych. To, co mogo by pocztkiem pojednania, zmienio si w tragedi. - Znam t opowie. Zawsze miaem j za bajk. Jak to byo naprawd? - Tego - spowania czarodziej - nie wie nikt. To znaczy prawie nikt. Lydia, powie twj obraz, tutaj obok. Geralt, podziwiaj kolejne dzieo pdzla Lydii. To portret Lary Dorren aep Shiadhal wykonany na podstawie staroytnej miniatury. - Gratuluj - wiedmin ukoni si Lydii van Bredevoort, a gos nie drgn mu nawet. - To prawdziwe arcydzieo. Gos mu nie drgn, cho Lara Dorren aep Shiadhal patrzya na niego z portretu oczami Ciri. **** - Co byo potem? - Lydia zostaa w galerii. My obaj wyszlimy na taras. A on zabawi si moim kosztem. - Tdy, Geralt, pozwl. Stpaj tylko po ciemnych pytkach, prosz. W dole szumiao morze, wyspa Thanedd staa wrd biaej piany przyboju. Fale rozbijay si o mury Loxii znajdujcej si dokadnie pod nimi. Loxia skrzya si od wiate, podobnie jak Aretuza. Grujcy nad nimi kamienny blok Garstangu by natomiast czarny i wymary. - Jutro - czarodziej pody za wzrokiem wiedmina -czonkowie Kapituy i Rady ustroj si w tradycyjne szaty, w znane ci ze staroytnych rycin czarne powczyste paszcze i szpiczaste kapelusze. Uzbroimy si te w dugie rdki i posochy, upodobniajc si tym sposobem do czarownikw i wiedm, jakimi straszy si dzieci. To taka tradycja. W towarzystwie kilku innych delegatw udamy si tam, w gr, do Garstangu. Tam, w specjalnie przygotowanej sali, bdziemy radzi. Reszta zaczeka w Aretuzie na nasz powrt i na nasze decyzje. - Obrady w Garstangu, w wskim gronie, to take tradycja? - Jak najbardziej. Duga i podyktowana wzgldami praktycznymi. Zdarzao si, e obrady czarodziejw byy burzliwe i dochodzio do do aktywnej wymiany pogldw. Podczas jednej z takich wymian piorun kulisty uszkodzi koafiur i sukni Niny Fioravanti. Nina, powiciwszy na to rok pracy, oboya mury Garstangu nieprawdopodobnie siln aur i blokad antymagiczn. Od tamtej pory w Garstangu nie podziaa adne zaklcie, a dyskusje przebiegaj spokojniej. Zwaszcza gdy nie zapomni si o odebraniu dyskutantom noy. - Rozumiem. A ta samotna wiea, powyej Garstangu, na samym szczycie, co to jest? Jaka wana budowla? - To jest Tor Lara, Wiea Mewy. Ruina. Czy wana? Prawdopodobnie tak. - Prawdopodobnie? Czarodziej opar si o balustrad. - Wedug elflch przekazw, Tor Lara poczona jest jakoby teleportem z tajemnicz, do dzi nie odnalezion Tor Zireael, Wie Jaskki. - Jakoby? Nie udao si wam wykry tego teleportu? Nie wierz. - Susznie czynisz. Wykrylimy portal, ale trzeba go byo zablokowa. Byy protesty, wszyscy

63

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

rwali si do eksperymentw, kady chcia zasyn jako eksplorator Tor Zireael, mitycznej siedziby elflch magw i mdrcw. Portal jest jednak nieodwracalnie spaczony i niesie chaotycznie. Byy ofiary, wic zablokowano go. Chodmy, Geralt, robi si zimno. Ostronie. Stpaj tylko po ciemnych pytach. - Dlaczego tylko po ciemnych? - Te budowle s w ruinie. Wilgo, abrazja, silne wiatry, sl w powietrzu, to wszystko fatalnie wpywa na mu-ty. Remont zbyt drogo by kosztowa, wic korzystamy z iluzji. Presti, rozumiesz. - Nie ze wszystkim. Czarodziej poruszy rk i taras znik. Stali nad przepaci, nad otchani najeon w dole sterczcymi z piany zbami ska. Stali na wziutkim pasie ciemnych pyt, rozpitym niby trapez midzy gankiem Aretuzy a podtrzymujcym taras filarem. Geralt z wysikiem utrzyma rwnowag. Gdyby by czowiekiem, nie wiedminem, nie zdoaby jej utrzyma. Ale nawet on da si zaskoczy. Jego gwatowny ruch nie mg uj uwagi czarodzieja, a na twarzy te musiay zaj zmiany. Wiatr zakoysa nim na wskiej kadce, przepa wzywaa zowrogim szumem fal. - Boisz si mierci - skonstatowa z umiechem Vilgefortz. - Jednak boisz si jej. **** Laleczka z gagankw patrzya na nich oczami z guzikw. - Podszed ci - zamruczaa Yennefer, przytulajc si do wiedmina. - Nie byo niebezpieczestwa, z pewnoci asekurowa i ciebie, i siebie polem lewitacyjnym. Nie ryzykowaby... Co byo dalej? - Przeszlimy do innego skrzyda Aretuzy. Zaprowadzi mnie do duej komnaty, prawdopodobnie by to gabinet ktrej z wykadowczy, moe nawet rektorki. Usiedlimy przy stole, na ktrym staa klepsydra. Piasek si sczy. Wyczuem zapach perfum Lydii, wiedziaem, e bya w komnacie przed nami... - A Vilgefortz? - Zada pytanie. **** - Dlaczego nie zostae czarodziejem, Geralt? Nigdy nie pocigaa ci Sztuka? Bd szczery. - Bd. Pocigaa. - Dlaczego wic nie poszede za gosem pocigu? - Uznaem, e rozumniej jest kierowa si gosem rozsdku. - To znaczy? - Lata pracy w wiedmskim fachu nauczyy mnie mierzy siy na zamiary. Wiesz, Vilgefortz, znaem kiedy krasnoluda, ktry dzieckiem bdc marzy o tym, by zosta elfem. Jak mylisz, zostaby, gdyby poszed za gosem pocigu? - To miao by porwnanie? Paralela? Jeli tak, to zupenie nietrafna. Krasnolud nie mg zosta elfem. Bo nie mia matki elfki. Geralt milcza dugo. - No tak - rzek wreszcie. - Mogem si domyli. Pogrzebae troch w moim yciorysie. Czy moesz mi zdradzi, w jakim celu? - Moe - umiechn si lekko czarodziej - marzy mi si obraz w Galerii Chway? My dwaj, przy stole, a na mosinej tabliczce napis: Vilgefortz z Roggeveen zawiera pakt z Geraltem z Rivii". - To byaby alegoria - rzek wiedmin. - O tytule: Wiedza triumfuje nad niewiedz". Wolabym obraz bardziej realistyczny, noszcy tytu: Vilgefortz wyjania Geraltowi, o co chodzi". Vilgefortz zczy palce obu doni na wysokoci ust. - Czy to nie oczywiste? - Nie. - Zapomniae? Obraz, ktry mi si marzy, wisi w Galerii Chway, patrz na niego przysze pokolenia, ktre doskonale wiedz, o co chodzi, jakie wydarzenie przedstawia malunek. Na ptnie malowani Vilgefortz i Geralt dogaduj si i zawieraj porozumienie, w wyniku ktrego Geralt, idc za gosem nie jakiego tam cigu czy pocigu, ale prawdziwego powoania, wstpi nareszcie w szeregi

64

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

magw, kadc kres swej dotychczasowej, niezbyt sensownej i pozbawionej przyszoci egzystencji. - Pomyle tylko - rzek wiedmin po bardzo dugiej chwili milczenia - e cakiem niedawno mniemaem, e ju nic nie moe mnie zaskoczy. Wierz mi, Vilgefortz, dugo bd wspomina ten bankiet i t feeri ewenementw. Zaiste, warte to obrazu. Tytu: Geralt opuszcza wysp Thanedd, pkajc ze miechu". - Nie zrozumiaem - czarodziej pochyli si lekko. - Zgubiem si wrd kwiecistoci twojej wypowiedzi, gsto przetykanej wyszukanymi sowy. - Przyczyny niezrozumienia s dla mnie jasne. Zbyt si rnimy, by si zrozumie. Ty jeste monym magiem z Kapituy, ktry osign jedno z Natur. Ja jestem wczg, wiedminem, mutantem, ktry jedzi po wiecie i za pienidze wykacza potwory... - Kwiecisto - przerwa czarodziej - zostaa wyparta przez bana. - Zbyt si rnimy - Geralt nie da sobie przerwa. -A drobny fakt, e moj matk bya, przypadkowo, czarodziejka, tej rnicy zatrze nie zdoa. A tak z ciekawoci: kim bya twoja matka? - Pojcia nie mam - powiedzia spokojnie Vilgefortz. Wiedmin zamilk natychmiast. - Druidzi z Kovirskiego Krgu - podj po chwili czarodziej - znaleli mnie w rynsztoku w an Exeter. Przygarnli i wychowali. Na druida, ma si rozumie. Wiesz, kim jest druid? To taki mutant, wczga, ktry chodzi po wiecie i kania si witym dbom. Wiedmin milcza. - A potem - kontynuowa Vilgefortz - w trakcie pewnych druidycznych rytuaw wylazy na jaw moje zdolnoci. Zdolnoci, ktre ewidentnie i niezaprzeczalnie pozwalay okreli mj rodowd. Spodzio mnie, oczywicie przypadkowo, dwoje ludzi, z ktrych przynajmniej jedno byo czarodziejem. Geralt milcza. - Tym, ktry moje skromne zdolnoci odkry, by oczywicie przygodnie spotkany czarodziej - cign spokojnie Vilgefortz. - I tene zdoby si wobec mnie na ogromn ask: zaproponowa mi edukacj i doskonalenie si, a w perspektywie wstpienie do Bractwa Magw. - A ty - rzek gucho wiedmin - przyje propozycj. - Nie - gos Vilgefortza stawa si coraz bardziej zimny i nieprzyjemny. - Odrzuciem j w niegrzecznej, wrcz chamskiej formie. Wyadowaem na dziadydze ca zo. Chciaem, by poczu si winny, on i caa jego magiczna konfraternia. Winny, oczywicie, rynsztoka w an Exeter, winny, e jedno lub dwoje ajdackich magikw, pozbawionych serca i ludzkich uczu drani, wrzucio mnie do tego rynsztoka po urodzeniu, a nie przed. Czarodziej, rzecz jasna, ani nie zrozumia, ani nie przej si tym, co mu wtedy powiedziaem. Wzruszy ramionami i poszed precz, znaczc tym samym siebie i og swych komilitonw klejmem nieczuych, aroganckich, godnych najwyszej pogardy skurwysynw. Geralt milcza. - Druidw miaem serdecznie do - podj Vilgefortz. - Porzuciem wic wite dbrowy i ruszyem w wiat. Robiem rne rzeczy. Niektrych wstydz si do dzi. Wreszcie zostaem najemnym onierzem. Moje dalsze losy potoczyy si, jak si domylasz, stereotypowo. onierz zwyciski, onierz pobity, maruder, rabu, gwaciciel, morderca, wreszcie zbieg uciekajcy na koniec wiata przed stryczkiem. Uciekem na koniec wiata. I tam, na kocu wiata, poznaem kobiet. Czarodziejk. - Uwaaj - szepn wiedmin, a oczy mu si zwziy. -Uwaaj, Vilgefortz, by wyszukiwane na si podobiestwa nie zawiody ci za daleko. - Podobiestwa ju si skoczyy - czarodziej nie spuci wzroku. - Ja bowiem nie poradziem sobie z uczuciem, jakie ywiem do owej kobiety. Jej uczucia z kolei nie pojem, a ona nie staraa si mi w tym pomc. Po-, rzuciem j. Bo bya promiskuityczna, arogancka, zoliwa, nieczua i zimna. Bo nie mona byo jej zdominowa, a jej dominacja bya upokarzajca. Porzuciem j, bo wiedziaem, e interesowaa si mn tylko dlatego, e moja inteligencja, osobowo i fascynujca tajemniczo zacieray fakt, e nie byem czarodziejem, a wycznie czarodziejw zwyka bya zaszczyca wicej ni jedn noc. Porzuciem j, bo... Bo bya jak moja matka. Nagle zrozumiaem, e to, co do niej czuj, to wcale nie mio, lecz uczucie znacznie bardziej skomplikowane, silne, lecz trudne do sklasyfikowania: mieszanina strachu, alu, wciekoci, wyrzutw sumienia i potrzeby ekspiacji, poczucia winy, straty i krzywdy, perwersyjnej potrzeby cierpienia i pokuty. To, co czuem do tej kobiety, to bya nienawi. Geralt milcza. Vilgefortz patrzy w bok.

65

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Porzuciem j - podj po chwili. - I nie mogem y z pustk, jaka mnie ogarna. I nagle zrozumiaem, e to nie brak kobiety powoduje t pustk, lecz brak tego, co wtedy czuem. Paradoks, prawda? Koczy chyba nie musz, domylasz si dalszego cigu. Zostaem czarodziejem. Z nienawici. I dopiero wwczas zrozumiaem, jaki byem gupi. Myliem niebo z gwiazdami odbitymi noc na powierzchni stawu. - Jak susznie zauwaye, paralele midzy nami nie do koca byy paralelne - mrukn Geralt. - Wbrew pozorom mao mamy wsplnego, Vilgefortz. Czego chciae dowie, opowiadajc mi tw histori? Tego, e droga do czarodziejskiego mistrzostwa, cho krta i trudna, dostpna jest dla wszystkich? Nawet dla, przepraszam za paralele, bkartw i podrzutkw, wczgw lub wiedminw... - Nie - przerwa czarodziej. - Nie zamierzaem dowodzi, e ta droga jest dostpna dla wszystkich, bo to oczywiste i dawno dowiedzione. Nie wymaga te udowadniania fakt, e dla pewnych ludzi innej drogi po prostu nie ma. - A wic - umiechn si wiedmin - nie mam wyjcia? Musz zawrze z tob w majcy sta si tematem obrazu pakt i zosta czarodziejem? Tylko ze wzgldu na genetyk? Eje. Znam troch teori dziedzicznoci. Mj ojciec, do czego doszedem z niemaym trudem, by wczg, prostakiem, awanturnikiem i rbaj. Mog mie przewag genw po mieczu, nie po kdzieli. Fakt, e te niele rbi, zdaje si to potwierdza. - W samej rzeczy czarodziej umiechn si drwico. - Klepsydra bez maa przesypaa si, a ja, Vilgefortz z Roggeveen, mistrz magii, czonek Kapituy, wci rozprawiam, nie bez przyjemnoci, z prostakiem i rbaj, synem prostaka, rbajy i wczgi. Mwimy o rzeczach i sprawach, ktre, jak powszechnie wiadomo, s zwykym tematem debat przy ogniskach prostackich rbajw. Takich jak genetyka, przykadowo. Skd ty w ogle znasz to sowo, mj ty rbajo? Ze witynnej szkki w Ellander, w ktrej ucz sylabizowa i pisa dwadziecia cztery runy? Co ci skonio do czytania ksig, w ktrych to i podobne sowa mona znale? Gdzie cyzelowae retoryk i elokwencj? I po co to robie? By konwersowa z wampirami? Mj ty genetyczny wczgo, do ktrego umiecha si Tissaia de Vries. Mj ty wiedminie, rbajo, ktry fascynujesz Filipp Eilhart tak, e a jej rce dr. Na wspomnienie o ktrym Triss Merigold oblewa si psem. O Yennefer z Yengerbergu nie wspomn. - Moe i dobrze, e nie wspomnisz. W klepsydrze faktycznie zostao ju tak mao piasku, e niemal mona policzy ziarenka. Nie maluj wicej obrazw, Vilgefortz. Mw, o co chodzi. Powiedz mi to w prostych sowach. Wyobra sobie, e siedzimy przy ognisku, dwaj wczdzy, pieczemy prosi, ktre dopiero co ukradlimy, i bezskutecznie usiujemy upi si brzozowym sokiem. Pada proste pytanie. Odpowiedz. Jak wczga wczdze. - Jak brzmi to proste pytanie? - Jaki to pakt mi proponujesz? Jaka to ugod mamy zawrze? Dlaczego chcesz mie mnie w swoim garnku, Vilgefortz? W kotle, w ktrym, jak mi si zdaje, zaczyna wrze? Co tu, oprcz kandelabrw, wisi w powietrzu? - Hmm - czarodziej zastanowi si lub uda, e to czyni. - Pytanie nie jest proste, ale sprbuj odpowiedzie. Ale nie jak wczga wczdze. Odpowiem... jak jeden najemny rbajo drugiemu, podobnemu sobie. - Moe by. - Suchaj tedy, kamracie rbajo. Kroi si nieza hara-tanina. Ostra rzeba na mier i ycie, pardonu dawa si nie bdzie. Jedni zwyci, drugich rozdziobi krucy. Rzekn ci, kamracie, przycz si wic do tych, ktrzy maj wiksze szans. Do nas. Tamtych innych porzu i plu na nich gst lin, bo oni adnych szans nie maj, po choler masz gin wraz z nimi. Nie, nie, kamracie, nie pokazuj mi tu krzywego pyska, wiem, co chcesz powiedzie. Chcesz powiedzie, e jeste neutralny. e w rzyci masz i jednych, i drugich, e po prostu przeczekasz haratanin w grach, w Kaer Morhen. To zy pomys, kamracie. Z nami bdzie wszystko, co kochasz. Jeli si do nas nie przyczysz, stracisz to wszystko. A wtedy pochonie ci pustka, nico i nienawi. Zniszczy ci czas pogardy, ktry nadchodzi. Bd wic rozsdny i sta po waciwej stronie, gdy przyjdzie wybiera. A wybiera przyjdzie. Moesz mi wierzy. - Niesamowite - umiechn si paskudnie wiedmin - do jakiego stopnia bulwersuje wszystkich moja neutralno. Do jakiego stopnia czyni mnie ona obiektem propozycji paktw i umw, ofert wsppracy, poucze o koniecznoci dokonania wyboru i stawania po waciwej stronie.

66

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Koczmy t rozmow, Vilgefortz. Tracisz czas. W tej grze nie jestem dla ciebie rwnym partnerem. Nie widz moliwoci, bymy znaleli si obaj na jednym obrazie w Galerii Chway. Zwaszcza na batalistycznym. Czarodziej milcza. - Rozstawiaj - podj Geralt - na twej szachownicy krle, damy, sonie i rochy, nie przejmuj si mn, bo ja na tej szachownicy znacz tyle, co kurz, ktry j pokrywa. To nie moja gra. Twierdzisz, e bd musia wybiera? Owiadczam ci, e si mylisz. Nie bd wybiera. Dopasuj si do wydarze. Dopasuj si do tego, co wybior inni. Zawsze tak robiem. - Jeste fatalist. - Jestem. Cho to jeszcze jedno sowo, ktrego nie powinienem zna. Powtarzam, to nie moja gra. - Czyby? - Vilgefortz przechyli si przez st. - W tej grze, wiedminie, na szachownicy stoi ju czarny ko, na dobre i ze zczony z tob wizami przeznaczenia. Wiesz, o kim mwi, prawda? Nie chcesz chyba jej straci? Wiedz, e jest tylko jeden sposb na to, by jej nie utraci. Oczy wiedmina zwziy si. - Czego wy chcecie od tego dziecka? - Jest tylko jeden sposb na to, by mg si tego dowiedzie. - Ostrzegam. Nie pozwol jej skrzywdzi... - Jest tylko jeden sposb, by mg tego dokona. Zaproponowaem ci ten sposb, Geralcie z Rivii. Przemyl moj propozycj. Masz na to ca noc. Myl, patrzc na niebo. Na gwiazdy. I nie pomyl ich z tymi, ktre odbijaj si na powierzchni stawu. Klepsydra przesypaa si. - Boj si o Ciri, Yen. - Niepotrzebnie. - Ale... - Zaufaj mi - obja go. - Zaufaj mi, prosz. Nie przejmuj si Vilgefortzem. To gracz. Chcia ci podej, sprowokowa. I czciowo udao mu si to. Ale to nie ma znaczenia. Ciri jest pod moj opiek, a w Aretuzie bdzie bezpieczna, bdzie moga rozwin tu swe zdolnoci i nikt jej w tym nie przeszkodzi. Nikt. O tym, by zostaa wiedmink, zapomnij jednak. Ona ma inne talenty. I do innych dzie jest przeznaczona. Moesz mi wierzy. - Wierz ci. - To znaczny postp. A Vilgefortzem si nie przejmuj. Jutrzejszy dzie wyjani wiele spraw i rozwie wiele problemw. Jutrzejszy dzie, pomyla. Ona ukrywa co przede mn. A ja boj si pyta. Codringher mia racj. Zapltaem si w paskudn kaba. Ale teraz nie mam wyjcia. Musz zaczeka na to, co przyniesie ten jutrzejszy dzie, majcy jakoby wyjani wszystko. Musz jej zaufa. Wiem, e co si stanie. Zaczekam. I dopasuj si do sytuacji. Spojrza na sekretarzyk. - Yen? - Jestem tu. - Gdy ty uczya si w Aretuzie... Gdy sypiaa w komnatce takiej jak ta... Czy miaa laleczk, bez ktrej nie potrafia zasn? Ktr w dzie sadzaa na sekretarzyku? - Nie - Yennefer poruszya si gwatownie. - Ja nie miaam nawet laleczki. Nie pytaj mnie o tamto, Geralt. Prosz ci, nie pytaj. - Aretuza - szepn, rozgldajc si. - Aretuza na wyspie Thanedd. Jej dom. Na tak wiele lat... Gdy std wyjdzie, bdzie dojrza kobiet... - Przesta. Nie myl o tym i nie mw o tym. Zamiast tego... - Co, Yen? - Kochaj mnie. Obj j. Dotkn. Odnalaz. Yennefer, w niewiarygodny sposb mikka i twarda zarazem, westchna gono. Sowa, ktre wypowiadali, rway si, giny wrd westchnie i przyspieszonych oddechw, przestaway mie znaczenie, rozpraszay. Zamilkli wic, skupili na poszukiwaniu siebie, na poszukiwaniu prawdy. Szukali dugo, pieczoowicie i bardzo dokadnie, lkajc si witokradczego popiechu, lekkomylnoci i nonszalancji. Szukali mocno, intensywnie i zapamitale, lkajc si witokradczego zwtpienia i niezdecydowania. Szukali ostronie, lkajc si witokradczej niedelikatnoci.

67

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Odnaleli siebie, pokonali lk, a w chwil potem znaleli prawd, ktra eksplodowaa im pod powiekami przeraliw, olepiajc oczywistoci, rozdara jkiem zacinite w determinacji usta. I wtedy czas drgn spazmatycznie i zamar, wszystko zniko, a jedynym funkcjonujcym zmysem sta si dotyk. Mina wieczno, powrcia rzeczywisto, a czas po raz wtry drgn i znowu ruszy z miejsca, powoli, ociale, jak wielki, wyadowany wz. Geralt spojrza w okno. Ksiyc nadal wisia na niebie, cho to, co stao si przed momentem, w zasadzie powinno strci go na ziemi. - Jejku, jej - powiedziaa po dugiej chwili Yennefer, wolnym ruchem cierajc z z policzka. Leeli nieruchomo wrd rozburzonej pocieli, wrd dreszczu, wrd parujcego ciepa i wygasajcego szczcia, wrd milczenia, a dookoa kbia si niewyrana ciemno, przesycona zapachem nocy i gosami cykad. Geralt wiedzia, e w takich momentach telepatyczne zdolnoci czarodziejki byy wyczulone i bardzo silne, myla wic intensywnie o sprawach i rzeczach piknych. O rzeczach, ktre miay sprawi jej rado. O wybuchajcej jasnoci wschodu soca. O mgle wiszcej o wicie nad grskim jeziorem. O krysztaowych wodospadach, przez ktre skacz ososie, tak lnice, jak gdyby byy z litego srebra. O ciepych kroplach deszczu uderzajcych w cikie od rosy licie opianu. Myla dla niej. Yennefer umiechaa si, suchajc jego myli. Umiech drga na jej policzku ksiycowym cieniem rzs. **** - Dom? - spytaa nagle Yennefer. - Jaki dom? Ty masz dom? Chcesz zbudowa dom? Ach... Przepraszam ci. Nie powinnam... Milcza. By zy na siebie. Mylc dla niej, niechccy pozwoli jej odczyta myl o niej. - adne marzenie - Yennefer lekko pogadzia go po ramieniu. - Dom. Wasnorcznie zbudowany dom, w tym domu ty i ja. Ty hodowaby konie i owce, ja uprawiaabym ogrdek, warzya straw i grplowaa wen, ktr wozilibymy na targ. Za grosz uzyskany ze sprzeday weny i rnych ziemiopodw kupowalibymy to, co nam niezbdne, dajmy na to, miedziane sagany i elazne grabie. Co jaki czas odwiedzaaby nas Ciri z mem i trjk dzieci, czasami zajrzaaby Triss Merigold, by poby kilka dni. Starzelibymy si piknie i z godnoci. A gdybym si nudzia, przygrywaby mi wieczorami na wasnorcznie zmajstrowanych dudach. Gra na dudach, jak powszechnie wiadomo, jest najlepszym remedium na chandr. Wiedmin milcza. Czarodziejka chrzkna cicho. - Przepraszam ci - powiedziaa po chwili. Unis si na okciu, pochyli, pocaowa j. Poruszya si gwatownie, obja go. W milczeniu. - Powiedz co. - Nie chciabym ci straci, Yen. - Przecie mnie masz. - Ta noc si skoczy. - Wszystko si koczy. Nie, pomyla. Nie chc, by tak byo. Jestem zmczony. Zbyt zmczony, by akceptowa perspektyw kocw, ktre s pocztkami, od ktrych trzeba wszystko zaczyna od nowa. Ja chciabym... - Nie mw - szybkim ruchem pooya mu palce na wargach. - Nie mw mi, czego chciaby i czego pragniesz. Bo moe okaza si, e nie bd moga speni twych pragnie, a to sprawi mi bl. - A czego ty pragniesz, Yen? O czym marzysz? - Tylko o rzeczach osigalnych. - A ja? - Ciebie ju mam. Milcza dugo. I doczeka chwili, gdy ona przerwaa milczenie. - Geralt? - Mhm? - Kochaj mnie, prosz. Pocztkowo, nasyceni sob, oboje peni byli fantazji i inwencji, pomysowi, odkrywczy i spragnieni nowego. Jak zwykle, rycho okazao si, e to zarazem za duo i za mao. Zrozumieli to

68

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

jednoczenie i ponownie okazali sobie mio. Gdy Geralt oprzytomnia, ksiyc nadal by na swoim miejscu. Cykady gray zajadle, jak gdyby i one chciay szalestwem i zapamitaniem zwalczy niepokj i strach. Z pobliskiego okna w lewym skrzydle Aretuzy kto spragniony snu wrzeszcza i pomstowa srodze, domagajc si ciszy. Z okna z drugiej strony kto inny, o bardziej wida artystycznej duszy, entuzjastycznie bi brawo i gratulowa. - Och, Yen... - szepn wiedmin z wyrzutem. - Miaam powd... - pocaowaa go, a potem wtulia policzek w poduszk. - Miaam powd, eby krzycze. Wic krzyczaam. Tego nie powinno si tumi, to niezdrowe i nienaturalne. Obejmij mnie, jeli moesz.

69

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Teleport Lary, zwany rwnie od imienia jego odkrywcy Portalem Benaventa. Znajduje si na wyspie Thanedd, na ostatniej kondygnacji Wiey Mewy. Stay, okresowo aktywny. Zasady funkcjonowania: nie znane. Destynacja: nie znana, prawdopodobnie wypaczona w wyniku samoistnego rozpadu, niewykluczone liczne rozwidlenia a. rozrzuty. Uwaga: teleport chaotyczny i miertelnie niebezpieczny. Eksperymenty kategorycznie zabronione. Nie zezwala si na uywanie magii w Wiey Mewy i w najbliszej okolicy, w szczeglnoci magii teleportacyjnej. Kapitua wyjtkowo rozpatruje podania o zezwolenie na wstp do Tor Lara i ogldziny teleportu. Podanie naley umotywowa rozpocztymi pracami badawczymi i specjalizacj w przedmiotowym zakresie. Bibliografia: Geoffrey Monck, Magia Starszego Ludu"; Immanuel Benavent, Portal z Tor Lara"; Nina Fioravanti, Teoria i praktyka teleportacji"; Ransant Alvaro, Bramy tajemnicy". Prohibita (spis zakazanych artefaktw), Ars Magica, Ed. LVIII Rozdzia czwarty Na pocztku by tylko pulsujcy, migotliwy chaos i kaskada obrazw, wirowanie, pena dwikw i gosw otcha. Ciri widziaa sigajc nieba wie, na dachu ktrej taczyy byskawice. Syszaa krzyk drapienego ptaka i bya tym ptakiem. Leciaa z ogromn prdkoci, a pod ni byo wzburzone morze. Widziaa ma laleczk z gagankw i nagle bya t laleczk, a dookoa kbia si ciemno ttnica gosami cykad. Widziaa wielkiego czarno-biaego kota i nagle bya tym kotem, a dookoa by mroczny dom, pociemniae boazerie, zapach wiec i starych ksig. Syszaa, jak kto kilkakrotnie wypowiada jej imi, przyzywa j. Widziaa srebrne ososie przeskakujce wodospady, syszaa szum deszczu uderzajcego o licie. A potem usyszaa dziwny, przecigy krzyk Yennefer. I to ten krzyk zbudzi j, wyrwa z otchani bezczasu i bezadu. Teraz, bezskutecznie prbujc przypomnie sobie sen, syszaa ju tylko ciche dwiki lutni i fletu, pobrzkiwanie tamburynka, piew i miech. Jaskier i grupa przygodnie poznanych wagantw bawili si nadal w najlepsze w komnacie na kocu korytarza. Przez okno wpadaa smuga ksiycowego wiata, rozjaniajc nieco mrok i nadajc komnacie Loxii wygld miejsca ze snu. Ciri odrzucia przecierada. Bya spocona, wosy lepiy si jej do czoa. Wieczorem dugo nie moga zasn, brakowao jej tchu, cho okno byo otwarte na ocie. Wiedziaa, co byo powodem. Zanim wysza z Geraltem, Yennefer oboya komnat czarami ochronnymi. Jakoby dlatego, by uniemoliwi komukolwiek wejcie, ale Ciri podejrzewaa, e chodzio raczej o uniemoliwienie wyjcia. Bya po prostu uwiziona. Yennefer, cho w wyrany sposb zadowolona ze spotkania z Geraltem, nie zapomniaa i nie wybaczya jej jeszcze samowolnej i wariackiej ucieczki do Hirundum, dziki ktrej do tego spotkania doszo. J sam spotkanie z Geraltem napenio smutkiem i rozczarowaniem. Wiedmin by maomwny, spity, niespokojny i wyranie nieszczery. Ich rozmowy rway si i utykay, wizy w nie dokoczonych, przerwanych w p sowa zdaniach i pytaniach. Oczy i myli wiedmina uciekay przed ni i biegy w dal. Ciri wiedziaa, dokd biegy. Z komnatki w kocu korytarza dociera samotny i cichy piew Jaskra, muzyka strun lutni, szemrzca jak strumyk na kamieniach. Poznaa melodi, ktr bard ukada od kilku dni. Ballada Jaskier kilkakrotnie si tym pochwali - nosia tytu Nieuchwytna" i miaa przynie poecie triumf na dorocznym turnieju bardw odbywajcym si pn jesieni na zamku Vartburg. Ciri wsuchaa si w sowa. Nad dachami mokrymi fruniesz Midzy ty nurkujesz grel Ale ja ci i tak zrozumiem Oczywicie, jeeli zd... Dudniy kopyta, jedcy galopowali w noc, na horyzoncie niebo kwito unami poarw. Drapieny ptak zaskrzecza i rozpostar skrzyda, zrywajc si do lotu. Ciri znowu pogrya si w

70

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

sen, syszc, jak kto kilkakrotnie wypowiada jej imi. Raz by to Geralt, raz Yennefer, raz Triss Merigold, wreszcie - i to kilka razy - nie znana jej, szczupa, jasnowosa i smutna dziewczyna, spogldajca z oprawnej w rg i mosidz miniatury. Potem zobaczya czarno-biaego kota, a po chwili bya tym kotem, patrzya jego oczami. Dokoa by obcy, mroczny dom. Widziaa wielkie regay pene ksig, owietlony kilkoma wiecznikami pulpit, przy nim dwch schylonych nad zwojami mczyzn. Jeden z tych mczyzn kasa i ociera wargi chustk. Drugi, karze z ogromn gow, siedzia na fotelu na kkach. Nie mia obu ng. **** - Niebywae... - westchn Fenn, przebiegajc wzrokiem po zetlaym pergaminie. - Wierzy si nie chce... Skd masz te dokumenty? - Nie uwierzyby, gdybym ci powiedzia - zakasa Codringher. - Czy teraz poje ju, kim jest naprawd Cirilla, ksiniczka Cintry? Dzieci Starszej Krwi... Ostatnia odrol tego cholernego drzewa nienawici! Ostatnia ga, a na niej ostatnie zatrute jabuszko... - Starsza Krew... Tak daleko wstecz... Pavetta, Calanthe, Adalia, Elen, Fiona... - I Falka. - Na bogw, to niemoliwe! Po pierwsze, Falka nie miaa dzieci! Po drugie, Fiona bya legaln crk... - Po pierwsze, o modoci Falki nie wiemy nic. Po drugie, nie rozmieszaj mnie, Fenn. Wiesz wszake, e na dwik sowa legalny" chwytaj mnie spazmy wesooci. Ja wierz w ten dokument, bo moim zdaniem jest autentyczny i mwi prawd. Fiona, praprababka Pavetty, bya crk Falki, tego potwora w ludzkiej skrze. Do diaba, nie wierz w te wszystkie wariackie wieszczby, proroctwa i inne bzdury, ale gdy przypomn sobie teraz przepowiedni Itliny... - Skalana krew? - Skalana, skaona, przeklta, to mona rnie rozumie. A wedug legendy, jeli pamitasz, wanie Falka bya przeklta, bo Lara Dorren aep Shiadhal rzucia kltw na jej matk... - To s bajki, Codringher. - Masz racj, to s bajki. Ale czy wiesz, kiedy bajki przestaj by bajkami? W momencie, gdy kto zaczyna w nie wierzy. A w bajk o Starszej Krwi kto wierzy. Zwaszcza we fragment mwicy o tym, e z krwi Falki narodzi si mciciel, ktry zniszczy stary wiat, a na jego gruzach zbuduje nowy. - I tym mcicielem miaaby by Cirilla? - Nie. Nie Cirilla. Jej syn. - A Cirilli poszukuje... - Emhyr var Emreis, cesarz Nilfgaardu - dokoczy chodno Codringher. - Teraz rozumiesz? Cirilla, niezalenie od jej woli, ma zosta matk nastpcy tronu. Arcyksicia, ktry ma sta si Arcyksiciem Ciemnoci, potomkiem i mcicielem tej diablicy Falki. Zagada, a pniej odbudowa wiata ma, jak mi si zdaje, przebiec w sposb sterowany i kontrolowany. Kaleka milcza dugo. - Nie uwaasz - spyta wreszcie - e naleaoby o tym powiadomi Geralta? - Geralt? - Codringher wykrzywi wargi. - A kto to taki? Czy to przypadkiem nie ten naiwniak, ktry niedawno wmawia mi, e nie dziaa dla zysku? O, ja wierz, on nie dziaa dla wasnego zysku. Dziaa dla cudzego. Bezwiednie zreszt. Tropi Rience'a, ktry jest na smyczy, nie czujc obroy na wasnej szyi. Ja miabym go informowa? Pomaga tym, ktrzy chc sami zawadn t znoszc zote jaja kurk, by szantaowa Emhyra albo wkra si w jego aski? Nie, Ferm. A tak gupi nie jestem. - Wiedmin dziaa ze smyczy? Czyjej? - Pomyl. - Cholera! - Precyzyjnie dobrane sowo. Jedyna osoba, ktra ma na niego wpyw. Ktrej on ufa. Ale ja jej nie ufam. I nigdy nie ufaem. Sam wcz si do tej gry. - To niebezpieczna gra, Codringher. - Nie ma bezpiecznych gier. S tylko gry warte i niewarte wieczki. Fenn, bracie, czy nie

71

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

rozumiesz, co wpado nam w rce? Zota kura, ktra nam, nie komu innemu, zniesie ogromne jajo, cae z ciutkiego zota... Codringher zanis si kaszlem. Gdy odj chustk od ust, byy na niej lady krwi. - Zoto tego nie wyleczy - powiedzia Fenn, patrzc na chustk w rku wsplnika. - A mnie nie odda ng... - Kto wie? Do drzwi kto zakoata. Fenn niespokojnie za wierci si w fotelu na kkach. - Czekasz na kogo, Codringher? - Owszem. Na ludzi, ktrych posyam na Thanedd. Po zot kur. **** Nie otwieraj, krzykna Ciri. Nie otwieraj tych drzwi! Za nimi jest mier! Nie otwieraj tych drzwi! **** - Ju otwieram, ju otwieram - zawoa Codringher, odsuwajc rygle, po czym odwrci si do miauczcego kota. - A bdziesz ty cicho, bestio zatracona... Urwa. W drzwiach nie stali ci, ktrych oczekiwa. W drzwiach stali trzej osobnicy, ktrych nie zna. - Im pan Codringher? - Jegomo wyjechali w interesach - adwokat przybra min przygupa i zmieni gos na lekko piskliwy. - Jam jest kamerdynerem jegomoci, zw si Glomb, Mikael Glomb. Czym mog suy wielmonym panom? - Niczym - powiedzia jeden z osobnikw, wysoki pelf. - Skoro jegomoci nie ma, zostawimy tylko list i wiadomo. Oto list. - Przeka niezawodnie - Codringher, piknie wczuwajc si w rol nierozgarnitego lokaja, skoni si unienie, wycign rk po przewizany czerwonym sznurem zwj pergaminu. - A wiadomo? Opasujcy rulon sznur rozwin si jak atakujcy w, smagn i ciasno oplt mu nadgarstek. Wysoki targn mocno. Codringher straci rwnowag, polecia do przodu, by nie run na pelfa, odruchowo wpar lew do w jego pier. W tej pozycji nie by w stanie unikn sztyletu, ktrym pchnito go w brzuch. Krzykn gucho i szarpn si w ty, ale owinity dookoa przegubu magiczny sznur nie puci. Pelf ponownie przywlk go ku sobie i dgn jeszcze raz. Tym razem Codringher zawis na klindze. - Oto wiadomo i pozdrowienia od Rience'a - zasycza wysoki pelf, silnie rwc sztylet ku grze i patroszc adwokata jak ryb. - Id do pieka, Codringher. Prociutko do pieka. Codringher zacharcza. Czu, jak ostrze puginau zgrzyta i chrupie na ebrach i mostku. Osun si na ziemi, zwijajc w kbek. Chcia krzycze, by ostrzec Fen-na, ale zdoa jedynie zaskrzecze, a skrzek natychmiast zdawia fala krwi. Wysoki pelf przestpi nad ciaem, w lad za nim do rodka weszo dwch pozostaych. Ci byli ludmi. Fenn nie da si zaskoczy. Szczkna ciciwa, jeden ze zbirw run na wznak, trafiony stalow kul w rodek czoa. Fenn odjecha z fotelem od pulpitu, nadaremnie prbujc zarepetowa arbalet drcymi rkoma. Wysoki doskoczy do niego, silnym kopniciem przewrci fotel. Karze potoczy si midzy porozrzucane na pododze papiery. Bezsilnie przebierajc maymi rczkami i kikutami ng, przypomina okaleczonego pajka. Pelf kopn arbalet, usuwajc go z zasigu Fenna. Nie zwracajc uwagi na usiujcego peza kalek, szybko przeglda lece na pulpicie dokumenty. Jego uwag przykua niewielka, oprawiona w rg i mosidz miniatura przedstawiajca jasnowos dziewczyn. Podnis j wraz z przytwierdzonym do niej karteluszem. Drugi zbir porzuci trafionego kul z arbaletu, zbliy si. Pelf pytajco unis brwi. Zbir pokrci gow.

72

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Pelf schowa za pazuch miniatur i kuka zabranych z pulpitu dokumentw. Potem wyj z kaamarza pk pir i zapali je od wiecznika. Obracajc pozwoli, by kwacz dobrze si zaj, po czym rzuci go na pulpit, midzy zwoje, ktre momentalnie stany w ogniu. Fenn wrzasn. Wysoki pelf zdj z gorejcego ju stou butl z pynem do wywabiania inkaustu, stan nad miotajcym si karem i wyla na ca zawarto. Fenu zawy przecigle. Drugi zbir cign z regau narcze zwojw i przywali nimi kalek. Ogie z pulpitu buchn a pod powa. Druga, mniejsza butla wywabiacza eksplodowaa z hukiem, pomienie lizny regay. Zwoje, rulony i teki zaczy czernie, zwija si i oywa ogniem. Fenn wy. Wysoki cofn si od poncego pulpitu, skrci z papieru drugi kwacz i zapali go. Drugi zbir narzuci na kalek jeszcze jedno narcze welinowych zwojw. Fenn wy. Pelf stan nad nim, trzymajc w rku poncy kwacz. Czarno-biay kocur Codringhera przysiad na pobliskim murku. W jego tych oczach igra odblask poaru zmieniajcego przyjazn noc w straszliw parodi dnia. Okolica rozbrzmiewaa krzykiem. Gore! Gore! Wody! Ludzie biegli w kierunku domu. Kocur zamar, patrzc na nich ze zdziwieniem i pogard. Ci gupcy najwyraniej zmierzali tam, w stron tej ognistej czeluci, z ktrej jemu ledwo udao si wydosta. Odwrciwszy si obojtnie, kot Codringhera wznowi wylizywanie apki unurzanej we krwi. **** Ciri obudzia si zlana potem, z domi do blu zacinitymi na przecieradle. Dookoa bya cisza i mikki mrok przeszyty jak sztyletem smug ksiycowego wiata. Poar. Ogie. Krew. Koszmar... Nie pamitam, niczego nie pamitam... Odetchna gboko rzekim nocnym powietrzem. Wraenie dusznoci zniko. Wiedziaa dlaczego. Ochronne zaklcia nie dziaay. Co si stao, pomylaa Ciri. Wyskoczya z ka i ubraa si szybko. Przypasaa kordzik. Miecza nie miaa, Yennefer odebraa go jej i oddaa pod opiek Jaskra. Poeta spa ju zapewne, w Loxii panowaa cisza. Ciri zastanawiaa si ju, czy nie pj i nie zbudzi go, gdy nagle poczua w uszach silne pulsowanie i szum krwi. Wpadajca oknem smuga ksiycowego blasku staa si drog. Na kocu drogi, bardzo daleko, byy drzwi. Drzwi otwary si, stana w nich Yennefer. Chod. Za plecami czarodziejki otwieray si nastpne drzwi. Jedne po drugich. Nieskoczenie wiele. W mroku niejasno rysoway si czarne ksztaty kolumn. A moe posgw... Ja ni, pomylaa Ciri, sama w to nie wierzc. Ja ni. To nie jest adna droga, to jest wiato, smuga wiata. Po tym nie mona i... Chod. Usuchaa. **** Gdyby nie gupie skrupuy wiedmina, gdyby nie jego nieyciowe zasady, wiele pniejszych wypadkw miaoby zupenie inny przebieg. Wiele wypadkw prawdopodobnie w ogle nie miaoby miejsca. A wwczas historia wiata potoczyaby si inaczej. Ale historia wiata potoczya si tak, jak si potoczya, a wyczn tego przyczyn by fakt, e wiedmin mia skrupuy. Gdy obudzi si nad ranem i poczu potrzeb, nie uczyni tego, co uczyniby kady - nie wyszed na balkonik i nie wysika si do doniczki z nasturcjami. Mia skrupuy. Ubra si cichutko, nie budzc Yennefer, picej twardo, bez ruchu i niemal bez oddechu. Wyszed z komnatki i poszed do ogrodu. Bankiet trwa jeszcze, ale, jak wskazyway odgosy, w szcztkowej postaci. Okna sali balowej wci paay wiatem zalewajcym atrium i klomby piwonii. Wiedmin uda si wic nieco dalej, w co gstsze krzaki, tam zapatrzy si w janiejce niebo, od horyzontu palce si ju purpurow prg

73

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

witu. Gdy powoli wraca, rozmylajc o sprawach wanych, jego medalion zadrga silnie. Przytrzyma go doni, czujc przenikajc cae ciao wibracj. Nie byo wtpliwoci - w Aretuzie kto rzuca zaklcia. Geralt nadstawi uszu i usysza zduszone krzyki, rumor i omot dobiegajce z kruganka w lewym skrzydle paacu. Kady inny bez zwoki odwrciby si i prdkim krokiem poszed w swoj stron, udajc, e niczego nie sysza. I wwczas historia wiata te moe potoczyaby si inaczej. Ale wiedmin mia skrupuy i zwyk by postpowa wedug niemdrych, nieyciowych zasad. Gdy wbieg na kruganek i w korytarz, trwaa tam walka. Kilku zbirw w szarych kubrakach obezwadniao obalonego na ziemi niewysokiego czarodzieja. Obezwadnianiem kierowa Dijkstra, szef wywiadu Vizimira, krla Redanii. Zanim Geralt zdoa cokolwiek przedsiwzi, sam zosta obezwadniony - dwch innych szarych zbirw przyparo go do ciany, a trzeci przystawi mu do piersi trjzbne elece korseki. Wszystkie zbiry miay na piersiach ryngrafy z redaskim orem. - To si nazywa wpa w gwno" - wyjani cicho Dijkstra, zbliywszy si. - A ty, wiedminie, masz chyba wrodzony talent do takiego wpadania. Stj spokojnie i staraj si nie zwrci niczyjej uwagi. Redaczycy obezwadnili wreszcie niewysokiego czarodzieja i podnieli go, trzymajc za rce. By to Artaud Terranova, czonek Kapituy. wiato, ktre pozwalao widzie szczegy, bio z kuli wiszcej nad gow Keiry Metz, czarodziejki, z ktr Geralt wieczorem gawdzi na bankiecie. Ledwie j pozna - zmienia zwiewne tiule na surowy mski ubir, a u boku miaa sztylet. - Zakujcie go - zakomenderowaa krtko. W jej doni zadzwoniy kajdanki wykonane z niebieskawego metalu. - Nie wa si zakada mi tego! - wrzasn Terranova. - Nie wa si, Metz! Jestem czonkiem Kapituy! - Bye. Teraz jeste zwykym zdrajc. I bdziesz potraktowany jak zdrajca. - A ty jeste parszyw dziwk, ktr... Keira cofna si o krok, lekko zakoysaa w biodrach i z caej siy trzasna go pici w twarz. Gowa czarodzieja odskoczya do tyu tak, e przez moment Geralt mia wraenie, e oderwie si od tuowia. Terranova obwis w rkach trzymajcych go ludzi, spywajc krwi z nosa i warg. Czarodziejka nie zadaa drugiego ciosu, cho rk miaa uniesion. Wiedmin dostrzeg mosiny bysk kastetu na jej palcach. Nie zdziwi si. Keira bya mikrej postury, takie uderzenie nie mogo by zadane go pici. Nie poruszy si. Zbiry trzymay go mocno, a kolec korseki ku w pier. Geralt nie by pewien, czy poruszyby si, gdyby by wolny. Czy wiedziaby, co zrobi. Redaczycy zatrzasnli okowy na wykrconych do tyu rkach czarodzieja. Terranova zakrzycza, zatarga si, zgi, zacharcza w wymiotnym odruchu. Geralt wiedzia ju, z czego zrobiono kajdany. By to stop elaza i dwimerytu, rzadkiego minerau, ktrego waciwoci polegay na dawieniu zdolnoci magicznych. Dawieniu takiemu towarzyszyy do przykre dla magikw skutki uboczne. Keira Metz podniosa gow, odgarniajc wosy z czoa. I wtedy go zobaczya. - Co on tu robi, do jasnej cholery? Skd on si tu wzi? - Wpad - odrzek beznamitnie Dijkstra. - On ma talent do wpadania. Co mam z nim zrobi? Keira pomroczniaa, kilkakrotnie tupna obcasem wysokiego buta. - Pilnuj go. Nie mam teraz czasu. Odesza szybko, za ni poszli Redaczycy, wlokc Terranov. wiecca kula pofruna za czarodziejk, ale ju by wit, janiao szybko. Na dany przez Dijkstr znak zbiry puciy Geralta. Szpieg zbliy si i popatrzy wiedminowi w oczy. - Zachowaj bezwzgldny spokj. - Co si tu dzieje? Co to... - I bezwzgldne milczenie. Keira Metz wrcia po krtkiej chwili, nie sama. Towarzyszy jej powowosy czarodziej, ktrego wczoraj przedstawiono Geraltowi jako Detmolda z Ba Ard. Ten na widok wiedmina zakl i uderzy pici o do.

74

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Psiakrew! Czy to ten, ktrego upodobaa sobie Yennefer? - Ten - potwierdzia Keira. - Geralt z Rivii. Problem polega na tym, e ja nie wiem, jak to jest z Yennefer... - Ja te tego nie wiem - wzruszy ramionami Detmold. - W kadym razie on ju jest wmieszany. Za duo widzia. Zabierzcie go do Filippy, ona zadecyduje. Skujcie go. - Nie ma takiej potrzeby - rzek pozornie ospale Dijkstra. - Odpowiadam za niego. Doprowadz go, dokd naley. - wietnie si skada - kiwn gow Detmold. - Bo my nie mamy czasu. Chod, Keira, tam na grze sprawy si komplikuj... - Ale zdenerwowani - mrukn redaski szpieg, patrzc za odchodzcymi. - Brak wprawy, nic innego. A zamachy stanu i pucze s jak chodnik z botwinki. Naley je spoywa na zimno. Idziemy, Geralt. I pamitaj: spokojnie, godnie, bez awantur. Nie ka mi aowa, e nie kazaem ci zakuwa ani pta. - Co tu si dzieje, Dijkstra? - Jeszcze si nie domylie? - szpieg szed obok niego, trzej Redaczycy trzymali si z tyu. Powiedz no szczerze, wiedminie, jak to si stao, e tu si zjawi? - Baem si, e nasturcja uschnie. - Geralt - Dijkstra spojrza na niego krzywo. - Wpade w gwno z gow. Wynurkowae i trzymasz usta nad powierzchni, ale nogami wci nie sigasz dna szamba. Kto podaje ci pomocn do, ryzykujc, e sam si powala i osmrodzi. Poniechaj tedy gupawych artw. To Yennefer kazaa ci tu przyj, tak? - Nie. Yennefer pi w cieplutkim ku. Czy to ci uspokoio? Olbrzymi szpieg odwrci si gwatownie, chwyci, wiedmina za ramiona i przypar go do ciany korytarza. - Nie, nie uspokoio mnie to, ty cholerny durniu - za-sycza. - Czy ty jeszcze nie poje, palancie, e przyzwoici, wierni krlom czarodzieje nie pi dzisiejszej nocy? e w ogle nie kadli si do ek? W cieplutkich kach pi przekupieni przez Nilfgaard zdrajcy. Sprzedawczycy, ktrzy sami szykowali pucz, ale na pniej. Nie wiedzieli, e przejrzano ich plany i uprzedzono zamiary. I oto wanie wyciga si ich z ciepych betw, wali kastetem w zby, nakada na apy obrczki z dwimerytu. Zdrajcy s skoczeni, pojmujesz? Jeeli nie chcesz pj na dno razem z nimi, przesta udawa idiot! Czy wczoraj wieczorem Vilgefortz skaptowa ci? Czy moe ju wczeniej skaptowaa ci Yennefer? Gadaj! Szybko, bo gwno zaczyna zalewa ci usta! - Chodnik z botwinki, Dijkstra - przypomnia Geralt. - Prowad mnie do Filippy. Spokojnie, godnie i bez awantur. Szpieg puci go, cofn si o krok. - Idziemy - powiedzia zimno. - Tymi schodami, w gr. Ale rozmow dokoczymy. Obiecuj ci to. **** Tam, gdzie czyy si cztery korytarze, pod podtrzymujc sklepienie kolumn, byo jasno od latarni i magicznych ku. Toczyli si tu Redaczycy i czarodzieje. Wrd tych ostatnich byli czonkowie Rady - Radcliffe i Sabrina Glevissig. Sabrina, podobnie jak Keira Metz, bya w szarym mskim stroju. Geralt zrozumia, e w przeprowadzanym na jego oczach puczu mona rozrnia stronnictwa po uniformach. Na posadzce klczaa Triss Merigold, schylona nad ciaem lecym w kauy krwi. Geralt pozna Lydi van Bredevoort. Pozna j po wosach i po jedwabnej sukni. Z twarzy nie rozpoznaby jej, bo to ju nie bya twarz. Bya to ohydna, makabryczna trupia maska, byszczca odsonitymi a do poowy policzkw zbami i znieksztacon, zapadnit, le pozrastan koci uchwy. - Zakryjcie j - powiedziaa gucho Sabrina Glevissig. - Gdy skonaa, rozwiaa si iluzja... Cholera, zakryjcie j czym! - Jak to si stao, Radcliffe? - spytaa Triss, cofajc rk od pozacanej rkojeci sztyletu tkwicego poniej mostka Lydii. - Jak to si mogo sta? Miao oby si bez trupw! - Zaatakowaa nas - mrukn czarodziej, opuszczajc gow. - Gdy wyprowadzano Vilgefortza, rzucia si na nas. Powstao zamieszanie... Sam nie wiem, w jaki sposb... To jej wasny

75

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

sztylet. - Zakryjcie jej twarz! - Sabrina odwrcia si gwatownie. Zobaczya Geralta, jej drapiene oczy zalniy jak antracyty. - Skd ten si tu wzi? Triss poderwaa si byskawicznie, przypada do wiedmina. Geralt ujrza tu przed twarz jej do. Potem zobaczy bysk i agodnie pogry si w ciemnoci. Poczu rk na konierzu i gwatowne szarpnicie. - Trzymajcie go, bo upadnie - gos Triss by nienaturalny, brzmia w nim udawany gniew. Szarpna nim ponownie, tak by na moment znalaz si tu przy niej. - Wybacz - usysza jej prdki szept. - Musiaam. Ludzie Dijkstry przytrzymali go. Poruszy gow. Przestawia si na inne zmysy. W korytarzach panowa ruch, powietrze falowao, nioso zapachy. I gosy. Sabrina Glevissig kla, Triss mitygowaa j. mierdzcy koszarami Redaczycy wlekli po pododze bezwadne ciao szepczce jedwabiem sukni. Krew. Zapach krwi. I zapach ozonu. Zapach magii. Podniesione gosy. Kroki, nerwowy stukot obcasw. - Pospieszcie si! To wszystko zbyt dugo si cignie! Powinnimy ju by w Garstangu! Filippa Eilhart. Zdenerwowana. - Sabrina, znajd prdko Marti Sodergren. Jeli bdzie trzeba, wycignij j z ka. Z Gedymdeithem jest le. To chyba zawa. Niech Marti si nim zajmie. Ale nie mw niczego, ani jej, ani temu, z ktrym pi. Triss, odszukaj i sprowad do Garstangu Dorreggraya, Drithelma i Carduina. - Po co? - Reprezentuj krlw. Niech Ethain i Esterad bd poinformowani o naszej akcji i o jej skutkach. Zaprowadzisz ich... Triss, masz na rku krew! Kto? - Lydia. - Jasna cholera. Kiedy? Jak? - Czy to wane jak? - zimny, spokojny gos. Tissaia de Vries. Szelest sukni. Tissaia bya w sukni balowej. Nie w rebelianckim uniformie. Geralt nadstawi uszu, ale nie sysza dzwonienia kajdan z dwimerytu. - Udajesz przejt? - Powtrzya Tissaia. - Zmartwiona? Gdy organizuje si rewolty, gdy sprowadza si noc uzbrojonych zbirw, trzeba Uczy si z ofiarami. Lydia nie yje, Hen Gedymdeith umiera. Widziaam przed chwil Artauda ze zmasakrowan twarz. Ile jeszcze bdzie ofiar, Filippo Eilhart? - Nie wiem - odpowiedziaa twardo Filippa. - Ale nie cofn si. - Oczywicie. Ty nie cofasz si przed niczym. Powietrze drgno, obcasy stukny o posadzk w znajomym rytmie. Filippa sza ku niemu. Zapamita nerwowy rytm jej krokw, gdy wczoraj razem szli przez sal Aretuzy, by uraczy si kawiorem. Zapamita zapach cynamonu i nardu. Teraz ten zapach miesza si z zapachem sody. Geralt wyklucza swj udzia w jakimkolwiek przewrocie czy puczu, ale zastanowi si, czy uczestniczc pomylaby o uprzednim wyczyszczeniu zbw. - On ci nie widzi, Fil - powiedzia pozornie ospale Dijkstra. - Niczego nie widzi i niczego nie widzia. Ta z piknymi wosami olepia go. Sysza oddech Filippy i czu kady jej ruch, ale niezdarnie poruszy gow, udajc bezradno. Czarodziejka nie daa si nabra. - Nie udawaj, Geralt. Triss zamia ci oczy, ale wszake nie odebraa rozumu. Jakim cudem si tu znalaze? - Wpadem. Gdzie jest Yennefer? - Bogosawieni ci, ktrzy nie wiedz - w gosie Filippy nie byo drwiny. - Albowiem duej poyj. Bd wdziczny Triss. To byo mikkie zaklcie, zama wkrtce minie. A ty nie widziae tego, czego nie wolno ci byo zobaczy. Pilnuj go, Dijkstra. Zaraz wrc. Znowu poruszenie. Gosy. Dwiczny sopran Keiry Metz, nosowy bas Radcliffe'a. Stuk redaskich buciorw. I podniesiony gos Tissai de Vries. - Pucie j! Jak moglicie? Jak moglicie jej to zrobi? - To zdrajczyni! - nosowo, Radcliffe. - Nigdy w to nie uwierz! - Krew nie woda - zimno, Filippa Eilhart. - A cesarz Emhyr obieca elfom wolno. I wasne,

76

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

niezalene pastwo. Tu, na tych ziemiach. Oczywicie, po wyrniciu ludzi. I to wystarczyo, by natychmiast nas zdradzia. - Odpowiedz! - Tissaia de Vries, z emocj. - Odpowiedz jej, Enid! - Odpowiedz, Francesca. Brzk kajdan z dwimerytu. I piewny elfi akcent Franceski Findabair, Stokrotki z Dolin, najpikniejszej kobiety wiata. - Va vort a me, Dh'oine. N'aen te a dice'n. - Czy to ci wystarczy, Tissaia? - gos Filippy, jak szczeknicie. - Czy teraz mi wierzysz? Ty, ja, my wszyscy jestemy i zawsze bylimy dla niej Dh'oine, ludmi, ktrym ona, Aen Seidhe, nie ma nic do powiedzenia. A ty, Fercart? Co tobie przyrzekli Vilgefortz i Emhyr, e zdecydowae si zdradzi? - Id do diaba, zboczona gamratko. Geralt wstrzyma oddech, ale nie dobieg go odgos kastetu zderzajcego si ze szczk. Filippa bya bardziej opanowana od Keiry. Albo nie miaa kastetu. - Radcliffe, zabierz zdrajcw do Garstangu! Detmold, podaj rami arcymistrzyni de Vries. Idcie. Ja zaraz docz. Kroki. Zapach cynamonu i nardu. - Dijkstra. - Jestem, Fil. - Twoi podkomendni nie s tu ju potrzebni. Niech wracaj do Loxii. - Czy aby na pewno... - Do Loxii, Dijkstra! - Rozkaz, miociwa pani - w gosie szpiega zabrzmiao szyderstwo. - Pachokowie odejd, zrobili, co do nich naleao. Teraz to jest ju wycznie sprawa czarodziejw. A zatem i ja nie mieszkajc schodz z piknych oczu waszej wysokoci. Podzikowa za pomoc i wspudzia w puczu nie oczekiwaem, ale pewien jestem, e wasza wysoko zachowa mnie we wdzicznej pamici. - Wybacz, Sigismund. Dzikuj ci za pomoc. - Nie ma za co, caa przyjemno po mojej stronie. Hej, Voymir, zbierz ludzi. Piciu zostaje ze mn. Reszt sprowad na d i zaokrtuj na Spad". Tylko cichcem, na paluszkach, bez szumu, bez sensacji. Bocznymi korytarzami. W Loxii i w porcie ani pary z gby! Wykona! - Nic nie widziae, Geralt - powiedziaa szeptem Filippa Eilhart, wionc na wiedmina cynamonem, nardem i sod. - Niczego nie syszae. Z Vilgefortzem nigdy nie rozmawiae. Dijkstra zabierze ci teraz do Loxii. Postaram si odnale ci tam, gdy... Gdy wszystko si skoczy. Obiecaam ci co wczoraj i dotrzymam sowa. - Co z Yennefer? - On chyba ma obsesj - Dijkstra wrci, szurajc nogami. - Yennefer, Yennefer... Do znudzenia. Nie przejmuj si nim, Fil. S waniejsze sprawy. Czy przy Vilgefortzu znaleziono to, co spodziewano si znale? - Owszem. Prosz, to dla ciebie. - Oho! - szelest rozwijanego papieru. - Oho! Oho, oho! Piknie! Diuk Nitert. Wybornie! Baron... - Dyskretniej, bez nazwisk. I bardzo ci prosz, po powrocie do Tretogoru nie zaczynaj od razu od egzekucji. Nie wywouj przedwczenie skandalu. - Nie obawiaj si. Choptysie z tej listy, tak ase na nilfgaardzkie zoto, s bezpieczni. Na razie. To bd moje kochane marioneteczki do pocigania za sznureczki. A pniej naoy si im sznureczki na szyjeczki... Ciekawo, byty i inne listy? Zdrajcy z Kaedwen, z Temerii, z Aedirn? Rad bym rzuci na nie okiem. Choby ktem oka... - Wiem, e rad by. Ale to nie twoja sprawa. Tamte listy dostali Radcliffe i Sabrina Glevissig, ju oni bd wiedzieli, jak si nimi posuy. A teraz egnaj. Spiesz si. - Fil. - Sucham. - Przywr wiedminowi wzrok. Niech si nie potyka na schodach. **** W sali balowej Aretuzy bankiet trwa nadal, ale zmieni form na bardziej tradycyjn i

77

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

swojsk. Stoy poprze-suwano, czarodzieje i czarodziejki poznosili do sali zdobyte gdzie fotele, krzesa i zydle, porozsiadali si na nich i powicili rozmaitym rozrywkom. Wikszo tych rozrywek bya nietaktowna. Liczna grupa, obsiadszy dookoa wielki anta siwuchy, pia, gawdzc i od czasu do czasu wybuchajc gromkim miechem. Ci, ktrzy jeszcze niedawno delikatnie kuli wyszukane zakski srebrnymi widelczykami, teraz bez enady ogryzali trzymane oburcz baranie ebra. Kilku rno w karty, lekcewac otoczenie. Kilku spao. W kcie jaka para caowaa si zapamitale, a zapa, z jakim to czynili, wskazywa, e nie poprzestan na caowaniu. - Popatrz tylko na nich, wiedminie - Dijkstra przechyli si przez balustrad kruganka, przygldajc si czarodziejom z wysokoci. - Jak si radonie bawi, pomylaby, pacholta. A tymczasem ich Rada wanie przydupia bez maa ca ich Kapitu i sdzi j za zdrad, za kumanie si z Nilfgaardem. Spjrz na t park. Zaraz poszukaj sobie ustronnego kcika, a zanim skocz si gzi, Vilgefortz bdzie wisia. Ach, dziwny jest ten wiat... - Zamknij si, Dijkstra. **** Droga wiodca ku Loxii wgryzaa si zygzakiem schodw w zbocze gry. Schody czyy tarasy, udekorowane zaniedbanymi ywopotami, klombami i przysuszonymi agawami w donicach. Na jednym z mijanych tarasw Dijkstra zatrzyma si, podszed do muru, do rzdu kamiennych bw chimer, z paszcz ktrych ciurkaa woda. Szpieg pochyli si, pi dugo. Wiedmin przybliy si do balustrady. Morze pobyskiwao zotem, niebo miao kolor jeszcze bardziej kiczowaty ni na obrazach w Galerii Chway. W dole widzia oddziaek odesanych z Aretuzy Redaczykw, w karnym szyku zmierzajcy do portu. Przechodzili wanie przez mostek spinajcy brzegi skalnej rozpadliny. Tym, co nagle zwrcio jego uwag, bya samotna kolorowa posta. Posta rzucaa si w oczy, bo poruszaa si szybko. I w przeciwnym kierunku ni Redaczycy. W gr, do Aretuzy. - No - Dijkstra ponagli go chrzkniciem. - Komu w drog, temu czas. - Jeli ci tak spieszno, id sam. - No pewnie - wykrzywi si szpieg. - A ty wrcisz na gr ratowa twoj Yennefer. I narozrabiasz jak pijany gnom. Idziemy do Loxii, wiedminie. Czy ty zudzenia masz, czy co w tym rodzaju? Mylisz, e wycignem ci z Aretuzy z dugo tajonej mioci? Ot nie. Wycignem ci stamtd, bo jeste mi potrzebny. - Do czego? - Udajesz? W Aretuzie studiuje dwanacie panienek z pierwszych rodw Redanii. Nie mog ryzykowa konfliktu z szanown rektork, Margarit Laux-Antille. Rektorka nie wyda mi Cirilli, ksiniczki Cintry, ktr Yennefer przywioza na Thanedd. Natomiast tobie j wyda. Gdy j o to poprosisz. - Skd mieszne przypuszczenie, e poprosz? - Ze miesznego zaoenia, e zechcesz zapewni Cirilli bezpieczestwo. Pod moj opiek, pod opiek krla Vizimira, bdzie bezpieczna. W Tretogorze. Na Thanedd bezpieczna nie jest. Powstrzymaj si od zoliwych' komentarzy. Tak, wiem, e pocztkowo krlowie nie mieli wobec dziewczyny najpikniejszych planw. Ale to si zmienio. Teraz stao si oczywiste, e ywa, zdrowa i bezpieczna Cirilla moe by w nadcigajcej wojnie warta wicej ni dziesi hufcw cikiej jazdy. Martwa nie jest warta funta kakw. - Filippa Eilhart wie, co zamierzasz? - Nie wie. Nie wie nawet tego, e ja wiem, e dziewczyna jest w Loxii. Moja niegdy ukochana Fil wysoko zadziera gow, ale krlem Redanii wci jest Vizimir. Ja wykonuj rozkazy Vizimira, knowania czarodziejw gwno mnie obchodz. Cirilla wsidzie na Spad" i poegluje do Novigradu, stamtd pojedzie do Tretogoru. I bdzie bezpieczna. Wierzysz mi? Wiedmin pochyli si ku jednej z gw chimer, popi wody ciurkajcej z monstrualnej paszczy. - Wierzysz mi? - powtrzy Dijkstra, stajc nad nim. Geralt wyprostowa si, otar wargi i z caych si waln go w szczk. Szpieg zatoczy si, ale nie upad. Najbliszy z Redaczykw przyskoczy i chcia chwyci wiedmina, ale chwyci powietrze, a zaraz potem usiad, wypluwajc krew i zb. Wtedy rzucili si na niego wszyscy. Powsta cisk,

78

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

niead, zamieszanie i krtwa, a o to wanie wiedminowi chodzio. Jeden Redaczyk z trzaskiem wyrn twarz w kamienny eb chimery, ciurkajca z paszczy woda natychmiast zabarwia si na czerwono. Drugi dosta nasad pici w tchawic, zgi si, jakby wyrywano mu genitalia. Trzeci, walnity okciem w oko, odskoczy z jkiem. Dijkstra chwyci wiedmina w niedwiedzi ucisk, a Geralt z moc uderzy go obcasem w rdstopie. Szpieg zawy i przekomicznie zaplsa na jednej nodze. Kolejny zbir chcia rbn wiedmina kordem, ale rbn powietrze. Geralt chwyci go jedn rk za okie, drug za nadgarstek, zakrci, zwalajc na ziemi dwch innych, prbujcych wsta. Trzymany zbir by silny, ani myla wypuci korda. Geralt wzmocni chwyt i z trzaskiem zama mu rk. Dijkstra, nadal kicajc na jednej nodze, podnis z ziemi korsek i zamierza przybi wiedmina do muru trj-zbnym ostrzem. Geralt uchyli si, chwyci drzewce oburcz i zastosowa znan uczonym zasad dwigni. Szpieg, widzc rosnce w oczach cegy i fugi muru, puci korsek, ale i tak zbyt pno, by unikn zderzenia si kroczem z ciurkajcym wod bem chimery. Geralt wykorzysta korsek do zwalenia z ng kolejnego zbira, potem opar drzewce o posadzk i uderzeniem buta zama je, skracajc do dugoci miecza. Wyprbowa pak, najpierw walc w kark Dijkstr siedzcego okrakiem na chimerze, a zaraz po tym uciszajc wycie draba ze zaman rk. Szwy dubletu ju dawno puciy pod obiema pachami i wiedmin czu si znacznie lepiej. Ostatni trzymajcy si na nogach drab te zaatakowa korsek, sdzc, e jej dugo daje mu przewag. Geralt uderzy go w nasad nosa, drab z impetem usiad na donicy z agaw. Inny Redaczyk, nadzwyczaj uparty, wczepi si w udo wiedmina i ugryz go bolenie. Wiedmin zrobi si zy i silnym kopniakiem pozbawi gryzonia moliwoci gryzienia. Na schody wbieg zdyszany Jaskier, zobaczy, co si dzieje, i zblad jak papier. - Geralt! - wrzasn po chwili. - Ciri znikna! Nie ma jej! - Spodziewaem si tego - wiedmin zdzieli kijem kolejnego Redaczyka nie chccego lee spokojnie. - Ale dajesz na siebie czeka, Jaskier. Mwiem ci wczoraj, gdyby co si stao, masz w dyrdy lecie do Aretuzy! Przyniose mj miecz? - Obydwa! - Ten drugi to miecz Ciri, idioto - Geralt grzmotn draba usiujcego wsta z agawy. - Nie znam si na mieczach - wysapa poeta. - Na bogw, przesta ich tuc! Nie widzisz redaskich orw? To ludzie krla Vizimira! To oznacza zdrad i bunt, za to mona trafi do lochu... - Na szafot - zabekota Dijkstra, dobywajc sztyletu i zbliajc si chwiejnym krokiem. Obaj pjdziecie na szafot... Wicej powiedzie nie zdy, bo upad na czworaki, palnity w bok gowy uomkiem drzewca korseki. - amanie koem - oceni ponuro Jaskier. - Poprzedzone szarpaniem gorcymi kleszczami... Wiedmin kopn szpiega w ebra. Dijkstra przewrci si na bok jak ubity o. - wiartowanie - oceni poeta. - Przesta, Jaskier. Dawaj oba miecze. I zjedaj std, ale szybko. Uciekaj z wyspy. Uciekaj jak najdalej! - A ty? - Wracam na gr. Musz ratowa Ciri... I Yennefer. Dijkstra, le grzecznie i zostaw w spokoju sztylet! - Nie ujdzie ci to pazem - wydysza szpieg. - Sprowadz moich... Pjd za tob... - Nie pjdziesz. - Pjd. Mam na pokadzie Spady" pidziesiciu ludzi... - A jest wrd nich cyrulik? - H? Geralt zaszed szpiega od tyu, schyli si, chwyci go za stop, szarpn, skrci raptownie i bardzo mocno. Chrupno. Dijkstra zawy i zemdla. Jaskier wrzasn, jak gdyby to by jego wasny staw. - To, co zrobi mi po wiartowaniu - mrukn wiedmin - to ju mnie mao obchodzi.

79

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

**** W Aretuzie panowaa cisza. Na sali balowej pozostay ju wycznie niedobitki, nie majce si, by haasowa. Geralt omin sal, nie chcc, by go zauwaono. Nie bez trudu odnalaz komnatk, w ktrej nocowa z Yennefer. Korytarze paacu byy istnym labiryntem i wszystkie wyglday tak samo. Szmaciana laleczka patrzya na niego oczami z guzikw. Usiad na ku, mocno obejmujc gow domi. Na pododze komnatki nie byo krwi. Ale na oparciu krzesa wisiaa czarna suknia. Yennefer przebraa si. W mski strj, uniform spiskowcw? Albo wywleczono j w bielinie. W kajdanach z dwimerytu. **** We wnce okna siedziaa Marti Sodergren, uzdrowicielka. Podniosa gow, syszc jego kroki. Policzki miaa mokre od ez. - Hen Gedymdeith nie yje - powiedziaa amicym si gosem. - Serce. Niczego nie mogam zrobi... Dlaczego wezwali mnie tak pno? Sabrina uderzya mnie. Uderzya mnie w twarz. Dlaczego? Co tu si stao? - Czy widziaa Yennefer? - Nie, nie widziaam. Zostaw mnie. Chc by sama. - Wska mi najkrtsz drog do Garstangu. Prosz. **** Powyej Aretuzy byy trzy zakrzaczone tarasy, dalej zbocze gry robio si urwiste i niedostpne. Nad urwiskiem wznosi si Garstang. U podstawy paac by ciemnym, jednolicie gadkim, przylepionym do ska blokiem kamienia. Dopiero wysza kondygnacja pobyskiwaa marmurem i witraami okien, zocia si w socu blach kopu. Brukowana droga wiodca do Garstangu i dalej, na szczyt, wia si dookoa gry jak w. Bya jednak jeszcze jedna droga, krtsza - schody czce tarasy, tu pod Garstangiem znikajce w czarnej paszczce tunelu. Te wanie schody wskazaa wiedminowi Marti Sodergren. Zaraz za tunelem by most spinajcy krawdzie przepaci. Za mostem schody piy si ostro w gr i skrcay, giny za zaomem. Wiedmin przyspieszy kroku. Balustrada schodw udekorowana bya poskami faunw i nimf. Poski sprawiay wraenie ywych. Poruszay si. Medalion wiedmina zacz silnie drga. Przetar oczy. Pozorny ruch poskw polega na tym, e zmieniay posta. Gadki kamie zamienia si w porowat, bezksztatn mas, zart przez wichry i sl. I zaraz po tym odnawia si znowu. Wiedzia, co to znaczy. Maskujca Thanedd iluzja chwiaa si, zanikaa. Mostek te by czciowo iluzoryczny. Przez dziurawy jak rzeszoto kamufla przezieraa przepa i huczcy na jej dnie wodospad. Nie byo ciemnych pyt wskazujcych bezpieczn drog. Przeszed przez mostek powoli, baczc na kady krok, przeklinajc w duchu strat czasu. Gdy znalaz si po drugiej stronie przepaci, usysza kroki biegncego czowieka. Pozna go od razu. Z gry, ze schodw, zbiega Dorregaray, czarodziej bdcy w subie krla Ethaina z Cidaris. Pamita sowa Filippy Eilhart. Czarodziejw, ktrzy reprezentowali neutralnych krlw, zaproszono do Garstangu jako obserwatorw. Ale Dorregaray gna po schodach w tempie, ktre sugerowao, e zaproszenie nagle odwoano. - Dorregaray! - Geralt? - sapn czarodziej. - Co ty tu robisz? Nie stj, uciekaj! Szybko w d, do Aretuzy! - Co si stao? - Zdrada! - Co? Dorregaray nagle drgn i kaszln dziwnie, a zaraz po tym pochyli si i upad prosto na

80

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

wiedmina. Zanim Geralt chwyci go, zdy dostrzec brzechw szaropirej strzay sterczcej mu z plecw. Zachwia si z czarodziejem w objciach i to uratowao mu ycie, bo druga identyczna strzaa, zamiast przebi mu gardo, upna w oblenie umiechnit facjat kamiennego fauna, utrcajc mu nos i cz policzka. Wiedmin puci Dorregaraya i zanurkowa za balustrad schodw. Czarodziej zwali si na niego. Strzelcw byo dwch i obaj mieli u czapek wiewircze ogony. Jeden zosta na szczycie schodw, napinajc uk, drugi wycign miecz z pochwy i popdzi w d, sadzc po kilka stopni. Geralt strci z siebie Dorregaraya, zerwa si dobywajc miecza. Strzaa zapiewaa, wiedmin przerwa piew, odbijajc grot szybkim uderzeniem klingi. Drugi elf by ju blisko, ale na widok odbijanej strzay zawaha si na moment. Ale tylko na moment. Rzuci si na wiedmina, zawijajc mieczem do cicia. Geralt sparowa krtko, ukonie, tak by klinga elfa zelizna si po jego ostrzu. Elf straci rwnowag, wiedmin obrci si pynnie i cia go w bok szyi, pod ucho. Tylko raz. Wystarczyo. Strzelec na szczycie schodw znowu napina uk, ale nie zdy spuci ciciwy. Geralt zobaczy bysk, elf krzykn, rozoy rce i run w d, turlajc si po stopniach. Kubrak na jego plecach pon. Ze schodw zbiega nastpny czarodziej. Na widok wiedmina zatrzyma si, unis rk. Geralt nie traci czasu na wyjanienia, pad pasko na ziemi, a ognista byskawica z sykiem przeleciaa nad nim, w drobny py rozbijajc statu fauna. - Przesta! - wrzasn. - To ja, wiedmin! - Psiakrew - wydysza czarodziej, podbiegajc. Geralt nie przypomina go sobie z bankietu. Wziem ci za jednego z tych elfich bandytw... Co z Dorregarayem? yje? - Chyba tak... - Prdko, na drug stron mostu! Przecignli Dorregaraya, szczliwie, bo w popiechu nie zwracali uwagi na chwiejc si i zanikajc iluzj. Nikt ich nie ciga, mimo to czarodziej wycign rk, wyskandowa zaklcie i kolejn byskawic rozwali most. Kamienie zahuczay po cianach przepaci. - To ich powinno zatrzyma - powiedzia. Wiedmin otar krew pync z ust Dorregaraya. - On ma przebite puco. Moesz mu pomc? - Ja mog powiedziaa Marti Sodergren, z wysikiem wspinajc si po schodach od strony Aretuzy, od tunelu. -Co tu si dzieje, Carduin? Kto go postrzeli? - Scoia'tael - czarodziej wytar czoo rkawem. - W Garstangu trwa walka. Przeklta banda, jedni lepsi od drugich! Filippa noc zakuwa Vilgefortza w kajdany, a Vilgefortz i Francesca Findabair sprowadzaj na wysp Wiewirki! A Tissaia de Vries... Jasna cholera, ta narobia zamieszania! - Mwe skadniej, Carduin! - Nie bd traci czasu na gadanie! Uciekam do Loxii, stamtd natychmiast teleportuj si do Koviru. A ci tam, w Garstangu, niech si wyrn nawzajem! To ju nie ma adnego znaczenia! Jest wojna! Caa ta draka bya uknuta przez Filipp, by umoliwi krlom wszczcie wojny z Nilfgaardem! Meve z Lyrii i Demawend z Aedirn sprowokowali Nilfgaard! Rozumiecie to? - Nie - powiedzia Geralt. - I wcale nie chcemy rozumie. Gdzie jest Yennefer? - Przestacie! - wrzasna Marti Sodergren, schylona nad Dorregarayem. - Pomcie mi! Przytrzymajcie go! Nie mog wycign strzay! Pomogli jej. Dorregaray jcza i dygota, schody te dray. Geralt pocztkowo sdzi, e to magia leczcych zakl Marti. Ale to by Garstang. Nagle eksplodoway witrae, w oknach paacu zamigota ogie, zakbi si dym. - Jeszcze si bij - zgrzytn zbami Carduin. - Tam idzie ostro, zaklcie na zaklcie... - Zaklcia? W Garstangu? Tam jest przecie aura antymagiczna! - To sprawka Tissai. Nagle zdecydowaa si, po czyjej stronie stan. Zdja blokad, zlikwidowaa aur i zneutralizowaa dwimeryt. Wtedy wszyscy skoczyli sobie do garde! Vilgefortz i Terranova z jednej, Filippa i Sabrina z drugiej strony... Pky kolumny i sklepienie si zawalio... A Francesca otworzya wejcie do podziemi, stamtd nagle wyskoczyy te elfie diaby... Krzyczelimy, e jestemy neutralni, ale Vilgefortz tylko si zamia. Zanim zdylimy zbudowa oson, Drithelm dosta strza w oko, Rejeana nadziali jak jea... Na dalszy rozwj wypadkw nie czekaem. Marti, dugo jeszcze? Musimy std wia!

81

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Dorregaray nie bdzie mg i - uzdrowicielka wytara zakrwawione rce w bia balow sukni. - Teleportuj nas, Carduin. - Std? Oszalaa chyba. Za blisko Tor Lara. Portal Lary emanuje i wykrzywi kady teleport. Std nie mona si teleportowa! - On nie moe chodzi! Musz przy nim zosta... - To zosta! Carduin wsta. I baw si dobrze! Mnie ycie mie! Wracam do Koviru! Kovir jest neutralny! - Piknie - wiedmin splun, patrzc za nikncym w tunelu czarodziejem. - Koleestwo i solidarno! Ale i ja nie mog z tob zosta, Marti. Musz i do Garstangu. Twj neutralny konfrater rozpieprzy most. Jest inna droga? Marti Sodergren pocigna nosem. Potem podniosa gow i pokiwaa twierdzco. **** By ju pod murem Garstangu, gdy na gow spada mu Keira Metz. Wskazana przez uzdrowicielk droga wioda przez wiszce ogrody poczone serpentyn schodkw. Schodki gsto poronite byy bluszczem i kaprifolium, zielsko utrudniao wspinaczk, ale dawao ukrycie. Udao mu si niepostrzeenie dosta pod sam mur paacu. Gdy szuka wejcia, spada na niego Keira, obydwoje zwalili si w krzaki tarniny. - Wybiam sobie zb - stwierdzia ponuro czarodziejka, seplenic lekko. Bya rozczochrana, brudna, pokryta tynkiem i sadz, na policzku miaa wielki krwiak. - I chyba zamaam nog - dodaa, plujc krwi. - To ty, wiedminie? Spadam na ciebie? Jakim cudem? - Te si zastanawiam. - Terranova wyrzuci mnie oknem. - Moesz wsta? - Nie, nie mog. - Chc dosta si do rodka. Nie zauwaony. Ktrdy? - Czy wszyscy wiedmini - Keira spluna ponownie, jkna, prbujc unie si na okciu s wariatami? W Garstangu trwa walka! Tam gotuje si tak, e a sztukateria pynie ze cian! Szukasz guza? - Nie. Szukani Yennefer. - Ha! - Keira zaprzestaa wysikw, pooya si na wznak. - Chciaabym, eby i mnie kto tak kocha. We mnie na rce. - Moe innym razem. Troch si spiesz. - We mnie na rce, mwi! Wska ci drog do Garstangu. Musz dosta tego skurwysyna Terranov. No, na co czekasz? Sam nie odnajdziesz wejcia, a jeli nawet, to wykocz ci skurwysyskie elfy... Ja nie mog chodzi, ale jestem jeszcze zdolna do rzucenia paru zakl. Jeli kto stanie nam na drodze, poauje. Wrzasna, gdy j podnosi. - Przepraszam. - Nie szkodzi - otoczya mu szyj ramionami, - To ta noga. Cigle pachniesz jej perfumami, wiesz? Nie, nie tdy. Zawr i id pod gr. Jest drugie wejcie, od strony Tor Lara. Moe tam nie ma elfw... Auuu! Ostroniej, cholera! - Przepraszam. Skd wzili si tu Scoia'tael? - Byli w podziemiach. Thanedd jest pusta jak upina, tam jest wielka kawerna, mona wpyn statkiem, jeli si wie ktrdy. Kto im zdradzi ktrdy... Auuuu! Uwaaj! Nie trz mn! - Przepraszam. A wic Wiewirki przypyny morzem? Kiedy? - Cholera wie kiedy. Moe wczoraj, moe tydzie temu? Mymy szykowali si na Vilgefortza, a Vilgefortz na nas. Vilgefortz, Francesca, Terranova i Fercart... Niele nas wyrolowali. Filippa mylaa, e im chodzio o powolne przejcie wadzy w Kapitule, o wywieranie wpywu na krlw... A oni mieli zamiar wykoczy nas w trakcie zjazdu... Geralt, ja tego nie wytrzymam... Noga... Po mnie na chwil. Auuuuu! - Keira, to otwarte zamanie. Krew cieknie przez nogawk. - Zamknij si i suchaj. Bo tu chodzi o twoj Yennefer. Weszlimy do Garstangu, do sali

82

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

obrad. Tam jest blokada antymagiczna, ale to nie dziaa na dwimeryt, czulimy si bezpieczni. Zacza si ktnia. Tissaia i ci neutralni wrzeszczeli na nas, mymy wrzeszczeli na nich. A Vilgefortz milcza i umiecha si... **** - Powtarzam, Vilgefortz jest zdrajc! Skuma si z Emhyrem z Nilfgaardu, wcign do spisku innych! Zama Prawo, sprzeniewierzy si nam i krlom... - Powoli, Filippa. Ja wiem, e aski, ktrymi otacza ci Vizimir, znacz dla ciebie wicej ni solidarno Bractwa. To samo dotyczy ciebie, Sabrina, bo identyczn rol odgrywasz w Kaedwen. Keira Metz i Triss Merigold reprezentuj interesy Foltesta z Temerii, Radcliffe jest narzdziem Demawenda z Aedirn... - Co to ma do rzeczy, Tissaia? - Interesy krlw nie musz pokrywa si z naszymi. Ja doskonale wiem, o co chodzi. Krlowie rozpoczli eksterminacj elfw i innych nieludzi. Moe ty, Filippa, uwaasz to za suszne. Moe ty, Radcliffe, uwaasz za waciwe wspomaga wojska Demawenda w obawach na Scoia'tael. Ale ja jestem temu przeciwna. I nie dziwi si Enid Findabair, e jest temu przeciwna. Ale to jeszcze nie oznacza zdrady. Nie przerywaj mi! Ja doskonale wiem, co zamierzyli wasi krlowie, wiem, e chc rozpta wojn. Dziaania, ktre miayby tej wojnie zapobiec, s moe zdrad w oczach twojego Vizimira, ale w moich nie. Jeeli chcesz sdzi Vilgefortza i Francesk, sd rwnie mnie! - O jakiej wojnie mwi si tutaj? Mj krl, Esterad z Koviru, nie poprze adnych agresywnych dziaa wobec cesarstwa Nilfgaardu! Kovir jest i pozostanie neutralny! - Jeste czonkiem Rady, Carduin! A nie ambasadorem twego krla! - I kto to mwi, Sabrina? - Do! - Filippa walna pici w st. - Zaspokoj twoj ciekawo, Carduin. Pytasz, kto przygotowuje wojn? Przygotowuje j Nilfgaard, ktry zamierza nas zaatakowa i zniszczy. Ale Emhyr var Emreis pamita Wzgrze Sodden i tym razem postanowi zabezpieczy si, wyczy czarodziejw z gry. W tym celu nawiza kontakt z Vilgefortzem z Roggeveen. Kupi go, obiecujc wadz i zaszczyty. Tak, Tissaia. Vilgefortz, bohater spod Sodden, ma oto zosta namiestnikiem i wadc wszystkich zdobytych krajw Pnocy. To Vilgefortz, wspomagany przez Terranov i Fercarta, ma rzdzi prowincjami, ktre powstan w miejscu podbitych krlestw, to on ma wymachiwa nilfgaardzkim batogiem nad zamieszkujcymi te kraje niewolnikami trudzcymi si dla Cesarstwa. A Francesca Finabair, Enid an Gleanna, ma zosta krlow pastwa Wolnych Elfw. Bdzie to oczywicie nilfgaardzki protektorat, ale elfom to wystarczy, jeli tylko cesarz Emhyr da im woln rk w mordowaniu ludzi. A elfy niczego bardziej nie pragn, jak mordowa Dh'oine. - To cikie oskarenie. Dlatego te dowody bd musiay by rwnie wakie. Ale nim rzucisz owe dowody na szal, Filippo Eilhart, bd wiadoma mego stanowiska. Dowody mona fabrykowa, dziaania i ich motywy mona interpretowa. Ale zaistniaych faktw nic nie zmieni. Zamaa jedno i solidarno Bractwa, Filippo Eilhart. Zakua czonkw Kapituy w kajdany jak bandytw. Nie miej wic proponowa mi objcia stanowiska w nowej Kapitule, ktr zamierza utworzy twoja zaprzedana krlom szajka puczystw. Midzy nami jest mier i krew. mier Hena Gedymdeitha. I krew Lydii van Bredevoort. T krew rozlaa z pogard. Bya moj najlepsz uczennic, Filippo Eilhart. Byam zawsze z ciebie dumna. Ale teraz mam dla ciebie wycznie pogard. **** Keira Metz bya blada jak pergamin. - Od jakiego czasu - szepna - w Garstangu jest jakby ciszej. Koczy si... Goni si po paacu. Tam jest pi kondygnacji, siedemdziesit sze komnat i sal. Jest gdzie si goni... - Miaa mwi o Yennefer. Spiesz si. Boj si, e zemdlejesz. - O Yennefer? Ach, tak... Wszystko szo po naszej myli, kiedy nagle pojawia si Yennefer. I wprowadzia na sal to medium... - Kogo? - Dziewczyn, moe czternastoletni. Szare wosy, wielkie zielone oczy... Zanim zdylimy

83

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

si dobrze przyjrze, dziewczyna zaczta wieszczy. Powiedziaa o wydarzeniach w Dol Angra. Nikt nie mia wtpliwoci, e mwi prawd. Bya w transie, a w transie si nie kamie. **** - Wczoraj w nocy - powiedziao medium - wojska ze znakami Lyrii i sztandarami Aedirn dokonay agresji na cesarstwo Nilfgaardu. Zaatakowano Glevitzingen, pograniczny fort w Dol Angra. Heroldowie w imieniu krla Demawenda otrbili po okolicznych wsiach, e od dzi Aedirn przejmuje wadz nad caym krajem. Wezwano ludno do zbrojnego powstania przeciw Nilfgaardowi... - To niemoliwe! To ohydna prowokacja! - Gadko przechodzi ci przez usta to sowo, Filippo Eilhart - powiedziaa spokojnie Tissaia de Vries. - Ale nie ud si, twoje wrzaski nie przerw transu. Mw dalej, dziecko. - Cesarz Emhyr var Emreis wyda rozkaz, by odpowiedzie ciosem na cios. Wojska nilfgaardzkie dzi o wicie wkroczyy do Lyrii i Aedirn. - Tak tedy - umiechna si Tissaia - nasi krlowie pokazali, jacy to z nich rozumni, wiatli i miujcy pokj wadcy. A niektrzy z czarodziejw udowodnili, czyjej sprawie naprawd su. Tych, ktrzy mogliby zapobiec zaborczej wojnie, przezornie zakuto w kajdany z dwimerytu i postawiono im bzdurne zarzuty... - To wszystko wierutne kamstwo! - Do dupy z wami wszystkimi! - wrzasna nagle Sa-brina Glevissig. - Filippa! Co to wszystko znaczy? Co ma znaczy ta draka w Dol Agra? Czy nie ustalilimy, eby nie zaczyna za wczenie? Dlaczego ten pieprzony Dema-wend nie wstrzyma si? Dlaczego ta zdzira Meve... - Zamilcz, Sabrina! - Ale nie, niech mwi - Tissaia de Vries uniosa gow. - Niech powie o skoncentrowanej na granicy armii Henselta z Kaedwen. Niech powie o wojskach Foltesta z Temerii, ktre ju pewnie spuszczaj na wod odzie, do tej pory ukrywane w zarolach nad Jarug. Niech powie o korpusie ekspedycyjnym pod dowdztwem Vizimira z Redanii, stojcym nad Pontarem. Czy ty sdzia, Filippa, e my jestemy lepi i gusi? - To jest jedna wielka cholerna prowokacja! Krl Vizimir... - Krl Vizimir - przerwao beznamitnym gosem szarowose medium - zosta wczoraj w nocy zamordowany. Zasztyletowany przez zamachowca. Redania nie ma ju krla. - Redania ju od dawna nie miaa krla - Tissaia de Vries wstaa. - W Redanii panowaa janie wielmona Filippa Eilhart, godna nastpczyni Raffarda Biaego. Gotowa dla wadzy absolutnej powici dziesitki tysicy istnie. - Nie suchajcie jej! - wrzasna Filippa. - Nie suchajcie tego medium! To narzdzie, bezrozumne narzdzie... Komu ty suysz, Yennefer? Kto rozkaza ci przyprowadzi tu tego potwora? - Ja - powiedziaa Tissaia de Vries. **** - Co byo dalej? Co stao si z dziewczyn? Z Yennefer? - Nie wiem - Keira zamkna oczy. - Tissaia nagle zniosa blokad. Jednym zaklciem. W yciu nie widziaam czego podobnego... Oszoomia nas i przyblokowaa, potem uwolnia Vilgefortza i innych... A Francesca otworzya wejcia do podziemi i w Garstangu nagle zaroio si od Scoia'tael. Dowodzi nimi cudak w zbroi i skrzydlatym, nilfgaardzkim hemie. Pomaga mu typ ze znamieniem na twarzy. Ten umia rzuca zaklcia. I zasania si magi... - Rience. - Moe, nie wiem. Byo gorco... Run strop. Zaklcia i strzay... Masakra... Wrd nich zabity Fercart, wrd nas zabity Drithelm, zabity Radcliffe> zabici Maruard, Rejean i Bianca d'Este... Kontuzjowana Triss Merigold, ranna Sabrina... Gdy Tissaia zobaczya trupy, zrozumiaa swj bd, prbowaa nas chroni, prbowaa mitygowa Vilgefortza i Terranov... Vilgefortz wymia j i wykpi. Wtedy stracia gow i ucieka. Och, Tissaia... Tyle trupw... - Co z dziewczyn i Yennefer? - Nie wiem - czarodziejka zaniosa si kaszlem, spluna krwi. Oddychaa bardzo pytko i z wyranym trudem. - Po ktrej z rzdu eksplozji na moment straciam przytomno. Ten z blizn i

84

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

jego elfy obezwadnili mnie. Terranova najpierw mnie skopa, a potem wyrzuci oknem. - To nie tylko noga, Keira. Masz poamane ebra. - Nie zostawiaj mnie. - Musz. Wrc po ciebie. - Akurat. **** Na pocztku by tylko migotliwy chaos, pulsowanie cieni, kotowisko mroku i jasnoci, chr bekotliwych, dobiegajcych z otchani gosw. Nagle gosy przybray na sile, dookoa eksplodowa wrzask i huk. Jasno wrd mroku staa si ogniem poerajcym arrasy i gobeliny, snopami iskier zdajcymi si tryska ze cian, z balustrad i z kolumn podtrzymujcych sklepienie. Ciri zakrztusia si dymem i zrozumiaa, e to ju nie sen. Sprbowaa wsta, wspierajc si na rkach. Natrafia doni na wilgo, spojrzaa w d. Klczaa w kauy krwi. Tu obok leao nieruchome ciao. Ciao elfa. Poznaa to od razu. - Wsta. Yennefer staa obok. W doni miaa sztylet. - Pani Yennefer... Gdzie my jestemy? Niczego nie pamitam... Czarodziejka szybko chwycia j za rk. - Jestem przy tobie, Ciri. - Gdzie my jestemy? Dlaczego wszystko si pali? Kim jest ten... Ten tutaj? - Powiedziaam ci kiedy, wieki temu, e Chaos wyciga po ciebie rk. Pamitasz? Nie, pewnie nie pamitasz. Ten elf wycign po ciebie rk. Musiaam zabi go noem, bo jego mocodawcy tylko czekaj, by ktra z nas ujawnia si, uywajc magii. I doczekaj si, ale jeszcze nie teraz... Jeste ju cakowicie przytomna? - Ci czarodzieje... - szepna Ciri. - Ci w duej sali... Co ja do nich mwiam? I dlaczego to mwiam? Ja wcale nie chciaam... Ale musiaam mwi! Dlaczego? Dlaczego, pani Yennefer? - Cicho, brzydulko. Popeniam bd. Nikt nie jest doskonay. Z dou rozleg si huk i przeraliwy krzyk. - Chod. Prdko. Nie mamy czasu. Pobiegy korytarzem. Dym by coraz gstszy, dusi, dawi, olepia. Mury dygotay od eksplozji. - Ciri - Yennefer zatrzymaa si na skrzyowaniu korytarzy, mocno cisna do dziewczynki. - Posuchaj mnie teraz, posuchaj uwanie. Ja musz tu zosta. Widzisz te schody? Zejdziesz nimi... - Nie! Nie zostawiaj mnie samej! - Musz. Powtarzam, zejdziesz tymi schodami. Na sam d. Tam bd drzwi, za nimi dugi korytarz. Na kocu korytarza jest stajnia, w niej stoi jeden osiodany ko. Tylko jeden. Wyprowadzisz go i dosidziesz. To wywiczony ko, suy gocom jedcym do Loxii. Zna drog, wystarczy go popdzi. Gdy bdziesz w Loxii, odszukasz Margarit i oddasz si pod jej opiek. Nie odstpuj jej nawet na krok... - Pani Yennefer! Nie! Nie chc by sama! - Ciri - powiedziaa cicho czarodziejka. - Kiedy ju powiedziaam ci, e wszystko, co robi, robi dla twojego dobra. Zaufaj mi. Prosz ci, zaufaj mi. Biegnij. Ciri bya ju na schodach, gdy jeszcze raz usyszaa gos Yennefer. Czarodziejka staa przy kolumnie, opierajc o ni czoo. - Kocham ci, creczko - powiedziaa niewyranie. - Biegnij. **** Osaczyli j w poowie schodw. Z dou dwch elfw z wiewirczymi ogonami u czapek, z gry czowiek w czarnym stroju. Ciri bez namysu przeskoczya przez balustrad i ucieka w boczny korytarz. Pobiegli za ni. Bya szybsza i umknaby im bez trudu, gdyby nie to, e korytarz koczy si otworem okiennym. Wyjrzaa. Wzdu muru bieg kamienny wystp, szeroki moe na dwie pidzi. Ciri przeoya nogi przez parapet i wysza. Odsuna si od okna, przywara plecami do ciany. W oddali lnio

85

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

morze. Z okna wychyli si elf. Mia janiutkie wosy i zielone oczy, na szyi jedwabn chustk. Ciri odsuna si prdko, posuwajc ku drugiemu oknu. Ale przez to drugie wyjrza czowiek w czarnym stroju. Ten mia oczy ciemne i paskudne, na policzku czerwonaw plam. - Mamy ci, dziewko! Spojrzaa w d. Pod sob, bardzo daleko, widziaa dziedziniec. A nad dziedzicem, jakie dziesi stp poniej wystpu, na ktrym staa, by mostek czcy dwa kruganki. Tyle e to nie by mostek. To byy szcztki mostku. Wska kamienna kadka z resztkami pogruchotanej balustrady. - Na co czekacie? - krzykn ten z blizn. - Wyacie i apcie j! Jasnowosy elf ostronie wyszed na wystp, przycisn si plecami do ciany. Wycign rk. By blisko. Ciri przekna lin. Kamienna kadka, pozostao mostu, nie bya wsza ni hutawka w Kaer Morhen, a ona dziesitki razy skakaa na hutawk, umiaa amortyzowa skok i utrzymywa rwnowag. Ale wiedmisk hutawk dzieliy od ziemi cztery stopy, a pod kamienn kadk ziaa przepa tak gboka, e pyty podwrca wydaway si mniejsze od doni. Skoczya, wyldowaa, zachwiaa si, utrzymaa rwnowag, chwytajc si potuczonej balustrady. Pewnymi krokarni osigna kruganek. Nie moga si powstrzyma -odwrcia si i pokazaa przeladowcom zgity okie, gest, ktrego nauczy j krasnolud Yarpen Zigrin. Czowiek z blizn zakl gono. - Skacz! - krzykn do jasnowosego elfa stojcego na wystpie. - Skacz za ni! - Chyba zwariowae, Rience - powiedzia zimno elf. - Skacz sam, jeli wola. **** Szczcie, jak to zwykle bywa, nie dopisao, nie towarzyszyo jej dugo. Gdy zbiega z kruganka i wymkna si za mur, w krzaki tarniny, schwytano j. Schwyta j i unieruchomi w niesamowicie silnym ucisku niski, lekko otyy mczyzna z opuchnitym nosem i rozcit warg. - Tu mi - zasycza. - Tu mi, laleczko! Ciii szarpna si i zawya, bo zacinite na jej ramionach donie poraziy j nagle paroksyzmem obezwadniajcego blu. Mczyzna zarechota. - Nie trzepocz, szary ptaszku, bo przypal ci pirka. Pozwl, niech ci si przyjrz. Niech no popatrz na piskltko, ktre a tyle warte jest dla Emhyra var Emreisa, imperatora Nilfgaardu. I dla Vilgefortza. Ciri przestaa si wyrywa. Niski mczyzna obliza pokaleczon warg. - Ciekawe - zasycza znowu, pochylajc si ku niej. -Taka niby cenna, a ja, uwaasz, nie dabym za ciebie nawet zamanego szelga. Jak te te pozory myl. Ha! Skarbie mj! A gdyby Emhyrowi da ci w prezencie nie Vilgefortz, nie Rience, nie ten galant w pierzastym hemie, ale stary Terranova? Czy Emhyr byby askaw dla starego Terranovy? Co na to powiesz, wieszczko? Wszake umiesz wieszczy! Jego oddech mierdzia nie do wytrzymania. Ciri odwrcia gow, krzywic si. le zrozumia. - Nie kap na mnie dziobkiem, ptaszku! Ja nie lkam si ptaszkw. A moe powinienem? Co, faszywa wrbitko? Podstawiona wyrocznio? Czy powinienem lka si ptaszkw? - Powiniene - szepna Ciri, czujc zawrt gowy i ogarniajce j nagle zimno. Terranova zamia si, odrzucajc gow do tyu. miech zmieni si w ryk blu. Wielka szara sowa bezszelestnie sfruna z gry i wpia mu si szponami w oczy. Czarodziej puci Ciri, gwatownym ruchem strci z siebie sow, a zaraz po tym run na kolana i chwyci si za twarz. Spomidzy palcw zattnia krew. Ciri wrzasna, cofna si. Terranova odj od twarzy zakrwawione i pokryte luzem rce, dzikim, rwcym si gosem zacz skandowa zaklcie. Nie zdy. Za jego plecami pojawi si niewyrany ksztat, wiedmiska klinga zawya w powietrzu i przecia mu kark tu pod potylic.

86

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

**** - Geralt! - Ciri. - Nie czas na czuoci - powiedziaa ze szczytu muru sowa, zamieniajc si w ciemnowos kobiet. - Uciekajcie! Biegn tu Wiewirki! Ciri wyzwolia si z ramion Geralta, spojrzaa ze zdumieniem. Siedzca na szczycie muru kobieta-sowa wygldaa okropnie. Bya osmalona, obszarpana, umazana popioem i krwi. - Ty may potworze - powiedziaa kobieta-sowa, patrzc na ni z gry. - Za t twoj niewczesn wieszczb powinnam ci... Ale obiecaam, co twojemu wiedminowi, a ja zawsze dotrzymuj sowa. Nie mogam da ci Rience'a, Geralt. W zamian daj ci j. yw. Uciekajcie! **** Cahir Mawr Dyffryn aep Ceallach by wcieky. Dziewczyn, ktr rozkazano mu schwyta, widzia tylko przez chwil, ale zanim zdoa cokolwiek przedsiwzi, zatraceni czarownicy rozptali w Garstangu pieko uniemoliwiajce przedsibranie czegokolwiek. Cahir straci orientacj wrd dymu i poaru, na olep kry korytarzami, biega po schodach i krugankach, przeklinajc Vilgefortza, Rience'a, siebie i cay wiat. Od spotkanego elfa dowiedzia si, e dostrzeono dziewczyn poza paacem, uciekajc drog ku Aretuzie. I wtedy szczcie umiechno si do Cahira. Scoia'tael znaleli w stajni osiodanego konia. **** - Biegnij przodem, Ciri. S blisko. Ja ich zatrzymam, a ty biegnij. Biegnij, ile si! Jak na Mordowni! - Ty te chcesz mnie zostawi sam? - Bd tu za tob. Ale nie ogldaj si! - Daj mi mj miecz, Geralt. Spojrza na ni. Ciri odruchowo cofna si. Takich oczu nie widziaa u niego jeszcze nigdy. - Majc miecz, bdziesz moe musiaa zabija. Potrafisz? - Nie wiem. Daj mi miecz. - Biegnij. I nie ogldaj si za siebie. **** Na drodze zaomotay kopyta. Ciri obejrzaa si. I zamara sparaliowana strachem. ciga j czarny rycerz w hemie ozdobionym skrzydami drapienego ptaka. Skrzyda szumiay, powiewa czarny paszcz. Podkowy krzesay iskry na bruku drogi. Nie bya w stanie si poruszy. Czarny ko przedar si przez przydrone krzaki, rycerz krzykn gono. W krzyku tym bya Cintra. Byy w nim noc, mord, krew i pooga. Ciri pokonaa obezwadniajcy strach i rzucia si do ucieczki. Z rozpdu przesadzia ywopot, wpadajc na maleki dziedziniec z basenikiem i fontann. Z dziedzica nie byo wyjcia, dookoa byy mury, wysokie i gadkie. Ko zachrapa tu za jej plecami. Cofna si, potkna i wzdrygna, trafiajc plecami na tward, nieustpliw cian. Bya w puapce. Drapieny ptak zaopota skrzydami, zrywajc si do lotu. Czarny rycerz poderwa konia, przeskoczy ywopot odgradzajcy go od dziedzica. Kopyta zadudniy na pytach posadzki, ko polizn si, pojecha, przysiadajc na zadzie. Rycerz zachwia si w siodle, przechyli. Ko zerwa si, a rycerz spad, oskoczc zbroj o kamie. Podnis si jednak natychmiast, szybko osaczajc Ciri wcinit w rg. - Nie dotkniesz mnie! - krzykna, dobywajc miecza. - Nigdy mnie ju nie dotkniesz! Rycerz zblia si powoli, rosnc nad ni jak ogromna czarna wiea. Skrzyda na jego hemie

87

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

chwiay si i szeleciy. - Nie uciekniesz mi ju, Lwitko z Cintry - w szparze hemu pony bezlitosne oczy. - Nie tym razem. Tym razem nie masz ju dokd ucieka, szalona panno. - Nie dotkniesz mnie - powtrzya gosem zduszonym zgroz, przyparta plecami do kamiennej ciany. - Musz. Wykonuj rozkazy. Gdy wycign ku niej rk, strach ustpi nagle, jego miejsce zaja dzika wcieko. Spite, zastyge w przeraeniu minie zadziaay jak spryny, wszystkie wyuczone w Kaer Morhen ruchy wykonay si same, gadko i pynnie. Ciri skoczya, rycerz rzuci si na ni, ale nie by przygotowany na piruet, ktrym bez wysiku wywina si z za sigu jego rk. Miecz zawy i uksi, niechybnie trafiajc midzy blachy pancerza. Rycerz zachwia si, upad na jedno kolano, spod naramiennika trysna jasnoczerwona struga krwi. Wrzeszczc wciekle, Ciri znowu otoczya go piruetem, znowu uderzya, tym razem prosto w dzwon hemu, obalajc rycerza na drugie kolano. Wcieko i sza zalepiy j zupenie, nie widziaa nic oprcz nienawistnych skrzyde. Posypay si czarne pira, jedno skrzydo odpado, drugie zwiso na zakrwawiony naramiennik. Rycerz, wci nadaremnie usiujc podnie si z kolan, sprbowa zatrzyma kling miecza chwytem pancernej rkawicy, stkn bolenie, gdy wiedmiskie ostrze rozchlastao kolcz siatk i do. Pod kolejnym uderzeniem spad hem, Ciri odskoczya, by nabra impetu do ostatniego, morderczego ciosu. Nie uderzya. Nie byo czarnego hemu, nie byo skrzyde drapienego ptaka, ktrych szum przeladowa j w koszmarach sennych. Nie byo ju czarnego rycerza z Cintry. By klczcy w kauy krwi blady, ciemnowosy modzieniec o oszoomionych bkitnych oczach i ustach wykrzywionych w grymasie strachu. Czarny rycerz z Cintry pad od ciosw jej miecza, przesta istnie, z budzcych groz skrzyde pozostay porbane pira. Przeraony, skulony, broczcy krwi modzik by nikim. Nie znaa go, nigdy go nie widziaa. Nie obchodzi jej. Nie baa si go, nie nienawidzia. I nie chciaa zabija. Rzucia miecz na posadzk. Odwrcia si, syszc krzyki Scoia'tael nadbiegajcych od strony Garstangu. Zrozumiaa, e za moment osacz j na dziedzicu. Zrozumiaa, e dopdz j na drodze. Musiaa by od nich szybsza. Podbiega do karego konia stukajcego podkowami po pytach posadzki, krzykiem popdzia go do galopu, w biegu wskakujc na siodo. **** - Zostawcie mnie... - stkn Cahir Mawr Dyffryn aep Ceallach, odpychajc zdrow rk podnoszcych go elfw. - Nic mi nie jest! To lekka rana... cigajcie j. cigajcie dziewczyn... Jeden z elfw krzykn, na twarz Cahira trysna krew. Drugi Scoia'tael zatoczy si i zwali na kolana, obu rkoma wpijajc si w rozchlastany brzuch. Pozostali odskoczyli, rozprysnli si po dziedzicu, byskajc mieczami. Zaatakowa ich biaowosy potwr. Skoczy na nich z muru. Z wysokoci, z ktrej niepodobna byo skoczy, nie amic ng. Niepodobna byo wyldowa mikko, zawirowa w umykajcym oczom piruecie i w uamku sekundy zabi. Ale biaowosy potwr dokona tego. I zacz zabija. Scoia'tael walczyli zaarcie. Mieli przewag. Ale nie mieli adnych szans. Na rozwartych ze zgrozy oczach Cahira dokonywaa si masakra. Szarowosa dziewczyna, ktra przed chwil go porania, bya szybka, bya niewiarygodnie zwinna, bya jak kocica bronica kocit. Ale biaowosy potwr, ktry wpad midzy Scoia'tael, by jak zerrikaski tygrys. Szarowosa panna z Cintry, ktra z niewiadomych powodw nie zabia go, sprawiaa wraenie szalonej. Biaowosy potwr nie by szalony. By spokojny i zimny. Mordowa spokojnie i zimno. Scoia'tael nie mieli adnych szans. Ich trupy jeden po drugim waliy si na pyty dziedzica. Ale nie ustpowali. Nawet wtedy, gdy zostao tylko dwch, nie uciekli, jeszcze raz zaatakowali biaowosego potwora. Na oczach Cahira potwr odrba jednemu rk powyej okcia, drugiego uderzy pozornie lekkim, niedbaym ciosem, ktry jednak rzuci elfem do tyu. przeway go przez cembrowin fontanny i wwali do wody. Woda przelaa si przez brzeg basenu karminow fal. Elf z odrban rk klcza przy fontannie, bdnym wzrokiem patrzc na buchajcy krwi kikut. Biaowosy potwr chwyci go za wosy i szybkim pocigniciem miecza podern mu gardo. Gdy Cahir otworzy oczy, potwr by tu przy nim.

88

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Nie zabijaj... - szepn, zaprzestajc prb podniesienia si ze liskiej od krwi posadzki. Rozsieczona przez szarowos dziewczyn do przestaa bole, zmartwiaa. - Wiem, kim jeste, Nilfgaardczyku - biaowosy potwr kopn hem z porbanymi skrzydami. - cigae j uparcie i dugo. Ale ju nigdy nie zdoasz jej skrzywdzi. - Nie zabijaj... - Podaj mi jeden powd. Cho jeden. Spiesz si. - To ja... - wyszepta Cahir. - To ja wywiozem j wtedy z Cintry. Z poaru... Ocaliem j. Uratowaem jej ycie... Gdy otworzy oczy, potwora ju nie byo, by na dziedzicu sam na sam z trupami elfw. Woda w fontannie szumiaa, przelewaa si przez brzeg cembrowiny, rozmywaa krew na posadzce. Cahir zemdla. **** U stp wiey sta budynek bdcy jedn wielka sal, czy moe raczej rodzajem perystylu. Dach nad perystylem, zapewne iluzoryczny, wieci dziurami. Wsparty by na kolumnach i pilastrach wyrzebionych w ksztaty skpo odzianych kariatyd o imponujcych biustach. Takie same kariatydy podtrzymyway uk portalu, w ktrym znika Ciri. Za portalem Geralt dostrzeg schody wiodce w gr. Do wiey. Zakl pod nosem. Nie rozumia, dlaczego tam pobiega. Pdzc za ni szczytami murw widzia, jak pad jej ko. Widzia, jak zerwaa si zrcznie, ale zamiast biec dalej wijc si dookoa szczytu serpentyn drogi, nagle pognaa pod gr, w stron samotnej wiey. Dopiero pniej dostrzeg na drodze elfw. Elfy nie widziay Ciri ani jego, zajte ostrzeliwaniem z ukw biegncych pod gr ludzi. Z Aretuzy nadcigaa odsiecz. Zamierza pj schodami ladem Ciri, gdy usysza szmer. Z gry. Odwrci si szybko. To nie by ptak. Vilgefortz, szumic szerokimi rkawami, wlecia przez dziur w dachu, wolno opuci si na posadzk. Geralt stan przed wejciem do wiey, doby miecza i westchn. Mia szczer nadziej, e dramatyczna, finaowa walka rozegra si pomidzy Vilgefortzem a Filipp Eilhart. On sam na taki dramatyzm nie mia najmniejszej ochoty. Vilgefortz otrzepa wams, poprawi mankiety, spojrza na wiedmina i odczyta jego myli. - Cholerny dramatyzm - westchn. Geralt nie skomentowa. - Wesza do wiey? Nie odpowiedzia. Czarodziej pokiwa gow. - Oto mamy wic epilog - powiedzia zimno. - Koniec wieczcy dzieo. A moe to przeznaczenie? Wiesz, dokd prowadz te schody? Do Tor Lara. Do Wiey Mewy. Stamtd nie ma wyjcia. Wszystko si skoczyo. Geralt cofn si tak, by jego flanki chroniy wspierajce portal kariatydy. - A jake - wycedzi, obserwujc rce czarodzieja. - Wszystko si skoczyo. Poowa twoich wsplnikw nie yje. Trupy cignitych na Thanedd elfw le pokotem std a do Garstangu. Reszta ucieka. Z Aretuzy nadcigaj czarodzieje i ludzie Dijkstry. Nilfgaardczyk, ktry mia zabra Ciri, pewnie si ju wykrwawi. A Ciri jest tam, w wiey. Stamtd nie ma wyjcia? Rad jestem to sysze. To znaczy, e prowadzi tam tylko jedno wejcie. To, ktre zagradzam. Vilgefortz achn si. - Jeste niepoprawny. Nadal nie potrafisz prawidowo oceni sytuacji. Kapitua i Rada przestay istnie. Wojska cesarza Emhyra id na pnoc; pozbawieni czarodziejskiej rady i pomocy krlowie s bezradni jak dzieci. Pod naporem Nilfgaardu ich krlestwa run jak zamki z piasku. Proponowaem ci to wczoraj, a dzisiaj powtarzam: przycz si do zwycizcw. Na przegranych plu gst lin. - To ty jeste przegrany. Dla Emhyra bye tylko narzdziem. Jemu zaleao na Ciri, dlatego przysa tu tego typa ze skrzydami na hemie. Ciekawym, co Emhyr zrobi z tob, gdy zameldujesz mu o fiasku misji. - Strzelasz na olep, wiedminie. I nie trafiasz, rzecz jasna. A gdybym ci powiedzia, e to Emhyr jest moim narzdziem?

89

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Nie uwierzybym. - Geralt, bd rozsdny. Czy naprawd chcesz bawi si w teatr, w banaln finaow watk Dobra i Za? Ponawiam wczorajsz propozycj. Wcale jeszcze nie jest za pno. Wci jeszcze moesz dokona wyboru, moesz stan po waciwej stronie... - Po stronie, ktr dzisiaj nieco przerzedziem? - Nie umiechaj si, twoje demoniczne umiechy nie robi na mnie wraenia. Tych kilku usieczonych elfw? Artaud Terranova? Drobiazgi, fakty bez znaczenia. Mona przej nad nimi do porzdku dziennego. - Ale oczywicie. Znam twj wiatopogld. mier si nie Uczy, prawda? Zwaszcza cudza? - Nie bd banalny. al mi Artauda, ale c, trudno. Nazwijmy to... wyrwnaniem rachunkw. Ostatecznie, ja dwukrotnie prbowaem ci zabi. Emhyr si niecierpliwi, wic kazaem nasa na ciebie mordercw. Za kadym razem robiem to z prawdziw niechci. Ja, widzisz, nadal jeszcze mam nadziej na to, e wymaluj nas kiedy na jednym obrazie. - Porzu t nadziej, Vilgefortz. - Schowaj miecz. Wejdziemy razem do Tor Lara. Uspokoimy Dziecko Starszej Krwi, ktre gdzie tam na grze kona pewnie ze strachu. I odejdziemy std. Razem. Bdziesz przy niej. Bdziesz patrzy, jak spenia si jej przeznaczenie. A cesarz Emhyr? Cesarz Emhyr dostanie, czego chcia. Bo zapomniaem ci powiedzie, e cho Codringher i Fenn umarli, ich dzieo i koncepcja yj nadal i maj si dobrze. - esz. Odejd std. Zanim plun na ciebie gst lin. - Naprawd nie mam ochoty ci zabija. Ja niechtnie zabijam. - Doprawdy? A Lydia van Bredevoort? Czarodziej skrzywi usta. - Nie wymawiaj tego imienia, wiedminie. Geralt mocniej cisn rkoje w garci, umiechn si drwico. - Dlaczego Lydia musiaa umrze, Vilgefortz? Dlaczego rozkazae jej umrze? Miaa odwrci od ciebie uwag, prawda? Miaa da ci czas na uodpornienie si na dwimeryt, na wysanie telepatycznego sygnau do Rience'a? Biedna Lydia, artystka ze skrzywdzon twarz. Wszyscy wiedzieli, e jest osob bez znaczenia. Wszyscy. Oprcz niej. - Milcz. - Zamordowae Lydi, czarowniku. Wykorzystae j. A teraz chcesz wykorzysta Ciri? Z moj pomoc? Nie. Nie wejdziesz do Tor Lara. Czarodziej cofn si o krok. Geralt spry si, gotw do skoku i ciosu. Ale Vilgefortz nie unis rki, wycign j tylko nieco w bok. W jego doni zmaterializowa si nagle gruby, szeciostopowy kij. - Wiem - powiedzia - co ci przeszkadza w rozsdnym ocenianiu sytuacji. Wiem, co komplikuje i utrudnia ci waciwe przewidywanie przyszoci. To twoja arogancja, Geralt. Oducz ci arogancji. Oducz ci jej za pomoc tej oto rdki. Wiedmin zmruy oczy, unoszc lekko kling. - Dr z niecierpliwoci. Kilka tygodni pniej, ju wyleczony staraniem driad i wod Brokilonu, Geralt zastanawia si, jaki bd popeni w czasie walki. I doszed do wniosku, e podczas walki nie popeni adnego. Jedyny bd popeni przed walk. Naleao uciec, zanim walka si zacza. Czarodziej by szybki, kij miga w jego rkach jak byskawica. Tym wiksze byo zdziwienie Geralta, gdy przy paradzie drg i miecz zadzwoniy metalicznie. Ale brakowao czasu na dziwienie si. Vilgefortz atakowa, wiedmin musia zwija si w unikach i piruetach. Ba si parowa mieczem. Cholerny drg by elazny, a do tego magiczny. Czterokrotnie znalaz si w pozycji do kontrataku i ciosu. Czterokrotnie uderzy. W skro, w szyj, pod pach, w udo. Kady z tych ciosw byby miertelny. Ale kady zosta sparowany. aden nieczowiek nie zdoaby sparowa takich ci. Geralt powoli zacz rozumie. Ale ju byo za pno. Ciosu, ktrym czarodziej go dosign!, nie widzia. Uderzenie cisno nim o cian. Odbi si plecami, nie zdy odskoczy, wykona zwodu, cios pozbawi go oddechu. Dosta drugi raz, w bark, znowu polecia do tyu, walc potylic o pilaster, o wystajce piersi kariatydy. Vilgefortz przyskoczy zrcznie, zawin drgiem i waln go w brzuch, pod ebra. Mocno. Geralt zgi si wp i wtedy dosta w bok gowy. Kolana zmiky mu nagle, upad na nie. I to by koniec walki. W zasadzie.

90

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Niemrawo prbowa zasoni si mieczem. Klinga, wklinowana midzy cian a pilaster, pka pod uderzeniem ze szklanym, wibrujcym jkiem. Zasoni gow lew rk, drg spad z impetem i zama ko przedramienia. Bl olepi go zupenie. - Mgbym wytuc ci mzg przez uszy - powiedzia z bardzo daleka Vilgefortz. - Ale to przecie miaa by lekcja. Pomylie si, wiedminie. Pomylie niebo z gwiazdami odbitymi noc na powierzchni stawu. Aha, wymiotujesz? Dobrze. Wstrzs mzgu. Krew z nosa? wietnie. No, to do zobaczenia. Kiedy. Moe. Nie widzia ju nic i niczego nie sysza. Ton, pogra si w czym ciepym. Sdzi, e Vilgefortz odszed. Zdziwi si wic, gdy na jego nog z impetem zwali si cios elaznego drga, druzgocc trzon koci udowej. Dalszych cigw, nawet jeli nastpiy, nie pamita. **** - Wytrzymaj, Geralt, nie poddawaj si - powtarzaa bez ustanku Triss Merigold. - Wytrzymaj. Nie umieraj... Prosz ci, nie umieraj... - Ciii... - Nie mw. Zaraz ci std wycign. Wytrzymaj... Bogowie, nie mam si... - Yennefer... Ja musz... - Niczego nie musisz! Niczego nie moesz! Wytrzymaj, nie poddawaj si... Nie mdlej... Nie umieraj, prosz... Wloka go po posadzce zasanej trupami. Widzia swoj pier i brzuch, cae we krwi, ktra pyna mu z nosa. Widzia nog. Bya wykrzywiona pod dziwnym ktem i wydawaa si znacznie krtsza od tej zdrowej. Nie czu blu. Czu zimno, cae ciao byo zimne, zdrtwiae i obce. Chciao mu si rzyga. - Wytrzymaj, Geralt. Z Aretuzy nadciga pomoc. Ju niedugo... - Dijkstra... Jeeli Dijkstra mnie dopadnie... to ju po mnie... Triss zakla. Rozpaczliwie. Wloka go po schodach. Zamana noga i rka podskoczyy na stopniach. Bl oy, wgryz si w trzewia, w skronie, zapromieniowa a do oczu, do uszu, do czubka gowy. Nie krzycza. Wiedzia, e krzyk mu uly, ale nie krzycza. Otwiera tylko usta, to te przynosio ulg. Usysza huk. Na szczycie schodw staa Tissaia de Vries. Wosy miaa w nieadzie, twarz pokryt kurzem. Uniosa obie rce, jej donie zapony. Wykrzyczaa zaklcie, a taczcy na jej palcach ogie run w d w formie olepiajcej i huczcej arem kuli. Wiedmin usysza z dou oskot walcych si murw i przeraliwe wrzaski poparzonych. - Tissaia, nie! - krzykna rozpaczliwie Triss. - Nie rb tego! - Nie wejd tu - powiedziaa arcymistrzyni, nie odwracajc gowy. - Tu jest Garstang na wyspie Thanedd. Nikt tu nie zaprasza krlewskich pachokw wykonujcych rozkazy ich krtkowzrocznych wadcw! - Zabijasz ich! - Milcz, Triss Merigold! Zamach na jedno Bractwa nie uda si, wysp wci wada Kapitua! Wara krlom od spraw Kapituy! To nasz konflikt i my sami go rozwiemy! Rozwiemy nasze sprawy, a potem pooymy kres tej idiotycznej wojnie! Bo to my, czarodzieje, ponosimy odpowiedzialno za losy wiata! Z jej doni wystrzeli kolejny kulisty piorun, zwielokrotnione echo eksplozji przetoczyo si wrd kolumn i kamiennych cian. - Precz! - krzykna znowu. - Nie wejdziecie tu! Precz! Wrzaski z dou cichy. Geralt zrozumia, e oblegajcy cofnli si od schodw, zrejterowali. Sylwetka Tissai rozmazaa si w jego oczach. To nie bya magia. To on traci przytomno. - Uciekaj std, Triss Merigold - usysza sowa czarodziejki dobiegajce z daleka, jak zza ciany. - Filippa Eilhart ju ucieka, uleciaa na sowich skrzydach. Bya jej wsplniczk w tym niecnym spisku, powinnam ci ukara. Ale do ju krwi, mierci, nieszczcia! Precz std! Id do Aretuzy, do twoich sprzymierzecw! Teleportuj si. Portal Wiey Mewy ju nie istnieje. Zawali si razem z wie. Moesz teleportowa si bez lku. Dokd zechcesz. Choby do twego krla Foltesta,

91

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

dla ktrego zdradzia Bractwo! - Nie zostawi Geralta... - jkna Triss. - On nie moe wpa w rce Redaczykw... Jest ciko ranny... Krwawi wewntrznie... A ja nie mam ju si! Nie mam si, by otworzy teleport! Tissaia! Pom mi, prosz! Ciemno. Przenikliwe zimno. Z daleka, zza kamiennej ciany, gos Tissai de Vries: - Pomog ci.

92

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Evertaen Peter, *1234, zausznik cesarza Emhyra Deithwena i jeden z faktycznych twrcw potgi Cesarstwa. Gwny komornik armii w czasie Wojen Pnocnych (ob.), od roku 1290 wielki podskarbi koronny. W kocowym okresie panowania Emhyra podniesiony do godnoci koadiutora Cesarstwa. Za panowania cesarza Morvrana Voorhisa faszywie oskarony o naduycia, skazany, wiziony, 1301 w zamku Winneburg. Zrehabilitowany pomiertnie przez cesarza Jana Calveita w roku 1328. Effenberg i Talbot, Encyclopaedia Maxima Mundi, tom V Drzyjcie, albowiem oto nadchodzi Niszczyciel Narodw. Stratuj wasz ziemi i sznurem j podziel. Miasta wasze zostan zburzone i pozbawione mieszkacw. Nietoperz, puchacz i kruk w domach waszych zamieszkaj, w si w nich zagniedzi. Aen Ithlinnespeath Rozdzia pity Dowdca oddziaku zatrzyma wierzchowca, zdj hem, przeczesa palcami rzadkie, zlepione potem wosy. - Koniec jazdy - powtrzy, widzc pytajce spojrzenie trubadura. - H? Jak to? - zdziwi si Jaskier. - Dlaczego? - Dalej nie pjdziemy. Widzicie? Rzeczka, co tam byska w dole, to Wstka. Do Wstki jeno mielimy was eskortowa. Znaczy, czas si rozsta. Reszta oddziaku zatrzymaa si za nimi, ale aden z onierzy nie zsiad z konia. Wszyscy niespokojnie rozgldali si na boki. Jaskier przysoni oczy doni, stan w strzemionach. - Gdzie ty t rzek widzisz? - Rzekem, w dole. Zjedcie jarem, w mig traficie. - Odprowadcie mnie chocia do brzegu - zaprotestowa Jaskier. - Wskacie brd... - Ale, juci jest co wskazywa. Od maja nic, jeno spiekota, to i opada woda, wypycia si Wstka. Koniem w kadym miejscu przejedzie... - Pokazywaem waszemu komendantowi list od krla Venzlava - powiedzia trubadur i nad si. - Komendant zapozna si z listem i sam syszaem, jak rozkazywa wam odprowadzi mnie a do samego Brokilonu. A wy chcecie mnie porzuci tu, w tej gstwinie? Co bdzie, jak zabdz? - Nie zabdzicie - burkn ponuro drugi onierz, ktry zbliy si do nich, ale do tej pory milcza. - Nie zdycie zabdzi. Pierwej was dziwooni grot odnajdzie. - Ale z was zestrachane dudki - zakpi Jaskier. - Ale wy si tych driad boicie. Przecie Brokilon jest dopiero na tamtym brzegu Wstki. Wstka to granica. Jeszcze jej nie przekroczylimy! - Ich granica - wyjani dowdca, rozgldajc si -siga tak daleko, jak ich strzay. Strzaa puszczona z tamtego brzegu dziarsko doleci a do skraju lasu, a bdzie miaa do pdu, by kolczug przeb. Wycie si uparli, by tam i, wasza sprawa, wasza skra. Ale mnie ycie mie. Ja dalej nie pojad. Wolej by mi eb w gniazdo szerszeni wetka! - Tumaczyem wam - Jaskier odsun kapelusik na ty gowy i wyprostowa si w siodle - e jad do Brokilonu w misji. Jestem, mona powiedzie, ambasadorem. Driad si nie lkam. Ale prosz was, bycie zechcieli eskortowa mnie a do brzegu Wstki. Co bdzie, jak mnie w tych chaszczach jacy zbjcy obskocz? Ten drugi, ponury, zamia si wymuszenie. - Zbjcy? Tu? Za dnia? Panie, dniem tu ywego ducha nie spotkacie. Ostatnimi czasy dziwoony szyj z ukw do kadego, kto si na brzegu Wstki pokae, a potrafi si nieraz i daleko na nasz stron zapuci. Nie, zbjcw to wy si nie lkajcie. - Prawda to - potwierdzi dowdca. - Wielce gupi musiaby by zbj, by si za dnia nad Wstk wyprawi. Dlatego i my nie durni. Wy samojeden jedziecie, bez zbroi ni ora, a na wojaka to, wybaczcie, cakiem nie patrzycie, na mil to wida. Tb i moe si wam poszczci. Ale gdy nas zocz dziwoony, konnych i zbrojnych, nie ujrze nam sonka zza leccych strza.

93

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Ha. c. trudna rada - Jaskier poklepa konia po szyi, spojrza w d, do wwozu. - Jad tedy sam. Bywajcie, onierze. Dzikuj za eskort. - Nie spieszcie si tak - ponury odak spojrza w niebo. - Wieczr blisko. Gdy si opar ze strugi podniesie, wtedy jedcie. Bo to, wiecie... - Co? - We mgle strza mniej pewny. Jak wam dola bdzie askawa, chybi dziwoona. Ale one, panie, rzadko chybiaj... - Mwiem wam... - Ano, mwi mwilicie, miarkowaem. e to niby z misyj do nich jedziecie. Ale ja wam co inszego rzekn: z misyj li czy z procesyj, im to zjedno. Puszcz w was szyp, i tyle. - Uwzilicie si, eby mnie straszy? - nada si znowu poeta. - Za kogo wy mnie macie, za grodzkiego gryzipirka? Ja, panowie onierze, widziaem wicej pl bitewnych ni wy wszyscy razem wzici. I o driadach te wicej wiem ni wy. Choby to, e nigdy nie strzelaj bez ostrzeenia. - Onegdaj tak byo, prawicie - rzek cicho dowdca oddziaku. - Onegdaj ostrzegay. Puciy strza w pie albo na ciek, znaczy, tu, gdzie w szyp, jest rubie, dalej ani kroku. Jeli czek bystro zawrci, mg uj cao. Ale nynie jest inaczej. Nynie od razu szyj tak, by zabi. - Skd ta zawzito? - Ano - mrukn onierz - widzicie, to jest tak. Gdy krlowie rozejm z Nilfgaardem zawarli, wzili si ostro za elfie bandy. Mocno je wida wszdy przycisnli, bo nie ma nocy, by niedobitki nie umykay przez Brugge, w Brokilo-nie szukajc schronienia. A gdy nasi elfw cigaj, to zdarzy si te czasem rozprawa z dziwoonami, ktre im zza Wstki na odsiecz id. A byo, e i nasze wojsko rozpdzio si nieco w pocigu... Rozumiecie? - Rozumiem - Jaskier spojrza na onierza bacznie, pokiwa gow. - cigajc Scoia'tael, przekraczalicie Wstk. Zabijalicie driady. I teraz driady rewanuj si tym samym. Wojna. - Tak jest, panie, z ust ecie mi wyjli. Wojna. Zawsze to bya na mier walka, nigdy na ycie, ale teraz to ju bardzo le jest. Wielka jest midzy nimi a nami nienawi. Jeszcze raz wam powiadam, jeli nie macie musu, nie jedcie tamj. Jaskier przekn lin. - Rzecz w tym - wyprostowa si w siodle, z wielkim wysikiem przybierajc marsow min i dziarsk postaw - e mam mus. I jad. Zaraz. Wieczr nie wieczr, mga nie mga, trzeba rusza, gdy obowizek wzywa. Lata wicze robiy swoje. Gos trubadura brzmia piknie i gronie, surowo i zimno, dwicza elazem i mstwem. onierze spojrzeli na niego z niekamanym podziwem. - Nim wyruszycie - dowdca odtroczy od kulbaki pask drewnian manierk - golnijcie sobie gorzaki, panie piewak. Golnijcie sobie tgo... - Lekcej wam bdzie umiera - doda ponuro ten drugi, maomwny. Poeta ykn z manierki. - Tchrz - owiadczy z godnoci, gdy tylko przesta kasa i zapa oddech - umiera po stokro. Czek mny umiera tylko raz. Ale Pani Fortuna sprzyja miaym, tchrzw w pogardzie majc. onierze popatrzyli z jeszcze wikszym podziwem. Nie wiedzieli i nie mogli wiedzie, e Jaskier cytuje sowa bohaterskiego eposu. W dodatku napisanego przez kogo innego. - Tym za - poeta wycign zza pazuchy skrzany pobrzkujcy woreczek - nieche si wam odwdzicz za eskort. Nim do fortu wrcicie, nim was znowu surowa suba-matka przytuli, zawadcie o szynk, wypijcie moje zdrowie. - Dziki, panie - dowdca poczerwienia lekko. - Hojnicie, a przecie my... Wybaczcie, e was samego ostawiamy, ale... - Nic to. Bywajcie. Bard zawadiacko przesun kapelusik na lewe ucho, szturchn konia pit i ruszy w d jarem, pogwizdujc melodi Wesela w Bullerlyn", synnej i wyjtkowo nieprzyzwoitej kawaleryjskiej piosenki. - A mwi w forcie kornet - usysza jeszcze sowa tego ponurego - e to darmozjad, tchrz i dupek. A to wojenny i chrobry pan, cho wierszokleta. - Icie, prawda - odpowiedzia dowdca. - Bojcy to on nie jest, nie mona rzec. Nawet mu powieka nie mruga, miarkowaem. I jeszcze se gwizda, syszysz? Ho, ho... Baczye, co mwi? e ambarasem jest. Nie bj si, byle kogo ambarasem nie mianuj. Trza mie eb na karku, by

94

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

ambarasem zosta... Jaskier pojecha szybciej, chcc jak najprdzej si oddali. Nie chcia sobie psu opinii, na ktr dopiero co zapracowa. A wiedzia, e na dusze gwizdanie nie wystarczy mu ju wilgoci na schncych z przeraenia wargach. Jar by mroczny i wilgotny, mokra glina i zalegajcy j dywan przegniych lici tumiy stuk kopyt skarogniadego waacha, ochrzczonego przez poet Pegazem. Pegaz kroczy powoli, zwiesiwszy eb. By to jeden z tych nielicznych koni, ktrym zawsze jest wszystko jedno. Las si skoczy, ale od koryta rzeki, wytyczonego pasem olch, dzielia Jaskra jeszcze szeroka zatrzciniona ka. Poeta zatrzyma konia. Rozejrza si uwanie, ale niczego nie dostrzeg. Wyty such, ale sysza jedynie granie ab. - No, koniku - odchrzkn. - Raz kozie mier. Naprzd. Pegaz unis nieco eb i pytajco postawi obwise zwykle uszy. - Dobrze syszae. Naprzd. Waach z ociganiem ruszy, pod kopytami zamlaskao bagno. aby dugimi susami umykay spod ng konia. Kilka krokw przed nimi poderwaa si z furkotem i kwakiem kaczka, sprawiajc, e serce trubadura na moment wstrzymao prac, po czym za zaczo pracowa bardzo szybko i intensywnie. Pegaz nie przej si kaczk w ogle. - Jecha bohater... - wymamrota Jaskier, wycierajc zlany zimnym potem kark wycignit zza pazuchy chustk. - Nieustraszenie jecha przez uroczysko, nie baczc na skaczce pazy i latajce smoki... Jecha i jecha... A dotar nad niezmierzony przestwr wd... Pegaz parskn i zatrzyma si. Byli nad rzek, wrd trzcin i oczeretw sigajcych powyej strzemion. Jaskier otar spocone powieki, zawiza chustk na szyi. Dugo, a do zazawienia oczu wpatrywa si w gstw olszyn na przeciwlegym brzegu. Niczego i nikogo nie dostrzeg. Powierzchni wody marszczyy poruszane prdem wodorosty, tu nad nimi migay turkusowooranowe zimorodki. Powietrze migotao od rjki owadw. Ryby poykay jtki, zostawiajc na wodzie wielkie koa. Wszdzie, jak okiem sign, wida byo bobrze eremia, kupy nacitych gazi, zwalone i poogryzane pnie, omywane leniwym nurtem. Ale tu jest bobrw, pomyla poeta, niewiarygodne bogactwo. I nie dziwota. Nikt nie niepokoi cholernych drzewogryzw. Nie zapuszczaj si tu zbjcy, owcy ani bartnicy, nawet wszdobylscy traperzy nie zastawiaj tu side. Ci, ktrzy prbowali, dostali strza w gardo, raki oszczypay ich w przybrzenym mule. A ja, idiota, pcham si tu z nieprzymuszonej woli, tu, nad Wstk, nad rzek, nad ktr unosi si trupi smrd, ktrego nie zabija nawet zapach tataraku i mity... Westchn ciko. Pegaz powoli wstpi w wod przednimi nogami, opuci pysk ku powierzchni, pi dugo, potem odwrci eb i popatrzy na Jaskra. Woda cieka mu z pyska i nozdrzy. Poeta pokiwa gow, westchn ponownie, gono pocign nosem. - Spojrza bohater na wzburzony odmt - wydeklamowa z cicha, starajc si nie szczka zbami. - Spojrza i ruszy naprzd, albowiem serce jego nie znao trwogi. Pegaz zwiesi eb i uszy. - Nie znao trwogi, mwi. Pegaz potrzsn bem, dzwonic kkami wodzy i munsztuka. Jaskier szturchn go pit w bok. Waach wkroczy w wod z patetyczn rezygnacj. Wstka bya pytka, ale bardzo zaronita. Nim dotarli do rodka nurtu, za nogami Pegaza wloky si ju dugie warkocze zielska. Ko stpa powoli i z wysikiem, przy kadym kroku usiujc strzsa krpujce go wodorosty. Szuwary i olszyny prawego brzegu byy ju niedaleko. Tak niedaleko, e Jaskier poczu, jak odek opuszcza mu si nisko, bardzo nisko, a do samego sioda. Mia wiadomo, e na rodku rzeki, uwinity w zielsku, stanowi wymienity, niemoliwy do spudowania cel. Oczyma wyobrani widzia ju wyginajce si obki ukw, napinajce si ciciwy i ostre groty wymierzonych w siebie strza. cisn boki konia ydkami, ale Pegaz mia to gdzie. Zamiast przyspieszy, zatrzyma si i zadar ogon. Jabka nawozu chlupny w wod. Jaskier jkn przecigle. - Bohater - wymamrota, przymykajc oczy - nie zdoa sforsowa huczcych porohw. Zgin mierci walecznych, przeszyty mnogimi pociskami. Na wieki skrya go modra to, utuliy go w

95

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

objciach glony, zielone jak nefryty. Przepad po nim lad wszelki, ostao jeno koskie gwno, niesione nurtem ku dalekiemu morzu... Pegaz, ktremu wida ulyo, bez zachty ruszy raniej ku brzegowi, a na przybrzenej, wolnej od wodorostw bystrzynie pozwoli sobie nawet na bryknicie, ktrym dokumentnie zmoczy Jaskrowi buty i spodnie. Poeta nawet tego nie zauway - wizja wycelowanych w jego brzuch strza nie opuszczaa go ani na moment, a przeraenie pezao po plecach i karku jak wielka, zimna i liska pijawka. Bo za olszynami, mniej ni sto krokw za soczycie zielonym pasem nadrzecznych traw, wyrastaa z wrzosowisk pionowa, czarna, grona ciana lasu. Brokilon. Na brzegu, kilka krokw z biegiem rzeki, biela koski szkielet. Pokrzywy i oczerety przebijay si przez klatk eber. Leao tam te troch innych, mniejszych koci, nie wygldajcych na koskie. Jaskier zadygota i odwrci wzrok. Popdzony waach z mlaskiem i chlupem wydar si z przybrzenego bagna, mu zamierdzia nieadnie. aby na moment przestay koncertowa. Zrobio si bardzo cicho. Jaskier zamkn oczy. Nie deklamowa ju, nie improwizowa. Natchnienie i fantazja uleciay gdzie w nieznan dal. Pozosta tylko zimny, obrzydliwy strach, doznanie silne, ale zupenie wyprane z impulsw twrczych. Pegaz zastrzyg obwisymi uszami i beznamitnie poczapa w stron Lasu Driad. Przez wielu nazywanego Lasem mierci. Przekroczyem granic, pomyla poeta. Teraz wszystko si rozstrzygnie. Dopki byem nad rzek i w wodzie, mogy by wspaniaomylne. Ale teraz ju nie. Teraz jestem intruzem. Tak jak tamten... Po mnie te moe zosta tylko szkielet... Ostrzeenie dla nastpnych... Jeli driady tu s... Jeli mnie obserwuj... Przypomnia sobie ogldane zawody ucznicze, jarmarczne konkursy i popisy strzeleckie, somiane tarcze i manekiny, szpikowane i darte grotami strza. Co czuje trafiony strza czowiek? Uderzenie? Bl? A moe... nic? Driad nie byo w okolicy albo nie zdecydoway jeszcze, co przedsiwzi wzgldem samotnego jedca, bo poeta podjecha pod las zmartwiay ze strachu, ale ywy, cay i zdrowy. Dostpu do drzew bronia zakrzaczona, najeona korzeniami i gaziami matnia wiatroomu, ale Jaskier i tak nie mia najmniejszego zamiaru dojeda do samego skraju ani tym bardziej zagbia si w las. Mg zmusi si do ryzyka - ale nie do samobjstwa. Zsiad bardzo wolno, przymocowa wodze do sterczcego w gr korzenia. Zazwyczaj tego nie robi - Pegaz nie zwyk oddala si od waciciela. Jaskier nie by jednak pewien, jak ko zareaguje na wist i furkot strza. Do tej pory ani siebie, ani Pegaza raczej nie naraa na takie odgosy. Zdj z ku sioda lutni, unikalny, wysokiej klasy instrument o smukym gryfie. Prezent od elfki, pomyla, gadzc intarsjowane drewno. Moe si zdarzy, e wrci do Starszego Ludu... Chyba e driady zostawi j przy moim trupie... Niedaleko leao leciwe, zwalone przez wicher drzewo. Poeta usiad na pniu, opar lutni o kolano, obliza wargi, wytar spocone donie o spodnie. Soce chylio si ku zachodowi. Z Wstki wstawa opar, szarobiaym caunem zasnuwajc ki. Zrobio si chodniej. Klangor urawi rozbrzmia i przebrzmia, zostao tylko granie ab. Jaskier uderzy w struny. Raz, potem drugi, potem trzeci raz. Podkrci koki, dostroi instrument i zacz gra. A po chwili piewa. Yviss, m'evelienn vente cdelm en tell Elaine Ettariel Aep cr me lode deith ess'viell Yn blath que me darienn Aen minne vain tegen a me Yn toin av muirednn que dis eveigh e aep llea... Soce znikno za lasem. W cieniu ogromnych drzew Brokilonu natychmiast zrobio si mroczno. Ueassan Lamm feainne renn, ess'ell, Elaine Ettariel, Aep cor...

96

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Nie usysza. Poczu obecno. - N'te mir daetre. Sh'aente vort. - Nie strzelaj... - wyszepta, posusznie nie ogldajc si. - N'aen aespar a me... Przybywam w pokoju... - N'ess a tearth. Sh'aente. Usucha, cho palce ziby mu i drtwiay na strunach, a piew z trudem dobywa si z krtani. Ale w gosie driady nie byo wrogoci, a on, do cholery, by zawodowcem. Ueassan Lamm feainne renn, ess'ell, Elaine Ettariel, Aep cor aen tedd teviel e gwen Yn blath que me darienn Ess yn e evellien a me Que shaent te caelm a'vean minne me striscea... Tym razem pozwoli sobie na rzut oka przez rami. To, co przycupno obok pnia, bardzo blisko, przypominao omotany bluszczem krzak. Ale to nie by krzak. Krzaki nie mieway wielkich byszczcych oczu. Pegaz prychn cicho, a Jaskier wiedzia, e za nim, w ciemnociach, kto gaszcze jego konia po chrapach. - Sh'aente vort - poprosia ponownie przycupnita za jego plecami driada. Jej gos przypomina szum lici uderzanych deszczem. - Ja... - zacz. - Ja jestem... Jestem druhem wiedmina Geralta... Wiem, e Geralt... e Gwynbleidd jest wrd was w Brokilonie. Przybywam... - N'te dice'en. Sh'aente, va. - Sh'aent - agodnie poprosia zza jego plecw druga driada, nieledwie chrem z trzeci. I chyba czwart. Nie by pewien. - Yea, sh'aente, taedh - powiedziao srebrzystym dziewczcym gosem to, co jeszcze przed chwil wydawao si poecie brzzk rosnc kilka krokw przed nim. - Ess'laine... Taedh... Ty piewaj... Jeszcze o Ettariel... Tak? Usucha. Miowa ciebie, to jest ycia mego cel Nadobna Ettariel Zachowa tedy pozwl wspomnie skarb I czarodziejski kwiat Mioci zakad twej i znak Kroplami rosy niby zami posrebrzony... Tym razem usysza kroki. - Jaskier. - Geralt! - Tak, to ja. Moesz ju przesta haasowa. **** - W jaki sposb mnie odnalaze? Skd wiedziae, e jestem w Brokilonie? - Od Triss Merigold... Cholera... - Jaskier potkn si ponownie i byby wywali, ale idca przy nim driada podtrzymaa go zrcznym chwytem, zadziwiajco silnym przy jej niewielkiej posturze. - Gar'ean, taedh - ostrzega srebrzycie. - Va celm. - Dzikuj. Strasznie tu ciemno... Geralt? Gdzie jeste? - Tu. Nie zostawaj w tyle. Jaskier przyspieszy kroku, potkn si znowu i niemal wpad na wiedmina, ktry zatrzyma si w mroku przed nim. Driady miny ich bezszelestnie.

97

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Ale piekielne mroki... Daleko jeszcze? - Niedaleko. Zaraz bdziemy w obozie. Kto oprcz Triss wie, e si tu ukrywam? Wygadae komu? - Krlowi Venzlavowi musiaem powiedzie. Potrzebowaem glejtu na podr przez Brugge. Czasy teraz takie, e szkoda gada... Musiaem te mie zgod na wypraw do Brokilonu. Ale Venzlav przecie ci zna i lubi... Mianowa mnie, wystaw sobie, posem. Jestem pewien, e dochowa tajemnicy, prosiem go o to. Nie wciekaj si, Ge-ralt... Wiedmin podszed bliej. Jaskier nie widzia wyrazu jego twarzy, widzia tylko biae wosy i zauwaaln nawet w ciemnoci bia szczecin wielodniowego zarostu. - Nie wciekam si - poczu do na ramieniu i wydao mu si, e chodny do tej chwili gos zmieni si nieco. - Ciesz si, e przyjechae, sukinsynu. **** - Zimno tu - wzdrygn si Jaskier, trzeszczc gaziami, na ktrych siedzieli. - Moe by tak rozpali... - Nawet nie myl o tym - mrukn wiedmin. - Zapomniae, gdzie jeste? - One do tego stopnia... - trubadur rozejrza si pochliwie. - adnego ognia, tak? - Drzewa nienawidz ognia. One te. - Psiakrew. Bdziemy siedzie w chodzie? I w tych cholernych ciemnociach? Gdy wycign rk, nie widz wasnych palcw... - To nie wycigaj. Jaskier westchn, zgarbi si, roztar okcie. Sysza, jak siedzcy obok wiedmin amie w palcach cienkie patyczki. W mroku rozjarzyo si nagle zielone wiateko, z pocztku mde i niewyrane, ale janiejce szybko. Po pierwszym zabysy nastpne, w wielu miejscach, poruszajc si i taczc jak wietliki lub bdne ogniki na bagnie. Las oy nagle migotanin cieni, Jaskier zacz widzie sylwetki otaczajcych ich driad. Jedna zbliya si, postawia przy nich co, co wygldao jak rozarzony kb rolin. Poeta ostronie wycign rk, zbliy do. Zielony ar by zupenie zimny. - Co to jest, Geralt? - Prchno i rodzaj mchu. To ronie tylko tutaj, w Brokilonie. I tylko one wiedz, jak to wszystko razem sple, by wiecio. Dzikuj ci, Fauve. Driada nie odpowiedziaa, ale i nie odesza. Przykucna obok. Jej czoo przepasywa wianek, dugie wosy spaday na ramiona. W wietle wosy wyglday na zielone, a moe i naprawd takie byy. Jaskier wiedzia, e wosy driad mieway najdziwaczniejsze barwy. - Taedh - powiedziaa melodyjnie, unoszc na trubadura oczy byszczce w drobnej twarzy przecitej skonie dwoma rwnolegymi ciemnymi pasami maskujcego malunku. - Ess've vort shaente aen Ettariel? Shaente a'vean vort? - Nie... Moe pniej - odpowiedzia grzecznie, starannie dobierajc sowa Starszej Mowy. Driada westchna, pochylia si, delikatnie pogadzia gryf lecej obok lutni, wstaa sprycie. Jaskier patrzy za ni, gdy odchodzia w las, ku innym, ktrych cienie chwiejnie majaczyy w niewyranym blasku zielonych latarenek. - Chyba jej nie obraziem, co? - spyta cicho. - One mwi wasnym dialektem, nie znam grzecznociowych form... - Sprawd, czy masz n w brzuchu - w gosie wiedmina nie byo ani drwiny, ani humoru. Driady reaguj na obraz wbiciem noa w brzuch. Nie bj si, Jaskier. Zdaje si, e s skonne wybaczy ci znacznie wicej ni jzykowe potknicia. Koncert, ktry dae pod lasem, najwyraniej przypad im do gustu. Teraz jeste ard tedh, wielki bard. Czekaj na dalszy cig Kwiatu Ettariel". Znasz dalszy cig? Bo to przecie nie twoja ballada. - Przekad jest mj. Wzbogaciem te nieco elfi muzyk, nie zauwaye? - Nie. - Tak przypuszczaem. Na szczcie driady lepiej znaj si na sztuce. Gdzie czytaem, e s niezwykle muzykalne. Dlatego uoyem mj sprytny plan, za ktry, nawiasem mwic, jeszcze mnie nie pochwalie. - Pochwalam - powiedzia wiedmin po chwili milczenia. - To byo rzeczywicie sprytne. A

98

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

szczcie te ci dopisao, jak zwykle. Ich uki bij celnie na dwiecie krokw. Zwykle nie czekaj do chwili, gdy kto przejedzie na ich brzeg rzeki i zacznie piewa. S bardzo wraliwe na nieprzyjemne zapachy. A gdy trupa uniesie nurt Wstki, to im nie cuchnie pod lasem. - A, co tam - poeta odchrzkn, przekn lin. -Najwaniejsze, e mi si udao i e ci odnalazem. Geralt, jak ty tu... - Brzytw masz? - H? No pewnie, e mam. - Poyczysz mi rano. Ta broda doprowadza mnie do szau. - A driady nie miay... Hmmm... No tak, prawda, im brzytwy s w zasadzie zbdne. Poycz ci, oczywicie. Geralt? - Co? - Nie mam ze sob niczego do arcia. Czy ard taedh, wielki bard, moe w gocinie u driad mie nadziej na kolacj? - One nie jadaj kolacji. Nigdy. A straniczki na granicy Brokilonu nie jadaj i niada. Przyjdzie ci pocierpie do poudnia. Ja si ju przyzwyczaiem. - Ale gdy dotrzemy do ich stolicy, do tego synnego, skrytego w sercu puszczy Duen Canell... - Nigdy tam nie dotrzemy, Jaskier. - Jak to? Mylaem, e... Przecie ty... Przecie udzieliy ci azylu. Przecie... ci toleruj... - Uye waciwego sowa. Milczeli dugo. - Wojna - powiedzia wreszcie poeta. - Wojna, nienawi i pogarda. Wszdzie. We wszystkich sercach. - Poetyzujesz. - Ale tak przecie jest. - Dokadnie tak. No, mw, z czym przybywasz. Opowiadaj, co stao si ze wiatem w czasie, gdy mnie tutaj leczono. - Najpierw - Jaskier chrzkn cicho - ty opowiedz mi o tym, co naprawd wydarzyo si w Garstangu. - Triss nie opowiedziaa ci? - Opowiedziaa. Ale chciabym pozna twoj wersj. - Jeli znasz wersj Triss, znasz wersj dokadniejsz i zapewne wierniejsz. Opowiedz mi o tym, co stao si pniej, gdy ja ju byem w Brokilonie. - Geralt - szepn Jaskier. - Ja naprawd nie wiem, co stao si z Yennefer i z Ciri... Nikt tego nie wie. Triss te... Wiedmin poruszy si gwatownie, gazie zatrzeszczay. - Czy ja ci pytam o Ciri lub o Yennefer? - powiedzia zmienionym gosem. - Opowiedz mi o wojnie. - Nic nie wiesz? adne wieci ci tu nie doszy? - Doszy. Ale chc wszystko usysze od ciebie. Mw, prosz. - Nilfgaardczycy - zacz bard po chwili milczenia - zaatakowali Lyri i Aedirn. Bez wypowiedzenia wojny. Powodem by jakoby napad wojsk Demawenda na jaki pograniczny fort w Dol Angra, dokonany w czasie zjazdu czarodziejw na Thanedd. Niektrzy mwi, e to bya prowokacja. e to byli Nilfgaardczycy przebrani za onierzy Demawenda. Jak byo rzeczywicie, chyba nigdy si nie dowiemy. W kadym razie odwet Nilfgaardu by byskawiczny i zmasowany: granic przekroczya potna armia, ktra musiaa by koncentrowana w Dol Angra od tygodni, jeli nie miesicy. Spalla i Scala, obie lyrijskie twierdze graniczne, zostay zdobyte z marszu, w cigu zaledwie trzech dni. Rivia bya przygotowana do wielomiesicznego oblenia, a skapitulowaa po dwch dniach pod naciskiem cechw i kupiectwa, ktrym obiecano, e jeli miasto otworzy bramy i zoy okup, to nie bdzie ograbione... - Dotrzymano przyrzeczenia? - Tak. - Ciekawe - gos wiedmina znowu zmieni si nieco. - Dotrzymywanie obietnic w dzisiejszych czasach? Nie mwi o tym, e dawniej nawet nie mylano o skadaniu takich obietnic, bo nikt ich nie oczekiwa. Rzemielnicy i kupcy nie otwierali bram twierdz, lecz bronili ich, kady cech wasnej baszty lub machikuy. - Pienidz nie ma ojczyzny, Geralt. Kupcom wszystko jedno, pod czyimi rzdami robi

99

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

pienidze. A nilfgaardzkiemu palatynowi wszystko jedno, od kogo bdzie ciga podatki. Martwi kupcy nie robi pienidzy i nie pac podatkw. - Mw dalej. - Po kapitulacji Rivii armia Nilfgaardu w niebywaym tempie posza na pnoc, prawie nie napotykajc oporu. Wojska Demawenda i Meve wycofyway si, nie mogc zewrze frontu do decydujcej bitwy. Nilfgaardczycy doszli do Aldersbergu. By nie dopuci do blokady twierdzy, Demawend i Meve zdecydowali si przyj bitw. Pozycja ich armii nie bya najlepsza... Psiakrew, gdyby byo wicej wiata, nakrelibym ci... - Nie krel. I streszczaj si. Kto zwyciy? **** - Syszelicie, panie? - jeden z regestrantw, zdyszany i spocony, przedar si przez grup otaczajc st. - Przyby goniec z pola! Zwyciylimy! Bitwa wygrana! Wiktoria! Nasz, nasz jest dzie! Pobilimy wroga, pobilimy na gow! - Ciszej - skrzywi si Evertsen. - Gowa pka od tych waszych wrzaskw. Tak, syszaem, syszaem. Pobilimy wroga. Nasz jest dzie, nasze jest pole i wiktoria te jest nasza. Wielka mi sensacja. Komornicy i regestranci uciszyli si, patrzyli na przeoonego ze zdziwieniem. - Nie radujecie si, panie komorzy? - Raduj. Ale umiem czyni to w ciszy. Regestranci milczeli, popatrujc po sobie. Szczeniaki, pomyla Evertsen. Podnieceni gwniarze. Im zreszt nie dziwi si, ale prosz, tam, na wzgrzu, nawet Menno Coehoorn i Elan Trahe, ba, nawet siwobrody genera Braibant, wrzeszcz, podskakuj z uciechy i gratulacyjnie okadaj si po plecach. Wiktoria! Nasz jest dzie! A czyj mia by? Krlestwa Aedirn i Lyrii zdoay zmobilizowa cznie trzy tysice jazdy i dziesi tysicy pieszego onierza, z czego jedna pita ju w pierwszych dniach inwazji zostaa zablokowana, odcita w fortach i twierdzach. Cz pozostaej armii musieli wycofa do ochrony skrzyde, zagroonych przez dalekie rajdy lekkiej jazdy i dywersyjne uderzenia oddziaw Scoia'tael. Pozostae pi lub sze tysicy - w tym nie wicej ni tysic dwustu rycerzy - przyjo bitw na polach pod Aldersbergiem. Coehoorn rzuci na nich trzynastotysiczn armi, w tym dziesi chorgwi pancernych, kwiat nilfgaardzkiego rycerstwa. A teraz cieszy si, ryczy, wali buzdyganem o udo i woa o piwo... Wiktoria! Wielka mi sensacja. Gwatownym ruchem zgarn i zebra do kupy zalegajce st mapy i notatki, podnis gow, rozejrza si. - Nadstawcie uszu - powiedzia opryskliwie do regestrantw. - Bd wydawa polecenia. Jego podwadni zastygli w oczekiwaniu. - Kady z was - zacz - przysuchiwa si wczorajszej przemowie wygoszonej przez pana marszaka polnego Coehoorna do chorych i oficerw. Zwracam tedy uwag waszmociw, e to, co marszaek mwi do wojskowych, was nie dotyczy. Wy macie do wykonania inne zadania i rozkazy. Moje rozkazy. Evertsen zamyli si, potar czoo. Wojna zamkom, pokj chatom, powiedzia wczoraj dowdcom Coehoorn. Znacie tak zasad, doda zaraz, uczyli was jej w akademii wojskowej. Zasada ta obowizywaa do dzisiaj, od jutra macie o niej zapomnie. Od jutra obowizuje inna zasada, ktra teraz bdzie hasem prowadzonej przez nas wojny. Haso to i mj rozkaz brzmi: wojna wszystkiemu, co yje. Wojna wszystkiemu, czego ima si ogie. Macie zostawia za sob spalon ziemi. Od jutra niesiemy wojn poza lini, za ktr wycofamy si po podpisaniu traktatu. My si wycofamy, ale tam, za lini, ma zosta spalona ziemia. Krlestwa Rivii i Aedirm maj by obrcone w popi! Przypomnicie sobie Sodden! Dzisiaj nadszed czas odwetu! Evertsen chrzkn gono. - Zanim wojacy zostawi za sob spalon ziemi - powiedzia do milczcych regestrantw waszym zadaniem jest wycign z tej ziemi i tego kraju wszystko, co si da, wszystko, co moe pomnoy bogactwo naszej ojczyzny. Ty, Audegast, zajmiesz si zaadunkiem i wywozem ju zebranych i zmagazynowanych podw rolnych. To, co jeszcze jest na polach, a czego nie zniszcz waleczni rycerze Coehoorna, naley zebra.

100

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Ludzi mam mao, panie komorzy... - Bdzie do niewolnikw. Zagonicie ich do pracy. Marder i ty... Zapomniaem twego miana... - Helvet. Evan Helvet, panie komorzy. - Zajmiecie si ywym inwentarzem. Pogrupowa w stada, zegna do wyznaczonych punktw na kwarantann. Uwaa na pryszczyc i inne zarazy. Sztuki chore lub podejrzane ubi, padlin spali. Reszt pdzi na poudnie wyznaczonymi trasami. - Rozkaz. Teraz zadania specjalne, pomyla Evertsen, przypatrujc si podkomendnym. Komu je przydzieli? Wszystko modziki, mleko pod nosem, mao jeszcze widzieli, niczego nie dowiadczyli... Ech, brak mi tamtych starych, bywaych komornikw... Wojny, wojny, cige wojny... Wojacy gin licznie i czsto, ale komornicy, uwzgldniwszy proporcje, niewiele rzadziej. Ale wrd wojakw nie dostrzeesz uszczerbku, bo wci przychodz nowi, bo kady chce by wojakiem. A kto chce by komornikiem albo regestrantem? Kto, pytany przez synw po powrocie, jakich to czynw dokona na wojnie, chce opowiada, jak to mierzy korcem ziarno, liczy mierdzce skry i way wosk, jak prowadzi przez wyboiste, pokryte wolim gwnem drogi konwj wyadowanych upem wozw, pogania ryczce i beczce stada, ykajc kurz, smrd i muchy... Zadania specjalne. Huta w Gulecie, z wielkimi piecami. Fryszarki, huta galmanu i wielka kunica elaza w Eysenlaan, piset centnarw rocznej produkcji. Konwi-sarnie i manufaktury weniane w Aldersbergu. Myny sodowe, gorzelnie, tkalnie i farbiarnie w Yengerbergu.,. Zdemontowa i wywie. Tak rozkaza cesarz Emhyr, Biay Pomie Taczcy na Kurhanach Wrogw. W dwch sowach. Zdemontowa i wywie, Eyertsen. Rozkaz to rozkaz. Musi by wykonany. Pozostaje najwaniejsze. Kopalnie kruszcw i ich urobek. Moneta. Kosztownoci. Dziea sztuki. Ale tym zajm si sam. Osobicie. Obok widocznych na horyzoncie czarnych supw dymu wyrosy nastpne. I nastpne. Armia wprowadzaa w ycie rozkazy Coehoorna. Krlestwo Aedirn stawao si krain poarw. Drog, hurkocc i wzbijajc tumany kurzu, cigna duga kolumna maszyn oblniczych. Na wci bronicy si Aldersberg. I na Yengerberg, stolic krla Demawen-da. Peter Evertsen patrzy i liczy. Kalkulowa. Przelicza. Peter Evertsen by wielkim komorzym Cesarstwa, w czasie wojny pierwszym komornikiem armii. Peni ten urzd od dwudziestu piciu lat. Liczby i kalkulacja, to byo cae jego ycie. Mangonela kosztuje piset florenw, trebuszeta dwiecie, petraria minimum sto pidziesit, najprostsza bali-sta osiemdziesit. Wyszkolona obsuga pobiera dziewi i p florena miesicznego odu. Kolumna, ktra cignie na Yengerberg, jest, wliczywszy konie, woy i drobny sprzt, warta minimum trzysta grzywien. Z grzywny, inaczej marki czystego kruszcu wacej p funta, bije si szedziesit florenw. Roczny urobek duej kopalni to pi, sze tysicy grzywien... Kolumn oblnicz wyprzedzia lekka jazda. Po znakach na proporcach Evertsen rozpozna taktyczn chorgiew ksicia Winneburga, jedn z tych przerzuconych z Cintry. Tak, pomyla, ci maj si z czego cieszy. Bitwa wygrana, armia z Aedirn w rozsypce. Oddziay odwodowe nie bd rzucone do cikiej walki z regularnym wojskiem. Bd ciga wycofujcych si, znosi rozproszone, pozbawione dowdcw grupy, bd mordowa, grabi i pali. Ciesz si, bo zapowiada si przyjemna, wesoa wojenka. Wojenka, ktra nie utrudzi. I nie zabije. Evertsen kalkulowa. Chorgiew taktyczna czy dziesi zwykych chorgwi i liczy dwa tysice konnych. Cho Winneburczycy nie wejd ju zapewne do adnej duej bitwy, w potyczkach polegnie nie mniej ni jedna szsta stanu. Potem bd obozy i biwaki, zepsute arcie, brud, wszy, komary, skaona woda. Przyjdzie to, co zawsze, co nieuniknione: tyfus, dyzenteria i malaria, ktre zabij nie mniej ni jedn czwart. Do tego doliczy trzeba ryczat - wypadki nieprzewidziane, zwykle okoo jednej pitej stanu. Do domu wrci omiuset. Nie wicej. A zapewne mniej. Gocicem przeszy nastpne chorgwie, za jazd pojawiy si korpusy piechoty. Maszerowali ucznicy w tych kabatach i okrgych hemach, kusznicy w paskich kapa-linach, pawnicy i pikinierzy. Za nimi szli tarczownicy, opancerzeni jak raki weterani z Vicovaro i Etolii, dalej kolorowa zbieranina - zacini knechci z Metinny, naje-, mnicy z Thurn, Maecht, Geso i Ebbing... Pomimo upau oddziay maszeroway dziarsko, wzbijany onierskimi buciorami py kbi si

101

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

nad drog. omotay bbny, powieway proporce, chwiay si i byszczay eleca pik, oszczepw, halabard i gizarm. Wojacy maszerowali ranie i wesoo. To sza armia zwyciska. Armia niezwyciona. Dalej, chopy, naprzd, do boju! Na Vengerberg! Wykoczy wroga, zemci si za Sodden! Uy wesoej wojaczki, napcha sakwy upem i do domu, do domu! Evertsen patrzy. I liczy. **** - Vengerberg pad po tygodniu oblenia - dokoczy Jaskier. - Zdziwi ci, ale tam cechy dzielnie i do koca broniy baszt i wyznaczonych odcinkw muru. Wyrnito wic ca zaog i ludno miasta, co okoo szeciu tysicy ludzi. Na wie o tym zacza si wielka ucieczka. Rozbite puki i ludno cywilna zaczy masowo uchodzi do Temerii i Redanii. Tumy uciekinierw cigny Dolin Pontaru i przeczami Mahakamu. Ale nie wszystkim udao si uciec. Konne zagony Nilfgaardczykw poszy za nimi, odcinay drog ucieczki... Wiesz, o co chodzio? - Nie wiem. Nie znam si na... Nie znam si na wojnie, Jaskier. - Chodzio o jecw. O niewolnikw. Chcieli zagarn w niewol jak najwicej ludzi. To dla Nilfgaardu najtasza sia robocza. Dlatego tak zawzicie przeladowali uciekinierw. Tb byo wielkie polowanie na ludzi, Geralt. atwe polowanie. Bo wojsko ucieko, a uchodzcych ludzi nikt nie broni. - Nikt? - Prawie nikt. **** - Nie zdymy... - wycharcza Villis, ogldajc si. - Nie zdoamy uj... Psiakrew, granica ju tak blisko... Tak blisko... Rayla stana w strzemionach, spojrzaa na gociniec wijcy si wrd pokrytych borem wzgrz. Droga, jak okiem sign, usiana bya porzuconym dobytkiem, trupami koni, zepchnitymi na pobocza wozami i wzkami. Za nimi, zza lasw, biy w niebo czarne supy dymw. Sycha byo coraz bliszy wrzask, narastajce odgosy walki. - Wykaczaj tyln stra... - Villis otar twarz z sadzy i potu. - Syszysz, Rayla? Dogonili tyln stra i wycinaj ich w pie! Nie zdymy! - Teraz my jestemy tyln stra - powiedziaa sucho najemniczka. - Teraz nasza kolej. Villis poblad, ktry z przysuchujcych si onierzy westchn gono. Rayla szarpna wodze, obrcia chrapicego ciko, z trudem unoszcego eb wierzchowca. - I tak nie zdoamy uj - powiedziaa spokojnie. - Konie za chwil padn. Zanim dojdziemy do przeczy, dopdz nas i zarbi. - Rzumy wszystko i zapadnijmy w lasy - powiedzia Villis, nie patrzc na ni. - Pojedynczo, kady za siebie. Moe si uda... przey. Rayla nie odpowiedziaa, wzrokiem i ruchem gowy wskazaa na przecz, na szlak, na ostatnie szeregi dugiej kolumny uciekinierw cigncych ku granicy. Villis zrozumia. Zakl wstrtnie, zeskoczy z sioda, zachwia si, opar na mieczu. - Z koni! - krzykn chrapliwie do onierzy. - Tarasowa gociniec czym si da! Czego si gapicie? Raz matka rodzia i zdycha si ino raz! Jestemy wojsko! Jestemy stra tylna! Musimy zatrzyma pocig, opni... Zamilk. - Jeli opnimy pocig, ludzie zdoaj przej do Temerii, na tamt stron gr - dokoczya Rayla, te zsiadajc z konia. - Tam s kobiety i dzieci. Co tak wytrzeszczacie gay? To nasze rzemioso. Za to nam pac, zapomnielicie? onierze popatrzyli po sobie. Przez moment Rayla sdzia, e jednak umkn, e poderw mokre i wycieczone konie do ostatniego, niemoliwego wysiku, e pognaj za kolumn uchodzcych, ku zbawczej przeczy. Mylia si. le ich oceniaa. Przewrcili na gociniec wz. Szybko zbudowali barykad. Prowizoryczn. Nisk. Absolutnie niewystarczajc. Nie czekali dugo. Do wwozu wpady dwa konie, chrapice, potykajce si, sypice patami piany. Tylko jeden nis jedca.

102

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Blaise! - Gotujcie si... - najemnik zsun si z sioda w ramiona onierzy. - Gotujcie si, psiama... S tu za mn... Ko zachrapa, tanecznie postpi bokiem kilka krokw, upad na zad, ciko run na bok, wierzgn, wycign szyj, zara przecigle. - Rayla... - wycharcza Blaise, odwracajc wzrok. -Dajcie... Dajcie mi co. Straciem miecz... Wojowniczka, patrzc na bijce w niebo dymy poarw, wskazaa ruchem gowy topr oparty o przewrcony wz. Blaise chwyci bro, zatoczy si. Lew nogawk mia przesiknit krwi. - Co z innymi, Blaise? - Wyrnli ich - stkna najemnik. - Wszystkich. Cay oddzia... Rayla, to nie Nilfgaard... To Wiewirki... To elfy nas dognay. Scoia'tael id przodem, przed Nilfgaardczykami. Jeden z onierzy jkn rozdzierajco, drugi ciko usiad na ziemi, zasaniajc twarz domi. Villis zakl, docigajc rzemienie ppancerza. - Na miejsca! - wrzasna Rayla. - Za zapor! Nie wezm nas ywych! Obiecuj wam! Villis splun, po czym szybko zerwa z naramiennika trjkolorow, czarno-zoto-czerwon kokard wojsk specjalnych krla Demawenda, cisn j w zarola. Rayla, wygadzajc i czyszczc wasn odznak, umiechna si krzywo. - Nie wiem, czy ci to pomoe, Villis. Nie wiem. - Obiecaa, Rayla. - Obiecaam. I dotrzymam obietnicy. Na miejsca, chopaki! Kusze i uki w gar! Nie czekali dugo. Gdy odparli pierwsz fal, zostao ich tylko szecioro. Walka bya krtka, ale zaarta. Zmobilizowani onierze z Yengerbergu bili si jak szatani, zaciekoci nie ustpowali najemnikom. aden nie chcia wpa ywy w rce Scoia'tael. Woleli umrze w boju. I umierali przeszywani strzaami, umierali od pchni oszczepw i ciosw mieczy. Blaise umar lec, zadgany sztyletami przez dwch elfw, ktrzy zwalili si na niego, cignwszy z zapory. aden z tych elfw nie wsta. Blaise te mia sztylet. Scoia'tael nie dali im odpocz. Runo na nich drugie komando. Villis, po raz trzeci pchnity oszczepem, upad. - Rayla! - krzykn niewyranie. - Obiecaa! Najemniczka, kadc trupem kolejnego elfa, odwrcia si szybko. - Bywaj, Villis - opara lecemu sztych miecza poniej mostka i pchna silnie. - Do zobaczenia w piekle! Po chwili bya sama. Scoia'tael otaczali j ze wszystkich stron. Wojowniczka, umazana krwi od stp do gowy, uniosa miecz, zawirowaa, potrzsna czarnym warkoczem. Staa wrd trupw, straszna, wykrzywiona jak demon. Elfy cofny si. - Chodcie! - krzykna dziko. - Na co czekacie? Nie wemiecie mnie ywej! Jestem Czarna Rayla! - Glaeddyv vort, beanna - powiedzia spokojnie jasnowosy pikny elf o twarzy cherubina i wielkich chabrowych oczach dziecka. Wyoni si zza otaczajcych j, wci wahajcych si Scoia'tael. Jego biay jak nieg ko chrapa, mocno macha gow w d i w gr, energicznie grzeba kopytem przesiknity krwi piasek gocica. - Glaeddyv vort, beanna - powtrzy jedziec. - Rzu miecz, niewiasto. Najemniczka zamiaa si makabrycznie, otara twarz mankietem rkawicy, .rozmazujc pot zmieszany z kurzem i krwi. - Mj miecz zbyt wiele kosztowa, by nim rzuca, elfie! - krzykna. - eby go wzi, bdziesz musia ama mi palce! Jestem Czarna Rayla! No, chodcie! Nie czekaa dugo. **** - Nikt nie przyszed Aedirn z odsiecz? - spyta wiedmin po duszej chwili. - Istniay przecie podobno sojusze. Ukady o wzajemnej pomocy... Traktaty... - Redania - odchrzkn Jaskier - jest w chaosie po mierci Vizimira. Wiesz o tym, e krl Vizimir zosta zamordowany?

103

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Wiem. - Rzdy obja krlowa Hedwig, ale w kraju zapanowao bezhoowie. I terror. Polowanie na Scoia'tael i nilfgaardzkich szpiegw. Dijkstra szala po caym kraju, szafoty spyny krwi. Dijkstra nadal nie moe chodzi. Nosz go w lektyce. - Domylam si. ciga ci? - Nie. Mg, ale nie ciga. Ach, niewane. W kadym razie pogrona w chaosie Redania nie bya w stanie wystawi armii mogcej wesprze Aedirn. - A Temeria? Dlaczego krl Foltest z Temerii nie wspomg Demawenda? - Gdy tylko zacza si agresja w Dol Angra - powiedzia cicho Jaskier - Emhyr var Emreis wysa poselstwo do Wyzimy... **** - Do diaba - sykn Bronibor, patrzc na zamknite drzwi. - Nad czym oni tak dugo debatuj? Dlaczego Foltest w ogle zniy si do negocjacji, dlaczego udzieli audiencji temu nilfgaardzkiemu psu? Naleao go ci i odesa Emhyrowi gow! W worku! - Na bogw, wojewodo - zachysn si kapan Wille-mer. - To to pose! Osoba posa jest wita i nietykalna! Nie godzi si... - Nie godzi? Powiem wam, co si nie godzi! Nie godzi si sta bezczynnie i przyglda si, jak najedca pustoszy kraje, z ktrymi jestemy w przymierzu! Lyria ju pada, a Aedirn pada! Demawend samotnie nie zatrzyma Nilfgaardu! Naley natychmiast wysa do Aedirn korpus ekspedycyjny, trzeba odciy Demawenda uderzeniem na lewy brzeg Jarugi! Tam jest mao wojska, wikszo chorgwi przerzucili do Dol Angra! A my tutaj obradujemy! Zamiast si bi, gadamy! A do tego gocimy nilfgaardzkiego posa! - Milczcie, wojewodo - ksi Hereward z Ellander skarci starego wojaka zimnym spojrzeniem. - To jest polityka. Trzeba umie spojrze nieco dalej ni koniec koskiego ba i lancy. Trzeba wysucha posa. Cesarz Emhyr nie wysa go do nas bez przyczyny. - Pewnie, e nie bez przyczyny - warkn Bronibor. -Emhyr rozgramia wanie Aedirn i wie, e jeli wkroczymy, a z nami Redania i Kaedwen, to pobijemy go, wyrzucimy za Dol Angra, do Ebbing. Wie, e jeli uderzymy na Cintr, ugodzimy go w mikki brzuch, zmusimy do walki na dwa fronty! Tego si boi! Usiuje wic zastraszy nas, bymy nie interweniowali. Z takim, nie innym zadaniem przyjecha tu nilfgaardzki pose! - Naley wic wysucha posa - powtrzy ksi. - I podj decyzj zgodn z interesami naszego krlestwa. Demawend nierozsdnie sprowokowa Nilfgaard i teraz ponosi konsekwencje. A mnie wcale niespieszne umiera za Vengerberg. To, co dzieje si w Aedirn, to nie nasza sprawa. - Nie nasza? Co wy, u kroset diabw, pleciecie? To, e Nilfgaardczycy s w Aedirn i Lyrii, na prawym brzegu Jarugi, to, e oddziela nas od nich wycznie Mahakam, uwaacie za cudz spraw? Trzeba nie mie krztyny rozumu... - Dosy tych sporw - ostrzeg Willemer. - Ani sowa wicej. Krl idzie. Drzwi sali otwary si. Czonkowie rady krlewskiej wstali, szurajc krzesami. Wiele krzese byo pustych. Hetman koronny i wikszo dowdcw byo przy oddziaach, w Dolinie Pontaru, w Mahakamie i nad Jarug. Puste byy te krzesa zajmowane zwykle przez czarodziejw. Czarodzieje... Tak, pomyla kapan Willemer, miejsca zajmowane przez czarodziejw tu, na krlewskim dworze w Wyzimie, pozostan puste bardzo dugo. Kto wie, czy nie na zawsze. Krl Foltest szybko przemierzy sal, stan przy tronie, ale nie usiad, pochyli si tylko, opierajc pici o st. By bardzo blady. - Vengerberg jest oblony - powiedzia cicho krl Temerii - i bdzie wzity lada godzina. Nilfgaard niepowstrzymanie prze na pnoc. Okrone oddziay jeszcze walcz, ale to ju niczego nie zmieni. Aedirn jest stracone. Krl Demawend zbieg do Redanii. Los krlowej Meve jest nieznany. Rada milczaa. - Nasz wschodni granic, to znaczy wylot Doliny Pontaru, Nilfgaardczycy osign za kilka dni - cign Foltest, nadal bardzo cicho. - Hagge, ostatnia forteca Aedirn, nie utrzyma si dugo, a Hagge to ju nasza wschodnia granica. A na naszej granicy poudniowej... staa si rzecz bardzo za. Krl Ervyll z Verden zoy hod lenny imperatorowi Emhyrowi. Podda i otworzy twierdze u ujcia Jarugi. W Nastrogu, Rozrogu i Bodrogu, ktre miay strzec naszego skrzyda, stoj ju nilfgaardzkie

104

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

zaogi. Rada milczaa. - Dziki temu - cign Foltest - Ervyll zachowa tytu krlewski, ale jego suzerenem jest Emhyr. Verden jest wic jeszcze formalnie krlestwem, ale w praktyce ju nilfgaardzk prowincj. Czy rozumiecie, co to oznacza? Sytuacja si odwrcia. Verdeskie twierdze i ujcie Jarugi s w rkach Nilfgaardu. Nie mog przystpi do forsowania rzeki. I nie mog osabi stojcej tam armii, formujc korpus, ktry miaby wkroczy do Aedirn i wesprze wojska Demawenda. Nie mog tego uczyni. Ciy na mnie odpowiedzialno za mj kraj i za mych poddanych. Rada milczaa. - Cesarz Emhyr var Emreis, imperator Nilfgaardu - podj krl - zoy mi propozycj... ukadu. Przyjem t propozycj. Zaraz wyo wam, na czym ten ukad polega. A wy, gdy mnie wysuchacie, zrozumiecie... Przyznacie, e... Powiecie... Rada milczaa. - Powiecie... - dokoczy Foltest. - Powiecie, e przynosz wam pokj. **** - Tak wic Foltest schowa ogon pod siebie - mrukn wiedmin, amic w palcach kolejny patyczek. - Dogada si z Nilfgaardem. Zostawi Aedirn na asce losu... - Tak - potwierdzi poeta. - Wprowadzi jednak wojska do Doliny Pontaru, zaj i obsadzi twierdz Hagge. A Nilfgaardczycy nie weszli na przecze Mahakamu i nie przekroczyli Jarugi w Sodden, nie zaatakowali Brugge, ktre po kapitulacji i hodzie Ervylla maj w kleszczach. To bya bez wtpienia cena neutralnoci Temerii. - Ciri miaa racj - szepn wiedmin. - Neutralno... Neutralno zwykle bywa poda. - Co? - Nic. A co z Kaedwen, Jaskier? Dlaczego Henselt z Kaedwen nie wspomg Demawenda i Meve? Przecie mieli pakt, czyo ich przymierze. A jeli nawet Henselt, wzorem Foltesta, szcza na podpisy i pieczcie na dokumentach i za nic ma krlewskie sowo, to chyba nie jest gupi? Czy nie rozumie, e po upadku Aedim i ukadzie z Temeri kolej na niego, e jest nastpny na nilfgaardzkiej licie? Kaedwen winno wesprze Demawenda z rozsdku. Nie ma ju na wiecie wiary ani prawdy, ale chyba istnieje na wiecie rozsdek? Co, Jaskier? Jest jeszcze na wiecie rozsdek? Czy ju zostay na nim tylko skurwysystwo i pogarda? Jaskier odwrci gow. Zielone latarenki byy blisko, otaczay ich zwartym piercieniem. Nie zauway tego wczeniej, ale teraz zrozumia. Wszystkie driady przysuchiway si jego opowieci. - Milczysz - powiedzia Geralt. - A to znaczy, e Ciri miaa racj. e Codringher mia racj. Wszyscy mieli racj. Tylko ja, naiwny, anachroniczny i gupi wiedmin, nie miaem racji. **** Setnik Digod, znany pod przezwiskiem Pgarniec, odchyli pacht namiotu, wszed, sapic ciko i warczc gniewnie. Dziesitnicy zerwali si z miejsc, przybierajc wojskowe postawy i miny. Zyvik zrcznie narzuci kouch na stojc wrd siode baryeczk wdki, zanim wzrok setnika zdy przyzwyczai si do pmroku. Nie chodzio o to, by Digod by akurat zagorzaym przeciwnikiem picia na subie i w obozie, ale raczej o to, by ocali baryk. Przezwisko setnika nie brao si znikd wie gosia, e w sprzyjajcych warunkach zdolen by dziarsko i w imponujcym czasie wyopa p garnca przepalanki. Kazionny onierski kubek o pojemnoci kwarty setnik wychyla jak pkwaterk, od jednego machu, i rzadko kiedy moczy sobie przy tym uszy. - No i jak, panie setnik? - spyta Bod, dziesitnik strzelcw. - Co tam uradzili wielmoni komendanci? Jakie rozkazy? Przekraczamy granic? Mwcie! - Zaraz - stkn Pgarniec. - Ale upa, aeby to cholera... Zaraz wszystko wam wyo. Ale wpierw dajcie si czego napi, bo mi gardziel wyscha na wir. A nie gadajcie aby, e nie macie, bo gorzak niesie od namiotu na wiorst. I wiem, skd niesie. O, spod tamtego koucha. Zyvik, mamroczc kltwy, wydoby baryk. Dziesitnicy zbili si w ciasn grupk, zabrzczay czarki cynowe kubki. - Aaaach - setnik otar wsy i oczy. - Uuuuuch, ale wistwo niedobre. Lej jeszcze, Zyvik.

105

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Nue, gadajcie wraz - niecierpliwi si Bod. - Jakie rozkazy? Idziemy na Nilfgaardczykw czy dalej sterczymy na rubiey niczym kuki na weselu? - Ckni si wam do bitki? - Pgarniec zacharcza przecigle, splun, przysiad ciko na kulbace. - Tak wam pilno za rubie, do Aedirn? Spiera was, h? Zajade z was wilczki, nic, jeno kami byskacie. - A tak - powiedzia zimno may Stahler, przestpujc z nogi na nog. Obie, jako stary kawalerzysta, mia krzywe jak paki. - A tak, panie setnik. Pit noc w butach pimy, w gotowoci. To i chcemy wiedzie, co ma by. Albo bitka, albo nazad do fortu. - Idziemy za rubie - oznajmi krtko Pgarniec. -Jutro o witaniu. Pi chorgwi, Bura przodem. A nynie baczno, bo nynie powiem, co nam, setnikom i chorym, nakazali wojewoda i wielmony pan margraf Mansfeld z Ard Carraigh, ktren wprost od krla przyby. Naszpicujcie uszy, bo dwa razy gada nie bd. A niezwyczajne to rozkazy. W namiocie zrobio si cicho. - Nilfgaardczycy przeszli przez Dol Angra - powiedzia setnik. - Stamsili Lyri, we cztery dni doszli do Aldersbergu, tam w walnej bitwie rozbili w puch armi De-mawenda. Z marszu, po ledwie szeciu dniach oblenia, wzili zdrad Vengerberg. Nynie chyo id na pomoc, spychaj wojska z Aedirn ku dolinie Pontaru i ku Dol Blathanna. Id ku nam, ku Kaedwen. Tedy rozkaz dla Burej Chorgwi jest taki: przej rubie i i forsownie na poudnie, prosto ku Dolinie Kwiatw. We trzy dni mus nam stan nad rzeczk Dyfne. Powtarzam, we trzy dni, znaczy si, rysi bdziemy szli. Za rzeczk Dyfne ani kroku. Ani kroku, powtarzam. Wnet na tamtym brzegu poka si Nilfgaardczycy. Z tymi, baczno teraz i uwaga, walki nie podejmowa. adn miar, zrozumiano? Nawet jeliby gdzie prbowali przej rzeczk, to tylko si im pokaza, znaki im pokaza, eby wiedzieli, e to my, kaedweskie wojsko. W namiocie zrobio si jeszcze ciszej, chocia wydawao si, e ciszej by nie moe. - Jake to? - bkn wreszcie Bod. - Nilfgaardczykw nie bi? Na wojn idziem czy nie? Jake to, panie setnik? - Rozkaz taki. Nie idziemy na wojn, jeno... - Pgarniec podrapa si w szyj. - Jeno z bratni pomoc. Przekraczamy rubie, by da ochron ludziom z Grnego Aedirn... Wr, co ja gadam... Nie z Aedirn, jeno z Dolnej Marchii. Tak rzek wielmony margraf Mansfeld. Tak i tak, prawi, Demawend ponis klsk, wykopyrtn si i ley, jak dugi, bo le rzdzi i polityk mia do rzyci. I tak z nim ju koniec i z caym Aedirn. Nasz krl Demawendowi mnogo poyczy grosza, bo mu pomocy udziela, nie Iza takiemu bogactwu przepada, nynie czas ten pienidz odzyszczy z procentem. Nie moemy te pozwoli, by nasi ziomkowie i bracia z Dolnej Marchii poszli w nilfgaardzk niewol. Musimy ich, ten tego, wyzwoli. Bo nasze to odwieczne ziemie, Dolna Marchia, kiedy pod berem Kaedwen te ziemie byy i nynie pod to bero wrc. A po rzeczk Dyfne. Taki to ukad zawar nasz miociwy krl Henselt z Emhyrem z Nilfgaardu. Ale ukad ukadem, a Bura Chorgiew ma nad rzek sta. Zrozumielicie? Nikt nie odpowiedzia. Pgarniec skrzywi si, machn rk. - A, pies was chdoy, gwnocie zrozumieli, widz. Ale nie frasujcie si, bo i ja niewiele. Ale od rozumienia to jest jegomo krl, grabiowie, wojewodowie i panowie szlachta. A mymy s wojsko! Nam sucha rozkazu: doj do rzeczki Dyfne we trzy dni, tam stan i sta jak mur. I tyle. Nalej, Zyvik. - Panie setnik... - zajkn si Zyvik. - A co bdzie... Co bdzie, jeli wojsko z Aedirn opr stawi? Szlak zagrodzi? Przecie zbrojnie przez ich kraj idziem. Co wtedy? - A jeli nasi ziomkowie i bracia - podchwyci zjadliwie Stahler - ci, co to ich niby mamy wyzwoli... Gdyby zaczli z ukw szy, kamieniami ciska? H? - Mamy we trzy dni stan nad Dyfne - rzek z naciskiem Pgarniec. - Nie pniej. Kto by nas chcia opnia albo zatrzymywa, widno nieprzyjaciel. A nieprzyjaciela na mieczach roznie trzeba. Ale uwaga i baczno! Sucha rozkazu! Si ni chaup nie pali, ludziom dobytku nie bra, nie rabowa, bab nie gwaci! Zakarbowa w pamici sobie i onierzom, bo kto ten rozkaz zamie, pjdzie na stryk. Wojewoda z dziesi razy to powtarza: nie idziem, kurwa, z najazdem, ale z bratersk pomoc! Czego zby szczerzysz, Stahler? To rozkaz, psiama! A teraz biegiem do dziesitek, postawi mi wszystkich na nogi, konie i rynsztunek maj lni jak miesic w peni! Na przedwieczerzu wszystkie chorgwie do musztrunku stan, sam wojewoda bdzie musztrowa z chorymi. Jeli si przez ktr dziesitk wstydu najem, popamita mnie dziesitnik, oj, popamita!

106

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Wykona! Zyvik wyszed z namiotu jako ostatni. Mruc poraone socem oczy, obserwowa panujcy w obozie rozgardiasz. Dziesitnicy spieszyli do oddziaw, setnicy biegali i klli, szlachta, korneci i paziowie pltali si pod nogami. Pancerni z Ba Ard kusowali po polu, wzbijajc tumany pyu. Upa by straszliwy. Zyvik przyspieszy kroku. Min czterech przybyych wczorajszego dnia skaldw z Ard Carraigh, siedzcych w cieniu rzucanym przez bogato zdobiony namiot margrafa. Skaldowie wanie ukadali ballad o zwyciskiej operacji wojskowej, o geniuszu krla, roztropnoci dowdcw i mstwie prostego onierza. Jak zwykle, robili to przed operacj, by nie traci czasu. - Witali nas nasi bracia, witali chleeebem, sol... - zapiewa dla prby jeden ze skaldw. Zbawcw i wyswobodzicieli swych witali, witali chleeebem, sol... Hej, Hrafhir, podrzu jaki niebanalny rym do sol"! Drugi skald podrzuci rym. Zyvik nie dosysza jaki. Obozujca wrd wierzb nad stawem dziesitka poderwaa si na jego widok. - Gotowa si! - wrzasn Zyvik, stajc na tyle daleko, by jego chuch nie wpyn na morale podkomendnych. - Nim si soneczko na cztery palce podniesie, wszyscy do przegldu! Wszystko ma si byszcze jak to soneczko wanie, bro, rynsztunek, rzd, ko zarwno! Bdzie musztrunek, jeli si przez ktrego przed setnikiem wstydu najem, nogi powyrywam takiemu synowi! ywo! - Idziem w bj - domyli si jezdny Kraska, szybko wpychajc koszul do spodni. - Idziem w bj, panie dziesitnik? - A coe myla? e na tace, na Zaynek? Przechodzimy rubie. Jutro o witaniu rusza caa Bura Chorgiew. Setnik nie rzek, w jakim szyku, ale przecie nasza dziesitka przodem pjdzie jako zwykle. No, wawiej, ruszcie dupy! Zaraz, wr. Powiem od razu, bo potem czasu nie stanie pewnikiem. To nie bdzie zwyka wojaczka, chopy. Jak durnote nowoczesn wymylili wielmoni. Jakie wyzwalanie, czy co takiego. Nie idziem wroga bi, ale na te, no, nasze odwieczne ziemie, z t, jak jej tam, bratersk pomoc. Tedy baczno, co powiem: ludziskw z Aedirn nie rusza, nie grabi... - Jake to? - rozdziawi gb Kraska. - Jake to: nie grabi? A czyme konie karmi bdziem, panie dziesitnik? - Pasz dla koni grabi, wicej nic. Ale ludzi nie siec, chaup nie pali, upraw nie niszczy... Zawrzyj gb, Kraska! To nie wiec gromadzki, to wojsko, taka wasza ma! Rozkazu sucha, bo inaczej na stryk! Rzekem, nie mordowa, nie pali, bab... Zyvik przerwa, zamyli si. - Baby - dokoczy po chwili - gwaci po cichu i tak, coby nikt nie widzia. **** - Na mocie na rzece Dyfne - dokoczy Jaskier -ucisnli sobie donie. Margrabia Mansfeld z Ard Carraigh i Menno Coehoorn, gwnodowodzcy nilfgaardzki-mi wojskami z Dol Angra. Ucisnli sobie donie, nad krwawicym, dogorywajcym krlestwem Aedirn, piecztujc bandycki podzia upw. Najobrzydliwszy z gestw, jaki znaa historia. Geralt milcza. - Jeli ju jestemy przy obrzydliwociach - powiedzia po chwili nieoczekiwanie spokojnie to co z czarodziejami, Jaskier? Myl o tych z Kapituy i Rady. - Przy Demawendzie nie pozosta aden - zacz po chwili poeta. - A Foltest wszystkich, ktrzy mu suyli, wypdzi z Temerii. Filippa jest w Tretogorze, pomaga krlowej Hedwig w opanowaniu chaosu, jaki wci panuje w Redanii. Jest z ni Triss i jeszcze trzech, imion nie pamitam. Kilku jest w Kaedwen. Wielu ucieko do Kovi-ru i Hengfors. Wybrali neutralno, bo Esterad Thyssen i Niedamir, jak wiesz, byli i s neutralni. - Wiem. A Vilgefortz? I ci, ktrzy z nim trzymali? - Vilgefortz znikn. Spodziewano si, e wypynie w zdobytym Aedirn, jako namiestnik Emhyra... Ale lad po nim zagina. Po nim i po wszystkich jego wsplnikach. Oprcz... - Mw, Jaskier. - Oprcz jednej czarodziejki, ktra zostaa krlow.

107

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

**** Filavandrel aep Fidhail w milczeniu czeka na odpowied. Krlowa te milczaa wpatrzona w okno. Okno wychodzio na ogrody, jeszcze do niedawna bdce dum i chlub poprzedniego wadcy Dol Blathanna, namiestnika tyrana z Yengerbergu. Uciekajc przed Wolnymi Elfami, idcymi w awangardzie wojsk cesarza Emhyra, ludzki namiestnik zdy wywie z pradawnego elfiego paacu wikszo cennych rzeczy, nawet cz mebli. Ale ogrodw zabra nie mg. Zniszczy je. - Nie, Filavandrel - powiedziaa wreszcie krlowa. -Na to jeszcze za wczenie, o wiele za wczenie. Nie mylmy o rozszerzaniu naszych granic, bo na razie nie jestemy nawet pewni dokadnego ich przebiegu. Henselt z Kaedwen ani myli przestrzega ukadu i wycofa si znad Dyfne. Szpiedzy donosz, e wcale nie porzuci myli o agresji. Moe uderzy na nas lada dzie. - A wic nie osignlimy niczego. Krlowa wolno wycigna rk. Motyl niepylak, ktry wlecia przez okno, usiad na jej koronkowym mankiecie, zoy i rozoy czubato zakoczone skrzydeka. - Osignlimy wicej - powiedziaa krlowa, cicho, by nie sposzy motyla - ni moglimy si spodziewa. Po stu latach odzyskalimy wreszcie nasz Dolin Kwiatw... - Nie nazywabym jej tak - umiechn si smutno Filavandrel. - Teraz, po przejciu wojsk, jest to raczej Dolina Popiow. - Mamy znowu nasz wasny kraj - dokoczya krlowa, przygldajc si motylowi. - Znowu jestemy Ludem, nie wygnacami. A popi uynia. Wiosn Dolina zakwitnie znowu. - To za mao, Stokrotko. Cigle za mao. Spucilimy z tonu. Jeszcze niedawno chwalilimy si, e zepchniemy ludzi do morza, zza ktrego przybyli. A teraz zacienilimy nasze granice i ambicje do Dol Blathanna... - Emhyr Deithwen da nam Dol Blathanna w podarunku. Czego ode mnie oczekujesz, Filavandrel? Mam da wicej? Nie zapominaj, e nawet w przyjmowaniu darw naley zachowa umiar. Zwaszcza jeeli chodzi o dary Emhyra, bo Emhyr niczego nie daje za darmo. Ziemie, ktre nam darowa, musimy utrzyma. A siy, ktrymi dysponujemy, z ledwoci wystarcz na utrzymanie Dol Blathanna. - Wycofajmy komanda z Tfemerii, Redanii i Kaedwen -zaproponowa biaowosy elf. Wycofajmy wszystkich walczcych z ludmi Scoia'tael. Jeste teraz krlow, Enid, oni posuchaj twego rozkazu. Teraz, gdy mamy ju nasz wasny spachetek ziemi, ich walka nie ma sensu. Ich obowizkiem jest teraz wrci tu i broni Doliny Kwiatw. Niech walcz jako wolny lud w obronie wasnych granic. A teraz gin jak rozbjnicy po lasach! Elfka opucia gow. - Emhyr nie wyraa na to zgody - szepna. - Komanda maj walczy nadal. - Dlaczego? W jakim celu? - Filavandrel aep Fidhail wyprostowa si gwatownie. - Powiem ci wicej. Nie wolno nam ich wspiera i pomaga im. To by warunek Foltesta i Henselta. Temeria i Kaedwen bd respektowa nasz wadz nad Dol Blathanna, ale tylko wwczas, gdy oficjalnie potpimy walk Wiewirek i odetniemy si od nich. - Te dzieci umieraj, Stokrotko. Umieraj co dnia, gin w nierwnej walce. Po tajnych ukadach z Emhyrem ludzie rzuc si na komanda i zgniot je. To s nasze dzieci, nasza przyszo! Nasza krew! A ty mi oznajmiasz, e mamy si od nich odci? Que'ss aen me dicette, Enid? Vorsaeke'llan? Aen vaine? Motyl wzbi si do lotu, zatrzepota skrzydekami, polecia ku oknu, zawirowa porwany prdami upalnego powietrza. Francesca Findabair, zwana Enid an Gleanna, niegdy czarodziejka, obecnie krlowa Aen Seidhe, Wolnych Elfw, uniosa gow. W jej piknych bkitnych oczach byszczay zy. - Komanda - powtrzya gucho - musz nadal prowadzi walk. Musz dezorganizowa ludzkie krlestwa, utrudnia przygotowania wojenne. Taki by rozkaz Emhy-ra, a ja nie mog przeciwstawi si Emhyrowi. Wybacz mi, Filavandrel. Filavandrel aep Fidhail spojrza na ni, ukoni si gboko. - Wybaczam, Enid. Ale nie wiem, czy oni wybacz.

108

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

**** - Ani jeden czarodziej nie przemyla sprawy ponownie? Nawet wtedy, gdy Nilfgaard mordowa i pali w Aedirn, aden z nich nie porzuci Vilgefortza, nie przyczy do Filippy? - aden. Geralt milcza dugo. - Nie wierz - powiedzia wreszcie, bardzo cicho. -Nie wierz, by aden nie odszed od Vilgefortza, gdy prawdziwe przyczyny i skutki jego zdrady wyszy na jaw. Jestem, jak ju powszechnie wiadomo, naiwnym, bezrozumnym i anachronicznym wiedminem. Ale nadal nie wierz, by w adnym czarodzieju nie obudzio si sumienie. **** Tissaia de Vries pooya swj wypracowany, ozdobny podpis pod ostatnim zdaniem listu. Po dugim namyle dodaa jeszcze obok ideogram oznaczajcy jej prawdziwe imi. Imi, ktrego nikt nie zna. Imi, ktrego nie uywaa od bardzo dawna. Od czasu, gdy zostaa czarodziejk. Skowronek. Odoya piro. Bardzo starannie, rwno, dokadnie w poprzek zapisanego arkusza pergaminu. Przez dug chwil siedziaa nieruchomo, wpatrzona w czerwon kul zachodzcego soca. Potem wstaa. Podesza do okna. Przez jaki czas patrzya na dachy domw. Domw, w ktrych kadli si wanie do snu zwykli ludzie, zmczeni swym zwykym, ludzkim yciem i trudem, peni zwykego ludzkiego niepokoju o los, o jutro. Czarodziejka spojrzaa na lecy na stole list. List adresowany do zwykych ludzi. To, e wikszo zwykych ludzi nie umiaa czyta, byo bez znaczenia. Stana przed zwierciadem. Poprawia wosy. Poprawia sukni. Strzepna z bufiastego rkawa nie istniejcy pyek. Wyrwnaa na dekolcie naszyjnik ze spineli. Lichtarze pod zwierciadem stay nierwno. Suca musiaa poruszy i poprzesuwa je podczas sprztania. Suca. Zwyka kobieta. Zwyky czowiek o oczach penych strachu przed tym, co nadchodzio. Zwyky czowiek zagubiony w czasach pogardy. Zwyky czowiek szukajcy nadziei i pewnoci jutra u niej, u czarodziejki... Zwyky czowiek, ktrego zaufanie zawioda. Z ulicy dobieg odgos krokw, stuk cikich onierskich butw. Tissaia de Vries nie drgna nawet, nie odwrcia gowy ku oknu. Byo jej obojtne, czyje to kroki. onierze krlewscy? Prewot z nakazem aresztowania zdrajczyni? Najemni mordercy? Siepacze Vilgefortza? Nie obchodzio j to. Kroki ucichy w oddali. Lichtarze pod zwierciadem stay nierwno. Czarodziejka wyrwnaa je, skorygowaa uoenie serwetki, tak by jej rg wypada dokadnie porodku i by symetryczny do czworoktnych podstawek wiecznikw. Odpia z przegubw zote bransoletki i rwniutko uoya je na wygadzonej serwetce. Spojrzaa krytycznie, ale nie znalaza najmniejszego bdu. Wszystko leao rwno, porzdnie. Tak jak powinno lee. Otworzya szuflad komdki, wyja z niej krtki n z kocian rkojeci. Twarz miaa dumn i nieruchom. Martw. W domu byo cicho. Tak cicho, e sycha byo, jak na blat stou pada patek widncego tulipana. Soce, czerwone jak krew, wolno osuno si za dachy domw. Tissaia de Vries usiada w fotelu przy stole, zdmuchna wiec, jeszcze raz poprawia lece w poprzek listu piro i przecia sobie yy na przegubach obu rk. **** Zmczenie caodzienn podr i wraeniami dao o sobie zna. Jaskier obudzi si i poj, e zasn prawdopodobnie w trakcie opowieci, e zachrapa w p sowa. Poruszy si i niemal stoczy z kupy gazi - Geralt nie lea ju obok niego i nie rwnoway barogu.

109

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Na czym... - odkaszln, usiad. - Na czym to ja stanem? Aha, na czarodziejach... Geralt? Gdzie jeste? - Tu - powiedzia wiedmin, ledwie widoczny w mroku. - Kontynuuj, prosz. Wanie miae mi powiedzie o Yennefer. - Posuchaj - poeta doskonale wiedzia, e o wymienionej osobie nie mia najmniejszego zamiaru nawet napomyka. - Ja naprawd nic... - Nie yj. Znam ci. - Jeli mnie tak dobrze znasz - zdenerwowa si trubadur - to po jak choler domagasz si, bym mwi? Znajc mnie jak zy szelg, powiniene wiedzie, dlaczego przemilczam, dlaczego nie powtarzam zasyszanych plotek! Powiniene te domyli si, jakie to plotki i dlaczego chc ci ich oszczdzi! - Que suecc's? - jedna ze picych obok driad poderwaa si zbudzona jego podniesionym gosem. - Przepraszam - powiedzia cicho wiedmin. - Ciebie te. Zielone latarenki Brokilonu pogasy ju, tylko niektre jeszcze tliy si sabo. - Geralt - przerwa milczenie Jaskier. - Zawsze twierdzie, e stoisz z boku, e jest ci wszystko jedno... Ona moga w to uwierzy. Wierzya w to, gdy razem z Vilgefortzem zacza t gr... - Dosy - powiedzia Geralt. - Ani sowa wicej. Gdy sysz sowo gra", mam ochot kogo zabi. Ach, dawaj t brzytw. Chc si nareszcie ogoli. - Teraz? Jeszcze ciemno... - Dla mnie nigdy nie jest ciemno. Jestem dziwolgiem. Gdy wiedmin wyrwa mu z rki sakiewk z przyborami toaletowymi i odszed w kierunku strumienia, Jaskier stwierdzi, e senno opucia go zupenie. Niebo janiao ju zapowiedzi brzasku. Wsta, wszed w las, ostronie mijajc pice, przytulone do siebie driady. - Czy naleae do tych, ktrzy si do tego przyczynili? Odwrci si gwatownie. Oparta o sosn driada miaa wosy w kolorze srebra, byo to widoczne nawet w pmroku witu. - Wielce paskudny widok - powiedziaa, krzyujc rce na piersi. - Kto, kto wszystko straci. Wiesz, piewaku, to ciekawe. Swego czasu wydawao mi si, e wszystkiego nie mona straci, e zawsze co zostaje. Zawsze. Nawet w czasach pogardy, w ktrych naiwno potrafi zemci si w najokrutniejszy sposb, nie mona utraci wszystkiego. A on... On straci kilka kwaterek krwi, moliwo sprawnego chodzenia, czciow wadz w lewej rce, wiedmiski miecz, ukochan kobiet, zyskan cudem crk, wiar... No, pomylaam, ale co, co przecie musiao mu zosta? Myliam si. On nie ma ju nic. Nawet brzytwy. Jaskier milcza. Driada nie poruszya si. - Pytaam, czy przyczynie si do tego - podja po chwili. - Ale chyba pytaam niepotrzebnie. To oczywiste, e si przyczynie. To oczywiste, e jeste jego przyjacielem. A jeli ma si przyjaci, a mimo to wszystko si traci, jest oczywiste, e przyjaciele ponosz win. Za to, co uczynili, wzgldnie za to, czego nie uczynili. Za to, e nie wiedzieli, co naley uczyni. - A co ja mogem? - szepn. - Co ja mogem uczyni? - Nie wiem - odpowiedziaa driada. - Nie powiedziaem mu wszystkiego... - To wiem. - Nie jestem niczemu winien. - Jeste. - Nie! Nie jestem... Poderwa si, trzeszczc gaziami legowiska. Geralt siedzia obok, trc twarz. Pachnia mydem. - Nie jeste? - spyta chodno. - Ciekawo, co te ci si przynio. e jeste ab? Uspokj si. Nie jeste. e jeste cymbaem? A, w takim razie to mg by sen proroczy. Jaskier rozejrza si. Byli na polanie zupenie sami. - Gdzie ona... Gdzie one s? - Na skraju lasu. Zbieraj si, czas na ciebie. - Geralt, ja przed chwil rozmawiaem z driad. Mwia wsplnym bez akcentu i powiedziaa mi...

110

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- adna z tego oddziau nie mwi wsplnym bez akcentu. Przynio ci si, Jaskier. To jest Brokilon. Tu niejedno moe si przyni. **** Na skraju lasu czekaa na nich samotna driada. Jaskier pozna j od razu - to bya ta o zielonkawych wosach, ktra noc przyniosa im wiato i chciaa go nakoni do dalszego piewania. Driada uniosa do, nakazujc im zatrzyma si. W drugiej rce miaa uk ze strza na ciciwie. Wiedmin pooy do na ramieniu trubadura i cisn mocno. - Czy co si dzieje? - szepn Jaskier. - Owszem. Bd cicho i nie ruszaj si. Gsta mga zalegajca w dolinie Wstki tumia gosy i dwiki, ale nie na tyle, by Jaskier nie zdoa usysze plusku wody i pochrapywania koni. Rzek przekraczali jedcy. - Elfy - domyli si. - Scoia'tael? Uciekaj do Brokilonu, prawda? Cae komando... - Nie - odmrukna Geralt wpatrzony w mg. Poeta wiedzia, e wzrok i such wiedmina s niebywale bystre i czue, ale nie by w stanie odgadn, czy ocenia wzrokiem, czy suchem. - Tb nie komando. To jest to, co zostao z komanda. Piciu lub szeciu konnych, trzy luzaki. Zosta tu, Jaskier. Id tam. - Gar'ean - powiedziaa ostrzegawczo zielonowosa driada, unoszc uk. - Nfe va, Gwynbleidd! Ki'rin! - Thaess aep, Fauve - odrzek niespodziewanie ostro wiedmin. - M'aespar que va'en, elFea? Prosz, strzelaj. Jeli nie, zamknij si i nie prbuj mnie straszy, bo mnie nie mona ju niczym przestraszy. Musz porozmawia z Milv Barring i zrobi to, czy ci si to podoba, czy nie. Zosta, Jaskier. Driada opucia gow. uk te. Z oparu wyonio si dziewi koni i Jaskier zobaczy, e rzeczywicie tylko sze nioso jedcw. Dostrzeg sylwetki driad wyaniajcych si z zaroli i idcych na spotkanie. Zauway, e trzem konnym trzeba byo pomc zsi z wierzchowcw i e trzeba byo ich podtrzymywa, by byli w stanie i w stron zbawczych drzew Brokilonu. Inne driady jak duchy przemkny przez wiatroom i stok, znikny we mgle nad Wstk. Z przeciwlegego brzegu rozleg si krzyk, renie koni, plusk wody. Poecie wydao si te, e syszy wist strza. Ale nie by pewien. - cigali ich... - mrukn. Fauve odwrcia si, zaciskajc do na czysku. - Ty piewaj tak pie, taedh - warkna. - N'te shaent a'minne, nie o Ettariel. Kochanie, nie. Nie czas. Teraz czas zabija, tak. Taka pie, tak! - Ja - bkn - nie jestem winien temu, co si dzieje... Driada milczaa przez chwil, patrzc w bok. - Ja te nie - powiedziaa i szybko odesza w gszcz. Wiedmin wrci, nim mina godzina. Prowadzi dwa osiodane konie - Pegaza i gniad klacz. Czaprak klaczy nosi lady krwi. - To ko elfw, prawda? Tych, ktrzy przeszli rzek? - Tak - odrzek Geralt. Twarz i gos mia zmienione i obce. - To klacz elfw. Chwilowo jednak posuy mnie. A gdy bd mia okazj, wymieni j na konia, ktry umie nie rannego, a gdy ranny spadnie, zostaje przy nim. Tej klaczy tego najwyraniej nie nauczono. - Odjedamy std? - Ty odjedasz - wiedmin rzuci poecie wodze Pegaza. - Bywaj, Jaskier. Driady odprowadz ci ze dwie mile w gr rzeki, eby nie wpad na odakw z Brugge, ktrzy pewnie wci krc si na tamtym brzegu. - A ty? Zostajesz tu? - Nie. Nie zostaj. - Dowiedziae si czego. Od Wiewirek. Dowiedziae si o Ciri, tak? - Bywaj, Jaskier. - Geralt... Posuchaj mnie... - Czego mam sucha? - krzykn wiedmin i zajkn si nagle. - Ja jej przecie.... Nie mog jej przecie zostawi na pastw losu. Ona jest zupenie sama... Ona nie moe by sama, Jaskier. Nie zrozumiesz tego. Nikt tego nie zrozumie, ale ja to wiem. Jeli ona bdzie samotna, stanie si z ni to

111

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

samo co kiedy... To, co kiedy stao si ze mn... Nie zrozumiesz tego... - Rozumiem. I dlatego jad z tob. - Zwariowae. Czy wiesz, dokd si wybieram? - Wiem. Geralt, ja... Ja nie powiedziaem ci wszystkiego. Jestem... Czuj si winny. Nie uczyniem niczego, nie wiedziaem, co naley uczyni... Ale teraz wiem. Chc jecha z tob. Chc ci towarzyszy. Nie powiedziaem ci... o Ciri, o plotkach, ktre kr. Spotkaem znajomych z Koviru, a ci z kolei syszeli relacj posw, ktrzy wrcili z Nilfgaardu... Domylam si, e te plotki mogy dotrze nawet do Wiewirek. e ju wszystko wiesz od tych elfw, ktrzy przeszli Wstk. Ale pozwl... bym to ja... Bym to ja ci opowiedzia... Wiedmin milcza dugo, bezbronnie opuciwszy rce. - Wskakuj na siodo - powiedzia wreszcie zmienionym gosem. - Opowiesz mi w drodze. **** Tego ranka w paacu Loc Grim, letniej rezydencji imperatora, panowao niezwyke poruszenie. Tym bardziej niezwyke, e wszelkie poruszenia, wzruszenia i oywienia absolutnie nie leay w zwyczaju nilfgaardzkiej szlachty, a okazywanie niepokoju lub podniecenia uwaano za objaw niedojrzaoci. Podobne zachowanie traktowane byo wrd nilfgaardzkich wielmow tak nagannie i pogardliwie, e okazywania oywienia czy podniecenia wstydzia si nawet niedojrzaa modzie, od ktrej wszake mao kto oczekiwa przyzwoitego zachowania. Tego ranka w Loc Grim nie byo jednak modziey. W Loc Grim modzie nie miaa czego szuka. Olbrzymi sal tronow paacu zapeniali powani i surowi arystokraci, rycerze i dworacy, wszyscy jak jeden m odziani w ceremonialn dworsk czer, oywion jedynie biel kryz i mankietw. Mczyznom towarzyszyy nieliczne, lecz rwnie powane i surowe damy, ktrym zwyczaj zezwala rozjani czer stroju odrobin skromnej biuterii. Wszyscy udawali, e s dostojni, powani i surowi. A byli niesamowicie podnieceni. - Powiadaj, e jest brzydka. Chuda i brzydka. - Ale to podobno krlewska krew. - Z nieprawego oa? - Nic podobnego. Legalna. - Zasidzie wic na tronie? - Jeli imperator tak postanowi... - Do pioruna, spjrzcie tylko na Ardala aep Dahy i na ksicia de Wett... Ale maj miny... Jakby si octu napili... - Ciszej, hrabio... Dziwisz si ich minom? Jeli plotki si potwierdz, Emhyr wymierzy policzek starym rodom. Upokorzy je... - Plotki si nie potwierdz. Imperator nie polubi tej znajdy! Nie moe tego uczyni... - Emhyr wszystko moe. Baczcie na sowa, baronie. Uwaajcie, co mwicie. Byli ju tacy, ktrzy twierdzili, e Emhyr nie moe tego czy tamtego. Skoczyli na szafocie. - Powiadaj, e ju podpisa dekret o nadaniach dla niej. Trzysta grzywien renty, wyobraacie sobie? - I tytu princessy. Czy ktry z was ju j widzia? - Natychmiast po przybyciu oddano j pod opiek hrabiny Liddertal, a dom otoczono gwardi. - Powierzono j hrabinie, by ta wpoia smarkuli troch pojcia o manierach. Mwi, e ta wasza princessa zachowuje si jak dziewka z obory... - Co w tym dziwnego? Pochodzi z Pnocy, z barbarzyskiej Cintry... - Tym mniej prawdopodobne s plotki o oenku Emhyra. Nie, nie, to absolutnie niemoliwe. Imperator pojmie za on najmodsz crk de Wetta, tak jak planowano. Nie polubi tej uzurpatorki! - Najwyszy czas, by wreszcie kogo polubi. Ze wzgldu na dynasti... Najwyszy czas, bymy mieli maego arcyksicia... - Niech si wic eni, ale nie z t przybd! - Ciszej, bez egzaltacji. Zarczam wam, szlachetni panowie, e do tego zwizku nie dojdzie. Jaki cel miaby przywieca takiemu mariaowi? - To polityka, hrabino. Toczymy wojn. Ten zwizek miaby znaczenie polityczne i strategiczne... Dynastia, z ktrej pochodzi princessa, ma legalne tytuy i potwierdzone prawa lenne do

112

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

ziem nad Doln Yarr. Gdyby zostaa maonk imperatora... Ha, to byoby doskonae posunicie. Popatrzcie tylko tam, na posw krla Esterada, jak szepcz... - Popieracie tedy t dziwaczn parantel, moci ksi? A moe wrcz doradzalicie to Emhyrowi, co? - To moja rzecz, margrabio, co popieram, a czego nie. A decyzji imperatora nie radzibym wam kwestionowa. - A zatem podj ju decyzj? - Nie sdz. - Jestecie wic w bdzie, nie sdzc, - Co chcesz przez to powiedzie, pani? - Emhyr odprawi z dworu baronow Tarnhann. Nakaza, by powrcia do ma. - Zerwa z Dervl Tryffin Broinne? Nie moe to by! Dervla bya jego faworyt od trzech lat... - Powtarzam, odprawi j z dworu. - To prawda. Powiadaj, e Zotowosa Dervla straszliwie si awanturowaa. Czterech gwardzistw przemoc wsadzao j do karety... - Jej m si uraduje... - Wtpi. - Na Wielkie Soce! Emhyr zerwa z Dervl? Zerwa z ni dla tej znajdy? Dla tej dzikuski z Pnocy? - Ciszej... Ciszej, do diaska... - Kto to popiera? Ktre stronnictwo to popiera? - Ciszej, prosiam. Patrz na nas... - Ta dziewka... Chciaem powiedzie, princessa... Podobno jest brzydka... Gdy imperator j zobaczy... - Chcecie powiedzie, e jeszcze jej nie widzia? - Nie mia czasu. Przyby z Dar Ruach przed godzin. - Emhyr nigdy nie gustowa w brzydkich. Aine Dermott... Clara aep Gwydolyn Gr... A Dervla Tryffin Broinne to przecie prawdziwa pikno... - Moe ta znjdka z czasem wyadnieje... - Gdy si j domyje? Ksiniczki z Pnocy podobno myj si rzadko... - Baczcie na sowa. Mwicie, by moe, o maonce imperatora... - To jeszcze dziecko. Ma nie wicej ni czternacie lat. - Powtarzam, to byby zwizek polityczny... Czysto formalny... - Gdyby tak byo, Zotowosa Dervla pozostaaby na dworze. Znjdka z Cintry politycznie i formalnie zasiadaaby na tronie obok Emhyra... Ale wieczorem Emhyr dawaby jej do zabawy tiar i klejnoty koronne, a sam szedby do sypialni Dervli... Przynajmniej do czasu, gdy smarkula osignaby wiek, w ktrym bezpiecznie si rodzi. - Hmmm... Tak... Co w tym jest. Jak ma na imi ta... princessa? - Xerella, czy jako tak. - Skde, nieprawda. Zwie si... Zirilla. Tak, chyba Zirilla. - Barbarzyskie imi. - Ciszej, u kaduka... - I wicej powagi. Zachowujecie si jak smarkacze! - Baczcie na sowa! Baczcie, bym ich nie uzna za zniewag! - Jeli dacie satysfakcji, wiecie, gdzie mnie szuka, margrabio! - Ciszej! Spokj! Imperator... Herold nie musia si specjalnie wysila. Wystarczyo jednego uderzenia lask o posadzk, by udekorowane czarnymi beretami gowy arystokratw i rycerzy schyliy si niby kosy pod uderzeniem wichru. W sali tronowej zapanowaa cisza, taka e gosu herold rwnie nie musia nadmiernie wyta. - Emhyr var Emreis, Deithwen Addan yn Carn aep Monrudd! Biay Pomie Taczcy na Kurhanach Wrogw wszed na sal. Przemaszerowa szpalerem szlachty swym zwykym szparkim krokiem, energicznie machajc praw rk. Jego czarny strj niczym nie rni si od stroju dworakw, jeli nie liczy braku kryzy. Ciemne wosy imperatora, jak zwykle nie ufryzowane, utrzymywaa we wzgldnym adzie wska zota obrcz, na szyi poyskiwa

113

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

cesarski alszband. Emhyr do niedbale zasiad na tronie na podwyszeniu, opar okie na porczy, a podbrdek na doni. Nie zarzuci nogi na drug porcz tronu, co znaczyo, e ceremonia obowizuje nadal. adna z pochylonych gw nie uniosa si nawet na cal. Imperator chrzkn gono, nie zmieniajc pozycji. Dworacy odetchnli i wyprostowali si. Herold ponownie uderzy lask o posadzk. - Cirilla Fiona Elen Riannon, krlowa Cintry, ksina Brugge i diuszesa na Sodden, dziedziczka Inis Ard Skellig i Inis An Skellig, suzerenka Attre i Abb Yarra! Wszystkie oczy zwrciy si ku drzwiom, w ktrych stana wysoka i dostojna Stella Congreve, hrabina Lid-dertal. Za u boku hrabiny sza wacicielka wszystkich wymienionych przed momentem imponujcych tytuw. Szczupa, jasnowosa, niezwykle blada, lekko zgarbiona, w dugiej bkitnej sukience. W sukience, w ktrej najwyraniej czua si nieswojo i le. Emhyr Deithwen wyprostowa si na tronie, a dworacy natychmiast zgili si w ukonach. Stella Congreve niezauwaalnie popchna jasnowos dziewczyn, obie defiloway wzdu szpaleru kaniajcych si arystokratw, przedstawicieli pierwszych rodw Nilfgaardu. Dziewczyna kroczya sztywno i niepewnie. Potknie si, pomylaa hrabina. Cirilla Fiona Elen Riannon potkna si. Nieadna i chuderlawa, pomylaa hrabina, zbliajc si do tronu. Niezgrabna, a do tego wszystkiego mao rozgarnita. Ale zrobi z niej pikno. Zrobi z niej krlow, Emhyr, tak jak rozkazae. Biay Pomie Nilfgaardu przyglda si im z wysokoci swego tronu. Jak zwykle, oczy mia lekko zmruone, na wargach taczy mu cie drwicego umieszku. Krlowa Cintry potkna si po raz wtry. Imperator opar okie na porczy tronu, dotkn doni policzka. Umiecha si. Stella Congreve bya ju na tyle blisko, by rozpozna ten umiech. Zmartwiaa z przeraenia. Co jest nie tak, pomylaa ze zgroz, co jest nie tak. Polec gowy. Na Wielkie Soce, polec gowy... Odzyskaa przytomno umysu, ukonia si, zmuszajc do dygnicia rwnie dziewczyn. Emhyr var Emreis nie wsta z tronu. Ale skoni lekko gow. Dworacy wstrzymali oddech. - Krlowo - przemwi Emhyr. Dziewczyna skurczya si. Imperator nie patrzy na ni. Patrzy na zgromadzon na sali szlacht. - Krlowo - powtrzy. - Szczliwy jestem, mogc powita ci w moim paacu i w moim pastwie. Rcz ci cesarskim sowem, e bliski jest dzie, w ktrym wszystkie nalene tytuy powrc do ciebie wraz z ziemiami, ktre s twym prawnym dziedzictwem, ktre legalnie i niezaprzeczalnie ci przynale. Uzurpatorzy, ktrzy panosz si w twych wociach, wszczli ze mn wojn. Zaatakowali mnie, goszc przy tym, e broni twoich praw i sprawiedliwych racji. Niech tedy cay wiat dowie si, e to do mnie, nie do nich, zwracasz si o pomoc. Niech cay wiat dowie si, e tu, w moim pastwie, zaywasz przysugujcej suzerence czci i krlewskiego imienia, podczas gdy wrd mych wrogw bya jedynie wygnacem. Niech cay wiat wie, e w moim pastwie jeste bezpieczna, podczas gdy moi wrogowie nie tylko odmawiali ci korony, ale i usiowali nastawa na twe ycie. Wzrok cesarza Nilfgaardu zatrzyma si na posach Esterada Thyssena, wadcy Koviru, i na ambasadorze Niedamira, krla Ligi z Hengfors. - Niech cay wiat pozna prawd, a w tej liczbie i krlowie, ktrzy zdawali si nie wiedzie, po czyjej stronie jest suszno i sprawiedliwo. I niech cay wiat dowie si, e pomoc bdzie ci dana. Twoi i moi wrogowie zostan pokonani. W Cintrze, w Sodden i Brugge, w Attre, na Wyspach Skellige i u ujcia Yarry znw zapanuje pokj, a ty zasidziesz na tronie ku radoci twych ziomkw i wszystkich miujcych sprawiedliwo ludzi. Dziewczyna w bkitnej sukience opucia gow jeszcze niej. - Zanim to si stanie - podj Emhyr - bdziesz w mym pastwie traktowana z nalenym ci szacunkiem, przeze mnie i przez wszystkich moich poddanych. A poniewa w twoim krlestwie wci jeszcze gorzeje pomie wojny, w dowd czci, szacunku i przyjani Nilfgaardu nadaj ci tytu princessy Rowan i Ymlac, pani na zamku Dar Ro-wan, dokd udasz si teraz, by oczekiwa nadejcia spokojniejszych, szczliwszych czasw. Stella Congreve opanowaa si, nie pozwolia, by na jej twarzy zagoci choby lad zdziwienia. Nie zatrzyma jej przy sobie, pomylaa, wysya j do Dar Rowan, na koniec wiata, tam gdzie sam nigdy nie bywa. Najwyraniej nie ma zamiaru zaleca si do tej dziewczyny, nie myli o

114

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

szybkim oenku. Najwyraniej nie chce jej nawet widywa. Dlaczego wic pozby si Dervli? O co tutaj chodzi? Otrzsna si, szybko chwycia princess za rk. Audiencja bya skoczona. Gdy wychodziy z sali, cesarz nie patrzy na nie. Dworacy kaniali si. Gdy wyszy, Emhyr var Emreis zarzuci nog na oparcie tronu. - Ceallach - powiedzia. - Do mnie. Seneszal zatrzyma si w nakazanej ceremoniaem odlegoci od wadcy, zgi si w ukonie. - Bliej - powiedzia Emhyr. - Podejd bliej, Ceallach. Bd mwi cicho. A to, co powiem, przeznaczone jest wycznie dla twoich uszu. - Wasza wysoko... - Co jeszcze przewiduje si na dzisiaj? - Przyjcie listw uwierzytelniajcych i udzielenie formalnego exequatur posowi krla Esterada z Koviru -wyrecytowa szybko seneszal. - Mianowanie namiestnikw, prefektw i palatynw w nowych Prowincjach i Palatynatach. Zatwierdzenie tytuu hrabiowskiego i apana-y dla... - Posowi udzielimy exequatur i przyjmiemy go na prywatnej audiencji. Pozostae sprawy na jutro. - Tak jest, wasza wysoko. - Zawiadom wicehrabiego Eiddon i Skellena, e natychmiast po audiencji ambasadora maj si stawi w bibliotece. Sekretnie. Ty take si tam stawisz. I przyprowadzisz tego waszego gonego maga, tego wrbit... Jak mu tam? - Karthisius, wasza wysoko. Mieszka w wiey za miastem... - Nie interesuje mnie jego mieszkanie. Polesz po niego ludzi, maj go dostarczy do moich komnat. Po cichu, bez rozgosu, sekretnie. - Wasza wysoko... Czy to rozsdne, aby ten astrolog... - Wydaem rozkaz, Ceallach. - Tak jest. Nim miny trzy godziny, wszyscy wezwani spotkali si w cesarskiej bibliotece. Wezwanie nie zdziwio Yattiera de Rideaux, wicehrabiego Eiddon. Yattier by szefem wywiadu wojskowego. Emhyr wzywa Yattiera bardzo czsto -w kocu trwaa wojna. Wezwanie nie zdziwio te Stefana Skellena, zwanego Puszczykiem, penicego przy imperatorze funkcj koronera, specjalisty od sub i zada specjalnych. Puszczyka nigdy nic nie dziwio. Trzecia wezwana osoba bya natomiast niezmiernie zdziwiona wezwaniem. Tym bardziej e to do niej cesarz zwrci si najpierw. - Mistrzu Xarthisius. - Wasza cesarska mo... - Musz ustali miejsce pobytu pewnej osoby. Osoby, ktra zagina lub jest ukrywana. Moe uwiziona. Czarodzieje, ktrym to ju kiedy zlecaem, zawiedli. Podejmiesz si? - W jakiej odlegoci znajduje si... moe si znajdowa ta osoba? - Gdybym wiedzia, nie potrzebowabym twoich guse. - Prosz o wybaczenie, wasza cesarska wysoko... - zajkn si astrolog. - Rzecz w tym, e dua odlego utrudnia astromancj, praktycznie wyklucza... Hem, hem... A jeli ta osoba znajduje si pod magiczn protekcj... Mog sprbowa, ale... - Krcej, mistrzu. - Potrzebuj czasu... I komponentw do zakl... Jeli koniunkcja gwiazd bdzie pomylna, to... Hem, hem... Wasza cesarska wysoko, to, o co prosicie, to rzecz nieatwa... Potrzebuj czasu... Jeszcze chwila, a Emhyr kae go wbi na pal, pomyla Puszczyk. Jeli czarownik nie przestanie bekota... - Mistrzu Karthisius - przerwa imperator niespodziewanie grzecznie, wrcz agodnie. Bdziesz mia do dyspozycji wszystko, czego ci potrzeba. Rwnie czas. W granicach rozsdku. - Zrobi, co w mej mocy - owiadczy astrolog. - Ale bd mg ustali jedynie przyblion lokalizacj... To znaczy rejon lub radius... - Co? - Astromancja... - zajkn si Xarthisius. - Przy duych odlegociach astromancja pozwala tylko na lokalizowanie przyblione... Bardzo przyblione, z du tolerancj... Z bardzo du tolerancj. Doprawdy, nie wiem, czy zdoam...

115

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Zdoasz, mistrzu - wycedzi imperator, a jego ciemne oczy zabysy zowrbnie. - Jestem peen wiary w twoje zdolnoci. A co do tolerancji, to im twoja bdzie mniejsza, tym moja bdzie wiksza. Xarthisius skurczy si. - Musz zna dokadn dat urodzenia tej osoby - wy-bka. - W miar moliwoci, co do godziny... Cenny byby te jaki przedmiot, ktry do tej osoby nalea... - Wosy - powiedzia cicho Emhyr. - Czy wosy mog by? - Oooo! - powesela astrolog. - Wosy! To znacznie uatwi... Ach, gdybym jeszcze mg mie ka albo mocz... Oczy Emhyra zwziy si niebezpiecznie, a mag skurczy si i zgi w niskim ukonie. - Unienie przepraszam wasz cesarsk mo... - zastka. - Prosz wybaczenia... Rozumiem... Tak, wosy wystarcz... W zupenoci wystarcz... Kiedy bd mg je otrzyma? - Jeszcze dzi bd ci dostarczone razem z dat i godzin urodzenia. Mistrzu, nie zatrzymuj ci duej. Wracaj do twej wiey i zacznij ledzi konstelacje. - Niech Wielkie Soce ma w opiece wasz cesarsk... - Dobrze, dobrze. Moesz odej. Teraz my, pomyla Puszczyk. Ciekawe, co nas czeka. - Kadego - powiedzia powoli imperator - kto pinie sowo o tym, co bdzie tu za chwil powiedziane, czeka wiartowanie. Vattier! - Sucham, wasza wysoko. - Jak drog dotara tu... ta princessa? Kto by w to zaangaowany? - Od twierdzy Nastrog - zmarszczy czoo szef wywiadu - konwojowali jej wysoko gwardzici dowodzeni przez... - Nie o to pytam, do diaba! Skd dziewczyna wzia si w Nastrogu, w Verden? Kto dostarczy j do twierdzy? Kto jest tam obecnie komendantem? Czy to ten, od ktrego pochodzi meldunek? Godyvron jaki tam? - Godyyron Pitcairn - powiedzia szybko Vattier de Rideaux. - By oczywicie poinformowany o misji Rience'a i grafa Cahira aep Ceallach. Trzy dni po wydarzeniach na wyspie Thanedd zjawio si w Nastrogu dwch ludzi. Dokadniej: jeden czowiek i jeden pkrwi elf. To oni, powoujc si na polecenia Rience'a i grafa Cahira, przekazali Godyyronowi princess. - Aha - imperator umiechn si, a Puszczyk poczu zimno na plecach. - Vilgefortz zarcza, e schwyta Cirill na Thanedd. Rience gwarantowa mi to samo. Cahir Mawr Dyffryn aep Ceallach otrzyma w tej sprawie wyrane rozkazy. I oto do Nastrogu nad rzek Yarr, trzy dni po aferze na wyspie, Cirill przywo nie Vilgefortz, nie Rience, nie Cahir, ale czowiek i pelf. Godyyron, oczywista rzecz, nie pomyla o tym, aby obu aresztowa? - Nie. Ukara go za to, wasza wysoko? - Nie. Puszczyk przekn lin. Emhyr milcza, trc czoo, ogromny brylant w jego piercieniu byszcza jak gwiazda. Po chwili cesarz podnis gow. - Vattier. - Wasza wysoko? - Postawisz na nogi wszystkich swoich podkomendnych. Rozkazuj uj Rience'a i grafa Cahira. Domniemywam, e obaj przebywaj na terenach jeszcze nie zajtych przez nasze wojska. Wykorzystasz w tym celu Scoia'tael lub elfy krlowej Enid. Obu aresztowanych dostarczy do Dar Ruach i podda torturom. - O co pyta, wasza wysoko? - zmruy oczy Vattier de Rideaux, udajc, e nie widzi bladoci, jaka pokrya twarz seneszala Ceallacha. - O nic. Pniej, gdy ju troch zmikn, wypytam ich osobicie. Skellen! - Sucham. - Zaraz po tym, gdy ten piernik Xarthisius... Jeeli ten bekoccy kopromanta zdoa ustali to, co rozkazaem mu ustali... Wtedy zorganizujesz na wskazanym przez niego terenie poszukiwania pewnej osoby. Rysopis otrzymasz. Nie wykluczam, e astrolog wskae terytorium, nad ktrym mamy wadz, wwczas postawisz na nogi wszystkich, ktrzy za to terytorium odpowiadaj. Cay aparat cywilny i wojskowy. To sprawa o najwyszym priorytecie. Zrozumiae? - Tak jest. Czy mog...

116

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Nie, nie moesz. Siadaj i suchaj, Puszczyku. Xarthisius najprawdopodobniej nie ustali niczego. Osoba, ktrej kazaem mu szuka, znajduje si zapewne na obcym terytorium i pod magiczn protekcj. Gow daj, e poszukiwana osoba znajduje si w tym samym miejscu, co nasz tajemniczo zaginiony przyjaciel, czarodziej Vilgefortz z Roggeveen. Dlatego te, Skellen, sformujesz i przygotujesz specjalny oddzia, ktrym bdziesz dowodzi osobicie. Dobierzesz ludzi spomidzy najlepszych. Maj by gotowi na wszystko... i nieprzesdni. To znaczy nie lkajcy si magii. Puszczyk unis brwi. - Twj oddzia - dokoczy Emhyr - bdzie mia za zadanie zaatakowa i opanowa ow nie znan mi chwilowo, acz zapewne niele zamaskowan i dobrze bronion kryjwk Vilgefortza. Naszego byego przyjaciela i sprzymierzeca. - Zrozumiaem - powiedzia beznamitnie Puszczyk. -Poszukiwanej osobie, ktr tam zapewne zastan, nie moe, jak si domylam, spa wos z gowy? - Dobrze si domylasz. - A Vilgefortz? - Jemu moe - cesarz umiechn si okrutnie. - Jemu nawet powinien spa, raz na zawsze. Razem z gow. Innych czarodziejw, ktrych zastaniesz w jego kryjwce, rwnie to dotyczy. Bez wyjtkw. - Zrozumiaem. Kto zajmie si odnalezieniem kryjwki Vilgefortza? - Ty, Puszczyku. Stefan Skellen i Vattier de Rideaux wymienili spojrzenia. Emhyr odchyli si na oparcie fotela. - Wszystko jasne? A zatem... O co chodzi, Ceallach? - Wasza wysoko... - jkn seneszal, na ktrego nikt do tej pory zdawa si nie zwraca uwagi. - Dopraszam si aski... - Nie ma aski dla zdrajcw. Nie ma litoci dla tych, ktrzy przeciwstawi si mojej woli. - Cahir... Mj syn... - Twj syn... - Emhyr zmruy oczy. - Nie wiem jeszcze, czym zawini twj syn. Chciabym wierzy, e jego wina polegaa tylko na gupocie i nieudolnoci, nie na zdradzie. Jeli tak jest, bdzie city, nie amany koem. - Wasza wysoko! Cahir nie jest zdrajc... Cahir nie mg... - Do, Ceallach, ani sowa wicej. Winni bd ukarani. Prbowali mnie oszuka, a tego im nie wybacz. Vattier, Skellen, za godzin stawicie si po odbir podpisanych instrukcji, rozkazw i penomocnictw, po czym natychmiast przystpicie do wykonywania zada. I jeszcze jedno: nie musz chyba dodawa, e dziewczynina, ktr niedawno widzielicie w sali tronowej, ma dla wszystkich pozosta Cirill, krlow Cintry i princess Rowan. Dla wszystkich. Rozkazuj, by traktowa to jako tajemnic stanu i spraw najwyszej wagi pastwowej. Zebrani spojrzeli na imperatora ze zdziwieniem. Deithwen Addan yn Carn aep Morvudd umiechn si lekko. - Czybycie nie zrozumieli? Zamiast prawdziwej Cirilli z Cintry podesali mi jak niedojd. Ci zdrajcy zapewne udzili si, e nie rozpoznam jej. Aleja rozpoznam prawdziw Ciri. Rozpoznam j na kocu wiata i w ciemnociach piekie.

117

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Wielce zagadkow jest spraw, e jednoroec, cho niebywale pochliwy i ludzi si bojcy, jeli takow pann napotka, ktra jeszcze z mem cielenie nie obcowaa, wnet przybiey do niej, uklknie i bez nijakiego lku gow jej na podoku pokadzie. Pono w minionych a zamierzchych czasach byy takie panny, ktre istny proceder z tego sobie, uczyniy. W bezestwie i wstrzemiliwoci trway lata dugie po to, aby owcom jako wabiki na jednoroce suy mogy. Wnet si jednak wyjawio, e jednoroec jeno ku modzieniutkim dziewicom idzie, starsze za nic sobie majc. Mdrym zwierzciem bdc, jednoroec rozumie niechybnie, e ponad miar w dziewictwie trwa podejrzan i przeciwn naturze jest rzecz. Physiologus Rozdzia szsty Obudzio j gorco. Oprzytomni j ar palcy skr jak katowskie elazo. Nie moga poruszy gow, co j trzymao. Szarpna si i zawya z blu, czujc, jak rwie si i pka skra na skroni. Otworzya oczy. Kamie, na ktrym opieraa gow, by brunatny od zakrzepej i wyschnitej krwi. Obmacaa skro, wyczua pod palcami twardy, spkany strup. Strup by przylepiony do kamienia, oderwa si od niego przy ruchu gowy, teraz ocieka krwi i osoczem. Ciri od-kaszlna, charkna, wyplua piasek wraz z gst, lepk lin. Uniosa si na okciach, potem usiada, rozejrzaa dookoa. Zewszd otaczaa j kamienista, szaroczerwona, pocita jarami i uskokami rwnina, gdzieniegdzie wypitrzajca si kopcami kamieni lub ogromnymi gazami o dziwacznych ksztatach. Nad rwnin, wysoko, wisiao wielkie, zote, rozpalone soce, cce cae niebo, znieksztacajce widoczno olepiajcym blaskiem i drganiem powietrza. Gdzie ja jestem? Dotkna ostronie rozbitej, napuchnitej skroni. Bolao. Bardzo bolao. Musiaam wyci niezego koza, domylia si, musiaam zdrowo poszorowa po ziemi. Nagle zauwaya poszarpan, porozdzieran odzie i odkrya nowe ogniska blu - w krzyu, w plecach, w ramieniu, na biodrach. Przy upadku py, ostry piasek i wir dostay si wszdzie - we wosy, do uszu, do ust, jak rwnie do oczu, ktre pieky i zawiy. Paliy donie i okcie, pocie-rane do ywego misa. Delikatnie i powoli rozprostowaa nogi i jkna znowu, bo lewe kolano odpowiedziao na ruch dojmujcym, tpym blem. Obmacaa je przez nie uszkodzon skr spodni, ale nie wyczua opuchlizny. Przy wdechach czua zowrbne kucie w boku, a prba pochylania tuowia sprawia, e o mao nie krzykna, przeszyta ostrym spazmem, ktry odezwa si w dole plecw. Ale si potukam, pomylaa. Ale chyba niczego sobie nie poamaam. Gdybym poamaa koci, bolaoby bardziej. Jestem caa, tylko troch poobijana. Bd moga wsta. I wstan. Powolutku, oszczdnymi ruchami przybraa pozycj, niezgrabnie uklka, prbujc chroni rozbite kolano. Potem stana na czworakach, stkajc, pojkujc i posykujc. Wreszcie, po czasie, ktry wyda si jej wiecznoci, wstaa. Po to tylko, by natychmiast zwali si ciko na kamienie, bo mroczcy oczy zawrt gowy momentalnie podci jej nogi. Czujc gwatown fal mdoci, pooya si na boku. Rozpalone gazy pieky jak rozarzone wgle. - Nie wstan... - zakaa. - Nie mog... Spal si na tym socu... W gowie ttni tpy, wredny, nieustpliwy bl. Kade poruszenie sprawiao, e bl si wzmaga, wic Ciri przestaa si porusza. Zasonia gow ramieniem, ale ar rycho sta si nie do wytrzymania. Zrozumiaa, e jednak musi przed nim uciec. Pokonujc obezwadniajcy opr obolaego ciaa, mruc oczy od rwcego blu w skroniach, na czworakach popeza w stron wikszego gazu, wysieczonego przez wichry w ksztat dziwacznego grzyba, ktrego nieforemny kapelusz dawa u podstawy odrobin cienia. Zwina si w kbek, kaszlc i pocigajc nosem. Leaa dugo, dopty, dopki wdrujce po niebie soce nie dopado jej znowu lejcym si z gry ogniem. Przesuna si na drug stron gazu, po to tylko, by stwierdzi, e to na nic. Soce stao w zenicie, kamienny grzyb praktycznie nie dawa ju cienia. Przycisna donie do pkajcych z blu skroni. Obudziy j dreszcze wstrzsajce caym ciaem. Ognista kula soca stracia olepiajc

118

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

zocisto. Teraz, bdc ju niej, wiszc nad poszarpanymi, zbatymi skaami, bya pomaraczowa. Upa zela nieco. Ciri usiada z trudem, rozejrzaa si dookoa. Bl gowy cich, przesta olepia. Obmacaa gow i stwierdzia, e gorco spalio i wysuszyo strup na skroni, zmieniajc go w tward, lisk skorup. Wci jednak bolao j cae ciao, wydawao si, e nie ma na nim jednego zdrowego miejsca. Odchrzkna, zgrzytna piaskiem w zbach, sprbowaa splun. Bezskutecznie. Opara si plecami o grzyboksztatny gaz, wci jeszcze gorcy od soca. Wreszcie przestao pray, pomylaa. Teraz, gdy soce chyli si ku zachodowi, jest ju do wytrzymania, a niedugo... Niedugo zapadnie noc. Wzdrygna si. Gdzie ja, u diaba starego, jestem? Jak mam std wyj? I ktrdy? Dokd mam i? A moe nie rusza si z miejsca, moe czeka, a mnie odnajd? Przecie bd mnie szuka. Geralt. Yennefer. Przecie nie zostawi mnie samej... Znowu sprbowaa splun i znowu nie wyszo. I wtedy zrozumiaa. Pragnienie. Pamitaa. Ju wtedy, podczas ucieczki, mczyo j pragnienie. Przy ku sioda karego konia, ktrego dosiada, uciekajc do Wiey Mewy, bya drewniana manierka, przypominaa to sobie dokadnie. Ale nie moga jej wtedy ani odtroczy, ani unie, nie miaa czasu. A teraz manierki nie byo. Teraz niczego nie byo. Niczego prcz ostrych rozpalonych kamieni, prcz cigajcego skr strupa na skroni, prcz blu ciaa i skurczonego garda, ktremu nie mona byo uly nawet przekniciem liny. Nie mog tu zosta. Musz i i odnale wod. Jeli nie odnajd wody, zgin. Sprbowaa wsta, ranic palce o kamienny grzyb. Wstaa. Zrobia krok. I ze skowytem zwalia si na czworaki, wyprya w suchym, wymiotnym spazmie. Chwyciy j kurcze i zawrt gowy, tak mocne, e ponownie musiaa przybra pozycj lec. Jestem bezsilna. I sama. Znowu. Wszyscy mnie zdradzili, porzucili, zostawili sam. Tak jak kiedy... Ciri poczua, jak gardo ciskaj jej niewidzialne kleszcze, jak do blu kurcz si minie na szczkach, jak zaczynaj dre spkane usta. Nie ma paskudniejszego widoku ni paczca czarodziejka, przypomniaa sobie sowa Yennefer. Ale przecie... Przecie nikt mnie tutaj nie zobaczy... Nikt... Zwinita w kbek pod kamiennym grzybem, Ciri zaszlochaa, zaniosa si suchym, strasznym paczem. Bez ez. Kiedy uniosa opuchnite, stawiajce opr powieki, stwierdzia, e ar jeszcze bardziej zagodnia, a te jeszcze niedawno niebo przybrao waciw mu kobaltow barw, o dziwo, przetykan nawet cienkimi biaymi pasemkami chmur. Soneczna tarcza sczerwieniaa, opucia si niej, ale nadal staczaa na pustyni falujce, ttnice gorco. A moe gorco bio z nagrzanych kamieni? Usiada, konstatujc, e bl w czaszce i potuczonym ciele przesta dokucza. Ze obecnie by niczym w porwnaniu ze sscym cierpieniem rosncym w odku i z okrutnym, zmuszajcym do kaszlu drapaniem w wyschnitym gardle. Nie poddawa si, pomylaa. Nie wolno si poddawa. Tak jak w Kaer Morhen, trzeba wsta, trzeba pokona, zwalczy, zdusi w sobie bl i sabo. Trzeba wsta i i. Teraz przynajmniej znam kierunek. Tam gdzie teraz jest soce, jest zachd. Musz i, musz znale wod i co do jedzenia. Musz. Inaczej zgin. To jest pustynia. Zaleciaam na pustyni. To, w co weszam w Wiey Mewy, to by magiczny portal, czarodziejskie urzdzenie, za pomoc ktrego mona si przenosi na due odlegoci... Portal w Tor Lara by dziwnym portalem. Gdy wbiega na ostatni kondygnacj, nie byo tam nic, nawet okien, tylko goe i pokryte grzybem ciany. I na jednej ze cian zapon nieregularny owal wypeniony opalizujc powiat. Zawahaa si, ale portal przyciga, przyzywa j, wrcz prosi. A innego wyjcia nie byo, tylko ten wieccy owal. Zamkna oczy i wesza we. A potem bya olepiajca jasno i wcieky wir, podmuch pozbawiajcy oddechu i miadcy ebra. Pamitaa lot wrd ciszy, zimna i pustki, potem znowu bysk i zachynicie si powietrzem. W grze by bkit, w dole zamazana szaro... Wyrzuci j w locie, tak jak orlik wypuszcza zbyt cik dla niego ryb. Gdy walna na kamienie, stracia przytomno. Nie wiedziaa na jak dugi czas.

119

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Czytaam w wityni o portalach, przypomniaa sobie, wytrzsajc piasek z wosw. W ksigach byy wzmianki o teleportach spaczonych albo chaotycznych, ktre nios nie wiadomo dokd i wyrzucaj nie wiadomo gdzie. Portal w Wiey Mewy by pewnie wanie taki. Wyrzuci mnie gdzie na kocu wiata. Nikt nie wie gdzie. Nikt mnie tutaj nie bdzie szuka i nikt nie znajdzie. Jeli tu zostan, umr. Wstaa. Mobilizujc wszystkie siy, przytrzymujc si gazu, zrobia pierwszy krok. Potem drugi. I trzeci. Te pierwsze kroki uwiadomiy jej, e sprzczki prawego buta s zerwane, a opadajca cholewka uniemoliwia marsz. Usiada, tym razem w celowy, niewymuszony sposb, dokonaa przegldu ubrania i wyposaenia. Koncentrujc si na tej czynnoci, zapomniaa o zmczeniu i blu. Pierwsz rzecz, ktr odkrya, by kordzik. Zapomniaa o nim, pochwa przesuna si do tyu. Obok kordzika, jak zwykle, na pasku bya maa sakiewka. Prezent od Yennefer. Zawierajca to, co dama zawsze winna mie przy sobie". Ciri rozwizaa mieszek. Niestety, standardowy ekwipunek damy nie uwzgldnia sytuacji, w ktrej si znalaza. Sakiewka zawieraa szylkretowy grzebyk, uniwersalny noyk-pilnik do paznokci, opakowany, wyjaowiony tampon z lnianej tkaniny i jadeitowe pudeeczko maci do rk. Ciri natychmiast natara maci spieczon twarz i usta, natychmiast te chciwie zlizaa smarowideko z warg. Nie zastanawiajc si dugo wylizaa cae pudeeczko rozkoszujc si tustoci i odrobin kojcej wilgoci. Uyte do aromatyzowania maci rumianek, ambra i kamfora smakoway obrzydliwie, ale podziaay stymulujco. Zwizaa opadajc cholewk wywleczonym z rkawa rzemykiem, wstaa, tupna kilka razy, dla prby. Rozpakowaa i rozwina tampon, zrobia z niego szerok opask chronic rozbit skro i przypieczone socem czoo. Wstaa, poprawia pas, przesuna kordzik bliej lewego biodra, odruchowo wyja go z pochwy, sprawdzia kling kciukiem. Bya ostra. Wiedziaa o tym. Mam bro, pomylaa. Jestem wiedmink. Nie, nie zgin tu. Co tam gd, wytrzymam, w wityni Melitele czasem trzeba byo poci nawet i dwa dni. A woda... Wod musz znale. Bd sza tak dugo, a znajd. Ta przeklta pustynia musi si gdzie koczy. Gdyby to bya wielka pustynia, wiedziaabym co o niej, zauwayabym j na mapach, ktre ogldaam razem z Jarre. Jarre... Ciekawe, co on teraz robi... Ruszam, zadecydowaa. Id na zachd, widz, gdzie zachodzi soce, to jedyny pewny kierunek. Przecie ja nigdy nie bdz, zawsze wiem, w ktr stron naley i. Jeli bdzie trzeba, bd sza ca noc. Jestem wiedmink. Gdy tylko wrc mi siy, bd biec jak na Szlaku. Wtedy dotr szybko do kraca tego pustkowia. Wytrzymam. Musz wytrzyma... Ha, Geralt pewnie nieraz bywa na pustyniach takich jak ta, kto wie, czy nie bywa na jeszcze gorszych... Id. Krajobraz nie zmieni si po pierwszej godzinie marszu. Dookoa nadal nie byo nic, tylko kamienie, szaro-czerwone, ostre, osuwajce si spod ng, zmuszajce do ostronoci. Rzadkie krzaki, suche i kolczaste, wycigay ku niej z rozpadlin poskrcane pdy. Przy pierwszym napotkanym krzaku Ciri zatrzymaa si, liczc, e trafi na licie lub mode gazki, ktre mona bdzie wyssa i zu. Ale krzak mia tylko kaleczce palce ciernie. Nie nadawa si nawet do tego, by wyama z niego kij. Drugi i trzeci krzak byy takie same, nastpne zlekcewaya, mina nie zatrzymujc si. Zmierzchao szybko. Soce opucio si nad zbaty, poszarpany horyzont, niebo rozbyso czerwieni i purpur. Wraz ze zmrokiem nadchodzi chd. Pocztkowo powitaa go z radoci, zimno koio spieczon skr. Wkrtce jednak zrobio si jeszcze zimniej, a Ciri zacza szczka zbami. Przyspieszya kroku, liczc na to, e rozgrzeje j ostry marsz, ale wysiek znowu obudzi bl w boku i w kolanie. Zacza utyka. Na domiar zego soce cakiem skryo si za horyzontem i momentalnie zapanowaa ciemno. Ksiyc by w nowiu, a gwiazdy, od ktrych skrzyo si niebo, nie pomagay. Ciri wkrtce przestaa widzie drog przed sob. Kilkakrotnie przewrcia si, bolenie zdzierajc skr z nadgarstkw. Dwukrotnie natrafia stop na rozpadlin midzy kamieniami, przed zamaniem lub skrceniem nogi uratowa j wycznie wyuczony wiedmiski unik w upadku. Zrozumiaa, e nic z tego. Marsz wrd ciemnoci by niemoliwy. Usiada na paskim bloku bazaltu, czujc obezwadniajc rozpacz. Nie miaa pojcia, czy idc utrzymaa kierunek, dawno ju zgubia miejsce, w ktrym soce zniko za horyzontem, zupenie stracia z oczu powiat, ktr kierowaa si w czasie pierwszych godzin po zachodzie. Dookoa bya

120

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

ju tylko aksamitna, nieprzejrzana czer. I dojmujce zimno. Zimno, ktre paraliowao, ksao stawy, zmuszao do garbienia si i wcigania gowy w obolae od przykurczu ramiona. Ciri zacza tskni za socem, cho wiedziaa, e wraz z jego powrotem zwali si na skay ar, ktrego nie bdzie w stanie znie. W ktrym nie bdzie w stanie kontynuowa marszu. Znowu poczua, jak gardo ciska jej ch paczu, jak ogarnia j fala rozpaczy i beznadziei. Ale tym razem rozpacz i beznadzieja zamieniy si we wcieko. - Nie bd paka! - krzykna w mrok. - Jestem wiedmink! Jestem... Czarodziejk. Ciri uniosa rce, przycisna donie do skroni. Moc jest wszdzie. Jest w wodzie, powietrzu, w ziemi... Wstaa szybko, wycigna rce, wolno, niepewnie postpia kilka krokw, gorczkowo szukajc rda. Miaa szczcie. Prawie natychmiast poczua w uszach znajomy szum i pulsowanie, poczua energi bijc z wodnej yy skrytej w gbinach ziemi. Zaczerpna Mocy razem z ostronym, powstrzymywanym wdechem, wiedziaa, e jest osabiona, a w takim stanie raptowne odtlenienie mzgu mogo momentalnie pozbawi j przytomnoci, zniweczy cay wysiek. Energia powoli wypeniaa j, przynosia znajom, chwilow eufori. Puca zaczy pracowa silniej i szybciej. Ciri opanowaa przyspieszony oddech -zbyt intensywne dotlenianie te mogo mie fatalne skutki. Udao si. Najpierw zmczenie, pomylaa, najpierw ten paraliujcy bl w ramionach i udach. Potem zimno. Musz podwyszy temperatur ciaa... Stopniowo przypominaa sobie gesty i zaklcia. Niektre wykonywaa i wypowiadaa zbyt pospiesznie - nagle chwyciy j kurcze i drgawki, gwatowny spazm i zawrt gowy podci jej kolana. Usiada na bazaltowej pycie, uspokoia roztrzsione rce, opanowaa rwcy si, arytmiczny oddech. Powtrzya formuy, wymuszajc na sobie spokj i precyzj, skupienie i pen koncentracj woli. I tym razem skutek by natychmiastowy. Roztarta na udach i karku ogarniajce j ciepo. Wstaa, czujc, jak zmczenie znika, a obolae minie odpraj si. - Jestem czarodziejk! - krzykna triumfalnie, wysoko unoszc rk. - Przybd, niemiertelne wiato! Wzywam ci! Aen'drean va, eveigh Aine! Niewielka ciepa kula wiata wyfruna z jej doni jak motyl, ciskajc na kamienie ruchliwe mozaiki cienia. Wolno poruszajc rk, ustabilizowaa kul, ustawia j tak, by wisiaa przed ni. To nie by najszczliwszy pomys - wiato olepiao j. Sprbowaa umieci kul za plecami, ale i to dao kiepski efekt - jej wasny cie kad si na drog, pogarsza widoczno. Ciri powolutku przesuna wietlist sfer w bok, zawiesia j nieco powyej prawego ramienia. Cho kula w oczywisty sposb nie umywaa si do prawdziwej magicznej Aine, dziewczynka bya niesychanie dumna ze swego wyczynu. - Ha! - powiedziaa napuszona. - Szkoda, e Yennefer tego nie widzi! Rano i energicznie podja marsz, kroczc szybko i pewnie, wybierajc drog w migotliwym i niepewnym chiaroscuro, rzucanym przez kul. Idc, staraa si przypomnie sobie inne zaklcia, ale adne nie wydawao si jej waciwe, przydatne w tej sytuacji, ponadto niektre byy bardzo wyczerpujce, baa si ich troch, nie chciaa uywa bez wyranej koniecznoci. Niestety, nie znaa adnego, ktre zdolne byoby stworzy wod lub jedzenie. Wiedziaa, e takowe istniay, ale adnego z nich nie umiaa zastosowa. W wietle magicznej sfery martwa dotychczas pustynia nagle nabraa ycia. Spod ng Ciri uciekay niezgrabne poyskliwe uki i kosmate pajki. Niewielki rudoty skorpion, wlokcy za sob segmentowany ogon, chyo przebieg jej drog, zemkn w szczelin midzy kamieniami. Zielona dugoogoniasta jaszczurka prysna w mrok, szeleszczc po wirze. Zmykay przed ni podobne do wielkich myszy gryzonie, zwinnie i wysoko podskakujce na tylnych nogach. Kilkakrotnie dojrzaa w ciemnociach odblask oczu, a raz usyszaa mrocy krew w yach syk, dobiegajcy ze skalnego rumowiska. Jeeli z pocztku nosia si z zamiarem upolowania czego nadajcego si do jedzenia, syk cakowicie zniechci j do myszkowania wrd kamieni. Zacza uwaniej patrze pod nogi, a przed oczami stany jej ryciny z ksig, ktre ogldaa w Kaer Morhen. Gigantyczny skorpion. Scarletia. Przeraa. Wicht. ami. Krabopjk. Potwory yjce na pustyniach. Sza, rozgldajc si pochliwie i czujnie nadstawiajc uszu, ciskajc w spotniaej doni rkoje kordzika. Po kilku godzinach wietlista kula zmtniaa, rzucany przez ni krg wiata zmala, zmrocznia, rozmaza si. Ciri, koncentrujc si z trudem, ponownie wypowiedziaa zaklcie. Kula na

121

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

kilka sekund zattnia janiejszym blaskiem, ale natychmiast sczerwieniaa i przygasa znowu. Wysiek zachwia ni, zatoczya si, przed oczami zataczyy jej czarne i czerwone plamy. Usiada ciko, zgrzytajc wirem i lunymi kamieniami. Kula zgasa zupenie. Ciri nie prbowaa ju zakl, wyczerpanie, pustka i brak energii, ktre czua w sobie, z gry przekrelay szans na sukces. Przed ni, daleko na horyzoncie, wstawaa niejasna powiata. Zmyliam drog, skonstatowaa z przeraeniem. Wszystko pokrciam... Z pocztku szam na zachd, a teraz soce wzejdzie wprost przede mn, a to znaczy... Poczua obezwadniajce zmczenie i senno, ktrej nie poszy nawet trzscy ni chd. Nie zasn, postanowia. Nie wolno mi zasn... Nie wolno mi... Obudzio j przenikliwe zimno i rosnca jasno, oprzytomni skrcajcy wntrznoci bl brzucha, suche i dokuczliwe pieczenie w gardle. Sprbowaa wsta. Nie moga. Obolae i zesztywniae czonki odmawiay posuszestwa. Macajc dookoa domi, poczua pod palcami wilgo. - Woda... - wychrypiaa. - Woda! Trzsc si caa, uniosa si na czworaki, przypada ustami do bazaltowych pyt, gorczkowo zbierajc jzykiem osadzone na gadkiej powierzchni kropelki, wysysajc wilgo z zagbie na nierwnej powierzchni gazu. W jednym zebraa si bez maa pgar rosy - wycheptaa j razem z piaskiem i wirem, nie odwaajc si plu. Rozejrzaa si. Ostronie, by nie uroni ani odrobinki, zebraa jzykiem byszczce krople wiszce na cierniach karowatego krzaka, ktry zagadkowym sposobem zdoa wyrosn spomidzy kamieni. Na ziemi lea jej kordzik. Nie pamitaa, kiedy wyja go z pochwy. Klinga bya mtna od warstewki rosy. Skrupulatnie i dokadnie wylizaa chodny metal. Pokonujc usztywniajcy ciao bl, ruszya na czworakach przed siebie, tropic wilgo na dalszych kamieniach. Ale zota tarcza soca wytrysna ju ponad kamienisty horyzont, zalaa pustyni olepiajc t jasnoci, byskawicznie wysuszya gazy. Ciri z radoci przyja rosnce ciepo, bya jednak wiadoma faktu, e ju niedugo, niemiosiernie praona, zatskni do chodu nocy. Odwrcia si plecami do jaskrawej kuli. Tam gdzie wiecia, by wschd. A ona musiaa i na zachd. Musiaa. ar rs, wzmaga si szybko, wkrtce sta si nie do wytrzymania. W poudnie wycieczy j tak, e rada nie rada musiaa zmieni kierunek marszu, by szuka cienia. Znalaza wreszcie oson: duy, podobny do grzyba gaz. Wpeza pod niego. I wtedy zobaczya przedmiot lecy pomidzy kamieniami. Byo to jadeitowe, wylizane do czysta pudeeczko po maci do rk. Nie znalaza w sobie do si, by paka. **** Gd i pragnienie przemogy wyczerpanie i rezygnacj. Zataczajc si podja marsz. Soce palio. Daleko, na horyzoncie, za falujc zason upau, zobaczya co, co mogo by tylko acuchem grskim. Bardzo dalekim acuchem grskim. Gdy zapada noc, z olbrzymim trudem zaczerpna Mocy, ale wyczarowanie magicznej kuli udao si jej dopiero po kilku prbach i wycieczyo tak, e nie moga i dalej. Stracia ca energi, zaklcia rozgrzewajce i relaksujce nie uday si jej mimo wielu prb. Wyczarowane wiato dodawao odwagi i podnosio na duchu, ale chd wyniszcza. Dojmujce, przenikliwe zimno trzso ni a do witu. Dygotaa, niecierpliwie oczekujc wschodu soca. Wyja kordzik z pochwy, uoya go przezornie na kamieniu, by metal pokry si ros. Bya potwornie wyczerpana, ale gd i pragnienie poszyy sen. Dotrwaa do witu. Byo jeszcze ciemno, gdy ju zacza chciwie zlizywa ros z klingi. Gdy si rozwidnio, natychmiast rzucia si na czworaki, by szuka wilgoci w zagbieniach i szczelinach. Usyszaa syk. Dua kolorowa jaszczurka siedzca na pobliskim bloku skalnym rozwieraa na ni bezzbn paszcz, stroszya imponujcy grzebie, nadymaa si i sieka kamie ogonem. Przed jaszczurk widniaa malutka, wypeniona wod szczelinka. Ciri pocztkowo cofna si przestraszona, ale natychmiast ogarna j rozpacz i dzika

122

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

wcieko. Macajc dookoa rozdygotanymi domi, ucapia kanciasty zomek skay. - To moja woda! - zawya. - Moja! Cisna kamieniem. Chybia. Jaszczurka podskoczya na dugoszponiastych apach, umkna zwinnie w skalisty labirynt. Ciri przypada do kamienia, wyssaa resztk wody z rozpadliny. I wtedy zobaczya. Za kamieniem, w okrgej niecce, leao siedem jaj wystajcych czciowo z czerwonawego piasku. Dziewczynka nie zastanawiaa si ani chwili. Na kolanach dopada gniazda, chwycia jedno z jaj i wpia w nie zby. Skrzasta skorupa pka i oklapa jej w doni, lepka ma spyna do rkawa. Ciri wyssaa jajo, oblizaa rk. Przeykaa z trudem i w ogle nie czua smaku. Wyssaa wszystkie jaja i zostaa na czworakach, lepka, brudna, zapiaszczona, ze zwisajcym z zbw glutem, gorczkowo grzebic w piasku i wydajc nieludzkie, kajce odgosy. Zamara. (Wyprostuj si, ksiniczko! Nie opieraj okci o st. Uwaaj, jak sigasz do pmiska, powalasz koronki na rkawkach! Obetrzyj usta serwetk i przesta mlaska! Bogowie, czy nikt nie nauczy tego dziecka, jak zachowywa si przy stole? Cirillo!) Ciri rozpakaa si, opierajc gow o kolana. **** Wytrzymaa w marszu do poudnia, potem upa zmg j i zmusi do odpoczynku. Drzemaa dugo, skryta w cieniu pod kamiennym uskokiem. Cie nie dawa chodu, ale by lepszy ni palce soce. Pragnienie i gd poszyy sen. Daleki acuch grski, jak si jej zdawao, pali si i byszcza w sonecznych promieniach. Na szczytach tych gr, pomylaa, moe lee nieg, moe tam by ld, mog tam by strumienie. Musz tam dotrze, musz tam dotrze szybko. Sza prawie ca noc. Postanowia kierowa si gwiazdami. Cae niebo byo w gwiazdach. Ciri aowaa, e nie uwaaa na lekcjach i e nie chciao jej si studiowa atlasw nieba, ktre byy w witynnej bibliotece. Znaa, rzecz jasna, najwaniejsze gwiazdozbiory - Siedem Kz, Dzban, Sierp, Smoka i Zimow Pann, ale te akurat leay wysoko na nieboskonie i trudno byo si nimi kierowa w marszu. Udao si jej wreszcie wybra z migoczcego mrowia jedn do jasn gwiazd, wskazujc, w jej mniemaniu, waciwy kierunek. Nie wiedziaa, co to za gwiazda, wic sama nadaa jej nazw. Nazwaa j Okiem. **** Sza. acuch grski, ku ktremu zmierzaa, nie zbliy si ani troch - wci by tak samo daleko jak poprzedniego dnia. Ale wskazywa drog. Idc, rozgldaa si bacznie. Znalaza jeszcze jedno jaszczurcze gniazdo, byy w nim cztery jaja. Wypatrzya zielon rolink, nie dusz od maego palca, ktra jakim cudem zdoaa wyrosn midzy gazami. Wytropia duego brunatnego chrzszcza. I cienkonogiego pajka. Zjada wszystko. **** W poudnie zwymiotowaa to, co zjada, po czym zemdlaa. Gdy oprzytomiaa, poszukaa odrobiny cienia, leaa, zwinita w kbek, uciskajc domi bolcy brzuch. O zachodzie soca podja marsz. Sztywno, jak automat. Kilkakrotnie padaa, wstawaa, sza dalej. Sza. Musiaa i. **** Wieczr. Odpoczynek. Noc. Oko wskazuje drog. Marsz a do zupenego wyczerpania, ktre przyszo na dugo przed wschodem soca. Odpoczynek. Pochy sen. Gd. Zimno. Brak magicznej energii, fiasko przy wyczarowywaniu wiata i ciepa. Pragnienie tylko wzmagane ros zlizywan nad ranem z klingi kordzika i kamieni.

123

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Gdy soce wzeszo, zasna w rosncym cieple. Obudzi j piekcy ar. Wstaa, by i dalej. Zemdlaa po niecaej godzinie marszu. Gdy oprzytomniaa, soce stao w zenicie, prayo. Nie miaa si, by szuka cienia. Nie miaa si, by wsta. Ale wstaa. Sza. Nie poddawaa si. Przez prawie cay nastpny dzie. I cz nocy. **** Najwikszy upa znowu przespaa zwinita w kbek pod pochylonym, zarytym w piasku gazem. Sen by pochy i mczcy - nia si jej woda, woda, ktr mona byo pi. Wielkie, biae, otoczone mgiek i tcz wodospady. piewajce strumienie. Mae lene rdeka ocienione zanurzonymi w wodzie paprociami. Pachnce mokrym marmurem paacowe fontanny. Omszae studnie i przelewajce si cebry... Krople ciekajce z topniejcych sopli lodu... Woda. Zimna oywcza woda kujca blem zby, ale o tak cudownym, niepowtarzalnym smaku... Obudzia si, zerwaa na rwne nogi i zacza i w kierunku, z ktrego przysza. Wracaa, zataczajc si i padajc. Musiaa wrci! Idc mina wod! Mina, nie zatrzymujc si, szumicy wrd kamieni strumie! Jak moga by taka nierozsdna! Oprzytomniaa. Upa zela, zblia si wieczr. Soce wskazywao zachd. Gry. Soce nie mogo, nie miao prawa by za jej plecami. Ciri odpdzia zwidy, powstrzymaa pacz. Odwrcia si i podja marsz. **** Sza ca noc, ale bardzo wolno. Nie usza daleko. Przysypiaa w marszu, nic o wodzie. Wschodzce soce zastao j siedzc na kamiennym bloku, zapatrzon w kling kordzika i obnaone przedrami. Krew jest przecie pynna. Mona j pi. Odpdzia zwidy i koszmary. Oblizaa pokryty ros kordzik i podja marsz. **** Zemdlaa. Oprzytomniaa, palona socem i rozgrzanymi kamieniami. Przed sob, za rozedrgan od gorca kurtyn, widziaa poszarpany, zbaty acuch gr. Bliej. Znacznie bliej. Ale nie miaa ju si. Usiada. Kordzik w jej doni odbija soce, pon. By ostry. Wiedziaa o tym. Po co si mczysz, zapyta kordzik powanym, spokojnym gosem pedantycznej czarodziejki, nazywanej Tissai de Vries. Dlaczego skazujesz si na cierpienie? Skocz z tym nareszcie! Nie. Nie poddam si. Nie wytrzymasz tego. Czy wiesz, jak umiera si z pragnienia? Lada chwila oszalejesz, a wtedy ju bdzie za pno. Wtedy nie bdziesz ju umiaa z tym skoczy. Nie. Nie poddam si. Wytrzymam. Schowaa kordzik do pochwy. Wstaa, zatoczya si, upada. Wstaa, zatoczya si, podja marsz. Nad sob, wysoko na tym niebie, zobaczya spa. **** Gdy oprzytomniaa ponownie, nie pamitaa, kiedy upada. Nie pamitaa, jak dugo leaa. Spojrzaa w gr. Do krcego nad ni spa doczyy dalsze dwa. Nie miaa do si, by wsta. Zrozumiaa, e to ju koniec. Przyja to spokojnie. Wrcz z ulg. **** Co j dotkno.

124

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Co lekko i ostronie szturchno j w rami. Po dugim okresie samotnoci, gdy otaczay j wycznie martwe i nieruchome kamienie, dotknicie sprawio, e mimo wycieczenia poderwaa si gwatownie - a przynajmniej sprbowaa poderwa. Ib, co j dotkno, zaprychao i odskoczyo, tupic gono. Ciri usiada z trudem, przecierajc knykciami zaropiae kciki oczu. Oszalaam, pomylaa. Kilka krokw przed ni sta ko. Zamrugaa. To nie byo zudzenie. To by naprawd ko. Konik. Mody konik, prawie rebak. Oprzytomniaa. Oblizaa spkane usta i bezwiednie chrzkna. Konik podskoczy i odbieg, zgrzytajc kopytami po wirze. Porusza si bardzo dziwnie i ma te mia nietypow - ni to buan, ni to szar. Ale moe tylko wydawa si taki, bo sta na tle soca. Konik prvchn i postpi kilka kroczkw. Teraz widziaa go lepiej. Na tyle, by oprcz faktycznie nietypowej maci natychmiast zauway dziwne nieprawidowoci budowy - ma gow, niezwyk smuko szyi, cieniutkie pciny, dugi, obfity ogon. Konik zatrzyma si i spojrza na ni, odwracajc eb profilem. Ciri westchna bezgonie. Z wysklepionego czoa konika stercza rg, dugi na co najmniej dwie pidzi. Niemoliwa niemoliwo, pomylaa Ciri, przytomniejc, zbierajc myli. Przecie jednorocw ju nie ma na wiecie, przecie wymary. Nawet w wiedmiskiej ksidze w Kaer Morhen nie byo jednoroca! Czytaam o nich tylko w Ksidze mitw w wityni... Aha, a w Physiologusie, ktry przegldaam w banku pana Giancardiego, bya ilustracja przedstawiajca jednoroca... Ale jednoroec z ryciny bardziej przypomina koza ni konia, mia kosmate pciny i kozi brod, a jego rg by dugi chyba na dwa okcie... Dziwio j, e tak dobrze wszystko pamita, zdarzenia, ktre miay miejsce setki lat temu. W gowie zawirowao jej nagle, wntrznoci skrci bl. Jkna i zwina si w kbek. Jednoroec prychn i postpi ku niej krok, zatrzyma si, unis wysoko gow. Ciri nagle przypomniaa sobie, co ksigi mwiy o jednorocach. - Moesz miao podej... - wychrypiaa, prbujc usi. - Moesz, bo ja jestem... Jednoroec prychn, odskoczy i odgalopowa, zamaszycie wywijajc ogonem. Ale po chwili zatrzyma si, miotn gow, grzebn kopytem i zara gono. - Nieprawda! - zajczaa rozpaczliwie. - Jarre tylko raz mnie pocaowa, a to si nie liczy! Wr! Wysiek zmroczy jej oczy, bezwadnie opada na kamienie. Kiedy wreszcie zdoaa unie gow, jednoroec by znowu blisko. Patrzc na ni badawczo, pochyli gow i prychn cicho. - Nie bj si mnie... - szepna. - Nie musisz, bo... Bo ja przecie umieram... Jednoroec zara, potrzsajc bem. Ciri zemdlaa. **** Gdy si ockna, bya sama. Obolaa, zesztywniaa, spragniona, godna i sama jak palec. Jednoroec by miraem, zud, snem. I znikn tak, jak znika sen. Rozumiaa to, akceptowaa, a jednak czua al i rozpacz, jak gdyby stworzenie faktycznie istniao, byo przy niej i porzucio j. Tak jak wszyscy j porzucili. Chciaa wsta, ale nie moga. Opara twarz na kamieniach. Powolutku signa do boku, namacaa rkoje kordzika. Krew jest pynna. Musz si napi. Usyszaa stuk kopyt, prychnicie. - Wrcie... - szepna, unoszc gow. - Naprawd wrcie? Jednoroec zaparska gono. Zobaczya jego kopyta, blisko, tu przy niej. Kopyta byy mokre. Wrcz ociekay wod. **** Nadzieja dodaa jej mocy, przepenia eufori. Jednoroec prowadzi, Ciri sza za nim, wci nie majc pewnoci, e to nie sen. Gdy wyczerpanie jednak j zmogo, sza na czworakach. Potem peza.

125

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Jednoroec wwid j midzy skay, do pytkiego jaru, ktrego dno wysane byo piaskiem. Ciri peza ostatkiem si. Ale peza. Bo piasek by mokry. Jednoroec zatrzyma si nad widocznym w piasku zagbieniem, zara, silnie grzebn kopytem, raz, drugi, trzeci. Zrozumiaa. Podpeza bliej, pomoga mu. Rya, amic paznokcie, kopaa, odgarniaa. Chyba szlochaa przy tym, ale nie bya pewna. Gdy na dnie zagbienia pojawia si botnista ciecz, natychmiast przypada do niej ustami, cheptaa mtn wod razem z piaskiem, tak apczywie, e ciecz znika. Ciri z ogromnym wysikiem opanowaa si, pogbia d, pomagajc sobie kordzikiem, potem usiada i czekaa. Zgrzytaa piaskiem w zbach i dygotaa z niecierpliwoci, ale czekaa, a zagbienie znowu wypeni si wod. A potem pia. Dugo. Za trzecim razem pozwolia wodzie usta si nieco, wypia ze cztery yki bez piasku, z samym tylko muem. I wtedy przypomniaa sobie o iednorocu. - Te pewnie jeste spragniony, Koniku - powiedziaa. - A przecie nie bdziesz pi bota. aden konik nie pije bota. Jednoroec zara. Ciii pogbia doek, umacniajc jego brzegi kamieniami. - Zaczekaj, Koniku. Niech si troch ustoi... Konik" prychn, tupn, odwrci gow. - Nie bocz si. Pij. Jednoroec ostronie zbliy chrapy do wody. - Pij, Koniku. To nie sen. To jest prawdziwa woda. **** Ciri pocztkowo ocigaa si, nie chciaa odej od rdeka. Wanie wymylia nowy sposb picia polegajcy na wyciskaniu do ust moczonej w pogbionym doku chustki, co pozwalao w znacznym stopniu odcedza piasek i mu. Ale jednoroec nalega, ra, tupa, odbiega, wraca znowu. Nawoywa do marszu i wskazywa drog. Ciri po gbszym zastanowieniu usuchaa - zwierz miao racj, naleao i, i w stron gr, wyj z pustyni. Ruszya za jednorocem, ogldajc si i dokadnie notujc w pamici pooenie rda. Nie chciaa bdzi, gdyby musiaa tu wrci. Szli razem cay dzie. Jednoroec, ktrego nazywaa Konikiem, prowadzi. By to dziwny konik. Gryz i u badyle, ktrych nie ruszyby nie tylko ko, ale i wygodniaa koza. A gdy przydyba wdrujc wrd kamieni kolumn wielkich mrwek, te zacz je je. Ciri pocztkowo przygldaa si temu ze zdumieniem, potem przyczya si do uczty. Bya godna. Mrwki byy strasznie kwane, ale moe dziki temu odechciewao si wymiotowa. Poza tym mrwek byo duo i mona byo troch popracowa zesztywniaymi szczkami. Jednoroec zjada cae owady, ona zadowalaa si odwokami, wypluwajc twarde fragmenty chitynowych pancerzy. Poszli dalej. Jednoroec wypatrzy kilka kp pokych ostw i zjad je ze smakiem. Tym razem Ciri nie przyczya si. Ale gdy Konik znalaz w piachu jaszczurcze jaja, ona jada, a on si przyglda. Poszli dalej. Ciri wypatrzya kpk ostu, wskazaa j Konikowi. Po jakim czasie Konik zwrci jej uwag na ogromnego czarnego skorpiona z ogonem dugim chyba na ptorej pidzi. Ciri zadeptaa paskud. Widzc, e nie kwapi si je skorpiona, jednoroec zjad go sam, a krtko po tym wskaza jej nastpne gniazdo jaszczurki. To bya, jak si okazywao, cakiem znona wsppraca. **** Szli. acuch grski by coraz bliej. Gdy zapadaa gboka noc, jednoroec zatrzymywa si. Spa na stojco. Ciri, obeznana z komi, prbowaa pocztkowo skania go, by si pooy - moga sprbowa spa na nim i korzysta z jego ciepa. Nic z tego nie wyszo. Konik boczy si i odchodzi, wci zachowujc dystans. W ogle nie chcia zachowa si w sposb klasyczny, opisany w uczonych ksigach - najwyraniej nie mia najmniejszego zamiaru skada gowy na jej podoku. Ciri bya pena wtpliwoci. Nie wykluczaa, e ksigi gay w kwestii jednorocw i dziewic, ale bya te i inna moliwo. Jednoroec by w oczywisty sposb jednorocem rebakiem, jako zwierztko mode mg guzik si zna na dziewicach. Moliwo, by Konik by w stanie wyczuwa i traktowa powanie te kilka dziwnych snw, jakie jej

126

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

si kiedy przyniy, odrzucia. Kt by traktowa powanie sny? **** Troch j rozczarowa. Wdrowali dwa dni i dwie noce, a on nie znalaz wody, cho szuka. Kilkakrotnie zatrzymywa si, krci gow, wodzi rogiem, potem kusowa, penetrowa skalne rozpadliny, grzeba kopytami w piachu. Znalaz mrwki, znalaz mrwcze jaja i larwy. Znalaz jaszczurcze gniazdo. Znalaz kolorowego wa, ktrego zrcznie zatratowa. Ale wody nie znalaz. Ciri zauwaya, e jednoroec kluczy, nie trzyma si prostej linii marszu. Nabraa uzasadnionych podejrze, e stworzenie wcale nie mieszkao na pustyni. e po prostu na niej zabdzio. Tak samo jak ona. **** Mrwki, ktre zaczli znajdowa w obfitoci, zawieray w sobie kwan wilgo, ale Ciri coraz powaniej zacza si zastanawia nad powrotem do rdeka. Gdyby poszli jeszcze dalej i nie znaleli wody, na powrt mogoby nie wystarczy si. Upa by wci straszliwy, marsz wyciecza. Ju miaa zamiar zacz tumaczy to Konikowi, gdy ten nagle zara przecigle, machn ogonem i pobieg galopem w d, midzy zbate skay. Ciri podya za nim, w marszu zjadajc mrwcze odwoki. Wielk przestrze midzy skaami wypeniaa szeroka piaszczysta acha, a w jej rodku widniao wyrane zagbienie. - Ha! - ucieszya si Ciri. - Mdry z ciebie konik, Koniku. Znowu odnalaze rdeko. W tym dole musi by woda! Jednoroec prycha przecigle, okrajc zagbienie lekkim kusem. Ciri zbliya si. Zagbienie byo due, miao co najmniej dwadziecia stp rednicy. Byo precyzyjnie i rwniutko koliste, przypominao lejek, tak regularny, jak gdyby kto odcisn w piasku gigantyczne jajo. Ciri zrozumiaa nagle, e tak regularny ksztat nie mg powsta samorzutnie. Ale ju byo za pno. Na dnie leja co poruszyo si, a w twarz Ciri uderzy gwatowny grad piasku i wiru. Odskoczya, upada i spostrzega, e jedzie w d. Strzelajce fontanny wiru biy nie tylko w ni biy w krawd leja, a krawd osypywaa si falami i wloka ku dnu. Wrzasna, jak pywak mcc rkami, bezskutecznie prbujc znale oparcie dla ng. Natychmiast zorientowaa si, e gwatowne ruchy tylko pogarszaj spraw, wzmagaj osypywanie si piasku. Przekrcia si na wznak, zapara obcasami i szeroko rozrzucia rce. Piasek na dnie dou poruszy si i zafalowa, dostrzega wychylajce si spod niego brzowe, zakoczone hakami kleszcze, dugie na dobre p snia. Wrzasna znowu, tym razem znacznie goniej. Grad wiru przesta nagle sypa si na ni, uderzy w przeciwleg krawd leja. Jednoroec stan dba, rc optaczo, krawd zaamaa si pod nim. Prbowa wyrwa si z grzskiego piachu, ale nadaremnie - grzz w nim coraz bardziej i coraz szybciej osuwa si w kierunku dna. Straszliwe kleszcze zakapay gwatownie. Jednoroec zara rozpaczliwie, targn si, bezsilnie bijc przednimi kopytami osypujcy si piasek. Tylne nogi mia zupenie uwinite. Gdy osun si na samo dno leja, capny go okropne szczypce ukrytego w piachu stwora. Syszc dziki wizg blu, Ciri wrzasna wciekle i rzucia si w d, wyszarpujc kordzik z pochwy. Gdy tylko znalaza si na dnie, zrozumiaa, e popenia bd. Potwr kry si gboko, dgnicia kordzika nie dosigay go poprzez warstw piasku. Na domiar zego trzymany w potwornych kleszczach i wcigany w piaszczyst puapk jednoroec szala z blu, kwicza, na olep tuk przednimi kopytami, groc jej pogruchotaniem koci. Wiedmiskie tace i sztuczki byy tu na nic. Ale istniao jedno do proste zaklcie. Ciri przywoaa Moc i uderzya telekinez. W gr fruna chmura piachu, odsaniajc ukrytego potwora uczepionego uda kwiczcego jednoroca. Ciri wrzasna z przeraenia. Czego tak obrzydliwego nie widziaa jeszcze nigdy w yciu, na adnej ilustracji, w adnej z wiedmiskich ksig. Czego tak szkaradnego nie bya sobie nawet w stanie wyobrazi. Potwr by brudnoszary, oby i pkaty jak opita krwi pluskwa, wskie segmenty baryowatego korpusu pokrywaa rzadka szczecina. Ng zdawa si w ogle nie mie, natomiast

127

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

kleszcze mia prawie tak dugie jak on sam. Pozbawiony piaszczystej osony stwr natychmiast puci jednoroca i zacz si zakopywa szybkimi, gwatownymi podrygami pkatego cielska. Szo mu to wyjtkowo sprawnie, a wydzierajcy si z leja jednoroec jeszcze mu pomaga, spychajc w d zway piachu. Ciri ogarn sza i dza zemsty. Rzucia si na ledwie ju widoczn spod piachu szkarad i wrazia kordzik w wysklepiony grzbiet. Zaatakowaa od tyu, przezornie trzymajc si z daleka od kapicych kleszczy, ktrymi potwr, jak si okazao, potrafi sign do daleko do tyu. Dgna znowu, a stwr zakopywa si w niesamowitym tempie. Ale nie zakopywa si w piachu, by uciec. Robi to po to, by zaatakowa. Na to, by skry si zupenie, wystarczyy mu jeszcze dwa podrygi. Ukryty, gwatownie pchn fal wiru, zagrzebujc Ciri do poowy ud. Wyrwaa si i rzucia w ty, ale nie byo dokd ucieka - to cigle by lej w sypkim piasku, kade poruszenie cigno na dno. A piasek na dnie wybrzuszy si sunc ku niej fal, z fali wyoniy si szczkajce, zakoczone ostrymi hakami kleszcze. Uratowa j Konik. Osunwszy si na dno leja, potnie uderzy kopytami w wybrzuszenie piachu zdradzajce pytko ukrytego potwora. Pod dzikimi kopniciami odsoni si szary grzbiet. Jednoroec schyli eb i przygwodzi straszydo rogiem, celnie, w miejscu, gdzie uzbrojona kleszczami gowa czya si z pkatym tuowiem. Widzc, e szczypce przytoczonego do ziemi monstrum bezsilnie orz piach, Ciri doskoczya, z rozmachem wbia kordzik w podrygujce cielsko. Wyszarpna ostrze, uderzya jeszcze raz. I jeszcze raz. Jednoroec wyrwa rg i z impetem spuci na beczkowaty korpus przednie kopyta. Tratowane monstrum nie prbowao si ju zakopywa. Nie poruszao si w ogle. Piasek wok niego zawilgotnia od zielonkawej cieczy. Nie bez trudnoci wydostali si z leja. Odbiegszy kilka krokw, Ciri bezwadnie zwalia si na piasek, dyszc ciko i dygoczc pod falami atakujcej krta i skronie adrenaliny. Jednoroec obszed j dookoa. Stpa niezgrabnie, z rany na udzie cieka mu krew, spywajc po nodze na pcin, znaczc kroki czerwonym ladem. Ciri podniosa si na czworaki i zwymiotowaa gwatownie. Po chwili wstaa, zatoczya si, podesza do jednoroca, ale Konik nie pozwoli si dotkn. Odbieg, po czym przewrci si na piach i wytarza. A potem wyczyci rg, kilkakrotnie dgajc nim w piasek. Ciii te oczycia i wytara kling kordzika, co i rusz niespokojnie zerkajc w stron niedalekiego leja. Jednoroec wsta, zara, podszed do niej stpa. - Chciaabym obejrze twoj ran, Koniku. Konik zara i potrzsn rogatym bem. - Jeli nie, to nie. Jeli moesz i, idziemy. Lepiej nie zostawajmy tu. **** Niedugo potem pojawia si na ich drodze kolejna rozlega awica piachu, caa a do krawdzi otaczajcych j ska upstrzona wygrzebanymi w piasku lejami. Ciri przygldaa si z przeraeniem - niektre leje byy co najmniej dwukrotnie wiksze od tego, w ktrym niedawno walczyli o ycie. Nie odwayli si przeci awicy, lawirujc pomidzy lejami. Ciri bya przekonana, e leje byy puapkami na nieostrone ofiary, a siedzce w nich monstra z dugimi kleszczami byy grone tylko dla ofiar, ktre do lejw wpaday. Zachowujc ostrono i trzymajc si z daleka od dow, mona byo pokona piaszczysty teren na przeaj, nie lkajc si, e ktry z potworw wylezie z leja i zacznie ich goni. Bya pewna, e nie ma ryzyka - ale wolaa nie sprawdza. Jednoroec by najwyraniej podobnego zdania - parska, prycha i odbiega, odciga j od awicy piasku. Nadoyli drogi, szerokim ukiem omijajc niebezpieczny teren, trzymajc si ska i twardego kamienistego gruntu, przez ktry adna z bestii nie byaby w stanie si przekopa. Idc, Ciri nie spuszczaa z lejw oka. Kilkakrotnie widziaa, jak z morderczych puapek strzelay w gr fontanny piachu - potwory pogbiay i odnawiay swoje siedziby. Niektre leje byy tak blisko siebie, e wyrzucany przez jedno monstrum wir trafia do innych dokw, alarmujc ukryte na dnie stwory, a wtedy rozpoczynaa si straszliwa kanonada, przez kilka chwil piasek wiszcza i pra dookoa jak grad. Ciri zastanawiaa si, na co piaskowe potwory poluj na bezwodnym i martwym pustkowiu. Odpowied przysza sama - z jednego z bliszych dow szerokim ukiem wyfrun ciemny przedmiot, z trzaskiem padajc niedaleko nich. Po krtkiej chwili wahania zbiega ze ska na piasek. Tym, co

128

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

wyleciao z leja, by trupek gryzonia przypominajcego krlika. Przynajmniej z futerka. Trupek by bowiem skurczony, twardy i suchy jak wir, lekki i pusty jak pcherz. Nie byo w nim ani kropli krwi. Ciri wzdrygna si - wiedziaa ju, na co szkarady poluj i jak si odywiaj. Jednoroec zara ostrzegawczo. Ciri uniosa gow. W najbliszej okolicy nie byo adnego leja, piasek by rwny i gadki. I na jej oczach ten rwny i gadki piasek wybrzuszy si nagle, a wybrzuszenie szybko zaczo sun w jej stron. Rzucia wyssane trucheko i pdem umkna na skay. Decyzja, by omin piaszczyst awic, okazaa si bardzo suszna. Poszli dalej, omijajc najmniejsze nawet poacie piasku, stpajc wycznie po twardym gruncie. Jednoroec szed wolno, utyka. Z jego skaleczonego uda wci cieka krew. Ale nadal nie pozwala jej podej i obejrze rany. **** Piaszczysta awica zwzia si znacznie i zacza wi. Drobny i sypki piasek ustpi miejsca grubemu wirowi, potem otoczakom. Lejw nie widzieli ju od duszego czasu, postanowili wic i wytyczonym przez awic szlakiem. Ciri, cho znowu mczona pragnieniem i godem, zacza porusza si szybciej. Bya nadzieja. Kamienista awica nie bya adn awic. Bya dnem rzeki pyncej od strony gr. W rzece nie byo wody, ale rzeka prowadzia do rde - zbyt sabych i zbyt mao wydajnych, by wypeni wod koryto, ale pewnie wystarczajcych, by si napi. Sza szybciej, ale musiaa zwolni. Bo jednoroec zwolni. Szed z wyranym trudem, utyka, powczy nog, bokiem stawia kopyto. Gdy przyszed wieczr, pooy si. Nie wsta, gdy podesza. Pozwoli, by obejrzaa ran. Byy dwie rany, po obu stronach silnie napuchnitego, rozpalonego uda. Obie rany byy zaognione, obie wci krwawiy, wraz z krwi z obydwu cieka lepka, brzydko pachnca ropa. Potwr by jadowity. **** Nastpnego dnia byo jeszcze gorzej. Jednoroec ledwie szed. Wieczorem pooy si na kamieniach i nie chcia wsta. Gdy przy nim uklka, sign do zranionego uda chrapami i rogiem, zara. W tym reniu by bl. Ropa cieka coraz silniej, zapach by wstrtny. Ciri wydobya kordzik. Jednoroec zawiza cienko, sprbowa wsta, zwali si zadem na kamienie. - Nie wiem, co mam robi... - zakaa, patrzc na kling. - Naprawd nie wiem... Ran trzeba pewnie przeci, wycisn rop i jad... Ale ja nie umiem! Mog skrzywdzi ci jeszcze bardziej! Jednoroec sprbowa unie eb, zara. Ciri usiada na kamieniach, obejmujc gow domi. - Nie nauczyli mnie leczy - powiedziaa gorzko. -Nauczyli mnie zabija, tumaczc, e w ten sposb bd moga ratowa. To byo wielkie kamstwo, Koniku. Okamali mnie. Zapadaa noc, ciemniao szybko. Jednoroec lea, Ciri mylaa gorczkowo. Nazbieraa ostw i badyli rosncych w obfitoci na brzegach wyschej rzeki, ale Konik nie chcia ich je. Gow zoy bezwadnie na kamieniach, nie prbowa ju jej unosi. Mruga tylko okiem. W jego pysku pojawia si piana. - Nie mog ci pomc, Koniku - powiedziaa zduszonym gosem. - Nie mam niczego... Oprcz magii. Jestem czarodziejk. Wstaa, wycigna rce. I nic. Potrzebowaa duo magicznej energii, a nie byo ani ladu. Nie spodziewaa si tego, bya zaskoczona. Przecie yy wodne s wszdzie! Zrobia kilka krokw w jedn, potem kilka w drug stron. Zacza i koem. Cofna si. Nic. - Ty przeklta pustynio! - krzykna, potrzsajc piciami. - W tobie nie ma nic! Ani wody, ani magii! A magia miaa by wszdzie! To te byo kamstwo! Wszyscy mnie okamali, wszyscy! Jednoroec zara. Magia jest wszdzie. Jest w wodzie, w ziemi, w powietrzu...

129

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

I w ogniu. Ciri ze zoci palna si pici w czoo. Nie przyszo jej to wczeniej do gowy, moe dlatego, e tam, wrd goych kamieni, nie byo nawet czego pali. A teraz miaa pod rk suche osty i badyle, a do wytworzenia malusiekiej iskierki powinno jej wystarczy tej odrobiny energii, ktr jeszcze w sobie czua... Nazbieraa wicej patykw, uoya je w stosik, oboya suchym ostem. Ostronie wsuna rk. - Aenye! Stosik zajania, pomie zamigota, rozbysn, chwyci licie, poar je, strzeli w gr. Ciri dorzucia badyli. Co teraz, pomylaa, patrzc w oywajce pomienie. Czerpa? Jak? Yennefer zabraniaa mi dotyka energii ognia... Ale ja nie mam wyboru! Ani czasu! Musz dziaa! Patyki i licie spal si szybko... Ogie zganie... Ogie... Jaki on jest pikny, jaki ciepy... Nie wiedziaa, kiedy i jak to si stao. Zapatrzya si w pomie i nagle poczua omotanie w skroniach. Chwycia si za piersi, miaa wraenie, e pkaj jej ebra. W podbrzuszu, kroczu i sutkach zattni bl, ktry momentalnie zamieni si w przeraajc rozkosz. Wstaa. Nie, nie wstaa. Wzleciaa. Moc wypenia j jak roztopiony ow. Gwiazdy na nieboskonie zataczyy jak odbite na powierzchni stawu. Ponce na zachodzie Oko eksplodowao jasnoci. Wzia t jasno, a wraz z ni Moc. - Hael, Aenye! Jednoroec zara dziko i sprbowa si poderwa, opierajc na przednich nogach. Rka Ciri uniosa si sama, do sama zoya si do gestu, usta same wykrzyczay zaklcie. Z palcw wypyna wietlista, falujca jasno. Ogie zahucza pomieniami. Bijce z jej rki fale wiata dotkny zranionego uda jednoroca, skupiy si, wnikny. - Chc, by by zdrowy! Chc tego! Vess'hael, Aenye! Moc eksplodowaa w niej, przepenia dzik eufori. Ogie wystrzeli w gr, dokoa pojaniao. Jednoroec unis gow, zara, potem nagle szybko poderwa si z ziemi, niezgrabnie postpi kilka krokw. Wygi szyj, sign pyskiem uda, poruszy chrapami, zaparska - jakby z niedowierzaniem. Zara gono i przecigle, wierzgn, machn ogonem i galopem obieg ognisko. - Uleczyam ci! - krzykna Ciri z dum. - Uleczyam! Jestem czarodziejk! Udao mi si wycign moc z ognia! I mam t moc! Mog wszystko! Odwrcia si. Rozpalone ognisko huczao, sypao iskrami. - Nie musimy ju szuka rde! Nie bdziemy ju pi rozgrzebanego bota! Ja teraz mam moc! Czuj moc, ktra jest w tym ogniu! Sprawi, e na tej przekltej pustyni spadnie deszcz! e woda trynie ze ska! e wyrosn tu kwiaty! Trawa! Kalarepa! Ja teraz mog wszystko! Wszystko! Gwatownie uniosa obie rce, wykrzykujc zaklcia i skandujc inwokacje. Nie rozumiaa ich, nie pamitaa, kiedy si ich uczya i czy kiedykolwiek si ich uczya. To nie miao znaczenia. Czua moc, czua si, pona ogniem. Bya ogniem. Dygotaa od przenikajcej j potgi. Nocne niebo przeoraa nagle wstga byskawicy, wrd ska i ostw zawy wicher. Jednoroec zara przenikliwie i stan dba. Ogie buchn w gr, eksplodowa. Nazbierane patyki i odygi dawno ju zwgliy si, teraz pona sama skaa. Ale Ciri nie zwrcia na to uwagi. Czua moc. Widziaa tylko ogie. Syszaa tylko ogie. Moesz wszystko, szentay pomienie, posiada nasz moc, moesz wszystko. wiat jest u twoich stp. Jeste wielka. Jeste potna. Wrd pomieni posta. Wysoka moda kobieta o dugich, prostych kruczoczarnych wosach. Kobieta mieje si, dziko, okrutnie, ogie szaleje dokoa niej. Jeste potna! Ci, ktrzy ci skrzywdzili, nie wiedzieli, z kim zadzieraj! Zemcij si! Odpa im! Odpa im wszystkim! Niech dr ze strachu u twoich stp, niech szczkaj zbami, nie miejc spojrze w gr, na twoj twarz! Niech skaml o lito! Ale ty nie znaj litoci! Odpa im! Odpa wszystkim i za wszystko! Zemsta! Za plecami czarnowosej ogie i dym, w dymie rzdy szubienic, szeregi pali, szafoty i rusztowania, gry trupw. To trupy Nilfgaardczykw, tych, ktrzy zdobyli i pldrowali Cintr, ktrzy zabili krla Eista i jej babk Calanthe, ci, ktrzy mordowali ludzi na ulicach miasta. Na szubienicy koysze si rycerz w czarnej zbroi, stryczek skrzypi, dookoa wisielca kbi si wrony prbujce wy-

130

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

dzioba mu oczy przez szpary skrzydlatego hemu. Dalsze szubienice cign si a po horyzont, wisz na nich Scoia'tael, ci, ktrzy zabili Paulie Dahlberga w Kaedwen, i ci, ktrzy cigali j na wyspie Thanedd. Na wysokim palu podryguje czarodziej Vilgefortz, jego pikna, oszukaczo szlachetna twarz jest skurczona i sinoczarna od mki, ostry i zakrwawiony koniec pala wyziera mu z obojczyka... Inni czarodzieje z Thanedd klcz na ziemi, rce maj skrpowane na plecach, a zaostrzone pale ju czekaj... Supy oboone wizkami chrustu wznosz si a po gorejcy, poznaczony wstgami dymu horyzont. Przy najbliszym supie, przykrpowana acuchami, stoi Triss Merigold... Dalej Margarita Laux-Antille... Matka Nenneke... Jarre... Fabio Sachs... Nie. Nie. Nie. Tak, krzyczy czarnowosa, mier wszystkim, odpa im wszystkim, pogardzaj nimi! Oni wszyscy skrzywdzili ci albo chcieli ci skrzywdzi! Mog kiedy zechcie ci skrzywdzi! Pogardzaj nimi, bo nadszed nareszcie czas pogardy! Pogarda, zemsta i mier! mier caemu wiatu! mier, zagada i krew! Krew na twoim rku, krew na twej sukience... Zdradzili ci! Oszukali! Skrzywdzili! Teraz masz moc, mcij si! Usta Yennefer s pocite i rozbite, brocz krwi, na jej rkach i nogach okowy, cikie acuchy przymocowane do mokrych i brudnych cian lochu. Zgromadzony dookoa szafotu tum wrzeszczy, poeta Jaskier kadzie gow na pniu, byska w grze ostrze katowskiego topora. Zgromadzeni pod szafotem ulicznicy rozwijaj chust, by zapa na ni krew... Wrzask tumu guszy uderzenie, od ktrego trzsie si rusztowanie... Zdradzili ci! Okamali i oszukali! Wszyscy! Bya dla nich marionetk, bya kukiek na patyku! Wykorzystali ci! Skazali na gd, na palce soce, na pragnienie, na poniewierk, na samotno! Nadszed czas pogardy i zemsty! Masz moc! Jeste potna! Niech cay wiat zadry przed tob! Niech cay wiat zadry przed Starsz Krwi! Na szafot wprowadzaj wiedminw - Yesemira, Eskela, Coena, Lamberta. I Geralta... Geralt sania si na nogach, jest cay we krwi... - Nie!!! Dookoa niej ogie, za cian pomieni dzikie renie, jednoroce staj dba, potrzsaj gowami, bij kopytami. Ich grzywy s jak postrzpione bojowe sztandary, ich rogi s dugie i ostre jak miecze. Jednoroce s wielkie, wielkie jak rycerskie konie, znacznie wiksze od jej Konika. Skd si tu wziy? Skd wzio si ich tu a tyle? Pomie z rykiem strzela w gr. Czarnowosa kobieta unosi rce, na jej rkach jest krew. Jej wosy rozwiewa ar. Po, po, Falka! - Precz! Odejd! Nie chc ciebie! Nie chc twojej mocy! Po, Falka! - Nie chc! Chcesz! Pragniesz! Pragnienie i dza wr w tobie jak pomie, rozkosz zniewala ci! Tb jest potga, to jest moc, to jest wadza! To najrozkoszniejsza z rozkoszy wiata! Byskawica. Grom. Wiatr. omot kopyt i renie szalejcych dookoa ognia jednorocw. - Nie chc tej mocy! Nie chc! Wyrzekam si jej! Nie wiedziaa, czy to ogie przygas, czy to jej pociemniao w oczach. Upada, czujc na twarzy pierwsze krople deszczu. **** Istocie naley odebra istnienie. Nie mona pozwoli, by istniaa. Istota jest grona. Potwierdzenie. Przeczenie. Istota nie przywoaa Mocy dla siebie. Uczynia to, by ratowa Ihuarraquax. Istota wspczuje. To dziki Istocie Ihuarraquax jest znowu wrd nas. Ale Istota ma Moc. Jeli zechce j wykorzysta... Nie bdzie moga jej wykorzysta. Nigdy. Wyrzeka si jej. Wyrzeka si Mocy. Cakowicie. Moc odesza. To bardzo dziwne... Nigdy nie zrozumiemy Istot. I nie trzeba ich rozumie! Odbierzmy Istocie istnienie. Zanim bdzie za pno. Potwierdzenie. Przeczenie. Odejdmy std. Zostawmy Istot. Pozostawmy j jej przeznaczeniu.

131

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

**** Nie wiedziaa, jak dugo leaa na kamieniach, wstrzsana dreszczem, zapatrzona w niebo zmieniajce kolory. Byo na przemian ciemno i jasno, zimno i gorco, a ona leaa, bezsilna, wysuszona i pusta jak tamto trucheko, tamten trupek gryzonia, wyssany i wyrzucony z leja. Nie mylaa o niczym. Bya samotna, bya pusta. Nie miaa ju nic i nie czua w sobie niczego. Nie byo pragnienia, godu, zmczenia, strachu. Zgino wszystko, nawet wola przetrwania. Bya tylko wielka, zimna, przeraliwa pustka. Czua t pustk caym jestestwem, kad komrk organizmu. Czua krew na wewntrznej strome ud. Byo jej to obojtne. Bya pusta. Stracia wszystko. Niebo zmieniao kolory. Nie poruszaa si. Czy w pustce poruszanie si miao jakikolwiek sens? Nie poruszya si, gdy dokoa niej zaomotay kopyta, zadzwoniy podkowy. Nie zareagowaa na gone okrzyki i nawoywania, na podniecone gosy, na parskanie koni. Nie poruszya si, gdy chwyciy j twarde, silne rce. Podniesiona, obwisa bezwadnie. Nie zareagowaa na szarpania i potrzsania, na ostre, gwatowne pytania. Nie rozumiaa ich i nie chciaa rozumie. Bya pusta i obojtna. Obojtnie przyja wod, tryskajc jej na twarz. Gdy przystawiono jej manierk do ust, nie zakrztusia si. Pia. Obojtnie. Pniej te bya obojtna. Wcignito j na k. Krocze byo tkliwe i bolao. Dygotaa, wic okrcono j derk. Bya bezwadna i mikka, leciaa przez rce, wic przywizano j pasem do siedzcego za ni jedca. Jedziec mierdzia potem i uryn. Byo jej to obojtne. Dokoa byli konni. Wielu konnych. Ciri patrzya na nich obojtnie. Bya pusta, stracia wszystko. Nic ju nie miao znaczenia. Nic. Nawet to, e komenderujcy konnymi rycerz mia na hemie skrzyda drapienego ptaka.

132

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Gdy podoono ogie pod stos zbrodniarki i gdy ogarny j pomienie, ly owa pocza zebranych na placu rycerzy, baronw, czarodziejw i panw rajcw sowy tak okropnemi, e groza wszystkich przeja. Cho wprzd wilgotnemi jeno polany stos oboono, by diablica nie sczeza za prdko i snadniej katuszy ognia zaznaa, teraz czem prdzej rozkazano suszu dorzuci i ka zakoczy. Ale icie demon siedzia w onej przekltnicy, bo cho ju skwierczaa grzecznie, okrzyku boleci nie wydaa, jeno straszliwsze jeszcze kltwy miota ja. Zrodzi si mciciel z mojej krwi - zakrzykna w gos. - Zrodzi si ze skalanej Starszej Krwi niszczyciel narodw i wiatw! On pomci mk moj! mier, mier i pomsta wam wszystkim i pokoleniom waszym!" Tyle jeno zdoaa wykrzycze, nim zgorzaa. Tak zgina Falka, tak kar poniosa za przelan krew niewinn. Roderick de Novembre, Historia wiata, tom II Rozdzia sidmy - Popatrzcie na ni. Spalona socem, pokaleczona, wykurzona. Wci pije, by gbka, a wygodniaa, e strach. Powiadam wam, ona ze wschodu przysza. Przesza przez Korath. Przez Patelni. - Bajesz! Na Patelni nikt nie przeyje. Z zachodu sza, od gr, korytem Suchaka. Ledwo o skraj Korathu zawadzia, a i tego byo do. Gdymy j znaleli, pada ju, bez ducha leaa. - Na zachodzie tako pustkowie milami si cignie. Skd tedy sza? - Nie sza, ino jechaa. Kto wie, z jak daleka. lady kopyt byy podle niej. Musia j ko w Suchaku zwali, dlatego pobita, posiniaczona. - Czemu ona taka dla Nilfgaardu wana, ciekawym? Gdy nas prefekt na poszukiwanie posa, dumaem, jakasi wana szlachcianka zagina. A ta? Zwyky kopciuch, obdarte pomioto, do tego koowata niemowa. Icie nie wiem, Skomlik, czymy t co trza naszli... - Ona to. Zwyka za si nie jest. Zwyk bymy nieyw znaleli. - Niewiele brakowao. Deszcz j ani chybi uratowa. Zaraza, najstarsze dziady deszczu na Patelni nie pamitaj. Chmury zawsze omijaj Korath... Nawet gdy w dolinach pada, tam jedna kropla nie spadnie! - Porzyjcie na ni, jak to pa. Jakby tydzie w gbie nic nie miaa... Ej, ty, popiego! Smaczna li sonina? Chlebek suchy? - Po elfiemu pytaj. Albo po nilfgaardzku. Ona po ludzku nie rozumie. To elfi pomiot jaki... - To przygup, niedojda. Gdy j rano na konia wsadzaem, jakbym kuk z drewna wsadza. - Oczw nie macie - bysn zbami ten nazywany Skomlikiem, potny i ysawy. - Co z was za apacze, jelicie si jeszcze na niej nie poznali! Ani ona gupia, ani nierozumna. Udaje jeno. To dziwna i chytra ptaszka. - A czemu taka dla Nilfgaardu wana? Nagrod obiecali, wszdy patrole pognay... Czemu? - Tego nie wiem. Ale jakby j dobrze zapyta... Fletni po grzbiecie zapyta... Ha! Miarkowalicie, jak na mnie spojrzaa? Wszystko pojmuje, sucha bacznie. Hej, dziewko! Jam jest Skomlik, tropiciel, apaczem zwany. A to, pojrzyj no tu, to jest nahajka, batem zwana! Mia ci na plecach skra? To gadaj wraz... - Dosy! Milcze! Gony, ostry, nie tolerujcy sprzeciwu rozkaz pad od drugiego ogniska, przy ktrym siedzia rycerz wraz ze swym giermkiem. - Nudzicie si, apacze? - spyta gronie rycerz. - Tedy jazda do roboty! Konie oporzdzi! Zbroj moj i or wyczyci! Do lasu po drwa! A dziewczyny nie tyka! Zrozumielicie, chamy? - Icie, szlachetny panie Sweers - bkn Skomlik. Jego kamraci pospuszczali gowy. - Do roboty! Wykona rozkazy! apacze zakrztali si. - Dola nas pokaraa tym zasracem - zamamrota jeden. - e te prefekt jego akurat nad nami postawi, rycerza chdoonego... - Wany - bkn z cicha drugi, ogldajc si chykiem. - A wdy to my, apacze, dziewk odnalelim... Nasz to niuch sprawi, emy w koryto Suchaka pojechali.

133

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Ano. Zasuga nasza, a wielmony nagrod wemie, nam leda jaki grosz skapnie... Florena pod nogi rzuc, masz, pry, apaczu, podzikuj za pask ask... - Zamknijcie gby - sykn Skomlik - bo jeszcze usyszy... Ciri zostaa przy ognisku sama. Rycerz i giermek patrzyli na ni badawczo, ale nie odzywali si. Rycerz by starszym, ale krzepkim mczyzn o surowej, poznaczonej bliznami twarzy. W czasie jazdy zawsze mia na gowie hem z ptasimi skrzydami, ale nie byy to te skrzyda, ktre Ciri widywaa w sennych koszmarach, a potem na wyspie Thanedd. Tb nie by Czarny Rycerz z Cintry. Ale by to rycerz nilfgaardzki. Gdy wydawa rozkazy, mwi wsplnym pynnie, ale z wyranym akcentem, podobnym do akcentu elfw. Ze swym giermkiem, chopakiem niewiele starszym od Ciri, rozmawia natomiast jzykiem zblionym do Starszej Mowy, ale mniej piewnym, twardszym. Musia to by jzyk nilfgaardzki. Ciri, dobrze znajca Starsz Mow, rozumiaa wikszo sw. Ale nie zdradzaa si z tym. Na pierwszym postoju, na skraju pustyni, ktr nazywano Patelni lub Korathem, nilfgaardzki rycerz i jego giermek zasypali j pytaniami. Wtedy nie odpowiadaa, bo bya obojtna i oszoomiona, pprzytomna. Po kilku dniach jazdy, gdy wyjechali ze skalistych wwozw i zjechali w d, w zielone doliny, Ciri oprzytomniaa, zacza wreszcie dostrzega wiat wok siebie i ospale reagowa. Ale nadal nie odpowiadaa na pytania, wic rycerz w ogle przesta si do niej odzywa. Zdawao si, e nie zwraca na ni uwagi. Zajmowali si ni tylko drabi kacy nazywa si apaczami. Ci te prbowali j wypytywa. Byli agresywni. Ale Nilfgaardczyk w skrzydlatym hemie prdko przywoa ich do porzdku. Byo jasne i oczywiste, kto tu jest panem, a kto sug. Ciri udawaa niemdr niemow, ale pilnie nadstawiaa uszu. Powoli zaczynaa rozumie swoj sytuacj. Wpada w apy Nilfgaardu. Nilfgaard jej szuka i znalaz, niewtpliwie wyledziwszy tras, ktr posa j chaotyczny .teleport z Ibr Lara. To, co nie udao si Yennefer, nie udao si Geraltowi, udao si skrzydlatemu rycerzowi i tropicielom apaczom. Co stao si na Thanedd z Yennefer i Geraltem? Gdzie bya? Miaa najgorsze podejrzenia. apacze i ich herszt, Skomlik, mwili prostack, niechlujn wersj wsplnego, ale bez nilfgaardzkiego akcentu. apacze byli zwykymi ludmi, ale suyli rycerzowi z Nilfgaardu. apacze cieszyli si na myl o nagrodzie, jak za odnalezienie Ciri wypaci im prefekt. We florenach. Jedynymi krajami, gdzie obiegow monet by floren, a ludzie suyli Nilfgaardczykom, byy zarzdzane przez prefektw cesarskie Prowincje na dalekim Poudniu. **** Nastpnego dnia, na popasie nad brzegiem strumienia, Ciri zacza zastanawia si nad moliwoci ucieczki. Magia moga jej dopomc. Ostronie sprbowaa najprostszego zaklcia, delikatnej telekinezy. Ale jej obawy potwierdziy si. Nie miaa w sobie nawet krzty czarodziejskiej energii. Po nierozsdnej zabawie z ogniem zdolnoci magiczne opuciy j cakowicie. Zobojtniaa znowu. Na wszystko. Zamkna si w sobie i pogrya w apatii. Na dugo. Do dnia, w ktrym drog przez wrzosowiska zajecha im Bkitny Rycerz. **** - Aj, aj - mrukn Skomlik, patrzc na zagradzajcych im drog konnych. - Bieda bdzie. To Varnhageny z fortu Sarda... Konni zbliyli si. Na czele, na potnym siwku, jecha olbrzym w szmelcowanej, bkitno poyskujcej zbroi. Tu za nim trzyma si drugi pancerny, z tyu podao dwch jedcw w prostych burych strojach, niewtpliwie pachokw. Nilfgardczyk w skrzydlatym hemie wyjecha na spotkanie, wstrzymujc gniadosza w tanecznym kusie. Jego giermek pomaca rkoje miecza, odwrci si na kulbace. - Sta z tyu i pilnowa dziewczyny - warkn do Skomlika i jego apaczy. - Nie miesza si! - Niegupim - rzek cicho Skomlik, gdy tylko giermek si oddali. - Niegupim, by miesza si do wani panw z Nilfgaardu... - Bdzie bitka, Skomlik? - Niechybnie. Midzy Sweersami a Varnhagenami rodowa wrda i krwawa zemsta. Z koni.

134

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Strzecie dziewki, bo w niej nasz spr i zysk. Jeli si poszczci, ca nagrod za ni wemiemy. - Yarnhageny pewnikiem te dziewki szukaj. Gdyby przewayli, odbior nam j... Nas ino czterech... - Piciu - bysn zbami Skomlik. - Jeden z ciurw z Sardy to zda si mj swojak. Uwidzicie, z tej draki dla nas bdzie spr, nie dla panw rycerzw... Rycerz w bkitnej zbroi cign wodze siwka. Skrzydlaty stan naprzeciw. Towarzysz Bkitnego podkusowa, zatrzyma si z tyu. Jego dziwaczny szyszak ozdobiony by dwoma pasami skry zwisajcymi z zasony i wygldajcymi jak dwa wielkie wsy lub morsie ky. W poprzek sioda Dwa Ky trzyma gronie wygldajc bro, przypominajc nieco szponton noszony przez gwardzistw z Cintry, ale majcy znacznie krtsze drzewce i dusze elece. Bkitny i Skrzydlaty wymienili kilka sw. Ciri nie dosyszaa jakich, ale ton obu rycerzy nie pozostawia wtpliwoci. Nie byy to sowa przyjazne. Bkitny nagle unis si na kulbace, wskaza gwatownie na Ciri, powiedzia co gono i gniewnie. Skrzydlaty w odpowiedzi krzykn rwnie gniewnie, machn rk w pancernej rkawicy, najwyraniej kac Bkitnemu i precz. I wtedy si zaczo. Bkitny waln siwka ostrogami i run do przodu, wyszarpujc topr z uchwytu przy siodle. Skrzydlaty spi gniadosza, wyrywajc miecz z pochwy. Zanim jednak pancerni zdyli zewrze si w boju, zaatakowa Dwa Ky, popdzajc konia do galopu drzewcem szpontona. Giermek Skrzydlatego skoczy na niego, dobywajc miecza, ale Dwa Ky unis si na kulbace i cisn mu szponton prosto w pier. Dugie elece z trzaskiem przebio kaplerz i kolczug, giermek jkn rozdzierajco i run z konia na ziemi, oburcz trzymajc drzewce wbite a po krzyyk. Bkitny i Skrzydlaty zderzyli si z hukiem i omotem. Topr by groniejszy, ale miecz szybszy. Bkitny dosta w bark, fragment szmelcowanego narczaka polecia w bok, wirujc i powiewajc rzemieniem, jedziec zachwia si w siodle, na bkitnej zbroi zalniy karminowe smugi. Galop rozdzieli walczcych. Skrzydlaty Nilfgaardczyk zawrci gniadosza, ale wtedy wpad na niego Dwa Ky, oburcz wznoszc miecz do ciosu. Skrzydlaty szarpn wodze, Dwa Ky, kierujcy koniem tylko nogami, przecwaowa obok. Skrzydlaty zdy jednak rbn go w przelocie. Na oczach Ciri blacha naramiennika wgia si, spod blachy buchna krew. Ju wraca Bkitny, wywijajc toporem i wrzeszczc. Obaj pancerni w pdzie wymienili huczce ciosy, rozdzielili si. Na Skrzydlatego znowu wpad Dwa Ky, konie zderzyy si, zadzwoniy miecze. Dwa Ky ci Skrzydlatego, rozwalajc opach i tarczk, Skrzydlaty wyprostowa si i uderzy od prawej potnym ciosem w bok napiernika. Dwa Ky zakoysa si w siodle. Skrzydlaty stan w strzemionach i z rozmachem cia jeszcze raz, midzy rozrbany, wgity ju naramiennik a szyszak. Ostrze szerokiego miecza z hukiem wcio si w blachy, uwizo. Dwa Ky wypry si i zadygota. Konie zwary si, tupic i zgrzytajc zbami na wdzidach. Skrzydlaty zapar si o k, wyrwa miecz. Dwa Ky zwis z sioda i run pod kopyta. Podkowy zahuczay o rozgniatywany pancerz. Bkitny zawrci siwka, atakowa, unoszc topr. Z trudem powodowa koniem zranion rk. Skrzydlaty dostrzeg to, zrcznie zaszed go od prawej, unis si w strzemionach do straszliwego cicia. Bkitny zapa cios na topr i wybi miecz z doni Skrzydlatego. Konie znowu zderzyy si. Bkitny by istnym siaczem, cika siekiera w jego doni wzniosa si i opada jak trzcinka. Na pancerz Skrzydlatego zwali si z omotem cios, od ktrego gniadosz a przysiad na zadzie. Skrzydlaty zakoysa si, ale utrzyma w siodle. Nim topr zdy spa po raz drugi, puci wodze i zakrci lew rk, chwytajc zawieszony na rzemiennym temblaku ciki graniasty buzdygan, na odlew zdzieli Bkitnego po hemie. Hem zahucza jak dzwon, teraz Bkitny zachwia si w kulbace. Konie kwiczay, prboway si ksa i nie chciay rozdzieli. Bkitny, wyranie oszoomiony ciosem buzdyganu, zdoa jednak uderzy toporem, z hukiem trafiajc przeciwnika w napiernik. To, e obaj utrzymywali si jeszcze w siodach, wydawao si istnym cudem, ale byo po prostu zasug wysokich wspierajcych kw. Po bokach obu wierzchowcw cieka krew, szczeglnie dobrze widoczna na jasnej maci siwka. Ciri patrzya ze zgroz. W Kaer Morhen nauczono j walczy, ale nie wyobraaa sobie, w jaki sposb mogaby stawi czoo ktremu z takich siaczy. I sparowa choby jeden z tak potnych ciosw. Bkitny oburcz chwyci stylisko topora, gboko wbitego w napiernik Skrzydlatego, zgarbi si i zapar, prbujc zepchn przeciwnika z sioda. Skrzydlaty z rozmachem zdzieli go buzdyganem, raz, drugi, trzeci. Krew trysna spod okapu hemu, bryzna na bkitn zbroj i szyj siwka. Skrzydlaty uderzy gniadosza ostrogami, skok konia wydar ostrze siekiery z jego napiernika;

135

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

chwiejcy si w siodle Bkitny wypuci z doni stylisko. Skrzydlaty przeoy buzdygan do prawej rki, nalecia, straszliwym ciosem przygi gow Bkitnego do koskiej szyi. Chwyciwszy wodze siwka woln rk, Nilfgaardczyk wali buzdyganem, bkitna zbroja dzwonia jak elazny garnek, krew sikaa spod powyginanego hemu. Jeszcze jedno uderzenie i Bkitny gow do przodu run pod kopyta siwka. Siwek odkusowa, ale gniadosz Skrzydlatego, najwidoczniej wywiczony, z gruchotem stratowa powalonego. Bkitny y jeszcze, o czym zawiadczy rozpaczliwy ryk blu. Gniadosz tratowa go nadal - z takim impetem, e ranny Skrzydlaty nie utrzyma si w siodle i z hukiem zwali si obok. - Pozabijali si, psiekrwie - stkn apacz, ktry trzyma Ciri. - Panowie rycerze, mr na nich a zaraza - splun drugi. Pachokowie Bkitnego przygldali si z oddalenia. Jeden zawrci konia. - Stj, Remiz! - wrzasn Skomlik. - Dokd to? Do Sardy? Pilno ci na stryk? Pachokowie zatrzymali si, jeden spojrza, przysaniajc oczy doni. - To ty, Skomlik? - Ja! Podjed, Remiz, nie bojj si! Rycerskie wanie to nie nasza sprawa! Ciri nagle miaa do obojtnoci. Zwinnie wyszarpna si trzymajcemu j apaczowi, pucia si biegiem, dopada siwka Bkitnego, jednym skokiem znalaza si na kulbace z wysokim kiem. Udaoby si jej moe, gdyby nie to, e pachokowie z Sardy byli w siodach i na wypocztych koniach. Dopadli j bez trudu, wyrwali wodze. Zeskoczya i pognaa w stron lasu, ale konni znowu j dogonili. Jeden w pdzie chwyci j za wosy, pocign, powlk. Ciri wrzasna, uwiesia si jego rki. Konny rzuci j wprost pod nogi Skomlika. wisna nahajka, Ciri zawya i zwina si w kbek, zasaniajc gow rkoma. Nahajka wisna znowu i cia j po rkach. Odturlaa si, ale Skomlik doskoczy, kopn j, potem przydepta butem krzye. - Ucieka chciaa, mijo? Nahajka wisna. Ciri zawya. Skomlik kopn j znowu i smagn pletni. - Nie bij mnie! -. wrzasna, kulc si. - Przemwia, zarazo! Rozsznurowaa si gbusia? Ja ci zaraz... - Opamitaje si, Skomlik! - krzykn ktry z apaczy. - ycie chcesz z niej wytuc, czy co? Ona za wiele warta, by j zmarnowa! - Jasny piorun - powiedzia Remiz, zsiadajc z konia. - Byaby to ta, ktrej Nilfgaard szuka od tygodnia? - Ona. - Ha! Wszystkie garnizony jej szukaj. To jaka wana dla Nilfgaardu persona! Pono jaki mony mag wy-wry, e musi by gdzie w tych okolicach. Tak mwili w Sardzie. Gdziecie j naszli? - Na Patelni. - Nie moe by! - Moe, moe - powiedzia gniewnie Skomlik, wykrzywiajc si. - Mamy j, a nagroda nasza! Co stoicie niby koy? Spta mi t ptaszk i na kulbak z ni! Wynosimy si std, chopy! ywo! - Wielmony Sweers - powiedzia jeden z apaczy -chyba dycha jeszcze... - Dugo nie podycha. Pies go trca! Jedziemy wprost do Amarillo, chopy. Do prefekta. Odstawimy mu dziewk zgarniemy nagrod. - Do Amarillo? - Remiz podrapa si w potylic, spojrza na pole niedawnej walki. - Tam ju nam kat zawieci! Co prefektowi powiesz? Rycerze pobite, a wy cali? Gdy si caa rzecz ujawni, prefekt kae was powiesi, a nas ciupasem odele do Sardy... A wtenczas Varnhageny skr z nas zupi. Warn moe i do Amarillo droga, ale mnie lepiej w lasy zapa... - Ty mj szurzy, Remiz - powiedzia Skomlik. - A chociae psi syn, bo siostr moj bija, zawsze swak. Tedy ci skr ocal. Jedziemy do Amarillo, powiadam. Prefekt wie, e midzy Sweersami a Yarnhagenami wrda. Spotkali si, pobili jedni drugich, zwyka u nich rzecz. Co my moglim? A dziewk, baczcie na moje sowa, znalelimy pniej. My, apacze. Ty te od nynie apacz, Remiz. Prefekt ajno wie, ilu nas ze Sweersem pojechao. Nie doliczy si... - Nie zabye aby o czym, Skomlik? - spyta przecigle Remiz, patrzc na drugiego pachoka z Sardy. Skomlik odwrci si wolno, po czym byskawicznie wydoby n i z rozmachem wbi go

136

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

pachokowi w gardo. Pachoek zarzzi i zwali si na ziemi. - Ja o niczym nie zapominam - powiedzia zimno apacz. - No, to tera my ju sami swoi. wiadkw nie ma, a i gw do podziau nagrody nie za duo. Na ko, chopy, do Amarillo! Szmat drogi jeszcze midzy nami a nagrod, zwleka nie ma co! **** Gdy wyjechali z ciemnej i mokrej bukowiny, zobaczyli u podna gry wie, kilkanacie strzech wewntrz piercienia niskiego czstokou ogradzajcego zakole niewielkiej rzeczki. Wiatr przynis zapach dymu. Ciri poruszya zdrtwiaymi palcami rk, przywizanych rzemieniem do ku sioda. Caa bya zdrtwiaa, poladki bolay nieznonie, dokucza peny pcherz. Bya w siodle od wschodu soca. W nocy nie wypocza, bo kazano jej spa z rkoma przywizanymi do przegubw lecych z obu stron apaczy. Na kade jej poruszenie apacze reagowali kltwami i grobami bicia. - Osada - powiedzia jeden. - Widz - odrzek Skomlik. Zjechali z gry, kopyta koni zachrzciy wrd wysokich, spalonych socem traw. Wkrtce znaleli si na wyboistej drodze wiodcej wprost do wsi, ku drewnianemu mostkowi i bramie w palisadzie. Skomlik wstrzyma konia, stan w strzemionach. - Co to za wie? Nigdym tu nie popasa. Remiz, znasz te okolice? - Dawniej - powiedzia Remiz - zwali t wie Biaa Rzeczka. Ale jak si zacza ruchawka, paru tutejszych przystao do rebeliantw, tedy Varnhageny z Sardy kura tu pucili, ludzi wysiekli albo pognali w niewol. Teraz same nilfgaardzkie osadniki tu mieszkaj, nowoposiedlecy. A wiosk przechrzcili na Glyswen. Te osadniki to niedobre, zawzite ludzie. Rzekn wam: nie popasajmy tu. Jedmy dalej. - Koniom trza da wypocz - zaprotestowa jeden z apaczy - i zaobroczy je. A i mnie we flakach gra, jakoby kapela rna. Co nam tam nowoposiedlecy, mierzwa jedna, chmyzy. Machniem im przed nosem rozkazem prefekta, wdy prefekt Nilfgaardczyk jako i oni. Zobaczycie, w pas si nam pokoni. - Juci - burkn Skomlik - widzia kto Nilfgaardczyka, ktry w pas si kania. Remiz, a karczma jaka jest w onym Glyswen? - Jest. Karczmy Varnhageny nie spalili. Skomlik obrci si na kulbace, spojrza na Ciri. - Trza j rozwiza - powiedzia. - Nie Iza, by kto pozna... Dajcie jej opocz. I kaptur na eb... Hola! Dokd, kopciuchu? - W krzaki musz... - Ja ci dam krzaki, wywoko! Kucaj wedle drogi! I pomnij: we wsi ani pary z gby. Nie myl, e chytra! Piniesz tylko, to gardo ci podern. Jeli ja za ciebie florenw nie dostan, nikt nie dostanie. Podjechali stpa, kopyta koni zaomotay na mostku. Zza ostrokou natychmiast wyoniy si postacie osadnikw uzbrojonych w oszczepy. - Przy bramie struj - mrukn Remiz. - Ciekawym czemu. - Ja te - odmrukna Skomlik, unoszc si w strzemionach. - Bramy pilnuj, a od strony myna czstok rozwalony, wozem mona wjecha... Podjechali bliej, zatrzymali konie. - Witajcie, gospodarze! - zawoa jowialnie, cho nieco nienaturalnie Skomlik. - W dobry czas! - Ktocie? - spyta krtko najwyszy z osadnikw. - Mymy, kumie, s wojsko - zega Skomlik rozparty na kulbace. - W subie jego wielgomonoci pana prefekta z Amarillo. Osadnik przesun doni po drzewcu oszczepu, popatrzy na Skomlika spode ba. Niewtpliwie nie przypomina sobie, na jakich to chrzcinach apacz zosta jego kumem. - Przysa nas tu janie pan prefekt - ga dalej Skomlik - bymy uznali, jak si wiedzie jego rodakom, dobrym ludziom z Glyswen. Przesya jego wielgomono pozdrowienia i pyta, nie trza li

137

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

ludziom z Glyswen jakiej pomocy? - Jako sobie radzimy - powiedzia osadnik. Ciri stwierdzia, e mwi wsplnym podobnie jak Skrzydlaty, z takim samym akcentem, cho stylem mwienia stara si naladowa argon Skomlika. - Przywyklimy sami sobie radzi. - Rad bdzie pan prefekt, gdy mu to powtrzym. Karczma otwarta? W gardach nam zascho... - Otwarta - rzek ponuro osadnik. - Pki co, otwarta. - Pki co? - Pki co. Bo my t karczm wkrtce rozbierzemy, krokwie i deski na spichlerz przydadz si. Z karczmy poytek aden. My pracujemy w pocie czoa i do karczmy nie chodzimy. Karczma tylko przejezdnych cignie, wikszoci takich, ktrym nie jestemy radzi. Teraz te tam tacy popasaj. - Kto? - Remiz zblad lekko. - Nie z fortu Sarda wypadkiem? Nie wielmoni panowie Varnhagenowie? Osadnik skrzywi si, poruszy wargami, jakby mia , ochot splun. - Nie, niestety. To milicja panw baronw. Nissirowie. - Nissirowie? - zmarszczy si Skomlik. - A skd oni? Pod czyj komend? - Starszy nad nimi wysoki, czarny, wsaty jak sum. - H! - Skomlik odwrci si do towarzyszy. - Dobra nasza. Jednego tylko takiego znamy, nie? To ani chybi bdzie nasz stary druh Vercta Wierzaj mi", pamitacie go? A c tu u was, kumie, Nissirowie porabiaj? - Panowie Nissirowie - wyjani ponuro osadnik - do Tyffi zmierzaj. Zaszczycili nas sw wizyt. Wioz jeca. Jednego z bandy Szczurw wzili w pie. - A juci - parskn Remiz. - A cysarza Nilfgaardu nie wzili? Osadnik zmarszczy si, zacisn donie na drzewcu oszczepu. Jego towarzysze zaszemrali gucho. - Jedcie do karczmy, panowie wojacy - minie na uchwach osadnika zagray ostro. - I pogadajcie z panami Nissirami, waszymi druhami. Jestecie pono w subie u prefekta. Zapytajcie tedy panw Nissirw, czemu bandyt do Tyffi wioz, miast tu, na miejscu, wnet na pal go woami nawlec, jak prefekt nakaza. I przypomnijcie panom Nissirom, waszym druhom, e tu wadz jest prefekt, nie baron z Tyffi. My mamy ju i woy w jarzmie, i palik naostrzony. Jeli panowie Nissirowie nie zechc, to my uczynimy co trzeba. Rzeknijcie im to. - Rzekn, musowo - Skomlik znaczco ypn na kamratw. - Bywajcie, ludziska. Ruszyli stpa midzy chaupy. Wie wydawaa si wymara, nie widzieli ni ywej duszy. Pod jednym z potw rya wychudzona winia, w bocie taplay si brudne kaczki. Drog jedcw przeci wielki czarny kocur. - Tfu, tfu, kocia morda - Remiz pochyli si w siodle, splun, zoy palce w znak chronicy od zego uroku. -Drog przebiea, kurwi syn! - eby mu tak mysz w gardle stana! - Czego? - odwrci si Skomlik. - Kot. Jako ta smoa czarny. Drog przebiea, tfu, tfu. - Licho z nim - Skomlik rozejrza si dookoa. - Patrzcie ino jaka pustota. Alem widzia zza bon, e ludziska w chatach siedz, uwaaj. A zza tamtych wrt, baczyem, sulica byskna. - Bab pilnuj - zamia si ten, ktry yczy kotu kopotw z mysz. - Nissirowie we wsi! Syszelicie, co w kmiot gada? Widno byo, e Nissirw nie miuje. - I nie dziwota. Wierzaj mi" i jego kompania adnej kiecce nie przepuszcz. Eh, doigraj si oni jeszcze, ci panowie Nissirowie. Baronowie Strami porzdku" ich zw, za to im pac, by adu strzegli, drg pilnowali. A krzyknij chopu nad uchem: Nissir!", uwidzisz, pity sobie posra ze strachu. Ale to do czasu, do czasu. Jeszcze jednego cielaka zarn, jeszcze jedn dziewk wymamaj, a roznios ich chopkowie na widach, obaczycie. Baczylicie tych u wrt, jakie gby mieli zawzite? To nilfgaardzkie osadniki. Z nimi szutkw nie ma... Ha, oto i karczma... Popdzili konie. Karczma miaa lekko zapadnit, tgo omsza strzech. Staa w pewnym oddaleniu od chaup i zbudowa gospodarskich, wyznaczajc jednak rodek, punkt centralny caego ogrodzonego porozwalanym czstokoem terenu, miejsce przecicia si dwch przechodzcych przez wie drg. W cieniu rzucanym przez jedyne w okolicy wielkie drzewo by oklnik, zagroda dla byda i oddzielna dla koni. W tej ostatniej stao pi lub sze nie rozkulbaczonych wierzchowcw. Przed drzwiami, na

138

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

schodkach, siedziao dwch typw w skrzanych kurtach i spiczastych futrzanych czapkach. Obaj houbili przy piersi gliniane kufle, a midzy nimi staa miska pena ogryzionych koci. - Cocie za jedni? - wrzasn jeden z typw na widok Skomlika i jego zsiadajcej z koni kompanii. - Czego tu szukacie? Poszli precz! Zajta karczma w imieniu prawa! - Nie krzykaj, Nissirze, nie krzykaj - powiedzia Skomlik, cigajc Ciri z sioda. - A drzwi rozewrzyj szerzej, bo chcemy do rodka. Twj komendant, Yercta, to nasz znajomek. - Nie znam was! - Bo goows! A ja i Wierzaj mi" suylimy razem jeszcze za dawnych czasw, nim tu Nilfgaard nasta. - No, jeli tak... - zawaha si typ, puszczajc rkoje miecza. - Wchodcie. Mnie tam zajedno... Skomlik szturchn Ciri, drugi apacz chwyci j za konierz. Weszli do rodka. Wewntrz byo mrocznie i duszno, pachniao dymem i pieczenia. Karczma bya prawie pusta zajty by tylko jeden ze stow, stojcy w smudze wiata wpadajcego przez okienko z rybich bon. Siedziao przy nim kilku mczyzn. W gbi, przy palenisku, krzta si karczmarz, pobrzkujc garnkami. - Czoem panom Nissirom! - zagrzmia Skomlik. - My nie czoem z byle woem - warkn jeden z siedzcej przy okienku kompanii, plujc na podog. Drugi powstrzyma go gestem. - Wolnego - powiedzia. - To swoje chopy, nie poznajesz? Skomlik i jego apacze. Powita, powita! Skomlik rozpromieni si i ruszy w kierunku stou, ale zatrzyma si, widzc kamratw zapatrzonych na sup podtrzymujcy siestrzan stropu. Pod supem siedzia na zydelku szczupy, jasnowosy kilkunastoletni chopak, dziwnie wyprony i wycignity. Ciri zobaczya, e nienaturalna pozycja wynika z faktu, e rce chopaka s wykrcone do tyu i skrpowane, a szyj przytwierdza do supa rzemienny pas. - A niech mnie krosta obsypie - westchn gono jeden z apaczy, ten, ktry trzyma Ciri za konierz. -Spjrz jeno, Skomlik! To to Kayleigh! - Kayleigh? - Skomlik przekrzywi gow. - Szczur Kayleigh? Nie moe by! Jeden z siedzcych za stoem Nissirw, grubas z wosami wystrzyonymi w malowniczy czub, rozemia si gardowo. - Moe by - powiedzia, oblizujc yk. - To Kayleigh, we wasnej parszywej osobie. Opacio si o witaniu wstawa. Dostaniem za niego pewnie z p kopy florenw dobr cesarsk monet. - Capnlicie Kayleigha, no, no - zmarszczy si Skomlik. - Znaczy si, prawd gada nilfgaardzki kmiotek... - Trzydzieci florenw, psiama - westchn Remiz. -Nielichy grosz... Paci baron Lutz z Tyffi? - Tak jest - potwierdzi drugi Nissir, czarnowosy i czarnowsy. - Wielmony baron Lutz z Tyffi, nasz pan i dobrodziej. Szczury ograbili mu rzdc na gocicu, to w zoci si zapiek i wyznaczy nagrod. I to my, Skomlik, t nagrod wemiemy, wierzaj mi. Ha, spjrzcie tylko, chopy, jakiego to puchacza nad! Nie w smak mu, e to my, nie on Szczura capn, cho i jemu prefekt band tropi nakaza! - apacz Skomlik - grubas z czubem wskaza na Ciri yk - tako co zapa. Widzisz, Vercta? Dziewuszka jaka. - Widz - czarnowsy bysn zbami. - C to, Skomlik, tak ci bieda przydusia, e dzieci porywasz dla okupu? Co to za kocmouch? - Do tego ci nic! - Co taki srogi - zamia si ten z czubem. - Upewni si chcemy ino, czy to nie cra twoja. - Jego cra? - zamia si Vercta, ten z czarnym wsem. A juci. eby cry mc podzi, trza jajca mie. Nissirowie ryknli miechem. - A ryjcie, by baranie! - wrzasn Skomlik i nad si. - A tobie, Vercta, tyle rzekn: nim niedziela minie, zadziwisz si, o kim goniej bdzie, o was i o waszym Szczurze czy o mnie i o tym, czegom ja dokona. I obaczym, kto hojniejszy: wasz baron czy cesarski prefekt z Amarillo! - Moesz mnie w rzy pocaowa - owiadczy pogardliwie Vercta i wrci do siorbania

139

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

polewki - razem z twoim prefektem, twoim cesarzem i caym Nilfgaardem, wierzaj mi. I nie nadymaj si. Wiem ci ja, e Nilfgaard od tygodnia za jak dziewk goni, a kurz si po drogach wznosi. Wiem, e nagroda za ni jest. Ale mnie to ajno obchodzi. Ja si ju prefektowi i Nilfgaardczykom wysugiwa nie myl i plugawi na nich. Ja teraz u barona Lutza su, jeno jemu podlegam, nikomu bolej. - Twj baron - charkn Skomlik - miast ciebie nilfgaardzk rk boka, nilfgaardzkie buty lie. Tedy ty nie musisz, to i gada ci atwo. - Nie pusz si - powiedzia pojednawczo Nissir. - Nie przeciw tobie mwiem, wierzaj mi. e dziewk, ktrej Nilfgaard szuka, znalaz, dobrze to, rad widz, e ty nagrod wemiesz, a nie te zasrane Nilfgaardczyki. A e prefektowi suysz? Nikt nie wybiera sobie panw, to oni wybieraj, no nie? Nue, siednijcie z nami, wypijemy, jak si trafio spotkanie. - Ano, czemu nie - zgodzi si Skomlik. - Dajcie jeno wprzd kawaek powroza. Przywi dziewk do supa wedle waszego Szczura, dobra? Nissirowie ryknli miechem. - Widzita go, postrach pogranicza! - zarechota grubas z czubem. - Zbrojne rami Nilfgaardu! Zwi j, Skomlik, zwi, a tgo. Ale wemij elazny acuch, bo powrozy gotw ten twj wany jeniec poszarpa i mord ci obi, nim ucieknie. Wyglda gronie, ae ciarki przechodz! Nawet towarzysze Skomlika parsknli tumionym miechem. apacz poczerwienia, przekrci pas, podszed do stou. - Ja aby ku pewnoci, by nie zemkna... - Nie zawracaj rzyci - przerwa Vercta, amic chleb. - Chcesz pogada, to siadaj, postaw kolejk jak si naley. A t dziewk, jeli wola, powie za nogi u poway. Tyle mnie to obchodzi, co wiskie ajno. Tylko e to okropnie mieszne, Skomlik. Dla ciebie i dla twego prefekta to moe i wany jeniec, ale dla mnie to zabiedzony i zestrachany dzieciak. Wiza j chcesz? Ona, wierzaj mi, ledwie si na nogach trzyma, gdzie jej tam do uciekania. Czego si lkasz? - Wraz wam powiem, czego si lkam - Skomlik zaci wargi. - To nilfgaardzka osada. Nas tu chlebem i sol osadniki nie witali, a dla waszego Szczura, rzekli, pal ju maj zastrugany. I w prawie s, bo ukaz prefekt da, by zapanych zbjw na miejscu sprawia. Jeli im jeca nie wydacie, gotowi i dla was paliki zastruga. - O wa - powiedzia grubas z czubem. - Kawki im straszy, chacharom. Nam niech lepiej nie staj, bo im krwi upucim. - Szczura im nie wydamy - doda Yercta. - Nasz jest i do Tyffi pojedzie. A baron z Lutz ju ca spraw z prefektem uadzi. A, co gada po prnicy. Siadajcie. apacze, obracajc pasy z mieczami, ochotnie przysiedli si do stou Nissirw, wrzeszczc na karczmarza i zgodnie wskazujc Skomlika jako fundatora. Skomlik kopniakiem podsun zydel do supa, szarpn Ciri za rami, pchn tak, e upada, uderzajc ramieniem o kolana zwizanego chopaka. - Sied tu - warkn. - I ani mi si rusz, bo owicz jak suk. - Ty gnido - zawarcza modzik, patrzc na niego zmruonymi oczyma. - Ty psi... Ciri nie znaa wikszoci sw, ktre wyleciay ze zych, skrzywionych ust chopaka, ale ze zmian zachodzcych na obliczu Skomlika wywnioskowaa, e musiay by to sowa niebywale plugawe i obraliwe. apacz poblad z wciekoci, zamachn si, trzasn zwizanego w twarz, chwyci za dugie jasne wosy, szarpn, tukc potylic chopaka o sup. - Eje! - zawoa Yercta, unoszc si zza stou. - Co si tam dzieje? - Ky mu powybijani, parszywemu Szczurowi! rykn Skomlik. - Nogi z rzyci wyrw, obiedwie! - Chod tu i przesta drze mord - Nissir usiad, wypi duszkiem kubek piwa, otar wsy. Twoim jecem pomiataj, co si zmieci, ale od naszego wara. A ty, Kayleigh, nie graj zucha. Sied cicho i zacznij rozmyliwa o szafocie, co go baron Lutz kaza ju ustawi w miasteczku. Lista rzeczy, jakie ci na tym szafocie uczyni maodobry, jest ju spisana i, wierzaj mi, ma trzy okcie dugoci. P miasteczka ju robi zakady, do ktrego punktu wytrzymasz. Oszczdzaj tedy siy, Szczurze. Sam postawi ma sumk i licz, e nie zrobisz mi zawodu i zdzierysz przynajmniej do kastrowania. Kayleigh splun, odwracajc gow, na ile pozwala zacinity na szyi rzemie. Skomlik podcign pas, zmierzy zowrogim spojrzeniem przycupnit na zydlu Ciri, po czym doczy do kompanii za stoem, klnc, albowiem w przyniesionym przez karczmarza dzbanie zostay ju

140

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

wycznie nike lady piany. - Jakecie wzili Kayleigha? - spyta, sygnalizujc oberycie ch rozszerzenia zamwienia. I to ywego? Bo temu, ecie pozostaych Szczurw wysiekli, wiary nie dam. - Po prawdzie - odrzek Vercta, krytycznie przygldajc si temu, co wanie wyduba by z nosa - to szczcie mielimy, i tyle. Samojeden by. Od szajki si odczy i do Nowej Kunicy do dziewuchy przyskaka na nock. Sotysina wiedzia, e niedaleko stoimy, da zna. Zdylimy przed witaniem, zgarnlimy go na sianku, ani kwikn. - A z dziewk jego zabawilim si pospou - zarechota grubas z czubem. - Jeli jej Kayleigh nock nie wygodzi, nie byo jej krzywdy. Mymy jej rankiem tak wygodzili, e pniej ni rk, ni nog ruszy nie moga! - To z was, powiadam, pierdoy s i durnie - oznajmi Skomlik gromko i drwico. Przechdoylicie adny pienidz, guptaki wy. Miast czas na dziewk traci, byo elazo rozgrza i Szczura wypyta, gdzie banda nocuje. Moglicie wszystkich mie, Giselhera i Reefa... Za Giselhera Varnhageny z Sardy dwadziecia florenw dawali ju rok temu. A za ow gamratk, jak jej tam... Mistel chyba... Za ni prefekt jeszcze wicej by da po tym, co jego bratankowi uczynia pod Druigh, wtedy gdy Szczury konwj oskubali. - Ty, Skomlik - skrzywi si Vercta - albo z przyrodzenia gupi, albo ci ycie cikie rozum ze ba wyjado. Jest nas szeciu. Miaem samoszst na ca szajk uderzy, czy jak? A nagrodzie nas i tak nie min. Baron Lutz w loszku Kayleighowi pit przygrzeje, czasu nie poskpi, wierzaj mi. Kayleigh wszystko wypiewa, wyda ich schowki i kwatery, tedy si i kup pjdziemy, osaczymy band, wybierzemy jako raki ze saka. - A juci. Bd to czeka. Dowiedz si, e Kayleigha wzilicie i utaj w inszych schowkach i komyszach. Nie, Vercta, trza ci zagldn prawdzie w oczy: spaskudzilicie. Zamienilicie nagrod na babi kiep. Tacycie s, znaj was... jeno kiep wam na myli. - Same kiep! - Vercta zerwa si zza stou. - Tak ci pilno, to sam si za Szczurami pu razem z twoimi bohaterami! Ale bacz, bo na Szczurw i, moci nilfgaardzki pachoku, to nie to, co niedorose dziewuszki apa! Nissirowie i apacze zaczli wrzeszcze i obrzuca si nawzajem wyzwiskami. Oberysta prdko poda piwo, wyrywajc pusty dzban z rk grubasa z czubem, zamierzajcego si ju naczyniem na Skomlika. Piwo szybko zagodzio spr, schodzio garda i uspokoio temperamenty. - Je dawaj! - wrzasn grubas do karczmarza. - Jajecznicy z kiebas, fasoli, chleba i sera! - I piwa! - Co tak gay wybauszasz, Skomlik? My dzi przy groszu s! Obralim Kayleigha z konia, sakiewki, byskotek, miecza, sioda i koucha, wszystko sprzedalim krasnoludom! - Dziewki jego buciki czerwone tako sprzedalim. I korale! - Ho, ho, tedy jest za co wypi, w rzeczy samej! Radem! - A czemu to tak rad? My mamy za co wypi, nie ty. Ty ze swego wanego jeca jeno smarki spod nosa moesz zdj albo ze wszw go wyiska! Jaki jeniec, taki up, ha, ha! - Wy psie syny! - Ha, ha, siadaj, artowalim, zawrzyj gb! - Wypijmy na zgod! My ugaszczamy! - Gdzie ta jajecznica, karczmarzu, eby ci duma zara! Skorzej! - I piwo dawaj! Skulona na zydelku Ciri uniosa gow, napotykajc wpatrzone w ni wciekle zielone oczy Kayleigha, widoczne spod zmierzwionej grzywy jasnych wosw. Przeszy j dreszcz. Twarz Kayleigha, cho niebrzydka, bya za, bardzo za. Ciri natychmiast zrozumiaa, e ten niewiele starszy od niej chopak zdolny jest do wszystkiego. - Chyba mi ci bogowie zesali - szepn Szczur, widrujc j zielonym spojrzeniem. Pomyle tylko, nie wierz w nich, a zesali. Nie ogldaj si, maa idiotko. Musisz mi pomc... Nadstaw uszu, zaraza... Ciri skulia si jeszcze bardziej, opucia gow. - Suchaj - zasycza Kayleigh, icie po szczurzemu byskajc zbami. - Za chwil, gdy bdzie tdy przechodzi oberysta, zawoasz... Suchaj mnie, u czarta... - Nie - szepna. - Zbij mnie... Usta Kayleigha skrzywiy si, a Ciri natychmiast zrozumiaa, e pobicie przez Skomlika wcale

141

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

nie jest najgorszym, co moe j spotka. Chocia Skomlik by wielki, a Kayleigh chudy i w dodatku zwizany, instynktownie czua, kogo naley bardziej si ba. - Jeli mi pomoesz - szepn Szczur - to ja pomog tobie. Ja nie jestem sam. Ja mam druhw takich, ktrzy nie zostawiaj w biedzie... Rozumiesz? Ale gdy moi druhowie nadcign, gdy si zacznie, nie mog tkwi przy tym supie, bo mnie te otry usiek... Nadstaw uszu, psiakrew. Powiem ci, co masz zrobi... Ciri opucia gow jeszcze niej. Usta jej dray. apacze i Nissirowie arli jajecznic, ciamkajc jak dziki. Karczmarz przemiesza w saganie i donis na st nastpny dzbanek piwa i bochen pytlowego chleba. - Godna jestem! - zapiszczaa posusznie, blednc lekko. Oberysta zatrzyma si, spojrza na ni przyjanie, potem obejrza si ku ucztujcym. - Mona jej da, panie? - Won! - wrzasn niewyranie Skomlik, czerwieniejc i plujc jajecznic. - Wara od niej, krcironie zasrany, bo ci giry poprzetrcam! Nie wolno! A ty sied cicho, powsinogo, bo ci... - Eje, Skomlik, ce to, obindasi, czy jak? - wtrci si Vercta, z wysikiem przeykajc oboony cebul chleb. - Patrzcie go, chopaki, wolichwosta jednego, sam re za cudze pienidze, a dziewuszce auje. Daj jej misk, gospodarzu. Ja pac i ja mwi, komu da, a komu nie. A komu to si nie podoba, to moe zaraz dosta w szczeciniaty ryj. Skomlik poczerwienia jeszcze bardziej, ale nic nie powiedzia. - Co mi si jeszcze przypomniao - doda Vercta. - Mus Szczura nakarmi, eby nie skapia w drodze, boby nas baron ze skry obupi, wierzaj mi. Dziewka go nakarmi. Hej, gospodarzu! Narychtuj jada jakiego dla nich! A ty, Skomlik, co tam burczysz? Co ci nie w smak? - Baczenie trza na ni mie - apacz wskaza Ciri ruchem gowy - bo to jaka dziwna ptaszka. Gdyby to bya zwyka dziewka, toby si Nilfgaard za ni nie ugania, prefekt nagrody by nie obiecywa... - Czy ona zwyka, czy niezwyka - zarechota grubas z czubem - to si zaraz pokaza moe, wystarczy jej midzy nogi zajrze! Co wy na to, chopy? Wemiem j do stodki na chwilk? - Ani mi si jej wa tkn! - warkn Skomlik. - Nie pozwol! - O wa! Pyta ciebie bdziem! - Spr mj i gowa moja w tym, by j cao dowie! Prefekt z Amarillo... - Sramy na prefekta twego. Za nasze pienidze pie, a nam pochdki aujesz? Eje, Skomlik, nie bde sknera! A gowa ci nie spadnie, nie bojaj si, ani spr ci nie minie! Ca dowieziesz. Dziewka nie pcherz rybi, od ciskania nie puknie! Nissirowie wybuchnli rcym miechem. Towarzysze Skomlika zawtrowali. Ciri zatrzsa si, zblada, uniosa gow. Kayleigh umiechn si drwico. - Ju zrozumiaa? - zasycza zza lekko umiechnitych warg. - Gdy si popij, wezm si za ciebie. Zmaltretuj. Jedziemy na jednym wzku. Rb, co kazaem. Uda si mnie, uda si i tobie.... - Jado gotowe! - zawoa oberysta. Nie mia nilfgaardzkiego akcentu. - Podejd, panieneczko! - N - szepna Ciri, odbierajc od niego misk. - Co? - N. Prdko. - Jeli mao, naci wicej! - zawoa nienaturalnie karczmarz, zezujc w kierunku ucztujcych i dokadajc kaszy do miski. - Odejd, prosz ci. - N. - Odejd, bo ich zawoam... Nie mog... Spal karczm. - N. - Nie. al mi ci, crko, ale nie mog. Nie mog, pojmij to. Odejd... - Z tej karczmy - wyrecytowaa drcym gosem sowa Kayleigha - nikt nie wyjdzie ywy. N. Prdko. A jak si zacznie, uciekaj. - Trzymaj misk, niezguo! - krzykn oberysta, obracajc si tak, by zasoni sob Ciri. By blady i lekko szczka zbami. - Bliej patelni! Poczua zimne dotknicie kuchennego noa, ktry wsun jej za pasek, zasaniajc trzonek kubraczkiem. - Bardzo dobrze - sycza Kayleigh. - Usid tak, by mnie zasoni. Postaw mi misk na

142

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

kolanach. W lew rk bierz yk, w praw n. I piuj powrz. Nie tu, gupia. Pod okciem, na supie. Uwaaj, patrz. Ciri poczua sucho w gardle. Pochylia gow prawie do miski. - Karm mnie i jedz sama - zielone oczy wpatryway si w ni spod pprzymknitych powiek, hipnotyzoway. - I piuj, piuj. Odwanie, maa. Jeli uda si mnie, uda si i tobie... Prawda, pomylaa Ciri, tnc powrz. N mierdzia elazem i cebul, ostrze mia wgbione od wielokrotnego ostrzenia. On ma racj. Czy ja wiem, dokd wioz mnie te otry? Czy ja wiem, czego chce ode mnie ten nilfgaardzki prefekt? Moe i na mnie czeka w tym caym Amarillo mistrz maodobry, moe czeka koo, widry i kleszcze, czerwone elazo... Nie dam si zawie jak owca do szlachtuza. Ju lepiej zaryzykowa... Z hukiem wyleciao okno, razem z ram i cinitym z zewntrz piekiem do rbania drewna, wszystko wyldowao na stole, czynic spustoszenie wrd misek i kufli. W lad za piekiem na st wskoczya jasnowosa, krtko ostrzyona dziewczyna w czerwonym kubraczku i wysokich lnicych butach sigajcych powyej kolan. Klczc na stole, zawina mieczem. Jeden 'z Nissirw, najwolniejszy, ktry nie zdy zerwa si i odskoczy, run do tyu wraz z aw, buchajc krwi z rozpatanego garda. Dziewczyna zwinnie sturlaa si ze stou, robic miejsce dla wskakujcego oknem chopaka w krtkim haftowanym pkouszku. - Szczuuuryyyyy!! - wrzasn Vercta, szamoczc si z mieczem zapltanym w pas. Grubas z czubem doby broni, skoczy w stron klczcej na pododze dziewczyny, zamachn si, ale dziewczyna, cho na kolanach, zwinnie sparowaa cios, odtoczya si, a ten w pkouszku, ktry wskoczy za ni, zamaszycie ci Nissira w skro. Grubas pad na podog, miknc nagle jak przewracany siennik. Drzwi karczmy otwary si pod kopniakiem, do izby wpady dwa nastpne Szczury. Pierwszy by wysoki i czarniawy, nosi nabijany guzami kaftan i szkaratn przepask na czole. Ten dwoma szybkimi ciosami miecza posa dwch apaczy w przeciwlege kty, ci si z Verct. Drugi, barczysty i jasnowosy, szerokim uderzeniem rozpata Remiza, szwagra Skomlika. Pozostali rzucili si do ucieczki, zmierzajc do drzwi kuchennych. Ale Szczury ju wdzieray si i tamtdy - z zaplecza wyskoczya nagle ciemnowosa dziewczyna w bajecznie kolorowym stroju. Szybkim sztychem przebia jednego z apaczy, mycem odpdzia drugiego, a zaraz potem zarbaa karczmarza, nim ten zdy krzykn, kim jest. Izb napeni wrzask i szczk mieczy. Ciri ukrya si za supem. - Mistle! - Kayleigh, zerwawszy nadcite powrozy, mocowa si rzemieniem, wci wicym mu szyj do supa. - Giselher! Reef. Do mnie! Szczury byy jednak zajte walk - krzyk Kayleigha usysza tylko Skomlik. apacz odwrci si i zamierzy do pchnicia, chcc przygwodzi Szczura do supa. Ciri zareagowaa byskawicznie i odruchowo - podobnie jak podczas walki z wiwern w Gors Velen, podobnie jak na Thanedd, wszystkie wyuczone w Kaer Morhen ruchy wykonay si nagle same, prawie bez jej udziau. Wyskoczya zza supa, zawirowaa w piruecie, wpada na Skomlika i silnie uderzya go biodrem. Bya za maa i za drobna, by odrzuci wielkiego apacza, ale udao si jej zakci rytm jego ruchu. I zwrci na siebie jego uwag. - Ty wywoko! Skomlik zamachn si, miecz zawy w powietrzu. Ciao Ciri ponownie samo wykonao oszczdny unik, a apacz o mao si nie przewrci, lecc za rozpdzon kling. Klnc plugawi, cia jeszcze raz, wkadajc w cios ca si. Ciri uskoczya zwinnie, pewnie ldujc na lew stop, zawirowaa w odwrotnym piruecie. Skomlik cia jeszcze raz, ale i tym razem nie by w stanie jej dosign. Midzy nich zwali si nagle Vercta, obryzgujc obydwoje krwi. apacz cofn si, rozejrza. Otaczay go wycznie trupy. I Szczury zbliajce si ze wszystkich stron z nastawionymi mieczami. - Stjcie - powiedzia zimno czarniawy w szkaratnej przepasce, uwalniajc wreszcie Kayleigha. - Wyglda na to, e on bardzo chce zarba t dziewczyn. Nie wiem dlaczego. Nie wiem te, jakim cudem nie udao mu si to do tej pory. Ale dajmy mu szans, skoro tak bardzo chce. - Dajmy i jej szans, Giselher - powiedzia ten barczysty. - Niech to bdzie uczciwa walka. Daj jej jakie elazo, Iskra. Ciri poczua w doni rkoje miecza. Nieco zbyt cikiego. Skomlik sapn wciekle, rzuci si na ni, wywijajc brzeszczotem w rozmigotanym mycu.

143

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

By powolny - Ciri unikaa ci w szybkich zwodach i pobrotach, nawet nie prbujc parowa sypicych si na ni uderze. Miecz suy jej tylko jako przeciwwaga uatwiajca uniki. - Niesamowite - zamiaa si krtko ostrzyona. - To akrobatka! - Szybka jest - powiedziaa ta wielobarwna, ktra daa jej miecz. - Szybka jak elfka. Hej, ty, gruby! Moe jednak wolaby kogo z nas? Z ni ci nie wychodzi! Skomlik cofn si, rozejrza, nagle niespodziewanie skoczy, godzc w Ciri sztychem, wycignity niby czapla z wystawionym dziobem. Ciri unikna pchnicia krtkim zwodem, zawirowaa. Przez sekund widziaa nabrzmia, pulsujc y na szyi Skomlika. Wiedziaa, e w pozycji, w jakiej si znalaz, nie jest w stanie unikn ciosu ani sparowa. Wiedziaa, gdzie i jak naley uderzy. Nie uderzya. - Do tego - poczua na ramieniu rk. Dziewczyna w wielobarwnym stroju odepchna j, jednoczenie dwa inne Szczury - ten w pkouszku i ta krtko ostrzyona, zepchny Skomlika w kt izby, szachujc go mieczami. - Do tej zabawy - powtrzya kolorowa, odwracajc Ciri ku sobie. - To troch za dugo trwa. I to z twojej winy, pannico. Moesz zabi, a nie zabijasz. Co mi si zdaje, e nie poyjesz dugo. Ciri wzdrygna si, patrzc w wielkie ciemne oczy o ksztacie migdaw, widzc odsonite w umiechu zby, tak drobne, e umiech ten wyglda upiornie. To nie byy ludzkie oczy ani ludzkie zby. Wielobarwna dziewczyna bya elfk. - Czas wia - powiedzia ostro Giselher, ten ze szkaratn przepask, najwyraniej przywdca. - To rzeczywicie za dugo trwa! Mistle, wykocz drania. Krtko ostrzyona zbliya si, unoszc miecz. - Litoci! - wrzasn Skomlik, padajc na kolana. - Darujcie yciem! Ja dzieci mae mam... Malutkie... Dziewczyna cia ostro, skrcajc si w biodrach. Krew sikna na bielon cian szerok, nieregularn smug karminowych punkcikw. - Nie cierpi malutkich dzieci - powiedziaa ostrzyona, szybkim ruchem zrzucajc palcami krew ze zbrocz. - Nie stj, Mistle - ponagli j ten ze szkaratn przepask. - Do koni! Trzeba wia! To nilfgaardzka osada, nie mamy tu przyjaci! Szczury byskawicznie wybiegy z karczmy. Ciri nie wiedziaa, co robi, ale nie miaa czasu si zastanawia. Mistle, ta krtko ostrzyona, popchna j w kierunku drzwi. Przed karczm, wrd skorup kufli i ogryzionych koci, leay trupy Nissirw pilnujcych wejcia. Od strony wsi nadbiegali uzbrojeni w oszczepy osadnicy, ale na widok wypadajcych na podwrze Szczurw natychmiast znikli midzy chaupami. - Konno jedzisz? - krzykna Mistle do Ciri. - Tak... - To jazda, chwytaj ktrego i w skok! Jest nagroda za nasze gowy, a to jest nilfgaardzka wie! Wszyscy ju api za uki i rohatyny! W skok, za Giselherem! rodkiem uliczki! Trzymaj si z daleka od chaup! Ciri przefruna nad nisk barierk, chwycia wodze jednego z koni apaczy, wskoczya na siodo, trzasna konia po zadzie pazem miecza, ktrego nie wypucia z garci. Posza w ostry galop, wyprzedzajc Kayleigha i wielobarwn elfk, ktr nazywano Iskr. Pognaa za Szczurami w kierunku myna. Zobaczya, jak zza wga jednej z chat wyskakuje czowiek z kusz, mierzc w plecy Giselhera. - Rb go! - usyszaa z tyu. - Rb go, dziewczyno! Ciri odchylia si w siodle, szarpniciem wodzy i naciskiem stopy zmuszajc galopujcego konia do zmiany kierunku, zawina mieczem. Czowiek z kusz odwrci si w ostatniej chwili, zobaczya jego wykrzywion z przeraenia twarz. Wzniesiona do cicia rka zawahaa si na moment, co wystarczyo, by galop przenis j obok. Usyszaa szczk zwalnianej ciciwy, ko zakwicza, miotn zadem i stan dba. Ciri skoczya, wyrywajc nogi ze strzemion, zwinnie wyldowaa, padajc w przyklk. Nadjedajca Iskra zwisa z sioda w ostrym zamachu, cia kusznika w potylic. Kusznik run na kolana, przechyli si do przodu i plusn czoem w kau, rozbryzgujc boto. Zraniony ko ra i ciska si obok, wreszcie pogna midzy chaupy, wierzgajc silnie. - Ty idiotko! - wrzasna elfka, w pdzie mijajc Ciri. - Ty cholerna idiotko!

144

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Wskakuj! - krzykn Kayleigh, podjedajc do niej. Ciri podbiega, chwycia wycignit rk. Pd poderwa j, staw w barku a zatrzeszcza, ale zdoaa wskoczy na konia, przywierajc do plecw jasnowosego Szczura. Poszli w cwa, mijajc Iskr. Elfka zawrcia, cigajc jeszcze jednego kusznika, ktry rzuci bro i zmyka w kierunku wrt stodoy. Iskra dognaa go bez trudu. Ciri odwrcia gow. Usyszaa jak city kusznik zawy, krtko, dziko, jak zwierz. Dogonia ich Mistle cignca osiodanego luzaka. Krzykna co, Ciri nie zrozumiaa sw, ale poja w lot. Pucia plecy Kayleigha, zeskoczya na ziemi w penym pdzie, podbiega do luzaka, niebezpiecznie zbliajc si do zabudowa. Mistle rzucia jej wodze, obejrzaa si i krzykna ostrzegawczo. Ciri odwrcia si w sam por, by zwinnym pobrotem unikn zdradzieckiego pchnicia wczni zadanego przez krpego osadnika, ktry wyoni si z chlewa. To, co stao si pniej, przez dugi czas przeladowao j w snach. Pamitaa wszystko, kady ruch. Pobrt, ktry ocali j przed grotem wczni, ustawi j w idealnej pozycji. Wcznik natomiast, mocno wychylony do przodu, nie by w stanie ani odskoczy, ani zasoni si trzymanym oburcz drzewcem. Ciri cia pasko, wykrcajc si w odwrotny ppiruet. Przez moment widziaa otwierajce si do krzyku usta w twarzy poronitej szczecin kilkudniowego zarostu. Widziaa przeduone ysin czoo, jasne powyej linii, nad ktr czapka lub kapelusz chroniy przed opalenizn. A potem wszystko, co widziaa, przesonia fontanna krwi. Wci trzymaa konia za wodze, a ko sposzy si makabrycznym wyciem, targn, zwalajc j na kolana. Ciri nie wypucia wodzy. Ranny wy i charcza, konwulsyjnie rzuca si wrd somy i gnoju, a krew sikaa z niego jak z wieprza. Poczua, jak odek podjeda jej do garda. Tu obok wrya konia Iskra. Chwytajc wodze tupicego luzaka, szarpna, stawiajc na nogi wci uczepion rzemienia Ciri. - Na siodo! - wrzasna. - I rysi! Ciri powstrzymaa mdoci, wskoczya na kulbak. Na mieczu, ktry wci trzymaa w doni, bya krew. Z trudem opanowaa ch, by odrzuci elazo jak najdalej od siebie. Spomidzy chaup wypada Mistle, cigajc dwch ludzi. Jeden zdoa zemkn, przeskakujc pot, drugi, city krtko, upad na kolana, oburcz chwyci si za gow. Obie z elfk zerway si do galopu, ale po chwili wryy konie, zapierajc si w strzemionach, bo od strony myna wraca Giselher z innymi Szczurami. Za nimi, dodajc sobie odwagi wrzaskiem, pdzia gromada uzbrojonych osadnikw. - Za nami! - wrzasn w pdzie Giselher. - Za nami, Mistle! Do rzeczki! Mistle, przechylona w bok, cigna wodze, zawrcia konia i pocwaowaa za nim, przesadzajc niskie opotki. Ciri przywara twarz do grzywy i pucia si za ni. Tu obok przegalopowaa Iskra. Pd rozwiewa jej pikne ciemne wosy, odsaniajc mae, szpiczaste zakoczone ucho ozdobione filigranowym kolczykiem. Raniony przez Mistle wci klcza porodku drogi, koyszc si i oburcz trzymajc za zakrwawion gow. Iskra zatoczya koniem, podcwaowaa do niego, z gry rbna mieczem, mocno, z caej siy. Ranny zawy. Ciri zobaczya, jak odcite palce prysny na boki niby szczapki z rozupywanego polana, pady na ziemi jak tuste biae robaki. Z najwyszym trudem powstrzymaa wymioty. Przy dziurze w palisadzie czekali na nich Mistle i Kayleigh, reszta Szczurw bya ju daleko. Ca czwrk poszli w ostry, wycignity cwa, przegalopowali przez rzeczk, rozbryzgujc wod, tryskajc powyej koskich bw. Pochyleni, przytuleni policzkami do grzyw wdarli si na piaszczyst skarp, pognali przez fioletow od ubinu k. Iskra, majca najlepszego konia, wysforowaa si do przodu. Wpadli w las, w mokry cie, midzy pnie bukw. Dogonili Giselhera i pozostaych, ale zwolnili tylko na moment. Gdy przemierzyli las i wjechali na wrzosowiska, poszli znowu w cwa. Wkrtce Ciri i Kayleigh zaczli zostawa w tyle, konie apaczy nie byy w stanie dotrzyma kroku piknym, rasowym wierzchowcom Szczurw. Ciri miaa dodatkowy kopot - na wielkim koniu ledwo sigaa stopami strzemion, a w cwale nie bya w stanie dopasowa pulisk. Umiaa jedzi bez strzemion nie gorzej ni w strzemionach, ale wiedziaa, e w tej pozycji dugo nie wytrzyma galopu. Szczciem, po kilku minutach Giselher zwolni tempo i powstrzyma czowk, pozwalajc, by ona i Kayleigh doczyli. Ciri przesza w kus. Skrci pulisk nadal nie moga, w rzemieniu brakowao dziurek. Nie zwalniajc przeoya praw nog nad kiem i usiada po damsku. Mistle, widzc jedzieck pozycj dziewczynki, wybuchna miechem.

145

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Widzisz, Giselher? Nie tylko akrobatka, ale i woltyerka! Ech, Kayleigh, skd wytrzasne t diablic? Iskra, powstrzymujc sw pikn kasztank, wci such i rwc si do dalszego galopu, podjechaa bliej, napierajc na hreczkowatego siwka Ciri. Ko zachrapa i cofn si, podrzucajc eb. Ciri napia wodze, odchylajc si w siodle. - Czy wiesz, dlaczego jeszcze yjesz, kretynko? - warkna elfka, odgarniajc wosy z czoa. Chopek, ktrego miosiernie oszczdzia, przedwczenie zwolni cyngiel, trafi konia, miast ciebie. Inaczej miaaby bet w plecach po lotki! Po co ty ten miecz nosisz? - Zostaw j, Iskra - powiedziaa Mistle, obmacujc mokr od potu szyj swego wierzchowca. Giselher, musimy zwolni, bo zarniemy konie! Przecie nikt nas nie ciga. - Chc jak najszybciej przej Veld - powiedzia Giselher. - Za rzek odpoczniemy. Kayleigh, jak twj ko? - Wytrzyma. To nie dzianet, w wycigi nie pjdzie, ale mocna bestia. - No, to jazda. - Zaraz - powiedziaa Iskra. - A ta smarkula? Giselher obejrza si, poprawi szkaratn przepask na czole, zatrzyma wzrok na Ciri. Jego twarz, jej wyraz, przypominay troch Kayleigha taki sam zy grymas ust, takie same zmruone oczy, chude, wystajce uchwy. By jednak starszy od jasnowosego Szczura - sinawy cie na policzkach wiadczy o tym, e goli si ju regularnie. - No wanie - powiedzia szorstko. - Co z tob, dzierlatko? Ciri spucia gow. - Pomoga mi - odezwa si Kayleigh. - Gdyby nie ona, ten parszywy apacz przybiby mnie do supa... - We wsi - dodaa Mistle - widzieli, jak uciekaa z nami. Jednego chlasna, wtpi, eby to przey. To osadnicy z Nilfgaardu. Gdy dziewczyna wpadnie im w apy, zatuk j. Nie moemy jej zostawi. Iskra parskna gniewnie, ale Giselher machn rk. - Do Veldy - zadecydowa - niech jedzie z nami. Potem si zobaczy. Dosid no konia jak si naley, dziewko. Jeli odstaniesz, nie bdziemy si oglda. Pojmujesz? Ciri skwapliwie pokiwaa gow. **** - Gadaj, dziewczyno. Co ty za jedna? Skd jeste? Jak si nazywasz? Dlaczego jechaa pod eskort? Ciri pochylia gow. W czasie jazdy miaa do czasu, by sprbowa wymyli jak historyjk. Wymylia kilka. Ale herszt Szczurw nie wyglda na takiego, ktry uwierzyby w ktrkolwiek. - No - ponagli Giselher. - Jechaa z nami kilka godzin. Popasasz z nami, a ja jeszcze nie miaem okazji pozna brzmienia twego gosu. Jeste niemow? Ogie wystrzeli w gr pomieniem i snopem iskier, zalewajc ruiny pasterskiej chaty fal zotego blasku. Jak gdyby posuszny rozkazowi Giselhera, ogie owietli twarz przesuchiwanej, by tym acniej mona byo wykry na niej kamstwo i fasz. Przecie nie mog powiedzie im prawdy, pomylaa Ciri z rozpacz. To zbjcy. Bryganci. Jeli dowiedz si o Nilfgaardczykach, o tym, e apacze schwytali mnie dla nagrody, sami mog zechcie t nagrod zdoby. Poza tym prawda jest zbyt nieprawdopodobna, by mi uwierzyli. - Wywielimy ci z osady - cign wolno herszt bandy. - Zabralimy ci tu, do jednej z naszych kryjwek. Dostaa je. Siedzisz przy naszym ogniu. Gadaj wic, kim jeste! - Daj jej spokj - odezwaa si nagle Mistle. - Gdy patrz na ciebie, Giselher, widz nagle Nissira, apacza albo jednego z tych nilfgaardzkich skurwysynw. I czuj si jak na ledztwie, przywizana w lochu do katowskiej awy! - Mistle ma racj - rzek ten jasnowosy, noszcy pkouszek. Ciri drgna, syszc jego akcent. - Dziewczyna najwyraniej nie chce mwi, kim jest, i ma do tego prawo. Ja, gdy do was doczyem, te byem maomwny. Nie chciaem zdradza, e byem jednym z nilfgaardzkich skurwysynw... - Nie ple, Reef - machn rk Giselher. - Z tob byo co innego. A ty, Mistle, te

146

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

przesadzasz. To nie jest adne ledztwo. Chc, by powiedziaa, kim jest i skd jest. Gdy si dowiem, wska jej drog do domu, i tyle. Jak mam to zrobi, gdy nie wiem... - Nic nie wiesz - Mistle odwrcia oczy. - Nawet tego, czy ona w ogle ma dom. A ja sdz, e nie ma. apacze zgarnli j z gocica, bo bya sama. To podobne do tych tchrzw. Jeli kaesz jej i, gdzie j oczy ponios, samotna nie przeyje w grach. Rozedr j wilki albo skona z godu. - Co wic mamy z ni uczyni? - powiedzia modzieczym basem ten barczysty, dgajc kijem ponce gownie w ognisku. - Odstawi w poblie jakiej wsi? - wietny pomys, Asse - zadrwia Mistle. - Chopkw nie znasz? Im brakuje teraz rk do pracy. Zagoni dziewczyn do pasania byda, przetrciwszy wprzd nog, by nie moga uciec. Nocami bdzie traktowana jak niczyja, a wic wsplna wasno. Bdzie paci za wikt i dach nad gow, wiesz jak monet. A na wiosn dostanie gorczki poogowej, rodzc czyjego bachora w brudnym chlewie. - Jeli zostawimy jej konia i miecz - wycedzi wolno Giselher, wci patrzc na Ciri - to nie chciabym znale si w skrze chopa, ktry chciaby przetrci jej nog. Albo zrobi bachora. Widzielicie pls, ktry odtaczya w karczmie z tym apaczem, ktrego pniej zarbaa Mistle? On powietrze sieka; a ona taczya jakby nigdy nic... Ha, w samej rzeczy niewiele obchodz mnie jej imi i rd, ale tego, gdzie nauczya si tych sztuczek, rad bym si dowiedzie... - Sztuczki jej nie uratuj - odezwaa si nagle Iskra, do tej pory zajta ostrzeniem miecza. Ona umie tylko taczy. eby przetrwa, trzeba umie zabija, a tego ona nie potrafi. - Chyba potrafi - wyszczerzy zby Kayleigh. - Gdy we wsi cia po szyi tego chopin, jucha poleciaa na p snia w gr... - A ona na ten widok o mao nie zemdlaa - parskna elfka. - Bo to jeszcze dzieciak - wtrcia Mistle. - Ja domylam si, kim ona jest i gdzie nauczya si sztuczek. Widywaam ju takie jak ona. To tancerka lub akrobatka z jakiej wdrownej trupy. - A od kiedy to - parskna znowu Iskra - obchodz nas tancerki i akrobatki? Psiakrew, pnoc si zblia, senno mnie ogarnia. Skoczmy wreszcie z t pust gadanin. Trzeba si wyspa i odpocz, by jutro o zmierzchu mc by w Kunicy. Tamtejszy sotys, nie zapomnielicie chyba o tym, wyda Kayleigha Nissirom. Caa wioska powinna wic zobaczy, jak noc przybiera czerwone oblicze. A dziewczyna? Ma konia, ma miecz. Jedno i drugie uczciwie zdobya. Dajmy jej troch arcia i grosza. Za to, e uratowaa Kayleigha. I niech jedzie, dokd zechce, niech si sama troszczy o siebie... - Dobrze - powiedziaa Ciri, zaciskajc usta i wstajc. Zapada cisza, przerywana tylko potrzaskiwaniem ognia. Szczury patrzyy na ni ciekawie, czekay. - Dobrze - powtrzya, dziwic si obcemu brzmieniu swego gosu. - Nie potrzebuj was, nie prosiam si... I wcale nie chc z wami by! Odjad zaraz... - A wic jednak nie jeste niemow - stwierdzi pospnie Giselher. - Potrafisz mwi i to nawet zuchwale. - Spjrzcie na jej oczy - parskna Iskra. - Spjrzcie, jak trzyma gow. Drapieny ptaszek! Moda sokolica! - Chcesz odjecha - powiedzia Kayleigh. - A dokd, jeli mona wiedzie? - Co was to obchodzi? - krzykna Ciri, a oczy zapony jej zielonym blaskiem. - Czy ja was pytam, dokd wy jedziecie? Nie obchodzi mnie to! I wy mnie te nie obchodzicie! Nie jestecie mi do niczego potrzebni! Potrafi... Dam sobie rad! Sama! - Sama? - powtrzya Mistle, umiechajc si dziwnie. Ciri zamilka, opucia gow. Szczury milczay rwnie. - Jest noc - powiedzia wreszcie Giselher. - Noc si nie jedzi. Nie jedzi si samotnie, dziewczyno. Ten, kto jest sam, musi zgin. Tam, koo koni, le derki i futra. Wybierz sobie co. Noce w grach s chodne. Co tak na mnie wytrzeszczasz te twoje zielone latarenki? Szykuj sobie legowisko i pij. Musisz wypocz. Po chwili zastanowienia usuchaa. Gdy wrcia, dwigajc koc i futrzany bam, Szczury nie siedziay ju dookoa ogniska. Stay pkolem, a czerwony odblask pomienia odbija si w ich oczach. - Jestemy Szczurami Pogranicza - powiedzia z dum Giselher. - Na mil wywszymy up. Nie boimy si puapek. I nie ma takiej rzeczy, ktrej bymy nie przegryli. Jestemy Szczury. Podejd tu, dziewczyno. Usuchaa.

147

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Ty nie masz nic - doda Giselher, wrczajc jej nabijany srebrem pas. - We wic cho to. - Nie masz niczego i nikogo - powiedziaa Mistle, z umiechem narzucajc jej na ramiona zielony, atasowy kabacik i wciskajc do rk merekowan bluzk. - Nie masz nic - powiedzia Kayleigh, a prezentem od niego by sztylecik w pochwie skrzcej si od drogich kamieni. - Jeste sama. - Nie masz nikogo - powtrzy za nim Asse. Ciri przyja ozdobny pendent. - Nie masz bliskich - powiedzia z 'nilfgaardzkim akcentem Reef, wrczajc jej par rkawiczek z miciutkiej skrki. - Nie masz adnych bliskich i... - Wszdzie bdziesz obca - dokoczya pozornie niedbale Iskra, szybkim i do bezceremonialnym ruchem wkadajc na gow Ciri berecik z baancimi pirami. - Wszdzie obca i zawsze inna. Jak mamy ci nazywa, maa sokoliczko? Ciri spojrzaa jej w oczy. - Gvalch'ca. Elfka zamiaa si. - Kiedy ju zaczniesz mwi, mwisz w wielu jzykach, Maa Sokoliczko! Dobrze wic. Bdziesz nosi imi Starszego Ludu, imi, ktre sama dla siebie wybraa. Bdziesz Falk. **** Falka. Nie moga zasn. Konie tupay i chrapay w ciemnociach, wiatr szumia w koronach jode. Niebo skrzyo si od gwiazd. Jasno wiecio Oko, przez tak wiele dni jej wierny przewodnik na skalistej pustyni. Oko wskazywao zachd. Ale Ciri nie bya ju pewna, czy to waciwy kierunek. Niczego nie bya ju pewna. Nie moga zasn, cho po raz pierwszy od wielu dni czua si bezpieczna. Nie bya ju sama. Legowisko z gazi wymocia sobie na uboczu, daleko od Szczurw, ktrzy spali na ogrzanej ogniem glinianej polepie zrujnowanego szaasu. Bya daleko od nich, ale czua ich blisko i obecno. Nie bya sama. Usyszaa ciche kroki. - Nie bj si. Kayleigh. - Nie powiem im - szepn jasnowosy Szczur, klkajc i pochylajc si nad ni - o tym, e szuka ci Nilfgaard. Nie powiem o nagrodzie, jak przyrzek za ciebie prefekt z Amarillo. Tam, w karczmie, uratowaa mi ycie. Odwdzicz ci si. Czym miym. Zaraz. Pooy si obok niej, powoli i ostronie. Ciri usiowaa zerwa si, ale Kayleigh przycisn j do posania, ruchem nie gwatownym, ale silnym i stanowczym. Delikatnie pooy jej palce na ustach. Niepotrzebnie. Ciri bya sparaliowana strachem, a ze cinitego, bolenie suchego garda nie dobyaby krzyku, nawet gdyby chciaa go dobywa. Ale nie chciaa. Cisza i mrok byy lepsze. Bezpieczniejsze. Swojskie, Kryy jej przeraenie i wstyd. Jkna. - Bd cicho, maa - szepn Kayleigh, powoli rozsznurowujc jej koszul. Wolno, agodnymi ruchami zsun jej tkanin z ramion, a d koszuli podcign powyej bioder. - I nie bj si. Zobaczysz, jakie to przyjemne. Ciri zatrzsa si pod dotykiem suchej, twardej i szorstkiej doni. Leaa nieruchomo, wyprona i spita, przepeniona obezwadniajcym, pozbawiajcym woli strachem i dojmujcym wstrtem, atakujcymi skronie i policzki falami gorca. Kayleigh wsun jej lewe rami pod gow, przycign j bliej do siebie, starajc si odsun rk, ktr kurczowo zaciskaa na podoku koszuli, nadaremnie usiujc cign go w d. Zacza dygota. W otaczajcej ciemnoci wyczua nage poruszenie, odebraa wstrzs, usyszaa odgos kopnicia. - Zwariowaa, Mistle? - warkn Kayleigh, unoszc si lekko. - Zostaw j, ty winio. - Odwal si. Id spa. - Zostaw jaw spokoju, powiedziaam. - A czy ja j niepokoj, czy co? Czy ona krzyczy albo si wyrywa? Chc j tylko utuli do snu. Nie przeszkadzaj. - Wyno si std, bo ci dziabn. Ciri usyszaa zgrzyt sztyletu w metalowej pochwie.

148

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

- Ja nie artuj - powtrzya Mistle, niewyranie majaczc w mroku nad nimi. - Wyno si do chopakw. Ale ju. Kayleigh usiad, zakl pod nosem. Wsta bez sowa i odszed szybko. Ciri poczua zy toczce si po policzkach, szybko, coraz szybciej, wpezajce jak ruchliwe robaczki we wosy przy uszach. Mistle pooya si obok niej, troskliwie okrya futrem. Ale nie poprawia zadartej koszuli. Zostawia j tak, jak bya. Ciri znowu zacza dygota. - Cicho, Falka. Ju dobrze. Mistle bya ciepa, pachniaa ywic i dymem. Jej do bya mniejsza od doni Kayleigha, delikatniejsza, miksza. Przyjemniejsza. Ale dotyk wypry Ciri ponownie, ponownie skrpowa cae ciao lkiem i wstrtem, zwar szczki i zdusi gardo. Mistle przywara do niej, przytulajc opiekuczo i szepczc uspokajajco, ale w tym samym czasie jej drobna do nieustajco peza jak ciepy limaczek, spokojny, pewny, zdecydowany, wiadom drogi i celu. Ciri poczua, jak elazne cgi wstrtu i strachu rozwieraj si, zwalniaj chwyt, poczua, jak wymyka si z ich ucisku i opada w d, w d, gboko, coraz gbiej, w cieplutkie i mokre bajoro rezygnacji i bezsilnej ulegoci. Obrzydliwie i upokarzajco przyjemnej ulegoci. Jkna gucho, rozpaczliwie. Oddech Mistle parzy szyj, aksamitne i wilgotne wargi poaskotay rami, obojczyk, wolniutko przesuny si niej. Ciri zajczaa znowu. - Cicho, Sokoliczko - szepna Mistle, ostronie wsuwajc jej rami pod gow. - Ju nie bdziesz sama. Ju nie. **** Rano Ciri wstaa o wicie. Wylizna si spod futer wolno i ostronie, nie budzc Mistle, picej z rozchylonymi ustami i przedramieniem na oczach. Przedrami pokrywaa gsia skrka. Ciri troskliwie okrya dziewczyn. Po chwili wahania pochylia si, delikatnie pocaowaa j w ostrzyone, sterczce jak szczotka wosy. Mistle zamruczaa przez sen. Ciri otara z z policzka. Ju nie bya sama. Reszta Szczurw te spaa, ktry chrapa dononie, ktry rwnie dononie puci bka. Iskra leaa z rk w poprzek piersi Giselhera, jej bujne wosy byy rozsypane w nieadzie. Konie parskay i potupyway, dzicio pra w pie sosny krtkimi seriami uderze. Ciri zbiega nad strumie. Mya si dugo, dygocc od chodu. Mya si gwatownymi ruchami roztrzsionych rk, starajc si zmy z siebie to, czego nie mona ju byo zmy. Po jej policzkach toczyy si zy. Falka. Woda pienia si i szumiaa na kamieniach, odpywaa w dal, w mg. Wszystko odpywao w dal. W mg. Wszystko. **** Byli wyrzutkami. Byli dziwn zbieranin stworzon przez wojn, nieszczcie i pogard. Wojna, nieszczcie i pogarda poczyy ich i wyrzuciy na jeden brzeg, tak jak wezbrana rzeka wyrzuca i osadza na plaach dryfujce, czarne, wygadzone o kamienie kawaki drewna. Kayleigh ockn si wrd dymu, poogi i krwi, w spldrowanym kasztelu, lec midzy trupami przybranych rodzicw i rodzestwa. Wlokc si przez zasany zwokami dziedziniec, natkn si na Reefa. Reef by onierzem z karnej ekspedycji, ktr cesarz Emhyr var Emreis wysa do stumienia rebelii w Ebbing. By jednym z tych, ktrzy zdobyli i spldrowali kasztel po dwudniowym obleniu. Zdobywszy kasztel, towarzysze porzucili Reefa, chocia Reef y. Ale troszczenie si o rannych nie leao w zwyczaju rezunw z nilfgaardzkich oddziaw specjalnych. Pocztkowo Kayleigh chcia dobi Reefa. Ale Kayleigh nie chcia by sam. A Reef, tak jak i Kayleigh, mia szesnacie lat. Razem lizali si z ran. Razem zabili i ograbili poborc podatkw, razem raczyli si piwem w obery, a pniej, jadc przez wie na zdobycznych koniach, rozrzucali dookoa reszt zrabowanych pienidzy, zamiewajc si przy tym do rozpuku. Razem uciekali przed pogoni Nissirw i nilfgaardzkich patroli.

149

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Giselher zdezerterowa z armii. Prawdopodobnie bya to armia wadyki z Geso, ktry sprzymierzy si z powstacami z Ebbing. Prawdopodobnie. Giselher nie bardzo wiedzia, dokd zawlekli go werbownicy. By wwczas pijany w sztok. Gdy wytrzewia i na musztrze dosta pierwsze wciry od sieranta, zwia. Z pocztku tua si samotnie, ale gdy Nilfgaardczycy rozgromili powstacz konfederacj, w lasach zaroio si od innych dezerterw i zbiegw. Zbiegowie szybko poczyli si w bandy. Giselher przysta do jednej z nich. Banda upia i palia wsie, napadaa na konwoje i transporty, topniaa w dzikich ucieczkach przed szwadronami nilfgaardzkiej jazdy. W czasie jednej z ucieczek szajka nadziaa si w kniei na Lene Elfy i znalaza zagad, znalaza niewidzialn mier syczc szarymi pirami strza leccych ze wszystkich stron. Jedna ze strza przebia na wylot bark Giselhera i przyszpilia go do drzewa. T, ktra nad ranem wycigna strza i opatrzya ran, bya Aenyeweddien. Giselher nigdy nie dowiedzia si, dlaczego elfy skazay Aenyeweddien na banicj, za jakie przewiny skazay j na mier - bo dla wolnej elfki wyrokiem mierci bya samotno w wskim pasie ziemi niczyjej, dzielcym Wolny Starszy Lud od ludzi. Samotna elfka musi zgin. Jeli nie znajdzie towarzysza. Aenyeweddien znalaza towarzysza. Jej imi, znaczce w wolnym przekadzie Dzieci ognia", byo dla Giselhera za skomplikowane i za poetyczne. Nazywa j Iskr. Mistle pochodzia z bogatej szlacheckiej rodziny z grodu Thurn w Pnocnym Maecht. Jej ojciec, wasal ksicia Rudigera, wstpi do powstaczej armii, da si pobi i zagin} bez wieci. Kiedy ludno Thurn uciekaa z miasta na wie o nadcigajcej ekspedycji karnej, o osawionych Pacyfikatorach z Gemmery, rodzina Mistle ucieka rwnie, a Mistle zagubia si w ogarnitym panik tumie. Wystrojona i delikatna panieneczka, ktr od najmodszych lat noszono w lektyce, nie bya w stanie dotrzyma kroku uciekinierom. Po trzech dniach samotnej tuaczki wpada w apy cigncych za Nilfgaardczykami owcw ludzi. Dziewczta poniej siedemnastu lat byy w cenie. Jeeli byy nie tknite. owcy nie tknli Mistle, sprawdziwszy wczeniej, czy jest nie tknita. Po tym sprawdzaniu Mistle przeszlochaa ca noc. W dolinie rzeki Veldy karawana owcw zostaa rozgromiona i wybita do nogi przez band nilfgaardzkich maruderw. Zabito wszystkich owcw i niewolnikw pci mskiej. Oszczdzono tylko dziewczta. Dziewczta nie wiedziay, dlaczego je oszczdzono. Niewiadomo ta nie trwaa dugo. Mistle bya jedyn, ktra przeya. Z rowu, do ktrego j wrzucono, nag, pokryt siniakami, plugastwem, botem i zeskorupia krwi, wycign j Asse, syn wiejskiego kowala, tropicy Nilfgaardczykw od trzech dni, oszalay z chci zemsty za to, co maruderzy zrobili z jego ojcem, matk i siostrami, a na co on musia patrze ukryty w konopiach. Spotkali si wszyscy jednego dnia na obchodach Lammas, wita niw, w jednej z wiosek w Geso. Wojna i ndza podwczas jeszcze nie zawadziy zanadto o kraj nad grn Veld - wieniacy tradycyjnie, huczn zabaw i tacem, witowali pocztek Miesica Sierpu. Nie szukali si dugo w rozbawionym tumie. Zbyt wiele ich wyrniao. Zbyt wiele mieli ze sob wsplnego. czyo ich zamiowanie do krzykliwego, kolorowego, fantazyjnego stroju, do zrabowanych byskotek, piknych koni, mieczy, ktrych nie odpinali nawet do taca. Wyrniaa ich arogancja i buta, pewno siebie, drwica zadzierzysto i gwatowno. I pogarda. Byli dziemi czasu pogardy. I tylko pogard mieli dla innych. Liczya si dla nich tylko sia. Sprawno we wadaniu broni, ktrej prdko nabyli na gocicach. Zdecydowanie. Szybki ko i ostry miecz. I towarzysze. Kumple. Druhowie. Bo ten, kto jest sam, musi zgin - z godu, od miecza, od strzay, od chopskich konic, od stryczka, w poarze. Kto jest sam, ten ginie - zadgany, zatuczony, skopany, splugawiony, jak zabawka przekazywany z rk do rk. Spotkali si na wicie niw. Ponury, czarny, tykowaty Giselher. Chudy, dugowosy Kayleigh ze zymi oczami i ustami uoonymi w paskudny grymas. Reef wci mwicy z nilfgaardzkim akcentem. Wysoka, dugonoga Mistle z ostrzyonymi, sterczcymi jak szczotka wosami koloru somy. Wielkooka i kolorowa Iskra, wiotka i zwiewna w tacu, szybka i mordercza w walce, o wskich wargach i drobnych elfich zbkach. Barczysty Asse z jasnym, krccym si puchem na brodzie. Hersztem zosta Giselher. A przezwali si Szczurami. Kto ich kiedy tak nazwa, a im si to spodobao.

150

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Rabowali i mordowali, a ich okruciestwo stao si przysowiowe. Pocztkowo nilfgaardzcy prefekci lekcewayli ich. Pewni byli, e wzorem innych band rycho padn ofiar skoncentrowanego dziaania rozwcieczonego chopstwa, e wyniszcz i wyrn si sami, gdy ilo zgromadzonego upu zmusi chciwo do triumfu nad bandyck solidarnoci. Prefekci mieli suszno w stosunku do innych szajek, ale mylili si co do Szczurw. Bo Szczury, dzieci pogardy, gardziy upem. Napaday, raboway i zabijay dla rozrywki, a zagrabione z wojskowych transportw konie, bydo, ziarno, pasz, sl, dziegie i sukno rozdaway po wsiach. Garciami zota i srebra paciy krawcom i rzemielnikom za to, co kochay ponad wszystko - bro, strj i ozdoby. Obdarowywani karmili ich, poili, gocili i ukrywali, i nawet smagani do krwi przez Nilfgaardczykw i Nissirw, nie zdradzali Szczurzych kryjwek i szlakw. Prefekci wyznaczyli wysok nagrod - i pocztkowo znaleli si tacy, ktrzy poaszczyli si na nilfgaardzkie zoto. Ale nocami chaupy donosicieli staway w pomieniach, a uciekajcy z poaru marli od rozmigotanych kling krcych wrd dymu widmowych jedcw. Szczury atakoway po szczurzemu. Cicho, zdradziecko, okrutnie. Szczury uwielbiay zabija. Prefekci signli po wyprbowane przeciw innym bandom sposoby - kilkakrotnie prbowali wkrci midzy Szczury zdrajc. Nie powiodo si. Szczury nie akceptoway nikogo. Zwarta i zbratana szstka stworzona przez czas pogardy nie chciaa obcych. Pogardzaa nimi. Do dnia, w ktrym zjawia si zwinna jak akrobatka, szarowosa maomwna dziewczyna, o ktrej Szczury nie wiedziay niczego. Oprcz tego, e bya taka, jak oni niegdy, jak kade z nich. Samotna i pena alu, alu za tym, co zabra jej czas pogardy. A w czasach pogardy ten, kto jest sam, musi zgin. Giselher, Kayleigh, Reef, Iskra, Mistle, Asse i Falka. Prefekt z Amarillo zdziwi si niepomiernie, gdy doniesiono mu, e Szczury grasuj w sidemk. **** - Siedmioro? - zdziwi si prefekt z Amarillo, patrzc na onierza z niedowierzaniem. Siedmioro ich byo, nie szecioro? Pewien jeste? - ebym tak zdrw by - powiedzia niewyranie jedyny ocalay z masakry onierz. yczenie byo jak najbardziej na miejscu - gow i poow twarzy wojaka spowijay brudne, przesiknite krwi bandae. Prefekt, ktry by w niejednej bitwie, wiedzia, e onierz dosta mieczem z gry - samym kocem brzeszczotu, ciosem od lewej, ciosem celnym, precyzyjnym, wymagajcym wprawy i szybkoci, wymierzonym w prawe ucho i policzek, w miejsca nie chronione ani szyszakiem, ani elaznym konierzem. - Opowiadaj. - Szlimy brzegiem Veldy w stron Thurn - zacz onierz. - By rozkaz, by konwojowa jeden z transportw pana Evertsena cigncy na poudnie. Napadli na nas przy zwalonym mocie, gdymy si przez rzek przeprawiali. Jeden wz ugrzz, tedy wyprzglimy konie z drugiego, by go wycign. Reszta konwoju pojechaa, jam zosta z picioma i z komornikiem. I wtedy nas obskoczyli. Komornik, nim go ubili, zdy krzykn, e to Szczury, a potem ju siedli naszym na kark... I wysiekli ich do nogi. Gdym to zobaczy... - Gdy to zobaczy - skrzywi si prefekt - dae koniowi ostrog. Ale za pno, by uratowa skr. - Dopada mnie - spuci gow onierz - wanie ta sidma, com jej z pocztku nie widzia. Dziewuszka. Prawie dzieciak. Mylaem, zostawili j Szczury z tyu, bo moda i niedowiadczona... Go prefekta wysun si z cienia, w ktrym siedzia. - To bya dziewczyna? - spyta. - Jak wygldaa? - Jak oni wszyscy. Wymalowana i wyszminkowana niby elfka, barwna jak papuga, wystrojona w byskotki, w aksamit i brokaty, w czapeczce z pirkami... - Jasnowosa? - Chyba, panie. Gdym j zobaczy, naleciaem koniem, mylc, cho j jedn usiek za towarzyszw, krwi za krew odpac... Od prawej j zaszedem, by snadniej ci... Jak to uczynia* nie wiem. Alem chybi jej. Jakbym widmo albo zjaw cia... Nie wiem, jak ta diablica to uczynia... Chociaem si zastawi, dostaa mnie zza zastawy. Prosto w gb... Panie, ja pod Sodden byem, pod

151

Sapkowski Andrzej Czas pogardy

Aldersbergiem byem. A nynie od dziewki wypindrzonej pamitka na gbie na cae ycie... - Ciesz si, e yjesz - burkn prefekt, patrzc na swego gocia. - I ciesz si, e ci posieczonego na przeprawie znaleziono. Bdziesz teraz za bohatera robi. Gdyby bez walki zwia, gdyby bez pamitki na gbie meldowa mi o stracie adunku i koni, wnet by na stryczku pit o pit stuka! No, odmaszerowa. Do lazaretu. onierz wyszed. Prefekt odwrci si w stron gocia. - Sami widzicie, wielmony panie koroner, e nielekka tutaj suba, e nie ma spokoju, e pene rce roboty. Wy tam, w stolicy, mylicie, e w Prowincjach bki si zbija, piwo opie, dziewki maca i apwki bierze. O tym, eby ludzi albo grosza wicej podesa, nikt nie pomyli, tylko rozkazy si le: daj, zrb, znajd, wszystkich na nogi postaw, od jutrzni do zmroku lataj... A tu eb pka od wasnych kopotw. Takich band jak Szczury grasuje tu z pi albo sze. Prawda, Szczury najgorsze, ale nie ma dnia... - Dosy, dosy - wyd wargi Stefan Skellen. - Wiem, czemu ma suy to wasze biadolenie, panie prefekcie. Ale darmo biadolicie. Z danych rozkazw nikt was nie zwolni, nie liczcie na to. Szczury nie Szczury, bandy nie bandy, macie nadal prowadzi poszukiwania. Wszystkimi dostpnymi rodkami, a do odwoania. To rozkaz cesarza. - Szukamy od trzech tygodni - skrzywi si prefekt. - Nie bardzo zreszt wiedzc, kogo czy czego szukamy, zjawy, ducha czy igy w stogu siana. A skutek jaki? Tylko mi paru ludzi przepado bez wieci, ani chybi przez buntownikw lub brygantw ubitych. Powiadam wam raz jeszcze, panie koroner, jeli do tej pory nie znalelimy tej waszej dziewczyny, to ju nie znajdziemy. Jeli nawet taka tu bya, w co wtpi. Chyba e... Prefekt urwa, zastanowi si, patrzc na koronera spode ba. - Ta dziewka... Ta sidma, ktra ze Szczurami jedzi... Puszczyk lekcewaco machn rk, starajc si, by jego gest i mina wypady przekonywajco. - Nie, panie prefekcie. Nie wypatrujcie zbyt atwych rozwiza. Wysztafirowana pelfka czy inna bandytka w brokatach to z pewnoci nie ta dziewczyna, o ktr nam chodzi. To z pewnoci nie ona. Kontynuujcie poszukiwania. To rozkaz. Prefekt naburmuszy si, spojrza w okno. - A z t band - doda pozornie obojtnym gosem koroner cesarza Emhyra, Stefan Skellen zwany Puszczykiem - z tymi Szczurami, czy jak im tam... Zrbcie z nimi porzdek, panie prefekcie. W Prowincji powinien zapanowa ad. Wecie si do roboty. Wyapa i powiesi, bez korowodw i ceregieli. Wszystkich. - atwo powiedzie - mrukn prefekt. - Ale zrobi, co w mej mocy, zapewnijcie cesarza. Wszelako myl, e t sidm dziewczyn od Szczurw warto by jednak dla pewnoci yw... - Nie - przerwa Puszczyk, uwaajc, by gos go nie zdradzi. - adnych wyjtkw, powiesi wszystkich. Ca sidemk. Nie chcemy wicej o nich sysze. Nie chcemy ju o nich sysze ani sowa.

KONIEC TOMU DRUGIEGO

152

You might also like