Professional Documents
Culture Documents
BOB MANDEL
TERAPIA OTWARTEGO SERCA
By-pass 15
Profil wartości własnej
U góry kartki papieru napisz: „Jestem..." i wymień wszystkie cechy —
pozytywne i negatywne - które ko|arzq ci się ze sobą. Zapełnij całq stronę, nie
przejmując się tym, czy są prawdziwe, czy nie. Kiedy skończysz, podkreśl te
cechy, które uznajesz za pozytywne. Patrzysz na profil obecnego stanu swojego
poczucia własnej wartości. „Negatywne" cechy są tym, co powinieneś sobie
wybaczyć lub odmienić przez wprowadzanie nowych myśli.
By-pass 16
Weź czystą kartkę papieru. U góry napisz: „Pragnę siebie pochwalić za..." i
sporządź listę co najmniej 25 czynników, w związku z którymi chciałbyś siebie
wyróżnić. Nie poddawaj się zażenowaniu i skromności. Pozwól sobie przez
moment śpiewać hymn pochwalny na własny temat. Pamiętaj: cokolwiek
stworzyłeś w przeszłości, ty byłeś tego twórcą; zasługujesz na to, by docenić
swoją kreatywność bez względu na wszystko inne.
Pamiętam, kiedy sam postanowiłem przebrnąć przez krytyczny punkt odrzucenia. Zawsze
czułem, że nie jestem dość dobry. Byłem też nałogowo uzależniony od odrzucenia. To była moja
ulubiona metoda torturowania siebie bólem poczucia własnej nieodpowie-dniości. Niekiedy
próbowałem odrzucić nałóg, nie prosząc o to, czego chciałem - chroniłem się w ten sposób przed
porażką, ale jednocześnie traciłem coś wartościowego po drodze. Pewnego dnia jesienią 1976
roku przyjaciel zasugerował mi, że może w zbyt małym stopniu doświadczyłem odrzucenia. Ta
pokraczna myśl trafiła w sedno. Zacząłem myśleć o tym, że istnieje krytyczny poziom odrzuce-
nia, do którego jeszcze nie dotarłem, i że jeśli doświadczę wystarczająco często odmowy, zobaczę,
iż nie ma w tym niczego, co dotyczy mnie osobiście, i zacznę bardziej siebie akceptować. W
każdym razie koncepcja ta zaintrygowała mnie i postanowiłem ją wypróbować wykonując mały
eksperyment: wyjdę na Piątą Aleję w Nowym Jorku i będę się oświadczał każdej pięknej
kobiecie, którą zobaczę, aż przebrnę przez swój strach przed odrzuceniem.
Pamiętam pierwsze podejście. Zbliżała się piękna blondynka -prawdziwa Farrah Fawcett.
Moje ciało trzęsło się jak galareta, ale pomyślałem: „U licha, musisz kiedyś zacząć", i stanąłem
naprzeciw niej, zatrzymując ją w pół kroku.
„Przepraszam - powiedziałem niepewnym głosem. Spojrzeliśmy na siebie, ja dostrzegałem
każdą niespokojną myśl przebiegającą jej przez głowę. Dosłownie widziałem siebie przez jej
oczy. - Czy dzisiejszy wieczór masz zajęty?" Zaśmiała się raz, potem drugi. A potem głośno
przełknęła ślinę i obeszła mnie półkolem, jakbym był jakimś meblem zagradzającym jej drogę.
Byłem zdruzgotany, totalnie unicestwiony. Słaniając się, podszedłem do witryny sklepu, by
zebrać się w garść. Łzy ciekły mi po policzkach. Ciało dostało praktycznie konwulsji. Jakie
interesujące! Nieznana mi kobieta powiedziała „nie", a ja rozsypałem się w proch.
Oczywiście nie miałem zamiaru ulec po jednym nokaucie, bez względu na to, jak czułem się
upokorzony. Byłem zdeterminowany, by stanąć na nogi, zebrać siły i stoczyć całą walkę.
Spędziłem na rogu cały dzień i dwa następne. Zaczepiłem chyba ze sto kobiet - za każdym
razem nokaut, proszę zauważyć. Niektóre po prostu mnie stratowały. Inne dały kilka
kuksańców, klepnęły niczym Muham-mad Ali, i oddaliły się tanecznym krokiem. Kilka, niewiele
- no, jedną - rzuciłem na sznury ringu, ale potem pojawił się mąż.
Jednak o dziwo, po pierwszych siedemdziesięciu paru odmowach zacząłem się czuć
inaczej. Na początku ilekroć słyszałem „nie", oznaczało to jakby koniec świata. Ale po pewnym
czasie nie bolało już tak bardzo. Może oczekiwałem najgorszego, więc mniejsze było
rozczarowanie, ale sądzę, że zaszło coś więcej.
Te wszystkie kobiety mówiące do mnie „nie" - widziałem, że naprawdę mówiły „tak". To
znaczy ja byłem tym, który mówił „nie". To ja mówiłem: „Bob, jesteś do niczego. Kobiety,
których chcesz, zawsze ci odmawiają". To były moje myśli o sobie. Te kobiety mnie nie odrzucały,
tylko w jakiś niepojęty sposób zgadzały się z moją oceną siebie. Doszło do sytuacji, kiedy
jedna powiedziała „nie", a ja niczego nie poczułem w swoim ciele - tj. niczego negatywnego.
Uśmiechnąłem się i podziękowałem jej, szczerze. Dostrzegłem całkowitą doskonałość tego „nie".
Strach przed sukcesem jest znacznie większy od strachu przed porażką.
Kiedy zaczęły mówić „tak", opadł mnie nowy rodzaj przerażenia - przerażenia przed
rzeczywistym otrzymaniem tego, czego zawsze unikałem. Nauczyłem się, że strach przed
porażką, mimo że przemożny, jest w rzeczywistości znacznie bardziej bezpieczny od strachu
przed sukcesem. Możliwe, że jesteśmy przyzwyczajeni do porażek, poświęceń i
kompromisów. Znamy to! Wiemy, że można je przeżyć. Sukces tymczasem jest terytorium
obcym, niezbadanym. Pamiętam, kiedy pierwszy raz w życiu dostałem pokaźną sumę
pieniędzy. Ktoś podawał mi czek, a moja dłoń wilgotniała od potu, ciało drgało, serce
waliło, jakbym znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. „Czy naprawdę mogę to
przyjąć? - zastanawiałem się. - Czy nie pociągnie to jakiejś surowej kary? Czy zasługuję na
to? Co pomyślą moi rodzice?" Trzymając czek i płacząc przypomniałem sobie słowa matki, że
żyje po to tylko, by zobaczyć mój sukces. „Czy teraz umrze? - myślałem. -Boże, czy ja to
wszystko wytrzymam?" Przed oczami błysnął mi obraz samobójstwa.