You are on page 1of 258

ARKADIJ I BORYS STRUGACCY

Lot na Amalte, Stayci


(Przekad: Ewa Skrska)

LOT NA AMALTE

PROLOG AMALTEA, STACJA J


Amaltea, pity najbliszy satelita Jowisza, dokonuje penego obrotu wok swej osi mniej wicej w trzydzieci pi godzin. Ponadto w cigu dwunastu godzin dokonuje penego obrotu wok Jowisza. Tak wic Jowisz wyania si zza pobliskiego horyzontu co trzydzieci i p godziny. Wschd Jowisza przedstawia wspaniay widok. Przedtem trzeba tylko uda si wind na najwysze pitro, pod przezroczyst kopu ze spektrolitu. Gdy oczy przywykn ju do ciemnoci, dojrze mona pokryt lodem rwnin, ktra wznosi si stromo, a po pasmo skalistych gr na horyzoncie. Niebo jest czarne, usiane mnstwem jasnych, nieruchomych gwiazd. Od ich blasku padaj na rwnin blade refleksy wiata, a ostre granie rysuj si gbokim czarnym cieniem na tle gwiezdnego nieba. Gdy si dobrze wpatrze, mona rozrni nawet zarysy poszczeglnych wyszczerbionych szczytw. Niekiedy bywa tak, e nisko ponad acuchem gr zawisa wyranie widoczny sierp Ganimeda lub srebrzysty dysk Callisto, albo oba naraz, chocia to zdarza si dosy rzadko. Wwczas od szczytw po lnicym lodzie kad si na ca rwnin regularne szare cienie. A gdy nad horyzontem ukae si Soce - okrga plamka olepiajcego pomienia - rwnina bkitnieje, cienie staj si czarne i wida kad szczelin w lodzie. Ukone plamy na polu rakietodromu s podobne do olbrzymich pokrytych lodem kau. Wywouje to jakie ciepe, na poy zapomniane skojarzenia. Chciaoby si wwczas wybiec na pole i stpajc po cienkiej pokrywie sprbowa, jak chrupie pod magnetycznymi podkowami i jak po jej powierzchni przebiegaj drobniutkie zmarszczki, podobne do kouszka na gorcym mleku, tyle e czarne. Ale wszystko to mona zobaczy nie tylko na Amaltei. Naprawd wspaniay widok jest wwczas, gdy Jowisz wschodzi. A wschd Jowisza jest naprawd pikny tylko na Amaltei. Szczeglnie za wtedy, gdy Jowisz wschodzc dogania Soce. Najpierw za szczytami gr zapala si zielona una, to egzosfera gigantycznej planety. Rozpala si wci bardziej, zbliajc si z wolna ku Socu, i gasi jedn po drugiej gwiazdy na czarnym niebie. A w pewnej chwili zaczyna zachodzi na Soce. Najwaniejsze, by nie przeoczy tego momentu. Zielona una egzosfery, jak zaczarowana, staje si w jednej chwili krwistoczerwona. Zawsze wyczekuje si na ten moment i zawsze nastpuje on z naga. Soce

staje si czerwone i lodowa rwnina te staje si czerwona, a na okrgej wieyczce radionamiernika na kracu rwniny zapalaj si raz po raz krwawe byski. Nawet cienie szczytw rowiej. Potem czerwie powoli ciemnieje, staje si bura, a wreszcie spoza skalistego acucha gr na niedalekim horyzoncie wyania si olbrzymi, brunatny grzbiet Jowisza. Soce wci jeszcze jest widoczne i wci jeszcze ma barw rozpalonego elaza, regularny winiowy dysk na burym tle nieba. Nie wiadomo dlaczego uwaa si zwykle, e kolor bury jest nieadny. Tak mog sdzi tylko ci, ktrzy nigdy nie ogldali ciemnej, burej uny, zapalajcej p nieba, i odcinajcej si wyranie od niego czerwonej tarczy. Potem tarcza niknie. Zostaje tylko Jowisz. Olbrzymi, bury, kosmaty, z wolna wytacza si zza horyzontu, jak gdyby pcznia, a potem zajmuje czwart cz nieba. Przecinaj go na ukos czarne i zielone chmury amoniaku, niekiedy za pojawiaj si na nim i natychmiast znikaj malekie biae punkciki. Tak wygldaj z Amaltei protuberancje egzosfery. Niestety, rzadko tylko udaje si oglda wschd a do koca. Jowisz wstaje zza horyzontu zbyt powoli i trzeba i do pracy. Oczywicie mona obejrze peny wschd w czasie dyuru obserwacyjnego, ale wwczas nie czas na podziwianie pikna... Dyrektor Stacji J spojrza na zegarek. Wschd dzisiaj wspaniay, a wkrtce bdzie jeszcze pikniejszy, trzeba jednak zjeda na d i zastanowi si, co robi dalej. W cieniu ska drgna i pocza z wolna obraca si kratownica Wielkiej Anteny. Radiooptycy rozpoczli obserwacj. Godni radiooptycy. Dyrektor po raz ostami spojrza na bury, zamazany pkrg Jowisza i pomyla, e dobrze by byo uchwyci taki moment, kiedy nad horyzontem wisz jednoczenie wszystkie cztery wielkie satelity - czerwonawa Io, Europa, Ganimed i Callisto, sam za Jowisz, widoczny wwczas w jednej czwartej swej tarczy, jest na poy pomaraczowy i bury. Potem dyrektor pomyla sobie, e nigdy nie widzia zachodu. Chyba te musi by pikny: z wolna dogasa una egzosfery i jedna po drugiej zapalaj si gwiazdy na czarnym niebie, niczym brylantowe szpilki powpinane w aksamit. Ale zazwyczaj w porze zachodu trwa najbardziej gorczkowa praca. Dyrektor wszed do windy i zjecha na najnisze pitro. Stacj planetologiczn na Amaltei stanowio mae miasteczko naukowe, rozoone na kilku poziomach, wyrbane w lodowcu i zalane metaloplastikiem. Tutaj mieszkao, pracowao, uczyo si i prowadzio budow bez maa szedziesit osb. Pidziesicioro szecioro modych mczyzn i kobiet. Wspaniaych chopakw i dziewczt o wspaniaych apetytach. Dyrektor zajrza do hali sportowej, ale byo tu pusto. Tylko kto samotnie pluska si

w okrgym basenie, a echo odzywao si pod sklepieniem. Dyrektor ruszy dalej, powczc nogami w cikich butach z magnetycznymi podkowami. Na Amaltei panowa stan prawie zupenej niewakoci, co sprawiao ludziom wiele trudnoci. Naturalnie, czowiek w kocu oswaja si z tym, ale pocztkowo wydaje mu si, e cae ciao ma napenione wodorem i e czyha ono tylko na okazj, by si uwolni od butw. Szczeglnie za trudno przyzwyczai si do spania w tych warunkach. W tej chwili wyminli go dwaj astrofizycy, ich wosy byy mokre po kpieli. Przywitali go i oddalili si popiesznie w stron windy. Jeden z astrofizykw mia wida nie w porzdku magnetyczne podkowy, gdy idc, niezgrabnie zatacza si i podskakiwa. Dyrektor skierowa si do jadalni. Tutaj przy niadaniu siedziao okoo pitnastu osb. Kucharz, wujek Wanoga, penicy funkcj inyniera gastrono-ma, rozwozi porcje na wzku. Min mia bardzo pospn. W ogle z natury by czowiekiem dosy ponurym, a w ostatnich dniach najwyraniej jeszcze bardziej spospnia. I to od owego nieszczsnego dnia, gdy z Callisto, czwartego satelity, przekazano drog radiow wiadomo o katastrofie z ywnoci. Zmagazynowane na Callisto zapasy ywnoci zniszczya ple. Podobne wypadki zdarzay si ju przedtem, ale tym razem przepada caa ywno, wszystko co do suchara, ponadto zniszczeniu ulegy take plantacje glonw chlorella. Na Callisto bardzo trudno pracowa. W odrnieniu od Amaltei, na Callisto istnieje biosfera i jak dotychczas nie znaleziono adnych rodkw, ktre by potrafiy skutecznie zapobiec przenikaniu pleni do pomieszcze ludzkich. Jest to bardzo interesujca ple. Przenika przez wszelkie przegrody i pochania wszystko co jadalne -chleb, konserwy, cukier. Ze szczegln zachannoci poera chlorell. Zdarza si te niekiedy, e atakuje czowieka, ale to nic gronego. Pocztkowo bardzo si tego obawiano i nawet najwikszym miakom rzeda mina, gdy na swej skrze dostrzegali charakterystyczny, odrobin luzowaty nalot. Ale ple nie wyrzdzaa ywemu organizmowi adnych szkd ani nie powodowaa blu. Mwio si nawet, e dziaanie jej jest nieco tonizujce. Natomiast ywno niszczya w okamgnieniu. - Wujku Wanoga - odezwa si czyj gos. - Czy na obiad znw bada suchary? Dyrektor nie zauway nawet, kto to powiedzia, gdy wszyscy przestali na chwil je i zwrcili twarze w stron wujka Wanogi. Ci modzi, wspaniali ludzie mieli twarze opalone prawie na czarno. Mona byo na nich wyczyta jakby znuenie. A moe tylko tak si wydawao? - Na obiad bdziecie mieli zup - odrzek wujek Wanoga. - wietnie! - powiedzia kto z obecnych, ale dyrektor i tym razem nie zauway kto. Potem dyrektor podszed do najbliszego stolika i usiad przy nim. Wanoga podtoczy

ku niemu wzek i dyrektor wzi swoje niadanie - talerz z dwoma sucharami, p tabliczki czekolady i szklan grusz z herbat. Zrobi to bardzo sprawnie, a mimo to grube biae suchary podskoczyy i zawisy w powietrzu. Naczynie z herbat stao jak przedtem, dno jego opasywaa magnetyczna obrczka. Dyrektor pochwyci jeden z sucharw, ugryz kawaek i zabra si do herbaty. Herbata wystyga. - Zupa - rzek Wanoga. Mwi szeptem, by sysza go tylko dyrektor. - Moecie sobie wyobrazi, co to bdzie za zupa. A oni zapewne myl, e podam im bulion z kury. - Wanoga pchn wzek i usiad przy stoliku. Spoglda jeszcze, jak wzek toczy si w przejciu midzy stolikami coraz wolniej i wolniej. - A nawiasem mwic, zup z kury zajadaj sobie na Callisto. - Czyby? - spyta w roztargnieniu dyrektor. - Jak to czyby - zdumia si Wanoga. - Oddaem im przecie sto siedemdziesit puszek, czyli ponad poow naszych zapasw. - A reszt zapasw ju zjedlimy? - Oczywicie, e zjedlimy - odpar Wanoga. - To znaczy, e oni take ju zjedli - powiedzia dyrektor, rozgryzajc suchar. - Ludzi tam prawie dwa razy wicej ni u nas. Oj, esz ty, wujku Wahioga, pomyla dyrektor. Znam ja ci, mj ty inynierze od gastronomii. Na pewno schowae jeszcze ze dwadziecia puszek dla chorych i tak na wszelki wypadek. - Herbata wam nie ostyga? - zapyta Wahioga z gonym westchnieniem. - Nie, dzikuj. - A chlorella nie moe si jako przyj na Callisto - rzek Wanoga i westchn. Znw przekazali stamtd radiogram, eby im przysa z dziesi kilogramw rozczynu. Zakomunikowali, e ju wysali planetolot. - C robi, trzeba bdzie da. - Da! - wykrzykn wujek Wahioga. - Oczywicie, trzeba da. Tylko e ja nie mam stu ton chlorelli, a i jej potrzebny jest czas, by si rozmnoya... Na pewno psuj wam apetyt, co? - Nie, nie - sprzeciwi si dyrektor. Wydawao si, e w ogle nie mia apetytu. - Do tego! - powiedzia kto. Dyrektor podnis gow i od razu spostrzeg zmieszan min Zojki Iwanowej. Obok niej siedzia fizyk jdrowy Kozw. Ci dwoje zawsze siadywali razem. - Do tego, syszysz? - rozgniewa si Kozw.

Zojka poczerwieniaa i opucia gow. Przykro jej byo, gdy wszyscy zwrcili na nich oczy. - Wczoraj podsuna mi swj suchar - rzek Kozw. -1 dzi znw mi podsuwasz ten swj nieszczsny suchar. Zojka milczaa. Ze wstydu bliska bya paczu. - Czego si na ni wydzierasz, ty kole! - zawoa z drugiego koca jadalni fizyk atmosfery Potapow. - Zojeczko, po co dokarmiasz to zwierz, lepiej daj tego suchara mnie. Zjem i na pewno nie bd na ciebie wrzeszcza. - Nie, naprawd... - Kozw mwi ju spokojniejszym tonem. - Przecie jestem zdrw, a ona powinna je wicej ode mnie. - Nie masz racji, Wala - zaprotestowaa Zojka, nie podnoszc gowy. - Wujku Wanoga, mona jeszcze herbaty? - zapyta kto. Gdy Wanoga wsta, Potapow zawoa przez ca jadalni: - Hej, Gregorze, zagramy po pracy? - Zagramy - odrzek Gregor. - Znw sprawisz mu lanie, Wadimku - odezwa si kto. - Po mojej stronie jest prawo prawdopodobiestwa! - owiadczy Potapow. Wszyscy si rozemiali. Do jadalni zajrzaa czyja zdenerwowana fizjonomia. - Potapow tutaj? Wadia, burza na Jowiszu! - No! - Potapow poderwa si z miejsca. Inni meteorologowie rwnie popiesznie wstali zza stou. Fizjonomia znikna, lecz po chwili znw si pokazaa: - Po drodze zabierz dla mnie suchary, syszysz? - Jeli Wanoga da - rzuci za nim Potapow i spojrza na Wanog. - A czemu miabym nie da? - zdziwi si wujek Wanoga. -Konstanty Stecenko dwiecie gramw sucharw i pidziesit gramw czekolady... Dyrektor wsta, ocierajc usta serwetk. Towarzyszu dyrektorze, jak tam ze statkiem transportowym Tachmasib? - zapyta Kozw. Wszyscy umilkli i spojrzeli na dyrektora. Ich mode opalone twarze byy nad wiek powane. - Na razie nijak - odpowiedzia dyrektor. Dyrektor ruszy przejciem midzy stolikami, wolnym krokiem kierujc si w stron

swego gabinetu. Caa bieda w tym, e na Callisto wybucha nie w por epidemia konserwowa. Na razie to jeszcze nie gd. Amaltea moe si jeszcze dzieli z Callisto swoj chlorell i sucharami. Ale jeli Bykow nie przyleci z transportem ywnoci... Bykow jest gdzie niedaleko. Okrelono ju nawet za pomoc radionamiernikw jego pooenie, ale pniej zamilk czemu i tak milczy od szedziesiciu godzin. Znw trzeba bdzie zmniejszy racje, pomyla dyrektor. Wszystko moe si zdarzy. A do bazy na Marsie nie jest wcale tak blisko. Rnie moe si uoy. Bywa nawet tak, e planetoloty wysyane z Ziemi lub z Marsa gin gdzie w drodze. Rzadko to si zdarza, nie czciej ni epidemia pleni. Ale to, e si zdarza miliard kilometrw od Ziemi jest gorsze ni dziesi epidemii. Oznacza bowiem gd. A moe nawet - zagad.

ROZDZIA 1 FOTONOWY TRANSPORTOWIEC TACHMASIB 1. Planetolot zblia si do Jowisza, a kapitan toczy spr z nawigatorem i zaywa sporamine.
Aleksiej Pietrowicz Bykow, kapitan fotonowego transportowca Tachmasib, wyszed z kajuty i starannie zamkn za sob drzwi. Wosy mia mokre. Kapitan dopiero przed chwil wzi natrysk. Przyj nawet dwa natryski, wodny i jonowy, ale wci jeszcze zatacza si z niewyspania. Spa mu si chciao tak, e z trudem otwiera oczy. Przez ostatnie trzy doby Bykow spa w sumie nie wicej ni pi godzin. Przelot okaza si trudny. Na korytarzu byo jasno i pusto. Bykow skierowa kroki do kabiny nawigacyjnej, starajc si nie szura nogami. Do kabiny nawigacyjnej trzeba byo przej przez kajut ogln. Drzwi do niej byy otwarte i dolatyway stamtd strzpy rozmowy. Byy to gosy planetologw Daugego i Jurkowskiego. Bykowowi wydao si, e gosy s dziwnie stumione, a rwnoczenie czuo si w nich podniecenie. Znw co sobie wykombinowali, pomyla Bykow. Nie ma przed nimi adnego ratunku. Nawet zwymyla ich porzdnie nie mona, bo s przecie moimi przyjacimi i bardzo ciesz si z tego, e w tym rejsie lecimy razem. Niezbyt czsto moemy by razem. Bykow wszed do kajuty oglnej i zatrzyma si u wejcia. Szafa z ksikami bya otwarta, tomy rzucone niedbale na kup poniewieray si po pododze. Serweta zsuna si ze stou. Spod kanapy sterczay dugie nogi Jurkowskiego w szarych, wskich, obcisych spodniach. Jurkowski przebiera nimi rozpaczliwie. - Mwi ci, e jej tu nie ma - zapewnia Dauge. Daugego nie byo wida. - Szukaj - rzek Jurkowski zduszonym gosem. - Jak zacze, to szukaj. - Co tu si dzieje? - zapyta Bykow surowo. - Aha, jeste! - ucieszy si Dauge, wyac spod stou. Twarz mia umiechnit, bluza i konierz koszuli byy rozpite. Jurkowski tyem wygramoli si spod kanapy. - O co chodzi? - zapyta Bykow. - Gdzie moja Warieczka? - odpowiedzia mu pytaniem Jurkowski, wstajc na nogi.

By bardzo rozdraniony. - Potwr! - wyrazi si gono Dauge. - Prniaki - powiedzia Bykow. - To on! - rzek Dauge dramatycznym gosem. - Spjrz na t twarz, Woodia. To kat! - Aleksiej, mwi najzupeniej powanie - irytowa si Jurkow-ski. - Gdzie jest moja Warieczka? - Wiecie co, planetolodzy - odezwa si Bykow. - Idcie do diaba! Bykow wyd policzki i ruszy do kabiny nawigacyjnej. Dauge rzuci w lad za nim: - On spali Warieczk w reaktorze. Bykow gono zatrzasn za sob luk. W kabinie nawigacyjnej byo cicho. Przy stole przy analizatorze matematycznym siedzia na zwykym miejscu nawigator Michai Antonowicz Krutikow, podpierajc podwjny podbrdek zwinit w kuak pulchn doni. Maszyna matematyczna wydawaa lekki szmer, mrugajc neonowymi wiatami lamp kontrolnych. Michai Antonowicz zwrci na kapitana swe agodne spojrzenie. - Pospae sobie, Loszeka, co? - A pospaem - odrzek Bykow. - Odebraem z Amaltei namiary - powiadomi go Michai Antonowicz. - Wyczekuj nas tam, aj, jak wyczekuj... - Pokiwa przy tym gow. - Wyobra sobie, Loszeka, e dzienna racja wynosi teraz dwiecie gramw sucharw i pidziesit gramw czekolady. Poza tym zupa z chlorelli. Trzysta gramw zupy z chlorelli. To przecie okropnie niesmaczne. Ciebie by tam posa, pomyla Bykow, schudby zdrowo, grubasie. Obrzuci nawigatora surowym spojrzeniem i nie wytrzyma -umiechn si. Michai Antonowicz zafrasowany wyd grube wargi i oglda pokratkowany arkusz niebieskiego papieru. - Masz, Loszeka - rzek. - Opracowaem program kocowej trasy lotu. Sprawd, prosz. Programw trasy, opracowanych przez Michaia Antonowicza, nie trzeba byo zwykle sprawdza. Michai Antonowicz by nadal najgrubszym i najbardziej dowiadczonym nawigatorem z caej flotylli statkw midzyplanetarnych. - Sprawdz pniej - powiedzia Bykow. Ziewn serdecznie, osaniajc usta doni. Podaj program do autonawigatora. - Ju podaem, Loszeka - odezwa si tonem winowajcy Michai Antonowicz. - Aha - mrukn Bykow. - No wic c, dobrze. Gdzie jestemy?

- Za godzin wchodzimy w stref kocow - poinformowa Michai Antonowicz. Przelecimy nad pnocnym biegunem Jowisza - sowo Jowisz wymwi przy tym ze szczeglnym akcentem zadowolenia - w odlegoci dwch rednic, dwustu dziewidziesiciu megametrw. A potem jeszcze ostatnie okrenia. W zasadzie moemy uwaa, e jestemy na miejscu, Loszeka... - Odlego liczye od rodka Jowisza? - Tak, od centrum. - Gdy wejdziemy w stref kocow lotu, bdziesz co kwadrans podawa odlego od egzosfery. - Tak jest, Loszeka - rzek Michai Antonowicz. Bykow ziewn raz jeszcze, domi zwinitymi w pici z zakopotaniem przetar klejce si ze snu oczy i przeszed wzdu pulpitu sygnalizacji awaryjnej. Tutaj wszystko byo w porzdku. Silnik pracowa bez zryww, plazma dochodzia rytmicznie, regulacja puapek magnetycznych dziaaa bez zarzutu. Za prac puapek magnetycznych odpowiada inynier pokadowy Zylin. Zuch, ylin, pomyla Bykow. Wyregulowa znakomicie, zuch chopak. Bykow zatrzyma si i sprbowa zmieniajc odrobin kurs zakci regulacj puapek, ale bezskutecznie. Biae wiateko za przezroczyst szyb z masy plastycznej nawet nie drgno. Zuch chopak, pomyla znowu Bykow. Teraz wymin wypuk cian, ktra stanowia oson fotoreaktora. Przy aparaturze kontrolujcej dziaanie zwierciada sta ylin z owkiem w zbach. Obiema rkami opiera si o pulpit i prawie niewidzialnymi ruchami wybija czeczotk, poruszajc przy tym potnymi opatkami na przygarbionych plecach. - Witaj, Wania - powiedzia Bykow. - Witajcie, Aleksieju Pietrowiczu - odpowiedzia ylin, odwracajc si gwatownie. Owek wypad mu z zbw, ale ylin zrcznie pochwyci go w locie. - Jak tam zwierciado? - zapyta Bykow. - Zwierciado w porzdku - odpar ylin, ale Bykow mimo wszystko pochyli si nad pulpitem i przecign szerok bkitn tam z zapisem danych kontrolnych. Zwierciado to najwaniejszy i najdelikatniejszy element silnika fotonowego, gigantyczne paraboliczne lustro pokryte picioma warstwami substancji mezonowej o wielkiej wytrzymaoci. W literaturze zagranicznej zwierciado takie nazywa si czsto sail - agiel. W soczewce paraboloidu co sekunda nastpuj zapony milionw porcji deutronowotrytonowej plazmy, ktra przeksztaca si w promieniowanie. Potok bladofioletowych pomieni uderza w powierzchni zwierciada, tworzc si cigu. Przy tym w warstwie substancji mezonowej powstaj tytaniczne skoki temperatur, a sama substancja wypala si

stopniowo warstwa po warstwie. Ponadto zwierciado ulega bez przerwy niszczcemu dziaaniu korozji meteorytowej. A jeli przy wczonym silniku zwierciado ulegnie zniszczeniu u samej nasady, w miejscu gdzie dochodzi do niego gruba rura fotoreaktora, statek momentalnie zostanie zniszczony przez bezgony wybuch. Dlatego te zwierciada statkw fotonowych s wymieniane po kadych stu jednostkach astronomicznych lotw. I dlatego wanie za pomoc systemu kontrolnego prowadzi si nieprzerwanie pomiary stanu warstw substancji mezonowej na caej powierzchni zwierciada. Tak - stwierdzi Bykow, obracajc w palcach tam. - Pierwsza warstwa spona. ylin przyj te sowa w milczeniu. - Misza, czy wiesz, e pierwsza warstwa spona? - powtrzy gono Bykow. - Wiem, Loszeka - odrzek nawigator. - C chcesz? Oversun. Loszeka... Oversun, czyli inaczej skok przez Soce, wykonuje si bardzo rzadko i tylko w sytuacjach wyjtkowych, jak na przykad obecnie, gdy Stacji J zagraa, gd. Przy oversunie midzy start-planet a finisz-planet znajduje si Soce. Taki ukad jest bardzo niedogodny z punktu widzenia kosmogacji bezporedniej. Przy oversunie silnik fotonowy pracuje z maksymaln moc, szybko statku dochodzi do szeciu-siedmiu tysicy kilometrw na sekund, a na aparaturze daj si zaobserwowa skutki mechaniki nieklasycznej, bardzo sabo dotychczas poznane. Zaoga prawie nie pi, zuycie paliwa i zwierciada jest olbrzymie, a na domiar wszystkiego statek podchodzi zawsze do finiszplanety od strony bieguna, co sprawia wiele trudnoci i komplikuje ldowanie. - Tak - przyzna Bykow. - Oversun. No i masz ten oversun. Wrci do nawigatora i spojrza na licznik rejestrujcy zuycie paliwa. - Daj no mi kopi kocowej trasy lotu, Misza. - Chwileczk. Loszeka - odrzek nawigator. By w tej chwili bardzo zajty. Na stole leay rozrzucone kartki papieru, pautomatyczna przystawka do analizatora elektronowego pracowaa prawie bezszelestnie. Bykow usiad w fotelu i przymkn lekko powieki. Widzia niewyranie, jak Michai Antonowicz, nie odrywajc wzroku od tamy z zapisem, przecign rkaw stron pulpitu i szybko przebieg palcami po klawiaturze. Rka jego bya podobna do wielkiego biaego pajka. Analizator matematyczny zaszumia goniej, po czym zatrzyma si i zapalio si wiateko stop. - Co ci jest, Loszeka? - zapyta nawigator, nie odrywaj c wzroku od swych zapisw. - Daj program trasy kocowej - rzek Aleksiej Pietrowicz, otwierajc z wysikiem

oczy. Z analizatora zacza wypeza tama tabelogramu i Michai Antonowicz wczepi si w ni obiema rkami. - Jedn chwil - odrzek popiesznie. - Chwileczk. Bykow poczu przyjemny szum w uszach, pod powiekami zawiroway te ogniki. Gowa opada mu na piersi. - Loszeka - przemwi nawigator. Pochyli si nad stoem i poklepa Bykowa po ramieniu. - Loszeka. Masz tu program... Bykow ockn si, potrzsn gow, rozejrza si na boki, po czym wzi zapisane kartki. - Khe-khe - odkaszln, marszczc czoo. - Tak, znw teta-algorytm... - Spojrza sennym wzrokiem na zapis. - Loszeka, moe by przyj sporamin - poradzi mu nawigator. - Czekaj, chwil - odpar Bykow. - A co to znowu? Czy ty oszala? Michai Antonowicz porwa si z miejsca, obieg st i zajrza Bykowowi przez rami. - Gdzie, co? - zapyta. - Dokd lecisz? - rzuci zjadliwe pytanie Bykow. - A moe ci si wydaje, e lecisz na Sidmy Poligon, co? - O co ci chodzi, Losza? - A moe wyobraasz sobie, e na Amaltei zbudowano dla ciebie trytonowy generator? - Czy chodzi ci o paliwo? - zapyta Michai Antonowicz. - Paliwa nam starczy na trzy takie kursy... Bykowa zupenie odesza senno. - Mamy ldowa na Amaltei - rzek. - Potem musimy wraz z planetologami wyprawi si do egzosfery i znw wrci na Amalte. W kocu mamy wreszcie wraca na Ziemi. A to znw bdzie oversun! - Czekaj - zaczaj wyjania Michai Antonowicz. - Chwileczk... - Opracowae mi zwariowany program, jakby oczekiway nas tam magazyny paliwa! Kto uchyli luk do kabiny. Bykow odwrci si. W szczelinie luku ukazaa si gowa Daugego. Dauge powid oczyma po kabinie i wyszepta bagalnie: - Suchajcie, chopcy, nie ma tu Warieczki? - Precz! - wrzasn Bykow. Gowa natychmiast znikna. Luk przymknito bezszelestnie. - H-hultaje - rzek Bykow. - No wic widzisz, nawigatorze! Jeli zabraknie mi paliwa na powrotny oversun, marny twj los!.

- Nie wydzieraj si, prosz - oburzy si Michai Antonowicz. Poduma chwil i doda, czerwienic si na twarzy. - A do licha z tym... Zapanowao milczenie. Michai Antonowicz wrci na miejsce. Teraz obaj spogldali na siebie nadsani. - Skok w egzosfer przewidziaem - przemwi Michai Antonowicz. - Powrotny oversun take obliczyem prawie dokadnie. -Pooy do na kupce kartek na stole. - A jeli ci tchrz oblecia, to z powodzeniem moemy zaopatrzy si w paliwo na Antymarsie... Antymarsem kosmogatorzy nazywali sztuczn planet, krc po prawie identycznej orbicie co Mars, tyle e po drugiej stronie Soca. W istocie by to olbrzymi magazyn paliwa, w peni zautomatyzowana stacja zaopatrzeniowa. - A w ogle to mgby na mnie... nie podnosi gosu - rzek Michai Antonowicz. Ostatnie sowa wypowiedzia prawie szeptem. Michai Antonowicz ochon ju z pierwszego uniesienia; Bykow take. - No dobrze - rzek. - Wybacz, Misza. Michai Antonowicz umiechn si natychmiast. - Nie miaem racji - doda Bykow. - Ach, Loszeka - podchwyci skwapliwie Krutikow. - To gupstwo. Nie ma o co... Spjrz no tylko, jak zadziwiajca spirala z tego wychodzi. Z linii prostopadej - zacz pokazywa rk - przechodzimy rwnolegle do powierzchni Amaltei i tu ponad egzosfer po elipsie bezwadnoci docieramy do punktu przeznaczenia. Przy ldowaniu wzgldna szybko lotu bdzie wynosia zaledwie cztery metry na sekund. Przecienie maksymalne tylko dwadziecia dwa procent, a czas niewakoci potrwa nie wicej ni trzydzieci - czterdzieci minut. Odchylenia mog tu by zupenie minimalne. - Odchylenia minimalne, no bo przecie teta-algorytm - rzek Bykow. Mia ochot powiedzie nawigatorowi co miego: teta-algorytm zosta opracowany i zastosowany po raz pierwszy przez Michaia Antonowicza. Michai Antonowicz wyda jaki nieokrelony dwik. By wyranie zadowolony. Bykow sprawdzi program lotu do koca, kilka razy z rzdu kiwn potakujco gow i, odoywszy kartki, zacz przeciera oczy olbrzymimi, obsypanymi piegami, zwinitymi w pici domi. - Mwic szczerze - odezwa si po chwili - wcale si nie wyspaem. - Przyjmij sporamin, Loszka - namawia Michai Antonowicz. - Ja przyjmuj co dwie godziny tabletk i widzisz, wcale nie chce mi si spa. Wania tak samo. Po co tak si mczy? - Nie lubi tej ich chemii - rzek Bykow. Ruszy z miejsca i przeszed si po kabinie. -

Suchaj Misza, co si dzieje na statku? - A o co ci chodzi, Loszeka? - zapyta nawigator. - Znowu planetolodzy - rzek Bykow. ylin spoza osony fotoreaktora rzuci wyjanienie: - Warieczka gdzie przepada. - Eje? - rzek Bykow. - No, nareszcie. - Znw przeszed si po kabinie. - Dzieciaki, due dzieciaki. - Nie zo si na nich, Loszeka - uspokaja nawigator. - Wiecie, co wam powiem? - Bykow usiad w fotelu. -Najgorsi w czasie rejsu s pasaerowie. A najbardziej nieznoni pasaerowie - to starzy przyjaciele. Daj no mi, Misza, sporamin. Michai Antonowicz skwapliwie wycign z kieszeni pudeeczko. Bykow przyjrza mu si sennym wzrokiem. - Daj od razu dwie tabletki - poprosi.

2. Planetolodzy prowadz poszukiwania Warieczki, a radiooptyk dowiaduje si, co to hipopotam.


- Wyrzuci mnie za drzwi - owiadczy Dauge, wrciwszy do kajuty Jurkowskiego. Jurkowski sta na stole porodku kajuty i obmacywa domi mikki matowy sufit. Na pododze leay rozsypane okruszyny ciasta. - A wic ona jest tam - rzek Jurkowski. Zeskoczy ze stou, strzepn z kolan biae okruszki i zacz woa bagalnie: - Warieczko, kochana, gdzie si podziewasz? - A czy prbowae siada znienacka w fotelu? - zapyta Dauge. Podszed do kanapy i jak koda zwali si na ni z rkami wycignitymi wzdu ciaa. - Zabijesz j! - zawoa Jurkowski. - Nie ma jej tu - stwierdzi Dauge i uoy si wygodniej, kadc nogi na oparciu kanapy. - Tak operacj trzeba by przeprowadzi ze wszystkimi kanapami i fotelami. Warieczka lubi ukada si tam, gdzie mikko. Jurkowski przysun st pod cian. - Nie ma - rzek. - Podczas lotu lubi wazi na ciany i sufity. Trzeba bdzie przeszuka cay statek i sprawdzi sufity. - Boe, mity - westchn Dauge. - Co te nie przyjdzie do gowy planetologowi, ktry zgupia do reszty z nierbstwa! - Usiad, spojrza spod oka na Jurkowskiego i szepn zowieszczo: - Jestem przekonany, e to Aleksiej. Zawsze jej nienawidzi. Jurkowski spojrza uwanie na Daugego. - Tak - cign Dauge. - Zawsze. Sam wiesz o tym dobrze. I za co? Przecie bya taka spokojna... taka mia... - Gupi - odrzek Jurkowski. - artujesz sobie, a mnie naprawd bdzie bardzo al, jeli zginie. Usiad na stole, wspar si okciami o kolana, zoy podbrdek na zacinitych w pici doniach, zmarszczy wysokie, przechodzce w ysin czoo, czarne brwi naspi tragicznie. - No, daj spokj - odezwa si Dauge. - Przecie na statku nie moe zgin. Jeszcze si znajdzie. - Znajdzie! - wybuchn Jurkowski. - Akurat pora, eby co zjada. Sama przecie nigdy nie poprosi, teraz zdechnie mi z godu.

- Zaraz ci zdechnie... - rzek z powtpiewaniem Dauge. - Ju od dwunastu dni nic nie jada. Od samego startu. To si odbije na jej zdrowiu. - Zechce re, przylezie - przekonywa Dauge. - Tak jest ze wszystkimi zwierzakami. Jurkowski pokrci gow. - Nie, Grisza, ona nie przyjdzie. Znw wszed na st i zacz, centymetr po centymetrze, obszukiwa sufit. Rozlego si stukanie do drzwi. Po chwili drzwi bezszelestnie odjechay w bok i w progu ukaza si may, czarnowosy radiooptyk Charles Molliar. - Wej mnie? - zapyta Molliar. - Oczywicie - rzek Dauge. Molliar klasn w donie. - Mais non! - zawoa, umiechajc si radonie. Zawsze si tak umiecha. - Non wej. Pytam, czy wchodzi? - Naturalnie - odezwa si Jurkowski z wysokoci stou. - Naturalnie, wchodzi Charles, dlaczego by nie? Molliar wszed, zamkn za sob drzwi i z ciekawoci zadar do gry gow. - Waldemar - rzek, wymawiajc wietne, gardowe r. - Wy si ucz chodzi po suficie? - Oui, madame - odrzek Dauge z koszmarnym akcentem. - To znaczy monsieur. Waciwie to, il chercher la Warieczka. - Nie, nie - rzek gono Molliar, wymachujc przy tym rkami. - Tylko nie tak. Tylko po rosyjsku. Ja mwi tylko po rosyjsku! Jurkowski zlaz ze stou i zapyta: - Charles, nie widzielicie czasem mojej Warieczki? Molliar pogrozi mu palcem. - Wy si ze mn wci artujecie - rzek, nieprawidowo akcentujc sowa. - Wy artujecie ze mn dwanacie dni. - Usiad na kanapie obok Daugego. - Co to jest Warieczka? Syszaem tyle razy Warieczka, teraz jej szukacie, ale ja nie widziaem jej ani razu. Co? -spojrza na Daugego - Czy to ptak? A moe kotka? Albo... te... - Hipopotam? - dokoczy Dauge. - Co to hipopotam? - zapyta Molliar. - Cest taka lhirondelle! - odrzek Dauge. - Jaskka. - O, lhirondelle! - zawoa Molliar. - To hipopotam? - Yes - powiedzia Dauge. - Naturlich. - Non, non! Tylko po rosyjsku! - Molliar zwrci si do Jurkowskiego: - Gregoire mwi prawd?

- Bzdury plecie twj Gregoire - ze zoci odpar Jurkowski. -Brednie. Molliar spojrza na niego z uwag. - Wy s zdenerwowani, Woodia - rzek. - Moe ja pomog? - Nie, Charles, nic z tego. Trzeba po prostu szuka. Obmacywa wszystko rkami, tak jak ja... - Po co obmacywa? - zdziwi si Molliar. - Powiedzcie tylko, jak ona wyglda, bd szuka. - Ha - rzek Jurkowski - gdybym to ja wiedzia, jak ona w tej chwili wyglda. Molliar odchyli si na oparcie kanapy i przysoni oczy doni. - Je ne comprends pas - wyrzek z alem. - Nic nie rozumiem. Nie ma adnego wygldu? A moe ja nie rozumiem po rosyjsku? - Nie, wszystko w porzdku, Charles - odrzek Jurkowski. -Musi przecie mie jaki wygld. Tylko e u niej wygld stale si zmienia, rozumiecie? Gdy si znajdzie na suficie, upodabnia si do niego, gdy na kanapie, nie mona jej odrni od kanapy... - A gdy sidzie na Gregoirea, to bdzie jak Gregoire - rzek Molliar. - Wci artujecie. - Nie, prawd mwi - wczy si do rozmowy Dauge. - Warieczka stale zmienia barw. Potrafi nadzwyczajnie si maskowa, rozumiecie? Zdolno przystosowania. - Mimikra u jaskka? - zgorszy si Molliar. Znw zapukano do drzwi. - Wchodzi! - zawoa radonie Molliar. - Wej - poprawi Jurkowski. Wszed ylin, olbrzymi, rumiany i jakby oniemielony. - Wybaczcie mi, Wadimirze Siergiejewiczu - przemwi, pochylajc si nieco ku przodowi. - Mnie... - O! - zawoa Molliar, rozpywajc si w umiechu. Zawsze okazywa yw sympati inynierowi pokadowemu. - Le petit ingenieur! Jak zdrowie, doskonal-je? - Doskonale - odpar ylin. - A jak dziewczynki? Doskonal-je? - Doskonale - odrzek ylin. Przyzwyczai si ju do tego. - Tres bien. - Masz wietny akcent - rzek Dauge z nutk zazdroci. - A propos, Charles, dlaczego pytacie zawsze Wani o dziewczynki? - Bardzo je lubi - odpar z powag Molliar. -1 zawsze jestem ich ciekaw. - Tres bien - rzek Dauge. - Je vous comprend. ylin zwrci si do Jurkowskiego:

- Wadimirze Siergiejewiczu, przychodz z polecenia kapitana. Za czterdzieci minut przejedamy przez perijovum niemale w samej egzosferze. Jurkowski poderwa si z miejsca. - No, wreszcie! - Jeli bdziecie prowadzili obserwacje, jestem do waszej dyspozycji. - Dzikuj, Wania - odpar Jurkowski i zwrci si do Daugego: - No wic Johanyczu, do dziea! - No, Jowiszu, trzymaj si - rzek Dauge. - Les hirondelles, les hirondelles - zanuci Molliar. - A ja pjd szykowa obiad. Dzisiaj mj dyur i na obiad bdzie zupa. Lubicie zup, Wania? ylin nie zdy odpowiedzie. Statkiem gwatownie szarpno i inynier polecia w otwarte drzwi, ledwie zdy uchwyci si framugi. Jurkowski potkn si o wycignite nogi rozwalonego na kanapie Molliara i wpad na Daugego. Dauge a jkn. - Oho - rzek Jurkowski. - Meteoryt. - Zle ze mnie - powiedzia Dauge.

3. Inynier pokadowy podziwia bohaterw, a nawigator odkrywa Warieczke.


Ciasna kabina obserwacyjna wypeniona bya po brzegi aparatur planetologw. Dauge przykucn przed olbrzymim, lnicym aparatem, podobnym do kamery telewizyjnej. By to spektrograf do badania egzosfery. Planetolodzy pokadali w nim wielkie nadzieje. Aparat by cakiem nowy, wprost z fabryki. Jego dziaanie byo zsynchronizowane z wyrzutni bomb. Matowoczarna komora wyrzutni bomb wypeniaa poow kabiny. Obok w lekkich metalowych stelaach poyskiway czarne boki paskich pojemnikw na bombosondy. Kady z pojemnikw zawiera dwadziecia bombosond i way czterdzieci kilogramw. Zgodnie z projektem, pojemniki powinny by podawane do wyrzutni bomb automatycznie. Ale statek fotonowy Tachmasib nie zosta naleycie przystosowany do prowadzenia bada naukowych na wiksz skal, wic na jego pokadzie nie starczyo ju miejsca na zainstalowanie tego typu urzdze automatycznych. Wyrzutni bomb obsugiwa ylin. - aduj - poda komend Jurkowski. ylin odsun pokryw komory, uchwyci rkami z obu stron pierwszy pojemnik, podnis go z wysikiem i wstawi w prostoktny otwr komory wyrzutni. Pojemnik bezszelestnie wsun si na miejsce. ylin zacign pokryw, szczkn zamkiem i powiedzia: - Gotw. - Ja te - odrzek Dauge. - Misza - rzek Jurkowski do mikrofonu - czy prdko? - Jeszcze p godzinki - zachrypia niewyrany gos nawigatora. Statek znw zadra gwatownie. Podoga usuna si spod ng. - Znw meteoryt - powiedzia Jurkowski - To ju trzeci. - Co za gsto - rzek Dauge. Jurkowski rzuci do mikrofonu pytanie. - Misza, czy duo mikrometeorytw? - Duo, Woodieka - odpowiedzia Michai Antonowicz. W jego gosie brzmia niepokj. - Ju o trzydzieci procent ponad redni gsto, a wci ronie i ronie...

- Misza, kochany - poprosi Jurkowski - prowad czstsze pomiary, dobrze? - Pomiary prowadzi si co dwadziecia sekund - odrzek nawigator. Potem powiedzia co jeszcze, ale ju nie do mikrofonu. W odpowiedzi rozleg si gos Bykowa: Mona. - Woodieka - przemwi znw nawigator. - Przeczam pomiary na dziesi na minut. - Dzikuj, Misza - rzek Jurkowski. Statkiem znw szarpno. - Suchaj, Woodia - szepn Dauge. - To co niebywaego. ylin take pomyla, e to co niezwyczajnego. Nigdzie, w adnym podrczniku ani te w locjach nie byo mowy o zwikszeniu gstoci meteorytw w bezporedniej bliskoci Jowisza. Zreszt w bezporedniej bliskoci Jowisza mao kto bywa. ylin przysiad na ramie komory i spojrza na zegarek. Do perijovum pozostawao jeszcze ze dwadziecia minut, nie wicej. Za dwadziecia minut Dauge kropnie pierwsz seri. Wedug niego wybuch serii bombosond to nadzwyczajny widok. Dwa lata temu Dauge prowadzi za pomoc takich sond bombowych badania atmosfery Uranu. ylin obejrza si na niego: siedzia przykucnity przed spektrografem, trzymajc rkami dwignie steru. By chudy, czarny, o ostrym nosie, na lewym policzku mia szram. Co chwila wyciga dug szyj i spoglda to lewym, to prawym okiem w celownik. Za kadym razem po jego twarzy przebiega pomaraczowy odblask. ylin zwrci spojrzenie na Jurkowskiego. Sta z twarz wcinit w okular peryskopu i niecierpliwie przestpowa z nogi na nog. Na jego szyi chybotao si zawieszone na czarnej tamie ctkowane jajo mikrofonu. Tak, Dauge i Jurkowski to sawni planetolodzy. Przed miesicem zastpca dowdcy Wyszej Szkoy Kosmogacji Czen-Kun wezwa do siebie absolwenta ylina. Kosmonauci nazywali Czen-Kuna elaznym Kunem. By to mczyzna ju po pidziesitce, ale w granatowej kurtce z wykadanym konierzem robi wraenie jeszcze cakiem modego. Byby zdecydowanie przystojny, gdyby nie martwe, ziemistorowe plamy na czole i na podbrdku - lady dawnego poraenia od promieniowania. Czen-Kun owiadczy, e Wydzia Trzeci DNLMP zada natychmiast do swej dyspozycji dobrego zmianowego inyniera pokadowego i e wybr Rady Szkoy pad na absolwenta ylina (ylin w tym momencie a zaniemwi ze wzruszenia: przez pi lat w szkole nkay go obawy, e zostanie wysany do odbycia stau na trasy ksiycowe). CzenKun doda, e jest to wielki zaszczyt dla absolwenta ylina, i pierwsz nominacj otrzymuje na statek, ktry leci oversunem w kierunku Jowisza (ylin wwczas z radoci omal nie podskoczy) z transportem ywnoci dla Stacji J, znajdujcej si na pitym satelicie Jowisza

- Amaltei. - Amaltei zagraa, gd - powiedzia Czen-Kun. - Waszym dowdc bdzie znakomity kosmonauta, rwnie wychowanek naszej szkoy, Aleksiej Pietrowicz Bykow. Starszym nawigatorem bdzie dowiadczony kosmonauta Michai Antonowicz Krutikow. Pod ich kierunkiem przejdziecie doskona szko praktyczn. Ja osobicie bardzo si z tego ciesz. O tym, e tym samym rejsem lec Gregor Johanycz Dauge i Wadimir Siergiejewicz Jurkowski, ylin dowiedzia si pniej, ju na rakietodromie Mirza-Charle. Same znakomitoci! Jurkowski i Dauge, Bykow i Krutikow, Bogdan Spicyn i Anatol Jermakow. Wstrzsajca i wspaniaa, znana od dziecistwa legenda, opowie o ludziach, ktrzy rzucili do stp ludzkoci gron planet, o ludziach, ktrzy na przedpotopowym Hiusie - wiu fotonowym z jedn jedyn warstw substancji mezonowej na zwierciadle -przedarli si przez rozszala atmosfer Wenus, o ludziach, ktrzy pord prawiecznych czarnych piaskw odkryli Uranow Golkond - lad uderzenia potwornego meteorytu z antymaterii. Oczywicie, ylin zna rwnie i innych wspaniaych ludzi. Na przykad, kosmonaut-badacza Wasyla Lachowa. W szkole Lachw prowadzi na trzecim i czwartym roku wykady z teorii napdu fotonowego. By on take organizatorem trzymiesicznej praktyki dla absolwentw na Spu-20. Kosmonauci nazywali Spu-20 -Gwiazdk. Wyprawa bya bardzo interesujca. W czasie jej trwania wyprbowywano po raz pierwszy najprostsze silniki fotonowe o jednym cigu. Z Gwiazdki wysyano w stref absolutnie swobodnych lotw automatyczne stacje zwiadowcze. Na Gwiazdce budowano pierwszy statek midzygwiezdny Hius-Byskawica. Pewnego razu Lachw zaprowadzi swoich suchaczy do hangaru. W hangarze wisia dopiero co przybyy fotonowy tankowiec-automat, wyrzucony przed p rokiem w stref absolutnie swobodnych lotw. Tankowiec, olbrzymi niezgrabny twr, oddali si od Soca na odlego wietlnego miesica. Wszystkich wprawi w zdumienie jego kolor. Powoka statku zrobia si turkusowozielona i odpadaa caymi kawakami, wystarczyo tylko dotkn doni. Kruszya si po prostu jak chleb. Ale urzdzenia sterujce okazay si w porzdku. W przeciwnym razie, oczywicie, zwiadowcaautomat nie powrciby, podobnie jak nie wrciy trzy statki zwiadowcze z liczby dziewitnastu wyrzuconych w stref ASL. Suchacze zwrcili si do Lachowa z pytaniem, co si mogo sta, i Lachw odpowiedzia, e sam nie wie. Na wielkich odlegociach od Soca jest co takiego, czego dotychczas nie znamy - odpowiedzia Lachw. A ylin pomyla wwczas o pilotach, ktrzy za kilka lat poprowadz Hius-Byskawic tam wanie, gdzie jest to co, czego dotychczas nie poznalimy. To zabawne, pomyla ylin, mam ju co wspomina. Choby to na przykad. Kiedy

byem na czwartym roku, w czasie lotu egzaminacyjnego na rakiecie geodezyjnej odmwi posuszestwa silnik i wraz z rakiet zwaliem si na pole kochozowe pod Nowojenisejskiem. Przez kilka godzin kluczyem pord wibracyjnych pugw automatycznych o wysokiej czstotliwoci drga i dopiero wieczorem natknem si na czowieka. By to operator-telemechanik. Ca noc przeleelimy w namiocie, obserwujc wiateka pugw, poruszajcych si na czarnym polu. Jeden z pugw z gonym warkotem przejecha w pobliu nas, zostawiajc za sob smug ozonu. Operator podejmowa mnie winem miejscowej produkcji i, jak mi si wydaje, nie zdoaem przekona tego wesoego chopa, e kosmonauci nie pij ani kropli. Rankiem po rakiet przyjecha transporter. elazny Czen zrobi mi surow wymwk za to, e nie skorzystaem z katapulty... Albo dyplomowy lot Spu-16 Ziemia-Ksiyc, kiedy czonek komisji egzaminacyjnej usiowa zbi nas z tropu i podajc dane pocztkowe woa przeraliwym gosem: Asteroid trzeciej wielkoci na kursie z prawej! Szybko zbliania si - dwadziecia dwa!. Byo nas szeciu dyplomantw i egzaminator obrzyd nam wszystkim do reszty. Tylko Jan, ktry by naszym starost, cigle stara si nas przekona, e ludziom naley wybacza ich drobne sabostki. W zasadzie zgadzalimy si z tym, ale nie chcielimy pobaa czyim sabostkom. Wszyscy uwaalimy, e taki lot to fraszka, i nikt si nie wystraszy, gdy statek nagle wpad w straszliwy wira w warunkach czterokrotnego przecienia. Przedostalimy si do kabiny sterowniczej, w ktrej lea nasz egzaminator. Wyglda, jak gdyby zgin od przecienia. Wyprowadzilimy statek z wirau. Wwczas egzaminator otworzy jedno oko i rzek: Brawo, kosmonauci. A my z miejsca darowalimy mu wszystko, poniewa nikt dotychczas nie traktowa nas powanie jako kosmonautw, prcz naszych matek i dziewczt. Za to nasze matki i dziewczta zawsze mawiay: Mj kochany kosmonauto, miay przy tym taki wyraz twarzy, jakby je co zmrozio wewntrznie... Nagle Tachmasibem wstrzsno tak silnie, e ylin polecia na plecy i padajc uderzy tyem gowy o stojak. - O, do diaba! - zakl Jurkowski. - Wszystko to jest oczywicie do niezwyke, ale jeli statek bdzie si tak zatacza, to nie ma mowy o pracy. - No przecie - odezwa si Dauge, przyciskajc doni prawe oko. - C to za praca... Najwidoczniej statek spotyka na kursie coraz wicej duych meteorytw, a gwatowne sygnay, przekazywane przez radary przeciwmeteorytowe do automatycznego nawigatora cybernetycznego, coraz czciej rzucay statek z boku na bok. - Czyby rj? - zastanawia si Jurkowski, przytrzymujc si peryskopu. - Biedna Warieczka, bardzo le znosi wstrzsy.

- Niechby wic siedziaa sobie w domu - rozzoci si Dauge. Prawe oko pucho mu szybko, dotyka je palcami i wydawa jakie niezrozumiae okrzyki w jzyku otewskim. Nie siedzia ju przykucnity, znajdowa si na pododze w pozycji plecej, z szeroko rozsunitymi nogami, by atwiej utrzyma rwnowag. ylin trzyma si jako, uczepiony rkami o komor wyrzutni i stojak. Podoga raptem ucieka spod ng, potem jakby podskoczya i uderzya bolenie w pity. Dauge jkn, ylinowi podcio nogi. Chrypicy basowy gos Bykowa popyn przez mikrofon: - Inynier pokadowy ylin do kabiny nawigacyjnej! Pasaerowie, prosz do amortyzatorw! yin zataczajc si przedosta si do drzwi. Z tyu dolecia go gos Daugego: - Jak to do amortyzatorw? - A niech to diabli! - odezwa si Jurkowski. Co potoczyo si po pododze z metalicznym brzkiem. ylin wypad na korytarz. Zaczynao si dzia co niedobrego. Statkiem bez przerwy miotao jak desk na falach. ylin bieg korytarzem i powtarza w mylach: ten obok... i ten obok. Ten te obok, wszystko obok... Wtem z tyu dolecia go przeraliwy syk: Pak-psz-sz-sz-sz... ylin przywar gwatownie plecami do ciany i obrci si. W pustym korytarzu o jakie dziesi krokw od niego sta gsty obok biaej pary; wygldao to zupenie tak, jakby pk nagle balon z ciekym helem. Syk szybko ucich. W korytarzu zapanowa chd. - Trafi, gad - powiedzia ylin i oderwa si od ciany. Za nim, osiadajc z wolna, wlk si biay obok. W kabinie nawigacyjnej byo bardzo zimno. ylin dostrzeg zamrz lnicy tczowo na cianach i na pododze. Michai Antonowicz siedzia przy maszynie matematycznej i podciga ku sobie tam z zapisami. Bykowa tutaj nie byo, widocznie znajdowa si za oson reaktora. - Co, znw trafio? - cieniutkim gosem zawoa nawigator. - Czy inynier pokadowy ju jest? - hukn basem Bykow spoza osony reaktora. - Jestem - odezwa si ylin. Przebieg przez kabin, lizgajc si po szronie. Bykow wyszed mu na spotkanie i rude wosy stay mu na gowie dba. - Do kontroli zwierciada - zakomenderowa. - Tak jest - odpowiedzia ylin. - Nawigatorze, czy jest gdzie jakie przejcie?

- Nie, Loszeka. Wszdzie jednakowa gsto meteorytw. Ale dogodzio nam... - Wycz zwierciado. Sprbuj si przebi na silnikach awaryjnych. Michai Antonowicz okrci si popiesznie na fotelu obrotowym, w stron pulpitu aparatury sterujcej. Pooy rk na klawiszach i rzek: - Mona by byo... Zamilk wp zdania. Jego twarz wykrzywi grymas przeraenia. Tarcza z klawiszami urzdze sterujcych wygia si, potem si wyprostowaa i bezszelestnie spyna na podog. ylin usysza krzyk Michaia Antonowicza i w popochu wybieg spoza osony reaktora. Na cianie kabiny, wczepiona w mikkie obicie, siedziaa ptorametrowa jaszczurzyca marsjaska, ulubienica Jurkowskiego - Warieczka. Widoczny na jej bokach rysunek klawiszy sterowniczych zacz si ju zaciera, ale na strasznym trjktnym pysku wci jeszcze migotao wolniutko czerwone odbicie wiateka stop. Michai Antonowicz wpatrywa si w ctkowan Warieczk i pochlipywa, przyciskajc rk do serca. - Posza won! - wrzasn ylin. Warieczka rzucia si gdzie w bok i znikna. - Zatuk! - rykn Bykow. - ylin, na miejsce, do stu diabw! ylin odwrci si i w tym wanie momencie Tachmasib oberwa zdrowo.

AMALTEA, STACJA J Woziwody rozprawiaj o godzie, a inynier od gastronomii wstydzi si za swoj kuchni.
Po kolacji wujek Wanoga wszed do wietlicy i nie patrzc na nikogo powiedzia: - Potrzeba mi wody, kto na ochotnika? - Ja - zgosi si Kozw. - I ja - rzek Potapow, podnoszc gow znad szachownicy. - Oczywicie, ja te - odezwa si Kostia Stecenko. - A czyja mog? - zapytaa cieniutkim gosem Zojka Iwanowa. - Moesz - odpowiedzia Wanoga, spogldajc w sufit. - No wic przychodcie. - A ile potrzebujecie tej wody? - zapyta Kozw. - Nieduo - odrzek wujek Wanoga. - Jakie dziesi ton. - Dobra - powiedzia Kozw. - Zaraz bdziemy. Wujek Wanoga wyszed. - Pjd z wami - owiadczy Gregor. - Lepiej zosta tutaj i zastanw si nad swoim posuniciem -odrzek mu Potapow. Twj ruch. Zawsze nad kadym ruchem zastanawiasz si z p godziny. To nic - odpar Gregor. - Zd si jeszcze zastanowi. - Halu, pjdziesz z nami? - zapyta Stecenko. Hala leaa w fotelu przed magnetowideofonem. Leniwym gosem odpowiedziaa: - Chyba pjd. Podniosa si z fotela i przecigna rozkosznie. Hala miaa dwadziecia osiem lat, wysoka, o smagej cerze i bardzo adna - bya najadniejsz kobiet tu, na stacji. Poowa chopakw stacji kochaa si w niej. Hala kierowaa pracami obserwatorium astrometrycznego. - Chodmy - rzek Kozw, zapi sprzczki przy podkowach magnetycznych i ruszy do drzwi. Wszyscy skierowali si do magazynu, wzili stamtd futrzane kurtki, piy elektryczne i samobien platform. Miejsce, gdzie stacja zaopatrywaa si w wod na potrzeby techniczne, higieniczne i konsumpcyjne, nazywao si Eisgrotte. Amaltea - spaszczona kula o rednicy okoo stu

trzydziestu kilometrw -bya zbudowana z czystego lodu. Najzwyklejszego lodu z wody, zupenie takiego samego, jak na Ziemi, tyle e na powierzchni przysypanego nieco pyem meteorytw oraz odamkami kamieni i elaza. O pochodzeniu lodowej planetki nikt nie potrafi powiedzie nic konkretnego. Jedni, mao obeznani z kosmogoni, utrzymywali, e Jowisz w pradawnych czasach zerwa otoczk wodn z jakiej planety, ktra nieostronie zbliya si do niego. Inni skonni byli przypisywa powstanie pitego satelity procesowi kondensacji krysztaw wody. Jeszcze inni twierdzili, e Amaltea nie naleaa w ogle do systemu sonecznego, e przybya z przestrzeni midzygwiezdnej i zostaa przechwycona przez Jowisza. Jakkolwiek by byo, wane, e nieograniczone zapasy lodu, istniejce na Amaltei, stanowiy dla Stacji J wielk wygod. Platforma przejechaa korytarzem dolnego poziomu i zatrzymaa si przed szerokimi odrzwiami Eisgrotte. Gregor zeskoczy z platformy, podszed do drzwi i, mruc oczy krtkowidza, zacz szuka guzika od zamku automatycznego. - Niej, niej, lepy puchaczu - rzek Potapow. Gregor odnalaz guzik i odrzwia rozwary si. Platforma wjechaa do Eisgrotte. Eisgrotte bya lodow pieczar, tunelem wyrbanym w litym lodzie. Trzy gazowe rurki owietlay tunel, ale wiato odbijao si od cian lodowych i sufitu, rozpraszao i iskrzyo na wszystkich wystpach, dlatego te wydawao si, e Eisgrotte owietla cay system luster. Nie byo tutaj pola magnetycznego, naleao wic chodzi bardzo ostronie. Panowa tu niezwyky chd. - Ld - rzeka Hala, rozgldajc si wok. - Zupenie jak na Ziemi. Zojka skulia si z zimna, otulajc si szczelnie futrzan kurtk. - Jak na Antarktydzie - wyszeptaa. - Byem na Antarktydzie - owiadczy Gregor. - Gdzie ty nie bywa! - powiedzia Potapow. - Wszdzie bye! - No, chopcy, do roboty - zakomenderowa Kozw. Chopcy ujli piy elektryczne, podeszli do najbardziej oddalonej ciany i zaczli wypiowywa bloki lodu. Piy ciy ld jak gorcy n maso. W powietrzu zamigotay lodowe opiki. Zojka i Hala podeszy bliej. - Daj mi - poprosia Zojka, spogldajc na pochylone plecy Kozowa. - Nie dam - odpar Kozw, nie odwracajc si. - Moesz sobie oczy uszkodzi. - Zupenie jak nieg na Ziemi - powiedziaa Hala, podstawiajc do pod smuk

lodowych drobinek. Tego dobra wszdzie jest dosy - rzek Potapow. - Na przykad na Ganimedzie niegu, ile dusza zapragnie. - Byem na Ganimedzie - owiadczy Gregor. - Zwariowa mona - rzek Potapow. Wyczy sw pi i odwali ze ciany olbrzymi blok lodu. - No tak. - Potnij na kawaki - poradzi mu Stecenko. - Nie tnij - rzek Kozw. Wanie wyczy sw pi i take odwali ze ciany bry lodu. - Przeciwnie... - Z wysikiem pchn bry, ktra powoli odjechaa do wyjcia z tunelu. Przeciwnie, Wanodze wygodniej, gdy bloki s due. - Ld - powtrzya Hala. - Zupenie jak na Ziemi. Teraz zawsze bd tu przychodzia po pracy. - Czy bardzo tsknicie za Ziemi? - niemiao zapytaa Zojka. Zojka bya o dziesi lat modsza od Hali, pracowaa jako laborantka w obserwatorium astrometrycznym i w obecnoci swej kierowniczki czua wyrane oniemielenie. - Bardzo - odpowiedziaa Hala. - Tskni w ogle za Ziemi, Zojeczko, tak bym chciaa posiedzie sobie na trawie, pj wieczorem na spacer do parku, potaczy... I to nie te nasze napowietrzne tace, lecz zwyczajnego walca. I pi z normalnych szklanek, a nie z tych idiotycznych grusz. I nosi suknie, a nie spodnie. Strasznie stskniam si za zwyk spdniczk. - Ja te - rzek Potapow. - Za spdniczk, no tak - powiedzia Kozw. - Dzieciaki. - Pleciuchy - odpara Hala. - Dzieciaki. Podniosa odamek lodu i rzucia nim w Potapowa. Potapow podskoczy, uderzy plecami o sufit i wlecia na Stecenk. - Daj spokj - rozzoci si Stecenko. - Nie wpadnij pod pi. - No, chyba ju dosy - rzek Kozw, odwalajc ze ciany trzeci blok. - adowa, chopaki. Zaadowali ld na platform, po czym Potapow chwyci znienacka jedn rk Hal, a drug Zojk i obydwie rzuci na lodowe bryy. Zojka zapiszczaa przeraliwie i chwycia si kurczowo Hali. Hala rozemiaa si. - No, jazda - zawoa Potapow. - Zaraz Wanoga da wam premi: po misce zupy z chlorelli na gb.

- Nie odmwibym - odburkn Kozw. - I przedtem nigdy nie odmawiae - stwierdzi Stecenko. - Co wic mwi teraz, gdy gd... Platforma wyjechaa z Eisgrotte i Gregor zamkn odrzwia. - Jaki to gd? - odezwaa si Zojka z wysokoci lodowej piramidy. - Niedawno czytaam ksik o wojnie z faszystami, tam to rzeczywicie by gd. W Leningradzie, w czasie blokady. - Byem w Leningradzie - owiadczy Gregor. - Przecie zajadamy czekolad - cigna dalej Zojka - a tam wydawano po sto pidziesit gramw chleba na dzie. I to jakiego chleba! P na p z trocinami. - O, zaraz z trocinami - niedowierza Stecenko. - Wyobra sobie, e wanie z trocinami. - Czekolada czekolad - stwierdzi Kozw - ale nietgo bdzie z nami, jeli Tachmasib nie przyleci. Kozw nis pi elektryczn na ramieniu jak karabin. - Przyleci - powiedziaa z przekonaniem Hala. Zeskoczya z platformy i Stecenko skwapliwie j podtrzyma. - Dzikuj, Kostia. Na pewno przyleci, zobaczycie, chopcy. - Myl, e mimo wszystko trzeba zaproponowa kierownikowi zmniejszenie racji dziennych - rzek Kozw. - Choby tylko dla mczyzn. - Bzdury - stwierdzia Zojka. - Gdzie czytaam, e kobiety o wiele atwiej znosz gd ni mczyni. Szli korytarzem w lad za powoli jadc platform. - Tak, kobiety - skomentowa Potapow. - Ale nie dzieci. - Ale dowcip - odpara Zojka. - Nie ma co! - Nie, koledzy, naprawd - powiedzia Kozw. - Jeli Bykow nie przyleci jutro, trzeba zwoa oglne zebranie 1 zapyta wszystkich, czy si zgadzaj na zmniejszenie racji. - No c - przyzna Stecenko. - Przypuszczam, e sprzeciww nie bdzie. - Ja nie bd si sprzeciwia - owiadczy Gregor. - To dobrze - rzek Potapow. - A ja ju zastanawiaem si nad tym, co zrobimy, jeli okae si raptem, e si nie zgadzasz. - Cze woziwodom! - zawoa przechodzcy obok astrofizyk Nikolski. Hala odezwaa si z rozdranieniem: - Nie rozumiem, jak mona troszczy si tylko o swj brzuch. Przecie Tachmasib

nie jest automatem i na jego pokadzie s te ywi ludzie. Potapow poczerwienia ze wstydu, speszy si i nawet nie wiedzia, co na to odpowiedzie. Ostatni kawaek drogi do kuchni wszyscy przeszli w milczeniu. W kuchni wujek Wanoga siedzia pochmurny i zgnbiony przy olbrzymiej maszynie do wymiany jonw podczas oczyszczania wody. Platforma zatrzymaa si u wejcia do kuchni. - Wyadowujcie - rzek wujek Wanoga, wpatrujc si w podog. W kuchni byo niezwykle cicho, troch zimno i nie czu tu byo adnych zapachw. Wujek Wanoga ciko przeywa t sytuacj. W milczeniu zdjto bloki lodu z platformy i woono w otwart gardziel filtrw wodnych. - Dzikuj - rzek wujek Wanoga, nie podnoszc wzroku. - Prosimy bardzo, wujku Wanoga - odpowiedzia Kozw. -No, koledzy, chodmy. W milczeniu ruszyli do magazynu, a potem w milczeniu wrcili do wietlicy. Hala wzia ksik i pooya si w fotelu przed magnetowideofonem. Stecenko pokrci si niemiao obok niej, popatrzy na Kozowa i Zojk, ktrzy znw zasiedli do odrabiania zada (Zojka studiowaa na wydziale zaocznym Instytutu Energetyki, a Kozw pomaga jej w nauce), westchn gboko i ruszy wolniutko do swego pokoju. Potapow zwrci si do Gregora: - Twj ruch. Twoja kolej.

ROZDZIA 2 AWARIA 1. Kapitan oznajmia nieprzyjemn nowin, a inynier pokadowy nie okazuje lku.
Duy meteoryt uderzy prawdopodobnie w zwierciado, gdy symetria rozkadu siy cigu na powierzchni paraboloidu zostaa gwatownie zakcona i Tachmasibem zakrcio w koo. W kabinie nawigacyjnej tylko kapitan Bykow nie straci przytomnoci. Co prawda, uderzy bolenie o co najpierw gow, a potem bokiem i przez pewien czas zupenie nie mg zapa tchu. Udao mu si jednak uczepi nogami i rkami fotela, na ktry rzucio go przy pierwszym wstrzsie. Bykow chwyta si wszystkiego co popado, podciga si i pez dopty, a dobrn w kocu do pulpitu sterowania. Wszystko wok wirowao z nieprawdopodobn szybkoci. Skd z gry zwali si ylin i przelecia obok z rozrzuconymi na boki rkami i nogami. Bykowowi wydao si, e ylin w ogle nie daje znaku ycia. Kapitan pochyli si nad pulpitem sterowania i starannie mierzc nacisn palcem potrzebny klawisz. Nawigator cybernetyczny wczy awaryjne silniki wodorowe i Bykow poczu wstrzs jak przy gwatownym hamowaniu auta w penym biegu, tyle e o wiele silniejszy. Kapitan by na to przygotowany i z caych si wpar si nogami w podstaw pulpitu, dziki czemu nie wylecia z fotela. Pociemniao mu tylko w oczach i poczu, e usta ma pene drobniutkich odpryskw emalii z zbw. Tach-masib wyrwna kurs. Wwczas Bykow poprowadzi statek prosto przez chmur odamkw kamieni i elaza. Na ekranie ukadu kontrolnego raz po raz ukazyway si niebieskie rozbyski. Byo ich wiele, bardzo wiele, ale statkiem ju nie rzucao na boki - wyczone urzdzenia przeciwmeteorytowe nie wpyway ju na dziaanie nawigatora cybernetycznego. Bykow poprzez szum w uszach kilkakrotnie usysza przeraliwe pak-psz-sz-sz i za kadym razem, gdy dosiga go obok lodowatej pary, wciga gbiej gow w ramiona, pochylajc si rwnoczenie nad pulpitem. Raz co stukno mocno i rozsypao si z brzkiem tu za jego plecami. Potem sygnay na ekranie poczy stopniowo zanika, a wreszcie przestay si pojawia. Atak meteorytw si skoczy. Wwczas Bykow spojrza na kursograf.

Tachmasib spada. Statek lecia przez egzosfer Jowisza i szybko jego bya teraz o wiele mniejsza od szybkoci orbitalnej. Tachmasib spada po wci zwajcym si torze spiralnym. Statek straci szybko w czasie ataku meteorytw. Zwykle tak bywa, e w czasie ataku meteorytw statek schodzi nieco z kursu i traci szybko. Tak si zdarza w pasie asteroidw podczas normalnych rejsw na trasie Jowisz-Mars lub Jowisz-Ziemia. Ale tamto nie stwarza adnego niebezpieczestwa. Tutaj, nad Jowiszem, utrata szybkoci oznaczaa niechybn mier. Statek sponie, gdy tylko wejdzie w gste warstwy atmosfery potwornej planety. Tak byo dziesi lat temu z Paulem Dangerem. A jeli nawet nie sponie, to spadnie w otcha wodoru, skd nie ma ju powrotu. Tak si stao prawdopodobnie z Sergiuszem Pietruszewskim w pocztkach biecego roku. Mona by si z tego wyrwa tylko za pomoc silnika fotonowego. Bykow zupenie machinalnie nacisn poduny klawisz startera, ale na pulpicie urzdze sterujcych nie zapona ani jedna lampka. Zwierciado zostao uszkodzone i automat awaryjny blokowa nierozsdne rozporzdzenie. To ju koniec, pomyla Bykow. Teraz wyrwna dokadnie lot statku i wczy na ca moc silniki awaryjne. Sia piciokrotnego przecienia wtoczya go w fotel. To bya jedyna rzecz, jak Bykow mg obecnie przedsiwzi - zmniejszy szybko spadania statku do minimum, aby w ten sposb uchroni go przed sponiciem w warstwach atmosfery. Bykow siedzia jakie trzydzieci sekund bez ruchu, spogldajc na swe rce, nabrzmiewajce szybko pod wpywem przecienia. Potem zmniejszy dopyw paliwa i przecienie ustao. Silniki awaryjne bd powoli hamoway szybko spadania, dopki starczy paliwa. A paliwa byo niewiele. Jak dotychczas nikogo jeszcze i nigdy nie uratoway rakiety awaryjne nad Jowiszem. To moliwe nad Marsem, nad Merkurym, nad Ziemi, ale nie nad t gigantyczn planet. Bykow z trudem wsta i spojrza ponad pulpit. Na pododze, pord odamkw masy plastikowej, lea na wznak nawigator Michai Antonowicz Krutikow. - Misza - odezwa si, nie wiedzie czemu, szeptem Bykow. -Misza, yjesz? Rozlego si jakie skrobanie, zza osony reaktora wypez na czworakach ylin. Wygld mia nieszczeglny. Obrzuci wzrokiem kapitana, nawigatora, skierowa wzrok na sufit i usiad, podwinwszy nogi. Bykow wydosta si zza pulpitu i przykucn obok nawigatora, z wysikiem zginajc nogi w kolanach. Potrzsn nawigatora za rami i powtrzy: - Misza, yjesz? Michai Antonowicz zmarszczy czoo i nie otwierajc oczu obliza wargi. - Loszeka - powiedzia cicho.

- Czy co ci boli? - zapyta Bykow i zacz obmacywa nawigatora. - Oj! - jkn nawigator, szeroko otwierajc oczy. - A tu? - U! -jkn zbolaym gosem nawigator. - A tu? - Oj, daj spokj! - achn si nawigator i usiad, wspierajc si rkami o podog. Gowa opada mu na rami. - A gdzie Waniusza? - zapyta. Bykow obejrza si. ylina nie byo wida. - Wania - zawoa cicho Bykow. - Jestem tutaj - odezwa si ylin zza osony reaktora. Sycha byo, jak zakl po cichu, gdy co wypado mu z rk. - Iwan yje - poinformowa nawigatora Bykow. - No, to chwaa Bogu - rzek Michai Antonowicz i uczepiwszy si ramienia kapitana wsta. - Misza, jak tam? - zapyta Bykow. - Czy jeste w stanie...? - Chyba tak - bez przekonania odpar nawigator, przytrzymujc si Bykowa. - Myl, e tak. - Popatrzy chwil na Bykowa zdziwionymi oczami, po czym stwierdzi: - Czowiek to twarde bydl, Loszeka... Oj, twarde! - Mhm - mrukn niepewnie Bykow. - Twarde. Suchaj, Misza... - Bykow umilk na chwil. - Kiepsko z nami. Spadamy, bracie, ot co. Jeeli jeste w stanie, siadaj i oblicz, co i jak. Maszyna matematyczna, zdaje si, ocalaa. - Spojrza na ni. - Zreszt zobacz sam. Oczy Michaia Antonowiea zrobiy si cakiem okrge. - Spadamy? - powiedzia. - Ach, wic to tak! Spadamy. Spadamy na Jowisza. Bykow w milczeniu pokiwa gow. - Oj-j ej-j ej! - rzek Michai Antonowicz. - No wic trzeba...! Dobrze. Zaraz, ja zaraz... Posta jeszcze chwil, marszczc si i krcc gow, potem puci rami kapitana, uchwyci si brzegu pulpitu i pokutyka na swoje miejsce. - Zaraz oblicz - mrucza pod nosem. - Zaraz. Bykow patrzy, jak Krutikow trzymajc si za bok, prbuje moliwie najwygodniej usadowi si w fotelu. Fotel by wyranie skrzywiony. Gdy Michai Antonowicz wreszcie si usadowi, spojrza nagle z przeraeniem na Bykowa i zapyta: - Ale przyhamowae, Alosza, co? Zahamowae? Bykow skin gow i poszed do ylina, rozdeptujc z chrzstem odamki lece na

pododze. Na suficie dostrzeg niewielk czarn plam i drug tak sam tu przy cianie. Byy to dziury po uderzeniach meteorytw zacignite smoopastem. Wok plam dray wielkie krople osiadej rosy. ylin siedzia po turecku przed urzdzeniem kontrolnym zwierciada. Osona aparatury bya rozpruta na p. Wntrze nie wygldao zachcajco. - Co tam u ciebie? - zapyta Bykow. ylin podnis opuchnit twarz. - Nie wiem jeszcze dokadnie - odpowiedzia. - Ale wida, e wszystko poszo w kawaki. Bykow przysiad obok. - Jedno bezporednie uderzenie meteorytu - oznajmi ylin. -No i dwa razy ja sam tu wjechaem. - Wskaza palcem miejsce, w ktre wjecha, ale i bez tego byo ono widoczne. Za pierwszym razem tu na pocztku nogami, a pniej - gow. - Tak - rzek Bykow. - Tego nie wytrzymaby aden mechanizm. Ustawiaj aparatur zapasow. I wiesz co jeszcze? Spadamy. - Syszaem, Aleksieju Pietrowiczu - odpar ylin. - W zasadzie - powiedzia Bykow w gbokiej zadumie - po co nam te urzdzenia kontrolne, jeli zwierciado zostao rozbite? - A moe nie rozbite? - zastanawia si ylin. Bykow popatrzy na niego z umiechem. - Tak karuzel - wyjani - mog spowodowa tylko dwie przyczyny. Albo - albo. Albo z jakich powodw zmienio si nagle pooenie ogniska spalania si plazmy, albo odupa si wielki kawaek zwierciada. Myl, e to zwierciado zostao rozbite, poniewa Boga nie ma, a wic nie ma siy, ktra zmieniaby ogniskow spalania si plazmy. Ale mimo wszystko dziaaj, ustawiaj zapasow aparatur. Bykow wsta i zadzierajc gow zacz oglda sufit. - Trzeba jeszcze solidnie zabezpieczy dziury. Tam w dole panuje wielkie cinienie i smooplast nie wytrzyma. Ale sam to zrobi. Odwrci si, zamierzajc odej, ale przystan jednak jeszcze na moment i zapyta cicho: - Nie boisz si, malcze? W szkole malcami nazywano pierwszoroczniakw i w ogle wszystkich modszych. - Nie - odpowiedzia ylin. - Dobra! Zabieraj si do roboty - powiedzia Bykow. - Pjd obejrze statek. Trzeba jeszcze uwolni pasaerw z amortyzatorw.

ylin milcza. Odprowadza wzrokiem szerokie, przygarbione plecy kapitana i nagle tu obok zobaczy Warieczk. Staa na tylnych nogach i wolno mrugaa wyupiastymi oczami. Caa bya granatowa w biae kropki, na jej pysku straszya si szczecina wsw. Znaczyo to, e Warieczka jest bardzo niespokojna i e le si czuje. ylin widzia j ju kiedy w takim stanie. Byo to przed miesicem na rakietodromie Mirza-Charle, kiedy Juricowski wiele rozprawia o zadziwiajcej zdolnoci przystosowywania si jaszczurek marsjaskich, a na dowd tego wrzuci Warieczk do wanny z gorc wod. Warieczka gwatownie ziewna i znw zamkna ogromn, szar paszcz. - No co? - szeptem zapyta ylin. Z sufitu oderwaa si wielka kropla i - tik! - spada na rozprut oson aparatury. ylin spojrza na sufit. Tam, w dole, panuje wielkie cinienie. Tak, pomyla, cinienie dochodzi tam do setek i tysicy atmosfer. Uszczelki ze smooplastu nie wytrzymaj. Warieczka poruszya si i znowu otworzya paszcz. ylin poszpera w kieszeni, znalaz suchar i rzuci go w rozdziawion paszcz. Warieczka przekna suchar bez popiechu, patrzc na niego szklanymi oczami. ylin westchn. - Ech, ty azgo - rzek cicho.

2. Planetolodzy milcz w poczuciu winy, a radiooptyk piewa piosenk o jaskkach.


Gdy Tachmasib przesta wywraca kozy, Dauge puci krawd komory wyrzutni, ktrej si przedtem uczepi, i wycign bezwadne teraz ciao Jurkowskiego spod odamkw aparatury. Nie zdy si jeszcze zorientowa, co zostao rozbite, a co ocalao, wiedzia wszake, e wiele rzeczy ulego zniszczeniu, e stojak z pojemnikami przechyli si, pojemniki za poleciay na pulpit z przyrzdami do kierowania radioteleskopem. W kabinie obserwacyjnej byo gorco i czuo si ostr wo spalenizny. Dauge wyszed z opresji bez wikszego szwanku. Od razu kurczowo uchwyci si komory, wic tylko krew wystpia mu pod paznokciami i bardzo bolaa go gowa. Jurkowski mia blad twarz, powieki fioletowe. Dauge zacz dmucha mu w twarz, potrzsa za ramiona, klepa po policzkach. Jurkowski nie odzyskiwa przytomnoci. Jego gowa chwiaa si na wszystkie strony. Dauge zacz go cign do kabiny lekarskiej. Na korytarzu panowa straszny chd, na cianach iskrzy si szron. Dauge pooy sobie gow Jurkowskiego na kolanach, zeskroba ze ciany troch szronu i przyoy zimne, mokre palce do jego skroni. W tym momencie dozna przecienia - Bykow zacz wanie hamowa lot Tachmasiba. Wwczas Dauge pooy si na wznak, ale poczu si tak le, e przewrci si na brzuch i zacz wodzi twarz po oszronionej pododze. Gdy przecienie mino, Dauge polea jeszcze chwil, potem wsta, uj Jurkowskiego pod pachy i idc tyem, wlk go dalej. Od razu zorientowa si, e nie zdoa dobrn do kabiny lekarskiej, i dlatego te przywlk Jurkowskiego do kajuty oglnej, rzuci na kanap, a sam usiad obok, sapic ciko i dyszc. Jurkowski strasznie rzzi. Gdy Dauge nieco odpocz, wsta i podszed do bufetu. Wzi karafk z wod i zacz pi prosto z niej. Woda cieka mu po podbrdku i szyi za konierz. Dauge poczu przyjemny chodek. Wrci do Jurkowskiego i spryska mu twarz wod z karafki. Potem postawi karafk na pododze i rozpi Jurkowskiemu bluz. Na ciele Jurkowskiego zauway dziwny, zagmatwany rysunek, biegncy przez ca szeroko piersi od ramienia do ramienia. Rysunek przypomina ksztatem dziwaczne wodorosty - na niadej skrze odcina si purpur. Dauge przez dusz chwil oglda dziwny rysunek, a nagle zda sobie spraw, e jest to lad po silnym poraeniu prdem elektrycznym. Widocznie Jurkowski upad na nieosonite przewody, znajdujce si pod wysokim napiciem. Caa aparatura pomiarowa planetologw

pracowaa pod wysokim napiciem. Dauge puci si biegiem do kabiny lekarskiej. Zrobi Jurkowskiemu cztery zastrzyki i dopiero wwczas ten ostatni otworzy oczy. Dauge bardzo si ucieszy, chocia wzrok Jurkowskiego by zamglony i bezmylny. - O niech ci diabli, Woodia - powiedzia z ulg w gosie. -Ju mylaem, e z tob cakiem kiepsko. No jak, moesz si podnie? Jurkowski poruszy wargami, otworzy usta i co wychrypia. Oczy jego pojaniay, zmarszczy brwi. - Dobrze, dobrze, le - rzek Dauge. - Musisz troch polee. Odwrci si i ujrza w drzwiach Charlesa Molliara. Molliar sta trzymajc si framugi drzwi, chwia si z lekka. Twarz mia czerwon, nabrzmia, cay by mokry i obwieszony jakimi biaymi sopelkami. Daugemu wydao si nawet, e unosi si z niego para. Molliar sta dusz chwil w milczeniu, przenoszc wzrok z Daugego na Jurkowskiego, planetolodzy za patrzyli na niego ze zdumieniem. Jurkowski przesta chrypie. Potem Molliar mocno kiwn si ku przodowi, przestpi prg i szybko przebierajc nogami dotar do najbliszego fotela. By cay mokry i wyglda fatalnie. A kiedy usiad, w kajucie rozszed si zapach gotowanego misa. Dauge pocign nosem. To zupa? - zapyta. - Oui monsieur - odrzek aonie Molliar. - Vermicelle. - A jak tam zupa? - zapyta Dauge. - Doskonal-je? - Doskonal-je - odpar Molliar i zacz zbiera z siebie makaron. - Bardzo lubi zup - wyjani Dauge. -1 zawsze si ni interesuj. Molliar westchn i umiechn si. - Nie ma ju zupa - powiedzia. - To bya bardzo gorca zupa. Ale nie bya to wrztek. - O Boe! - zawoa Dauge i mimo wszystko si rozemia. Molliar take zacz si mia. - Tak! - zawoa. - To byo bardzo zabawne, ale bardzo niemile i zupa przepada. Jurkowski zachrypia. Twarz mu si wykrzywia i nabiega krwi. Dauge spojrza na niego z niepokojem. - Waldemar mocno si uderzy? - zapyta Molliar i wycigajc szyj, spojrza na Jurkowskiego z trwog i ciekawoci. - Waldemara porazi prd - rzek Dauge. Teraz ju si nie umiecha. - Ale co si stao? - powiedzia Molliar. - To byo bardzo przykro... Jurkowski przesta rzzi, siad, strasznie wyszczerzy zby i zacz grzeba w kieszeni bluzy na piersi.

- Co z tob, Woodia? - stropi si Dauge. - Waldemar nie moe mwi - rzek cicho Molliar. Jurkowski skwapliwie pokiwa gow, wycign wieczne piro oraz notes i potrzsajc gow, zacz pisa. - Uspokj si, Woodia - wyszepta Dauge. - To przejdzie ci wkrtce. - To przejdzie - przytakn Molliar. - Ze mn te tak byo. By bardzo silny prd, a potem wszystko przeszo. Jurkowski poda notes Daugemu, znw si pooy i przymkn oczy. - Nie mog mwi - z trudem rozszyfrowa Dauge. - Nie przejmuj si, Woodia, to przejdzie. - Jurkowski szarpn si niecierpliwie. - Tak. Zaraz. Co z Aleksiejem i z pilotami? Co ze statkiem? Nie wiem - rzek Dauge zmieszany i spojrza w stron luku, prowadzcego do kabiny nawigacyjnej. - Niech to diabli, o wszystkim zapomniaem. Jurkowski potrzsn gow i rwnie spojrza na luk, prowadzcy do kabiny nawigacyjnej. - Zobacz - rzek Molliar. - Zaraz si dowiem wszystkiego. Podnis si z fotela. Tymczasem luk si otworzy i do kajuty wszed kapitan Bykow, olbrzymi, naspiony, o nienaturalnie fioletowym nosie i z granatowoczarnym siniakiem nad prawym okiem. Obrzuci wszystkich wciekym spojrzeniem malekich oczu, podszed do stou, wspar si o jego blat piciami i rzek: - Dlaczego pasaerowie nie w amortyzatorach? Powiedzia to gosem cichym, ale tak, e z twarzy Charlesa Molliara od razu znikna rado. Nastpia krtka chwila denerwujcej ciszy, po czym Dauge wykrzywi si w jakim dziwnym grymasie i zacz patrze gdzie w bok. Jurkowski natomiast znw przymkn oczy. No, nie jest wesoo, pomyla sobie Jurkowski. Zna przecie dobrze Bykowa. - Kiedy wreszcie na tym statku zapanuje dyscyplina? - rzek Bykow. Pasaerowie milczeli. - Smarkacze - powiedzia Bykow z niesmakiem i usiad. - Czy to obek? Co z wami, monsieur Molliar? - W jego gosie brzmiao znuenie. To zupa - skwapliwie odpar Molliar. - Ju id si oczyci. - Poczekajcie, monsieur Molliar - powstrzyma go Bykow. - Kch... ziemy? - zachrypia Jurkowski. - Spadamy - uci Bykow. Jurkowski wstrzsn si cay i wsta: - Kch... zie? - zapyta.

Spodziewa si tego, ale mimo wszystko a go poderwao. - Na Jowisza - poinformowa Bykow. Nie patrzy na planetologw. Spoglda tylko na Molliara. Byo mu go al, bardzo. Przecie to pierwszy, naprawd powany rejs kosmiczny Molliara i na Amaltei oczekiwano go niecierpliwie. Molliar by wietnym radiooptykiem. - O - odezwa si Molliar - na Jowisza? - Tak. - Bykow zamilk, obmacujc siniak na czole. - Zwierciado fotonowe rozbite. Aparatura kontrolna zwierciada zniszczona. Statek ma osiemnacie dziur. - Czy sponiemy? - spyta niecierpliwie Dauge. - Na razie jeszcze nie wiem. Misza przeprowadza obliczenia. Moe i nie sponiemy. Bykow zamilk. Molliar znw si odezwa: - Pjd si oczyci. - Zaczekajcie, Charles - przerwa mu Bykow. - Towarzysze, czy zrozumielicie dobrze, co wam powiedziaem? Spadamy na Jowisza. - Zrozumielimy - rzek Dauge. Teraz bdziemy spada na Jowisza a do koca ycia - powiedzia Molliar. Bykow nie odrywajc wzroku patrzy na niego spod oka. - D-dobrze powiedziane - rzek Jurkowski. - C est le mot - potwierdzi Molliar, umiechajc si. - Czy mona... czy mona, jednak mimo wszystko pjd si oczyci? - No, idcie ju - wycedzi Bykow. Molliar odwrci si i wyszed z kajuty. Wszyscy patrzyli za nim i usyszeli, jak w korytarzu zacz co piewa cichym, acz przyjemnym gosem. - Co on piewa? - zapyta Bykow. - Molliar nigdy dotd nie piewa. Dauge przysuchiwa si przez chwil, po czym zacz tumaczy: - Dwie jaskki cauj si za oknem mojego gwiazdolotu. W ogromnej pustce-ce-ce. Co je zagnao a tutaj? One bardzo si kochay i przyfruny a tu, by popatrze na gwiazdy. Tra-la-la. I co wam do tego. Co w tym rodzaju. - Tra-la-la - rzek zamylony Bykow. - Fajne to. - T-ty t-tu-umaczysz j-jak maszyna LIANTO - rzek Jurkowski. - P-pra-awdziwe aarrcydzieo. Bykow spojrza na niego ze zdziwieniem. - A co ci jest, Woodia? - zapyta. - Co z tob? - J-jkaa n-na cae ycie - odpar Jurkowski.

- Prd go porazi - szepn Dauge. Bykow poruszy wargami. - No nic - powiedzia. - Nie my pierwsi. Bywao gorzej. Wiedzia dobrze, e dotychczas nigdy jeszcze nie byo gorzej. Ani z nim, ani z planetologami. Przez niedomknity luk posyszeli gos Michaia Antonowicza: - Aloszeka, gotowe! - Chod tutaj - rzek Bykow. Michai Antonowicz, gruby i pokiereszowany, wpad do kajuty. By bez koszuli, cay lni od potu. - Och, j aktu macie chodno! -powiedzia, obejmujc tg pier krtkimi, pulchnymi domi. - A w kabinie nawigacyjnej potwornie gorco. - Dawaj, Misza - niecierpliwi si Bykow, - A co z Woodiek? - przestraszy si nawigator. - Dawaj, dawaj - powtrzy Bykow. - Prd go porazi. - A gdzie jest Charles? - siadajc, zapyta nawigator. - Charles zdrw i cay - odrzek Bykow, hamujc zniecierpliwienie. - Wszyscy zdrowi i cali. Zaczynaj. - No, to chwaa Bogu - odetchn z ulg nawigator. - No wic, chopcy. Co nieco obliczyem i oto co z tego wynika: Tachmasib spada, ale nie starczy nam paliwa, eby si wyrwa. - To jasne nawet dla jea - rzek Jurkowski, prawie si nie zacinajc. - Nie starczy. Wyrwa si mona tylko na reaktorze fotonowym, ale zdaje si mamy rozbite zwierciado. A na hamowanie lotu paliwa starczy. Obliczyem, oto program. Jeli uznana powszechnie teoria budowy egzosfery Jowisza jest suszna, to nie sponiemy. Dauge chcia wtrci, e nie istnieje i nigdy nie istniaa adna powszechnie uznana teoria budowy Jowisza, jednak si powstrzyma. - Ju w tej chwili niezgorzej hamujemy - cign Michai Antonowicz. - Sdz, e spadanie przebiegnie pomylnie. Nic wicej nie moemy zdziaa, chopcy. - Michai Antonowicz umiechn si, jakby by winowajc. - Jeli oczywicie nie zreperujemy zwierciada. - Na Jowiszu nie ma stacji remontowych. To wynika jasno ze wszystkich teorii budowy Jowisza. Bykow chcia, eby chopcy zdali sobie spraw z sytuacji. eby zrozumieli wszystko do koca. Wci mu si jeszcze wydawao, e chopcy nie zdawali sobie z tego sprawy.

- Jak teori budowy uwaasz za uznan powszechnie? - zapyta Dauge. Michai Antonowicz wzruszy ramionami. - Teori Kangrena - odrzek. Bykow spoglda wyczekujco na planetologw. - No c - wzruszy ramionami Dauge. - Moe by i Kangren. Jurkowski milcza, spogldajc w sufit. - Suchajcie, planetolodzy-specjalici - nie wytrzyma Bykow. - Co bdzie tam w dole? Czy moecie co o tym powiedzie? - Tak, oczywicie - rzek Dauge. - Ju wkrtce powiemy ci o tym. - Kiedy? - oywi si Bykow. - Gdy bdziemy tam, na dole - rozemia si Dauge. - Planetolodzy - rzek Bykow. - Spec-jali-ci. T-trzeba obliczy - powiedzia Jurkowski, patrzc w sufit. Mwi powoli, prawie si nie zacina. - Niech M-michai obliczy, na jakiej gbokoci s-statek przestanie spada i zzawinie. - A to ciekawe - zainteresowa si Michai Antonowicz. - W-wedug Kangrena cinienie atmosfery na Jowiszu r-ronie szybko. O-oblicz, Misza. I podaj g-gboko zanurzenia, c-cinienie na tej gbokoci oraz si c-cikoci. - Tak - rzek Dauge. - Jakie bdzie cinienie? Moe po prostu nas zgniecie. - No, nie takie to atwe - powiedzia Bykow. - Dwiecie tysicy atmosfer wytrzymamy. A reaktor fotonowy i kaduby rakiet wytrzymajwicej. Jurkowski usiad, podwinwszy nogi. - T-teoria Kangrena nie jest gorsza od innych - oznajmi. -Dostarczy nam podstawowych danych. - Spojrza na nawigatora. -Moglibymy o-obliczy to sami, ale ty masz m-maszyn. - Oczywicie - przyzna Michai Antonowicz. - Nie ma o czym mwi. Oczywicie, chopcy. Bykow zwrci si do Krutikowa z prob: - Misza, daj mi program, tylko przejrz... I zaraz przeka go nawigatorowi cybernetycznemu. - Ju mu podaem, Loszeka - odrzek nawigator przepraszajcym tonem. - Aha. No c, dobrze - powiedzia Bykow i wsta. - Tak. Teraz wszystko jasne. Nie zgniecie nas, oczywicie, ale z powrotem ju si nie wydostaniemy - moemy to sobie otwarcie powiedzie. Nie my pierwsi. ylimy z honorem i z honorem umrzemy. Sprbuj

razem z ylinem, moe si co uda zrobi ze zwierciadem, ale to... nic... - Zmarszczy czoo i pokrci spuchnitym nosem. - A co wy zamierzacie robi? - P-prowadzi obserwacje - odpar zdecydowanie Jurkowski. Dauge przytakn kiwniciem gowy. - Bardzo dobrze. - Bykow popatrzy na nich spod oka. - Mam do was prob. Zwrcie uwag na Molliara. - Tak, tak - popar go Michai Antonowicz. - To czowiek nowy i... moe si zdarzy co niedobrego... sami wiecie. - Dobra, Losza - rzek Dauge, umiechajc si zuchowato. -Moesz by spokojny. - No wic tak - powiedzia Bykow. - Ty, Misza, id do kabiny nawigacyjnej i dokonaj wszystkich oblicze, a ja pjd pomasowa sobie bok. Strasznie si potukem. Wychodzc usysza, jak Dauge mwi do Jurkowskiego: - Wiesz, Woodia, w pewnym sensie to si nam powiodo. Zobaczymy co takiego, czego nikt dotychczas nie widzia. No chod, do dziea. - Ch-chodmy-rzek Jurkowski. No, mnie nie zwiedziecie, pomyla Bykow. A jednak jeszcze nie zdajecie sobie ze wszystkiego sprawy. Jednak jeszcze wierzycie. Mylcie sobie: Aleksiej wybawi nas z Czarnych Piachw Golkondy, wybawi nas ze zgniych bagien, wybawi nas te od mierci wodorowej. Dauge na pewno tak myli. Ale czy Aleksiej wybawi? A moe jednak, moe wybawi? W kabinie lekarskiej Molliar, gono sapic z blu, smarowa si tust maci taninow. Skr na twarzy i rkach mia czerwon i lnic. Gdy ujrza Bykowa, umiechn si i zacz gono piewa piosenk o jaskkach. Wygldao na to, e jest ju cakiem uspokojony. I gdyby nie zapiewa tej piosenki, Bykow mgby pomyle, e Molliar naprawd ju si uspokoi. Ale Molliar piewa zbyt gono i zbyt wyranie, od czasu do czasu syczc z blu.

3. Inynier pokadowy oddaje si wspomnieniom, a nawigator radzi mu, by nie wspomina.


ylin remontowa urzdzenia kontrolne zwierciada. W kabinie byo bardzo gorco i duszno, najwidoczniej system klimatyzacji na statku cakiem si rozregulowa, ale nikt nie mia czasu ani ochoty, by si tym zaj. ylin najpierw zrzuci z siebie bluz, potem kombinezon i wreszcie zosta tylko w spodenkach i koszulce. Warieczka natychmiast uoya si w fadach kombinezonu i wkrtce znikna - pozosta widoczny tylko jej cie, czasem ukazyway si i natychmiast niky wielkie, wyupiaste oczy. ylin wyciga z rozbitego korpusu aparatu, jedn po drugiej, pyty z metalu plastycznego do schematw zapisw, sprawdza cae, odkada na bok rozbite i zaraz wymienia je na zapasowe. Pracowa metodycznie, bez popiechu, jak na egzaminie z montau, bo te pieszy si nie byo po co, a moe te i dlatego, e i tak to wszystko na nic si prawdopodobnie nie przyda. Stara si nie myle o niczym i by zadowolony, e wietnie pamita schemat oglny, i e prawie wcale nie musi zaglda do instrukcji, a take i z tego, e sam nie ucierpia zbytnio, e dranicia na gowie ju zaschy i przestay bole. Zza osony fotoreaktora dolatywa szum maszyny obliczeniowej. Michai Antonowicz szeleci papierem i nieskadnie nuci co pod nosem. Michai Antonowicz zawsze podczas pracy mrucza pod nosem rne melodie. Ciekawie, nad czym w tej chwili pracuje?, pomyla ylin. A moe po prostu stara si czym zaj, eby nie myle o niczym. To wielka sztuka umie w takiej chwili zaj si czym. Planetolodzy te z pewnoci pracuj, zrzucaj bombosondy. Tak wic nie udao mi si zobaczy wybuchw serii bombosond. I wielu innych rzeczy te nie dane mi byo zobaczy. Powiadaj, na przykad, e widok Jowisza z Amaltei jest wspaniay. Bardzo te pragnem wzi udzia w ekspedycji midzygwiezdnej albo w ktrej z ekspedycji Tropicieli, uczonych poszukujcych na innych planetach ladw Przybyszw z innych wiatw... Mwi wreszcie, e na Stacjach J s wspaniae dziewczta, przyjemnie byoby je pozna, a pniej opowiedzie o wszystkim Pierreowi Huntowi, ktry dosta skierowanie na trasy ksiycowe i by z tego, dziwak, zadowolony. Zabawne, Michai Antonowicz faszuje tak, jakby robi to umylnie. Krutikow ma on i dwoje dzieci, nie, troje, a starsza crka liczy ju szesnacie lat. Cigle obiecywa, e nas pozna ze sob i za kadym razem jako tak po kawalersku mruga okiem, ale teraz to ju przepado. Teraz wiele rzeczy przepado. Ojciec

bdzie bardzo zdenerwowany - to fatalne! Jak to si wszystko le zoyo - i to w pierwszym samodzielnym rejsie! Dobrze, e si wwczas z ni pogniewaem, pomyla nagle ylin. Teraz wszystko jest o wiele atwiejsze, a mogo by bardzo trudne. Tak, na przykad, Michaiowi Antonowiczowi na pewno jest o wiele gorzej ni mnie. I kapitanowi rwnie. Kapitan ma on - bardzo adna kobieta, wesoa i zdaje si mdra. Odprowadzaa go i nic podobnego nawet jej przez myl nie przeszo, a moe i mylaa o tym, tylko nie dawaa po sobie pozna, chyba jednak nie, bo si ju do tego przyzwyczaia. Czowiek do wszystkiego moe si przyzwyczai. Ja, na przykad, przyzwyczaiem si do przecie, chocia z pocztku znosiem je bardzo le i nawet mylaem ju, e przenios mnie na wydzia zarzdu tras. W szkole nazywano to przejciem do dziewczt. Na wydziale studiowao duo dziewczt, zwyczajnych, miych dziewczt, zawsze byo z nimi przyjemnie i wesoo, ale mimo to przejcie do dziewczt uwaano za co poniajcego. Waciwie nie wiadomo dlaczego. Dziewczta szy pracowa na rne Spu oraz na stacje i bazy na innych planetach i pracoway nie gorzej od chopcw. Czasem nawet lepiej. Mimo wszystko, pomyla ylin, to bardzo dobrze, emy si wtedy pogniewali. Jak ona by si teraz czua? Nagle zatrzyma wzrok na trzymanej w rku rozbitej pytce ze schematem. ...caowalimy si w Wielkim Parku, a potem na bulwarze nabrzenym pod biaymi posgami i odprowadzaem j do domu, i znw dugo caowalimy si w klatce schodowej, a przez cay czas, nie wiadomo dlaczego, chodzili jacy ludzie, mimo e byo ju pno. A ona baa si bardzo, e raptem moe si zjawi jej mama i zapyta: Co tu robisz, Wau, i kim jest ten mody czowiek? To byo latem, noce byy biae. A potem przyjechaem na ferie zimowe i znw spotkalimy si, i znw wszystko byo jak dawniej, tylko w parku lea nieg i nagie gazie drzew koysay si pod niskim szarym niebem. Zrywa si wiatr i obsypywa nas nienym puchem, zmarznici na ko bieglimy ogrza si do kawiarni przy ulicy Kosmonautw. Cieszylimy si bardzo, e byo tu pusto, siedzielimy przy oknie i patrzylimy, jak ulic mkn samochody. Zaoyem si, e znam wszystkie marki samochodw. I przegraem; podjechao wspaniae, smuke auto i nie wiedziaem, jakiej jest marki. Wyszedem na ulic, by si dowiedzie, i powiedziano mi, e to Zoty Smok, nowy i chiski automokar. Spieralimy si o wszystko gwatownie. Wwczas wydawao si, e to jest najwaniejsze, e tak ju bdzie: zawsze - i zim, i latem, na bulwarze nabrzenym pod biaymi posgami i w Wielkim Parku, i w teatrze, gdzie ona wygldaa tak piknie w czarnej sukni z biaym konierzem, i wci trcaa mnie w bok, ebym si nie mia zbyt gono. Ale pewnego razu nie przysza na umwione spotkanie. Wic przez wideofon umwiem si z ni ponownie, ale znw nie przysza. I gdy wrciem do szkoy, przestaa pisywa do mnie listy.

Wci jeszcze nie mogem w to uwierzy i pisywaem do niej dugie, bardzo gupie listy, lecz wwczas jeszcze nie zdawaem sobie sprawy, e s gupie. A w rok pniej zobaczyem j w naszym klubie. Bya tam z jak koleank i nawet mnie nie poznaa. Wydawao mi si, e wszystko ju dla mnie stracone, ale pod koniec pitego roku przeszo mi to jako i nie rozumiem nawet, dlaczego mi si to wszystko przypomniao teraz. Chyba dlatego, e obecnie i tak ju mi wszystko jedno. Mgbym nawet o tym nie myle, ale jeli i tak wszystko jedno... Drzwi luku gono trzasny i zabrzmia gos Bykowa: - No jak tam, Misza? - Koczymy pierwszy skrt po spirali, Aloszeka. Spadlimy o piset kilometrw. - Tak... - sycha byo, jak w kabinie kto potrca nogami odamki masy plastikowej. No wic tak. cznoci z Amalte oczywicie nie ma. - Odbiornik milczy - westchn Michai Antonowicz. - Nadajnik dziaa, ale tutaj przecie takie burze radiowe... - Jak tam twoje obliczenia? - Ju prawie gotowe, Aloszeka. Wynika z tego, e spadniemy o jakie sze-siedem megametrw i tam zawiniemy. Bdziemy pywali, jak powiada Woodia. Cinienie olbrzymie, ale nie zgniecie nas, to jasne. Tylko bdzie bardzo ciko - sia cikoci wynosi tam dwa do dwch i p jednostek. - Uhm - mrukn Bykow, potem milcza przez chwil i wreszcie rzek: - Moe masz jak myl? - Co? - Pytam, czy masz jak myl? Jak si std wydosta? - Co ty, Aloszeka. - Gos nawigatora brzmia dziwnie agodnie, prawie przymilnie. Co tu mona wymyli! Przecie to Jowisz. Nie syszaem jako dotychczas, by kto si std... wydosta. Nastpio dugie milczenie, ylin znw sprawnie i cicho zabra si do pracy. Po dugiej chwili Michai Antonowicz rzek nagle: - Nie wspominaj jej lepiej, Aloszeka. Lepiej nie wspomina, bo si tak strasznie robi czowiekowi na duszy, prawda?... - Tote nie wspominam - odpar Bykow jakim takim nieprzyjemnym tonem. -1 tobie nie radz, nawigatorze. Iwanie! - zawoa kapitan. - Tak? - poruszy si ylin. - Jeszcze si grzebiesz?

- Zaraz kocz. Sycha byo, jak kapitan idzie do niego, potrcajc odamki masy plastikowej. - mietnik - mrucza pod nosem. - Knajpa. obek. Wyszed zza osony reaktora i przykucn obok ylina. - Zaraz kocz - powtrzy ylin. - Wcale ci nie spieszno, inynierze - rozoci si Bykow. Zacz sapa i zabra si do wycigania z futerau blokw zapasowych. ylin odsun si troch, by zrobi mu miejsce. Obaj byli potni, barczyci, wic troch brakowao im tu miejsca. Pracowali w milczeniu, sprawnie. Sycha byo, jak Michai Antonowicz znw nuci, wczywszy maszyn obliczeniow. Gdy skoczyli monta, Bykow przywoa nawigatora: - Misza, chod tutaj. Kapitan wsta, wyprostowa si i otar pot z czoa. Potem nog odsun kup rozbitych pytek i wczy kontrol ogln. Na ekranie urzdzenia ukaza si trjwymiarowy obraz schematu zwierciada. Obraz powoli si obraca. - Ojejej - rzek Michai Antonowicz. Tik-tiktik - z otworu wylotowego zacza wypeza niebieska tama zapisu. - A mikrodziur niewiele - rzek cicho ylin. - Co tam mikrodziury - odpar Bykow i pochyli si bliej nad ekranem. - O, gdzie najgorsze cierwo. Schemat zwierciada mia kolor niebieski. Na niebieskim tle bielay, jak wyszarpane, plamy. Byy to miejsca, w ktrych meteoryty albo przebiy warstwy substancji mezonowej, albo zniszczyy system komrek kontroli. Biaych plam byo duo, bliej krawdzi zwierciada zleway si one w nierwny, biay kleks, zajmujcy co najmniej jedn sm powierzchni paraboloidu. Michai Antonowicz machn rk i wrci do maszyny obliczeniowej. - Takim zwierciadem tylko petardy zapala - mrukn ylin, po czym sign po kombinezon, wytrzsn z niego Warieczk i zacz si ubiera. W kabinie znw zrobio si chodno. Bykow wci jeszcze sta, spoglda na ekran i ogryza paznokie. Potem wzi tam zapisu i szybko zacz j przeglda. - ylin - odezwa si nagle - we dwa sigma-testery1, sprawd, czy dziaaj, i przychod do kesonu. Bd tam czeka na ciebie. Misza, rzu wszystko i zajmij si napraw dziur. Mwi ci, rzucaj wszystko.
1 Sigma-tester - urzdzenie przenone do kontroli zwierciada parabolicznego na statku fotonowym

- Dokd ci niesie, Loszeka? - zdziwi si Michai Antonowicz. - Na zewntrz - uci krtko Bykow i wyszed. - Po co? - zapyta Michai Antonowicz, zwracajc si do ylina. ylin wzruszy tylko ramionami. Nie wiedzia po co. Naprawi zwierciado w czasie rejsu, w przestrzeni, bez specjalistw chemikw substancji mezonowej, bez olbrzymich krystalizatorw, bez piecw rakietowych - byo wprost niepodobiestwem, rzecz rwnie nieprawdopodobn, jak na przykad cignicie Ksiyca na Ziemi goymi rkami. Zwierciado w obecnym stanie, z odbit krawdzi, mogo wprowadzi Tachmasib tylko w ruch wirowy, podobnie jak to byo w momencie katastrofy. - To jaki nonsens - rzek ylin niepewnie. Popatrzy na Michaia Antonowicza, ten z kolei na niego, milczeli dusz chwil, po czym nagle obaj zaczli si gorczkowo krzta. Krutikow pozbiera popiesznie swoje kartki i zwrci si do ylina: - No id ju, id, Waniusza. W kesonie Bykow i ylin woyli skafandry prniowe i z niejakim trudem wcisnli si do windy. Pudo windy pomkno szybko w d wzdu gigantycznej rury fotoreaktora, na ktrej umocowane byy wszystkie segmenty statku - od gondoli dla ludzi a po zwierciado paraboliczne. - To dobrze - stwierdzi Bykow. - Co dobrze? - nie rozumia ylin. Winda zatrzymaa si. - Dobrze, e winda dziaa - wyjani Bykow. - Aaa - westchn ylin rozczarowany. - Mogaby przecie nie dziaa - rzek ostro Bykow. - aziby wwczas dwiecie metrw tam i z powrotem. Wyszli z szybu windy i zatrzymali si na grnej platformie paraboloidu. W d opadaa pochyo czarna, poctkowana kopua zwierciada. Zwierciado byo olbrzymie siedemset pidziesit metrw dugoci, liczonych wzdu powierzchni, i p kilometra rednicy. Z miejsca, w ktrym si znajdowali, nie byo wida jego krawdzi. Nad ich gowami zwisaa ogromna srebrzysta tarcza komory adowniczej. Po bokach, daleko wysunite na wspornikach, buchay bezgonie niebieskim pomieniem gardziele rakiet wodorowych. Wok trwa przedziwnie rozmigotany, niezwyky i grony wszechwiat. Z lewej strony cigna si ciana rudej mgy. Daleko w dole, pod ich nogami, niesychanie gboko, mga rozwarstwiaa si na grube, zbite pasma obokw, porozdzielane ciemnymi przepaciami. Jeszcze dalej i jeszcze gbiej oboki te zleway si w rwn,

brzow paszczyzn. Po prawej stronie zalegaa zbit mas rowa mga i ylin ujrza nagle Soce - olepiajco jasn malek, row tarcz. - Do dziea. Umocuj w szybie - zakomenderowa Bykow, podajc ylinowi zwj cienkiej liny. Na drugim kocu liny zawiza ptl i zacign j sobie wok pasa. Nastpnie powiesi na szyi oba testery i przerzuci nog przez porcz. - Lin popuszczaj wolno - rzek - No, id. ylin sta przy porczy i trzymajc kurczowo lin obiema rkami obserwowa, jak gruba, niezrczna posta w byszczcym pancerzu znika powoli za wypukoci kopuy. Pancerz rzuca rowy odblask i na czarnej, ctkowatej kopule rwnie kady si nieruchome, rowe odblaski. - Szybciej popuszczaj - rozleg si w hemofonie gos Bykowa. Posta w pancerzu skrya si i na ctkowatej powierzchni pozostaa tylko lnica gruba ni liny. ylin zacz przyglda si Socu. Chwilami row tarcz przesaniaa mga, a wwczas Soce stawao si wyraniejsze i a czerwone. ylin spojrza w d, pod nogi, i dostrzeg na platformie swj niewyrany, rowy cie. - Spjrz, Iwanie - odezwa si gos Bykowa. - W d spjrz, w d! ylin spojrza we wskazanym kierunku. Gboko w dole, z gadkiej brzowej paszczyzny wypyn, jak dziwaczne widmo, potny, biaawy kb, przypominajcy potworny grzyb. Powoli zacz si rozciga wszerz, na jego powierzchni mona byo dojrze ruchliwy niczym kbowisko mij, falisty dese. - Protuberaniec egzosferyczny - rzek Bykow. - Zdaje si, e to wielka rzadko. A niech to diabli, trzeba by byo pokaza to chopakom. Mia na myli planetologw. Raptem grzyb rozwietli si od wewntrz drcym, liliowym wiatem. - Ech, ty... - westchn mimowolnie ylin. - Popuszczaj lin - rzek Bykow. ylin popuci jeszcze troch liny, nie odrywajc wzroku od dziwnego zjawiska. Z pocztku wydawao si, e Tachmasib leci wprost na ten dziwaczny obok, ale ju po chwili ylin zorientowa si, e statek minie go z lewej strony w sporej odlegoci. Protuberaniec oderwa si od brzowej powierzchni i popyn w row mg, cignc za sob zlepiony ogon tych, przezroczystych nici. W niciach zapalia si i szybko zgasa liliowa una. Protuberaniec rozpyn si w rowym wietle.

Bykow pracowa dugo i wytrwale. Parokrotnie wraca na platform, odpoczywa troch i znw schodzi, obierajc za kadym razem nowy kierunek. Gdy wrci po raz trzeci, mia ju tylko jeden tester. - Wypad mi - rzek krtko. ylin cierpliwie popuszcza i ciga lin, wspierajc si stop o porcz. W tej postawie zachowywa rwnowag i mg rozglda si dookoa. Ale nigdzie nie dostrzega adnych zmian. Dopiero gdy kapitan wrci po raz szsty i powiedzia: No dosy. Chodmy ylinowi przemkno nagle przez myl, e ruda, zamglona ciana po lewej chmury nad powierzchni Jowisza - wyranie si zbliya. W kabinie nawigacyjnej panowa porzdek. Michai Antonowicz wymit odamki i siedzia teraz na zwykym miejscu nastroszony, w futrzanej kurtce nacignitej na kombinezon. Z jego ust wydobyway si oboczki pary - w kabinie byo chodno. Bykow usiad w fotelu, oparszy rce na kolanach bacznie przyglda si wpierw nawigatorowi, a potem ylinowi. Nawigator i ylin milczeli wyczekujco. - Zaatae dziury? - zapyta nawigatora kapitan. Michai Antonowicz kilkakrotnie kiwn gow. - Jest szansa - rzek Bykow. Michai Antonowicz wyprostowa si i gono wcign powietrze do puc. ylin z przejcia przekn lin. - Jest szansa - powtrzy Bykow - Ale bardzo znikoma. I w zasadzie nierealna. - No gadaj, Aloszeka - poprosi cicho nawigator. - Zaraz powiem. - Bykow zakaszla. - Szesnacie procent zwierciada nie nadaje si do niczego. Chodzi wic o to, czy moemy wykorzysta pozosta powierzchni zwierciada, to znaczy osiemdziesit cztery procent? Nawet mniej ni osiemdziesit cztery, poniewa jakie dziesi procent powierzchni znajduje si poza kontrol- zosta zniszczony system komrek kontrolnych. Nawigator i ylin trwali w milczeniu, wycigajc szyje. - Moemy - odpowiedzia na postawione przez siebie pytanie Bykow. - W kadym razie moemy sprbowa. Ogniskow spalania plazmy naley przemieci tak, by skompensowa asymetri uszkodzonego zwierciada. - To jasne - rzek ylin drcym gosem. Bykow spojrza na niego. To nasza ostatnia szansa. Ja z Iwanem zajm si przestrojeniem puapek magnetycznych. Iwan z powodzeniem moe pracowa. A ty, Misza, obliczysz nam nowe

pooenie ogniskowej spalania z uwzgldnieniem schematu uszkodze. Schemat zaraz dostaniesz. To szalestwo, ale taka jest nasza jedyna szansa. Spoglda na nawigatora i gdy Michai Antonowicz podnis gow, ich wzrok si spotka. Obaj zrozumieli si doskonale i w lot. Tak, mog nie zdy. Tam w dole, w warunkach potwornego cinienia korozja zaczyna zera kadub statku i statek moe si rozpuci jak kostka cukru w gorcej wodzie, zanim zd zakoczy prac. I nie mona nawet o tym marzy, by w zupenoci skompensowa asymetri. I wreszcie, e nikt nigdy nie prbowa prowadzi statku z tak kompensacj na silniku osabionym co najmniej ptorakrotnie. - To nasza jedyna szansa - podkreli z naciskiem Bykow. - Zrobi si, Loszeka - obieca Michai Antonowicz. - Obliczy now ogniskow to proste. Zrobi si. - Zaraz dam ci schemat martwych fragmentw - powtrzy Bykow. - Musimy si bardzo pieszy. Wkrtce nastpi przecienie i wwczas niezwykle trudno bdzie pracowa. A jeli spadniemy bardzo gboko, wczenie silnika stanie si niebezpiecznie, gdy moe spowodowa reakcj acuchow w stonym wodorze. - Pomyla jeszcze chwil i doda: Wtedy zamienimy si w gaz. To jasne - powiedzia ylin. Pali si do roboty, chcia si za ni zabra ju, natychmiast. - Schemat, Loszeka, schemat - zapiszcza cienkim gosem Michai Antonowicz, wycigajc do o krtkich palcach. Na tablicy pulpitu awaryjnego zamigotay trzy kolorowe wiateka. - No tak - stwierdzi Michai Antonowicz. - W rakietach awaryjnych koczy si paliwo. Gwizda na to - powiedzia, wstajc Bykow.

ROZDZIA 3 LUDZIE W OTCHANI 1. Planetolodzy zabawiaj si, a nawigator zostaje przyapany na przemycie.
- aduj - rzek Jurkowski. Wisia wanie przy peryskopie z twarz przycinit do zamszowego wizjera okularu. Wisia w pozycji poziomej, brzuchem w d, z nogami i rkami rozrzuconymi szeroko, a obok niego w powietrzu pywa gruby dziennik obserwacji oraz wieczne piro. Molliar zrcznie odsun pokryw komory, wycign ze stojaka pojemnik z bombosondami i, podpychajc go z gry i z dou, z wysikiem umieci w prostoktnym otworze komory nabojowej. Pojemnik powoli i cicho wlizn si na miejsce. Molliar zaryglowa pokryw i szczkn zamkiem. - Gotowe, Waldemar - powiedzia. Molliar w warunkach niewakoci trzyma si wietnie. Co prawda, czyni niekiedy gwatowne i nieostrone ruchy i zawisa pod sufitem, tak e trzeba go byo ciga w d. Od czasu do czasu chwytay go rwnie mdoci, ale jak na nowicjusza, ktry po raz pierwszy trafi w stan niewakoci, trzyma si dobrze. - Gotowe - rzek Dauge, obsugujcy spektrograf egzosferyczny. - Pal! - zakomenderowa Jurkowski. Dauge nacisn cyngiel. Du-du-du-du - zadudnio gucho w komorze, a rwnoczenie tik-tik-tik - zaterkota zamek spektrografu. Jurkowski widzia przez peryskop, jak w pomaraczowej mgle, przez ktr przedziera si w tej chwili Tachmasib, wybuchay jeden po drugim i szybko niosy si w gr biae kbki pomieni. Dwadziecia rozbyskw, dwadziecia wybuchw bombosond, powodujcych promieniowanie mezonw. - W-wspaniale - szepn Jurkowski. Na zewntrz roso cinienie. Bombosondy rway si coraz bliej. Spadanie ich byo hamowane bardzo silnie. Dauge spogldajc na przyrzdy pomiarowe spektroanalizatora, mwi gono do dyktafonu: - Wodr molekularny - osiemdziesit jeden, trzydzieci pi, hel - siedem, jedenacie,

metan - cztery, szesnacie, amoniak -jeden, zero, jeden... Prek niezidentyfikowany wzmacnia si... Mwiem im: zainstalujcie automat do przekazywania pomiarw, tak przecie nie mona... - S-spadamy - rzek Jurkowski. - Strasznie s-spadamy... -M-metanu ju ledwie czcztery... Dauge obracajc si, odczytywa z wielk wpraw dane z przyrzdw pomiarowych. - Jak dotychczas wszystko si zgadza z Kangrenem - powiedzia. - Prosz, batymetr ju nie dziaa. Cinienie - trzysta atmosfer. Dalej nie bdziemy ju mogli mierzy. - Dobra - przerwa mu Jurkowski. - aduj. - A czy warto? - odpar Dauge. - Batymetr wysiad. Synchronizacja zostaa naruszona. - Sprbujemy jednak - naciska Jurkowski. - -aduj. Obejrza si na Molliara. Ten wolniutko koysa si pod sufitem, umiechajc si smtnie. - cignij go, Grisza - poprosi Jurkowski, Dauge wspi si, chwyci Molliara za nog i cign w d. - Charles - powiedzia wyrozumiale - nie mona robi tak gwatownych ruchw. Zaczepcie si czubkami butw, o tutaj, i trzymajcie si. Molliar ciko westchn i odryglowa pokryw komory. Pusty Pojemnik wyskoczy z komory nabojowej, uderzy go w pier i posoli przesun si w stron Jurkowskiego. Ten si odchyli. - O, znowu! - rzek Molliar tonem winowajcy. - Przepraszam, Waldemar. Och, ten niewako! - -aduj, aduj - pospiesza go Jurkowski. - Soce - oznajmi nagle Dauge. Jurkowski przypad do peryskopu. W pomaraczowej mgle ukazaa si na kilka sekund niewyrana czerwona tarcza. - To ju ostatni raz. - Dauge zakaszla. - Ju trzy razy mwilicie ostami raz - stwierdzi Molliar, ryglujc pokryw, po czym pochyli si, by sprawdzi zamek. - egnaj Soce, jak mawia kapitan Nemo. Ale okazao si, e nie ostatni raz. Gotowe, Waldemar. - Te gotowe - rzek Dauge. - Moe nam si jednak uda zakotwiczy? Do kabiny planetologw wszed Bykow, szczkajc po pododze magnetycznymi podkowami. - Koczycie prac - odezwa si ponurym gosem.

- D-dlaczego? - zapyta Jurkowski, zwracajc si do niego. - Zbyt wielkie cinienie za burt. Jeszcze p godziny i wasze bomby bd si rway tu, w kabinie. - P-pal - rzuci pospieszn komend Jurkowski. Dauge waha si przez moment, nacisn jednak cyngiel. Bykow zaczeka, a przegrzmiao du-du-du w komorze wyrzutni. - No, ju dosy - powiedzia. - Pozatyka wszystkie otwory w aparaturze. T sztuk wskaza na komor wyrzutni - zaryglowa i to na fest. - A o-obserwacje przez p-peryskop mona jeszcze p-prowadzi? - zapyta Jurkowski. - Mona - odpar Bykow. - Bawcie si, jeli chcecie. Odwrci si i wyszed. - No prosz - rzek Dauge. - Wiedziaem od razu. Ni cholery nie wyszo. Nie ma synchronizacji. Wyczy aparatur i zacz wyciga szpul z dyktafonu. - Jo-ohanyczu - zwrci si Jurkowski do Daugego - m-myl, e Aleksiej co wykombinowa, jak sdzisz? - Nie wiem - odpar Dauge i spojrza na niego. - Z czego to wnosisz? - Ma t-takj-jak gb - powiedzia Jurkowski. - Ja go z-znam. Przez dusz chwil wszyscy trwali w milczeniu, tylko Molliar wzdycha gboko, zbierao mu si na mdoci. Potem odezwa si Dauge: - Je mi si chce. Co z zup, Charles? Rozlalicie zup, a my tu godni. Kto dzi jest dyurnym, Charles? - Ja - odpowiedzia Charles. Na myl o jedzeniu zaczo go mdli jeszcze bardziej. Jednak przemg si: - Pjd i zgotuj now zup. - Soce! - krzykn Jurkowski. Dauge przywar podbitym okiem do okularu wizjera. - No widzicie - rzek Molliar. - Znw Soce. - To nie Soce - zaprzeczy Dauge. - T-tak - powiedzia Jurkowski. - To chyba nie Soce. Daleka kula wiata w jasnobrzowej mgle blada, wzdymaa si i rozpywaa w szare plamy, a wreszcie znikna zupenie. Jurkowski patrzy zaciskajc zby, a w skroniach mu upao. egnaj, Soce, pomyla sobie. egnaj, Soce. - Je mi si chce - zoci si Dauge. - Chodmy do kambuza, Charles. Odbi si z wpraw od ciany, podpyn ku drzwiom i otworzy je. Molliar take si odepchn i uderzy gow w gzyms. Dauge zapa go za rk o rozczapierzonych palcach i

wycign na korytarz. Jurkowski sysza, jak Johanycz zwrci si do radiooptyka z pytaniem: - No, jak zdrowie, doskonal-je? - Doskonal-je, chocia y tu trudno - odrzek Molliar. - To nic - pocieszy go Dauge. - Wkrtce si przyzwyczaicie. To nic, pomyla Jurkowski, wkrtce wszystko si skoczy. Spojrza przez peryskop. Wida byo, jak w grze, skd spada planeto-lot, zagszcza si brzowy tuman, a w dole z niesychanych gbi, z bezdennych gbi wodorowej przepaci przewitywao dziwne rowe wiato. Wwczas Jurkowski zamkn oczy. y, pomyla. y jak najduej. y wiecznie. Wczepi obie rce we wosy i mocno zacisn powieki. Straci wzrok, such, oniemie, ale y. Byle czu Soce i wiatr, a obok obecno przyjaciela. Bl, niemoc, al. Tak jak teraz. Z caej siy szarpn rkami za wosy. Niech bdzie tak, jak teraz, byle zawsze tak byo. Raptem usysza, e sapie gono i oprzytomnia. Uczucie dzikiego, straszliwego przeraenia i rozpaczy znikno. Przeywa ju podobne chwile - dwanacie lat temu na Marsie, dziesi lat temu na Golkondzie, a dwa lata temu znw na Marsie. Szalony przypyw pragnienia - y za wszelk cen - pragnienia nirocznego i tak odwiecznego jak sama protoplazma. Jakby zapad na chwil w malign. Ale to mija. Trzeba to umie znie jak bl. I natychmiast zaj si czym konkretnym. Loszka kaza zabezpieczy otwory w aparaturze. Odj donie od twarzy, otworzy oczy i spostrzeg, e siedzi na pododze. Spadanie Tachmasiba zostao przyhamowane, rzeczy z powrotem nabieray wagi. Jurkowski podszed do maego pulpitu i pozatyka w osonie gondoli wszystkie otwory, w ktre wstawiao si czujniki przyrzdw. Nastpnie starannie zaryglowa komor wyrzutni, zebra porozrzucane pojemniki po bombosondach i uoy je porzdnie w stojakach. Zajrza jeszcze w peryskop i wydao mu si - chyba tak byo rzeczywicie - e mga w grze zgstniaa, a rowa jasno w dole przybraa na sile. Pomyla sobie, e na tak gboko w atmosfer Jowisza nie przenikn jeszcze aden czowiek, moe tylko sawnej pamici Sierioa Pietruszewski, ale i on prawdopodobnie zginaj wczeniej przy wybuchu statku. Mia take rozbite zwierciado. Jurkowski wyszed na korytarz i skierowa si do kajuty oglnej, zagldajc po drodze kolejno do wszystkich kajut. Tachmasib jeszcze spada, chocia z kad minut wolniej, i Jurkowski szed na palcach, jak gdyby pod wod, balansujc rkami i od czasu do czasu mimowolnie podskakujc. W opustoszaym korytarzu nagle zabrzmia stumiony krzyk Molliara, podobny do zawoania bojowego: Jak zdrowie, Gregoire, doskonal-je?. Widocznie Daugemu udao si

wprawi radiooptyka w zwyky nastrj. Odpowiedzi Gregoirea Jurkowski nie sysza, Doskonal-je - bkn pod nosem, nie zauwaajc nawet, e si niejaka. Mimo wszystko, doskonale. Zajrza do kajuty Michaia Antonowicza. W kajucie byo ciemno i unosi si tu dziwny aromat. Jurkowski wszed i zapali wiato. Porodku pokoju poniewieraa si rozdarta na strzpy walizka. Jurkowski nigdy dotychczas nie widzia walizki w takim stanie. Mogaby tak wyglda, gdyby wybucha w niej ktra z bombosond. Matowy sufit i ciany kajuty byy zachlapane czym liskim i brzowym. Od tych plam bia ostra, smakowita wo. Midie z przyprawami korzennymi, odgad od razu Jurkowski. Sam bardzo lubi midie z przyprawami, niestety, byy one stanowczo zakazane jako poywienie dla kosmonautw. Obejrza si wok i dostrzeg tu nad drzwiami lnic czarn plam - dziur po uderzeniu meteorytu. W gondoli przeznaczonej dla ludzi wszystkie kabiny byy hermetyczne. W razie uderzenia meteorytu dopyw powietrza do nich zostawa automatycznie wstrzymany a do chwili, gdy smooplast lepka i gsta substancja stanowica warstw kaduba - zacign szczelnie dziury. Wszystko trwa nie wicej ni sekund, dwie, ale w tym czasie cinienie w kabinie moe powanie spa. Nie jest to zbyt grone dla czowieka, ale miertelne dla przemycanych konserw. Puszki po prostu wybuchaj. Szczeglnie za konserwy z przyprawami aromatycznymi. Przemyt, pomyla Jurkowski. Stary akomczuchu! No, kapitan da ci szko. Bykow nie toleruje przemytu. Jurkowski jeszcze raz rozejrza si po kajucie i zauway, e czarna plama dziury srebrzy si z lekka. Aha, pomyla, kto zametalizowa ju dziury. Susznie, gdy w przeciwnym razie pod takim cinieniem uszczelki ze smooplastu wcisnoby do rodka. Jurkowski zgasi wiato i wrci na korytarz. W tej chwili zda sobie spraw, e jest zmczony, cae ciao ciyo jak nalane oowiem. O, niech to diabli, jak si rozkleiem!, pomyla i nagle poczu, e tama, na ktrej by zawieszony mikrofon, wpija mu si w szyj. Zrozumia, 0 co chodzi. Lot si koczy. Za kilka minut sia cikoci zwikszy si dwukrotnie i nad gow bdzie dziesi tysicy kilometrw zagszczonego wodoru, a pod nogami szedziesit tysicy kilometrw bardzo gstego, ciekego i zestalonego wodoru. Kady kilogram ciaa bdzie way dwa kilogramy albo i wicej. Biedny Charles, pomyla Jurkowski. Biedny Misza. - Waldemar! - zawoa za jego plecami Molliar. - Waldemar, pomcie nam wie zup. Co bardzo cika ta zupa. Jurkowski obejrza si za siebie. Dauge i Molliar, czerwoni i spoceni, cignli przez

wejcie do kambuza chwiejcy si stolik na kkach. Na stoliku dymiy z lekka trzy rondle. Jurkowski ruszy ku nim i nagle poczu, e mu si zrobio ciko. Molliar zawoa cicho ach i usiad na pododze. Tachmasib zatrzyma si. Tachmasib przyby wraz z zaog, pasaerami i adunkiem na sw kocow stacj.

2. Planetolodzy drcz nawigatora, a radiooptyk zadrcza planetologw.


- Kto gotowa ten obiad? - zapyta Bykow. Kolejno obrzuci wszystkich wzrokiem, po czym znw spojrza na rondle. Michai Antonowicz oddychajc ciko, ze wistem zwali si piersi na st. Twarz mia czerwon i obrzmia. - Ja - rzek niemiao Molliar. -A o co chodzi? - zapyta Dauge. Wszyscy mwili ochryple, z wyranym trudem wyrzucajc z siebie sowa. Molliar skrzywi si w umiechu i pooy na wznak na kanapie. Zrobio mu si niedobrze. Tachmasib ju przesta spada i sia cikoci stawaa si nie do zniesienia. Bykow popatrzy na Molliara. - Ten obiad was zabije - rzek. - Zjecie i wicej ju nie wstaniecie. Zmiady was, rozumiecie? - O, niech to diabli! - odezwa si zgnbiony Dauge. - Zapomniaem o sile cikoci. Molliar lea z zamknitymi oczami i ciko oddycha. Usta mia szeroko otwarte. - Zjemy troch bulionu - owiadczy Bykow. - I to wszystko. Wicej ani odrobiny. Spojrza na Michaia Antonowicza i skrzywi si w niedobrym umiechu. - Ani odrobiny powtrzy. Jurkowski wzi yk wazow i zacz nalewa bulion do talerzy. - Ciki obiad - oceni. - Pachnie smakowicie - powiedzia Michai Antonowicz. - Moe jednak dolejesz mi jeszcze odrobink, Woodieka? - Starczy - rzek ostro Bykow. Jad bulion powoli, trzymajc yk po dziecinnemu w zacinitej pici umazanej smarem grafitowym. Wszyscy jedli w milczeniu. Molliar podnis si z trudem i znw opad. - Nie mog - rzek. - Darujcie, ale nie mog. Bykow odoy yk i wsta. - Wszystkim pasaerom polecam pooy si w amortyzatorach - powiedzia. Dauge przeczco pokrci gow. - Jak sobie chcecie. Ale Molliara bezwzgldnie pooy do amortyzatora. - Dobra - rzek Jurkowski. Dauge wzi talerz, usiad na kanapie obok Molliara i zacz go karmi yk jak

chorego. Molliar gono yka bulion, nie otwierajc oczu. - A gdzie Iwan? - zapyta Jurkowski. - Na wachcie - odrzek Bykow. Wzi rondel z resztkami zupy i ruszy w stron luku, stpajc ciko na sztywnych nogach. Jurkowski z zacinitymi ustami spoglda na jego przygarbione plecy. - No, dosy, chopcy - westchn aonie Michai Antonowicz. - Zaczynam si odchudza. Tak przecie nie mona. Teraz strach pomyle, wa ponad dwiecie kilo z hakiem. A bdzie jeszcze gorzej. Wci jeszcze troch spadamy. Odchyli si do tyu na oparcie fotela i zoy obrzmiae donie na brzuchu. Potem troch si jeszcze powierci, pooy rce na boczne oparcie i prawie natychmiast zasn. - pi, grubas - oznajmi Dauge, spogldajc na niego. - Statek ginie, a nawigator kima. No, zjedz jeszcze yeczk, Charles. Za tat. No tak. A teraz za mam. - Nie mog, darujcie - wymamrota Molliar. - Nie mog. Poo si. - Pooy si i zacz co bredzi po francusku. Dauge odstawi talerz na st. - Michai - zawoa cicho. - Misza. Michai Antonowicz chrapa gono. - Z-zaraz go ob-budz - rzek Jurkowski. - Michai - odezwa si przymilnie - mmidie. M-midie z przyprawami. Krutikow wzdrygn si i przebudzi. - Co? - wymamrota. - Co? - Nieczyste s-sumienie - rzek Jurkowski. Dauge spojrza na nawigatora badawczym wzrokiem. - Co wy tam wyprawiacie w swojej kabinie? - powiedzia. Michai Antonowicz zamruga zaczerwienionymi powiekami, potem zacz si moci w fotelu i prbowa wsta, ledwo syszalnie szepczc: -Ach, zapomniaem na amen... - Sied - powiedzia Dauge. - No w-wic, co w tej k-kabinie w-wyprawiacie? -1 po kie licho? - Nic szczeglnego - zwierzy si Michai Antonowicz i spojrza na luk do kabiny. Naprawd nic takiego, chopcy, tylko tak... - M-misza - nie dowierza Jurkowski - p-przecie widzimy, e k-kapitan co tam sobie w-wykombinowa. - Gadaj, grubasie - rozzoci si Dauge. Nawigator znw prbowa wsta. - S-sied - rzuci Jurkowski bezlitonie. - Midie. Z przyprawami. Gadaj.

Michai Antonowicz poczerwienia jak burak. - Nie jestemy dziemi - rzek Dauge. - Nieraz ju zagldalimy mierci w oczy. Po kie licho robicie jakie sekrety? - Jest szansa - ledwie syszalnie wymamrota nawigator. - Szansa jest zawsze - odpali Dauge. - Gadaj konkretnie. - Znikoma szansa - rzek Michai Antonowicz. - Ale prawda, czas ju na mnie. - Co oni tam robi? - zapyta Dauge. - Loszka i Iwan? Michai Antonowicz popatrzy smutno na luk do kabiny. - Bykow nie chce wam mwi - szepn. - Nie chce niepotrzebnie rozpala w was nadziei, Aleksiej ma nadziej wyrwa si std. Oni tam przemontowuj system puapek magnetycznych... I dajcie mi spokj, prosz! - wrzasn przeraliwie piskliwym gosem, jako zdoa si podnie i podrepta do kabiny. - Mon Dieu - szepn Molliar i znw pooy si na wznak. - A wszystko to bzdury, mielenie jzorem - rzek Dauge. - Oczywicie, Bykow nie potrafi siedzie z zaoonymi rkami, nawet gdy kostucha siga do garda. Chodmy. Chodmy, Charles, pooymy was do amortyzatora. Rozkaz kapitana. Wzili Molliara pod rce z obu stron, dwignli z kanapy i wyprowadzili na korytarz. Gowa Molliara chwiaa si na boki. - Mon Dieu - mamrota Molliar. - Darujcie. Ja kosmonauta bardzo kiepski. Ja tylko zwyczajny radiooptyk. Bardzo trudno byo im i i dwiga Molliara, ale mimo to planetolodzy dobrnli do jego kajuty i uoyli radiooptyka w amortyzatorze. Maleki, bezsilny, ciko dyszcy, o zsiniaej twarzy lea w dugiej, o wiele za duej jak na jego wzrost, skrzyni. - Zaraz bdzie wam lepiej, Charles - pociesza go Dauge. Jurkowski kiwn w milczeniu gow i natychmiast skrzywi si czujc bl w krgosupie. - P-polecie sobie, o-odpocznijcie - rzek. - Doskonal-je - odpar Molliar. - Dzikuj, towarzysze. Dauge zamkn wieko i postuka. Molliar odstuka mu w odpowiedzi. - No, dobrze - rzek Dauge. - Teraz przydayby si nam skafandry przeciwko przecieniom... Jurkowski skierowa si ku wyjciu. Na statku znajdoway si tylko trzy skafandry tego typu z przeznaczeniem dla zaogi. W warunkach przecienia pasaerowie powinni byli znajdowa si w amortyzatorach.

Planetolodzy obeszli wszystkie kajuty i pozbierali wszystkie koce oraz poduszki. W kabinie obserwacyjnej dugo mocili si przed peryskopami, oboyli si wszystkim mikkim, co mieli, a potem pooyli si i przez pewien czas trwali w milczeniu. Trudno byo oddycha. Mieli wraenie, e na piersi kadego z nich leg wielokilogramowy ciar. - P-pamitam, jak na studiach p-przechodzilimy prby w-wielkich przecie - rzek Jurkowski. - T-trzeba byo zrzuca w-wag. - Tak - przypomnia sobie Dauge. - Aha, cakiem bym zapomnia. Co to za bzdury z tymi midiami i przyprawami? - D-dobra rzecz, co? - rzek Jurkowski. - Nasz nawigator w-wiz w tajemnicy przed kapitanem k-kilka puszek i one mu wybuchy w w-walizce. - Tak? - zdumia si Dauge. - Znowu? A to akomczuch. I w dodatku przemytnik! Jego szczcie, e Bykow ma teraz gow zaprztnit czym innym. - B-bykow z pewnoci n-nic j-jeszcze n-nie wie - odrzek Jurkowski. I nigdy si nie dowie, pomyla w duchu. Obaj milczeli przez chwil, potem Dauge wzi dziennik obserwacji i zacz go przeglda. Sprawdzili niektre dane pomiarw, potem zaczli dyskutowa na temat ataku meteorytw. Dauge uwaa, e to jaki przypadkowy rj. Jurkowski twierdzi natomiast, e to by piercie. - Piercie wok Jowisza? - rzek z powtpiewaniem Dauge. - Tak - odpar Jurkowski. - Ju dawno to przypuszczaem. A teraz przekonaem si. - Nie - upiera si Dauge. - Jednak to nie piercie. To tylko ppiercie. - Niech bdzie ppiercie - zgodzi si Jurkowski. - Kangren to tga gowa - rzek Dauge. - Obliczenia jego okazay si nadzwyczaj cise. - Niezupenie - odpar Jurkowski. - A to dlaczego? - zdziwi si Dauge. - Dlatego, e wzrost temperatury jest o wiele powolniejszy -wyjani Jurkowski. - To jest wiato wewntrzne typu nieklasycznego - zaoponowa Dauge. - Wanie, nieklasycznego - rzek Jurkowski. - Kangren nie mg tego przewidzie - powiedzia Dauge. - Musia przewidzie - odpar Jurkowski. - Na ten temat tocz si spory ju od stu lat, musia to przewidzie. - Wstyd ci po prostu - powiedzia Dauge. - Tak si wykcae z Kangrenem w Dublinie i teraz ci wstyd. - Och, ty bawanie - rzek Jurkowski. - Przecie braem pod uwag efekty

nieklasyczne. - To wiem - odpar Dauge. - No wic, jeli wiesz - doci mu Jurkowski - to nie gadaj gupstw. - Nie wrzeszcz na mnie - rzek Dauge. - To nie s gupstwa. Efekty nieklasyczne przewidziae, a sam widzisz, co to jest warte. - To ty widzisz, co to jest warte - rozsierdzi si Jurkowski. -Widz, e nie czytae mojej ostatniej pracy. - Dobra - agodzi Dauge - nie zo si. Plecy mi spuchy. - Mnie te - powiedzia Jurkowski, po czym przewrci si na brzuch i stan na czworakach. Nie byo to atwe. Teraz doczoga si do peryskopu i zajrza. - P-popatrz-trz rzek. Patrzyli przez peryskopy. Tachmasib pywa w pustkowiu wypenionym rowym wiatem. Nie byo wida ani jednego przedmiotu, nigdzie adnego poruszenia, niczego co mogoby zatrzyma wzrok. Tylko rwnomierne rowe wiato. Zdawao si im, e patrz wprost na fluoryzujcy ekran. Po duszej chwili milczenia Jurkowski rzek: - Nudy. Poprawi poduszki i znw pooy si na wznak. - Nikt jeszcze tego nie widzia - powiedzia Dauge. - To wiecenie wodoru w stanie staym. - T-takie o-obserwacje - rzek Jurkowski - nie s warte z-zamanego szelga. Moe podczymy do p-peryskopu s-spektrograf? - Bzdury - odpar Dauge, ledwie poruszajc wargami. Opuci si na poduszki i rwnie pooy si na wznak. - Szkoda - powiedzia - przecie nikt jeszcze nigdy tego nie widzia. - J-jak nieznona jest t-taka bezczynno - rzek Jurkowski znudzony. Dauge nagle dwign si, wspar na okciu i pochyli gow, nasuchujc. - Co ci jest? - zapyta Jurkowski. - Cicho - odrzek Dauge. - Posuchaj. Jurkowski zacz nasuchiwa. Skd dolatywa huk, ktry to narasta falami, to znw przycicha jak buczenie gigantycznego trzmiela. Huk zmieni si w pomruk, dolatywa jeszcze skd z gry, a ucich. - Co to? - zapyta Dauge. - Nie wiem - odpar Jurkowski pgosem i usiad. - A moe to silnik? - Nie, to std - Dauge wskaza rk peryskop. - Ano... - Znw zacz nasuchiwa, bo

znw do jego uszu dolecia narastajcy huk. - Trzeba zobaczy - rzek Dauge. Gigantyczny trzmiel umilk, ale po sekundzie zahucza znowu. Dauge dwign si na kolana j wetkn twarz w wizjer peryskopu. - Spjrz! - zawoa. Jurkowski podpez do peryskopu. - Spjrz, jakie to wspaniae! - woa Dauge. W torowej otchani pojawiay si olbrzymie, tczowe kule. Przypominay baki mydlane i mieniy si zielono, niebiesko i czerwono. Byo to bardzo pikne i cakiem niepojte. Kule wzbijay si z przepaci z niskim nasilajcym hukiem, szybko przemieszczay si, znikajc z pola widzenia. Miay rn wielko, wic Dauge uczepi si kurczowo zbatego koa dalmierza. Jedna kula, wyjtkowo wielka i rozkoysana, przemkna cakiem niedaleko. Na moment kabin obserwacyjn wypeni przeraliwie niski, dokuczliwy huk i planetolot lekko si zakoysa. - Hej tam, w obserwatorium - rozleg si w megafonie gos Bykowa. - Co si dzieje za burt? - Co niesychanie dziwacznego - odpowiedzia Jurkowski, pochylajc twarz nad mikrofonem. - Co takiego? - zapyta Bykow. - J-jakie baki - wyjani Jurkowski. - To i sam widz - odburkn Bykow i umilk. - Nie jest to zestalony wodr - powiedzia Jurkowski, prawie si nie zacinajc. Baki znikny. - No tak - rzek Dauge. - rednice. Piset, dziewiset i trzy tysice trzysta metrw. Jeli oczywicie perspektywa nie jest tu wypaczona. Wicej nie zdyem. Co to moe by takiego? W rowej pustce przemkny jeszcze dwie takie baki. Rozleg si narastajcy, gruby, basowy huk, ktry zaraz ucich. - M-maszyna p-planety p-pracuje - rzek Jurkowski. -1 my nigdy nie bdziemy wiedzieli, co si tam dzieje... - Baki w gazie - powiedzia Dauge. - Jaki to moe by gaz -gsto j ak benzyny... Dauge odwrci si. W otwartych drzwiach na progu siedzia Molliar, przytulony skroni do framugi. Skra twarzy z powodu przecienia obwisa mu a na podbrdek. Czoo mia biae, a szyj nalan purpur. - To ja - odezwa si Molliar.

Przewrci si na brzuch i doczoga na swoje stanowisko przy komorze wyrzutni. Planetolodzy przygldali mu si w milczeniu, potem Dauge wsta i wziwszy dwie poduszki, swoj i Jurkowskiego, pomg Molliarowi uoy si. wygodnie. Wszyscy milczeli. - Stlasznie nudno - przemwi wreszcie Molliar. - Nie mog: sam wytrzyma. Chciaoby si porozmawia - mwi radiooptyk, potwornie kaleczc rosyjski. - Bardzo nam bdzie mio, Charles - rzek Dauge zupenie szczerze. - Nam te si nudzi i cay czas sobie rozmawiamy. Molliar sprbowa usi, ale si rozmyli, pooy si znw i oddychajc z trudem spoglda w sufit. - A jak zdrowie, Charles? - zainteresowa si Jurkowski. - Zdrowie doskonal-je - odrzek Molliar z wymuszonym umiechem. - Tylko ycia ju niewiele. Dauge rwnie si pooy i wbi wzrok w sufit. Niewiele, pomyla sobie, duo mniej, ni by si pragno. Zakl pgosem po otewsku. - Co? - zapyta Molliar. - Zakl sobie - objani Jurkowski. Molliar nagle podnis gos: - Drodzy przyjaciele! W tym momencie planetolodzy jak na komend odwrcili si ku niemu. - Drodzy przyjaciele! - powtrzy Molliar. - Co mam pocz Wy jestecie dowiadczonymi kosmonautami! Wspaniaymi ludmi, bohaterami. Tak, bohaterami! Mon Dieu! Czciej patrzylicie mierci w oczy, ni ja spogldaem w oczy dziewczt. - Z ali pokiwa gow. - Zupenie brak mi dowiadczenia. Strach mnie ogarnia i teraz mam ochot duo mwi, ale teraz koniec ju blisko i nie wiem, co powiedzie. Tak, tak, nie wiem, co wam teraz powiedzie Patrzy na Daugego i Jurkowskiego byszczcymi oczami. Dau-gemu wyrwao si niezrcznie: Do diaba - i zaraz obejrza si na Jurkowskiego. Jurkowski lea z rkami zaoonymi pod gow i spode ba spoglda na Molliara. - Do diaba - rzek Dauge. - Zapomniaem ju o rym. - Ch-chcecie, m-mog wam opowiedzie, j-jak p-pewnego razu; ch-chcieli mi ammputowa n-nog - wyjka Jurkowski. - Dobra - rozweseli si Dauge. - A potem Charles opowie nam take co wesoego... - Ach, wy wci sobie artujecie - odpar Molliar. - Mona by te co zapiewa - zaproponowa Dauge. - Gdzie czytaem o tym. Zapiewacie nam, Charles?

-Ach - westchn Charles. - Zupenie si rozkleiem. - A skde! - zaprotestowa Dauge. - Trzymacie si wspaniale, Charles. A to najwaniejsze. Charles trzyma si wspaniale, prawda, Woodia? - O-oczywice - przyzna mu racj Jurkowski. - W-wspaniale. - A kapitan nie pi - cign dalej Dauge dziarskim tonem. -Zauwaylicie to, Charles? Co sobie wykombinowa ten nasz kapitan. - Tak - rzek Molliar. - Tak! Kapitan to wielka nasza nadzieja. - Jeszcze jaka - powiedzia Dauge. - Nawet nie wyobraacie sobie, jaka to dla nas wielka nadzieja. - M-metr dziewidziesit pi - ucili Jurkowski. Molliar rozemia si. - Wci artujecie - rzek. - A my tymczasem bdziemy tu sobie rozmawia i obserwowa - powiedzia Dauge. Chcecie popatrzy w peryskop, Charles? To wspaniae. Jeszcze nikt nigdy tego nie oglda. Dauge podnis si i przywar do peryskopu. Jurkowski spostrzeg, jak nagle zgiy mu si plecy. Dauge obiema rkami uchwyci si wizjera. - O Boe! -krzykn. - Planetolot! W rowej pustce wisia planetolot. By doskonale widoczny, w najdrobniejszych detalach, i znajdowa si mniej wicej o jakie trzy kilometry od Tachmasiba. By to transportowiec fotonowy pierwszej klasy ze zwierciadem parabolicznym; podobnym do rozpostartej spdnicy, z okrg gondol dla ludzi i komor adunkow w ksztacie tarczy z trzema cygarami rakiet awaryjnych, wysunitych daleko w bok na wspornikach. Wisia pionowo i cakiem nieruchomo. By szary, jak na ekranie czarnobiaego filmu. - Kto to moe by? - wyszepta Dauge. - Czyby Pietruszewski? - S-spjrz na zwierciado - rzek Jurkowski. Szary planetolot mia zwierciado obamane na skraju. - Te si chopakom nie poszczcio - stwierdzi Dauge. - Tam jeszcze jeden - odezwa si Molliar. - Ten te ma rozbite zwierciado - rzek Dauge. Drugi planetolot - cakiem identyczny - wisia dalej i bardziej w gbi ni pierwszy. - J-ju wiem - odezwa si nieoczekiwanie Jurkowski. - To nasz Tachmasib. To mmira. By to mira zdwukrotniony. Kilka tczowych baniek wznioso Sle. w szybkim locie z gbiny i widmowe odbicia Tachmasiba zmieniy si, poczy dre i zaniky. Tymczasem z prawej strony, nieco wyej, ukazay si jeszcze trzy widmowe obrazy.

- Jakie cudowne banie - zachwyci si Molliar. - One piewaj. Znw si pooy na wznak. Krew mu posza nosem, smarka i krzywi si, wci popatrujc na planetologw w obawie, e to spostrzeg. Naturalnie, oni tego nie widzieli. - No - rzek Dauge - powiadasz, e tu nudno. - N-nic n-nie mwi - broni si Jurkowski. - Jak to, wanie e mwisz - odpar Dauge. - Cay czas zrzdzisz, e tu nudy. Obaj starali si nie patrze na Molliara. Nie sposb byo zatamowa krwi. Skrzepnie sama. Radiooptyka naleaoby odnie do amortyzatora; ale... To nic, sama skrzepnie. Molliar cicho pociga nosem. - A tam znw mira - obwieci Dauge. - Ale to nie statek. Jurkowski spojrza w peryskop. Niemoliwe, pomyla. To niemoliwe. Ani tu, ani w samym Jowiszu. Pod Tachmasibem powoli przepywa wierzchoek olbrzymiej szarej skay. Jej podstawa tona w rowej mgle. Obok wznosia si inna skaa - naga, o stromych zboczach, poobiona gboko rwnymi szczelinami. A jeszcze dalej wyrastao cae pasmo podobnych ostrych spadzistych szczytw. Cisz w kabinie obserwacyjnej zakciy jakie poskrzypywania, szmery, ledwie dosyszalny huk, przypominajcy dalekie echo grskich lawin. - T-to ju n-nie mira - odezwa si Jurkowski. - To p-przypomina jdro. - Bzdury - sprzeciwi si Dauge. - M-moe jednak J-jowisz ma j-jdro. - Bzdura, bzdura - zirytowa si Dauge. acuch grski cign si pod Tachmasibem bez koca. - O, i tam - rzek Dauge. Sponad skalistych wierzchokw wychyna ciemna, bezksztatna gruda, wyrosa w oczach, zamienia si w poszarpany odam czarnego kamienia i znikna. Natychmiast w lad za ni pojawia si druga i trzecia, a w oddali przewiecaa ledwie dostrzegalnie, jak zatarta plama, jaka okrga szara masa. acuch grski w dole schodzi stopniowo gbiej, a zupenie stracili go z oczu. Jurkowski, nie odrywajc si od peryskopu, zbliy mikrofon do ust. Sycha byo, jak zatrzeszczao mu w stawach. - Bykow - zacz wzywa. - Aleksiej. - Aloszy nie ma, Woodieka - zabrzmia gos nawigatora. Gos by zdyszany i zachrypnity. - Bykow jest przy silniku. - M-misza, znajdujemy si n-nad s-skaami - oznajmi Jurkowski. - Nad jakimi skaami? - przerazi si Michai Antonowicz.

W oddali przesuna si zdumiewajco rwna, jak gdyby wypolerowana gadzizna, olbrzymia rwnina, otoczona pasmem niewysokich wzgrz. Przesuna si i pogrya powoli w rowej mgiece. Jeszcze n-nie r-rozumiemy wszystkiego - przyzna Jurkowski. - Zaraz zobacz, Woodieka - powiedzia Michai Antonowicz. W peryskopie przepywaa jeszcze jedna grzysta kraina. Pyna wysoko w grze, a szczyty byy zwrcone ku doowi. By to dziwny, fantastyczny widok i Jurkowski myla pocztkowo, e to znw mira. Ale to nie by mira. Wwczas zrozumia wszystko. - To nie jdro, Johanyczu. To cmentarzysko. Dauge nic z tego nie zrozumia. - To cmentarzysko wiatw - doda Jurkowski. - Jowisz je pochon. Dauge milcza dugo, wreszcie wyszepta: - C za odkrycia... Piercie, rowe promieniowanie, cmentarzysko wiatw... Szkoda. Wielka szkoda. Odwrci si i zawoa na Molliara. Ten nie odpowiada. Lea z twarz wcinit w podog. Zacignli Molliara do amortyzatora, przywrcili go do przytomnoci, a on, zmordowany i spuchnity, pogry si od razu we nie lub moe zapad w omdlenie. Potem obaj wrcili do kabiny obserwacyjnej i znw przywarli do peryskopu. Pod Tachmasibem, obok Tachmasiba, a od czasu do czasu take ponad Tachmasibem w masach gstego wodoru przesuway si z wolna szcztki niepowstaych wiatw - gry, skay, potworne spkane bryy, przezroczyste szare tumany pyw. Potem Tachmasiba przenioso w bok i w peryskopach widoczne byo tylko czyste, jednostajne, rowe wiato. - Jestem zmordowany jak pies - owiadczy Dauge. Przewrci si na bok, a zatrzeszczao w stawach. - Syszysz? - Sysz - odrzek Jurkowski. - Patrzmy dalej. - Dobra - powiedzia Dauge. - Mylaem, e to jdro - rzek Jurkowski. - To niemoliwe - odpar Dauge. Jurkowski zacz rozciera sobie twarz domi. - To ty tak twierdzisz - powiedzia. - Patrzmy dalej. Wiele jeszcze widzieli i syszeli albo im si tylko tak zdawao, poniewa obaj byli potwornie zmczeni i chwilami ciemniao im w oczach, a wwczas znikay ciany kabiny obserwacyjnej i zostawao tylko jednostajne rowe wiato. Widzieli szerokie, nieruchome zygzaki byskawic, gince gdzie we mgle w grze i w rowej otchani w dole i syszeli, jak w nich samych z metalicznym oskotem pulsoway fioletowe rozbyski. Widzieli jakie

rozkoysane tamy, ktre przepyway tu obok z ostrym wistem. Rozpoznawali we mgle jakie dziwaczne cienie, ktre poruszay si i przemieszczay z miejsca na miejsce i Dauge twierdzi, e s to cienie trjwymiarowe, Jurkowski natomiast dowodzi, e Dauge bredzi. Syszeli wycie, pisk, oskot i jakie dziwne dwiki podobne do ludzkich gosw i Dauge zaproponowa, by je utrwali na dyktafonie, ale w tej samej chwili spostrzeg, e Jurkowski pi, lec na brzuchu. Wwczas uoy go na wznak i znw wrci do peryskopu. Przez otwarte drzwi wpeza do kabiny Warieczka, wlokc brzuchem po pododze. Bya niebieska w kropki. Przylaza do Jurkowskiego i wgramolia mu si na kolana. Dauge chcia j przegna, ale nie mia ju zupenie si. Nie mg nawet unie gowy. A Warieczka ciko robia bokami i mrugaa powoli. Szczecina na jej pysku bya najeona, a pmetrowy ogon drga konwulsyjnie w rytm oddechu.

3. Nodchodzi moment poegna, a radiooptyk nie wie, jak to zrobi.


W takich warunkach trudno byo pracowa, niewyobraalnie trudno. ylin parokrotnie traci przytomno. Serce zamierao i wszystko wok spowijaa czerwona mga. A w ustach przez cay czas czuo si smak krwi. ylin bardzo si tego wstydzi, gdy Bykow pracowa przez cay czas nieprzerwanie, rytmicznie i sprawnie jak maszyna. Kapitan by cay zlany potem, byo mu te niesychanie ciko, ale widocznie potrafi si woli obroni si przed utrat przytomnoci. Ju po dwch godzinach ylin zatraci zupenie wszelk wiadomo celu tej pracy, nie podtrzymyway go ju adne nadzieje ani przywizanie do ycia, ale za kadym razem, gdy si ockn, powraca machinalnie do przerwanej pracy, poniewa czu obok obecno Bykowa. W pewnej chwili oprzytomnia i zorientowa si, e Bykowa nie ma. Wwczas si rozpaka. Ale Bykow wkrtce powrci, postawi przy nim rondelek z zup i rzek: Jedz. ylin zjad i znw zabra si do pracy. Bykow mia blad twarz i ciemnoszkaratn, obrzknit szyj. Oddech jego by szybki i ciki. Milcza. Jeli zdoamy si uratowa, pomyla ylin, nie wezm udziau w adnej ekspedycji midzygwiezdnej, nie bd uczestniczy w ekspedycji na Plutona, nie rusz si nigdzie, dopki nie stan si taki jak Bykow. Taki zwyczajny, a nawet nudny w normalnych warunkach. Taki ponury, a nawet troch mieszny. Taki, e gdy si patrzy na niego, to trudno nawet uwierzy w legend o Golkondzie, w legend o Callisto i inne legendy. ylin doskonale pamita, jak modzi kosmonauci podmiewali si skrycie z Rudego Pustelnika -skd si wzio to dziwaczne przezwisko? - ale nie widzia nigdy, by ktry z pilotw lub uczonych starszego pokolenia wyrazi si kiedykolwiek o Bykowie lekcewaco. Jeli uda si nam uratowa, musz si sta taki jak Bykow. Jeli nie uratuj si, musz umrze jak Bykow. Gdy ylin traci przytomno, Bykow w zacitym milczeniu kontynuowa jego robot. Gdy ylin odzyskiwa przytomno, Bykow bez sowa wraca na swoje stanowisko. Wreszcie Bykow powiedzia: Chodmy - i obaj opucili kabin ukadu magnetycznego. ylinowi wszystko wirowao przed oczami, mia ochot pooy si, wcisn nos w co mikkiego i lee tak, a go podnios. Szed z tyu za Bykowem. Zatrzyma si i mimo wszystko leg twarz na zimnej pododze, ale szybko si ockn i wwczas ujrza tu przy swej gowie but Bykowa. Kapitan przestpowa z nogi na nog ze zniecierpliwienia. ylin przemg si i wylaz z luku. Potem przykucn, eby dokadnie zamocowa pokryw. Zamek nie chcia si podda i ylin zaczaj si z nim siowa pokaleczonymi palcami. Bykow

sta obok, wysoki jak maszt radiowy, i spoglda nieruchomym wzrokiem z gry na d. - Zaraz - gorczkowa si ylin. - Zaraz. Wreszcie zamek si podda. - Gotowe - rzek ylin, prostujc si, nogi dray mu w kolanach. - Chodmy - powiedzia Bykow. Wrcili do kabiny nawigacyjnej. Michai Antonowicz spa w swym fotelu przy maszynie matematycznej. Pochrapywa gono. Maszyna bya wczona. Bykow pochyli si i sign ponad nawigatorem po mikrofon selektora, po czym wyda rozkaz: - Pasaerowie - do kajuty oglnej! - Co? - zapyta Michai Antonowicz, wyrwany gwatownie ze snu. - Co, ju? - Ju - odrzek Bykow. - Chodmy do kajuty oglnej. Ale nie poszed od razu, przez dusz chwil sta i przyglda si w zamyleniu, jak Michai Antonowicz ze zbola min, postkujc dwiga si z fotela. Potem rzek, jakby si nagle ockn: - Chodmy. Ruszyli do kajuty oglnej. Michai Antonowicz od razu podszed do kanapy i usiad, skadajc rce na brzuchu. ylin take usiad, eby opanowa drenie ng, i wlepi wzrok w st. Na stole pitrzya si jeszcze sterta brudnych talerzy. Potem drzwi do korytarza otworzyy si i weszli pasaerowie. Planetolodzy przywlekli Molliara. Wisia wsparty na ramionach planetologw i powczy nogami. W rku trzyma zgniecion chustk do nosa, ca w ciemnych plamach. Dauge i Jurkowski nic nie mwic, umiecili Molliara na kanapie, a sami usiedli po obu jego stronach. ylin przyjrza si im. To tak, pomyla sobie. Czybym i ja mia tak gb? Ukradkiem pomaca si po twarzy. Wydao mu si, e ma bardzo chude policzki, podbrdek za nalany jak u Michaia Antonowicza. Pod skr przebiegy ciarki, jakby w zdrtwiaej nodze. Odsiedziaem sobie fizjonomi, pomyla ylin. - Tak - przemwi Bykow. Siedzia na krzele w rogu i teraz wsta. Podszed do stou i opar si na nim ciko, Molliar ni z tego, ni z owego mrugn do ylina i zakry twarz poplamion chust. Bykow spojrza na niego zimno. - Tak - powtrzy kapitan. - Pracowalimy nad re-kon-strukcj urzdze Tachmasiba. Dokonalimy re-kon-struk-cji. - Mia ogromne trudnoci z wymwieniem tego sowa, ale powtrzy je dwukrotnie z uporem, sylaba po sylabie. - Teraz moemy uruchomi silnik fotonowy. I postanowiem go uruchomi. Ale najpierw chc was uprzedzi o

ewentualnych nastpstwach. Uprzedzam, decyzj ju podjem i nie mam zamiaru pyta was o rad i zdanie... - Do rzeczy, Aleksiej - przerwa mu Dauge. - Decyzja podjta - powiedzia Bykow. - Ale sdz, e macie prawo wiedzie, czym to si moe skoczy. Po pierwsze, wczenie fotoreaktora moe spowodowa wybuch w zgszczonym wodorze wok nas. Wwczas Tachmasib ulegnie kompletnemu zniszczeniu. Po wtre, pierwszy zapon plazmy moe zniszczy zwierciado. To jest moliwe, gdy zewntrzna powierzchnia zwierciada jest ju nadarta przez korozj. Wwczas zostaniemy tutaj i... sami rozumiecie. Po trzecie wreszcie, Tachmasib moe szczliwie wydosta si z Jowisza. - Rozumiemy - rzek Dauge. -I ywno zostanie dostarczona na Amalte - doda Bykow. - -ywno b-bdzie wieki s-sawia B-bykowa - skomentowa Jurkowski. Michai Antonowicz umiechn si blado. Nie do miechu mu byo. Bykow wbi wzrok w cian. - Zamierzam startowa zaraz - poinformowa. - Polecam pasaerom zaj miejsca w amortyzatorach. Wszyscy majzaj miejsca w amortyzatorach. I prosz bez tych waszych kawaw - zwrci si do planetologw. - Przecienie bdzie co najmniej omiokrotne. To wszystko. Inynier pokadowy ylin sprawdzi wykonanie rozkazu i zamelduje mi. Obrzuci wszystkich ponurym spojrzeniem, odwrci si i poszed na sztywnych nogach do kabiny nawigacyjnej. - Mon Dieu - odezwa si Molliar. - To ci ycie. Znw krew mu posza z nosa i zacz po cichu sika. Dauge pokrci gow i powiedzia: - Przydaby si nam teraz jaki szczciarz. Czy jest taki wrd nas? Bardzo by si nam teraz przyda. ylin wsta. - No, towarzysze, ruszajmy - rzek. Pragn, eby wszystko to jak najszybciej si skoczyo. Bardzo pragn, by wszystko byo ju poza nimi. Wszyscy jeszcze siedzieli na swoich miejscach. - Ruszajmy, towarzysze - powtrzy niepewnym gosem. - P-prawdop-podobiestwo sukcesu m-mniej wicej dz-dziesi p-procent - rzek w zamyleniu Jurkowski i zacz rozciera sobie twarz. Michai Antonowicz postkujc dwign si z kanapy.

- Chopcy - rzek - trzeba si chyba poegna. Na wszelki wypadek, wiecie... Wszystko moe si zdarzy - umiechn si aonie. - No, jak si egna, to egna - powiedzia Dauge. - A wic egnajmy si. - A ja znw nie wiem, jak to zrobi - rzek Molliar. Jurkowski wsta. - N-no to - powiedzia - ch-chodmy do am-mortyzatorw. Z-zaraz tu w-wpadnie Bbykow, a w-wtedy... lepiej ju s-spon. R-rk ma ch-chop cik, p-pamitam do ddzisiaj. Dz-dziesi lat. - Tak, tak - zaniepokoi si Michai Antonowicz. - Chodmy, chopcy, chodmy ju... Niech was ucauj. Pocaowa Daugego, potem Jurkowskiego, potem odwrci do Molliara. Molliara ucaowa w czoo. - A gdzie ty bdziesz, Misza? - zapyta Dauge. Michai Antonowicz ucaowa ylina, chlipn gono i odrzek: - W amortyzatorze, jak wszyscy. -A ty.Wania? - Take - odpar ylin, podtrzymujc Molliara. -A kapitan? Wyszli na korytarz i znw przystanli. Pozostao im jeszcze tylko par krokw. - Aleksiej Pietrowicz mwi, e nie dowierza automatom na Jowiszu - wyjani ylin. Sam osobicie poprowadzi statek. - B-bykow jak Bykow - powiedzia Jurkowski, krzywic si w umiechu. - Wwszystkich s-sabych p-podwignie na swych barkach. Michai Antonowicz pochlipujc skierowa si do swej kajuty. - Pomog wam, monsieur Molliar - zaproponowa ylin. - Dobra - zgodzi si Molliar i posusznie wspar si na ramieniu ylina. - Powodzenia i spokojnej plazmy - rzek Jurkowski. Dauge skin gow i wszyscy rozeszli si do swych kajut. ylin zaprowadzi Molliara do jego kajuty i pooy go do amortyzatora. - Jak zdrowie, Waniusza? - zapyta smtnie Molliar. - Doskonal-je? - Doskonale, monsieur Molliar - odpowiedzia ylin. - A jak dziewczta? - wietnie - odpar ylin. - Na Amaltei s wspaniae dziewczta. Umiechn si przymilnie, zamocowa wieko i od razu przesta si umiecha. Niechby to si ju szybciej skoczyo, pomyla. Gdy ruszy korytarzem, wydao mu si, e jest tu teraz strasznie pusto. Zapuka po

kolei w pokrywy wszystkich amortyzatorw, posucha jak mu odpowiedziano stukaniem. Potem wrci do kabiny nawigacyjnej. Bykow siedzia na miejscu starszego pilota. By w ubraniu chronicym od przecie. Ubir ten przypomina kokon jedwabnika, z ktrego wystawaa ruda rozczochrana gowa. Bykow wyglda cakiem normalnie, tyle e by bardzo zy i zmczony. - Gotowe, Aleksieju Pietrowiczu - rzek ylin. - Dobra - powiedzia Bykow i spojrza spod oka na ylina. -Nie boisz si, chopie? - Nie - odpar ylin. Nie ba si rzeczywicie, pragn tylko, eby to wszystko jak najprdzej si skoczyo. I nagle zapragn jeszcze ujrze ojca, jak wychodzi ze stratoplanu, krpy, wsaty, z czapk w doni. I pozna ojca z Bykowem. - No id ju, Iwan - rzek Bykow. - Masz jeszcze dziesi minut czasu. - Spokojnej plazmy, Aleksieju Pietrowiczu - pozdrowi go ylin. - Dzikuj - odpowiedzia Bykow. - Id ju. Musz wytrzyma, pomyla ylin. Niech to diabli, czybym mia nie wytrzyma? Podszed do drzwi swej kajuty i nagle ujrza Warieczk. Warieczka przywara do ciany, peza z trudem, wlokc spaszczony po bokach ogon. Gdy spostrzega ylina, podniosa trjktny pysk i zamrugaa. - Ech, ty azgo - powiedzia ylin. Chwyci Warieczk za odstajc skr na szyi, zawlk do kajuty, zdj wieko amortyzatora i spojrza na zegarek. Potem wrzuci Warieczk do amortyzatora -bya cika i szarpaa mu si w rkach - i sam wlaz do rodka. Lea w kompletnych ciemnociach, sysza, jak szumi mieszanka amortyzacyjna, i powoli przestawa odczuwa ciar ciaa. Byo to bardzo przyjemne uczucie, tylko Warieczka wci si wiercia pod bokiem i kua jego rk szczecin wsw. Musz wytrzyma, powtarza sobie. W kabinie nawigacyjnej Aleksiej Pietrowicz Bykow nacisn wielkim palcem wklsy klawisz startera.

EPILOG AMALTEA, STACJA J Dyrektor Stacji J nie patrzy na zachd Jowisza, a Warieczk cign za ogon.
Zachd Jowisza jest rwnie wspaniay. Z wolna przygasa tozielona una egzosfery i jedna po drugiej zapalaj si gwiazdy, jak diamentowe szpilki powpinane w czarny aksamit. Ale dyrektor Stacji J nie widzia ani gwiazd, ani tozielonej powiaty nad pobliskimi skaami. Spoglda na lodowe pole rakietodromu. Na pole powoli, prawie niezauwaalnie dla oka, opuszcza si potny kadub Tachmasiba. Tachmasib by olbrzymim transportowcem fotonowym pierwszej klasy. Mia tak olbrzymie rozmiary, e nie mona go byo porwna z niczym tutaj, na niebieskozielonej rwninie, pokrytej krgymi, czarnymi plamami. Przez kopu ze spektrolitu wydawao si, e Tachmasib opada sam. W rzeczywistoci jednak cigano go. W cieniu ska, po tej i po drugiej stronie rwniny potne dwigi cigay liny i lnice nitki poyskiway od czasu do czasu w promieniach soca. Soce wyranie owietlao statek. By widoczny cay, poczynajc od olbrzymiej czaszy zwierciada do kulistej gondoli dla ludzi. Nigdy jeszcze na Amalte nie opuszcza si planetolot tak poharatany. Skraj zwierciada by rozbity, a w olbrzymiej czaszy lea nierwny cie. Dwustumetrow rur fotoreaktora pokryway plamy, jakby obsypay j krosty. Rakiety awaryjne na skrconych wspornikach sterczay gupio na wszystkie strony, komora adunkowa przechylia si, jeden jej sektor zosta zgnieciony. Dysk komory adunkowej przypomina spaszczon puszk od konserw, rozdeptan butem z oowiu. Cz ywnoci, oczywicie, przepada, pomyla dyrektor. Co za szalestwa przychodz mi do gowy. Czy to nie wszystko jedno? No tak, Tachmasib nieprdko teraz std wyruszy. - Drogo nas kosztuje ten bulion z kury - stwierdzi wujek Wanoga. - Tak - odburkn dyrektor. - Bulion z kury. Dajcie spokj, Wanoga. Przecie tak nie mylicie. Co ma do tego bulion z kury? - No jake - odpar Wanoga. - Ludzie musz mie porzdne jedzenie. Planetolot opad na rwnin i pogry si w cie. Teraz wida byo tylko saby

zielonkawy poblask na bokach z tytanu, potem zabysy tam wiata i migny malekie czarne postacie. Kosmaty grzbiet Jowisza skry si za skay, ktre poczerniay i jakby urosy, a na mgnienie rozwietlia si wyranie jaka rozpadlina i ukazay si kratownice anten. W kieszeni dyrektora cicho odezwa si radiofon. Dyrektor wycign paskie pudeko i nacisn klawisz odbioru. - Sucham - powiedzia. Dyurny stacji oznajmia popiesznie wesoym i swobodnym gosem: - Towarzyszu dyrektorze, kapitan Bykow z zaog oraz pasaerami przyby na stacj i oczekuje was w waszym gabinecie. - Ju id - odpowiedzia dyrektor. Razem z wujkiem Wanoga zjechali wind i skierowali si do gabinetu. Drzwi byy otwarte na ocie. W gabinecie zebrao si wiele osb. Wszyscy rozmawiali i miali si. Ju w korytarzu dyrektor usysza radosne woanie: - Jak zdrowie? Doskonal-je? Jak chopcy? Doskonal-je? Dyrektor nie wszed od razu, zatrzyma si przez chwil w progu, szukajc wzrokiem przybyych. Wanoga dysza gono tu nad jego uchem, czuo si, e si umiecha ca gb. Zobaczyli Molliara z wosami mokrymi jeszcze po kpieli. Molliar gestykulowa zamaszycie i chichota. Wok niego stay dziewczta - Zojka, Halina, Nadieka, Jenny, Jurijko, wszystkie dziewczta Amaltei - i te si miay. Molliar zawsze stara si zgromadzi wok siebie wszystkie dziewczta. Potem dyrektor ujrza Jurkowskiego, a waciwie tylko jego gow sterczc ponad innymi oraz jakiego koszmarnego stwora na jego ramieniu. Stwr krci pyskiem i od czasu do czasu potwornie ziewa. Warieczk pocigano za ogon. Daugego nie byo wida, za to byo sycha nie gorzej od Molliara. - No, nie wszyscy naraz! Pucie mnie chopcy! Oj, oj! - woa Dauge. Z boku sta jaki wysoki, nieznajomy chopak, bardzo przystojny, ale zbyt blady wrd reszty opalonych ludzi. Z chopcem rozmawiao z oywieniem kilku tutejszych planetopilotw. Michai Antonowicz Krutikow siedzia w fotelu przy biurku dyrektora. Co tam opowiada, klaszczc w mae donie i od czasu do czasu podnosi do oczu zmit chusteczk. Bykowa dostrzeg ostatniego. By blady, prawie zsiniay i wosy mia niemal miedziane. Oczy podsinione, podbite, jak ludzie po przejciu wielkich i dugotrwaych przecie mia zaczerwienione. Mwi co, ale tak cicho, e dyrektor nie mg niczego zrozumie i widzia tylko, e Bykow mwi wolno, z trudem poruszajc wargami. Bykow siedzia w towarzystwie kierownikw wydziaw oraz dowdcy rakietodromu. Tworzyli

najspokojniejsz grup w gabinecie. Bykow podnis wzrok i dostrzeg dyrektora. Wsta, przez gabinet przelecia szept i wszyscy natychmiast umilkli. Ruszyli sobie na spotkanie, pobrzkujc magnetycznymi podkowami na metalowej pododze. Spotkanie ich nastpio w pokoju. Ucisnli sobie donie i tak trwali, przez chwil znieruchomiali i milczcy. Potem Bykow cofn do i zameldowa: - Towarzyszu Kangren, planetolot Tachrnasib przyby z adunkiem.

STAYCI

PROLOG
Podjecha czerwono-biay autobus. Odlatujcych poproszono o zajcie miejsc. - C, wchodcie - powiedzia Dauge. Bykow warkn: - Zdymy. Zanim si usadowi... Patrzy spode ba, jak pasaerowie jeden po drugim niespiesznie wchodz do autobusu. Byo ich ze stu. - To potrwa co najmniej pitnacie minut - zauway Grisza. Bykow spojrza na niego surowo. - Zapnij koszul - powiedzia, - Tato, przecie gorco - sprzeciwi si Grisza. - Zapnij koszul - powtrzy Bykow. - Nie chod taki rozmamany. - Nie bierz przykadu ze mnie - dorzuci Jurkowski. - Ja ju mog, ty jeszcze nie. Dauge popatrzy na niego i odwrci wzrok. Nie mia ochoty patrze na jego zarozumia, obwis twarz, wydt pogardliwie doln warg, na cik teczk z monogramem, na ekskluzywny garnitur 2 rzadkiego stereosyntetyku. Wola ju oglda wysokie przezroczyste niebo, czyste, niebieskie, bez jednej chmurki, nawet bez ptakw - nad portem lotniczym ich stada rozganiano ultradwikowymi syrenami. Bykow-junior pod uwanym spojrzeniem Bykowa-seniora zapina guzik przy konierzyku. - Na kosmodromie startoplanie poprosz o butelk essentukw i wypij... - powiedzia zamylony Jurkowski. - Wtroba? - spyta podejrzliwie Bykow-senior. - Dlaczego akurat wtroba? - mrukn Jurkowski. - Po prostu jest mi gorco. Poza tym, powiniene wiedzie, e essentuki na ataki nie pomagaj. - Wzie chocia swoje tabletki? - zapyta Bykow. - Co si do niego przyczepi? - nie wytrzyma Dauge. Wszyscy spojrzeli na niego. Dauge spuci oczy i mrukn przez zby: -Nie zapomnij, Wadimir. Natychmiast po przybyciu na Syrt trzeba przekaza paczk Arnautowowi. - Jeli Amautow jest na Marsie. - Jurkowski wzruszy ramionami. - Oczywicie. Prosz tylko, eby nie zapomnia.

- Ju ja mu przypomn - obieca Bykow. Zamilkli. Kolejka do autobusu stopniowo si zmniejszaa. - Wiecie co, idcie ju - powiedzia Dauge. - Tak, ju pora - westchn Bykow. Podszed do Daugego i obj go. - Nie smu si, Johanycz - doda cicho. - Do widzenia. Nie smu si. Mocno cisn Daugego dugimi kocistymi rkami. Dauge odepchn go lekko i odpar: - Spokojnej plazmy. Ucisn do Jurkowskiemu. Jurkowski zamruga oczami, jakby chcia co powiedzie, ale tylko obliza wargi. Nachyli si, podnis z trawy swoj eleganck teczk, przez chwil obraca j w rkach, po czym znw pooy na trawie. Dauge nie patrzy na niego. Jurkowski jeszcze raz podnis teczk. - Nie am si, Grigorij - powiedzia z alem. - Postaram si - odpar sucho Dauge. Na stronie Bykow pgosem dawa synowi ostatnie polecenia. - Bd teraz miy dla mamy. adnych podwodnych zabaw. - Dobrze, tato. - adnych rekordw. - Dobrze, tato. Nie martw si. - Mniej myl o dziewcztach, wicej o mamie. - Dobrze, tato, dobrze. - Pjd ju - szepn Dauge. Odwrci si i powlk w stron budynku portu lotniczego. Jurkowski patrzy za nim. Dauge by malutki, zgarbiony i bardzo stary. - Do widzenia, wujku Woodia - powiedzia Grisza. - Do widzenia, may. - Jurkowski przez cay czas patrzy za Daugem. - Odwiedzaj go... Ot tak, zajd, herbaty si napij... On ci lubi... Grisza skin gow. Jurkowski nadstawi mu policzek, poklepa po ramieniu i wszed za Bykowem do autobusu. Ciko stpajc wszed po stopniach, usiad obok Bykowa i rzek: - Mogliby odwoa rejs. Bykow spojrza na niego zdumiony. - Jaki rejs? Nasz? - Tak, nasz. Daugemu byoby lej. Albo eby medycy nas wszystkich odrzucili. Bykow sapn, ale nie odezwa si ani sowem. Gdy autobus ruszy, Jurkowski znowu

zacz: - Nawet nie chcia mnie obj. I dobrze zrobi. Nie powinnimy lecie bez niego. To niesprawiedliwie. Nieuczciwie. - Przesta - przerwa mu Bykow. Dauge wszed po granitowych schodach portu lotniczego i obejrza si. Czerwona plamka autobusu peza przy horyzoncie. Tam w rowej mgiece wida byo stokowate sylwetki liniowcw pionowego startu. - Gdzie ci podwie, wujku? Do instytutu? - spyta Grisza. - Moe by - odpar Dauge. Nie chce mi si nigdzie jecha, pomyla. Zupenie nigdzie. Ciko... Nie sdziem, e bdzie tak ciko. Przecie nie zdarzyo si nic nowego ani nieoczekiwanego. Wszystko to dawno wiedziaem i dawno przetrawiem. I dawno po cichu przebolaem... Nikt nie chce okazywa saboci... Wszystko jest sprawiedliwe i uczciwe. Pidziesit dwa lata. Cztery silne napromieniowania. Zniszczone serce. Zszargane nerwy. Nawet krew nie wasna. Dlatego nigdzie nie bior, odrzucaj. Woodi Jurkowskiego bior. A tobie mwi: Grigoriju Johanyczu powiniene je, co daj, i spa, gdzie poo. Pora, mwi, Grigoriju Johanyczu, modych uczy. A czego ich uczy? Dauge zerkn ktem oka na Grisz. Wyrs na schwa... miaoci go uczy? Zdrowia? Wicej mu nic nie potrzeba. Zostaem sam. Sam z setk artykuw, ktre si zestarzay. I z kilkoma ksikami, ktre zestarzej si wkrtce. I ze saw, ktra zestarzeje si najszybciej. Odwrci si i ruszy w stron chodnego westybulu. Grisza Bykow szed obok niego. Koszul znowu mia rozpit. Westybul wypenia gwar przyciszonych rozmw i szelest gazet. Na wielkim, zajmujcym p ciany wklsym ekranie pokazywano jaki film, kilku ludzi, zatopionych w fotelach patrzyo na ekran, trzymajc przy uszach lnice pudeeczka fonoprojektorw. Gruby cudzoziemiec o wschodnich rysach sta obok bufetu-automatu. Przed wejciem do baru Dauge nagle si zatrzyma: - Chod, imienniku, napijemy si - powiedzia. Grisza popatrzy na niego ze zdumieniem i alem. - Po co, wujku Grisza? - odezwa si proszco. - Po co? Nie trzeba. - Uwaasz, e nie trzeba? - spyta w zadumie Dauge. - Oczywicie, e nie trzeba. To na nic, sowo daj. Dauge przechyli gow, zmruy oczy i spojrza na niego. - Czy tobie si czasem nie zdaje - zacz zjadliwie - e rozkleiem si dlatego, bo odstawili mnie na bocznic? e nie mog y bez tych wszystkich przepaci i przestrzeni? W

nosie mam te przepaci! Chodzi o to, e zostaem sam... Rozumiesz? Sam! Po raz pierwszy w yciu zostaem sam! Grisza obejrza si zakopotany. Gruby cudzoziemiec patrzy na nich. Dauge mwi cicho, ale Grisza mia wraenie, e syszy go caa sala. - Dlaczego zostaem sam? Za co? Dlaczego wanie ja... wanie ja mam by sam? Przecie nie jestem najstarszy, mj imienniku. Michai jest starszy ode mnie, twj ojciec te... - Dla wujka Miszy to te ostatni rejs - przypomnia niemiao Grisza. - Tak - przyzna Dauge. - Zestarza si nasz Misza... No, wchod, napijemy si. Weszli. W barze byo pusto, tylko przy stoliku pod oknem siedziaa pikna kobieta. Siedziaa nad pustym kieliszkiem, opierajc podbrdek na splecionych palcach i spogldaa przez okno na betonowe pole kosmodromu. Dauge przystan i ciko opar si o najbliszy stolik. Nie widzieli si dwadziecia lat, ale pozna j od razu. W gardle poczu sucho i gorycz. - Co z tob, wujku? - spyta zaniepokojony Bykow-junior. Dauge wyprostowa si. - To moja ona - odpar spokojnie. - Chodmy. - Jaka znowu ona? - przerazi si Grisza. - Moe poczekam w samochodzie? - spyta. - Gupstwa. Chodmy. Podeszli do stolika. - Witaj, Masza - odezwa si Dauge. Kobieta podniosa gow. Patrzya na niego szeroko otwartymi oczami. Powoli odchylia si na oparcie krzesa. - Ty... nie odleciae? - spytaa. -Nie. - Lecisz pniej? - Nie. Zostaj. Nadal patrzya na niego szeroko otwartymi oczami. Rzsy miaa mocno umalowane. Pod oczami siateczk zmarszczek. I duo zmarszczek na szyi. - Jak to - zostajesz? - spytaa nieufnie. Chwyci rk za oparcie krzesa. - Moemy posiedzie z tob? - zapyta. - To Grisza Bykow. Syn Bykowa. Umiechna si tym swoim mechanicznym, obiecujco-olniewajcym umiechem, ktrego Dauge tak nienawidzi. - Bardzo mi mio - rzeka. - Siadajcie, chopcy. Usiedli. - Maria Siergiejewna - przedstawia si, patrzc na Grisz. -Jestem siostr Wadimira Siergiejewicza Jurkowskiego.

Grisza spuci oczy i ukoni si lekko. - Znam paskiego ojca - cigna ju bez umiechu. - Wiele mu zawdziczam, Grigoriju... Aleksiejewiczu... Grisza milcza. Czu si niezrcznie, nic nie rozumia. Dauge spyta nienaturalnym gosem: - Czego si napijesz, Masza? - Dejmo - odrzeka z olniewajcym umiechem. - To bardzo mocne? - chcia wiedzie Dauge. - Zreszt, wszystko jedno. Grisza, przynie dwa dejmo. Patrzy na ni, na jej gadkie, opalone rce, na lekk jasn sukni z odrobin zbyt gbokim dekoltem. Wygldaa zdumiewajco dobrze i modo jak na swoje lata. Nawet warkocze byy dokadnie takie same, cikie, grube, brzowe, bez jednego siwego wosa, opite wok gowy. Umiechn si, rozpi powoli ciepy paszcz i zdj ciep czapk z nausznikami. Jej twarz drgna na widok jego ysej czaszki z rzadk srebrn szczecin wok uszu. Znowu si umiechn. - Co za spotkanie - powiedzia. - Skd si tu wzia? Czekasz na kogo? - Nie - odpara. - Na nikogo nie czekam. Spojrzaa w okno i on nagle zrozumia. - Odprowadzaa - powiedzia cicho. Skina gow. - Kogo? Czyby nas? -Tak. Jego serce zamaro na uamek sekundy. - Mnie? - spyta. Podszed Grisza i postawi na stoliku dwa spotniae kielichy. - Nie - odpara. - Woodi? - spyta z gorycz. -Tak. Grisza po cichutku odszed. - Co za miy chopiec - powiedziaa. - Ile ma lat? - Osiemnacie. - Naprawd? Zabawne! Wcale nie jest podobny do Bykowa. Nawet nie jest rudy. - Tak, czas pynie - powiedzia Dauge. - Ja te ju nie latam. - Dlaczego? - Jej gos brzmia obojtnie. - Zdrowie. Obrzucia go szybkim spojrzeniem. - Nie wygldasz najlepiej. Powiedz mi... - Zamilka. - Bykow te wkrtce przestanie lata?

- Co? - spyta zdumiony. - Nie lubi, gdy Woodia wychodzi w rejs bez Bykowa - odrzeka, patrzc w okno. Po czym znowu zamilka. - Bardzo si o niego boj. Przecie wiesz. -A co ma do tego Bykow? - zjey si Dauge. - Z Bykowem jest bezpiecznie - odpara po prostu. - No, a jak tam twoje sprawy, Grigorij? Jakie to dziwne, e nie latasz. - Bd pracowa w instytucie. - Pracowa... - Pokrcia gow. - Pracowa... Popatrz tylko na siebie. Dauge umiechn si krzywo. - Za to ty wcale si nie zmienia. Wysza za m? Z jakiej racji? - Ja te zostaem kawalerem. - Nic dziwnego. - Dlaczego? - Nie nadajesz si na ma. Dauge rozemia si z zaenowaniem. - Nie musisz mnie atakowa - powiedzia. - Chciaem tylko porozmawia. - Kiedy umiae mwi zajmujco. - Ju ci znudziem? Rozmawiamy dopiero pi minut. - Nie, dlaczego? - powiedziaa uprzejmie. - Sucham ci z przyjemnoci. Zapada cisza. Dauge miesza somk w kielichu. - Woodi odprowadzam od zawsze - powiedziaa. - Mam przyjaci w zarzdzie i zawsze wiem, kiedy wylatujecie. I skd. I zawsze go odprowadzam. - Wyja somk ze swojego kielicha, zmia i wrzucia do popielniczki. - To jedyny bliski mi czowiek w waszym zwariowanym wiecie. On mnie nie znosi, ale to niczego nie zmienia. - Uniosa kielich i wypia par ykw. - Zwariowany wiat. Idiotyczne czasy. - W jej gosie sycha byo znuenie. - Ludzie zupenie oduczyli si y. Praca, praca, praca... cay sens ycia w pracy. Przez cay czas czego szukaj. Przez cay czas co buduj. Po co? Rozumiem, e to byo potrzebne wczeniej, gdy wszystkiego brakowao. Gdy trwaa walka ekonomiczna. Gdy trzeba byo udowadnia, e moemy pracowa nie gorzej, ba, nawet lepiej ni oni. Udowodnilimy. A walka trwa nadal. Jaka skryta, potajemna. Nie rozumiem jej. Ty rozumiesz, Grigorij? - Rozumiem - odpowiedzia Dauge. - Zawsze rozumiae. Zawsze rozumiae wiat, w ktrym yjemy. I ty, i Woodia, i ten nudny Bykow. Czasem myl, e wy po prostu jestecie bardzo ograniczeni. e nie jestecie

w stanie postawi sobie pytania - po co? - Znowu si napia. - Wiesz, niedawno poznaam pewnego szkolnego nauczyciela. Uczy dzieci strasznych rzeczy. Uczy ich, e praca jest bardziej interesujca ni rozrywka. Rozumiesz? Przecie to straszne! Rozmawiaam z jego uczniami. Wydawao mi si, e mn gardz. Za co? Za to, e pragn przey moje jedyne ycie tak, jak chc? Dauge mg sobie wyobrazi rozmow Maszy Jurkowskiej z pitnastolatkami z rejonowej szkoy. Nie zrozumiesz tego, pomyla. Nie wiesz, jakie to uczucie, gdy tygodniami, miesicami zrozpaczony czowiek wali gow w mur, zapisuje sterty papieru, wydeptuje dziesitki kilometrw po gabinecie albo po pustyni i wydaje mu si, e rozwizania nie ma, e jest bezmzgim, lepym robakiem i ju nie wierzy, nie pamita, e ju nieraz tak byo, e potem zawsze nastpowaa ta cudowna chwila, gdy otwiera si wreszcie furtk w murze i pozostawia za sob jeszcze jeden guchy mur. I czowiek znowu jest bogiem i wszechwiat spoczywa na jego doni. Tego nie trzeba rozumie. To trzeba czu. - Oni te pragn przey ycie tak, jak chc. Tylko chcecie rnych rzeczy. - A jeli to ja mam racj? - sprzeciwia si ostro. - Nie. Oni j maj. Oni nie zadaj pyta po co? - A moe po prostu nie s zdolni do szerszego mylenia? Dauge umiechn si. Co ty wiesz o szerszym myleniu... - Pijesz zimn wod w gorcy dzie i nie pytasz po co? Po prostu j pijesz i jest ci dobrze... - Tak, jest mi dobrze - przerwaa mu. - Dlatego pozwlcie mi pi moj zimn wod, a oni niech pij swoj! - Niech pij - zgodzi si spokojnie Dauge. Ze zdumieniem i radoci czu, jak opuszcza go wstrtny, przygnbiajcy smutek. - Ale nie o tym mwilimy. Chcesz wiedzie, kto ma racj. Posuchaj. Czowiek to nie zwierz. Natura daa mu rozum, ktry musi si rozwija. A ty gasisz go w sobie. Sztucznie gasisz. Powicia temu cae swoje ycie. Na planecie jest mnstwo ludzi, ktrzy robi to samo. Mnstwo mieszczan. - Dzikuj. - Nie chciaem ci obrazi - powiedzia Dauge. - Ale wydawao mi si, e ty chcesz obrazi nas. Szeroko spojrzenia... Jak wy moecie mie szeroko spojrzenia? Dopia swj kielich. - Bardzo adnie dzi mwisz - umiechna si nieprzyjemnie. - Wszystko tak mio wyjaniasz. Wobec tego bd tak dobry i wyjanij jeszcze jedn rzecz. Przez cae ycie pracowae. Przez cae ycie rozwijae swj rozum, bye ponad zwyke wiatowe

przyjemnoci... - Nigdy nie byem ponad wiatowe przyjemnoci - sprzeciwi si Dauge. - By ze mnie niezy szaaput. - Nie bdziemy si o to spiera. Z mojego punktu widzenia bye. A ja przez cae ycie gasiam swj rozum. Przez cae ycie zajmowaam si tylko houbieniem swoich niskich instynktw. I kto z nas jest bardziej szczliwy teraz? - Oczywicie, e ja - odpar bez zastanowienia Dauge. Popatrzya na niego otwarcie i zamiaa si. - Nie - powiedziaa. - Ja! W najgorszym razie oboje jestemy jednakowo nieszczliwi. Pozbawiona talentu kukuka - zdaje si, e tak nazywa mnie Woodia? - czy pracowita mrwka - koniec jest jeden: staro, samotno, pustka. Ja nic nie zyskaam, ty wszystko stracie. Na czym polega rnica? - Spytaj Grisz Bykowa - rzek spokojnie Dauge. - Ach, ci! - Machna pogardliwie doni. - Wiem, co mi powiedz. Ale mnie interesuje, co ty powiesz. I nie teraz, gdy wieci soce i wok s ludzie, lecz noc, gdy drczy ci bezsenno i masz obok siebie jedynie twoje obrzyde talmudy, niepotrzebne kamienie z niepotrzebnych planet, milczcy telefon i adnej nadziei na przyszo. - Tak, to si zdarza - powiedzia Dauge. - Kademu. Wyobrazi sobie to wszystko - i milczcy telefon, i brak nadziei - ale nie talmudy i kamienie, lecz flakoniki z perfumami, martwy blask zotych ozdb i bezlitosne lustro. Jestem wini, pomyla ze skruch. Pewn siebie, obojtn wini. A przecie ona prosi o pomoc! - Pozwolisz, e ci dzisiaj odwiedz? - spyta. - Nie - odpara, wstajc. - Dzisiaj mam goci. Dauge odsun nietknity kielich i rwnie wsta. Wzia go pod rk i wyszli do westybulu. Dauge ze wszystkich si stara si nie kule. - Dokd teraz jedziesz? - spyta. Zatrzymaa si przed lustrem i poprawia wosy, chocia nie byo takiej potrzeby. - Dokd? Dokd. Jeszcze nie mam pidziesitki i na razie mj wiat naley do mnie. Zeszli po biaych schodach na zalany socem plac. - Mgbym ci podwie - zaproponowa. - Dzikuj, mam swj samochd. Niespiesznie nacign czapk, sprawdzi, czy nie wieje w uszy i zapi paszcz. - egnaj, staruszku - powiedziaa. - egnaj - odpar, umiechajc si agodnie. - Wybacz, jeli byem okrutny... I

dzikuj. Bardzo mi dzi pomoga. Popatrzya na niego, nie rozumiejc, wzruszya ramionami, umiechna si i skierowaa w stron swojego samochodu. Dauge patrzy, jak idzie, koyszc biodrami, zdumiewajco zgrabna, dumna i aosna. Miaa wspaniay chd i nadal bya adna, zdumiewajco adna. Mczyni odprowadzali j wzrokiem. Oto cae jej ycie. Przyodzia ciao w co drogiego i piknego i przyciga mskie spojrzenia. Jak wielu jest takich ludzi, i jacy s ywotni, pomyla Dauge ze smutkiem i zoci. Gdy podszed do samochodu, Grisza Bykow siedzia, opierajc si kolanami o uk kierownicy i czyta grub ksik. Radio w samochodzie wczone byo na cay regulator; Grisza lubi mocny dwik. Dauge wsiad do samochodu, wyczy radio i przez chwil trwa w milczeniu. Grisza odoy ksik i uruchomi silnik. Dauge, patrzc przed siebie, powiedzia: - ycie daje czowiekowi trzy radoci, imienniku. Przyjaciela, mio i prac. Kada z tych radoci oddzielnie warta jest bardzo wiele. Ale jake rzadko ma sieje wszystkie razem! - Bez mioci mona si obej - zauway wnikliwie Grisza. Dauge zerkn na niego. - Mona - zgodzi si. - Ale to znaczy, e bdzie o jedn rado mniej. A przecie i tak jest ich tylko trzy. Grisza nic nie powiedzia. Uwaa, e to nieuczciwe wdawa si w spr beznadziejny dla przeciwnika. - Do instytutu - zarzdzi Dauge. - Postaraj si zdy przed pierwsz. Nie spnimy si? - Nie, bd jecha szybko. Samochd wyjecha na szos. - Wujku Grisza, nie wieje ci? - spyta Grisza Bykow. - Wieje. Zamknijmy okna, bracie - odpowiedzia Dauge i pocign nosem.

1. Mirza-Charle, rosyjski chopiec.


Dyurna od przewozw pasaerskich bardzo wspczua Jurze Borodinowi, ale w aden sposb nie moga mu pomc. Regularne poczenie pasaerskie z systemem Saturna nie istniao. Nie istniao nawet regularne poczenie towarowe. Automaty-transportowce wysyano tam dwa, trzy razy w roku, a statki z pilotem jeszcze rzadziej. Dyurna dwa razy wysyaa zapytanie elektronicznemu dyspozytorowi, przekartkowaa jaki gruby informator, kilka razy gdzie dzwonia, wszystko na prno. Jura musia mie bardzo nieszczliw min, bo w kocu powiedziaa ze smutkiem: - Nie trzeba si tak martwi, kochany. To bardzo odlega planeta. Po co si tak daleko zapuszczasz? - Odczyem si od grupy - wyjani zdenerwowany Jura. -Bardzo pani dzikuj. Pjd ju. Moe jeszcze gdzie... Odwrci si i ruszy do wyjcia ze spuszczon gow, wpatrzony w wytart plastikow podog pod nogami. - Poczekaj chwil, kochany - zawoaa go dyurna. Jura natychmiast wrci. Rozumiesz, kochany - zacza niepewnie - bywaj czasami specjalne rejsy. - Naprawd? - spyta z nadziej Jura. - Tak. Ale informacje o nich do mnie nie docieraj. - A mogliby mnie wzi w taki specjalny rejs? - Nie wiem, kochany. Nawet nie wiem, gdzie si tego mona dowiedzie. Moe u naczelnika kosmodromu? - Spojrzaa pytajco na Jur. - Do naczelnika pewnie si nie dostan- stwierdzi markotnie Jura. - Sprbuj. - Dzikuj. Do widzenia. Sprbuj. Wyszed z administracji przewozw i rozejrza si. Po prawej stronie, nad zielon gstw drzew w rozpalone niebo wzbija si budynek hotelu. Po lewej lnia w socu ogromna szklana kopua, ktr Jura zauway jeszcze z lotniska. Z lotniska w zasadzie byo wida tylko to - szklan kopu i zot iglic hotelu. Jura oczywicie zapyta, co to takiego, i usysza, e to SESK. Co to takiego SESK, Jura nie wiedzia. Przed budynkiem administracji biega szeroka droga, wysypana czerwonym piaskiem. Na piasku widniay liczne lady stp i obkowany odcisk bienika. Po obu stronach drogi

cigny si betonowane haki, wzdu nich rosy akacje. Jakie dwadziecia krokw od wejcia do administracji w cieniu akacji sta malutki biay atomocar. Nad byszczc przedni szyb sterczay nieruchome, wielkie bkitne hemy z biaymi literami: International Police. Mirza-Charle. Jura sta chwil, nie mogc si zdecydowa. Po chwili na pustej drodze pojawi si, stawiajc wielkie kroki, wysoki, opalony na czerwono czowiek w biaym garniturze. Zrwna si z Jur, zatrzyma, zdj z gowy ogromny biay beret i powachlowa nim twarz. Jura patrzy na niego z ciekawoci. - Gorrrdzo - powiedzia czowiek w biaym garniturze z silnym akcentem. - A tobie? - Bardzo gorco - zgodzi si Jura. Czowiek w biaym garniturze nasadzi beret na wypalon grzyw i wycign z kieszeni szklan pask butelk. - Napijemy si? - spyta. Jego usta rozjechay si od ucha do ucha. - Nie pij. - Ja te nie - owiadczy czowiek w biaym garniturze, chowajc butelk do kieszeni. - Ale zawsze mam ze sob whisky, na wypadek gdyby kto pi. Jura rozemia si. Facet mu si podoba. - Gorrdzo - powtrzy ten ostatni. - Na midzynarodowym kosmodromie w Grenlandii marzn. Na midzynarodowym kosmodromie w Mirza-Charle jestem mokry od potu. - Strasznie gorco - przyzna Jura. - Dokd to lecimy? - spyta mczyzna. - Musz si dosta na Saturna. - Oo! Taki mody i ju na Saturna! W takim razie bdziemy si czsto widywa! Poklepa Jur po ramieniu i spojrza na policyjny samochd. - Midzynarodowa policja obwieci uroczycie. -Naley im odda honory. Skin gow Jurze i poszed dalej. Zrwnawszy si z policyjnym atomocarem, wypry si i przyoy palec wskazujcy do skroni. Bkitne hemy nad przedni szyb jednoczenie powoli skiny i znowu zastygy nieruchomo. Jura westchn i ruszy niespiesznie w stron hotelu. Naleao gdzie znale naczelnika kosmodromu. Tylko na razie nie mia kogo spyta. Mona byo oczywicie zagadn policjantw, ale Jura nie chcia si do nich zwraca. Nie podobao mu si, e siedzieli tak nieruchomo. Przez chwil aowa, e nie spyta o naczelnika czowieka w biaym garniturze, a potem nagle przyszo mu do gowy, e mia dyurna na pewno wszystko

wie o Mirza-Charle. W kocu jednak nie wrci do niej - nieadnie zajmowa ludziom tyle czasu. No nic, gdzie si dowiem, pomyla. Przyspieszy kroku. Szed brzegiem aryku, starajc si nie wychodzi na soce. Mija jaskrawe automaty z wod gazowan i sokami, puste awki i szezlongi, malutkie biae domki, ukryte w cieniu akacji, przestronne betonowe placyki, zastawione pustymi atomocarami. Nad jednym z takich placykw brakowao namiotu, ponad lnicymi, gadkimi dachami samochodw draa fala gorcego powietrza. Przykro byo patrze na samochody, moe ju od dawna stojce pod bezlitosnym socem. Mija gigantyczne tablice reklamowe, w trzech jzykach obiecujce herkulesowe zdrowie tym, ktrzy pij witaminizowane kozie mleko Golden Horih, mija jakich dziwnych ludzi, picych na trawie, z wzekami, plecakami i walizkami pod gowami, mija zastyge na poboczu samochody-sprztacze, opalone dzieciaki, pluskajce si w aryku. Kilka razy wyminy go puste autobusy, przeszed pod przecignitym nad drog plakatem: Mirza-Charle pozdrawia zdyscyplinowanego kierowc. Napis by po angielsku. Min bkitn budk regulujcego ruchem, skrci w prawo i wyszed na ulic Przyjani gwn ulic Mirza-Charle. Tutaj te byo pusto. Sklepy, kina, bary, kawiarnie, wszystko zamknite. Sjesta, pomyla Jura. Na ulicy panowa koszmarny gorc. Jura zatrzyma si przy automacie i wypi szklank ciepego soku pomaraczowego. Unisszy brwi, podszed do kolejnego automatu, gdzie wypi szklank ciepej wody gazowanej. Tak, pomyla. Sjesta. Teraz z przyjemnoci wszedby do lodwki. Biae, jakby zasnute mg soce palio ulic. Cienia nie byo. Na kocu ulicy, w gorcych oparach rowia i bkitnia budynek hotelu. Jura szed, czujc przez podeszwy butw rozpalony chodnik. Pocztkowo porusza si szybko, ale wkrtce zwolni - traci oddech, jego twarz askotay spywajce strumyczki potu. Dugi, wski samochd z odstajcymi skrzydami pokrywowymi zbliy si do chodnika. Kierowca w ogromnych czarnych okularach otworzy drzwi. - Posuchaj, przyjacielu, gdzie tu jest hotel? - O, tam, prosto, na kocu ulicy - odpar Jura. Kierowca popatrzy, skin gow i spyta: - A ty czasem nie idziesz tam? - Tam - westchn Jura. - Siadaj - powiedzia kierowca. Jura z radoci wszed do samochodu. - Od razu widz, e przyjezdny, tak jak i ja - stwierdzi kierowca. Prowadzi samochd bardzo powoli. - Wszyscy miejscowi siedz w cieniu. Uprzedzano mnie, e lepiej

jecha na wieczr, ale taki ju ze mnie czowiek, nie lubi czeka. Na prno si spieszyem. pice krlestwo. W samochodzie byo mnstwo chodnego czystego powietrza. - A ja uwaam - powiedzia Jura - e to bardzo interesujce miasteczko. Nigdy wczeniej nie byem w takich midzynarodowych miastach. Tutaj si wszystko tak zabawnie wymieszao. Kara kumy i midzynarodowa policja. Widzia pan, tacy w bkitnych hemach? - Widziaem ich przed chwil - rzek pospnie kierowca - na szosie. - Ruszy gow. Ze trzydziestu. Ciarwki si zderzyy. - Jak to si zderzyy? - zdumia si Jura. - Jakie ciarwki? Automaty? - Nie, dlaczego automaty - warkn kierowca. - To ci... Wikingowie... Dorwali si... Pijani dranie. Zatrzyma samochd przed hotelem. - Jestemy na miejscu. Skrcam w pierwsz uliczk na prawo. Jura wysiad. - Dzikuj bardzo. - Nie ma za co - powiedzia kierowca. - Do widzenia. Jura wszed do holu i podszed do recepcjonistki. Rozmawiaa przez telefon, wic usiad w fotelu i zacz oglda obrazy na cianach. Tutaj te wszystko si wymieszao. Obok tradycyjnych niedwiedzi Szyszkina widniao wielkie ptno, pokryte fluorescencyjnymi farbami, nie przedstawiajce niczego konkretnego. Przez jaki czas Jura z cich radoci porwnywa dwa obrazy. Bardzo zabawne. - Sucham pana, monsieur - powiedziaa recepcjonistka, kadc donie na stole. Jura zamia si. -Nie jestem aden monsieur. Jestem zwykym radzieckim towarzyszem. Recepcjonistka te si rozemiaa. - Szczerze mwic, tak wanie mylaam. Ale wolaam nie ryzykowa. Mamy tu zagranicznych goci, ktrzy obraaj si, gdy nazywa si ich towarzyszami. -Ale cudaki! - C... - powiedziaa recepcjonistka. - Wic czym mog wam suy, towarzyszu? - Rozumie pani - zacz Jura. - Bardzo mi zaley na tym, eby spotka si z naczelnikiem kosmodromu. Czy nie mogaby mi pani czego doradzi? - A co tu radzi? - Zdumiaa si recepcjonistka. Wzia suchawk i wykrcia numer. Wala? - spytaa. - A, Zoja? Suchaj, Zojeczka, mwi Krugowa. Kiedy twj dzisiaj przyjmuje? Aha?... Rozumiem... Nie, po prostu jeden mody czowiek... Tak... No dobrze, dzikuj, przepraszam.

Ekran wideofonu pozosta lepy i Jura uzna to za zy omen. Niedobrze, pomyla. - No wic, sprawa wyglda tak - zacza recepcjonistka. - Naczelnik jest bardzo zajty i wej do niego bdzie mona dopiero po szstej. Podam panu adres i telefon... - Szybko napisaa co na hotelowym blankiecie. - Prosz. O szstej niech pan tam zadzwoni albo od razu wejdzie. To tu obok. Jura wsta, wzi kartk i podzikowa. - Gdzie si pan zatrzyma? - zainteresowaa si recepcjonistka. - Rozumie pani - odpar Jura - jeszcze nigdzie. I nie chc si zatrzymywa. Musz jeszcze dzi odlecie. - Aha - powiedziaa recepcjonistka. - W takim razie szczliwej drogi. Spokojnej plazmy, jak to mwi. Jura jeszcze raz podzikowa i wyszed na ulic. W zacienionym zauku nieopodal hotelu znalaz kawiarni, w ktrej sjesta si skoczya albo jeszcze nie zacza. Na trawie pod duym, kwiecistym namiotem rozstawione byy stoliki, pachniao pieczon winin. Nad namiotem wisiaa tablica: Your old Micky Mouse z rysunkiem disneyowskiej myszki. Jura niemiao wszed pod namiot. Takie kawiarnie bywaj tylko w midzynarodowych miastach. Za dugim metalowym barem na tle butelek z pstrymi naklejkami siedzia ysy rumiany barman w biaej kurtce z podwinitymi rkawami. Jego wielkie wochate pici spoczyway leniwie pord srebrnych kloszy, przykrywajcych pmiski z bezpatnymi zakskami. Po lewej strome barmana wznosia si dziwna srebrna maszyna, znad ktrej wzbijay si strumienie gorcej pary. Po prawej stronie pod szklan pokryw widniay rnorakie kanapki na tekturowych talerzykach. Nad gow barmana byy przybite dwa plakaty. Jeden po angielsku oznajmia, e Pierwszy drink gratis, drugi dwadziecia cztery centy, kady nastpny - osiemnacie centw. Drugi plakat, w jzyku rosyjskim, gosi: Wasza stara Myszka Miki uczestniczy we wspzawodnictwie o tytu najlepszej kawiarni. W kawiarni byo tylko dwch goci. Jeden z nich spa przy stoliku, jego rozczochrana gowa spoczywaa na doniach. Obok niego na trawie lea brudny, zatuszczony plecak. Drugi go, potny mczyzna w kraciastej koszuli, niespiesznie i ze smakiem jad ragout i przez dwa rzdy stolikw dyskutowa z barmanem. Dyskusja prowadzona bya po rosyjsku. Gdy Jura wszed, barman mwi: - Nie mwi o rakietach fotonowych i atomowych reaktorach. Chc mwi o kawiarniach i barach. Na tym si znam. Wemy tutaj, w Mirza-Charle, wasze radzieckie kawiarnie i nasze zachodnie. Znam obrt kadej knajpy w tym miecie. Kto chodzi do

waszych radzieckich kawiarni? A przede wszystkim, po co? Do waszych kawiarni chodz kobiety, eby je lody i taczy z niepijcymi pilotami... - W tym momencie dostrzeg Jur. O, przyszed chopak - powiedzia. -Rosyjski chopak. Przyszed do Myszki Miki w dzie, wic jest przyjezdny. I chce co zje. Mczyzna w kraciastej koszuli spojrza na Jur z ciekawoci. - Dzie dobry - odezwa si Jura do barmana. - Rzeczywicie chciaem co zje. Jak si to u was robi? Barman gono zachichota. - Dokadnie tak samo, jak i u was. Szybko, smacznie i uprzejmie. Co by chcia zje? Czowiek w kraciastej koszuli powiedzia: - Zrb mu chodnik z lodem i schabowego, Joyce. A wy, towarzyszu, sidcie koo mnie. Po pierwsze, tutaj jest przewiew, po drugie, w ten sposb atwiej nam bdzie prowadzi walk ideologiczn ze starym Joyceem. Barman znowu zachichota i skry si za barem. Jura umiechn si speszony i usiad obok kraciastej koszuli. - Prowadz z Myszk Miki walk ideologiczn - wyjani mczyzna w kraciastej koszuli. - Ju pity rok prbuj mu udowodni, e w systemie sonecznym jest jeszcze co poza knajpami. Barman wyoni si zza baru, niosc na tacy gboki kartonowy talerz z chodnikiem i chleb. - Nawet nie bd proponowa alkoholu - powiedzia i zrcznie postawi tac na stole. Od razu zrozumiaem, e jest pan rosyjskim chopcem. Wszyscy macie jaki taki szczeglny wyraz twarzy. Nie mog powiedzie, eby mi si nie podoba, ale na wasz widok czowiekowi odechciewa si pi. I chciaby wzi udzia w jakim wspzawodnictwie, nawet kosztem kawiarni. - W wolnym przedsibiorcy odezwao si sumienie - umiechn si Iwan. - Jeszcze rok temu udao mi si go przekona, e wpychanie spirytusu niewinnym ludziom jest zajciem niemoralnym. - Zwaszcza jeli si to robi bezpatnie - dorzuci barman i zachichota. Najwidoczniej bya to aluzja do darmowego drinka. Jura sucha, z przyjemnoci jedzc zimny, wyjtkowo smaczny chodnik. Brzeg talerza zdobi angielski napis, ktry Jura przetumaczy: Zjedz do dna, a zobaczysz niespodziank. - Ju nawet nie o to chodzi, Joyce, e przez wasz klientel trzeba trzyma w Mirza-

Charle midzynarodow policj - powiedzia leniwie Iwan. -I nie poruszam na razie kwestii, e wanie wyszo zachodnich kawiarni nad radzieckimi sprawia, e czowiek zaskakujco atwo traci ludzkie oblicze. Smutek mnie ogarnia, gdy patrz na pana jako takiego, Joyce. Nie na barmana, lecz na czowieka. Energiczny mczyzna, zote rce, niegupi. I czym si zajmuje? Sterczy za barem jak stary automat handlowy i kadego wieczoru, linic palce, liczy brudne banknoty. - Nigdy pan tego nie zrozumie, Iwan - odrzek majestatycznie barman. - Takie pojcia jak obrt i dobre imi kawiarni s wam obce. Kto nie zna Myszki Miki i Joycea? Mj bar znany jest w kadym zaktku Wszechwiata! Dokd id nasi piloci, wracajc zjakiego Jowisza? Do Myszki Miki! Gdzie nasi zwerbowani wczdzy spdzaj swj ostatni dzie na Ziemi? W Myszce Miki! Tutaj! Przy tym barze! Dokd id zaguszy smutek albo obla rado? Do mnie! A dokd idzie pan, Iwanie? - Zachichota. - Idzie pana do starego Joycea! Oczywicie, nigdy nie zaglda pan do mnie wieczorem. Co najwyej w skadzie patrolu porzdku. Wiem, e w gbi duszy woli pan wasze radzieckie kawiarnie. Ale mimo wszystko pan tu przychodzi! Do Myszki Miki i starego Joycea - co si tu panu podoba, prawda? Dlatego wanie jestem dumny z mojego zakadu. Barman odetchn i wysun przed siebie palec wskazujcy. - I jeszcze jedno - powiedzia. - Mwi pan o brudnych banknotach. W waszym szalonym kraju wszyscy powtarzaj, e pienidze to boto. Ale w moim kraju wszyscy wiedz, e boto to nie pienidze. Pienidze trzeba zdobywa! Po to lataj nasi piloci, po to zacigaj si nasi robotnicy. Jestem starym czowiekiem i pewnie dlatego nie mog zrozumie, co jest u was miar dobrobytu i sukcesu. U was wszystko stoi do gry nogami. A u nas jasne i zrozumiae. Gdzie teraz jest zdobywca Ganimedu, kapitan Epton? Jest dyrektorem kompanii Minerals Limited. Kim jest znamienity nawigator Cyrus Campbell? Wacicielem dwch wielkich restauracji w Nowym Jorku. Oczywicie, kiedy zna ich cay wiat, a teraz s w cieniu, za to kiedy byli sugami i szli tam, gdzie ich posyano, a teraz sami maj sucych, ktrych posyaj tam, gdzie im si podoba. Ja te nie chc by sug. Ja te chc by panem. Iwan powiedzia w zadumie: - Do czego ju pan doszed, Joyce. Nie chce pan by sug. Teraz ju zostao wam tylko - bagatelka! - przesta pragn by panem. Jura zjad chodnik i zobaczy niespodziank. Na dnie talerza by napis: To danie sporzdzia elektroniczna maszyna kuchenna Orfeusz firmy Cybernetix Limited. Jura odsun talerz i owiadczy:

- A moim zdaniem to nudne przez cae ycie sta za barem. Barman poprawi na cianie tabliczk z napisem Noszenie broni palnej w Mirza-Charle grozi kar mierci i powiedzia: - Co to znaczy - nudno? Co to znaczy nudna czy wesoa praca? Praca to praca. - Praca powinna by ciekawa - oznajmi Jura. - Po co? - barman wzruszy ramionami. - Jak to - po co? - zdumia si Jura. - Jeli praca nie jest ciekawa, trzeba, trzeba... Kto chciaby mie nieciekaw prac? Jaki z ciebie poytek, jeli nie interesuje ci to, co robisz? - Dobrze mu tak, staremu - powiedzia Iwan. - To nieuczciwe. Werbujesz sobie towarzyszy, a ja jestem sam -owiadczy barman, wstajc ciko. - Was te jest dwch - stwierdzi Iwan, wskazujc picego. Barman popatrzy, pokrci gow, zebra brudne talerze i wszed za bar. - Twardy, co? - rzek Iwan pgosem. - Jak o dobrym imieniu zakadu mwi! Wy bycie sobie porozmawiali! Totalny brak paszczyzny porozumienia! Sam cigle prbuj nawiza z nim wsplny jzyk. W sumie to fajny facet! Jura z uporem potrzsn gow. - Nie - orzek. - Wcale nie jest fajny. Jest zarozumiay i tpy. al mi go. I po co on yje? Uzbiera pienidzy, wrci do domu. I co dalej? - Joyce! - krzykn Iwan. - Tu jest do pana jeszcze jedno pytanie! - Id! - odkrzykn barman. Wynurzy si zza baru i postawi przed Jur talerz ze schabowym i spotnia butelk winogronowego soku. - Na koszt firmy - powiedzia, wskazujc butelk i usiad. - Dzikuj, nie trzeba - odpar Jura. - Suchaj pan, Joyce. Rosyjski chopiec pyta, co bdzie pan robi, jak si pan wzbogaci? Joyce popatrzy uwanie na Jur. - Dobrze - stwierdzi. - Ja wiem, jakiej odpowiedzi oczekuje chopiec. Dlatego to ja spytam. Chopiec doronie i zostanie dorosym mczyzn. Przez cae ycie bdzie si zajmowa... t swoj interesujc prac. A gdy si zestarzeje, nie bdzie ju mg pracowa. Co wtedy bdzie robi chopiec? Iwan opad na oparcie krzesa i z satysfakcj popatrzy na barmana. Na twarzy mia

wypisane: A to ci pytanie! Jura czu, e pal go uszy. Opuci widelec i zmieszany powiedzia: - Nie wiem, nie mylaem o tym... - Zamilk. Barman patrzy na niego ze smutkiem i powag. Powoli pyny straszne sekundy. Jura rzuci z rozpacz: - Postaram si umrze, zanim nie bd mg pracowa... - Barman unis wysoko brwi i przestraszony obejrza si na Iwana. Kompletnie stropiony Jura dorzuci: -1 w ogle, uwaam, e najwaniejsze w yciu czowieka to pikna mier! Barman wsta w milczeniu, szerok doni poklepa Jur po plecach i oddali si za bar. Iwan powiedzia: - Dziki, stary. A to mi pomg. W ten sposb rozwalisz mi ca ideologiczn robot. - No, dlaczego... -wymamrota Jura. - Staro... Nie pracowa... Czowiek powinien walczy przez cae ycie! Nie tak? - Tak - rzek barman. - Ja na przykad przez cae ycie walcz z naogami. - Przecie ja nie o tym - zawoa Jura, machn rk i utkwi wzrok w talerzu. Iwan napi si winogronowego soku na koszt firmy i z wolna wycedzi: - Przy okazji, Joyce. Bardzo interesujcy szczeg. Wprawdzie mj sprzymierzeniec z powodu zbyt modego wieku nic mdrego nie powiedzia, ale zauwa pan, e on woli umrze, ni y wasz staroci. Nigdy nie przyszo mu do gowy, co bdzie robi, jak si zestarzeje. A pan, Joyce, przez cae ycie o tym myli. I przez cae ycie szykuje si pan do staroci. Tak, Joyce. Barman w zadumie poskroba palcem ysin. - Moe i racja - powiedzia. - Na tym wanie polega rnica - podsumowa Iwan. -1 chyba nie jest ona na wasz korzy. Barman zastanowi si, znowu poskroba ysin i bez sowa znikn za drzwiami w gbi baru. - Taak... - Iwan by wyranie zadowolony. - Dzisiaj mu dopiekem. A przy okazji, skd jeste, cudowny dzieciaku? - Z Wiamy - odpar Jura ze smutkiem, w jaki zawsze wprawia go brak pewnoci. - I po co? - Musz na Rhe. - Spojrza na Iwana i wyjani: - Rhea to jeden z satelitw Saturna. -Ach tak - powiedzia Iwan. - Interesujce. I czego tam szukasz? - Tam jest nowa budowa. A ja jestem spawaczem prniowym. Byo nas jedenacioro, ale ja si spniem, bo... no, z powodw rodzinnych. Teraz nie wiem, jak si tam dosta. O

szstej pjd do naczelnika kosmodromu. - Do Majkowa? -Nie... - powiedzia Jura. - To znaczy, nie wiem, jak on si nazywa. No, do naczelnika kosmodromu. Iwan przyglda mu si z zainteresowaniem. - Jak si nazywasz? - Jura... Jurij Borodin. - Ot tak, Juriju Borodinie... - Iwan strapiony pokrci gow. - Obawiam si, e bdziesz musia piknie umrze. Problem w tym, e naczelnik kosmodromu, towarzysz Majkow, a wiem to z pewnego rda, polecia do Moskwy popatrzy na zegarek - dwanacie minut temu. To by potworny cios. Jura straci cay rezon. - Jake tak... - wymamrota. - Przecie powiedziano mi... - No, no - pocieszy go Iwan. - Nie trzeba si tak martwi. Staro jeszcze nie nadesza. Kady naczelnik, odlatujc do Moskwy, zostawia swojego nastpc. - Prawda! - Jura ody. - Przepraszam pana, musz natychmiast pj i zadzwoni... - Id. Telefon jest za rogiem. Jura zerwa si i pobieg do telefonu. Gdy wrci, Iwan sta na ciece przed wejciem do kawiarni. - No i co? - spyta. - Nie mam szczcia - poali si Jura. - Naczelnik rzeczywicie polecia, a jego zastpca moe mnie przyj dopiero jutro wieczorem. - Wieczorem? - spyta Iwan. - Tak, po sidmej. Iwan w zadumie wpatrywa si w korony akacji. - Wieczorem - powtrzy. - Tak, to rzeczywicie zbyt pno. - Wic jednak bd musia zanocowa w hotelu - westchn Jura. - Pjd wynaj pokj. ciek zblia si, przebierajc krtkimi nkami, elegancko odziany czowiek w korkowym hennie. Twarz mia obrzmia, oczy podpuchnite. Pod lewym okiem ciemnia mocno przypudrowany siniak. Dziesi krokw przed Iwanem mczyzna zerwa z gowy hem i zgi si wp, po czym pospiesznie wszed do kawiarni. Iwan skoni mu si uprzejmie. - Czemu on tak? - zdziwi si Jura.

- Chodmy, chodmy - powiedzia Iwan. - Idziemy w t sam stron. - Chwileczk - poprosi Jura. - Tylko zapac. - Ju zapaciem - odpar Iwan. - Idziemy. - Ale dlaczego - rzek Jura z godnoci. - Mam pienidze... Wszystkim nam wydali... Iwan obejrza si na kawiarni. - A ten wazeliniarz - zacz - to mj dobry znajomy. Duma i chluba midzynarodowego portu Mirza-Charle. - Jura te si obejrza. Duma Mirza-Charle wspia si na wysoki taboret przy barze. - Krl stinkerw2. Podziemny werbownik. Najlepiej prosperujcy ajdak w miecie. Dwa dni temu upi si jak winia i przyczepi si do dziewczyny na ulicy. Tam go wanie troch poturbowaem. Dlatego teraz taki grzeczny. Szli powoli cienistym, zielonym zaukiem. Zrobio si chodniej. Z ulicy Przyja dobiega huk silnikw atomocarw. - A kogo on werbuje? - spyta Jura. - Robotnikw - odpar Iwan. - Przy okazji, kto zarekomendowa ci na Rhe? - Rekomendowa nas nasz zakad - powiedzia Jura. - A co to za robotnicy? Czyby nasi? - Skd nasi? - zdumia si Iwan - Chopaki z Zachodu. Rni biedacy, ktrzy od dziecistwa myl o staroci i marz, eby zosta panami. Duo tam jeszcze takich. Posuchaj, Jura, a jeli nie uda ci si dosta na Rhe? - Co pan - oburzy si Jura. - Na pewno dostan si na Rhe. Jak bym wyglda przed chopakami, gdybym tam nie dotar! Byo nas stu pidziesiciu ochotnikw, a wybrali tylko jedenastu. No to jak mgbym tam nie polecie! Przez jaki czas szli w milczeniu. - A jak ich zwerbuj - odezwa si Jura - to co potem? - Potem wsadzaj ich na statki i wysyaj na asteroidy. Werbownicy dostaj fors za kadego czowieka wsadzonego do adowni. Dlatego udajc agentw handlowych tuk si po Mirza-Charle. I innych midzynarodowych kosmodromach. Wyszli na ulic Przyjani i skrcili do hotelu. Iwan zatrzyma si przed wielkim biaym domem. - Tutaj skrcam - powiedzia. - Do widzenia, Juro Borodinie. - Do widzenia - odrzek Jura. - Bardzo dzikuj. I przepraszam e tam, w kawiarni, nagadaem rnych gupstw.
2 Stinker - (ang.) mierdziel - wszystkie przypisy autorw.

- Nie szkodzi. Najwaniejsze, e mwie szczerze. Ucisnli sobie rce. - Posuchaj, Jura - zacz Iwan i zamilk. -Tak? -Jeli chodzi o Rhe... - Przerwa, znw spogldajc w bok. Jura czeka. - No wic, jeli chodzi o Rhe. Zajd, bracie, dzisiaj, powiedzmy o dziewitej wieczorem do pokoju trzysta sze w hotelu. -I co? - Co z tego wyjdzie, nie wiem - powiedzia Iwan. - Ale w tyra pokoju zobaczysz czowieka o bardzo gronym wygldzie. Sprbuj go przekona, e koniecznie musisz dosta si na Rhe. -A kim on jest? - Do widzenia - uci Iwan. -1 nie zapomnij: pokj trzysta sze, po dziewitej. Odwrci si i znikn w biaym budynku. Przy wejciu wisiaa czarna plastikowa tabliczka z biaym napisem: Sztab patroli porzdkowych. Mirza-Charle. - Pokj trzysta sze - powtrzy Jura. - Po dziewitej.

2. Mirza-Charle. Hotel, pokj 306.


Jura zabija czas. W cigu kilku godzin obszed niemal cae miasto. Lubi chodzi po nieznanych miastach i dowiadywa si, co w nich jest. W Mirza-Charle by SESK. Pod gigantyczn, przezroczyst kopu nikogo nie wpuszczano, ale teraz Jura wiedzia, e SESK to System Elektronicznego Sterowania i Kontroli, elektroniczny mzg kosmodromu. Idc na pomoc od SESK, mona trafi do przestronnego parku, z kinem pod goym niebem, dwiema strzelnicami, wielkim stadionem, z atrakcj Czowiek w rakiecie, muzycznymi kabinami, hutawkami i miejscami do taca, i z wielkim jeziorem, wok ktrego rosy araukarie i piramidalne topole. Jura z rozkosz wykpa si w tym jeziorze. Na poudniowych peryferiach miasta Jura trafi na niski czerwony budynek, za ktrym od razu zaczynaa si pustynia. Obok budynku stao kilka kwadratowych atomocarw i chodzi bkitny policjant z pistoletem. Policjant powiedzia Jurze, e czerwony budynek to wizienie i rosyjski chopiec nie ma co tu robi. Na zachd od SESK znajdoway si osiedla. Stao tam duo wielkich i maych, piknych i niepozornych domw. Ulice byy wskie, bez nawierzchni. yo si tu najwidoczniej cakiem niele -chodno, cienicie i niedaleko od centrum. Jurze bardzo spodoba si budynek miejskiej biblioteki, ale nie wszed do rodka. Na zachodnich peryferiach miasta znajdoway si budynki administracji, a za nimi zaczynaa si ogromna dzielnica magazynw. Magazyny byy bardzo dugie, z szarego tworzywa, z gigantycznymi biaymi cyframi na cianach. Jura zobaczy ogromn liczb ciarwek i ciarowych helikopterw. Czego takiego nie widzia jeszcze nigdy w yciu. Od niemilkncego ryku silnikw zatykao uszy. Jura nie zdy zrobi nawet dziesiciu krokw, gdy z tyu zawya syrena. Uskoczy w bok, pod jak cian. ciana rozsuna si i przez szerok jak uk triumfalny bram prosto na Jur wypez olbrzymi czerwono-biay potwr na koach, dwukrotnie przerastajcy czowieka. Z wysokoci pierwszego pitra na Jur zarycza bezgonie kierowca w tiubietiejce. Potworna ciarwka powoli nabieraa prdkoci, sunc wskim przejazdem pomidzy magazynami. Za ni z czarnego wntrza magazynu ju wypezaa druga i trzecia. Jura ostronie przemyka si pod dyszcymi arem cianami, oguszony rykiem, warkotem i oskotem nieznanych mechanizmw. Potem zobaczy nisk platform, na ktr adowano znajome cylindryczne butle z mieszank do spawania prniowego. Jura podszed bliej i umiechajc si radonie, stan

obok czowieka, kierujcego zaadunkiem za pomoc przenonego pulpitu na szyi. Przez jaki czas sta i patrzy, jak dwig starannie ukada spakowane sztaple butli jeden na drugim. Potem stwierdzi rzeczowo: - Nie, to nie przejdzie. - Co nie przejdzie? - spyta czowiek i z zainteresowaniem spojrza na Jur. - Ta butla nie przejdzie. - Dlaczego? - Przecie pan widzi. Ma utrcony zawr. Czowiek waha si przez kilka sekund. - Nie szkodzi - odezwa si w kocu. - Tam si bd martwi. - Nie - sprzeciwi si Jura. - Nie bdziemy si tam martwi. Odrzucie ten sztapel. Czowiek zdj rce z pulpitu i utkwi wzrok w Jurze. Wysignik dwigu znieruchomia, kolejny sztapel koyszc si spokojnie zawis w powietrzu. - To przecie drobiazg - powiedzia czowiek. - Tutaj. Czowiek wzruszy ramionami i znowu pooy donie na pulpicie. Jura uwanie obserwowa wyadunek uszkodzonej butli, po czym uprzejmie podzikowa i poszed dalej. Wkrtce zorientowa si, e zabdzi. Terytorium magazynw to jakby oddzielne miasto, a jego ulice i zauki byy zdumiewajco do siebie podobne. Kilka razy trafia w uliczki, wychodzce prosto na pustyni. Na kocu takich uliczek stay ogromne tablice z napisem: Strefa niebezpiecznego promieniowania!. Szybko zapada zmierzch, nad magazynami rozbysy reflektory. Poszed za kolumn jakich maszyn na szerokich elastycznych gsienicach i niespodziewanie znalaz si na szosie. Jura wiedzia, e miasto powinno znajdowa si po prawej stronie, ale po lewej, tam, gdzie jechaa kolumna, byskay rnokolorowe wiata i ruszy w t stron. Po obu stronach szosy rozpocieraa si pustynia. Nie byo ani drzew, ani arykw, tylko rwny, czarny horyzont. Soce ju dawno zaszo, ale powietrze byo nadal gorce i suche. Rnokolorowe wiata migotay nad szlabanem. Obok szlabanu sta niewielki, podobny do grzyba domek. Obok domku, na aweczce pod latarni siedzia policjant z hemem na kolanach. Drugi policjant przechadza si przed szlabanem. Na widok Jury przystan, po czym skierowa si ku niemu. Jura czu, e zamiera mu serce. Policjant podszed i wycign rk. - Papers3 - zaszczeka. Wpadem, pomyla Jura. Jeli mnie tu zatrzymaj... Zanim co si wyjani... Po co ja
3 (ang.) - dokumenty.

tu szedem! Pospiesznie sign do kieszeni. Policjant czeka z wycignit rk. Drugi policjant zaoy hem i wsta. - Wait a minut - wymamrota Jura. - Ju, ju... sekund... No, gdzie ona jest... Policjant opuci do. - Rosjanin? - spyta. - Tak - odpar Jura. - Zaraz... widzi pan, mam tylko rekomendacj od zakadu... Wiaziemska Fabryka Konstrukcji Metalowych... - W kocu znalaz rekomendacj. - Nie trzeba. - Gos policjanta brzmia teraz dobrodusznie. Podszed drugi policjant i spyta: - Whats the matter? The chap hasnt got his papers?4 - Nie - powiedzia pierwszy. - To Rosjanin. - A - rzek drugi. Odwrci si i poszed z powrotem do awki. - Chciaem tylko popatrze, co tu jest - odezwa si Jura. - Kosmodrom - wyjani ochoczo policjant. - Tam. - Wskaza rk szlaban. - Ale nie wolno wchodzi. - Nie, nie - powiedzia szybko Jura. - Chciaem tylko popatrze. -Popatrze mona zgodzi si policjant. Zacz i w stron szlabanu. Jura ruszy za nim. - To kosmodrom powtrzy policjant. Pod jasnymi gwiazdami Azji poyskiwaa, jakby pokryta szkem, paska rwnina. Daleko przed nimi, tam, dokd biega szosa, pony rozbyski i przesuway si wiata reflektorw, wycigajc z ciemnoci gigantyczne sylwetki. Od czasu do czasu nad rwnin przetacza si saby oskot. Statki kosmiczne, pomyla z zadowoleniem Jura. Wiedzia oczywicie, e Mirza-Charle, tak jak wszystkie inne kosmodromy na Ziemi, suy tylko do komunikacji okooziemskiej, e prawdziwe rakiety fotonowe typu Hius, John Brown czy Jangcy s ogromne, zbyt potne, eby startowa prosto z Ziemi, ale te ciemne sylwetki za horyzontem te robiy wraenie. - Rakiety, rakiety - powiedzia powoli policjant. - Tyle ludzi std odlatuje. - Podnis ku czarnemu niebu bkitn wiecc si pak. - Kady ze swoimi nadziejami. A ilu ich wraca w zaspawanych oowianych trumnach! Tutaj, przy tym szlabanie wystawiamy aobn wart. Ich upr wprost dech zapiera. A jednak tam - znw podnis pak - jest kto, komu si ten upr nie podoba... Horyzont nagle rozjani olepiajcy wybuch, ognisty strumie wzbi si w niebo i rozsypa kaskad iskier. Beton pod nogami zadra. Policjant podnis do oczu zegarek. - Dwudziesta dwanacie. Wieczorny unnik.
4 (ang.) - Co si dzieje? Chopak nie ma dokumentw?

W niebie rozleg si oskot, oddalajc si powoli sab, w kocu cichnc zupenie. - Pora na mnie - stwierdzi Jura. - Jak std najszybciej doj do miasta? - Najlepiej na piechot - odpowiedzia policjant. - Przed zakrtem do magazynw zapie pan okazj. Gdy w kocu o wp do dziesitej Jura dotar do hotelu, by zmczony i oszoomiony. Mirza-Charle wieczorem w niczym nie przypominao miasta za dnia. Ulicami, poprzecinanymi czarnymi cieniami, pyny potoki autobusw. wiata reklam owietlay tumy na chodnikach. Drzwi wszystkich barw i kawiarni byy otwarte na ocie. Graa tam muzyka, wntrza wypenia szary papierosowy dym. Pijani cudzoziemcy wczyli si po chodnikach, obejmujc si po trzech, po czterech, i piewajc nieznane piosenki. Co jakie dwadziecia, trzydzieci krokw stali policjanci z kamiennymi twarzami pod nisko opuszczonymi hemami. Przez pyncy tum niespiesznie szy trjki krzepkich modych chopakw z czerwonymi opaskami na rkawach. To byy patrole porzdkowe. Jura widzia, jak jeden taki patrol wszed do baru, gdzie natychmiast zapanowaa cisza, nawet muzyka przestaa gra. Patrolujcy mieli znudzone, wzgardliwe twarze. Z drugiego baru, nieopodal hotelu dwch mczyzn z wsikami wyrzucio na chodnik jakiego nieszcznika i zaczo go kopa. Nieszcznik krzycza gono po francusku: Patrol! Szybko! Pomocy! Jura zacisn zby. Ju mia zamiar da w ucho jednemu z wsatych, w tym momencie jednak zosta bezceremonialnie odsunity, a duga, ylasta rka z czerwon opask chwycia jednego wsacza za konierz. Drugi skuli si i da nura do baru. Patrol niedbale strzsn zdobycz w objcia policjantw i ci, wykrcajc awanturnikowi rce za plecy zawlekli go do najbliszego zauka. Jura zdy zauway, jak jeden z policjantw, ogldajc si na patrol, z caej siy trzasn wsacza po gowie wiecc si pak. Szkoda, e ja nie zdyem, pomyla Jura. Na chwil odechciao mu si lecie na Rhe. Zapragn woy czerwon opask i przyczy si do tych krzepkich pewnych siebie modych ludzi. -Ale tu u was porzdki! - oburza si Jura, mwic do recepcjonistki w hotelu. - Istne gniazdo pluskiew!... - O czym pan mwi? - przestraszya si recepcjonistka. Jura ochon. - No, na ulicach, rozumie pani - wyjani. - Bagno!... - To midzynarodowy port... Na razie musimy wytrzyma - odrzeka recepcjonistka z umiechem. - A jak tam paskie sprawy? - Jeszcze nie wiem - odpar Jura. - Niech mi pani powie, jak trafi do pokoju trzysta sze?

- Niech pan wjedzie wind, drugie pitro na prawo. - Dzikuj - powiedzia Jura i ruszy do windy. Wjecha na drugie pitro i od razu znalaz pokj trzysta sze. Stan przed drzwiami i po raz pierwszy zastanowi si, jak, o czym, a przede wszystkim, z kim bdzie rozmawia. Przypomniay mu si sowa Iwana o gronym wygldzie czowieka. Starannie przygadzi wosy i obejrza si. Potem zapuka. - Wej - odezwa si za drzwiami niski ochrypy gos. Jura wszed. W pokoju, przy okrgym, nakrytym biaym obrusem stole siedziao dwch starszych mczyzn. Jura osupia - pozna obu, co go zaskoczyo tak, e wydawao mu si, i pomyli drzwi. Twarz do niego, utkwiwszy w Jurze spojrzenie malutkich oczek siedzia synny Bykow, kapitan nie mniej synnego Tachmasiba, ponury i rudy - taki jak na stereofotografii nad stoem starszego brata Jury. Twarz drugiego czowieka, niedbale rozwalonego w plecionym fotelu, szlachetna, pociga, z pogardliw zmarszczk wok warg, te bya zdumiewajca znajoma. Jura w aden sposb nie mg sobie przypomnie jego nazwiska, ale by absolutnie pewien, e kiedy go widzia, moe nawet nieraz. Na stole staa smuka, ciemna butelka i jeden kielich. - O co chodzi? - spyta gucho Bykow. - Czy to pokj trzysta sze? - odezwa si niepewnie Jura. - Tak - odpowiedzia aksamitnym gosem czowiek z kielichem. - Kogo szukacie, mody czowieku? Przecie to Jurkowski, przypomnia sobie Jura. Planetolog z Wenus. Nakrcili o nich film... - Ja... ja... nie wiem - bka Jura. - Rozumiecie, ja musz na Rhe... Dzisiaj jeden towarzysz... - Nazwisko? - spyta Bykow. - Czyje? - nie zrozumia Jura. - Wasze nazwisko! - Borodin... Jurij Michajowicz Borodin. - Specjalizacja? - Spawacz prniowy. - Dokumenty. Drugi raz w cigu ostatnich dwch godzin (i caego ycia) Jura sign po dokumenty. Bykow patrzy na niego wyczekujco. Jurkowski leniwie sign po butelk i nala sobie wina.

- Prosz - powiedzia Jura. Pooy rekomendacj na stole i cofn si o kilka krokw. Bykow wyj z kieszeni na piersi ogromne staromodne okulary i przystawiajc je do oczu, bardzo uwanie, jak wydao si Jurze dwa razy przeczyta dokument, po czym poda go Jurkowskiemu. - Jak to si stao, e nie zdylicie z grup? - spyta ostro. - Ja... Rozumiecie, z powodw rodzinnych... - Wicej szczegw, mody czowieku - zahucza Jurkowski. Czyta rekomendacj, trzymajc j w wycignitej rce i popijajc wino. - Rozumiecie, zachorowaa moja mama - powiedzia Jura. -Atak wyrostka. Nie mogem wyjecha. Brat jest w ekspedycji, ojciec teraz na biegunie... Nie mogem... - Wasza mama wie, e zgosilicie si na ochotnika w kosmos? - spyta Bykow. - Tak, oczywicie. - Zgodzia si? - Taak... - Narzeczon macie? Jura pokrci gow. Jurkowski starannie zoy rekomendacj i pooy j na brzegu stou. - Powiedzcie mi, mody czowieku, dlaczego was... n-nie zastpiono? Jura poczerwienia. - Bardzo prosiem - odpowiedzia cicho. - I wszyscy myleli, e zd ich dogoni. Spniem si tylko o dob... Zapanowaa cisza i byo sycha, jak na ulicy Przyjani wydzieraj si wikingowie. Albo zalewali robaka, albo opijali rado. Moliwe, e u starego Joycea. - Czy macie... z-znajomych w Mirza-Charle? - spyta ostronie Jurkowski. -Nie. Przyjechaem dopiero dzisiaj. Poznaem tu jednego towarzysza, nazywa si Iwan i on... - A do kogo si zwracalicie? - Do dyurnej od pasaerskich przewozw i recepcjonistki hotelu. Bykow i Jurkowski popatrzyli na siebie. Jura mia wraenie, e Jurkowski ledwie zauwaalnie pokrci gow. - No, to jeszcze nie tak le - burkn Bykow. - Zupenie nie rozumiem, po co nam pasaer - niespodziewanie ostro odezwa si Jurkowski. Bykow milcza.

- Sowo honoru, nikomu nie bd przeszkadza - powiedzia z przekonaniem Jura. -1 jestem gotw na wszystko. - Nawet piknie umrze - warkn Bykow. Jura przygryz wargi. le, pomyla. Ze ze mn. Oj, le... - Musz si dosta na Rhe - powiedzia. Nagle z ca jasnoci zrozumia, e to jego ostatnia szansa i e na jutrzejsz rozmow z zastpc naczelnika nie ma co liczy. - Mmm? - mrukn Bykow i popatrzy na Jurkowskiego. Jurkowski wzruszy ramionami, unis kielich i zacz patrze przez szko na lamp. Wtedy Bykow wsta zza stou - Jura cofn si - tamten okaza si taki potny i ciki - i szurajc domowymi pantoflami podszed do wiszcej w kcie na oparciu krzesa wytartej skrzanej kurtki. Wycign z kieszeni paski byszczcy futera radiofonu. Jura wstrzyma oddech i patrzy na jego plecy. - Charles? - spyta gucho Bykow. Przycisn do ucha gitki sznur z metalow kulk na kocu. - Tu Bykow. Masz jeszcze u siebie rejestr Tachmasiba? Dopisz do skadu zaogi na specrejs 17... Tak, bior stayst... tak, naczelnik ekspedycji nie wyraa sprzeciwu... Jurkowski skrzywi si, ale nic nie powiedzia. - Co? Zaraz. - Bykow odwrci si do Jury, wycign rk i niecierpliwie pstrykn palcami. Jura rzuci si do stou, chwyci rekomendacj i woy w palce Bykowa. - Ju... tak... Od kolektywu Wiaziemskiej Fabryki Konstrukcji Metalowych... Boe mj, Charles, to absolutnie nie twoja sprawa! W kocu to specrejs! Tak. Podaj: Borodin, Jurij Michajowicz... Osiemnacie lat. Tak, wanie osiemnacie. Spawacz prniowy... Staysta... Przyjty z mojego polecenia z wczorajsz dat. I prosz ci, Charles, od razu przygotuj dla niego dokumenty. Nie, nie on, ja sam zajad... Jutro rano. Do widzenia, Charles, dzikuj. Bykow powoli zwin sznur i wsun radiofon z powrotem do kieszeni kurtki. - To niezgodne z prawem - odezwa si niezbyt gono Jurkowski. Bykow wrci do stou i usiad. - Gdyby ty wiedzia, Wadimir, bez ilu praw mog si obej w przestrzeni. I bez ilu praw przyjdzie nam si obej w rym rejsie. Staysto, moecie si - zwrci si do Jury. Jura pospiesznie i bardzo niewygodnie usiad. Bykow wzi suchawk. - ylin, zajd do mnie. Powiesi suchawk. - Wecie wasze dokumenty, staysto. Bdziecie podlegali bezporednio mnie. Z waszymi obowizkami zapozna was inynier pokadowy ylin, ktry zaraz tu przyjdzie. - Aleksiej - powiedzia uroczystym tonem Jurkowski - Nasz... k-kadet jeszcze nie wie, z kim ma do czynienia. - Ja wiem - rzek Jura. - Od razu was poznaem.

- O! - zdumia si Jurkowski. - Nas jeszcze mona pozna? Jura nie zdy odpowiedzie. Drzwi otworzyy si i na progu stan Iwan w tej samej kraciastej koszuli. - Jestem, Aleksieju Pietrowiczu - oznajmi wesoo. - Przyjmij swojego chrzeniaka - burkn Bykow. - To nasz staysta. Przydzielam go tobie. Zaznacz w dzienniku. A teraz bierz go do siebie i a do startu nie spuszczaj z oka. - Tak jest - powiedzia ylin, cign Jur z krzesa i wyprowadzi na korytarz. Do Jury powoli docierao, co si dzieje. - To wy jestecie ylin? - spyta. - Inynier pokadowy? ylin nie odpowiedzia. Postawi Jur przed sob, cofn si o krok i spyta strasznym gosem: - Wdk pijesz? - Nie - broni si przestraszony Jura. - W Boga wierzysz? -Nie. - Prawdziwa midzyplanetarna dusza! - zawoa usatysfakcjonowany ylin. - Gdy przybdziemy na Tachmasiba, dam ci pocaowa klucz od startera.

3. Mars. Astronomowie.
Mruc oczy przed olepiajcym socem, Marti patrzy na wydmy. Crawlera nie byo wida. Nad wydmami wisiaa wielka chmura czerwonego pyu, ktr saby wiatr powoli przesuwa w bok. Byo cicho, tylko na wysokoci piciu metrw szeleci wiatraczek wiatromierza. W tym momencie Marti usysza wystrzay - puk, puk, puk, puk - cztery wystrzay pod rzd. - Pudo, oczywicie - stwierdzi. Obserwatorium stao na wysokim paskim wzgrzu. Latem powietrze byo przezroczyste i z wierzchoka wzgrza byo doskonale wida biae kopuy i parallelepipedy Ciepego Syrtu pi kilometrw na poudnie i szare ruiny Starej Bazy na takim samym wysokim paskim wzgrzu trzy kilometry na zachd. Teraz jednak Star Baz zasania obok pyu. Puk, puk, puk - rozlego si znowu. - Strzelcy - rzek z gorycz Marti. Obejrza obserwacyjny placyk. - Ale podlec - doda. Szerokoktna kamera bya przewrcona, klatka meteorologiczna przechylona, a ciana pawilonu teleskopu zachlapana jakim tym wistwem. Nad drzwiami ziaa wiea dziura od rozpryskowego pocisku. arwka nad wejciem zostaa rozbita. - Strzelcy - powtrzy Matti. Podszed do pawilonu i palcami w futrzanej rkawiczce obmaca krawd dziury. Pomyla o tym, co moe zrobi pocisk rozpryskowy w pawilonie i zrobio mu si niedobrze. W pawilonie sta bardzo dobry teleskop z poprawionym obiektywem, rejestrator migota i automaty byskowe - aparatura rzadka, kapryna i skomplikowana. Te automaty boj si nawet pyu, trzeba je przykrywa hermetycznym pokrowcem. A co da pokrowiec w kontakcie z pociskiem rozpryskowym? Matti nie wszed do pawilonu. Niech sami zobacz, pomyla. Sami strzelali, niech sami patrz. Szczerze mwic, po prostu ba si tam wej. Pooy karabin na piasku i z wysikiem podnis kamer. Jedna noga statywu bya pogita i kamera staa krzywo. - Podlec! - wykrzykn Matti z nienawici. Wykonywa zdjcia meteorologiczne i kamera bya jego jedynym instrumentem. Poszed przez cay placyk do klatki. Py na placyku by zryty, Matti ze zoci depta charakterystyczne okrge jamy - lady latajcej pijawki. Dlaczego przez cay czas lezie na placyk? - pomyla. Poszaby sobie wok domu. Wamaaby si do garau. To nie, lezie na placyk. Ludzkim misem tu pachnie, czy co?

Drzwiczki klatki byy pogite, nie otwieray si. Matti z rezygnacj machn rk i wrci do kamery. Odkrci j, zdj z trudem i, postkujc, pooy na rozpostarty brezent. Potem wzi statyw i zanis do domu. Postawi go w warsztacie i zajrza do pokoju stoowego. Natasza siedziaa przed radiostacj. - Nadaa? - chcia wiedzie Matti. - Wiesz co, po prostu rce mi opadaj - odrzeka gniewnie. -Sowo honoru, ju prociej si tam przebiec. - A co? - spyta Matti. Natasza gwatownym ruchem odkrcia gak potencjometru. W pokoju zahucza niski, zmczony gos: Sidma, sidma, tu Syrt. Dlaczego nie ma komunikatu? Syszycie, sidma? Dajcie komunikat!. Sidma zabbnia cyframi. - Syrt! - zawoaa Natasza. - Syrt! Mwi pierwsza! - Pierwsza, nie przeszkadzajcie - odezwa si zmczony gos. -Wykacie cierpliwo. - Prosz - odpara Natasza i przekrcia gak potencjometru w przeciwn stron. - Co waciwie chcesz im powiedzie? - zainteresowa si Matti. - To, co si stao - zakomunikowaa Natasza. - Przecie to wyjtkowe wydarzenie. - A tam, wyjtkowe - sprzeciwi si Matti. - Kadej nocy mamy takie wydarzenia. Natasza w zadumie podpara doni policzek. - A wiesz, Matti - zacza - e dzisiaj pierwszy raz pijawka przysza w dzie... Susznie! Wczeniej przychodziy albo pn noc, albo przed samym wschodem soca. - Tak - rzek. - Taak. Rozumiem, e zbezczelniay. - Ja te tak myl - zgodzia si Natasza. - Co tam na placyku? - Lepiej id sama zobaczy - doradzi Matti. - Moj kamer pokiereszowao. Dzisiaj nici z obserwacji. - Chopaki s tam? - spytaa Natasza. Matti zawaha si. - Tak, generalnie tam. -1 zrobi nieokrelony gest rk. Nagle wyobrazi sobie, co powie Natasza, gdy zobaczy dziur nad drzwiami pawilonu. Natasza znowu wrcia do radiostacji, Matti cichutko zamkn za sob drzwi. Crawler mkn z maksymaln prdkoci, zrcznie skaczc z wydmy na wydm, za nim a po same gwiazdy wzbija si gsty tuman pyu. Od tego toczerwonego ta bardzo efektownie odcinaa si potna figura Piekowa, wyprostowanego, z karabinem opartym o bok. Crawler prowadzi oczywicie Siergiej. Skierowa maszyn prosto na Mattiego i ostro wyhamowa pi metrw przed nim. Chmura pyu szczelnie otulia plac obserwacyjny.

- Centaury - powiedzia Matti, przecierajc okulary. - eb konia na ludzkim ciele. - A co? - spyta Siergiej, zeskakujc. Za nim niespiesznie zszed Piekw. - Ucieka - powiedzia. - A mnie si zdaje, e j trafie - odrzek Siergiej. Piekw z wan min skin gow. - Mnie te si tak zdaje. Matti zbliywszy si do niego, mocno chwyci za rkaw futrzanej kurtki. - Dobra, chodmy - powiedzia. - Dokd? - spyta Piekw, stawiajc opr. - Chodmy, chodmy, strzelcu - powtrzy Matti. - Poka ci, gdzie trafie na pewno. Podeszli do pawilonu i zatrzymali si przed drzwiami. - A niech to - stwierdzi Piekw. Siergiej bez sowa rzuci si do rodka. - Nataszka widziaa? - spyta szybko Piekw. - Jeszcze nie - poinformowa Matti. Piekw w zadumie obmacywa krawd dziury. - Ciko bdzie - westchn. - Tak, ciko znale na Syrcie zapasowy pawilon - skomentowa zoliwie Matti. Miesic temu Piekw, strzelajc w nocy do pijawek, przestrzeli klatk meteorologiczn. Wtedy pojechali do Syrtu i gdzie zdoby zapasow. Przedziurawion klatk schowa w garau. - Chyba wszystko w porzdku! - krzykn Siergiej z pawilonu. - Jest otwr wylotowy? - spyta Piekw. -Jest... Rozlego si ciche brzczenie, dach pawilonu rozsun si i zsun z powrotem. - Tym razem chyba si nam upieko - oznajmi Siergiej, wychodzc z pawilonu. - A mnie zamao trjng - powiedzia Matti. - Klatk tak pokaleczyo, e znowu trzeba bdzie skd wytrzasn now. Piekw rzuci okiem na klatk, po czym znowu zacz si wpatrywa w ziejc dziur. Siergiej sta obok niego i te na ni patrzy. - Klatk wyprostuj - odezwa si pospnie Piekw - ale co zrym... - Natasza idzie - ostrzeg pgosem Matti. Piekw zrobi ruch, jakby chcia si gdzie ukry, ale tylko si skuli. Siergiej doda szybko: - Tutaj jest niewielka dziurka, Nataszka, ale to gupstwo, jeszcze dzisiaj j zaatamy, a w rodku wszystko cae... Natasza podesza do nich, spojrzaa na dziur.

- winie jestecie, chopaki - powiedziaa cicho. Teraz ju wszyscy trzej zapragnli si gdzie schowa, nawet Matti, ktry niczemu nie by winien i wybieg na placyk, gdy byo ju po wszystkim. Natasza wesza do pawilonu i zapalia wiato. Przez otwarte drzwi byo wida, jak zdejmuje pokrowce z automatw byskowych. Piekw westchn przecigle ze smutkiem. Siergiej szepn: - Pjd wstawi crawler. Nikt mu nie odpowiedzia. Wsiad do crawlera i wczy silnik. Matti w milczeniu podszed do swojej kamery i, zgity wp, powlk j do domu. Teraz przed pawilonem wida byo tylko pospn, potn posta Piekowa. Matti wcign kamer do warsztatu, zdj mask tlenow, kaptur i dugo rozpina obszern futrzan kurtk. Nastpnie, nie zdejmujc untw - wysokich futrzanych butw, siad na stole obok kamery. Przez okno widzia, jak bardzo powoli, ostroniutko wjeda do garau crawler. Natasza wysza z pawilonu, szczelnie zamykajc za sob drzwi. Potem ruszya przez placyk, zatrzymujc si przy przyrzdach. Piekw wlk si za ni, gboko wzdychajc. Chmury pyu ju opady, malutkie czerwone soce wisiao nad czarnymi, jakby obgryzionymi ruinami Starej Bazy, poronitymi kolczastym marsjaskim saksauem. Matti popatrzy na niskie soce, na szybko ciemniejce niebo, przypomnia sobie, e dzisiaj on ma dyur, i uda si do kuchni. - Nasza Nataszka dzisiaj bardzo powana - powiedzia przy kolacji Siergiej, spogldajc na Natasz. - A niech was - odezwaa si Natasza. Jada, nie patrzc na nikogo, za i przygnbiona. - Gniewa si nasza Nataszka - rzek Siergiej. Piekw wyda z siebie gbokie, aosne westchnienie. Matti pokrci gow. - Nie lubi nas dzisiaj Nataszka - doda Siergiej czule. - No bo naprawd, jak z wami wytrzyma - nie wytrzymaa Natasza. - Przecie ustalilimy, e nie bdziemy strzela na placu. Przecie to nie strzelnica. Tam s przyrzdy... Gdybycie dzisiaj rozbili automaty byskowe, co bymy zrobili? Skd wzilibymy nowe? Piekw obrzuci j spojrzeniem wiernego psa. - Co ty, Nataszka? - zdumia si Siergiej. - Jak mona trafi w automat? - Strzelamy tylko do arwek - warkn Matti. - Przedziurawilicie pawilon - powiedziaa Natasza. - Nataszka! - wykrzykn Siergiej. - Przyniesiemy ci inny pawilon! Piekw skoczy na

Syrt i przyniesie. Silny z niego chop, da rad! - A niech was - powtrzya Natasza. Ju si nie gniewaa. Piekw oywi si. - Gdzie do niej strzela, j ak nie na placu? - zacz, ale gdy Matti pod stoem nadepn mu na stop, zamilk. - Woodia, jaki z ciebie niezgraba-powiedziaa Natasza. - Ogromny potwr wielkoci szafy, a ty od miesica nie moesz w niego trafi. - Sam si dziwi - przyzna szczerze Piekw i mocno podrapa si w kark. - Moe celownik jest utrcony? - Zgita lufa - rzuci jadowicie Matti. - Wszystko jedno, chopaki, teraz ju koniec tej zabawy - rzeka Natasza. Wszyscy popatrzyli na ni. - Rozmawiaam z Syrtem. Dzisiaj pijawki napady na grup Azizbekowa, na geologw, na nas i na dziak nowej budowy. Wszystko w rodku dnia. - Wszystko na zachd i na pnoc od Syrtu - zauway Siergiej. - Rzeczywicie - przyznaa Natasza. - Nawet o tym nie pomylaam. W kadym razie, postanowiono przeprowadzi obaw. - I dobrze - powiedzia Piekw. - Nareszcie. - Jutro rano odbdzie si narada, wzywaj wszystkich naczelnikw grup. Ja pojad, a ty zostaniesz za starszego, Sierioa. I jeszcze jedno. Dzisiaj nie bdziemy prowadzi obserwacji. Kierownictwo polecio odwoa wszystkie nocne prace. Piekw przesta je i ze smutkiem popatrzy na Natasz. Matti rzek: - Mnie wszystko jedno i tak na razie nie mam kamery. Ale Piekowowi licho wemie program, jeli przepuci kilka nocy. - Wiem - odpara Natasza. - Wszystkim poleci program. - A moe ja bym tak po cichutku? - spyta Piekw. - Nikt nie zauway. - Nie chc nawet o tym sysze - pokrcia gow Natasza. - A moe... - zacz Piekw. Matti znowu nadepn mu na stop. Susznie, nie ma co jzyka strzpi. I tak wszyscy bd prowadzi obserwacje pomyla Piekw. - Jaki mamy dzisiaj dzie? - spyta Siergiej. Mia na myli dzie dekady. - smy - odrzek Matti. Natasza poczerwieniaa i zacza patrze w oczy wszystkim po kolei. - Co Rybkina dugo nie ma - zauway Siergiej, nalewajc sobie kawy. - Rzeczywicie - powiedzia znaczco Piekw. - I godzina pna - doda Matti. - Pomoc si zblia, a Rybkina nie ma...

- O! - wykrzykn Siergiej i podnis palec do gry. W korytarzu brzknty drzwi luzy. - Oto i on! - wyszepta triumfalnie. - Cudaki - Natasza zamiaa si speszona. - Nie dokuczajcie Nataszy - zada Siergiej. - Nie miejcie si z niej mia. - Przyjdzie Rybkin, on si z nas pomieje - powiedzia Piekw. Do drzwi stoowego kto zastuka. Siergiej, Matti i Piekw jednoczenie przyoyli palce do ust i popatrzyli znaczco na Natasz. - No co wy? - wyszeptaa Natasza. - Niech si ktry odezwie... Marti, Siergiej i Piekw jednoczenie pokrcili gowami. - Prosz wej! - zawoaa z determinacj Natasza. W drzwiach stan Rybkin, jak zawsze akuratny, w czystym kombinezonie, nienobiaej koszuli z wykadanym konierzem, gadko ogolony. Jego twarz, podobnie jak twarze wszystkich Tropicieli, sprawiaa dziwne wraenie: opalone na czarno policzki i czoo, biae plamy wok oczu i biaa dolna cz twarzy - w tych miejscach, gdzie skr przykryway okulary i maska tlenowa. - Mona? - przemwi cicho. Zawsze mwi bardzo cicho. - Siadajcie, Feliksie - zaprosia Natasza. - Zjesz kolacj? - spyta Matti. - Dzikuj - odpar Rybkin. - Wolabym filiank kawy. - Co si dzisiaj spnie - stwierdzi prostoduszny Piekw, nalewajc mu kawy. Siergiej zrobi straszn min, a Matti kopn Piekowa pod stoem. Rybkin spokojnie wzi do rk filiank. - Jestem tu ju od p godziny i obszedem dom dookoa. Widz, e u was dzisiaj te bya pijawka. - Dzisiaj tu u nas bya batalia - odpara Natasza. - Tak... Widziaem dziur w pawilonie. - Nasze karabiny cierpi na gicie luf - wyjani Matti. Rybkin zamia si. Mia mae, biae i rwne zby. - Udao ci si kiedykolwiek trafi jak pijawk? - spyta Siergiej. - Raczej nie - odpar Feliks. - Bardzo trudno w nie trafi. - Tyle to i ja wiem - warkn Piekw. Natasza kruszya chleb ze spuszczonymi oczami. - Dzisiaj u Azizbekowa jedn zabili - powiedzia Rybkin. - Naprawd? - zdumia si Piekw. - Kto?

Rybkin znowu si zamia. - Nikt - zerkn na Natasz. - Zabawna sprawa, zerwao si rami dwigu i przygnioto j. Zapewne kto trafi w lin. - To dopiero strza - unis brwi Siergiej. - My te tak umiemy - stwierdzi Matti. - W penym pdzie, z trzydziestu krokw, prosto w arwk nad drzwiami. - Wiecie co - odezwa si Siergiej - mnie si zdaje, e wszystkie karabiny na Marsie cierpiana gicie luf. - Nie - sprzeciwi si Feliks. - Potem si okazao, e w pijawk u Azizbekowa trafio sze ku. - Niedugo bdzie obawa - rzek Piekw. - Wtedy im pokaemy, gdzie raki zimuj. - A mnie ta obawa wcale nie cieszy - odezwa si Matti. - U nas zawsze, od wieku wiekw to samo: trach, trach, wybijamy wszystkie zwierzta, a potem budujemy rezerwaty. - No co ty? - zdumia si Siergiej - Przecie one przeszkadzaj. - Nam wszystko przeszkadza - odpar Matti. - Za mao tlenu -le, za duo te niedobrze, za duo lasw - nie pasuje, rba las... Kim my jestemy, e nam tak wszystko przeszkadza? - Saatka bya niedobra? - odezwa si w zadumie Piekw. -Ale przecie sam j przygotowae... - Nie poddawaj si, Piekw - powiedzia Siergiej. - Przecie on chce zacz ogln dyskusj. eby si Nataszka wypowiedziaa. Feliks popatrzy uwanie na Siergieja. Mia due jasne oczy. Matti umiechn si. - A moe to wcale nie one nam przeszkadzaj - zastanawia si - tylko my im. - No? - burkn Piekw. - Stawiam robocz hipotez - rzek Matti. - Latajce pijawki to rdzenni rozumni mieszkacy Marsa, chocia obecnie na niskim poziomie rozwoju. Zajlimy rejony, gdzie jest woda, i one chc nas std usun. Piekw popatrzy na niego z osupieniem. - C... - mrukn. - To moliwe. - No nie... Pospieraj si z nim troch - powiedzia Siergiej. -Zrb mu przyjemno. - Wszystko potwierdza moj hipotez - cign Matti. - yj w podziemnych miastach. Napadaj zawsze z prawej strony - takie maj tabu. I... z-zawsze zabieraj swoich rannych... - Noo, stary... - rozczarowa si Piekw.

- Feliksie - odezwa si Siergiej - zniszcz te byskotliwe rozwaania. - Taka hipoteza bya ju wysuwana - orzek Feliks. (Marti zdumiony unis brwi). Dawno temu, zanim zabito pierwsz pijawk. Teraz wysuwa si znacznie ciekawsze. - No? - spyta Piekw. - Do tej pory nikt nie wyjani, dlaczego pijawki napadaj na ludzi. Nie wykluczamy moliwoci, e to ich bardzo stary zwyczaj. Nasuwa si myl, czy jednak na Marsie nie wystpuje rasa wyprostowanych dwunonych. - Wystpuje - odpar Siergiej. - Od trzydziestu z gr lat. - Mamy nadziej, e pijawki naprowadz nas na t ras. - Feliks umiechn si uprzejmie. Przez jaki czas panowao milczenie. Matti patrzy z zawici na Feliksa. Zawsze zazdroci ludziom, przed ktrymi stoj takie zadania. ledzenie latajcych pijawek byo ju samo w sobie pasjonujcym zajciem, a jeli jeszcze przy tym stawia si takie zadanie... ...Matti w mylach przeliczy wszystkie interesujce zadania, ktre on sam rozwizywa w cigu ostatnich piciu lat. Najbardziej interesujce byo skonstruowanie poszukiwacza-myliwego na chemostaderach. Patrolowa kamera zamieniaa si w ogromne ciekawe oko, obserwujce pojawianie si i ruch obcych punktw wietlnych na nocnym niebie. Sierioka biega noc po wydmach, od czasu do czasu machajc latark, a kamera bezszelestnie leciaa za nim, ledzc kady jego ruch... C, pomyla Matti. To te byo interesujce. Siergiej odezwa si nagle ze zoci: - Przecie my nic nie wiemy! - Piekw odsun filiank i spojrza na niego. - I nawet nie prbujemy si dowiedzie! Dzie za dniem, dekada za dekad brodzimy zanurzeni po szyj w drobiazgach... Zajmujemy si elektronik, psujemy sumowniki, naprawiamy sumowniki, ustalamy grafiki, piszemy artykuy, sprawozdania... Ohyda! - Silnie potar policzki. - Za ogrodzeniem, na tysic kilometrw rozciga si zupenie nieznany obcy wiat. Czasem chciaoby si plun na to wszystko i pj gdzie oczy ponios, przez pustyni w poszukiwaniu prawdziwej pracy... Wstyd. To mieszne i poniajce, eby siedzie na Marsie i przez dwadziecia cztery godziny na dob nie oglda nic poza grafikami i ponur fizjonomi Piekowa... Ten ostatni powiedzia agodnie: - Plu na to wszystko, Sierioa. Id, gdzie oczy ponios. Moe ci przyjm budowniczowie. Albo id do Feliksa. - Odwrci si do Rybkina. - Wecie go do siebie, co? Feliks wzruszy ramionami.

- Nie, Piekw, przyjacielu, to na nic. - Siergiej zacisn wargi, potrzsn jasn czupryn. - Trzeba co umie. A co ja umiem? Naprawia automaty byskowe... Liczy do dwch i cakowa na maej maszynie. Crawler umiem prowadzi, a i to nieprofesjonalnie... Co jeszcze umiem? - Biadoli za to umiesz profesjonalnie - powiedzia Matti. Byo mu gupio za Sierio przed Feliksem. - Nie biadol, tylko si zoszcz. Jacy my jestemy zadowoleni z siebie, jacy ograniczeni! I skd si to bierze? Dlaczego uwaa si, e znalezienie miejsca dla obserwatorium jest waniejsze ni przemierzenie planety wzdu poudnika, od bieguna do bieguna? Dlaczego waniejsze jest szukanie nafty ni tajemnicy? Co, nafty nam brakuje? - A co, tajemnic ci brakuje? - spyta zoliwie Matti. - Usiadby i rozwiza ograniczone T-zadanie... - Nie chc go rozwizywa! Nudzi mnie to, mj biedny Matti! Nudzi! Jestem zdrowym, silnym chopakiem, zginam gwodzie palcami... Dlaczego mam siedzie nad papierami? Zamilk. Zapanowao cikie milczenie i Matti pomyla, e dobrze by byo zmieni temat, ale nie wiedzia jak. - W zasadzie nie zgadzam si z Sierioa, ale to prawda - za bardzo ugrzlimy w codziennej pracy - odezwaa si Natasza. -1 czasem czowieka bierze zo... No niechby nawet nie my, niechby ktokolwiek zaj si Marsem jak now ziemi. Przecie to nie wyspa, nawet nie kontynent - terra incognita - to planeta! A my siedzimy tu trzydzieci lat, cichutko, tchrzliwie, ciniemy si do wody i kosmodromw. I jest nas miesznie mao. Naprawd mona si zdenerwowa. Siedzi tam w zarzdzie jaki siwy staruszek z bojow przeszoci i zrzdzi: Za wczenie! Za wczenie! Usyszawszy sowa: za wczenie, Piekw drgn i spojrza na zegarek. - Do licha - wymamrota, wstajc zza stou. - Ju dwie gwiazdy tu z wami przesiedziaem. - W tym momencie popatrzy na Natasz, otworzy usta i szybko usiad. Mia tak zabawny wyraz twarzy, e wszyscy, nawet Siergiej, rozemiali si. Matti zerwa si i podszed do okna. - Co za noc! - powiedzia. - Jako obrazu musi by dzisiaj niewiarygodna! - Spojrza przez rami na Natasz. Feliks si oywi. - Natasza - powiedzia - jeli trzeba, mog popilnowa, pki bdziecie pracowa. - Ale wy... Przecie na was ju czas... -Natasza zaczerwienia si. - To znaczy, chciaam powiedzie, e zwykle o tej porze wychodzicie.

- Po co nas pilnowa? - zdumia si Matti. - Sam mog popilnowa. I tak mi diabli wzili kamer. - W takim razie pjd si ubra - rzek Rybkin. - No dobrze - ustpia Natasza. - W wyniku odwoania mojego polecenia z godziny dziewitnastej... Piekowa ju nie byo. Siergiej te wsta i wyszed, na nikogo nie patrzc. Matti zacz sprzta naczynia. - Pomog - zaproponowa Feliks i akuratnie zawin rkawy. - A w czym tu pomaga? - odpar Matti. - Pi talerzy, pi filianek... Spojrza na rce Feliksa i ugryz si w jzyk. - A to po co? - spyta zdziwiony. Feliks mia po dwa zegarki na kadej rce. Rybkin stwierdzi z powag: - To jedna z hipotez. Wic sam pozmywasz? - Sam - odrzek Matti. Dziwny facet z tego Feliksa, pomyla. - W takim razie pjd - powiedzia Feliks i wyszed. Stojca w kcie radiostacja nagle oya, zasyczaa, brzkna i basowy zmczony gos zahucza: - Pierwsza, tu Syrt. Syrt wzywa pierwsz. Matti krzykn: - Natasza, Syrt wzywa! Podszed do mikrofonu i powiedzia: - Tu pierwsza! - Zawoajcie naczelnika - zabrzmiao z gonika. -Ju. Wbiega Natasza w rozpitej kurtce, z mask tlenow na piersi. - Mwi naczelnik. - Jeszcze raz potwierdzam zarzdzenie. Nocne prace s zabronione - cign gos. Ciepy Syrt otoczony jest pijawkami. Powtarzam... Matti sucha, wycierajc talerze. Weszli Piekw i Siergiej; Matti z zainteresowaniem obserwowa, jak wyduaj si im twarze. - ...Ciepy Syrt otoczony jest pijawkami. Jak mnie zrozumielicie? - Zrozumiaam was dobrze - zakomunikowaa zdenerwowana Natasza. - Syrt otoczony pijawkami, nocne prace zabronione. - Dobranoc - powiedzia gos i gonik przesta sycze. - Dobranoc, Piekw - mrukn Siergiej i zacz rozpina kurtk. Piekw nie odezwa si sowem. Sapn tylko gniewnie i poszed do swojego pokoju. - To ja id - stwierdzi Feliks.

Wszyscy spojrzeli na niego. Sta w drzwiach, niewysoki, silny, z nieproporcjonalnie wielkim karabinem przy nodze. - Jak pjdziesz? - spyta Matti. Feliks pokaza palcami, jak pjdzie. - Zwariowae - rzek Matti. Feliks umiechn si zdziwiony. - Co z tob? - Syszelicie, co mwili? - spytaa szybko Natasza. - Syszaem - odpar Feliks. - Aleja, jako Tropiciel, nie podlegam komendantowi Syrtu. - Zaoy mask na twarz, opuci okulary, machn doni w rkawiczce i wyszed. Wszyscy w osupieniu patrzyli na drzwi. - No jak to? - odezwaa si stropiona Natasza. - Przecie go zjedz... Siergiej gwatownie zerwa si z miejsca i zapinajc kurtk rzuci si za Feliksem. - Dokd?! - krzykna Natasza. - Podwioz go! - odkrzykn w biegu Siergiej i trzasn drzwiami. Natasza ruszya za nim. Matti chwyci j za rk. - Dokd, po co? - powiedzia spokojnie. - Sierioa dobrze zrobi. - A kto mu pozwoli? - spytaa zapalczywie Natasza. - Dlaczego on si nie sucha! - Przecie trzeba czowiekowi pomc - orzek rozsdnie Matti. Poczuli, jak zadraa podoga. Siergiej wyprowadza crawler. Natasza opada na krzeso, zacisna rce. - To nic - powiedzia Matti. - Za jakie pitnacie minut wrci. - A jak bdzie wraca, jeli zaatakuj Sierio? - Jeszcze nie byo przypadku, eby pijawka rzucia si na maszyn - zauway Matti. Zreszt, Sierioa tylko by si ucieszy... Siedzieli i czekali. Matti nagle pomyla, e Feliks Rybkin tyle razy przychodzi do nich do obserwatorium wieczorami i pno wychodzi. A przecie pijawki kadej nocy kr wok Syrtu. miay facet z tego Feliksa, pomyla Matti. Popatrzy na Natasz. Moe ma tylko dziwny sposb adorowania kobiet: niemiae oblenie... Matti spojrza w okno. W czarnej pustce wida byo tylko jasne gwiazdy. Wszed Piekw, niosc stert papierw i powiedzia, nie patrzc na nikogo: - Kto mi pomoe zrobi grafik? - Ja mog - powiedzia Matti. Piekw zacz z haasem sadowi si za stoem. Natasza siedziaa wyprostowana, czujnie nasuchujc. Piekw, rozoywszy papiery, odezwa si z oywieniem: - Wychodzi interesujca rzecz! Pamitacie prawo Dega?

- Pamitamy - odezwa si Matti. - Sekans w stopniu dwie trzecie. - Na Marsie nie wystpuje sekans dwie trzecie! - stwierdzi triumfalnie Piekw. Natasza, popatrz no... Natasza! - Daj jej spokj! - A co? - szepn Piekw. - Jedzie! - Natasza zerwaa si z miejsca. - Kto? - zastanawia si Piekw. Pod nogami znowu zadraa podoga, potem zrobio si cicho, brzkna luza. Wszed Siergiej, zdzierajc z twarzy oszronion mask. - Ale mrz! - powiedzia wesoo. - Gdzie bye? - spyta zaskoczony Piekw. - Rybkina odwoziem do Syrtu - wyjani im Siergiej. - Zuch - ucieszya si Natasza. - Zuch z ciebie, Sierioa! Teraz mog spa spokojnie. - Dobrej nocy, Natasza - odparli. Natasza wysza. - Dlaczego mnie nie wzie? - powiedzia z pretensj w gosie Piekw. Umiech znikn z twarzy Siergieja. Podszed do stou, usiad i odsun papiery. - Suchajcie, chopaki - rzek pgosem. - Ja nie znalazem Rybkina. Do samego Syrtu dojechaem, dawaem sygnay, wieciem reflektorami, ale nigdzie go nie byo. Jakby si pod ziemi zapad. Zapanowaa cisza. Matti znowu podszed do okna. Wydao mu si, e gdzie w rejonie Starej Bazy wolno porusza si sabe wiateko, jakby kto szed z latark.

4. Mars. Stara Baza.


O sidmej rano naczelnicy grup i dziaek systemu Ciepy Syrt zebrali si w gabinecie dyrektora systemu, Aleksandra Filipowicza Lamina. W sumie dwadziecia pi osb. Wszyscy zasiedli wok dugiego, niskiego stou. Wentylatory i ozonatory pracoway pen moc. Natasza bya jedyn kobiet w gabinecie, rzadko zapraszano j na narady i wielu zebranych jej nie znao. Popatrywali na ni z przyjazn ciekawoci. Natasza usyszaa, jak kto powiedzia ochryple: Gdybym wiedzia, to bym si ogoli. - Pierwsze pytanie, towarzysze, poza porzdkiem dnia - powiedzia Lamin, nie wstajc z miejsca. - Wszyscy jedli niadanie? Mog poprosi o przyniesienie konserw i kakao. - A nie ma czego dobrego, Aleksandrze Filipowiczu? - zainteresowa si pulchny mczyzna o rowych policzkach, mia zabandaowane donie. W gabinecie zrobio si gono. - Nie ma - odpar Lamin i pokrci gow. - Co najwyej kura w konserwie... - Susznie, Aleksandrze Filipowiczu! - rozlegy si gosy. -Niech przynios. Nie zdylimy zje. Lamin machn komu rk. - Zaraz bdzie. - Wsta. - Wszyscy s? - Popatrzy na zebranych. - Azizbekow... Gorin... Baranw... Nakamura... Maumian... Natasza... Wang... Jeffersona nie widz... Ach, wybacz... A gdzie Opanasienko? Od Tropicieli kto jest? - Opanasienko w wypadzie - powiedzia cichy gos i Natasza zobaczya Rybkina. Pierwszy raz widziaa go nieogolonego. - W wypadzie? No dobrze, zaczniemy bez niego. Towarzysze, jak wam wiadomo, w cigu ostatnich tygodni latajce pijawki bardzo si uaktywniy. Wczoraj ich bezczelno przesza wszelkie wyobraenie - zaczy atakowa w dzie. Na szczcie obeszo si bez ofiar, ale kilku naczelnikw grup i dziaek zadao podjcia decydujcych krokw. Chc podkreli, towarzysze, e problem pijawek to stary problem. Wszystkim nam zaszy za skr. Od dawna o nich dyskutujemy, czasem nawet si kcimy. Polowym grupom najwidoczniej te stworzenia bardzo przeszkadzaj, poza tym pora wreszcie podj w ich sprawie, to znaczy w sprawie pijawek, jak ostateczn decyzj. Krtko mwic, s dwa okrelone zdania w tej kwestii. Pierwsze - natychmiastowa obawa i w miar moliwoci zlikwidowanie pijawek. Drugie-propozycja polityki masowej obrony, jako paliatyw, a do

czasu, gdy kolonia ostatecznie okrzepnie. Towarzysze - przycisn rce do piersi - prosz teraz, bycie si wypowiedzieli na ten temat. Tylko starajcie si unika osobistych wycieczek. Wiem, e wszyscy jestemy zmczeni, rozdranieni i kady jest z czego niezadowolony. Ale bardzo was prosz, bycie zapomnieli na razie o wszystkim, co nie dotyczy interesujcej nas sprawy. - Jego oczy zwziy si. - Szczeglnie zapalczywych usun z zebrania, bez wzgldu na stanowisko. Usiad. Natychmiast wsta wysoki, bardzo chudy czowiek, z opalon nierwno twarz, nieogolony, z rozpalonymi oczami. To by zastpca dyrektora do spraw budowy, Wiktor Kiryowicz Gajdadymow. - Nie wiem - zacz - jak dugo potrwa wasza obawa, dekad, miesic czy p roku. Nie wiem, ilu ludzi wemiecie na obaw -zapewne najlepszych, moe nawet wszystkich. Nie wiem wreszcie, czy co z tej obawy wyjdzie. Ale wiem na pewno jedn rzecz i uwaam za swj obowizek was o tym poinformowa. Po pierwsze, z powodu obawy bdziemy musieli przerwa budow blokw mieszkalnych. Za dwa miesice przybdzie do nas uzupenienie, a kryzys mieszkaniowy ju teraz daje zna o sobie. Na Ciepym Syrcie nie mog wydzieli pokoju nawet maestwu, co szczeglnie denerwuje naszych zagranicznych przyjaci. Po drugie, z powodu obawy wstrzymana zostanie budowa fabryki materiaw budowlanych. Czym jest taka fabryka w naszych warunkach, sami powinnicie wiedzie. O oraneriach i szklarniach, ktrych tym latem nie bdzie wanie z powodu obawy, nawet nie wspomn. Wreszcie trzecie i najwaniejsze. Obawa zakci budow fabryki regeneracyjnej. Za miesic zaczn si jesienne burze i wtedy trzeba bdzie postawi krzyyk na budowie. - Zacisn zby, zamkn, po czym znw otworzy oczy. -Wiecie, towarzysze, e wszyscy wisimy tu na wosku. Moe zdradzam jakie tajemnice administracji, ale do licha, czort z nimi -w kocu wszyscy jestemy dorosymi i dowiadczonymi ludmi! Zapasy wody pod Ciepym Syrtem s na wykoczeniu. Ju teraz wozimy wod z odlegoci dwudziestu, trzydziestu kilometrw czogami. -Przy stole zawrzao, kto krzykn: A o czym ecie wczeniej myleli?! - Jeli nie dokoczymy w tym miesicu fabryki regeneracyjnej, to jesieni przejdziemy na racje godowe, a zim bdziemy musieli przecign Ciepy Syrt na dwiecie kilometrw std. To wszystko. Usiad i jednym tchem wypi szklank wystygego kakao. Po minucie ciszy Lamin zada pytanie: - Kto nastpny? - Ja - odpar kto. By to niski, brodaty mczyzna w ciemnych okularach, naczelnik warsztatw remontowych, Zachar Josifowicz Puczko. - Cakowicie zgadzam si z Wiktorem

Kiryowiczem. - Zdj okulary i rozejrza si, mruc oczy. - Zachowujemy si jak dzieci -obawa, pif, paf... ubudu... A ja was chciaem zapyta, na czym macie zamiar ugania si za pijawkami? Moe wierzchem na miotle? Przed chwil Wiktor Kiryowicz wszystko wam wyjani: piaskowe czogi wo wod. A co to za czogi? To ruina, a nie czogi. Jedna czwarta naszych maszyn stoi w moich warsztatach, a remontowa nie ma komu. Ci, ktrzy umiej naprawia, nie psuj, ci, ktrzy psuj, nie umiej naprawia. Traktuj czog jak dugopis zuyj, to si wyrzuci i kupi nowy. Natasza, ogldaem wasz crawler. Trzeba si stara, eby doprowadzi maszyn do takiego stanu! Mona by pomyle, e przebijacie nim mury... - Zachar, Zachar, do rzeczy - przerwa mu Lamin. - Chc powiedzie tylko jedno. Znam ja takie obawy, a za dobrze. Poowa maszyn zostanie na pustyni, druga poowa dopez-nie do mnie i bd prosi: napraw. A czym mam naprawi - nogami? Brakuje rk. I wtedy si zaczyna. Puczko taki, Puczko siaki, Puczko myli, e nie warsztaty dla Ciepego Syrtu, tylko Ciepy Syrt dla warsztatw. Poprosz o ludzi towarzysza Azizbekowa, a on mi nie da. Poprosz towarzysza Nakamur - przepraszam, pana Naka-mur - a on powie, e ju i tak mu si program sypie... - Do rzeczy, Zachar - niecierpliwi si Lamin. - Do rzeczy przejdziemy, jak nie zostanie ani jedna sprawna maszyna. Wtedy zaczniemy nosi ywno i wod na wasnych garbach z odlegoci stu kilometrw i wtedy mnie spytaj: Puczko, gdzie bye, jak robilimy obaw? Puczko woy na nos okulary i usiad. - Niedobrze - zamrucza kto. Natasza siedziaa przybita. Co ze mnie za naczelnik, pomylaa. Nawet o tym wszystkim nie wiedziaam, nawet nie podejrzewaam i jeszcze klam tych staruszkw, winia jedna, za biurokratyzm... - Chciabym co powiedzie - da si sysze mikki gos. - Starszy areolog5 systemu, Liwanow - poinformowa Lamin. Szeroka kwadratowa twarz Liwanowa z czarnymi, blisko osadzonymi oczami te bya pokryta plamist opalenizn. - Sprzeciwy wobec obawy, wygoszone tutaj - powiedzia -uwaam za niezwykle wane i znaczce. - Natasza popatrzya na Gajdadymowa, ktry spa z gow zwieszon na piersi. - Ale tym niemniej obaw przeprowadzi trzeba. Oto niektre dane statystyczne. W cigu trzydziestu lat przebywania czowieka na Marsie latajce pijawki dokonay ponad ptora tysica zarejestrowanych atakw na ludzi. Trzy osoby zginy, dwanacie zostao rannych. Ludno systemu Ciepy Syrt wynosi tysic dwiecie ludzi, z czego omiuset przez
5 Areolog - specjalista od geologii Marsa.

cay czas pracuje w terenie i znajduje si w staym zagroeniu. Jedna czwarta uczonych musi pilnowa, co przynosi szkod pastwowym i osobistym planom naukowym. Mao tego. Prcz strat moralnych, pijawki powoduj bardzo powane szkody materialne. Tylko w cigu ostatnich tygodni i tylko u areologw nieodwracalnemu zniszczeniu ulego pi unikatowych stanowisk, zepsutych zostao dwadziecia osiem cennych przyrzdw. To oczywiste, e tak dalej by nie moe. Pijawki zagraaj pracom naukowym systemu Ciepy Syrt. Nie mam zamiaru umniejsza znaczenia wypowiedzi towarzyszy Gajdadymowa i Puczko. Ich zastrzeenia zostay wzite pod uwag przy tworzeniu planu obawy, ktry mam przedstawi w imieniu areologw i Tropicieli. Wszyscy poruszyli si i znowu zamarli. Gajdadymow drgn i otworzy oczy. Liwanow cign rwnym gosem: - Obserwacje wykazay, e centrum rozprzestrzeniania si pijawek w rejonie Ciepego Syrtu jest dziaka tak zwanej Starej Bazy -na mapie rzdna 211. Operacja zacznie si na godzin przed wschodem soca. Grupa czterdziestu dobrze przygotowanych strzelcw na czterech piaskowych czogach z zapasem ywnoci na trzy dni zajmuje Star Baz. Dwie grupy naganiaczy, orientacyjnie po dwustu ludzi w kadej, na czogach i crawlerach nadcigaj z konkretnych rejonw - pierwsza grupa sto kilometrw na zachd od Syrtu, druga sto kilometrw na pnoc. O godzinie zero zero obie grupy zaczynaj powoli przesuwa si w stron - odpowiednio - pomocnego zachodu i poudnia, robic jak najwicej haasu i zabijajc pijawki, prbujce przerwa okrenie. Poruszajc si powoli i metodycznie, obie grupy zamykaj flanki, spychajc pijawki w rejon Starej Bazy. W ten sposb pijawki, ktre znajd si na tym terenie, zostan skupione w rejonie Starej Bazy i zlikwidowane. Taka jest pierwsza cz planu. Sucham ewentualnych pyta i sprzeciww. - Powoli i metodycznie - powiedzia Puczko. - Wszystko to piknie. Ile maszyn bdzie potrzeba? - I ludzi - doda Gajdadymow. - I dni. - Pidziesit maszyn, czterysta pidziesit osb i maksimum trzy dni. - W jaki sposb planujecie zabija pijawki? - spyta Jefferson. - W zwizku z tym, e niewiele o nich wiemy - odpar Liwanow -polega moemy jedynie na dwch rodkach: zatrutych pociskach i miotaczach pomieni. - A skd je wemiemy? - Nietrudno zatru pociski, a jeli chodzi o miotacze, to jestemy w trakcie produkcji. - Ju produkujecie? - To dobry plan - stwierdzi Lamin. - Jak sdzicie, towarzysze? Gajdadymow wsta.

- Nie mam nic przeciwko takiemu planowi - rzek. - Tylko postarajcie si nie zabiera mi budowniczych. I pozwlcie, e natychmiast si oddal. Przy stole znowu zaczto rozmawia. Wspaniay plan, nie ma dwch zda! A skd wemiecie strzelcw?, Znajd si! Brakuje tylko budowniczych, strzelcw wystarczy!, A to sobie postrzelamy! - Jeszcze nie skoczyem, towarzysze - cign Liwanow. - Jest jeszcze jedna cz planu. O ile wiemy, terytorium Starej Bazy zryte jest szczelinami i kawernami, przez ktre pijawki wychodz na powierzchni. Zapewne jest tam peno podziemnych pomieszcze. Gdy piercie si zamknie i wybijemy pijawki, moemy albo zacementowa te kawerny, szczeliny i tunele, albo kontynuowa przeladowanie pod ziemi. W obu przypadkach plan Starej Bazy jest niezbdny. - O przeladowaniu pod ziemi nie moe by mowy - powiedzia kto. - To zbyt niebezpieczne. - Ale interesujce - wymamrota grubas z obandaowanymi rkami. - Towarzysze, t kwesti rozstrzygniemy po obawie - uci Liwanow. - Teraz potrzebujemy planu Starej Bazy. Zwracalimy si do archiwum, ale tam z jakiego powodu planu nie byo. Moe ktry ze starszych mieszkacw ma plan? Siedzcy przy stole wymienili niepewne spojrzenia. - Nie rozumiem - powiedzia gniewnie kocisty starszy areodezista. - O jakim planie mowa? - O planie Starej Bazy. - Stara Baza zostaa zbudowana pitnacie lat temu, na moich oczach. To bya betonowa kopua, bez adnych kawern i tuneli. Co prawda, lataem na Ziemi, moe beze mnie co dobudowali? Drugi areodezista doda: - Przy okazji, Stara Baza nie znajduje si na rzdnej 211 tylko 205. - Dlaczego 205? - zdumiaa si Natasza. - Na 211! To na zachd od obserwatorium. - Co tu ma do rzeczy obserwatorium? - rozzoci si kocisty areodezista. - Stara Baza znajduje si jedenacie kilometrw na poudnie od Ciepego Syrtu... - Chwileczk, chwileczk! - zawoa Liwanow. - Mamy na myli Star Baz, znajdujc si na rzdnej 211, trzy kilometry na zachd od obserwatorium. - A! - przerwa mu kocisty areodezista. - W takim razie macie na myli Szare Ruiny, pozostaoci pierwszego osiedla. Tam, zdaje si, prbowa si urzdzi Norton. - Norton ldowa trzysta kilometrw std! - krzykn kto.

- Ciszej, ciszej! - Lamin poklepa doni blat stou. - Przestacie. Musimy ustali, czy kto wie cokolwiek o Starej Bazie bd Szarych Ruinach, jednym sowem o rzdnej 211. Wszyscy zamilkli. Nikt nie lubi chodzi na ruiny starych osiedli, zreszt nie byo kiedy. - Jednym sowem, nikt nie wie - powiedzia Lamin. - I planu nie ma. - Mog udzieli pewnej informacji - rzek sekretarz dyrektora, jednoczenie zastpca do spraw naukowych oraz archiwariusz. - Z t Star Baz to by kompletny mtlik. Na odrcznym szkicu geodezyjnym Nortona jej nie ma, a potem pojawia si z numerem 211. Dwa lata temu, na pisemnym raporcie Wialaminowa, proszcego o pozwolenie na zbadanie ruiny Starej Bazy, wczesny naczelnik ekspedycji, Jurkowski, wasnorcznie napisa sekretarz unis nad gow poky skrawek papieru: - Nic nie zrozumiaem. Nauczcie si prawidowo czyta map. Nie 211, a 205. Zezwalam. Jurkowski. Wszyscy si rozemieli. - Chciaem co zaproponowa - odezwa si cicho Rybkin. Wszyscy spojrzeli na niego. - Mona natychmiast pj na rzdn 211 i zrobi szkic Starej Bazy. - Susznie - zgodzi si Lamin. - Kto ma czas, niech jedzie od razu. Na starszego wyznaczam towarzysza Liwanowa. Zebranie wznowimy o jedenastej. Od Ciepego Syrtu do Starej Bazy w linii prostej byo okoo szeciu kilometrw. Jechali na dwch piaskowych czogach. Chtnych byo wicej ni uczestnikw zebrania i Natasza postanowia jecha swoim crawlerem. Czogi z rykiem i zgrzytem miny peryferie Syrtu. eby nie trafi w cian pyu, Natasza wybraa drog okrn. Gdy zrwnaa si z centraln wie meteorologiczn, ujrzaa Rybkina. May Tropiciel szed swoim zwykym szybkim krokiem, trzymajc rce na dugim karabinie, wiszcym na szyi. Natasza zahamowaa. - Feliks! - krzykna. - Wy dokd? Zatrzyma si i podszed do crawlera. - Postanowiem i na piechot - oznajmi spokojnie, patrzc na ni. - Nie starczyo dla mnie miejsca. - Siadajcie - powiedziaa Natasza. Nieoczekiwanie poczua si z Feliksem bardzo swobodnie, zupenie inaczej ni wieczorami w obserwatorium. Feliks wspi si zrcznie i zaj siedzenie obok niej. Zdj z szyi karabin i postawi midzy kolanami. Crawler ruszy. - Wczoraj, gdy wyszlicie, bardzo si wystraszyam - przyznaa si Natasza. - Siergiej szybko was dogoni? - Siergiej? - Spojrza na ni. - Tak... do szybko. To by dobry pomys.

Zamilkli. P kilometra na lewo szy czogi, zostawiajc za sob szczeln, nieruchom cian pyu. - Zebranie byo interesujce, prawda? - Bardzo - odpar Rybkin. - Jest co dziwnego z t Star Baz. - Bylimy tam kilka razy z chopakami - powiedziaa Natasza. - Gdy budowano nasze obserwatorium. Nic specjalnego. Cementowe pyty, wszystko popkane, poronite saksauem. Wy te mylicie, e pijawki wychodz stamtd? - Jestem przekonany - odrzek Rybkin. - Tam jest ogromne gniazdo pijawek. Pod wzgrzem jest wielka kawerna, ktra pewnie czy si z innymi podziemnymi przejciami. Ale nie znalazem ich. Natasza popatrzya na niego z przeraeniem. Crawler skrci. Z prawej strony, zza wydm wyonio si obserwatorium. Na placyku obserwacyjnym sta dugi jak erd Marti i macha im rk. Feliks skin mu uprzejmie. Kopuy i budynki Ciepego Syrtu skryy si za bliskim horyzontem. - Naprawd, si ich nie boicie? - spytaa Natasza. - Boj si - wyzna Feliks. - Czasem a mnie mdli ze strachu. Gdybycie widzieli, jakie one maj paszcze. Ale s rwnie tchrzliwe jak potworne. - Wiecie co, Feliksie - powiedziaa Natasza, patrzc prosto przed siebie. - Matti mwi, e jestecie dziwnym czowiekiem. Ja te tak sdz. Feliks rozemia si. - Pochlebiacie mi - rzek. - Warn musi wydawa si dziwne, e przychodz do obserwatorium pnym wieczorem, tylko po to, eby wypi filiank kawy. Ale nie mog przychodzi w dzie - jestem zajty. Wieczorem te niemal zawsze jestem zajty. Gdy mam woln chwil, przychodz do was. Natasza poczua, e si czerwieni. Crawler dotar ju do podna paskiego wzgrza, tego samego, ktre widniao na mapach jako wykrzywiony owal z rzdn 211. Na szczycie, pord nierwnych szarych gazw, krztali si ludzie. Natasza postawia crawler jak najdalej od czogw piaskowych i wyczya silnik. Feliks sta na dole, i patrzc na ni powanie, poda jej rk. - Dzikuj, nie trzeba - szeptaa Natasza, jednak opara si na wycignitej doni Rybkina. Szli wrd ruin Starej Bazy. Dziwne to byy ruiny: patrzc na nie, w aden sposb nie mona byo poj, jaki by pierwotny wygld budowli albo chocia jej projekt. Zwalone kopuy na szeciobocznej podstawie, zwalone galerie, sztaple potrzaskanych cementowych blokw i wszystko gsto poronite marsjaskimi cierniami, przykryte pyem i piaskiem.

Gdzieniegdzie pod szarymi sklepieniami ziay ciemne dziury. Niektre z nich prowadziy w gboki, nieprzenikniony mrok. Nad ruinami sycha byo krzyki. - Jeszcze jedna kawerna! Tu cementu nie starczy! - Co za idiotyczny projekt! - Co wy chcecie od Starej Bazy? - Cierni peno! Jak na solnisku... - Willi, niech pan tam nie wchodzi! - Tam jest pusto, nikogo nie ma... - Towarzysze, zacznijmy wreszcie robot. - Dzie dobry, Woodia! Ju dawno zaczlimy. - Patrzcie, tu s lady butw! - Kto tutaj zaglda... O, tu te... - Pewnie Tropiciele... Natasza popatrzya na Feliksa. Feliks skin gow. - To ja - przyzna si. Nagle stan, przykucn i zacz co z uwag oglda. - O - powiedzia. - Popatrzcie, Nataszo. Natasza nachylia si. Ze szczeliny w cemencie zwisaa gruba odyga ciernia z malutkim kwiatkiem na kocu. - Jaki liczny! - zawoaa. - A ja nawet nie wiedziaam, e cier kwitnie. Jak piknie czerwone z niebieskim... - Cier kwitnie bardzo rzadko - rzek powoli Feliks. - Jak wiadomo, raz na pi marsjaskich lat. - Mamy szczcie. - Za kadym razem, gdy kwiatek traci patki, na jego miejscu wyrasta nowy pd, a w miejscu kwiatka zostaje byszczce keczko. O, takie, widzicie? - Interesujce. A wic mona policzy, ile on ma lat... raz, dwa, trzy, cztery... - Tu jest osiem piercieni - odezwaa si niepewnie. - Zgadza si - potwierdzi Feliks. - Osiem, kwiatek jest dziewity. Ta szczelina w cemencie ma osiemdziesit ziemskich lat. - Nie rozumiem - powiedziaa Natasza. Nagle zrozumiaa i spytaa szeptem: - Wic to nie nasza Baza? - Nie nasza - odpar Feliks i wyprostowa si. - I wy o tym wiedzielicie! - zawoaa

Natasza. - Tak, wiemy - odpowiedzia Feliks. - Tego budynku nie budowali ludzie. To nie jest cement. To nie jest zwyczajne wzgrze. I pijawki nie bez przyczyny napadaj na dwunonych wyprostowanych. Natasza patrzya na niego przez kilka sekund, a potem odwrcia si i krzykna na cay gos: - Towarzysze! Tutaj! Wszyscy tutaj! Patrzcie! Patrzcie, co tu jest! Tutaj! Gabinet dyrektora systemu Ciepy Syrt nabity by ludmi. Dyrektor wytar ysin chustk i w osupieniu krci gow. Areolog Liwanow straci opanowanie i akuratno i wrzeszcza, starajc si przekrzycze harmider: - To po prostu niewiarygodne! Ciepy Syrt istnieje sze lat. I w cigu tych szeciu lat nie zdylimy si zorientowa, co jest nasze, a co nie. Nikomu do gowy nie przyszo zainteresowa si Star Baz!... - A czym si tam byo interesowa? - krzycza Azizbekow. -Dwadziecia razy obok niej przejedaem. Ruiny jak ruiny. Mao to ruin zostawili po sobie pierwsi osadnicy? - Ja tam byem dwa lata temu! Patrz, ley zardzewiaa gsienica od crawlera. Popatrzyem i pojechaem dalej. - Teraz te tam ley? - O czym tu gada? Porodku Bazy od dawien dawna stoi trygonometryczny znak. Te Marsjanie postawili? - Tropiciele si zhabili, wstyd! - Dlaczego? Przecie to oni odkryli! Naczelnik grupy Tropicieli, Opanasienko, przybyy dopiero przed kilkoma minutami, ogromny, barczysty, umiecha si kpico i wachlowa zoon map, co mwic dyrektorowi. Dyrektor krci gow. Do stou przedar si, depczc wszystkim po nogach, Puczko. Brod mia rozczochran, okulary trzyma wysoko nad gow. - A wszystko dlatego, e w systemie panuje bajzel! - zapiszcza falsetem. - Niedugo zaczn do mnie przychodzi Marsjanie i prosi, eby im naprawi czog albo crawler, a ja im bd naprawia! Ile razy si zdarzao, e przychodzili do mnie nieznajomi ludzie i prosili, eby co naprawi! Widz, e po miecie chodz nieznajomi! Nie wiem, skd przychodz, nie wiem, dokd id! A moe przychodz ze Starej Bazy i do niej wracaj?! Haas w gabinecie nagle ucich.

- Chcecie przykadu? Prosz! Jeden taki obywatel siedzi tu z nami od rana! O was mwi, towarzyszu! Puczko machn okularami w stron Feliksa Rybkina. Gabinet wybuch miechem. Opanasienko powiedzia dwicznym basem. - No, no, Zachar, przecie to mj Rybkin. Feliks pokrci gow, podrapa si po karku i ktem oka spojrza na Natasz. - No to co, e Rybkin? - irytowa si Puczko. - A skd ja mam wiedzie, e to Rybkin? O tym wanie mwi, e kady powinien kadego zna... - Machn rk i wrci na swoje miejsce. Dyrektor wsta i gono postuka owkiem w st. - Wystarczy, wystarczy, towarzysze - powiedzia surowo. - Pomialimy si i dosy. Odkrycie, ktrego dokonali Tropiciele jest niezmiernie interesujce, ale zebralimy si tu w innym celu. Schemat Starej Bazy ju mamy. Obaw zaczniemy za trzy dni. Rozkaz obawy zostanie wydany jeszcze dzi wieczorem. Ju teraz informuj, e naczelnikiem obawy bdzie Opanasienko, jego zastpc Liwanow. A teraz prosz wszystkich, prcz moich zastpcw, o opuszczenie gabinetu i udanie si na swoje stanowiska pracy. W gabinecie byy tylko jedne drzwi na korytarz i gabinet pustosza bardzo powoli. W pewnej chwili w drzwiach powsta zator. - Radiogram do dyrektora! - krzykn kto. - Przekacie gr! Zoona kartka papieru popyna ponad gowami. Dyrektor, spierajcy si o co z Opanasienk, wzi j i rozwin. Natasza zobaczya, e poblad, a potem poczerwienia. - Co si stao? - zahucza Opanasienko. - Zwariowa mona - powiedzia dyrektor z rozpacz. - Jutro bdzie tutaj Jurkowski. - Woodia? - spyta Opanasienko. - To wietnie! - Dla kogo Woodia - rzek z rozpacz dyrektor - a dla kogo generalny inspektor Midzynarodowego Zarzdu Komunikacji Kosmicznej. Jeszcze raz przeczyta radiogram i westchn.

5. Tachmasib. Generalny inspektor i inni.


Delikatny gwizdek budzika obudzi Jur dokadnie o smej rano czasu pokadowego. Jura unis si na okciu i gniewnie popatrzy na budzik. Budzik odczeka chwil i zagwizda znowu. Jura jkn i usiad na koi. Nie, nie, wicej nie czytam po nocy, pomyla. Dlaczego wieczorem nigdy nie chce si spa, a rano czowiek si tak mczy? W kajucie byo chodno, nawet zimno. Jura obj rkami nagie ramiona i zaszczeka zbami. Potem spuci nogi na podog i przecisnwszy si pomidzy kj a cian wyszed na korytarz. W korytarzu byo jeszcze zimnej, ale za to sta ylin - potny, muskularny, w samych slipach. ylin gimnastykowa si. Przez jaki czas Jura obejmujc rkami ramiona sta i patrzy, jak tamten wiczy. W rkach ylin zaciska dziesiciokilowe hantle. Walczy z cieniem, ktry niele obrywa. Od strasznych ciosw po korytarzu a fruwa wietrzyk. - Dzie dobry, Wania - powiedzia Jura. ylin byskawicznie i bezszelestnie odwrci si i posuwistym krokiem ruszy na Jur, rytmicznie koyszc si caym ciaem. Twarz mia powan i skupion. Jura przyj pozycj bojow. ylin pooy hantle na pododze i ruszy do walki. Jura skoczy ku niemu. Ju po kilku minutach zrobio mu si gorco. ylin gono i bolenie la go potwart doni. Jura trzy razy trafi go w czoo, za kadym razem na twarzy ylina pojawia si umiech zadowolenia. Gdy Jura obla si potem, ylin powiedzia: Break! i przerwali pojedynek. - Dzie dobry, staysto - rzek Iwan. - Jak si spao? - Dzi... ku... je... - dysza Jura. - Nie... le. - Pod prysznic! - zakomenderowa ylin. Kabina bya maa, na jednego czowieka, przed nim sta ju niedbale umiechnity Jurkowski w wytwornym czerwono-zotym szlafroku, z kolosalnym mikkim rcznikiem przerzuconym przez rami. Mwi przez drzwi: - W kadym razie... d-doskonale pamitam, e Krajuchin odmwi wtedy zatwierdzenia tego projektu... Co? Zza drzwi dobieg szum lejcej si wody, plusk i niezrozumiay cienki tenorek. - Nic nie sysz - orzek z niezadowoleniem Jurkowski. Podnis gos. - Mwi, e Krajuchin odrzuci ten projekt, wic jeli napiszesz, e to bya historyczna pomyka, bdziesz mia racj... Co? Drzwi od prysznica otworzyy si i stamtd, wycierajc si, wyszed rowy,

odwieony Michai Antonowicz Krutikow, nawigator Tachmasiba. - Co mwie, Woodieka - wyjani dobrodusznie - ale nic nie syszaem. Woda szumiaa. Jurkowski popatrzy na niego z alem, wszed pod prysznic i zamkn za sob drzwi. - Chopcy, czy on si pogniewa? - spyta zaniepokojony Michai Antonowicz. - Mnie si wydaje, e si pogniewa. ylin wzruszy ramionami, a Jura powiedzia niepewnie: - Chyba nie. Michai Antonowicz nagle krzykn: - Ojej! Kasza si rozgotuje! -1 szybko pobieg do kambuza. - Podobno dzisiaj ldujemy na Marsie? - chcia wiedzie Jura. - Te syszaem takie plotki - przyzna ylin. - Co prawda, na kursie trzydzieci trzydzieci zarejestrowano statek pod pirack bander, ale myl, e przeskoczymy. - Nagle zatrzyma si i zacz nasuchiwa. Jura te. Pod prysznicem woda laa si silnym strumieniem. ylin pokrci krtkim nosem. - Czuj - stwierdzi. Jura te powcha. - Kasza? - spyta. - Nie - odpar ylin. - Kolejna psota niedublowanego fazocyklera. Straszny z niego psotnik. Czuj, e jeszcze dzisiaj trzeba go bdzie wyregulowa. Jura spojrza na Iwana z powtpiewaniem. To mg by art, ale rwnie dobrze moga to by prawda. ylin umia szstym zmysem wyczuwa szwankujce urzdzenia. Spod prysznica wyszed Jurkowski. Spojrza majestatycznie na ylina i jeszcze bardziej majestatycznie na Jur. - K-kadet i p-porucznik - odezwa si. - Kto dzisiaj ma dyur w kambuzie? - Michai Antonowicz - odpar Jura niemiao. - Wic znowu bdzie owsianka - rzek majestatycznie Jurkowski i uda si do swojej kajuty. Jura odprowadzi go wzrokiem. Jurkowski poraa jego wyobrani. - I co? - spyta ylin. - Gromodzierca! Zeus! Co? Id si my. - Nie. Najpierw ty, Wania. - W takim razie chodmy razem. Co tu bdziesz sam stercza. Jako si wciniemy. Po kpieli ubrali si i poszli do mesy. Wszyscy ju siedzieli przy stole, Michai Antonowicz nakada na talerze owsiank. Na widok Jury Bykow spojrza na zegarek, potem znowu na Jur. Robi tak kadego dnia. Dzisiaj jednak nie pad aden komentarz. - Siadajcie - powiedzia tylko.

Jura zaj swoje miejsce obok ylina, naprzeciwko kapitana. Michai Antonowicz, patrzc na niego agodnie, naoy mu porcj na talerz. Jurkowski jad owsiank z widocznym wstrtem i czyta jaki gruby raport napisany na maszynie, ktry pooy przed sob na koszyku z chlebem. - Iwan - zwrci si do niego Bykow - niedublowany fazocykler traci regulacj. Zajmij si tym. - Zajm si, Aleksieju Pietrowiczu - rzek Iwan. - W trakcie ostatnich rejsw tylko nim si zajmuj. Trzeba albo zmieni schemat, albo da dubler. - Zmieni schemat, Aloszeka - uzna Michai Antonowicz. -Zestarzao si to wszystko - fazocyklery i teletaktory... Pamitam, jak szlimy na Uran na Hiusie 8 w dwa tysice pierwszym... - Nie w dwa tysice pierwszym, tylko w dziewidziesitym dziewitym - poprawi Jurkowski, nie odrywajc si od raportu. -Pamitnikami... - A mnie si zdaje... - zacz Michai Antonowicz w zadumie. - Nie suchaj go, Michai - wtrci si Bykow. - Kogo obchodzi, kiedy to byo? Najwaniejsze, kto tam by. Na czym. Jak. Jura cichutko poruszy si na krzele. Zaczynaa si tradycyjna poranna rozmowa. Bojownicy wspominali minione dni. Michai Antonowicz wybiera si na emerytur i pisa memuary. - To znaczy co? - powiedzia Jurkowski, wznoszc oczy znad rkopisu. - A priorytet? - Jaki priorytet? - spyta Bykow. - Mj priorytet. - Po co ci ten priorytet? - Uwaam, e to bardzo przyjemnie by pierwszym. - Ale po co chcesz by pierwszy? Jurkowski zastanowi si. - Szczerze mwic, nie wiem - powiedzia. - To po prostu przyjemne. - Mnie osobicie to zupenie obojtne - rzuci Bykow. Jurkowski, umiechajc si pobaliwie, zamacha w powietrzu palcem wskazujcym. - Naprawd, Aleksieju? - Moe rzeczywicie co w tym jest - przyzna Bykow - ale eby wyazi ze skry tylko po to, by by pierwszym... Mao skromne. Przynajmniej jak na uczonego. ylin mrugn do Jury. Jura zrozumia to tak: Zakarbuj sobie. - Nie wiem, nie wiem - zastanawia si Jurkowski, demonstracyjnie wracajc do

raportu. - W kadym razie, Michai jest zobowizany trzyma si prawdy historycznej. W dziewidziesitym dziewitym roku ekspedycja Daugego i Jurkowskiego po raz pierwszy w historii nauki odkrya i zbadaa sondami bombowymi tak zwane pole amorficzne na biegunie pomocnym Uranu. Nastpne badania plamy zostay przeprowadzone rok pniej. - Przez kogo? - ywo zainteresowa si ylin. - Nie pamitam - odpar z roztargnieniem Jurkowski. - Chyba Lacroix. Michai, czy nie mona by... z-zwolni stou? Chciabym teraz pracowa. Nastpoway wite godziny pracy Jurkowskiego. Jurkowski zawsze pracowa w mesie. Tak si przyzwyczai. Michai Antonowicz i ylin udali si na mostek. Jura chcia pj za nimi - ciekaw by regulacji niedublowanego fazocyklera - ale Jurkowski go zatrzyma. - K-kadecie - powiedzia - bdcie tak uprzejmi i przyniecie mi z kajuty aktwk. Ley na koi. Jura poszed. Gdy wrci, Jurkowski co drukowa na przenonej maszynie elektronicznej, niedbale przebierajc palcami lewej raki po klawiszach. Bykow ju siedzia na swoim zwykym miejscu, w wielkim osobistym fotelu. Obok niego na stoliku wznosia si sterta gazet i czasopism. Na nosie Bykowa tkwiy due staromodne okulary. Pocztkowo Jura by tym wstrznity. Na statku pracowali wszyscy. ylin codziennie pieci maszyny, Michai Antonowicz wyznacza i przelicza kurs, wprowadza dodatkowe komendy na cybersterowanie, koczy wielki podrcznik i jeszcze znajdowa czas na swoje memuary. Jurkowski do pnej nocy czyta opase raporty, otrzymywa i wysya niezliczone radiogramy, co odszyfrowywa i zaszyfrowywa na komputerze. A kapitan statku Aleksiej Pietrowicz Bykow czyta gazety i czasopisma. No i raz na dob odstawa! kolejn wacht. Ale cay pozostay czas spdza w swojej kajucie albo w mesie. Jur to szokowao. Trzeciego dnia nie wytrzyma i spyta ylina, po co na statku kapitan. Kapitan jest od odpowiedzialnoci -odrzek ylin. - Jakby na przykad kto si zgubi. Jurze wyduya si twarz. ylin miejc si, wyjani: Kapitan odpowiada za ca organizacj rejsu. Przed rejsem nie ma ani jednej wolnej chwili. Zauwaye, co on czyta? To gazety i czasopisma z ostatnich dwch miesicy. A w czasie rejsu? - spyta Jura. Stali na korytarzu i nie zauwayli, e podszed Jurkowski. W czasie rejsu kapitan potrzebny jest tylko w razie katastrofy - wyjani z dziwnym umieszkiem. - A wtedy jest potrzebny bardziej ni ktokolwiek inny. Jura zbliy si na palcach i pooy aktwk obok Jurkowskiego. Aktwka bya wytworna, jak wszystkie rzeczy Jurkowskiego. W rogu umieszczona bya zota tabliczka z napisem: IV Oglnowiatowy Kongres Planetologw. 20 XII Conakry.

- Dzikuj, kadecie. - Jurkowski odchyli si na oparcie krzesa i w zadumie popatrzy na Jur. - Siedlibycie i porozmawiali ze starcem - powiedzia pgosem - bo za chwil znowu przynios radiogramy i zacznie si koowrt. Jura usiad. By niezmiernie szczliwy. - Przed chwil mwiem o priorytecie i chyba si nieco zagalopowaem. Rzeczywicie, c znaczy jedno imi w oceanie ludzkich Wysikw, nawanicach ludzkiej myli, w ogromnych przypywach i odpywach ludzkiego rozumu? Pomylcie, setki ludzi w rnych kracach wszechwiata zebrao dla nas niezbdne informacje, dyurny na Spupiat, zmczony, z czerwonymi od niewyspania oczami przyjmowa je i kodowa, inni dyurni programowali urzdzenia przekanikowe, a potem kto inny nacinie klawisz, gigantyczne anteny porusz si, wyszukujc w przestrzeni nasz statek i potny, nasycony informacj kwant zerwie si z iglicy anteny i pomknie w przestrze w lad za nami... Jura sucha, patrzc na jego usta. Jurkowski kontynuowa: - Kapitan Bykow ma bez wtpienia racj: wasne imi na mapie nie powinno zbyt wiele znaczy dla prawdziwego czowieka. Cieszy si ze swoich sukcesw trzeba skromnie, sam na sam ze sob. A z przyjacimi naley si dzieli tylko radoci poszukiwania, radoci pogoni i miertelnej walki. Wiecie, ilu ludzi jest na Ziemi? Cztery miliardy! I kady z nich pracuje. Albo za czym si ugania, albo czego szuka. Albo walczy na mier i ycie. Czasem prbuj wyobrazi sobie te cztery miliardy jednoczenie. Kapitan Fred Dolitle prowadzi liniowiec pasaerski, na sto megametrw przed finiszem psuje si reaktor zasilania i Fredowi Dolitle w cigu piciu minut siwiej wosy, ale on zakada czarny beret, idzie do mesy i tam mieje si z pasaerami, z tymi samymi pasaerami, ktrzy i tak niczego si nie dowiedz, dzie pniej rozjad si z kosmodromu i na zawsze zapomn imi Freda Dolitle. Profesor Kanayama oddaje cae swoje ycie tworzeniu stereosyntetykw i pewnego gorcego wilgotnego poranka znajduj go martwego w fotelu przy stole laboratoryjnym. Kto spord setek milionw, ktrzy nosi bd zdumiewajco trwae i pikne ubrania ze stereosyntetykw profesora Kanayamy, wspomni jego nazwisko? A Jurij Borodin bdzie w wyjtkowo trudnych warunkach wznosi kopuy mieszkalne na maej, kamienistej Rhei i rcz, e aden z ich przyszych mieszkacw nigdy nie usyszy jego imienia. Ale to jest sprawiedliwe. Albowiem rwnie Fred Dolitle nie zapamita imion swoich pasaerw, a oni id na miertelnie niebezpieczny szturm nowej planety. Profesor Kanayama nigdy na oczy nie widzia tych, ktrzy nosz ubrania z jego tkanin, a przecie ci ludzie karmili go i ubierali, pki on pracowa. I ty, Jura, zapewne rwnie nigdy nie dowiesz si o heroizmie uczonych, ktrzy zamieszkaj w domach przez was zbudowanych. Taki jest wiat, w ktrym yjemy. Bardzo dobry wiat.

Jurkowski skoczy i popatrzy na Jur z tak min, jakby liczy, e Jura w tej samej chwili zmieni si na lepsze. Jura milcza. To si nazywao: Dyskusja ze starcem. Obaj bardzo lubili te dyskusje. Wprawdzie Jura niczego nowego si z nich nie dowiadywa, ale zawsze pozostawao w nim wraenie czego wielkiego i byszczcego. Najprawdopodobniej chodzio o samo oblicze wielkiego planetologa - przecie cay by jakby czerwono-zoty. Do mesy wszed ylin, pooy przed Jurkowskim szpule radiogramw. - Poranna poczta. - Dzikuj, Wania - odpar lekkim tonem Jurkowski. Wzi pierwsz z brzegu, woy do maszyny i wczy deszyfrator. Maszynka wciekle zastukaa. - Prosz - powiedzia tym samym tonem Jurkowski, wycigajc kartk z maszyny. Znowu na Ceresie nie zrealizowali programu. ylin zapa Jur za rkaw i pocign na mostek. Z tyu rozleg si twardy gos Jurkowskiego: - Zdj go, do licha, i przenie na Ziemi, niech siedzi jako dozorca muzeum... Jura sta za plecami ylina i przyglda si regulowaniu fazocy-klera. Nic nie rozumiem, pomyla ze znueniem. I nigdy nie zrozumiem. Fazocykler by czci kombajnu kontroli absolutnego zwierciada i suy do mierzenia szczelnoci strumienia radiacji w zakresie roboczym zwierciada. ylin obserwowa regulacj fazocyklera na dwch ekranach, na ktrych rozbyskiway i powoli gasy bkitne iskry i linie. Czasem czyy si w jeden wieccy si obok i wtedy Jura myla, e wszystko na marne i regulacj trzeba zaczyna od pocztku. Piknie. A teraz jeszcze p stopnia, rozkoszowa si yciem. I wszystko rzeczywicie zaczynao si od pocztku. Na podwyszeniu, dwa kroki za Jur siedzia za pulpitem maszyny liczcej Michai Antonowicz i pisa memuary. Pot la si z niego strumieniami. Jura wiedzia ju, e zmusi go do tego wydzia archiww Midzynarodowego Zarzdu Kosmicznej Komunikacji. Michai Antonowicz pracowicie skroba pirem, wznosi oczy w gr, co liczy na palcach i od czasu do czasu smtnym gosem zaczyna piewa wesoe piosenki. Michai Antonowicz by czowiekiem wyjtkowo dobrodusznym. Jeszcze pierwszego dnia podarowa Jurze tabliczk czekolady i poprosi go o przeczytanie fragmentu memuarw. Bardzo przey krytyk prostodusznej modoci, ale od tej pory zacz uwaa Jur za absolutny autorytet w dziedzinie literatury wspomnieniowej. - Posuchaj, Jurik - wykrzykn. -1 ty te, Waniusza.

- Suchamy, Michaile Antonowiczu - powiedzia ochoczo Jura. Michai odchrzkn i zacz czyta: - Z kapitanem Stiepanem Afanasiewiczem Warszawskim spotkaem si po raz pierwszy na sonecznych lazurowych brzegach Tahiti. Jasne gwiazdy migotay nad bezkresnym Wielkim lub Cichym Oceanem. Warszawski podszed do mnie i poprosi o papierosa, tumaczc, e zapomnia fajki w hotelu. Niestety nie pal, ale to nie przeszkodzio nam rozpocz rozmowy. Wiele si o sobie dowiedzielimy. Stiepan Afanasiewicz wywar na mnie jak najlepsze wraenie. To by przemiy, wspaniay czowiek - bardzo dobry, mdry, o szerokich horyzontach. Byem wstrznity jego wiedz. agodno, z jak odnosi si do ludzi, wydaa mi si wyjtkowa... - Moe by - oceni ylin, gdy Michai Antonowicz zamilky patrzc na nich niemiao. - Prbowaem tu tylko da portret tego niezwykego czowieka - wyjani. - Moe by - powtrzy ylin, uwanie obserwujc ekran. -Jak tam byo powiedziane? Nad sonecznymi i lazurowymi brzegami migotay jasne gwiazdy. Bardzo oryginalny obraz. - Gdzie? Gdzie? - sposzy si Michai Antonowicz. - No, Wania, to omyka. Nie trzeba tak artowa. Jura zastanawia si intensywnie, do czego by si tu przyczepi. Bardzo chcia podtrzyma swj pozycj znawcy. - Ju wczeniej czytaem wasze rkopisy - powiedzia w kocu - i teraz nie bd si zajmowa stron literack. Tylko dlaczego wszyscy ci ludzie s tacy przemili i wspaniali? Nie wtpi, e to porzdni ludzie, ale w ten sposb nie mona ich od siebie odrni. - Co prawda, to prawda - powiedzia ylin. - A kogo jak kogo, ale kapitana Warszawskiego odrnibym od kadego. Jak to on mwi? Dinozaury, apserdaki, darmozjady nieszczsne. - Wybacz, Wania - rzek z godnoci Michai Antonowicz - ale przy mnie nic podobnego nie mwi. Szalenie grzeczny i kulturalny czowiek. - Prosz mi powiedzie, Michaile Antonowiczu - zainteresowa si ylin - co napiszecie o mnie? Michai Antonowicz stropi si. ylin odwrci si od przyrzdw i patrzy na niego z ciekawoci. - Ja, Waniusza, nie miaem zamiaru... - Michai Antonowicz nagle si oywi. - A przecie to jest myl, chopcy! Naprawd, napisz taki rozdzia. To bdzie ostami. Tak go

wanie nazw: Mj ostatni rejs. Nie, mj brzmi jako nieskromnie. Po prostu Ostatni rejs. A w nim opisz, jak lecimy razem i Alosza, i Woodia, i wy, chopaki. Tak, to dobry pomys - Ostatni rejs. I Michai Antonowicz powrci do memuarw. Po pomylnie zakoczonej regulacji fazocyklera, ylin zaproponowa Jurze, by zszed razem z nim do maszynowego wntrza statku - do podstawy reaktora fotonowego. Tam byo zimno i nieprzyjemnie. ylin niespiesznie zaj si swoim codziennym check up. Jura powoli szed za nim, z rkami wcinitymi gboko w kieszenie, starajc si nie dotyka pokrytych szronem powierzchni. - Jakie to jednak wspaniae. - W jego gosie brzmiaa zawi. - Co takiego? - spyta ylin. Z brzkiem odchyla i zatrzaskiwa pokrywy, odsuwa pprzeroczyste szybry, za ktrymi migotaa kabalistyczna pltanina jakich schematw, wcza malutkie monitory, na ktrych pojawiay si kropki jasnych impulsw, skaczce po siatce wsprzdnych, wsuwa mocne, zrczne palce w co niewyobraalnie skomplikowanego, rnobarwnego, rozbyskujcego, i robi to wszystko niedbale, lekko, bez zastanowienia, a przy tym tak adnie i apetycznie, e Jura zapragn zmieni specjalizacj i tak samo od niechcenia wada wstrzsajcym, gigantycznym organizmem fotonowego cudu. - A mi linka cieknie - rzek Jura. ylin rozemia si. - Naprawd - doda Jura. - Nie wiem, moe dla was to wszystko jest zwyczajne i codzienne, moe si wam nawet sprzykrzyo, ale i tak jest wspaniae. Wielki i skomplikowany mechanizm, a obok jeden czowiek... wadca. To wspaniae, gdy czowiek jest wadc. ylin czym szczkn i na szarej, chropowatej cianie zapono jak tcza jednoczenie sze ekranw. - Czowiek od dawna jest takim wadc - stwierdzi, uwanie obserwujc ekrany. - Pewnie jestecie dumni, e jestecie kim takim... ylin wyczy ekrany. - Pewnie tak - odpar. - Ciesz si, jestem dumny, i tak dalej. -Ruszy wzdu oszronionych przyrzdw. - Od dziesiciu lat jestem takim wadc - doda z dziwn intonacj. - I wam... - Jura chcia doda obrzydo, ale si powstrzyma. ylin w zadumie odkrca cik pokryw. - Najwaniejsze! - powiedzia nieoczekiwanie. - W kadym yciu, tak jak i w kadej sprawie najwaniejsze to okreli, co jest najwaniejsze. - Popatrzy na Jur. - Nie mwmy dzisiaj o tym, dobrze?

Jura skin w milczeniu. Ojojoj, pomyla, czyby Iwanowi obrzydo? To musi by straszne zajmowa si przez dziesi lat ulubion prac i nagle odkry, e przestao siej lubi. Musi mu by ciko... Chocia nie, nie wyglda, eby Iwanowi byo ciko... Obejrza si i eby zmieni temat, powiedzia: - Powinny tu przychodzi zjawy... - Ciii - szepn ylin z przestrachem i te si rozejrza. - Peno ich tu. O, tam - wskaza ciemne przejcie midzy dwoma panelami - znalazem... tylko nie mw nikomu... dziecic czapeczk! Jura zamia si. - Musisz wiedzie - cign ylin - e nasz Tachmasib to do stary statek. By na wielu planetach i na kadej adoway si na niego miejscowe zjawy. Caymi dywizjami. Snuj si teraz po statku, jcz, wyj, wa w przyrzdy, rozregulowuj fazocykler... Przeszkadzaj im troch widma bakterii, zabitych podczas dezynfekcji... I w aden sposb nie mona si ich pozby. - Trzeba byo wod wicon. - Prbowaem. - ylin machn rk, otworzy wielki luk i zanurzy w nim grn cz tuowia. - Wszystkiego prbowaem -rozleg si jego dudnicy gos z gbi luku. - I zwyk wicon wod i deutronow, trytonow. Bez efektu. Ale wymyliem, jak si ich pozby. Wyszed z luku, zatrzasn pokryw i spojrza na Jur powanie. - Trzeba przeskoczy na Tachmasibie przez Soce. Rozumiesz? Jeszcze nie byo przypadku, eby jaka zjawa wytrzymaa temperatur reakcji termojdrowej. Co, naprawd nie syszae o moim projekcie statku leccego przez Soce? Jura pokrci gow. Jeszcze nigdy nie udao mu si uchwyci momentu, gdy ylin przestawa artowa i zaczyna mwi powanie. - Chodmy - rzek Iwan, biorc go pod rk. - Chodmy na gr, opowiem ci szczegowo. Na grze Jur przej Bykow. - Staysto Borodin, chodcie za mn - poleci. Jura smutno wzdychajc popatrzy na ylina. Ten ostatni ledwie zauwaalnie rozoy rce. Bykow sprowadzi Jur do mesy i posadzi przy stole naprzeciw Jurkowskiego. To bya najmniej przyjemna cz dnia: dwie godziny przymusowego studiowania fizyki metali. Bykow doszed do wniosku, e czas lotu staysta powinien wykorzysta racjonalnie i ju pierwszego dnia zasadzi Jur do teoretycznych problemw spawania. Szczerze mwic, to nawet byo interesujce, ale Jur przygnbiaa myl, e jego, dowiadczonego robotnika i

naukowca, zmuszaj do studiw, jak zwykego aka. Nie mia si sprzeciwia, ale nie mia serca do tych zaj. Duo ciekawsze byo przysuchiwanie si i obserwowanie pracy Jurkowskiego. Bykow wrci na swj fotel, przez kilka minut przyglda si, jak Jura niechtnie kartkuje ksik, po czym rozoy kolejn gazet. Jurkowski nagle przesta szumie maszyn elektroniczn i powiedzia do Bykowa. - Syszae co o statystyce skandalw? - Jakich skandalw? - spyta Bykow zza gazety. - Mam na myli skandale... w-w k-kosmosie. Liczba szlachetnych czynw i dziaa sprzecznych z prawem ronie wraz z oddalaniem si od Ziemi, osiga maksimum w pasie asteroid i znowu spada do granic... s-systemu sonecznego. - Nic dziwnego - stwierdzi Bykow, nie odkadajc gazety. -Sami pozwolilicie rnym wyjtym spod prawa w rodzaju Space Pearl grzeba w asteroidach, wic czego si teraz spodziewacie? - Pozwolilimy! - rozgniewa si Jurkowski. - Nie my, tylko ci gupcy z Londynu. I teraz sami nie wiedz, co z tym zrobi... - Jeste generalnym inspektorem, wic dziaaj - doradzi mu Bykow. Jurkowski przez jaki czas patrzy w milczeniu na papiery. - Ju ja dam tym draniom! - zawoa nagle i znowu zacz szumie maszyn. Jura ju wiedzia, czym jest specrejs 17. W niektrych punktach ogromnej sieci kosmicznych osiedli, obejmujcej cay system soneczny, dziao si co niedobrego i Midzynarodowy Zarzd Kosmicznej Komunikacji postanowi skoczy z tym raz i, w miar moliwoci, na zawsze. Jurkowski by generalnym inspektorem MZKK i przyznano mu, widocznie, nieograniczone penomocnictwa. Mia prawo degradowa, udziela nagan, zdejmowa, przesuwa, naznacza, chyba nawet uywa siy, i prawdopodobnie gotw by to wszystko robi. Mao tego, Jurkowski mia zamiar spada na winnych jak jastrzb i dlatego specrejs 17 by absolutnie tajny. Ze strzpw rozmw, z tego, co Jurkowski czyta na gos, wynikao, e fotonowy planetolot Tachmasib po krtkim przystanku przy Marsie przejdzie przez pas asteroid, zatrzyma si w systemie Saturna, potem oversunem wyjdzie przed Jowiszem i przez pas asteroid wrci na Ziemi. Jura nie wiedzia, nad jakimi waciwie ciaami niebieskimi zawis grony cie generalnego inspektora. ylin powiedzia mu tylko, e Tachmasib wysadzi Jur na Japetusie, a stamtd planetoloty miejscowej komunikacji przenios go na Rhe. Jurkowski znowu przesta szumie maszyn. - Niepokoj mnie naukowcy przy Saturnie - zdenerwowa si.

- Uhu - dobiego zza gazety. - Wyobra sobie, e oni do tej pory nie mog si rozkrci i... w-wzi si wreszcie za program. -Uhu. Jurkowski powiedzia surowo: - Tylko sobie nie myl, e niepokoj si o ten program dlatego, e jest mj... - Nie myl. - Sdz, e trzeba bdzie ich popchn - owiadczy Jurkowski. - C, powodzenia - rzek Bykow i przewrci stron. Jura poczu, e caa ta rozmowa - i dziwna nerwowo Jurkowskiego i sztuczna obojtno Bykowa - ma jakie drugie dno. Widocznie niewyobraalne penomocnictwa generalnego inspektora miay jednak swoje granice. Zarwno Bykow, jak i Jurkowski doskonale zdawali sobie z tego spraw. - Czy to nie czas na obiad? Kadecie, czy moglibycie prniowo przygotowa obiad? spyta Jurkowski. Bykow rzuci zza gazety: - Nie przeszkadzaj mu pracowa. - Ale ja chc je! - naciska Jurkowski. - Wytrzymasz.

6. Mars. Obawa.
O czwartej rano Feliks Rybkin powiedzia: Pora, i wszyscy zaczli si zbiera. Na dworze byo minus osiemdziesit trzy stopnie. Jura nacign na stopy dwie pary puchowych skarpet, ktre poyczya mu Natasza, cikie futrzane spodnie, ktre da mu Matti, zaoy akumulatorowy pas i nacign unty. Tropiciele Feliksa, niewyspani i ponurzy, pospiesznie pili gorc kaw. Natasza biegaa do kuchni i z powrotem, nosia kanapki, kaw i termosy. Kto poprosi o bulion - Natasza pobiega do kuchni i przyniosa bulion. Rybkin i ylin siedzieli w kucki w kcie pokoju nad otwart pask skrzyni, z ktrej sterczay poyskujce ogony granatw rakietowych. T bro przywiz z Ciepego Syrtu Jurkowski. Matti ostatni raz sprawdzi przeznaczony dla Jury elektryczny ogrzewacz kurtki. Tropiciele skoczyli pi kaw i w milczeniu poszli do wyjcia, odruchowo nacigajc na twarz maski tlenowe. Feliks z ylinem podnieli skrzyni z granatami i te ruszyli do wyjcia. - Jura, jeste gotw? - spyta ylin. - Ju, ju - odpar Jura. Matti pomg mu woy kurtk i sam podczy elektryczny ogrzewacz do akumulatorw. - A teraz le na dwr - powiedzia. - Bo si spocisz. Jura wsun rkawice i pobieg za ylinem. Na dworze panowaa kompletna ciemno. Jura przeci placyk obserwacyjny i zszed do czogu. Tutaj w ciemnoci rozmawiano po cichu, sycha byo pobrzkiwanie metalu o metal. Jura wpad na kogo. Z mroku jaki gos poradzi mu, by woy okulary. Jura poradzi gosowi, eby nie stercza na drodze. - Ale cudak - odezwa si kto. - W okulary podczerwone. Jura przypomnia sobie o nich i osoni oczy. Teraz mg przynajmniej rozrni sylwetki ludzi i szeroki ty czogu, nagrzany reaktorem atomowym. Na czog adowano skrzynie z amunicj. Najpierw Jura stan, eby podawa, ale potem pomyla, e moe nie starczy dla niego miejsca w czogu i wtedy zostawi go w obserwatorium. Po cichu wdrapa si na czog, gdzie dwch mczyzn z nasunitymi na nos kapturami przyjmowao skrzynie. - Kogo tam niesie? - spyta jeden dobrodusznie. - To ja - rzek Jura. - A, ten ze stolicy? - powiedzia inny. - Wa do rodka, wsuwaj skrzynie pod

siedzenia. Ten ze stolicy mwili na Jur miejscowi spawacze, ktrym niedawno pomaga wyposaa czogi obrotnicami dla broni rakietowych i demonstrowa najnowsze metody spawania w rozrzedzonej atmosferze. Temperatura w czogu wynosia rwnie osiemdziesit trzy stopnie poniej zera i okulary nie pomagay. Jura z zapaem przesuwa skrzynie po dnie czogu, wymacywa rkami i wpycha je pod siedzenia, wpadajc co chwila na sterczce zewszd ostre kanty. Wkrtce nie byo ju czego przesuwa. Weszli milczcy Tropiciele i zaczli si sadowi, grzechoczc karabinami. Jurze kilka razy bolenie nadepnito na nogi, kto nasun mu kaptur na oczy. W przedniej czci czogu rozlego si skrzypienie - widocznie Feliks wyprbowywa obrotnic. Potem da si sysze czyj gos: - Jad. Jura ostronie wysun gow zza burty. Zobaczy szar cian obserwatorium i byski reflektorw, przelizgujcych si po placyku obserwacyjnym. Zbliay si ostatnie trzy czogi grupy centralnej. - Malinin! - powiedzia ciszonym gosem Feliks. - Jestem - odkrzykn Tropiciel, siedzcy obok Jury. - Pietrowski! - Tutaj. - Homeriki! - Jedziemy - zakomenderowa Feliks po skoczeniu wywoywania nazwisk (Jura i ylin nie zostali wymienieni). Piaskowy czog Mimikrodon zawarcza silnikiem, szczkn, przechyli si ciko i zacz sun pod gr. Jura spojrza w niebo. Gwiazdy szczelnie zasnuwa py. Nie byo kompletnie na co patrze. W czogu trzso niemiosiernie. Jura co chwila spada z twardego siedzenia, natykajc si cigle na te same twarde kanty. W kocu Tropiciel, ktry siedzia obok niego, spyta: - Co tak skaczesz? - A skd mam wiedzie? - odpar gniewnie Jura. Chwyci za jaki trzpie sterczcy z burty i poczu ulg. Gdy od czasu do czasu w wiszcych nad czogiem kbach pyu rozbyskiwao wiato reflektorw, Jura widzia na jasnym tle czarny piercie obrotnicy i zadart w niebo dug luf dziaa rakietowego. Tropiciele rozmawiali. - Byem wczoraj w tych ruinach. - I jak? - Szczerze mwic, rozczarowaem si.

- Tak, architektura na pierwszy rzut oka dziwaczna, a potem zaczynasz czu, e gdzie to ju widziae. - Kopuy, parallelepipedy... - Wanie. Zupenie jak Ciepy Syrt. - Dlatego nikomu do gowy nie przyszo, e to nie nasze. - Jasne... Po cudach Phobosa i Deimosa... - A mnie wanie to podobiestwo dziwi. - Analizowali materia? Jurze byo niewygodnie, twardo, ponadto doskwieraa mu samotno. Nikt nie zwraca na niego uwagi. Ludzie wydawali mu si obcy, obojtni. Twarz pali siarczysty mrz. W dno czogu biy fontanny piasku spod gsienic. Gdzie obok siedzia ylin, ale nie byo go ani wida, ani sycha. Jura poczu do niego al. Chcia, eby jak najszybciej wzeszo soce, eby zrobio sijasno i ciepo. I eby przestao tak trz. Bykow puci Jur na Marsa z wielk niechci i na osobist odpowiedzialno ylina. Sam z Michaiem Antonowiczem zosta na statku i krci si teraz razem z Fobosem dziewi tysicy kilometrw od Marsa. Jura nie wiedzia, gdzie znajduje si Jurkowski. Zapewne te bra udzia w obawie. eby chocia karabin dali, pomyla smtnie Jura. W kocu spawaem im obrotnice. Wszyscy wok mieli karabiny i pewnie dlatego czuli si swobodnie i spokojnie. Czowiek z natury jest niewdziczny i obojtny, myla z gorycz Jura. A im starszy, tym gorszy. Gdyby tu byli nasi, byoby inaczej. Miabym karabin, wiedziabym, gdzie jedziemy i po co. Wiedziabym, co mam robi. Czog zatrzyma si nagle. Od wiate reflektorw, miotajcych si po chmurach pyu, zrobio si zupenie jasno. W czogu wszyscy zamilkli, po chwili Jura usysza nieznajomy gos. - Rybkin, wchodcie na zachodnie zbocze. Kumin na wschodnie. Jefferson, zostacie na poudniowym. Czog znowu ruszy. wiato reflektorw wpado do rodka i Jura zobaczy Feliksa, stojcego przy obrotnicy z radiofonem w rku. - Sta swoj burt na zachd - zwrci si Rybkin do kierowcy. Czog si przechyli i Jura szeroko rozstawi okcie, eby nie spa na dno. - Dobrze - zgodzi si Feliks. - Daj jeszcze troch do przodu, tam jest rwniej. Czog znowu si zatrzyma i Rybkin powiedzia do radiofonu: - Rybkin na miejscu, towarzyszu Liwanow. - Dobrze - odpar Liwanow.

Wszyscy Tropiciele stali, wygldajc przez burty. Jura te patrzy. Nic nie byo wida oprcz pyu powoli opadajcego w promieniach reflektorw. - Kumin na miejscu. Tu obok jest jaka wiea. - Zejdcie niej. - Tak jest. - Uwaga! - Teraz Liwanow mwi przez megafon i jego gos przetacza si nad pustyni jak grom. - Obawa zaczyna si za kilka minut. Do wschodu soca pozostaa godzina. Naganiacze bd tu za p godziny. Za p godziny wczy syreny. Mona strzela. To wszystko. Tropiciele zaczli si krzta. Znowu rozleg si straszliwy zgrzyt obrotnicy. Burty czogu najeyy si karabinami. Py opada, sylwetki ludzi stopniowo roztapiay si w ciemnociach nocy. Znowu zalniy gwiazdy. - Jura! - zawoa ylin pgosem. - Co? - rozgniewa si Jura. - Gdzie jeste? - Tutaj. - Chod do mnie - poleci surowo ylin. - Gdzie? - spyta Jura i poszed w stron gosu. - Tutaj, do obrotnicy. W czogu byo mnstwo skrzy. Skd one si tu wziy?, pomyla Jura. Potna do ylina schwycia go za rami i pocigna do obrotnicy. - Sied tutaj - rzek srogo ylin. - Bdziesz pomaga Feliksowi. - Jak? - chcia wiedzie Jura. Uraza powoli mu przechodzia. - Tutaj s skrzynie z granatami - powiedzia cicho Feliks Rybkin i zawieci latark. Wyjmujcie granaty po sztuce, zdejmujcie kapturek z tylnej czci i podawajcie mnie. Tropiciele rozmawiali: - Nic nie widz. - Zimno dzisiaj, wszystko ostygo. - Niedugo jesie. Bdzie coraz zimniej... - Ja widz tylko jak kopu na grze i w ni celuj. - Po co? - To jedyne, co widz. - A spa mona? Jura nad gow usysza cichy gos Feliksa: - Suchajcie, wschodni stron obserwuj ja. Nie strzelajcie na razie, chc wyprbowa bro. Jura zdj kapturek z granatu. Na kilka minut zapada martwa cisza.

- Ale fajna ta Natasza, co? - dobieg czyj szept. Feliks poruszy si. Obrotnica skrzypna. - Tylko niepotrzebnie tak krtko obcina wosy - odpowiedzia gos z zachodniej burty. - Duo si znasz... - Do mojej ony podobna. Tylko wosy ma krtsze i janiejsze. - Czemu ten Sierioka nic nie robi! To do niego nie podobne. - Jaki Sierioka? - Sierioka Biay, astronom. - Pewnie onaty. -Nie. - Oni j wszyscy bardzo lubi. Po przyjacielsku. To przecie wspaniaa dziewczyna. I mdra. Poznaem j jeszcze na Ziemi. - Aha, to pewnie dlatego ganiae japo bulion. - A co? - Nieadnie. Ca noc dziewczyna pracowaa, potem nam niadanie szykowaa. A tobie si bulionu zachciao... - Ciii! W ciszy, ktra zapada natychmiast, Feliks wyszepta: - Jura, chcecie zobaczy pijawk? Patrzcie! Jura wysun gow. Najpierw zobaczy czarne, pokiereszowane kontury ruin. Potem co si tam bezszelestnie poruszyo. Dugi gitki cie unis si nad wieami i zakoysa, na przemian zasaniajc i odsaniajc jasne gwiazdy. Znowu skrzypna obrotnica i cie zastyg. Jura wstrzyma oddech. Teraz, pomyla. Teraz. Cie zgi si, jakby si skada i w tym momencie dziao rakietowe wypalio. Rozleg si przecigy syk, trysny iskry, ognisty strumie sign szczytu wzgrza, co z hukiem pko, rozbyso olepiajco i znw zapada cisza. Ze szczytu wzgrza posypay si kamyczki. - Kto strzela? - spyta gos z megafonu. - Rybkin - odpar Feliks. - Trafie? - Tak. - Gratulacje - zarycza megafon. - Granat - powiedzia cicho Feliks. Jura pospiesznie wsun mu w do granat. - Niele - stwierdzi ktry z Tropicieli z zawici. - Na p. - To nie karabin.

- Feliksie, czemu nam wszystkim takich nie dali? - Jurkowski przywiz wszystkiego dwadziecia pi sztuk. - Szkoda. Dobra bro. Ze wschodniej burty zaczli strzela. Jura krci gow, ale niczego nie zobaczy. Za ruinami zasyczaa i pka rakieta, puszczona z innego czogu. Feliks wystrzeli jeszcze raz. - Granat - rzek wyranie. Strzelanina trwaa dwadziecia minut z niewielkimi przerwami. Jura nic nie widzia. Podawa granat za granatem. Strzelano z obu burt. Feliks ze strasznym zgrzytem krci dziaem na obrotnicy. Potem wczyli syreny... Nad pustyni popyno tskne, przenikliwe wycie. Jur rozbolay zby, poczu swdzenie pit. Przestali strzela, ale rozmawia i tak nie mona byo. Szybko witao. Jura mg teraz zobaczy Tropicieli. Niemal wszyscy siedzieli oparci plecami o burty, z kapturami na twarzach. Na dnie stay otwarte plastikowe skrzynie ze sterczcymi z nich strzpami kolorowego celofanu, walay si wystrzelane gilzy, puste magazynki. Przed Jur na skrzynce siedzia ylin z karabinem pomidzy kolanami. Na odsonitych policzkach srebrzy si szron. Jura wsta i spojrza na Star Baz. Szare, powygryzane ciany, ciernie, kamienie. Rozczarowa si. Spodziewa si zobaczy dymice sterty trupw. Dopiero gdy przyjrza si uwaniej, zauway te, szczeciniaste ciao, zaklinowane w szczelinie pomidzy cierniami. Na jednej z kopu lnio co ohydnie wilgotnego. Jura odwrci si i popatrzy na pustyni. Pod ciemnofioletowym niebem pustynia bya szara, pokryta szarymi zmarszczkami wydm, martwa i nudna. Ale wysoko, nad rwnym horyzontem Jura zobaczy jasnoty, postrzpiony pas, cigncy si przez ca zachodni cz nieba. Pas szybko rs, wypeniajc si wiatem. - Naganiacze id! - wrzasn kto. Gos zaguszy ryk syren. Jura domyli si, e ty pasek nad horyzontem - to chmura pyu podniesiona przez obaw. Na pustyni pady czerwone plamy wiata, soce wschodzio naprzeciw naganiaczy. Ogromny ty obok na horyzoncie rozwietli si. - Naganiacze, naganiacze! - krzykn Jura. Cay horyzont - na wprost, z prawej i lewej strony - pokry si czarnymi punktami. Punkty na przemian znikay i pojawiay si na grzbietach dalekich wydm. Ju teraz byo wida, e czogi i crawlery pdz z maksymaln prdkoci i kady cignie za sob dugi kbicy si tren. Wzdu caego horyzontu pojawiay si krtkie byski. Nie wiadomo byo,

czy to wystrzay, czy rozrywajce si granaty, czy to moe soce odbija si od przednich szyb maszyn. Kto szturchn Jur w bok, chopak zachwia si i przysiad na skrzynkach. Feliks Rybkin szybko instalowa na obrotnicy swj miotacz granatw. Kilku Tropicieli rzucio si na lew burt. Naganiacze zbliali si szybko. Teraz znajdowali si w odlegoci zaledwie paru kilometrw. Horyzont zasnu si pyem, wida byo, e przed naganiaczami toczy si po pustyni dugi dymicy pas byskw. Megafon rykn poprzez wycie syren: - Cay ogie na pustyni! Cay ogie na pustyni! Z czogu zaczto strzela. Jura widzia, jak szerokie ramiona ylina drgaj od wystrzaw, widzia biae rozbyski nad burt i nie mg zrozumie, gdzie strzelaj i do kogo. Feliks klepn go w kaptur, Jura szybko poda mu granat i zerwa kapturek z nastpnego. Syreny wyy tpo, uparcie, grzechotay wystrzay, wszyscy byli bardzo zajci, nie mia wic kogo zapyta, co si dzieje. Potem Jura zobaczy, jak od jednego z nadjedajcych czogw oderwa si czerwony potok ognia, przypominajcy splunicie, i uton w pasie dymu przed piercieniem naganiaczy. Wtedy zrozumia. Wszyscy strzelali do tego dymicego si pasa tam byy pijawki. Pas by coraz bliej. Zza wzgrza, ruf do przodu, powoli wytoczy si czog Kumina. Czog jeszcze si nie zatrzyma, gdy rozsuno si nadwozie i wysuna stamtd ogromna czarna rura. Rura zacza si unosi do gry, a gdy zastyga pod ktem czterdziestu piciu stopni, Tropiciele Kumina z oskotem wysypali si przez burty pod gsienice. Z wntrza buchn gsty dym, rura z przecigym chrypieniem wyplua ogromny jzyk pomieni, po czym czog zasnuy chmury pyu. Na minut strzelanina ucicha. Na grzbiecie wydmy, w odlegoci trzystu metrw, wybrzuszy si grzyb dymu i pyu. Feliks znowu klepn Jur w kaptur. Jura poda mu natychmiast jeden po drugim dwa granaty i obejrza si na czog Kumina. W pyle dostrzeg, jak Tropiciele z trudem wycigaj rur z czogu. Jura mia wraenie, e przez trzask wystrzaw i ryk syreny syszy niezrozumiae przeklestwa. Pas dymu, w ktrym pojawiay si ogniki wybuchw, by coraz bliej. W kocu Jura zobaczy pijawki. Byy podobne do olbrzymich, szaro-tych kijanek. Gibkie i zwinne, pomimo swoich rozmiarw i, zapewne, niemaej wagi, szybko wyskakiway z chmury pyu, leciay w powietrzu kilkadziesit metrw, po czym znw znikay w pyle. Za nimi podskakujc na wydmach, mkny szerokie kwadratowe czogi i malutkie crawlery. Jura schyli si po granaty, a gdy si wyprostowa, pijawki znajdoway si ju bardzo blisko, byski wystrzaw znikny, czogi zwolniy, na dachy kabin wyskakiwali ludzie, machajc rkami. Nagle skd

z lewej strony, mijajc maszyn Kumina, z potworn prdkoci wylecia czog i poszed wzdu ciany pyu, przez najwiksz gstw pijawek. Czog by pusty. W lad za nim z pyu wyskoczy drugi taki sam pusty czog, a za nim trzeci. Potem wszystko znikno w nieprzeniknionym, gstym i tym pyle. - Przerwa ogie! - zarycza megafon. - Za nimi, za nimi! - odezwa si megafon naganiaczy. Py przykry wszystko, zapad mrok. - Uwaga! - krzykn Feliks i schyli si. Nad czogiem przeleciao dugie, ciemne ciao. Feliks wyprostowa si i ostro odwrci rakietnic w stron Starej Bazy. Syreny niespodziewanie umilky. Od razu da si sysze grzechot dziesitkw silnikw, szczk gsienic i krzyki. Feliks ju nie strzela. Po cichu przesuwa bro to w lewo, to w prawo. Po syrenach to przenikliwe skrzypienie wydao si Jurze rajsk muzyk. Z pyu wyonio si kilkunastu ludzi z karabinami. Podbiegli do czogu i pospiesznie wdrapali si przez burty. - Co si stao? - spyta ylin. - Crawler si przewrci - odpowiedzia kto szybko. Kto drugi zamia si nerwowo i doda: - Powoli i metodycznie. - Kasza - stwierdzi trzeci. - Nie umiemy walczy. oskot motorw zblia si stopniowo, obok nich powoli i niepewnie przepezy dwa czogi. Za gsienic ostatniego cigno si co bezksztatnego, oblepionego pyem. - Hej, syreny ju nie wyj! - stwierdzi zdumiony gos. Wszyscy si rozemiali i rozgadali. - Ale py. - Jakby si zaczynaa jesienna burza. - Co robimy, Feliksie? Ej, dowdco! - Czekamy - odrzek Rybkin. - Py zaraz opadnie. - I co, uwolnilimy si od nich? - Hej, naganiacze, ustrzelilicie jak? - Na kolacj starczy - odpar jeden z naganiaczy. - Ale pode, w kawernach si schoway. - Tutaj tylko jedna przesza. Boj si syren. Py powoli opada. Mona ju byo zobaczy niezbyt jasn tarcz Soca i fioletowe niebo. Potem Jura spostrzeg martw pijawk - pewnie t sam, ktra przeskoczya przez czog. Leaa na zboczu wzgrza, prosta jak paka, duga, pokryta tward rud szczecin, od

ogona do gowy rozszerzajca si niczym lej. Jura patrzc na jej paszcz, poczu, e wstrzsa nim dreszcz wstrtu. Paszcza bya doskonale okrga, pmetrowej rednicy, wysadzona wielkimi, paskimi trjktnymi zbami. Jura obejrza si i zobaczy, e wok peno jest czogw i crawlerw. Ludzie skakali przez burty i powoli szli po zboczu do ruin Starej Bazy. Silniki ucichy. Nad wzgrzem wznosi si szum gosw, sycha byo lekki trzask niewiadome jak podpalonego krzewu. - Idziemy - zarzdzi Feliks. Zdj z obrotnicy rakietnic i wyszed z czogu. Jura ruszy za nim, ale ylin zapa go za rkaw. - Spokojnie - powiedzia. - Pjdziesz ze mn. Wydostali si z czogu i zaczli wchodzi na wzgrze za Feliksem. Feliks skierowa si w stron wielkiej grupy ludzi, stojcych pi metrw poniej ruin. Ludzie obstpili kawern, gbok czarn jaskini, schodzc pod ruiny. Przed wejciem, z rkami na biodrach, sta czowiek z karabinem na szyi. - I duo ich tam... p-przenikno? - Dwie pijawki na pewno - odpowiedziano z tumu. - A moe wicej. - Jurkowski! - zawoa ylin. - Jak moglicie ich... n-nie zatrzyma? - spyta z pretensj Jurkowski. - Nie zechciay si... z-zatrzyma - wyjanili w tumie. Jurkowski rzek pogardliwie: - Trzeba je byo... z-zatrzyma! - zdj karabin. - Pjd zobaczy. Nikt nie zdy zareagowa, gdy Jurkowski nachyli si i niespodziewanie zrcznie skoczy w ciemno. W lad za nim jak cie wlizn si Feliks. Tym razem Jura nie zastanawia si dugo. Rzek tylko: Pozwlcie, towarzyszu - i odebra karabin ssiadowi. Oszoomiony ssiad nie protestowa. - Ty dokd? - zdumia si Feliks, zatrzymujc si na progu jaskini. Jura zdecydowanie podszed do kawerny. - Nie, nie - powiedzia szybko ylin. - Nie wolno ci. Jura pochyli gow, i ruszy na niego. - Powiedziaem, nie wolno! - krzykn ylin i pchn go w pier tak, e Jura usiad, wzbijajc tuman pyu. W tumie zachichotali. Obok nich przebiegali Tropiciele, jeden za drugim kryjc si w jaskini. Jura zerwa si na rwne nogi. By wcieky. - Pucie mnie! - krzykn. Rzuci si do przodu i wpad na ylina jak na cian. - Jurik, wybacz, naprawd nie moesz tam wej - powiedzia ylin proszco.

Jura rwa si w milczeniu. - Co si ciskasz? Przecie widzisz, e ja te zostaem. W jaskini rozlegy si stumione wystrzay. - No widzisz, poradzili sobie bez nas. Jura zacisn zby i odszed na bok. W milczeniu wsun karabin naganiaczowi, ktry zdy ju ochon, i stan w tumie. Mia wraenie, e wszyscy na niego patrz. Co za wstyd, co za wstyd, myla. Jakby go za uszy wytargali. eby jeszcze w cztery oczy, w kocu ylin, to ylin. Ale nie przy wszystkich... Przypomnia sobie, jak dziesi lat temu wszed do pokoju starszego brata i pokolorowa mu kredkami wykres. Chcia dobrze... I starszy brat wyprowadzi go za ucho na dwr. Co to by za wstyd! - Nie gniewaj si, Jurik - tumaczy ylin. - Ja niechccy. Zupenie zapomniaem, e tu jest mniejsze przyciganie. Jura milcza uparcie. - Nie bj si - cign ylin agodnym tonem, poprawiajc Jurze kaptur. - Nic mu si nie stanie. Przecie obok niego jest Feliks, Tropiciele... Te w pierwszej chwili pomylaem, e stary przepad, ale potem dziki tobie si opamitaem... ylin co jeszcze mwi, ale Jura nie sysza ju ani sowa. Ju lepiej, eby mnie wytarga za uszy, myla z rozpacz. eby mnie publicznie strzeli w twarz. Gwniarz, smarkacz, parszywy egoista! Dobrze Iwan zrobi, e mnie stukn. Tylko za sabo. Jura a zasycza przez zby, tak mu byo wstyd. Iwan martwi si i o mnie, i o Jurkowskiego, i jest pewien, e ja te si martwiem o niego i o Jurkowskiego... A ja?... To, e Jurkowski skoczy do jaskini, uznaem za zezwolenie na heroiczne czyny. Nawet do gowy mi nie przyszo, e Jurkowskiemu grozi niebezpieczestwo. Idiota, zachciao mi si walki z pijawkami, sawy... Dobrze chocia, e Iwan o tym nie wie. - Uwaga! - usysza z tyu. Jura odruchowo odsun si na bok. Przez tum do jaskini podjecha crawler, cigncy za sob przyczep z ogromnym srebrzystym bakiem. Od baku cign si metalowy w z dziwn dug kocwk. Kocwk trzyma pod pach czowiek na przednim siedzeniu. - Tutaj? - spyta rzeczowo i nie czekajc na odpowied, wycelowa kocwk w stron pieczary. - Podprowad go bliej - zwrci si do kierowcy. - No, chopaki, odsucie si powiedzia do tumu. - Dalej, jeszcze dalej. Odejdcie, do was mwi! - krzykn do Jury. Wycelowa kocwk w czarn dziur jaskini, ale w tym momencie na progu pojawi si jeden z Tropicieli. - Co jest? - spyta. Czowiek z wem usiad. - Jak rany - zdziwi si. - Co wy tam robicie?

- Chopaki, to przecie miotacz pomieni! - domyli si kto w tumie. Czowiek z miotaczem podrapa si pod kapturem. - Przecie tak nie mona - zaprotestowa. - Trzeba byo uprzedzi. Pod ziemi zaczli strzela z tak zacitoci, e Jura mia wraenie, i z jaskini lec strzpy. - Po co to? - spyta czowiek. - To Jurkowski - odpowiedziano z tumu. - Jaki Jurkowski? - zdumia si czowiek. - Syn? - Nie, par. Z jaskini kolejno wyszo jeszcze trzech Tropicieli. Jeden z nich na widok miotacza powiedzia: - Bardzo dobrze. Zaraz wszyscy wyjd i wtedy im damy. Ostatni wyszli Feliks i Jurkowski. Jurkowski mwi zdyszany: - A wic ta wiea nad nami... p-powinna by czym w rodzaju stacji pomp wodnych. Bardzo... p-prawdopodobne! Zuch z was, Feliksie. - Zobaczywszy miotacz pomieni, zatrzyma si. - Aa, miotacz! C... m-mona. Moecie dziaa. - Skin askawie czowiekowi z miotaczem. Czowiek oywi si, zeskoczy z siedzenia i podszed do progu pieczary, wlokc za sob w. Tum cofn si. Jeden Jurkowski sta nadal obok czowieka z miotaczem, trzymajc si pod boki. - Gromodzierca, co? - powiedzia ylin tu nad uchem Jury. Czowiek z miotaczem wycelowa. Jurkowski nagle wzi go za rk. - Chwileczk. A waciwie... p-po co to? ywe pijawki ju dawno s... m-martwe, a martwe... p-przydadz si biologom. Mam racj? - Zeus - skomentowa ylin. Jura tylko wzruszy ramionami. Byo mu wstyd. Piekw dopi kaw jednym haustem, westchn i powiedzia w zadumie: - Wypi jeszcze jedn filiank, czy nie wypi? - Daj, nalej ci - zaproponowa Marti. - A ja chc, eby Natasza - rzek Piekw. Natasza nalaa mu kawy. Za oknem bya czarna krystalicznie jasna noc, jakie bywaj u schyku lata, tu przed jesiennymi burzami. W kcie stoowego leaa sterta futrzanych kurtek, akumulatorowych pasw, untw, karabinw. Nad drzwiami warsztatu przytulnie cyka elektroniczny zegar.

- W kocu nie wiem, wybilimy te pijawki, czy nie? - powiedzia Matti. Sierioa oderwa si od ksiki. - Komunikat sztabu generalnego - poinformowa. - Na polu bitwy zostao szesnacie pijawek, jeden czog i trzy crawlery. Wedug niesprawdzonych danych, jeszcze jeden czog ugrzz na solniskach na samym pocztku obawy. Na razie nie udao si go stamtd cign. - To wiem - oznajmi Matti. - Mnie interesuje, czy mog teraz noc i do Ciepego Syrtu? - Moesz - stwierdzi Piekw. - Ale we karabin - doda po namyle. - Jasne. - Gos Mattiego ocieka zoliwoci. - A waciwie po co chcesz chodzi noc na Ciepy Syrt? Matti spojrza na niego. - Powiem ci - rzek serdecznie. - Wyobra sobie, e przysza pora, aby towarzysz Biay, Siergiej Aleksandrowicz, wyszed na obserwacj. Trzecia w nocy, a towarzysza Biaego, sami rozumiecie, w obserwatorium nie ma. Id wia na Ciepy Syrt, na centraln stacj meteorologiczn, wchodz na pierwsze pitro... - Laboratorium Osiem - doda Piekw. - Zrozumiaem - rzek Siergiej. - Dlaczego ja nic nie wiem? - spytaa Natasza uraona. - Dlaczego mnie nikt nigdy nic nie mwi? - Co Rybkina dugo nie ma - zaduma si Siergiej. - Rzeczywicie - rzuci Piekw znaczco. - Ju pnoc si zblia - owiadczy Matti. - A Rybkina cigle nie ma. - Jak ja mam was dosy... - Natasza westchna. W korytarzu brzkny drzwi luzy. - Zaraz Rybkin przyjdzie, on si z nas pomieje - odezwa si Piekw. Do drzwi stoowego zastukano. - Wejdcie - powiedziaa Natasza, gromic chopakw wzrokiem. Wszed Rybkin, akuratny, w czystym kombinezonie, nienobiaej koszuli i gadko ogolony. - Mona? - spyta cicho. - Wejd, Feliksie - zaprosi go Matti i nala kawy do przygotowanej wczeniej filianki. - Troch si dzisiaj spniem - tumaczy si Feliks. - Byo zebranie u dyrektora. Wszyscy popatrzyli na niego wyczekujco. - Przede wszystkim mwiono o fabryce regeneracyjnej. Jurkowski poleci przerwa na dwa miesice badania naukowe. Wszyscy naukowcy zostan zmobilizowani do warsztatw i

na budow. - Wszyscy? - spyta Siergiej. - Wszyscy. Nawet Tropiciele. Jutro wydadz oficjalny rozkaz. - Diabli wzili mj program. - W gosie Piekowa brzmiao znuenie. - Dlaczego ta nasza administracja nie moe zorganizowa pracy? - Milcz, Woodia! Nic nie wiesz!... - rozgniewaa si Natasza. - Tak - powiedzia Siergiej w zadumie. - Syszaem, e mamy problemy z wod. A co jeszcze byo na zebraniu? - Jurkowski wygosi przemwienie. e za bardzo lubimy y wedug rozkadu, uwielbiamy wygrzane miejsca, e w cigu trzydziestu lat zdylimy stworzy... jak to on powiedzia: nudne i skomplikowane tradycje. e wygadzia si nam fada mzgu odpowiedzialna za ciekawo i tylko tym mona wytumaczy anegdotyczn sytuacj ze Star Baz. Generalnie mwi mniej wicej to, co ty, Siergiej, zeszej dekady, pamitasz? O tym, e dookoa tajemnice, a my drepczemy w jednym miejscu... Bardzo gorce przemwienie i pewnie bez przygotowania. Potem pochwali nas za obaw, Powiedzia, e przyjecha nas do niej popchn i bardzo si cieszy, e sarni si na ni zdecydowalimy... Potem wystpi Puczko i zada gowy Liwanowa. Powiedzia, e ju on mu pokae powoli i metodycznie... - A co? - spyta Piekw. - Czogi s powanie pokiereszowane. Za dwa miesice nasz grup, przenosz na Star Baz, wic bdziemy ssiadami... - Jurkowski wyjeda? - zainteresowa si Matti. - Tak, dzisiaj w nocy. - Ciekawe - zastanawia si Piekw - po co on wozi ze sob tego spawacza? - Do spawania obrotnic - odpar Matti. - Mwi, e zamierza przeprowadzi jeszcze kilka obaw na asteroidach. - Miaem taki incydent z Jurkowskim - powiedzia Siergiej. -Jeszcze w instytucie. Podczas zaliczania kursu planetologii teoretycznej wygoni mnie w bardzo oryginalny sposb. Dajcie, mwi, towarzyszu Biay, wasz indeks i otwrzcie, prosz, drzwi. Zdziwiony podchodz do drzwi i otwieram je, a on wyrzuca mj indeks na korytarz i mwi: Wrcie za miesic. - I co? - docieka Piekw. - I poszedem. - A co on tak? - pyta Piekw z niezadowoleniem. - Mody wtedy byem - przyzna Siergiej. - Bezczelny. - Teraz te jeste dobry - zauwaya Natasza.

- To co, wybilimy w kocu te pijawki, czy nie? - powtrzy Matti. Wszyscy popatrzyli na Feliksa. - Trudno powiedzie - rzek Feliks. - Zabito szesnacie sztuk, a przewidywalimy, e jest ich co najwyej dziesi. Ale praktycznie chyba wybilimy. - Przyszede z karabinem? - chcia wiedzie Matti. Feliks skin gow. - No to jasne - odrzek Matti. - To prawda, e Jurkowskiego omal nie spalili miotaczem pomieni? - spytaa Natasza. - A mnie razem z nim - odpowiedzia Feliks. - Zeszlimy do kawerny, a oni nie wiedzieli, e tam jestemy. Od tej kawerny zaczniemy prac za dwa miesice. Tam chyba zostay resztki wodocigu. Bardzo dziwna sprawa - nie okrge rury, lecz owalne. - Cigle liczysz na wyprostowanych dwunonych? - zaciekawi si Siergiej. Feliks pokrci gow. - Nie, tu ich pewnie nie znajdziemy. - Gdzie - tu? - Przy wodzie. - Nie rozumiem - zdumia si Piekw. - Przeciwnie! Jeli nie tn ich przy wodzie, to znaczy, e nie ma ich nigdzie. - Nie, nie, nie - zaprotestowaa Natasza. - Chyba wiem, w czym rzecz. U nas, na Ziemi, Marsjanie zaczliby szuka ludzi na pustyni. To naturalne. Jak najdalej od jadowitej zieleni, od przestrzeni zasonitych chmurami. Szukaliby na Gobi. Tak, Feliksie? Chciaam powiedzie, e ja te tak myl. - To znaczy, e powinnimy szuka Marsjan na pustyni? - zastanawia si Piekw. adne rzeczy! Po co im w takim razie wodocigi? - Moe to nie wodocigi - odpar Feliks. - Tylko wodoodcigi - co w rodzaju naszych kanaw drenaowych. - Moim zdaniem, to przesada - powiedzia Siergiej. - Ju raczej yj w podziemnych pustkowiach. To znaczy, nie wiem dlaczego waciwie raczej, ale wszystko jedno - to, co mwisz, jest zbyt miae... nienormalnie miae. - Inaczej nie mona - odpar Feliks cicho. - Rany koguta! - zawoa Piekw, wstajc od stou. - Przecie na mnie pora! Podszed do sterty futrzanych ubra. - Na mnie te - przyznaa Natasza. - I na mnie - doda Siergiej. Matti wzi si za sprztanie ze stou. Feliks podwin rkawy i zacz mu pomaga. - Powiesz teraz, po co ci tyle zegarkw? - spyta Matti, zerkajc na jego nadgarstki.

- Zapomniaem zdj - wymamrota Feliks. - Teraz zapewne ju po nic. Sprawnie my talerze. - A kiedy byy po co? - Sprawdzaem pewn hipotez - tumaczy cicho Rybkin. -Dlaczego pijawki atakuj zawsze z prawej strony. By tylko jeden przypadek, e pijawka zaatakowaa z lewej - na Karicera, ktry by leworczny i nosi zegarek na prawej rce. Matti wytrzeszczy oczy na Feliksa. - Mylisz, e pijawki bay si cykania? - To wanie chciaem sprawdzi. Na mnie osobicie pijawki nie napady ani razu, a przecie chodziem po bardzo niebezpiecznych miejscach. - Dziwny z ciebie czowiek, Feliksie - powiedzia Matti, wracajc do zmywania. Do stoowego wesza Natasza i wesoo zapytaa: - Feliksie, idziecie? Pjdziemy razem. - Id - powiedzia Rybkin i skierowa si do przedpokoju, po drodze odwijajc rkawy.

7. Tachmasib. Poytek z instrukcji.


ylin czyta przy stole. Jego oczy szybko przesuway si po stronach, od czasu do czasu poyskujc w bkitnym wietle stojcej na blacie lampy. Przez jaki czas Jura obserwowa ylina, nagle przyapa si na tym, e patrzy na niego z przyjemnoci. Iwan mia niad twarz, o mocnych rysach, wyrazist niczym grawiura. Prawdziwie msk twarz prawdziwego czowieka. Dobry czowiek z tego Wani ylina. Moesz przyj do niego o kadej porze dnia, siedzie i gada, co lina na jzyk przeniesie, i nigdy mu nie przeszkadzasz. I zawsze cieszy si na twj widok. Dobrze, e s na wiecie tacy ludzie. Na przykad eka Segal. Z nim mona i na kade ryzyko i dokadnie wiadomo, e nie trzeba go bdzie pogania, e sam bdzie czowieka pogania. Jura wyobrazi sobie enk na Rhei, jak razem z chopakami spawa szczelinowe konstrukcje w czarnej pustce. Biay ogie oksytanu taczy na krzemianowym fartuchu, a on ryczy piosenki na cay eter, przytrzymujc okciami butl mieszanki, ktra zawsze wisi mu na piersi, a nie na plecach, jak kae instrukcja. Tak mu wygodniej i koniec, nie przekonasz go. Czasem tylko, gdy kto z butl na plecach przegoni go na bezwadnociowej spoinie, na osiowym styku albo na naronej rozprce bez liny, wtedy spojrzy spode ba i przerzuci butl na plecy, a i to nie zawsze. Wszelkie instrukcje ma gdzie. Instrukcja jest dla tych, ktrzy jeszcze nie umiej. Za to suchu nie ma za grosz. Faszuje straszliwie. Ale to nawet dobrze, bo jak tu y z czowiekiem, do ktrego o nic nie mona si przyczepi? Porzdny czowiek powinien mie jak dziurk w umiejtnociach, a najlepiej kilka dziurek. Dopiero wtedy jest z niego fajny go i wiesz na pewno, e to nie jaki tam pearl. Na przykad eka - wystarczy, eby zapiewa i od razu wiadomo, e jest w porzdku. - Wania - spyta Jura - czy wy macie such? - Co ty, chopie - odpar ylin, nie odrywajc si od ksiki. -Za kogo ty mnie masz? - Tak wanie mylaem - powiedzia usatysfakcjonowany Jura. - A co czytacie? ylin podnis gow, przez chwil patrzy na Jur, po czym powiedzia powoli: - Zasady sanitarnej dyscypliny dla lejbhusarw Jego Imperatorskiej Wysokoci. Jura parskn. Zrozumia, e Iwan nie chce powiedzie, co to za ksika. C, jego sprawa... - Udao mi si dzisiaj wreszcie skoczy Fizyk metali - powiedzia Jura. - Co za nuda. Jak mona pisa ksiki w taki sposb? Aleksiej Pietrowicz troch mnie

przeegzaminowa. - Ostatnie sowo Jura wymwi ze szczeglnym wstrtem. - I przez cay czas si czepia. Nie wiecie, Wania, dlaczego on si mnie cigle czepia? ylin zamkn ksik i schowa j do biurka. - Wydaje ci si - odpar. - Kapitan Bykow nigdy si nie czepia. On tylko wymaga tego, czego naley wymaga. Nasz kapitan to bardzo sprawiedliwy czowiek. Przez kilka minut Jura zastanawia si, czy uczciwie bdzie powiedzie to, co chce powiedzie. Nie zaryzykowaby mwienia tego Bykowowi w oczy; a poza oczy nieadnie... Ale tak bardzo chciaoby si powiedzie... - Wania, jakich ludzi nie lubicie najbardziej? ylin natychmiast udzieli mu odpowiedzi: - Tych, ktrzy nie zadaj pyta. S tacy pewni siebie... Zmruy oczy, popatrzy na Jur, chwyci owek i szybko narysowa jego portret. Staysta Borodin, bardzo podobny, siedzi skrzywiony nad Fizyk metali. - A ja nie lubi nudnych - oznajmi Jura, ogldajc rysunek. -Mog go wzi? Dzikuj... Bardzo nie lubi nudnych. Maj takie nudne, przykre ycie. W pracy co pisz albo co licz na maszynach, ktrych nie wymylili, a sami nawet nie prbuj czego wymyli. Nawet im to do gowy nie przyjdzie. Wszystko robi tak, jak inni. Te ich rozwaania! - Te buty s adne i mocne, a te nie, nie umiej u nas w Wiamie robi porzdnych mebli, trzeba bdzie z Moskwy zamwi, o tej ksice mwi, e j trzeba przeczyta, moe jutro pjdziemy na grzyby, podobno duo w tym roku grzybw. Mnie by na te grzyby komi nie zacignli! ylin sucha w zadumie, starannie rysujc na papierze ogromn cak od zera do nieskoczonoci. - Zawsze maj mnstwo wolnego czasu - cign Jura - i nigdy nie wiedz, co z nim robi. Jed samochodami swoj gupi ogromn kompani i przykro patrze, jak gupio to robi. Najpierw id na grzyby, potem do kawiarni i jedz - ot tak, z nudw - potem zaczynaj ciga si na szosach, ale tylko na tych najlepszych, gdzie jest bezpiecznie i automaty remontowe pod rk, i motele, i wszystko, co chcesz. Potem zbieraj si na jakiej daczy i tam znowu nic nie robi - nawet nie rozmawiaj. Przebieraj te swoje parszywe grzyby i patrz, e to kolarz, a to kolarz czerwony. A jak zaczn dyskutowa o czym konkretnym, to ratuj si, kto moe. Dlaczego, uwaacie, nie puszczaj ich w kosmos. A jak si zapyta, po co im to - nie odpowiedz z sensem, mamrocz tylko co o swoich prawach. Bardzo lubi mwi o swoich prawach. Ale najbardziej przykre jest to, e zawsze maj ogromnie duo czasu i wci go zabijaj. Ja tu, na Tachmasibie, nie wiem, co ze sob zrobi, chciabym jak

najszybciej zacz pracowa, a oni czuliby si tu jak ryby w wodzie... Jura straci wtek i zamilk. ylin przez cay czas rysowa swoj cak. - Jaki to ma zwizek z kapitanem Bykowem? - spyta ze smutkiem. Jura przypomnia sobie, od czego zacz. - Aleksiej Pietrowicz... - wymamrota niepewnie -jest... taki... nudnawy... ylin skin gow. - Tak wanie mylaem - rzek. - Ale mylisz si, przyjacielu, wsadzajc do jednego worka Bykowa i mionikw bezpiecznych szos... - Nie to miaem na myli... - Rozumiem ci. Wic tak. Bykow lubi swoj prac - to raz. Nie myli o sobie w jakim innym charakterze - dwa. A poza tym, przecie Aleksiej Pietrowicz pracuje nawet wtedy, gdy czyta gazety i drzemie w swoim fotelu. Nigdy o tym nie mylae? - Niee... - Szkoda. Wiesz, na czym polega praca Bykowa? By zawsze w pogotowiu. To bardzo zoona praca. Cika, wyczerpujca. Trzeba by Bykowem, eby to wszystko wytrzyma. eby przywykn do prawdziwego napicia, do stanu nieprzerwanej gotowoci. Nie rozumiesz? - Nie wiem... Jeli to naprawd tak... - Naprawd tak. To onierz kosmosu. Jemu mona tylko pozazdroci, Jureczka, bo znalaz to, co najwaniejsze - w sobie i w wiecie. Jest potrzebny, niezbdny, nie do zastpienia. Rozumiesz? Jura niepewnie kiwa gow. Zobaczy ogldany do znudzenia obraz - synny kapitan w kapciach i pasiastych skarpetach w pozie mieszczanina w swoim ulubionym fotelu. - Wiem, e jeste pod wraeniem Wadimira Siergiejewicza. C, to zrozumiae. Z jednej strony Jurkowski, ktry sdzi, e ycie to do monotonna krztanina z do nudnymi sprawami i trzeba korzysta z kadej okazji, eby zapon penym blaskiem. Z drugiej Bykow, ktry uwaa prawdziwe ycie za nieustanne napicie, nie uznaje adnych przypadkw, dlatego e jest przygotowany na kady przypadek i aden nie bdzie dla niego zaskoczeniem... Jest jeszcze trzecia strona. Wyobra sobie, Jura - przy tych sowach ylin pooy donie na stole i odchyli si na oparcie fotela - ogromny gmach ludzkiej kultury: wszystko, co czowiek stworzy sam, wyrwa przyrodzie, przemyla i zrobi na nowo, tak jak przyroda nie moga. Wspaniay, majestatyczny gmach! Buduj go ludzie, ktrzy znaj swoj prac i kochaj j. Na przykad Jurkowski, Bykow... Ci ludzie to na razie mniejszo. Wikszo to ci, na ktrych gmach si opiera. Tak zwani mali ludzie. Zwyczajni, uczciwi

ludzie, ktrzy moe nawet nie wiedz, co lubi, a czego nie. Po prostu uczciwie pracuj tam, gdzie postawio ich ycie. Ale to oni na swoich barkach podtrzymuj paac Myli i Ducha. Od dziewitej do pitnastej, a potem jadana grzyby... - ylin zamilk. - Oczywicie, chciaoby si, eby kady i trzyma, i budowa. Bardzo by si chciao. I kiedy tak bdzie. Ale na to potrzeba czasu. I siy. Co takiego trzeba bdzie stworzy. ylin splt donie na karku. - Przypomniaa mi si pewna historia - powiedzia. Patrzy prosto na lamp, jego renice wyglday jak epki od szpilek. - Miaem takiego koleg, nazywa si Tola, chodzilimy razem do szkoy. Zawsze by niepozorny, grzeba si w jakich drobiazgach, majstrowa Jakie zeszyciki, klei pudeka. Bardzo lubi oprawia stare, zaczytane ksiki. By tak dobroduszny, e nie rozumia zoliwych dowcipw. Przyjmowa je dziwnie, wtedy nawet uwaalimy, e dziko. Wpucilimy mu do ka traszk, a on j wycign, pooy na doni i dugo jej si przyglda. A potem powiedzia pgosem: Biedaczka i zanis do stawu. Gdy dors, zosta statystykiem. Praca, Jak wiadomo, spokojna i wtedy uwaalimy, e nasz Tola dobrze trafi, e do niczego innego i tak si nie nadaje. Pracowa uczciwie, bez pasji, ale sumiennie. My latalimy na Jowisza, podnosilimy wieczn zmarzlin, budowalimy nowe fabryki, a on siedzia w swoim urzdzie i liczy na maszynach, ktrych nie wymyli. Wzorcowy malutki czowiek. Tylko go wat oboy, zanie do muzeum pod klosz i opatrzy odpowiednim napisem: Typowy samowystarczalny czowieczek koca dwudziestego wieku. Potem umar. Zaniedba jaka drobn dolegliwo, bo ba si operacji, i umar. Tak si czasem zdarza malutkim ludziom, chocia nigdy o tym nie pisz w gazetach. ylin zamilk, jakby si czemu przysuchiwa. Jura czeka. - To byo w Karelii, na brzegu lenego jeziora. Jego ko stao na oszklonej werandzie. Siedziaem przy nim i widziaem jego nieogolon, ciemn, martw twarz... i ogromn oowian chmur ponad lasem, po tamtej stronie jeziora. Lekarz powiedzia: Umar. I wtedy uderzy piorun i rozptaa si taka burza, jakie s rzadkoci nawet na poudniowych morzach. Wiatr ama drzewa i rzuca je na mokre rowe skay, drzewa rozpryskiway si na drzazgi, ale ich trzasku nie byo sycha w ryku wiatru. Jezioro cian szo na brzeg, i w t cian waliy niezwyke na pnocy jasne byskawice. Z domw zrywao dachy. Wszdzie zatrzymay si zegary - nikt nie wie, dlaczego. Zwierzta umieray z rozerwanymi pucami. To bya wcieka, zwierzca burza, jakby caa natura stana dba. A on lea cichy, zwyczajny i, jak zawsze, jego to nie dotyczyo. - ylin znowu zacz nasuchiwa. - Ja, Jurik, jestem czowiekiem spokojnym, nie boj si byle czego, ale wtedy poczuem strach. Nagle pomylaem: Wic taki bye, nasz malutki, nudny Toliku. Cichy i niepozorny, sam tego nie

podejrzewajc trzymae na barkach rwnowag wiata. Umare - rwnowaga runa i wiat stan dba. Gdyby wtedy kto krzykn, e Ziemia zerwaa si z orbity i pdzi w stron Soca, tylko bym kiwn gow. I jeszcze wtedy pomylaem... - ylin zamilk. Pomylaem wtedy: dlaczego on by taki nudny, taki malutki? Naprawd by bardzo nudnym czowiekiem, Jura. Bardzo. Gdyby ta burza szalaa na jego oczach, pewnie by wykrzykn: Ach! Moje klapki! Moje klapki schn na ganku! I pobiegby ratowa klapki. Dlaczego sta si taki? ylin zamilk i popatrzy surowo na Jur. - Sam by sobie winien... - powiedzia niemiao Jura. - Nieprawda. Nikt nigdy nie jest sam winien. To ludzie sprawiaj, e jestemy, jacy jestemy. W tym caa rzecz. I jake czsto nie pacimy tego dugu... Prawie nigdy. A przecie nie ma nic waniejszego. To jest najwaniejsze. Teraz. Wczeniej najwaniejsz rzecz byo da czowiekowi wolno, by mg by tym, kim chce by. A teraz najwaniejsze, to pokaza czowiekowi, jakim trzeba si sta, by by po ludzku szczliwym. To jest teraz najwaniejsze. - ylin popatrzy na Jur i nagle zapyta: - Prawda? - Chyba tak - odpar Jura. To wszystko byo suszne, ale obce. Nie poruszao go. Ta sprawa wydawaa mu si beznadziejna albo nudna. ylin siedzia, nasuchujc w napiciu. Jego oczy znieruchomiay. - Co si stao? - spyta Jura. - Cicho! - ylin wsta. - Dziwne - doda. Nadal nasuchiwa. Jura nagle poczu, jak podoga leciutko drgna pod ich nogami i w tym samym momencie przenikliwie zawya syrena. Zerwa si i rzuci si do drzwi. ylin zapa go za rami. - Spokojnie -rzek. - Swoje miejsce wedug instrukcji pamitasz? - Tak - odpowiedzia Jura i wstrzyma oddech. - Obowizki te? - ylin puci go. - Marsz! Jura rzuci si na korytarz. Szed do przedziau prniowego, gdzie zgodnie z awaryjn instrukcj mia si znale, szed szybko, przez cay czas powstrzymujc si, eby nie biec. Staysta powinien by spokojny, opanowany i zawsze gotw. Ale gdy syszysz przenikliwe, grone wycie, gdy statek dygocze niczym ranny, ktremu kto niezdarnie grzebie palcami w ranie, gdy nie do koca rozumiesz, co masz robi, i zupenie nie wiesz, co si dzieje... W kocu korytarza rozbysy czerwone lampki. Jura nie wytrzyma i puci si biegiem. Odsun cikie drzwi i wpad prosto do szarego pomieszczenia, gdzie wzdu cian stay szklane zasony boksw ze skafandrami prniowymi. Trzeba byo podnie wszystkie

zasony, sprawdzi skafandry, cinienie w butlach, zasilanie, przesun zamocowanie kadego skafandra w pooenie awaryjne i zrobi co jeszcze... Potem naleao woy skafander i z odchylonym hemem czeka na dalsze rozporzdzenia. Jura wykonywa to wszystko do szybko i, jak mu si wydawao, sensownie, chocia dray mu palce. Czu napicie caego ciaa, silne i nieprzyjemne, podobne do nieustpujcego skurczu. Syrena umilka, zapanowaa zowieszcza cisza. Jura skoczy z ostatnim skafandrem i rozejrza si. W boksach pod podcignitymi zasonami palio si silne, bkitne wiato, byszczay ogromne skafandry z rozoonymi rkawami, przypominajce okaleczone bezgowe posgi. Jura wycign i woy swj skafander. Skafander by sztywny i troch za duy, byo w nim niewygodnie, zupenie inaczej ni w mikkim skafandrze spawacza. A w tym od razu zrobio mu si gorco. Jura wczy odsysacz potu, potem ciko przestawiajc nogi usztywnione grubymi nogawkami, szczkajc metalem o metal, podszed do drzwi. Statek wibrowa, byo cicho. W korytarzu pod sufitem pony czerwone awaryjne wiata. Jura przycisn plecy do futryny drzwi i opar stop o przeciwn. Zastawi drzwi i teraz tylko przewracajc go mona byo wej do przedziau. (Dziwnie si czu, gdy czyta ustp w instrukcji o ochranianiu przedziau prniowego podczas alarmu. Przed kim ochrania? Po co?). Wej do przedziau w czasie alarmu mia prawo tylko ten czowiek czonek zaogi lub pasaer - ktrego kapitan osobicie poleci przepuci. W tym celu w futrynie wmontowany by radiofon, przez cay czas pracujcy na czstotliwoci kapitaskiego radiofonu. Jura popatrzy na radiofon i przypomnia sobie, czego jeszcze nie zrobi. Pospiesznie nacisn guzik wezwania. - Sucham - dobieg go gos Bykowa, jak zawsze skrzypicy i obojtny. - Staysta Borodin zaj swj posterunek zgodnie z instrukcj - zameldowa Jura. - Dobrze - powiedzia Bykow i natychmiast si wyczy. Jura popatrzy ze zoci na radiofon i powtrzy skrzypicym gosem: Dobrze. Drewno, pomyla i wykrzywi si, wysuwajc jzyk. Statkiem wstrzsno i Jura omal nie przygryz sobie jzyka. Obejrza si wstydliwie. A jeli wszystkowiedzcy i wszystko przewidujcy Bykow specjalnie wstrzsn statkiem, eby przytrzasn jzyk bezczelnemu staycie? - pomyla. Mg sobie wyobrazi, jak Bykow to robi. Musia mie cikie ycie, pomyla Jura. Pewnie go amao i szlifowao, pki nie zdaro z niego upiny wszelkich emocji, w sumie niepotrzebnych, ale takich, bez ktrych czowiek staje si drewnem. ylin powiedzia kiedy, e z biegiem lat czowiek zmienia si tylko pod jednym wzgldem - robi si bardziej cierpliwy. Do Bykowa to nie ma zastosowania...

Statek znowu drgn i Jura zapar si mocniej. Co si mogo dzia? Nie wygldao to na atak meteorytw, na zderzenie tym bardziej. Miszka Uszakow mwi, e zagroenie w kosmosie to jak cios szpady - albo umiera si od razu, albo wcale... Tak mwi Miszka Uszakow, ktry w kosmosie by tylko na praktyce spawania budowlanego, a o kosmosie wypowiada si w kategoriach opowieci o muszkieterach. Jurze zdrtwiaa noga, zmieni j. W korytarzu wieciy czerwone wiateka. Jura przez cay czas prbowa sobie przypomnie, co mu to przypomina, lecz nie mg, wiedzia tylko, e to co nieprzyjemnego. eby chocia kto przyszed, pomyla. eby mona byo spyta, co si stao, czego si spodziewa... Popatrzy na przycisk wezwania. A gdyby tak zwrci si bezporednio do Bykowa: Towarzyszu kapitanie, prosz o wyjanienie zadania... Jura nagle wyobrazi sobie, ilu staystw stao tu, spoconych ze zdenerwowania, opierajc si nogami o futryn, strasznie przeywajc i prbujc zrozumie, co si dzieje, i zastanawiajc si bez przerwy: Zd zaoy hem, czy nie zd? Pewnie byli to wspaniali chopcy, z ktrymi mona by pogada o sensie ycia. Teraz wszyscy s ju dowiadczeni i mdrzy, siedz sobie na mostkach, a ich statki mkn w przestrzeni... Od czasu do czasu wibruji dygocz... Od tych myli ni z tego, ni z owego przed oczami stana mu zlana potem i krwi twarz Bykowa, ktry z czysto ludzk rozpacz obserwuje znieruchomiaymi oczami co, czego nie udao si przewidzie i co nadciga teraz z nieodwracaln nieuchronnoci... Nagle Jura straci rwnowag i znalaz si na pododze. Pod niskim sufitem zazgrzytao i zagrzechotao. Jura pospiesznie tukc butami w metalow podog, przewrci si na brzuch, po czym wsta i skoczy do drzwi. Stan w poprzedniej pozie, rozkraczony pomidzy futrynami. Teraz Tachmasib wibrowa bez przerwy, jakby te by przeraony. Jura napi minie, prbujc opanowa dygot. eby chocia kto przyszed, eby mona byo zrozumie, co si dzieje, eby chocia Bykow wyda jaki rozkaz... Mama bdzie strasznie cierpie... Jak jej powiedz? Kto powie? Przecie ona moe umrze, niedawno przesza operacj, ma chore serce... Nie mona jej nic mwi... Jura przygryz wargi, potem zacisn zby. Zabolao, ale dygot nie mija. No, co si dzieje, jak sowo... Musi natychmiast pj i si dowiedzie. Wsun gow na mostek i niedbale rzuci: Jak tam, dugo jeszcze? -1 odej... A moe oni ju nie yj? Jura z przeraeniem popatrzy na korytarz, czekajc, kiedy zza zakrtu wypeznie ylin, popatrzy gasncymi oczami i opuci gow na sztywniejce rce... Jura opuci nog, oderwa si od futryny i zrobi kilka niepewnych krokw po korytarzu. Po trzscej si pododze, pod czerwonymi wiatekami, do windy, na spotkanie temu, ktry wypeznie... Zatrzyma si i wrci do drzwi. Spokojnie, powiedzia do siebie i

odchrzkn, eby nie chrypie. Wyobrania lubi pata figle, ale to figle ze i nieuczciwe. Wyobrania to nieprzyjaciel. Znowu mocno zapar si w futryn. Wic to tak, pomyla nagle. Wic tak to jest - czeka i by zawsze gotowym, w kapciach i pasiastych skarpetach, z zeszoroczn gazetk, eby nikt nie zauway, nie pomyla... Nic nie wiedzie na pewno i zawsze by w pogotowiu... Wibracja to nasilaa si, to saba. Jura wyobrazi sobie Tachmasiba: kilometrow konstrukcj tytanowych stopw, przypominajc gigantyczny kielich. Teraz przez ciao statku, od adowni po krawd absolutnego zwierciada fal przechodz dreszcze wibracji. To nasilaj si, to sabn... Nie trzeba by superczuym, eby zorientowa si, o co chodzi. Gdyby tak zawibrowa, powiedzmy, oksytanowy czujnik, wszystko byoby jasne, naley wyregulowa sprark albo przynajmniej zmieni tumik... Jura wyranie poczu, jak statek przechyla si na bok - to byo odczuwalne po nacisku na stop. Tachmasib skrca, najpierw pynnie, potem zrywami. Od kadego zrywu trzsa si gowa i wszystko, co byo w gowie. Co si dzieje, myla Jura, zapierajc si z caych si o futryn. Co si tam u nich dzieje? I wtedy w strasznej guchej ciszy rozlegy si kroki. Niespieszne, pewne i nieznajome kroki. A moe to tylko Jura ich nie poznawa? Patrzy na korytarz, a kroki cigle si przybliay. Wtedy zza zakrtu wyoni si ylin, w roboczym kombinezonie, z pask skrzynk testera na piersi. Twarz mia powan i jakby niezadowolon, na oczy spadaa mu jasna grzywa. ylin podszed bardzo blisko, poklepa Jur po kolanie i powiedzia pgosem: -Noo... Chcia wej do przedziau. Jura otworzy i zamkn usta, ale nogi nie cofn. To by ylin, miy, dugo oczekiwany ylin, ale Jura nie cofn nogi. Spyta: - Co tam u was? Chcia to powiedzie niedbale, ale przy ostatnim sowie przekn lin i zepsu wraenie. - A co tam u nas moe by... - odpar niechtnie ylin. - Przepucie no mnie zakomunikowa - musz co wzi... Jura mia w gowie kasz i w tej kaszy jedyn wyran rzecz bya tylko instrukcja. Poczekajcie, Wania - wymamrota i nacisn guzik wywoania. Kapitan nie odpowiada. - Jurka - powiedzia ylin. - Co z tob, bracie? Przepu mnie, zostawiem w skafandrze... - Nie mog - Jura obliza wargi. - No przecie nie mog... Zaraz, jak si kapitan odezwie...

ylin popatrzy na niego uwanie. - A jeli si nie odezwie? - Dlaczego si nie odezwie? - Jura przez chwil wpatrywa si w ylina rozszerzonymi oczami, po czym nagle schwyci go za rkaw. - Co si stao? - Nic si nie stao - ylin nagle si umiechn. - To jak, nie przepucisz mnie? Jura z determinacj pokrci gow - Przecie nie wolno, Wania! Musisz mnie zrozumie... - Od nadmiaru uczu przeszed na ty. Chciao mu si paka, i jednoczenie czu si wspaniale i spokojnie, wiedzia, e za nic w wiecie nie przepuci ylina. - Przecie sam bye stayst. - Taak. - ylin patrzy na niego przecigle. - Przestrzegamy litery i ducha instrukcji, co? - Nie wiem... - wymamrota Jura. Zrobio mu si wstyd, ale wiedzia, e nogi nie cofnie. Jeli rzeczywicie musisz wej, to nie stj tak, wyzwa w myli ylina, lej mnie w szczk i bierz, co ci potrzeba... - Kapitan Bykow, sucham - rozlego si z radiofonu. Jura cigle jeszcze nie mg zebra myli. - Aleksieju Pietrowiczu - powiedzia ylin do radiofonu - chciaem przej do przedziau prniowego, a staysta mnie nie wpuszcza. - Po co chcesz tam wej? - zainteresowa si Bykow. - Zostawiem syriusza zeszym razem... w skafandrze. - Tak - oznajmi Bykow. - Staysto Borodin, przepucie inyniera pokadowego ylina. Bykow wyczy si. Jura z ogromn ulg cofn nog. Dopiero teraz zauway, e statek ju nie wibruje... ylin popatrzy na niego agodnie i poklepa po ramieniu. - Wania, nie gniewajcie si... - wymamrota Jura. - Przeciwnie! - zawoa ylin. - To byo wyjtkowo interesujce. - Mam w gowie tak kasz... - To, to. - ylin stan przed skafandrami. - Wanie po to pisze si instrukcje. Nieza rzecz, co? - Nie wiem. Teraz ju nic nie wiem. Co si waciwie stao? ylin znowu spospnia. - A co si mogo u nas sta? - sykn przez zby. - Sztuczna ywno. Piguki zamiast buki. Alarm wiczebny, staysto Borodin, i tyle. Rutynowy, przynajmniej dwa razy w cigu rejsu. W celu sprawdzenia znajomoci instrukcji. Wielka to rzecz - instrukcja! -Wycign ze skafandra biay cylinder gruboci palca i ze zoci trzasn zason. - Musz std ucieka, Jura. Ucieka, pki mi nie obrzydo.

Jura westchn gboko i popatrzy na korytarz. Czerwone wiata ju si nie paliy, podoga nie wibrowaa. Jura zobaczy, jak z kajuty wyszed Jurkowski, popatrzy na Jur, skin mu majestatycznie i niespiesznie skry si za zakrtem. ylin warkn: - Ryba szuka, gdzie gbiej, a czowiek - gdzie gorzej. Rozumiesz, Jurka? Tutaj wszystko jest dobre. Szkoleniowe alarmy, zorganizowane awarie. A gdzie jest gorzej. Znacznie gorzej. Tam wanie trzeba i, a nie czeka, a ci zacign... Suchasz mnie, staysto? Zgodnie z instrukcj powiniene mnie sucha. - Poczekajcie, Wania - powiedzia Jura. - Jeszcze nie ochonem...

8. Eunomia. Kosmogonici.
- Staysto Borodin - oznajmi Bykow, skadajc gazet. - Pora spa. Jura wsta, zamkn ksik i po chwili wahania woy j do szafki. Nie bd dzisiaj czyta, zdecydowa. Trzeba si w kocu kiedy wyspa. - Dobranoc - powiedzia. - Dobranoc - odpar Bykow i otworzy kolejn gazet. Jurkowski nie odrywajc si od papierw, niedbale machn dugopisem. Gdy Jura wyszed, Jurkowski spyta: - Jak mylisz, Aleksieju, co on jeszcze lubi? - Kto? - Nasz kadet. Wiem, e lubi i umie spawa prniowo - widziaem na Marsie. Co jeszcze moe lubi? - Dziewczyny - odrzek Bykow. - Nie dziewczyny, tylko dziewczyn. Ma fotografi. - Nie wiedziaem. - Mona si domyli. Jak si ma dwadziecia lat i leci gdzie daleko, bierze si ze sob jak fotografi, z ktr potem nie wiadomo, co robi. W ksikach pisz, e naley na ni spoglda ukradkiem i oczy musz by przy tym pene ez albo przynajmniej zasnute mgiek. Tylko e na co takiego nie starcza czasu. Ale wrmy do naszego staysty. Bykow odoy gazet, zdj okulary i popatrzy na Jurkowskiego. - Zrobie wszystko, co miae zrobi? - Nie - rozzoci si Jurkowski. - Nie zrobiem i nie mam ochoty o tym rozmawia. Od tej idiotycznej dubaniny gowa mi puchnie, chc si troch rozerwa. Moesz odpowiedzie na moje pytanie? - Na to pytanie najlepiej odpowie ci Iwan - stwierdzi Bykow. -Spdzaj razem sporo czasu. - Poniewa jednak Iwana tu nie ma, pytam ciebie. To chyba jasne? - Nie denerwuj si tak, Woodia, wtroba ci rozboli. Nasz staysta to jeszcze chopiec. Zdolne rce, ale nie ma jeszcze konkretnych upodoba, poniewa niczego nie zna. Aleksego Tostoja lubi. I Wellsa. Galsworthy wydaje mu si nudny i Droga nad drogami te. Bardzo lubi ylina, a nie lubi jednego barmana w Mirza-Charle. To jeszcze may chopiec. Pczek. - W jego wieku - wyzna Jurkowski - bardzo lubiem pisa wiersze. Marzyem o tym,

eby zosta pisarzem. A potem gdzie przeczytaem, e pisarze przypominajnieboszczykw: lubi, gdy mwi si o nich dobrze albo wcale... tak. Ale do czego to ja zmierzaem? - Nie wiem - odpar Bykow. - Moim zdaniem, po prostu wykrcasz si od pracy. - Nie, nie, pozwl... Ju wiem! Interesuje mnie wiat wewntrzny naszego staysty. - Staysta to staysta. - Staysta staycie nierwny - sprzeciwi si Jurkowski. - Ty jeste stayst, ja te. Wszyscy jestemy staystami w subie przyszoci. Starzy stayci i modzi stayci. Odbywamy sta przez cae ycie, kady po swojemu. A gdy umieramy, potomkowie oceniaj nasz prac i wydaj nam dyplom na ycie wieczne. - Albo nie wydaj - zaduma si Bykow, patrzc w sufit. - Zazwyczaj, niestety, nie wydaj. - C, nasza wina, ale nie nasza bieda. A wanie, wiesz, kto zawsze dostaje dyplom? - No? - Ci, ktrzy wychowuj zmian. Tacy jak Krajuchin. - By moe - zgodzi si z nim Bykow. - I co ciekawe: ci ludzie, w odrnieniu od innych, w ogle nie myl o dyplomach. - A szkoda. Zawsze interesowaa mnie taka kwestia: czy stajemy si lepsi z pokolenia na pokolenie? Dlatego zaczem rozmow o kadecie. Starcy zawsze mwi: Co to za modzie dzisiaj... My to dopiero bylimy! - Tak mwi tylko gupi starcy, Wadimir. Krajuchin tak nie mwi. - Krajuchin nie lubi teorii. Bra modych, rzuca do pieca i patrzy, co z tego wyjdzie. Jeli nie ponli, uwaa ich za rwnych. - A jeli ponli? - Zazwyczaj jednak nie. - Oto odpowied na twoje pytanie - rzek Bykow i znowu sign po gazet. - Staysta Borodin jest teraz w drodze do pieca, w piecu zapewne nie sponie, a gdy spotkacie si za dziesi lat nazwie ci star piasecznic, a ty, jako czowiek uczciwy, przyznasz mu racj. - Za pozwoleniem - zaprotestowa Jurkowski. - Przecie na nas te spoczywa jaka odpowiedzialno. Chopca naley czego nauczy! - ycie go nauczy - rzuci Bykow zza gazety. Do mesy wszed Michai Antonowicz w piamie, kapciach na bosych stopach, z duym termosem w rku. - Dobry wieczr, chopcy - pozdrowi ich. - Nagle nabraem ochoty na herbat. - Jak herbata to herbata - odrzek Jurkowski i zacz zbiera swoje papiery.

Kapitan i nawigator nakryli st, Michai Antonowicz naoy konfitury na spodeczki, a Bykow nala wszystkim herbaty. - A gdzie Jurik? - spyta Michai Antonowicz. - pi - odpar Bykow. - A Waniusza? - Na wachcie - odpowiedzia cierpliwie Bykow. - No i dobrze - rzek Michai Antonowicz. Napi si herbaty, zmruy oczy i doda: Nigdy si, chopcy, nie zgadzajcie na pisanie memuarw. Co za przeraliwie nudne zajcie! - Powiniene wicej wymyla - poradzi Bykow. - Jak to? - Jak w powieciach. Moda Marsjanka zamkna oczy. Jej usta byy pontnie uchylone. Objem j namitnie i dugo... - Ca - doda Jurkowski. Michai Antonowicz zarumieni si. - Ale si zaczerwieni, stary cap - powiedzia Jurkowski. - Jak tam, byo co, Misza? Bykow zamia si i zakrztusi herbat. - A! - zawoa Michai Antonowicz. - A niech was! - Po chwili namysu owiadczy: Wiecie co, chopaki? Plun na te memuary! A co mi zrobi? - Ty nam lepiej powiedz - zacz Bykow -jak wpyn na Jur? Michai Antonowicz przestraszy si. - A co si stao? Spsoci co? - Na razie nie. Ale Wadimir uwaa, e obowizkowo powinnimy jako na niego wpyn. - Ja myl, e i tak na niego wpywamy. Od Waniuszy nie odchodzi na krok, a ciebie, Woodieka, po prostu uwielbia. Ju ze dwadziecia razy mi opowiada, jak za tymi pijawkami wszede do jaskini... Bykow podnis gow. - Za jakimi znowu pijawkami? Michai Antonowicz zakrci si na krzele. - A, stara historia. - Jurkowski nawet nie mrugn okiem. - To byo... d-dawno temu. A wic: jak wpyn na Jur? Chopiec ma jedyn w swoim rodzaju okazj popatrze na wiat lepszych ludzi. Z naszej strony byoby to po prostu... ee... - Widzisz, Woodieka - wtrci si Michai Antonowicz - Jura to wietny chopak. Zosta bardzo dobrze wychowany w szkole. W nim ju jest zaoony... jak to powiedzie... fundament porzdnego czowieka. Zrozum, Woodieka, Jura ju nigdy nie pomyli dobrego

ze zym... - Prawdziwego czowieka - zaznaczy Jurkowski - wyrnia szeroki horyzont. - Zgadza si, Woodieka - przyzna Michai Antonowicz. -I Jura... - Prawdziwego czowieka ksztatuj tylko prawdziwi ludzie, robotnicy, i tylko prawdziwe ycie, trudne i penokrwiste. - A przecie i nasz Jurik... - Powinnimy skorzysta z okazji i pokaza mu prawdziwych ludzi w prawdziwym nieatwym yciu. - Susznie, Woodieka, i jestem pewien, e Jurik... - Wybacz, Michai, jeszcze nie skoczyem. Jutro bdziemy dosownie obok Eunomii. Wiecie, co to jest Eunomia? - A jake - odezwa si Michai Antonowicz. - Asteroida, wiksza po dwie i szedziesit cztery jednostki astronomiczne, mimord... - Nie to miaem na myli - przerwa mu niecierpliwie Jurkowski. - Czy wiecie, e na Eunomii ju od trzech lat funkcjonuje jedyna na wiecie fizyczna stacja badania grawitacji? - A jake - powiedzia Michai Antonowicz. - Przecie tam... - Ludzie pracuj tam w wyjtkowo trudnych warunkach - cign Jurkowski w natchnieniu. Bykow przyglda mu si uwanie. -Dwudziestu piciu ludzi, twardzi jak diamenty, mdrzy, miali, powiedziabym nawet - rozpaczliwie miali! Kwiat ludzkoci! Oto wspaniaa okazja, eby chopak pozna prawdziwe ycie! Bykow milcza. - Bardzo dobra myl, Woodieka, ale to... - w gosie Michaia Antonowicza brzmiaa troska. - Wanie teraz planuj przeprowadzenie interesujcego eksperymentu. Badaj rozprzestrzenianie si fal grawitacyjnych. Wiecie, co to jest mier-planeta? Skalny odamek, ktry w pewnym momencie przemienia si w promieniowanie. Wyjtkowo pouczajce widowisko! Bykow nie odzywa si. Milcza rwnie Michai Antonowicz. - Zobaczy prawdziwych ludzi w procesie prawdziwej pracy, czy to nie pikne? Bykow milcza. - Myl, e to bdzie bardzo poyteczne dla naszego staysty -powiedzia Jurkowski i doda troch ciszej: - Ja rwnie nie miabym nic przeciwko temu, eby na to popatrze. Od dawna interesuj mnie warunki pracy mier-planeciarzy. Bykow wreszcie si odezwa.

- C - powiedzia. - To rzeczywicie moe by ciekawe. - Zapewniam ci, Aleksieju! - wykrzykn Jurkowski. - Myl, e wstpimy tam, prawda? - Mmm... - zamamrota Bykow. - No to piknie - stwierdzi Jurkowski. Popatrzy na Bykowa i spyta: - Co ci niepokoi, Aleksieju? - Mona to i tak nazwa - odpar Bykow. - Na mojej trasie jest Mars. Jest Bamberga z tymi parszywymi kopalniami. Jest kilka satelitw Saturna. Jest system Jowisza. Jest jeszcze kilka innych rzeczy. Jednego tam tylko nie ma. Eunomii. - Nno, jak ci to powiedzie... - Jurkowski, spuciwszy oczy, zabbni palcami po stole. - Uznamy, e to niedopatrzenie zarzdu, Alosza. - Nastpnym razem, Wadimir. - Chwileczk, chwileczk Alosza. W k-kocu jestem generalnym inspektorem i mog wyda rozkaz, powiedzmy... w-w celu zmiany kursu... - Trzeba byo tak od razu. A nie mci mi w gowie wychowawczymi zadaniami. - Nno, wychowawcze zadania, te oczywicie... tak. - Nawigatorze - zakomenderowa Bykow. - Generalny inspektor rozkazuje zmieni kurs. Wyliczcie kurs na Eunomi. - Tak jest - odrzek Michai Antonowicz i spojrza z zakopotaniem na Jurkowskiego. Wiesz, Woodieka, paliwa mamy mao. Eunomia to hak... Przecie trzeba bdzie dwa razy hamowa. I raz si rozpdza. Szkoda, e nie powiedziae o tym w zeszym tygodniu. Jurkowski wyprostowa si dumnie. - W-wic tak, Michai. S w pobliu stacje paliw? - S, czemu by miao nie by - odpar Michai Antonowicz. - Bdzie paliwo - rzek Jurkowski. - Bdzie paliwo - bdzie Eunomia. - Bykow wsta i podszed do swojego fotela. - My z Misz nakrywalimy do stou, a ty, generalny inspektorze, sprztnij. - Wolterianie - odpowiedzia Jurkowski i zacz zbiera naczynia. By zadowolony ze swojego maego zwycistwa. Bykow mg go przecie nie posucha. Kapitan statku, wiozcy generalnego inspektora, te mia nieliche penomocnictwa. Obserwatorium fizyczne Eunomia poruszao si wok Soca, mniej wicej w tym punkcie, gdzie kiedy znajdowaa si asteroida Eunomia. Gigantyczna skaa rednicy dwustu kilometrw zostaa w cigu ostatnich kilku lat niemal cakowicie zniszczona w procesie

eksperymentw. Z asteroidy zosta tylko rzadki rj stosunkowo niewielkich odamkw i siedmiusetkilometrowy obok kosmicznego pyu, ogromna srebrzysta kula, z lekka rozcignita si pywow. Samo obserwatorium niewiele rnio si od cikich, sztucznych satelitw Ziemi: by to system cylindrw i ku, powizanych byszczcymi linami, obracajcy si wok osi. W laboratorium pracowao dwudziestu siedmiu fizykw i astrofizykw, twardych jak diament, mdrych i miaych, czsto rozpaczliwie miaych. Najmodszy z nich mia dwadziecia pi, najstarszy trzydzieci cztery lata. Zaoga Eunomii zajmowaa si badaniem promieniowania kosmicznego, eksperymentalnym sprawdzaniem jedynej teorii pola, prni, niskimi temperaturami, kosmogoni eksperymentaln. Wszystkie niedue asteroidy w promieniu dwudziestu megametrw od Eunomii zostay uznane za mier-planety - i albo ju je zniszczono, albo wanie ulegay zniszczeniu. W zasadzie zajmowali si tym kosmogonici i relatywici. Likwidacji malutkich planet dokonywano rnymi sposobami. Zmieniano je w rj odamkw, w obok pyu lub gazu, czasem w rozbysk wiata. Niszczono je w warunkach naturalnych i w potnym polu magnetycznym, byskawicznie i stopniowo, rozcigajc proces na dekady i miesice. To by jedyny w systemie sonecznym kosmogoniczny poligon i jeli okooziemskie obserwatoria rejestroway pojawienie si nowej gwiazdy, ktra rozbysa dziwnymi liniami w spektrum, to przede wszystkim zadawano pytanie, gdzie w danym momencie znajdowaa si Eunomia, i czy przypadkiem nie w rejonie Eunomii wybucha nowa gwiazda? Midzynarodowy Zarzd Komunikacji Kosmicznej ogosi stref Eunomii zakazan dla wszystkich rejsowych planetolotw. Tachmasib wyhamowa przy Eunomii na dwie godziny przed kolejnym eksperymentem. Refatywici mieli zamiar przemieni w promieniowanie kamienny odamek wielkoci Everestu, o masie okrelonej z dokadnoci do kilku gramw. Kolejna mierplaneta poruszaa si po peryferiach poligonu. Tam wysano dziesi kosmoskafw z przyrzdami obserwacyjnymi i w obserwatorium zostali tylko: naczelnik i dyurny dyspozytor. Dyurny powita Jurkowskiego i Jur przed kesonem. To by wysoki, szczupy, bardzo blady czowiek. Mia jasnoniebieskie, obojtne oczy. - D-dzie dobry - powiedzia Jurkowski. - Jestem Jurkowski, generalny inspektor MZKK. Wygldao na to, e dla jasnookiego mczyzny wizyty generalnych inspektorw to nie pierwszyzna. Spokojnie, bez popiechu obejrza Jurkowskiego i powiedzia: - C, wejdcie.

Jasnooki odwrci si plecami do Jurkowskiego i stukajc magnetycznymi podkowami, poszed w gb korytarza. - Chwileczk - zawoa Jurkowski. - A gdzie jest... n-naczelnik? Jasnooki rzuci, nie odwracajc si: - Prowadz was. Jurkowski i Jura pospieszyli za nim. - Dziwne... p-porzdki. Zdumiewajce... - Jurkowski mwi pgosem. Bkitnooki otworzy na kocu korytarza okrgy luk i wszed. Jurkowski i Jura usyszeli: - Kostia, masz goci... Byo sycha, jak kto krzyczy dwicznym wesoym gosem: - Szsty! Saszka! Gdzie ty leziesz, wariacie? Zlituj si nad swoimi dziemi! Odej na sto kilometrw, tam jest niebezpiecznie! Trzeci! Trzeci! Mwi ci, eby si trzyma za mn! Szsty, nie narzekaj na zwierzchnictwo! Zwierzchnictwo okazao trosk, a jemu nie pasuje!... Jurkowski i Jura znaleli si w niewielkim pokoju, zastawionym przyrzdami. Przed wklsym ekranem wisia szczupy, bardzo smagy mniej wicej trzydziestoletni mczyzna, w niebieskich spodniach z zakadk i biaej koszuli z czarnym krawatem. - Kostia - odezwa si bkitnooki i zamilk. Kostia zwrci do goci swoj weso, adn twarz z garbatym nosem i przez kilka sekund przyglda si im. Powita ich wyszukanymi sowami, po czym znowu odwrci si do ekranu. Na ekranie powoli przemieszczao si po liniach siatki wsprzdnych kilkanacie jasnych rnobarwnych punktw. - Dziewity, po co si zatrzymae? Stracie entuzjazm? Przespaceruj no si jeszcze troch do przodu... Szsty, robisz postpy. Ju si przez ciebie rozchorowaem. Poleciae do domu, na Ziemi? Jurkowski odkaszln. Wesoy Kostia wyszarpn z prawego ucha byszczc kulk i odwrciwszy si do Jurkowskiego, spyta: - Kim jestecie, gocie? - Jestem Jurkowski - powiedzia wanym tonem Jurkowski. - Jaki Jurkowski? - wesoo i niecierpliwie spyta Kostia. - Znaem jednego, to by Wadimir Siergiejewicz. - To ja - odrzek Jurkowski. - Doskonale si skada! - gono ucieszy si Kostia. - W takim razie stacie przed tamtym pulpitem. Bdziecie krci czwart gak mikrometryczn- jest na niej arabska cyfra

cztery - eby ta gwiazdeczka nie wysza z tego keczka... - Ale pozwlcie, e jednak... - zacz Jurkowski. - Tylko nie mwcie, ecie nie zrozumieli! - krzykn Kostia. -Bo si rozczaruj. Bkitnooki podpyn do niego i zaczaj co szepta. Kostia wysucha i zatka ucho byszczc kulk. - Niech mu od tego bdzie lepiej - powiedzia i dwicznym gosem zawoa: Obserwatorzy, suchajcie mnie, znowu dowodz! Wszyscy teraz stoj spokojnie, jak Zaporocy na obrazie Repina! Nie dotyka sterw! Wyczam si na dwie minuty. - Znowu wyszarpn kulk i spyta: - A wic zostalicie generalnym inspektorem, Wadimirze Sergiejewiczu? - Tak, zostaem - odpar Jurkowski. - I ja... - A kim jest ten mody chopak? Te generalny inspektor? -odwrci si do bkitnookiego. -Niech Wadimir Siergiejewicz trzyma o, a chopcu daj si pobawi czym poytecznym. Najlepiej postaw go przy swoim ekranie, niech popatrzy... - Moe jednak bd mg powiedzie dwa sowa? - spyta Jurkowski, patrzc w przestrze. - Oczywicie, mwcie - zgodzi si Kostia. - Macie jeszcze cae dziewidziesit sekund. - Chciaem... w-wej na jeden z kosmoskafw - wyjani Jurkowski. - Oho! - zawoa Kostia. - Lepiej bycie sobie zayczyli kko od trolejbusu. A jeszcze lepiej, ebycie zechcieli krci gak numer cztery. Na kosmoskaf nawet ja nie mog. Wszystkie miejsca zajte, jak na koncercie Blumberga. A starannie krcc gak zwikszycie dokadno eksperymentu o ptora procenta. Jurkowski majestatycznie wzruszy ramionami. - N-no, dobrze - powiedzia wreszcie. - Widz, e bd musia... A dlaczego... t-to nie jest zautomatyzowane? Kostia ju woy do ucha byszczc kulk. Chudy Ezra zahucza jak w beczk: - Wyposaenie. Zestarzao si. Wczy wielki ekran i palcem przywoa do siebie Jur. Jura podszed do ekranu i obejrza si na Jurkowskiego. Jurkowski marszczc brwi trzyma gak i patrzy na ekran, przed ktrym sta Jura. Jura te zacz patrze. Na ekranie wiecio si kilka jasnych, okrgych plam, przypominajcych kleksy albo rzepy. Ezra wskaza kocistym palcem jedn z plam. - Kosmoskaf- powiedzia.

Kostia znowu zacz komenderowa: - Obserwatorzy, nie picie jeszcze? Co tam si u was przeciga? A, czas? Spal si ze wstydu, Sasza, przecie zostao jeszcze tylko trzy minuty. Koryto? A, fotonowe koryto? To przyby do nas generalny inspektor. Uwaga, teraz bdzie na serio. Zostao trzydzieci... dwadziecia dziewi... dwadziecia osiem... dwadziecia siedem... - Tutaj - Ezra wskaza palcem rodek ekranu. Jura wpatrzy si w rodek. Nic tam nie byo. - Pitnacie... czternacie... Wadimirze Siergiejewiczu, trzymajcie o... dziesi, dziewi... Jura wytrzeszcza oczy na ekran. Ezra te krci gak, widocznie i on trzyma jak o. - Trzy... dwa... jeden... zero! W rodku ekranu rozbysn jasny, biay punkt. Nastpnie ekran sta si biay, potem olepiajcy i czarny. Gdzie pod sufitem przenikliwie, krtko zadzwoniy dzwonki. Rozbysy i zgasy czerwone lampki na pulpicie obok ekranu. I na ekranie znowu pojawiy si okrge plamy, przypominajce rzepy. - Wszystko - powiedzia Ezra i wyczy ekran. Kostia zrcznie zszed na podog. - Osi mona ju nie trzyma - owiadczy. - Rozbierzcie si, zaczynam przyjcie. - Co takiego? - spyta Jurkowski. Kostia wyj spod pulpitu pudeko z pastylkami. - Czstujcie si - rzuci. - To oczywicie nie czekoladki, ale za to zdrowsze. Ezra podszed i wzi dwie pastylki. Jedn poda Jurze. Jura popatrzy niepewnie na Jurkowskiego. - Pytam, co to? - powtrzy Jurkowski. - Gamma-radiofag - wyjani Kostia. Obejrza si na Jur. - Jedz, chopcze, jedz zachca. - Liczcie si z tym, e dostalicie wanie cztery rentgeny. - Susznie - rzek Jurkowski. Sign do pudeka. Jura pooy pastylk na jzyku. Bya bardzo gorzka. - A wic, czym moemy suy generalnemu inspektorowi? -spyta Kostia, chowajc pudeko z powrotem pod pulpit. - Waciwie chciaem... u-uczestniczy w eksperymencie -wyjani Jurkowski. -1 jednoczenie wyjani sytuacj na stacji... potrzeby pracownikw... ewentualne skargi... Widz, e laboratorium jest le chronione przed promieniowaniem. Ciasno. Kiepska automatyzacja, przestarzae wyposaenie... co?

- Tak, to prawda, prawda gorzka jak gamma radiofag - westchn Kostia. Ale jeli spytacie, na co si skar, bd zmuszony odpowiedzie, e na nic. Oczywicie, s skargi. Na tym wiecie nie sposb y bez skarg. Ale to skargi na nas. Przyznacie, e byoby mieszne, gdybym generalnemu inspektorowi opowiada o tym, o co inni nas oskaraj. A wanie, nie jestecie godni? Nie? To bardzo dobrze. Sprbujcie znale co jadalnego w naszej piwnicy... Najbliszy tankowiec z poywieniem przyjdzie dzisiaj wieczorem albo jutro rano. Uwierzcie, to bardzo smutne - fizycy przywykli je codziennie i adne pomyki w zaopatrzeniu nie s w stanie ich od tego oduczy. A mwic powanie, jeli chcecie pozna moje zdanie, to powiem krtko i jasno, jak ukochanej dziewczynie: to wanie dyplomowani jakotamowcy z naszego drogiego MZKK zawsze si na co skar. Jeli pracujemy szybko, skar si, e pracujemy szybko i za szybko wykaczamy drogocenny, unikatowy sprzt, e u nas wszystko si pali w rkach, a oni nie nadaj A jeli pracujemy powoli... Zreszt, jeszcze nie byo takiego oryginaa, ktry by si skary, e pracujemy za wolno. Przy okazji, Wadimirze Siergiejewiczu. Bylicie porzdnym planetologiem i wszyscy uczylimy si z waszych wspaniaych ksiek i rnych tam raportw! Po cocie poszli do MZKK i jeszcze zajli si generaln inspekcj? Jurkowski popatrzy na Kosti oszoomiony. Jura skuli si wewntrznie, czekajc na grom. Ezra obojtnie mruga tymi krowimi rzsami. - A-a... - zajkn si Jurkowski, pochmurniejc - a waciwie, dlaczego nie? - Wyjani wam, dlaczego nie - powiedzia Kostia i tkn palcem jego pier. - Jestecie dobrym uczonym, ojcem wspczesnej planetologii! Od dziecistwa bia z was fontanna idei! e gigantyczne planety powinny mie piercienie, e planety mogkondensowa si bez centralnego wiata, e piercie Saturna ma sztuczne pochodzenie - spytajcie Ezry, kto to wymyli? Ezra od razu wam powie - Jurkowski! I oddalicie te wszystkie akome kski na rozszarpanie rnym makrelom, a sami przeszlicie do jakotamowcw! - No, no, co te wy! - rzek dobrodusznie Jurkowski. - Przecie jestem tylko... pprostym uczonym... - Bylicie prostym uczonym! A teraz, wybaczcie okrelenie, jestecie prostym generalnym inspektorem. Powiedzcie mi, po co przyjechalicie? Ani o nic spyta, ani niczego poradzi nie moecie, ju nie mwi o pomocy. Powiedzmy nawet, e z uprzejmoci oprowadz was po laboratoriach i zaczniemy chodzi jak dwaj lunatycy, ustpowa sobie nawzajem miejsca przed lukami. I obaj bdziemy uprzejmie milcze, bo wy nie wiecie, o co pyta, a ja nie wiem, jak odpowiedzie. Trzeba by byo zebra wszystkich dwudziestu siedmiu ludzi, eby wyjani, co si dzieje na stacji, a oni nie wejd tu nawet z szacunku dla

generalnego inspektora, zwyczajnie jest za ciasno. Jeden nawet mieszka w windzie... - Nie mylcie sobie,... -e mnie to cieszy - przerwa mu urzdowym tonem Jurkowski. - Mam na myli to... p-przeludnienie stacji. O ile wiem, stacja obliczona jest na zaog zoon z piciu grawimetrystw. I gdybycie, jako kierownik stacji, trzymali si wytycznych, zatwierdzonych przez MZKK... - Wadimirze Siergiejewiczu! - wykrzykn wesoy Kostia. -Towarzyszu generalny inspektorze! Ludzie chc pracowa! Grawimetryci chc pracowa? Chc. Relatywici chc? Chc. Nie mwic ju o kosmogonistach, ktrzy wcisnli si tutaj prawie po moim trupie. A na Ziemi jeszcze setka ludzi ryje ziemi z niecierpliwoci... Wielkie rzeczy, winda! A co, mamy czeka, a MZKK zakoczy budow nowej stacji? Nie, planetolog Jurkowski doszedby do innego wniosku. Nie robiby mi wyrzutw z powodu przeludnienia. Nie daby wyjanie. Tym bardziej e nie jest Heisenbergiem i tak zrozumiaby najwyej poow. Planetolog Jurkowski powiedziaby: Kostia! Chciabym, ebycie zaczli eksperymenty nad moj now ide. Zajmijmy si tym natychmiast! Wtedy odstpibym wam moje ko i przenis si do windy awaryjnej. Pracowalibymy dopty, dopki wszystko nie staoby si jasne jak wiosenny ranek! A wy przyjedacie zbiera skargi. Jakie mog by skargi ludzi majcych ciekaw prac? Jura odetchn z ulg. Grom nie uderzy. Zamylona twarz Jurkowskiego posmutniaa. - Tak - powiedzia. - Chyba macie racj... K-Kostia. Rzeczywicie nie powinienem by przyjeda tutaj w takim... charakterze. Ja wam... z-zazdroszcz, Kostia. Popracowabym z wami z przyjemnoci. Ale... s-s stacje i s... s-stacje. Nie wyobraacie sobie, Kostia, ile skandalw jest jeszcze u nas w systemie. I dlatego planetolog Jurkowski musia zosta generalnym inspektorem Jurkowskim. - Skandale - rzuci szybko Kostia - to sprawa policji kosmicznej... - Nie zawsze - odpar Jurkowski. - Niestety, nie zawsze. W korytarzu co szczkno i zagrzechotao. Dao si sysze klapanie magnetycznych podkw. Kto zawy: - Kostiaa! Jest wyprzedzenie! Na trzy milisekundy! - O! - powiedzia Kostia. - Id moi pracownicy, zaraz zadaj jedzenia. Ezra, jak im najdelikatniej powiedzie, e tankowiec bdzie dopiero jutro? - Kostia - rzek Jurkowski - dam wam skrzynk konserw. - Naprawd?! - ucieszy si Kostia. - Jestecie bogiem. Dwa razy daje, kto w por daje. Jestem wam winien dwie skrzynki. Przez luk, jeden za drugim, przecisno si czterech mczyzn. Po chwili w

pomieszczeniu nie byo ju gdzie szpilki wetkn. Jur wcinito w kt, odgrodzono od wiata szerokimi plecami. Naprawd dobrze widzia tylko chudy kark Ezry, czyj byszczc, gadko ogolon czaszk i jeszcze jeden muskularny kark. Oprcz tego widzia te nogi - tkwiy nad gowami i gigantyczne buty ze lnicymi startymi podkowami ostronie koysay si dwa centymetry od ogolonej czaszki. W przewitach pomidzy plecami i karkami, Jura mg dostrzec garbaty profil Kostii i brodat twarz czwartego robotnika. Jurkowskiego nie byo wida. Wszyscy mwili jednoczenie: - Rozrzut punktw jest bardzo may. Czytaem szybko, ale trzy milisekundy s chyba pewne... - Jednak trzy, a nie sze! - Nie w tym rzecz! Wane, e poza granicami bdu! - Gdyby tak Marsa zniszczy, to by dopiero bya dokadno. - Tak, wtedy by mona poow grawiskopw sprztn. - Niesympatyczny przyrzd ten grawiskop. I kto go wymyli? - Ciesz si, e chocia taki jest. Wiesz, jak przedtem to robilimy? - Prosz, ju mu si grawiskopy nie podobaj! - A je dadz? - Wanie, d propos jedzenia. Kostia, zjedlimy cay radiofag. - Dobrze, e sobie przypomniae. Kostia, wydaj nam tabletki. - Chopaki, chyba si rbnem. Nie trzy milisekundy, tylko cztery. - Nie zawracaj gowy. Oddaj Ezrze, Ezra policzy jak naley. - Susznie... Ezra, we, kochany, jeste bardzo opanowany, a mnie si rce z niecierpliwoci trzs. - Dzisiejszy wybuch by wyjtkowej piknoci. Prawie olepem. Jak ja lubi anihilacj! Czujesz si wtedy jak Stwrca, jak czowiek przyszoci... - Suchaj, Kostia, co Pagawa mwi, e teraz bd tylko ogniskowe wybuchy? A co z nami? - Czy ty sumienia nie masz? Wyobraasz sobie, e to grawitacyjne obserwatorium? A kosmogonici, to co, pies? - Fanas, nie wtrcaj si. Przecie Kostia to naczelnik. A po co jest naczelnik? eby wszystko byo sprawiedliwie. - W takim razie, co za korzy mie za naczelnika swojego czowieka? - Oho! To ju si nie nadaj na naczelnika? Co to, bunt? Gdzie moje buty, mankiety z brabanckich koronek i pistolety?

- Zjadbym co. - Policzyem - powiedzia Ezra. - No?! - Nie poganiaj go, on nie moe tak szybko. - Trzy i osiem. - Ezra! Kade twoje sowo to szczere zoto. - Bd plus minus dwa i dwa. - Jaki nasz Ezra dzisiaj rozmowny. Jura nie wytrzyma i wyszepta Ezrze na ucho: - Co si stao? Dlaczego wszyscy si ciesz? Ezra lekko przechyli gow i zahucza: - Byo wyprzedzenie. Udowodnilimy, e grawitacja rozprzestrzenia si szybciej od wiata. Po raz pierwszy udowodnilimy. - Trzy i osiem, chopaki - oznajmi ogolony. - To znaczy, e utarlimy nosa temu jakotamowcowi z Leningradu. Jak jego... - Wspaniay pocztek. eby jeszcze co zje, wybi kosmogonistw i wzi si za robot na serio. - Suchajcie, uczeni, dlaczego nie ma tu Kramera? - Kamie, e ma jeszcze dwie konserwy. Szuka ich teraz u siebie w starych papierach. Urzdzimy sobie uczt mizernych ciaem - po puszce na czternastu chopa. - Mizernych ciaem i ubogich duchem. - Cicho, uczeni, i ja mam dla was dobr nowin. - O jakich konserwach kama Walerka? - Podobno ma tam puszk kompotu z moreli i puszk kabaczkw... - eby tak kiebasy... - Sucha mnie tu kto czy nie? Baczno, uczeni! No. Pragn wam oznajmi, e wrd nas przebywa pewien generalny inspektor - Jurkowski, Wadimir Siergiejewicz. On wanie odstpi nam ze swojego stou skrzynk konserw! - Oo? - zdumia si kto. - Mao mieszne. Ale dowcip... Z kta dobiego: - D-dzie dobry. - Ha! Wadimir Siergiejewicz? Jak moglimy was nie zauway? - Schamielimy, bracia! - Wadimirze Siergiejewiczu! To prawda o tych konserwach? - Szczera prawda - odpar Jurkowski. - Hura! - I jeszcze raz...

- Hura! - I jeszcze raz... - Huraaa!!! - To konserwy misne - doda Jurkowski. Po pokoju przetoczy si jk godu. - Dlaczego tu jest niewako? Takiego czowieka naley podrzuci! Na rkach nosi! Przez otwarty luk wsuna si jeszcze jedna broda. - Czego si drzecie? - spytano pospnie. - Wyprzedzenie mamy, ale e re nie ma co o tym wiecie? Tankowiec przycignie si tu dopiero jutro. Przez jaki czas wszyscy patrzyli na brod. Potem czowiek z muskularnym karkiem powiedzia w zadumie: - Poznaj kosmogonist po wyszukanej mowie. - Chopaki, przecie on godny. - Jeszcze by nie! Kosmogonici zawsze godni! - Moe go posa po konserwy? - Pawe, przyjacielu - powiedzia Kostia. - Pjdziesz po konserwy. Za skafander. Brodacz patrzy na niego podejrzliwie. - Jura - odezwa si Jurkowski. - Zaprowad towarzysza na Tachmasiba. Zreszt, sam pjd. - Dzie dobry, Wadimirze Siergiejewiczu-powiedzia brodacz, rozpywajc si w umiechu. - To wy do nas? Odstpi od luku, przepuszczajc Jurkowskiego. Wyszli. - Dobry czowiek z tego Jurkowskiego. Porzdny. - Po co przeprowadza u nas inspekcj? - Nie przyjecha tu na inspekcj. Wydaje mi si, e po prostu z ciekawoci. - To co innego. - A nie mona by go namwi, eby si wystara o rozszerzenie programu? - Rozszerzenie programu - w porzdku. Ale eby nie zredukowa etatw. Pjd zabra moj pociel z windy. - Tak, inspektorzy nie lubi, eby ludzie mieszkali w windach. - Uczeni, nie bjcie si. Ju mu o wszystkim opowiedziaem. On nie taki. To przecie Jurkowski! - Chodcie, poszukamy sobie stowki. W bibliotece? - W bibliotece kosmogonici wszystko zastawili. Zaczli po kolei wychodzi przez luk. Czowiek z muskularnym karkiem podszed do Kostii i powiedzia cicho:

- Daj mi jeszcze jedn tabletk, Kostia. Co mnie mdli. Eunomia zostaa daleko z tyu. Tachmasib trzyma kurs na asteroid Bamberga krlestwo tajemniczej Space Pearl Limited. Jura obudzi si w rodku nocy - ukucie pod opatk bolao i swdziao, strasznie chciao mu si pi. Usysza cikie nierwne kroki w korytarzu. Wydawao si, e dobieg go stumiony jk. Halucynacje, pomyla ze zoci. Tylko mi tego brakowao. Nie schodzc z ka, uchyli drzwi i wyjrza. W korytarzu, dziwnie przegity, sta Jurkowski w swoim wspaniaym szlafroku. Twarz mia zapadnit, oczy zamknite. Ciko i apczywie chwyta powietrze wykrzywionymi ustami. - Wadimirze Siergiejewiczu! - zawoa przestraszony Jura. -Co z wami? Jurkowski szybko otworzy oczy, prbowa si wyprostowa, ale zgio go wp. - Cii... cho! - powiedzia i szybko, wykrzywiony podszed do Jury. Jura odsun si, aby go przepuci. Jurkowski wszed do kajuty, szczelnie zamkn za sob drzwi i ostronie usiad obok Jury. - Czemu nie pisz? - spyta cicho. - Co z wami, Wadimirze Siergiejewiczu? - wyszepta Jura. -le si czujecie? - Gupstwo, wtroba. - Jura z przeraeniem patrzy na jego kurczowo przycinite do bokw, nieruchome rce. - Zawsze tak, podfe, po napromieniowaniu... A jednak dobrze, e bylimy na Eunomii. To byli ludzie, Jura! Prawdziwi ludzie! Robotnicy. Czyci. adni jakotamowcy im nie przeszkodz. - Ostronie odchyli si plecami na cian i Jura pospiesznie podsun mu poduszk. - mieszne sowo - jakotamowcy - prawda, Jura? Wkrtce zobaczymy innych ludzi... Zupenie innych... Zgniki, ajdaki... Gorsi od marsjaskich pijawek... Ty ich pewnie nie zobaczysz, aleja bd musia... - Zamkn oczy. Jura... wybacz... ale moe... ja... tu... zasn. Wziem lekarstwo... jeli zasn... id spa... do mnie...

9. Bamberga. Ubodzy duchem.


Bela Barabasz przekroczy piercie wazu i szczelnie zamkn za sob drzwi. Na drzwiach widniaa czarna plastikowa tabliczka: The chief manager of Bamberga mines. Space Pearl Limited6. Tabliczka jeszcze wczoraj caa, bya rozbita. Kula trafia w jej lewy dolny rg i pknicie przechodzio przez wielk liter B. Pody dra, pomyla Bela. Zapewniam pana, e w kopalniach nie ma adnej broni. Jedynie u pana, mister Barabasz i u policjantw. Nawet ja nie mam. ajdak. Korytarz by pusty. Tu przed drzwiami wisia radosny plakat: Pamitaj, jeste na procencie. Interesy kompanii s twoimi interesami. Bela chwyci si za gow i przez chwil sta tak, lekko si koyszc. Boe mj, pomyla. Kiedy si to wszystko skoczy? Kiedy mnie wreszcie std zabior? Jaki ze mnie komisarz? Przecie ja nic nie mog. Nie mam ju si. Rozumiecie? Nie mam ju si. Zabierzcie mnie std, prosz. Tak, jest mi wstyd i tak dalej. Ale ju duej nie mog... Gdzie ze szczkiem zatrzanito luk. Bela opuci rce i poczapa po korytarzu. Mija obrzyde, reklamowe prospekty na cianach, zamknite kajuty inynierw, wskie wysokie drzwi komisariatu policji. Ciekawe, do kogo mogli strzela na pitrze administracji. Oczywicie mnie nie powiedz, kto strzela. Ale moe uda si do-wiedzie, do kogo strzelano? Bela wszed do komisariatu. Przy stole, podpierajc rk policzek, drzema sierant Higgins, naczelnik policji, i jeden z trzech policjantw Bambergi. Na stole przed Hig-ginsem lea mikrofon, po prawej stronie radiostacja, po lewej czasopismo w kolorowej okadce. - Dzie dobry, Higgins - powiedzia Bela. Higgins otworzy oczy. - Dzie dobry, mister Barabasz. Gos mia mski, z chrypk. - Co nowego, Higgins? - Przysza Gaja - stwierdzi Higgins. - Przywieli poczt. ona pisze, e bardzo tskni. Tak jakbym ja nie tskni. Do pana byy cztery paczki. Powiedziaem, eby zaniesiono. Mylaem, e jest pan u siebie. - Dzikuj, Higgins. Nie wie pan, kto dzisiaj strzela na tym pitrze? - Nie przypominam sobie, eby dzisiaj strzelano - odrzek Higgins po chwili zastanowienia. - A wczoraj wieczorem albo w nocy? Higgins odpowiedzia niechtnie: - W nocy kto strzela do inyniera Majera. - Majer panu powiedzia? - spyta Barabasz.
6 (ang.) - gwny kierownik kopalni Bambergi.

- Mnie nie byo. Miaem dyur w saloonie. - Widzi pan, Higgins - owiadczy Barabasz - przed chwil byem u zarzdcy, ktry po raz dziesity zapewnia mnie, e bro macie tylko wy, policjanci. - Bardzo moliwe. - W takim razie do Maj era strzela ktry z paskich podwadnych? - Nie sdz - odpar Higgins. - Tom by ze mn w saloonie, a Konrad... Po co Konrad miaby strzela do inyniera? - Wic kto jeszcze ma bro? - Nie widziaem, mister Barabasz, tej broni. Gdybym widzia -odebrabym. Posiadanie broni jest zabronione. Ale nie widziaem. Barabaszowi nagle wszystko kompletnie zobojtniao. - Dobra - rzek. - W kocu czuwanie nad przestrzeganiem prawa to paskie zadanie. Do mnie naley informowanie MZKK, jak radzicie sobie ze swoimi obowizkami. Odwrci si i wyszed. Zjecha wind na drugie pitro i przeszed przez pusty o tej porze saloon. Pod cianami migay tymi wiatekami automaty-sprzedawcy. A moe si upi, pomyla Bela. Uchla si jak winia, zwali na ko i przespa dwie doby. A potem wsta i znowu si uchla. Przeszed przez saloon i ruszy szerokim dugim korytarzem. Korytarz nazywa si brodway i cign si od saloonu do toalet. Tutaj te wisiay plakaty, przypominajce o tym, e interesy kompanii s twoimi interesami, wisiay programy kin na najblisz dekad, biuletyny giedowe, tablice loteryjne, tablice rozgrywek baseballa i koszykwki, odbywajce si na Ziemi, i tablice zawodw bokserskich oraz wolnej amerykanki, rozgrywajce si na Bamberdze. Na brodway wychodziy drzwi obu sal kinowych i biblioteki. Sala sportowa i koci znajdoway si pitro niej. Wieczorem nie mona si tu byo przecisn, oczy kuy kolorowe wiata gupich reklam. Zreszt, wcale nie takich gupich - co wieczr przypominay robotnikowi, co czeka go na Ziemi, gdy wrci do rodziny z wypchan kabz. Teraz na brodwayu byo pusto, panowa tu mrok. Bela skrci w jeden z korytarzy. Po prawej i lewej stronie cigny si jednakowe drzwi. Tutaj mieszkali robotnicy. Zza drzwi dobiega zapach tytoniu i wody koloskiej. W jednym z pokojw Bela zobaczy lecego na ku czowieka. Wszed. Twarz lecego bya oblepiona plastrami. Samotne oko smutnie patrzyo w niski sufit. - Co z tob, Joshua? - spyta Bela, podchodzc. Smutne oko Joshui zwrcio si w jego stron. - Le - powiedzia Joshua. - Upiem si wczoraj tak, e nic nie pamitam. Diabe

mnie podkusi... Cay miesic si trzymaem. A teraz przepiem dniwk, wic le i bd lee. - Znowu popatrzy ze smutkiem w sufit. - Tak - rzek Bela. I co z nim robi? Przekonywa, e picie jest szkodliwe? O tym sam wie. Jak wstanie, bdzie siedzia w kopalni po czternacie godzin na dob, eby nadrobi zalegoci. A potem wrci na Ziemi z popromiennym paraliem, nigdy nie bdzie mia dzieci albo urodz mu si potworki. - Wiesz, e praca w kopalni powyej szeciu godzin jest niebezpieczna? - spyta Bela. - Niech pan odejdzie - szepn Joshua. - To nie pana sprawa. Nie pan bdzie pracowa. Bela westchn i rzek: - C, szybkiego powrotu do zdrowia - westchn Bela. - Dzikuj, mister komisarz - warkn Joshua. - Troszczy si pan o niewaciwe rzeczy. Niech si pan zatroszczy, eby saloon zamknli. I bimbrownikw znaleli. - Dobrze - odpar Bela. - Sprbuj. Prosz, pomyla, wracajc do siebie. A jak sprbuj zamkn saloon, to pierwszy bdzie wrzeszcza na mityngach, e rni komunici wtrcaj si w nie swoje sprawy. To zaklty krg. Zaklty krg Wszed do swojego pokoju i zobaczy, e tam siedzi inynier Samuel Livington. Inynier czyta star gazet i jad kanapk. Na stole przed nim leay szachy z rozstawionymi figurami. Bela przywita si i zmczony usiad przy stole. - Zagramy? - zaproponowa inynier. - Zaraz, zobacz, co mi przysali. Bela otworzy paczki. W trzech byy ksiki, w czwartej list od matki i kilka pocztwek z widokami Nowego Pesztu. Na stole leaa jeszcze rowa koperta. Bela wiedzia, co w niej jest, ale mimo to otworzy. Mister komisarz! Zabieraj si std, do diaba, pki cay. Nie m wody. yczliwi. Bela westchn i odoy kartk. - Paski ruch - powiedzia. Inynier przesun pionek. - Znowu nieprzyjemnoci? - spyta. - Tak. W milczeniu rozegra obron Karo-Kani. Inynier zdoby niewielk przewag pozycyjn. Bela wzi kanapk i zacz w zadumie u, patrzc na desk. - Wie pan, Bela - oznajmi inynier - gdy po raz pierwszy zobacz pana wesoego, powiem, e przegraem wojn ideologiczn. - Jeszcze pan zobaczy - zapewni Bela bez szczeglnej nadziei. - Nie - powiedzia inynier. - Pan jest skazany. Jeli si pan rozejrzy, to sam pan

zobaczy, e jest skazany. - Ja? - spyta Bela. - Czy my? - Wy wszyscy z tym swoim komunizmem. Nie mona by idealist w naszym wiecie. - Ju to syszelimy ze dwadziecia razy w cigu ostatnich stu lat. - Szach - powiedzia inynier. -1 dobrze wam mwili. Oczywicie, nie docenili was i dlatego czsto wygaszali gupstwa. Twierdzenie, e ustpicie wojskowej sile albo e przegracie ekonomiczn walk, byo mieszne. Kady silny rzd i wystarczajco bogate pastwo w naszych czasach jest niepokonane w sensie wojskowym i ekonomicznym. Tak, komunizm jako system ekonomiczny wzi gr, to jasne. Gdzie teraz s te wszystkie imperia Morganw, Rockefellerw i Mitsubishi? Przegrali i odeszli w niepami. Zostay aosne ogryzki w rodzaju naszej Space Pearl. Solidne przedsibiorstwa produkujce luksusowe materace dla wskiego krgu odbiorcw... a i oni s zmuszeni dziaa pod przykrywk oglnej szczliwoci. Znowu szach. I kilka milionw upartych wacicieli hoteli, agentw nieruchomoci, zmczonych rzemielnikw. Oni te s skazani. Wszystko trzyma si na tym, e w obu Amerykach nadal s w obiegu pienidze. Ale wy znalelicie si w lepej uliczce. Jest sia, ktrej nawet wy nie jestecie w stanie pokona. Mam na myli Mieszczastwo. Skostnienie malutkiego czowieka. Mieszczan nie mona pokona si. W tym celu trzeba byoby ich fizycznie zlikwidowa. Nie mona pokona ide, poniewa mieszczastwo organicznie nie przyjmuje adnych idei. - By pan kiedy w pastwach komunistycznych, Sam? - Byem i widziaem tam mieszczan. - Ma pan racj, s. Na razie s. Ale nie zauway pan, e jest ich znacznie mniej ni u was i e s cisi. U nas nie ma wojujcego mieszczastwa. Jeszcze jedno, dwa pokolenia i nie bdzie ich zupenie. - Bior goca - powiedzia inynier. - Niech pan sprbuje. Przez jaki czas inynier zastanawia si, po czym wzi goca. - Dwa pokolenia? A moe dziesi tysicy pokole? Niech pan zdejmie wreszcie rowe okulary, Bela. Ci malutcy ludzie s wok pana. Nie licz poszukiwaczy przygd i mazgajw, ktrzy zgrywaj poszukiwaczy. Wecie takich jak Joshua, Smith, Blackouter. Takich, ktrych pan nazywa wiadomymi albo cichymi, w zalenoci od nastroju. Maj tak mao pragnie, e niczego nie mona im zaproponowa. A to, czego chc, zdobd bez adnego komunizmu. Zostan wacicielami knajp, oeni si, bd mieli dzieci i bd cicho y dla wasnej przyjemnoci. Komunizm, kapitalizm - co za rnica? Kapitalizm jest nawet

lepszy, bo bogosawi taki byt. Czowiek z natury jest bydlciem. Dajcie mu pene koryto, nie gorsze ni u ssiada, pozwlcie mu nabi brzuch i raz dziennie pomia si nad jakim nieskomplikowanym widowiskiem. Zaraz mi pan powie: moemy zaproponowa im wicej. A po co im wicej? Malutkie obojtne bydl odpowie wam: Nie wtrcajcie si do nie swoich spraw. - Niech pan nie oczernia ludzi, Sam. Joshua i inni wydaj si wam bydltami, bo bardzo si napracowalicie, eby z nich zrobi bydlta. Kto wmawia im od pieluch, e w yciu najwaniejsze s pienidze? Kto uczy ich zazdroci milionerom, wacicielom domw, sklepikarzom w ssiedztwie? Karmilicie ich gupimi filmami, gupimi ksikami i mwilicie, e wyej Boga nie podskocz. Tuklicie im do gowy, e jest Bg, dom i biznes i wicej nie ma nic na caym wiecie. W ten sposb robicie z ludzi bydlta. A czowiek to nie bydl, Sam. Wmawiajcie mu od pieluch, e najwaniejsza w yciu jest przyja i wiedza, e oprcz jego koyski jest jeszcze ogromny wiat, ktry on i jego przyjaciele bd zdobywa -wtedy otrzymacie prawdziwego czowieka. Prosz, przegapiem krlow. - Moe pan przechodzi - powiedzia inynier. - Nie bd si spiera. Moe wychowanie rzeczywicie odgrywa tak ogromn rol. Ale u was, przy waszym wychowaniu, przy pastwowej nietolerancji mieszczastwa jednak wyrastaj... jak to si mwi... a, osty. A u nas, przy naszym wychowaniu, udaje si wyrosn tym, ktrych nazywa pan prawdziwymi ludmi. Oczywicie, u nas jest znacznie wicej mieszczan. Szach... Nie wiem, co chcecie zrobi z dwoma miliardami mieszczan kapitalistycznego wiata. My nie mamy zamiaru ich reedukowa. Przyznaj, kapitalizm to trup. Ale niebezpieczny trup. A wy otworzylicie granice. A pki otwarte s granice, mieszczanie wszelkiej maci bd przez nie przecieka. ebycie si nimi nie udawili. Jeszcze szach. - Nie radz - rzek Bela. - O co chodzi? - Zasoni si na G8 i panu wisi hetman. Inynier zastanawia si przez chwil. - Chyba ma pan racj - powiedzia. - Szacha nie bdzie. - Nie neguj zagroenia, jakie stanowi mieszczastwo - kontynuowa rozmow Bela. Ktry z naszych dziaaczy susznie powiedzia, e ideologia maego posiadacza stanowi dla komunizmu wiksze niebezpieczestwo ni zapomniana teraz bomba wodorowa. Tylko niewaciwie je pan adresowa. Mieszczastwo jest niebezpieczne nie dla komunizmu, lecz dla caej ludzkoci. W paskich rozwaaniach, Sam, jest jeden bd. Mieszczanin to tylko czowiek i zawsze bdzie chcia czego wicej. Ale jeli jednoczenie jest bydlciem, to denie do czego wicej przybiera najbardziej potworne postacie. Na przykad - pragnienie

wadzy. Pragnienie uwielbienia. Popularnoci. Gdy zderz si dwaj tacy sami osobnicy, rozszarpuj si jak psy. A gdy si dogadaj, rwana strzpy otoczenie. I zaczynaj si sztuczki w rodzaju faszyzmu, segregacji, ludobjstwa. Wanie dlatego prowadzimy walk z mieszczastwem. Wkrtce bdziecie zmuszeni zacz tak wojn po prostu po to, eby nie udusi si we wasnym nawozie. Pamita pan pochd nauczycieli do Waszyngtonu dwa lata temu? - Pamitam - odpar Livington. - Ale moim zdaniem walka z mieszczastwem to krojenie wody noem. - Inynierze - zakpi Bela - to twierdzenie jest tak samo goosowne jak apokalipsa. Jest pan po prostu pesymist. Jak to tam byo: Przestpcy wynios si nad bohaterami, mdrcy bd milcze, a gupcy mwi. Nic z tego, co ludzie myl, nie speni si. - C - rzek Livington. - Bywao i tak. Jestem pesymist. Dlaczego miabym by optymist? A pan? - Ja nie jestem pesymist - powiedzia Bela. - Tylko zym pracownikiem. Ale czas ubogich duchem min, Sam. Min dawno temu, jak powiedziano w apokalipsie. Drzwi otworzyy si i w progu stan wysoki czowiek z zakolami i blad, obwis twarz. Bela zastyg, przygldajc mu si. Po sekundzie go pozna. To ju koniec, pomyla ze smutkiem i ulg. Koniec. Czowiek przesun wzrokiem po inynierze i wkroczy do pokoju. Teraz patrzy tylko na Bel. - Jestem generalnym inspektorem MZKK - powiedzia. - Moje nazwisko Jurkowski. Bela podnis si z krzesa. Inynier te wsta z szacunkiem. Za Jurkowskim do pokoju wszed potny opalony czowiek w workowatym kombinezonie. Przelizn si wzrokiem po Beli i zacz patrze na inyniera. - Prosz mi wybaczy - rzek inynier i wyszed. Drzwi si zamkny. Przeszed kilka krokw po korytarzu i w zadumie gwizdn. Nastpnie wyj papierosy i zapali. Tak, pomyla. Ideologiczna walka na Bamberdze wchodzi w now faz. Trzeba pilnie podj odpowiednie kroki. Rozmylajc, szed coraz szybciej. Do windy ju prawie wbieg. Wjecha na najwysze pitro i wszed do pokoju radiotelegrafisty. Dyurny radiotelegrafista spojrza na niego zaskoczony. - Co si stao, mister Livington? - spyta. Livington przesun doni po mokrym czole. - Otrzymaem ze wieci z domu. - Gos mu si rwa. - Kiedy bdzie najbliszy seans z Ziemi? - Za p godziny - odpar radiotelegrafista.

Livington usiad przy stoliku, wyrwa z notesu kartk papieru i szybko napisa radiogram. - Niech pan to jak najszybciej wyle, Michael - poda mu kartk. - To bardzo wane. Radiotelegrafista spojrza na kartk i a gwizdn ze zdumienia. - Po co to panu? - spyta. - Kto sprzedaje Space Pearl pod koniec roku? - Pilnie potrzebuj gotwki - owiadczy inynier i wyszed. Radiotelegrafista pooy przed sob kratk i zamyli si. Jurkowski usiad i odsun okciem szachy. ylin siad z boku. - Zhabilicie si, towarzyszu Barabasz - powiedzia Jurkowski pgosem. - Tak - rzek Bela i przekn lin. - Skd si bierze na Bamberdze spirytus, wyjanilicie? - Nie. Najprawdopodobniej spirytus pdzony jest tutaj. - W cigu ostatniego roku kompania wysaa na Bamberg cztery transporty sprasowanej celulozy. Jakie prace na Bamberdze wymagaj takiej iloci celulozy? - Nie wiem - odpar Bela. - Nie znam takich prac. - Ja te nie. Z celulozy pdzi si tu spirytus, towarzyszu Barabasz. To jasne jak soce. Bela milcza. - Kto na Bamberdze ma bro? - spyta Jurkowski. - Nie wiem - odrzek Bela. - Nie mog si dowiedzie. - Ale bro jest? - Tak. - Kto sankcjonuje nadliczbowe godziny pracy? - Nikt ich nie zabrania. - Zwracalicie si do zarzdcy? Bela zacisn pici. - Zwracaem si do tego drania dwadziecia razy. O niczym nie chce sysze. Nic nie widzi, nie syszy, nie rozumie. Bardzo mi przykro, e mam takie fatalne rda informacji. Albo, Wadimirze Siergiejewiczu, zdejmijcie mnie std, albo dajcie penomocnictwa rozstrzeliwania gadw. Nic nie mog zrobi. Tumaczyem. Prosiem. Groziem. To mur. Dla wszystkich robotnikw komisarz MZKK to strach na wrble, I dontt now nothing and its not any damn business of yours7. Ma gdzie midzynarodowe prawo robotnikw. Duej nie wytrzymam. Widzielicie plakaty na cianach? Jurkowski popatrzy na niego w zadumie, obracajc w palcach hetmana. - Nie ma si na kim oprze - cign Bela. - Albo bandyci, albo cisi ajdacy, ktrych jedynym pragnieniem jest zarobi gr forsy. Nie obchodzi ich teraz, czy potem zdechn, czy
7 (ang.) - Nic nie wiem i, do licha, to nie paska sprawa.

nie. Przecie ich Prawdziwi ludzie tu nie przyjad. Same szumowiny i nieudacznicy. Lurnpenproletariat. Z tego wszystkiego wieczorami trzs mi si rce. Nie mog spa. Przedwczoraj proszono mnie, ebym podpisa protok o nieszczliwym wypadku. Odmwiem - byo jasne, e czowiekowi rozpruli skafander gazow spawark. Wtedy ten dra sekretarz zwizkw zawodowych powiedzia, e zoy na mnie skarg. Miesic temu na Bamberdze pojawiy si i tego samego ranka znikny trzy dziewczyny. Id do zarzdcy, a ten bydlak mieje mi si w twarz: Ma pan halucynacje, mister komisarz, pora wraca do ony, ju si panu dziewczyny zwiduj. Trzy razy do mnie strzelano. Tak, tak, wiem, e aden gupek nie prbowa trafi. Ale wcale mi od tego nie lepiej. I pomyle tylko, e posadzono mnie tu po to, ebym chroni ycie i zdrowie tych obuzw! Niech ich pieko pochonie... - Bela zamilk i splt palce, tak e a mu stawy zatrzeszczay. - No, no spokojnie, Bela - powiedzia srogo Jurkowski. - Pozwlcie mi odjecha - rzek Bela. - Ten towarzysz - wskaza ylina - to pewnie nowy komisarz... - Nie - odpar Jurkowski. - Poznajcie si, to inynier pokadowy Tachmasiba, ylin. ylin skoni si lekko. - Jakiego Tachmasiba? - To mj statek - wyjani Jurkowski. - Zrobimy tak. Pjdziemy do zarzdcy, powiem mu kilka sw. A pniej porozmawiamy z robotnikami - Wsta. - Nic takiego si nie stao, Bela, nie zamartwiajcie si. Nie wy pierwsi. Mnie te ta Bamberga koci w gardle stoi. - Trzeba wzi kilku naszych - powiedzia Bela z trosk. - Moe doj do draki. Zarzdca utrzymuje ca szajk gangsterw. - Jakich naszych? - spyta Jurkowski. - Przecie powiedzielicie, e na nikim nie moecie polega. - Wic przyjechalicie sami? - przerazi si Bela. Jurkowski wzruszy ramionami. - Oczywicie. Przecie nie jestem zarzdc... - Dobra - powiedzia Bela. Otworzy sejf i wzi pistolet. Twarz mia blad i zdecydowan. Pierwsz kul wsadz w tego padalca, pomyla z ostr radoci. Niech do mnie strzela, kto chce, ale pierwsz dostanie mister Richardson. W swoj tust, gadk, pod gb. Jurkowski popatrzy na niego uwanie. - Wiecie co, Bela - stwierdzi - na waszym miejscu zostawibym pistolet. Albo oddajcie go towarzyszowi ylinowi. Boj si, e nie zapanujecie nad sob. - Mylicie, e on zapanuje?

- Zapanuj, zapanuj - umiechn si ylin. Bela z alem odda mu pistolet. W tym momencie wyrs przed nim dziarski sierant Higgins w wieym mundurze galowym i niebieskim hemie. Zasalutowa. - Sir - powiedzia. - Naczelnik policji kopalni Bamberga sierant Higgins melduje si do paskiej dyspozycji. - Bardzo si ciesz, sierancie Higgins. Chodcie z nami - powiedzia Jurkowski. Minli krtki korytarz i wyszli na brodway. Dopiero dochodzia szsta, ale brodway by ju zalany rzsistym wiatem i wypeniony robotnikami, hucza od niespokojnych gosw. Jurkowski szed bez popiechu, umiechajc si uprzejmie i uwanie zagldajc w twarze robotnikw. Byy doskonale widoczne w rwnym wietle dziennych lamp - osunite, z niezdrow ziemist skr, z podkronymi oczami, apatyczno-obojtne, gniewne, ciekawe, ze, nienawidzce. Robotnicy rozstpowali si, by za plecami Higginsa znowu si zewrze i i za nimi. - Droga dla generalnego inspektora! Nie napierajcie, chopaki. Pozwlcie przej generalnemu inspektorowi! - pokrzykiwa sierant Higgins. Doszli do windy i wjechali na pitro administracji. Tutaj by jeszcze wikszy tum i nikt ju nie schodzi z drogi. Pomidzy zmczonymi twarzami robotnikw zaczy przesuwa si jakie bezczelne, wesoe mordy. Teraz sierant Higgins poszed przodem, rozpychajc tum swoj niebiesk pak. - Odsun si - mwi niegono - pozwlcie przej... Odsucie si... Jego kark pomidzy brzegiem kasku a konierzem poczerwienia i pokry si potem. Pochd zamyka ylin. Bezczelne mordy przeciskay si do pierwszych rzdw i krzyczay: - Ej, chopaki, ktry to inspektor? - Nie wiadomo, wszyscy czerwoni jak sok pomidorowy... - Na wylot czerwoni, i z zewntrz, i w rodku... - Nie wierz, chc zobaczy... - Popatrz sobie, kto ci broni... - Ej, sierancie! Higgins! Ale masz pan towarzystwo! ylinowi kto podstawi nog. Nie odwrci si, ale zacz patrze pod nogi. Widzc przed sob kolejny but z mikkiego zamszu, starannie, caym ciarem stan na nim. Obok niego kto zawy. ylin, ktry mia na nogach potne, cikie buty z magnetycznymi podkowami, spojrza na wykrzywion, poblad twarz z wsikami i powiedzia: - Przepraszam, ale ze mnie niezdara... Szum narasta. Teraz ju krzyczeli wszyscy: - Kto ich tu prosi?

- Ej, wy! Nie pchajcie nosa w nie swoje sprawy! - Dajcie nam pracowa, jak chcemy! My si do waszych spraw nie mieszamy! - Wynocie si do siebie i tam sobie rzdcie! Sierant Higgins, spocony jak mysz, dotar wreszcie do drzwi z pknit tabliczk i otworzy je przed Jurkowskim. - Tutaj, sir - powiedzia ciko dyszc. Jurkowski i Bela weszli. ylin przekroczy piercie wazu i obejrza si. Zobaczy rzdy bezczelnych mord, a za nimi, w dymie papierosowym, pochmurne zacite twarze robotnikw. Higgins te wszed do pokoju i zamkn drzwi. Gabinet zarzdzajcego kopalniami mistera Richardsona by przestronny. Pod cianami stay due mikkie fotele i oszklone szafki ze wzorcami kamieni i imitacjami najwikszych kosmicznych pere znalezionych na Bamberdze. Zza stou na powitanie Jurkowskiego wsta sympatyczny czowiek w czarnym garniturze. - O, mister Jurkowski - zagrucha, omin st i podszed do Jurkowskiego, wycigajc rce. - Jake si ciesz... - Nie martwcie si - powiedzia Jurkowski, wymijajc st z drugiej strony. - Rki wam i tak nie podam. Zarzdca zatrzyma si, umiechajc si serdecznie. Jurkowski usiad przy stole i odwrci si do Beli. - To jest zarzdca? - spyta. - Tak! - odpar z rozkosz Bela. - To jest zarzdca kopalni mister Richardson. Zarzdca pokrci gow. - O, mister Barabasz - rzek z pretensj. - Czybym to panu zawdzicza nieuprzejmo ze strony mistera inspektora? - Kto wyda panu patent na kierowanie kopalni? - spyta Jurkowski. - Zgodnie z zasadami panujcymi na zachodzie, rada dyrektorw kompanii. - Prosz pokaza. - Prosz uprzejmie - powiedzia zarzdzajcy. Niespiesznie przeszed przez pokj, otworzy wielki sejf wbudowany w cian, wyj brzow skrzan teczk, wycign z niej kartk papieru ze zotym brzegiem. - Prosz uprzejmie - powtrzy i pooy kartk przed Jurkowskim. - Niech pan zamknie sejf - poleci Jurkowski. -I odda klucze sierantowi. Sierant Higgins z kamienn twarz przyj klucze. Jurkowski obejrza patent, zoy na czworo i woy do kieszeni. Mister Richardson w dalszym cigu umiecha si uprzejmie.

ylin pomyla, e nigdy w yciu nie widzia tak uroczego czowieka. Jurkowski pooy okcie na stole i w zadumie popatrzy na Richardsona. - Chciabym si dowiedzie, mister inspektor - zagrucha Richardson - co oznaczaj te wszystkie do dziwne dziaania. - Jestecie oskareni o wiele przestpstw przeciwko prawu midzynarodowemu rzuci niedbale Jurkowski. Mister Richardson, niezwykle zdumiony, rozoy rce. - Jestecie oskareni o naruszenie norm prawnych przestrzeni kosmicznej. - Zdumienie mister Richardsona nie miao granic. - Jestecie oskareni o zabjstwo - na razie niezamierzone szesnastu robotnikw i trzech kobiet. - Ja? - wykrzykn uraony mister Richardson. - Ja jestem oskarony o zabjstwo? - Midzy innymi - powiedzia Jurkowski. - Zwalniam pana ze stanowiska, w najbliszym czasie zostanie pan aresztowany i wysany na Ziemi, gdzie stanie przed midzynarodowym trybunaem. A teraz nie zatrzymuj pana. - Ustpuj przed brutaln przemoc - rzek z godnoci mister Richardson. - I susznie - odpar Jurkowski. - Prosz przyj tu za godzin i przekaza obowizki swojemu nastpcy. Richardson odwrci si na picie, podszed do drzwi i otworzy je na ocie. - Przyjaciele! - zawoa. - Ci ludzie mnie aresztowali! Nie podobaj im si wasze wysokie zarobki! Chc, ebycie pracowali po sze godzin i zostali ndzarzami! Jurkowski obserwowa go z ciekawoci. Higgins rozpinajc kabur, cofn si do stou. Richardsona odrzucio do tyu. Przez drzwi wdar si tum ryczcych typw, gabinet wypeni si robotnikami. Zwarty mur szarych kombinezonw i zych, pospnych twarzy stan przed stoem. Jurkowski obejrza si i zobaczy, e ylin stoi po jego prawej stronie z rkami w kieszeniach, a Bela Pochylony zaciska rce na oparciu krzesa i nie spuszcza wzroku z Richardsona. Jego twarz bya bardziej zacita ni twarze najbardziej rozelonych robotnikw. Oho, ju po zarzdzajcym, pomyla Jurkowski. Sierant Higgins odpycha jednego robotnika pak i mamrota: - Nie dzieje si tu nic niezgodnego z prawem, spokojnie, chopaki, spokojnie... Przez tum przedar si oblepiony plastrami Joshua. - Nie chcemy si z nikim kci, mister inspektor - wychrypia, wpatrujc si w Jurkowskiego zym wzrokiem. - Ale nie dopucimy do tych waszych sztuczek. - Jakich sztuczek? - spyta Jurkowski. - Przylecielimy tu, eby zarobi... - A my, eby nie pozwoli wam zgni ywcem...

- A ja wam mwi, e to nie wasza sprawa! - zarycza Joshua. Odwrci si do tumu i krzykn: - Mam racj, chopaki? Tum zarycza w odpowiedzi i w rym momencie kto strzeli. Za plecami Jurkowskiego z brzkiem posypao si szko. Bela jkn, z wysikiem podnis krzeso i zrzuci je na gow Richardsona, ktry sta w pierwszym rzdzie i zoy donie jak do modlitwy. ylin wyj rce z kieszeni i przygotowa si do skoku, Joshua cofn si przestraszony. Jurkowski wsta i powiedzia gniewnie: - Co za idiota tam strzela? Omal mnie nie trafi. Sierancie, czemu stoicie jak sup? Odbierzecie temu bawanowi bro! Higgins posusznie wszed w tum. ylin znowu wsun rce w kieszenie i usiad na rogu stou. Popatrzy na Bel i zamia si. Na twarzy Beli malowaa si rozkosz. Obserwowanie Richardsona sprawiao mu wyran przyjemno. Dwch typkw podnioso byego zarzdzajcego, ze zoci i dezorientacj popatrujc na Bel, Jurkowskiego i robotnikw. Oczy Richardsona byy zamknite, na wysokim, gadkim czole rozlewa si ciemny siniak. - Przy okazji - powiedzia Jurkowski. - Oddajcie ca bro, jaka, macie. To rozkaz, darmozjady! Od tej chwili kady, u kogo zostanie znaleziona bro, podlega rozstrzelaniu na miejscu. Komisarz Barabasz otrzymuje niniejszym odpowiednie penomocnictwa. ylin bez popiechu obszed st, wyj) pistolet i poda go Barabaszowi. Barabasz, patrzc przenikliwie na najbliszego gangstera, powoli odcign kurek, ktry szczkn gono w nagle zapadej ciszy. Wok gangstera byskawicznie powstaa pusta przestrze. Ten poblad, wyj z tylnej kieszeni pistolet i rzuci na podog. Bela kopn bro w kt pokoju i podszed do typka, trzymajcego Richardsona. - Ty! Typek puci Richardsona i umiechajc si krzywo, pokrci gow. - Ja nie mam - owiadczy. - Dobrze - rzek Jurkowski. - Sierancie, pomcie si tym typom rozbroi. Wrmy do naszej rozmowy. Przerwano nam - zwrci si do Joshui. - Zdaje si, e mwi pan, ebym nie miesza si do waszych spraw? - Tak jest - powiedzia Joshua. - Jestemy wolnymi ludmi i przyszlimy tu z wasnej woli, eby zarobi. Przestacie nam przeszkadza. My wam nie przeszkadzamy i wy nam nie przeszkadzajcie. - T kwesti na razie zostawimy - odpar Jurkowski. - Teraz chc wam o czym powiedzie. - Wyj z kieszeni i rzuci na st kilka olepiajco byszczcych, kolorowych

kamykw. - To tak zwane kosmiczne pery, znacie je dobrze. Zwyczajne szlachetne i pszlachetne kamienie, ktre tutaj na Bamberdze przez bardzo dugi czas podlegay dziaaniu kosmicznego promieniowania i niskich temperatur. adnych szczeglnych cech, jeli nie liczy niezwykego blasku, nie posiadaj. Bogate damulki pac za nie ogromne pienidze i na tej skrajnej gupocie wyrosa wasza kompania. Korzystajc z popytu na kamienie, kompania zarabia krocie. - I my te - krzyknito z tumu. - I wy te - zgodzi si Jurkowski. - Ale jest jeszcze co. W cigu omiu lat istnienia kompanii na Bamberdze odpracowao trzyletnie kontrakty okoo dwch tysicy ludzi. Wiecie, ilu z tych, ktrzy wrcili, jeszcze yje? Mniej ni piciuset. rednia dugo ycia robotnika po powrocie nie przekracza dwch lat. Trzy lata harujecie na Bamberdze po to, eby potem dwa lata gni ywcem na Ziemi. Dzieje si tak przede wszystkim dlatego, e na Bamberdze nie przestrzega si postanowie Midzynarodowej Komisji, zabraniajcej pracy w tych kopalniach powyej szeciu godzin na dob. Na Ziemi tylko si leczycie, cierpicie, bo nie moecie mie dzieci albo rodz si wam potwory. To przestpstwo kompanii, ale nie o kompanii teraz mowa. - Chwileczk. - Joshua podnis rk. - Pozwoli pan, e ja co Powiem. Wszystko to ju syszelimy, komisarz o niczym innym nie mwi. Nie wiem jak inni, ale ja nie mam nic wsplnego z tymi, co umarli. Jestem zdrowy i nie mam zamiaru umiera. - Zgadza si - zahucza tum. - Miczaki niech umieraj. - Bd mia dzieci czy nie dzieci - to moja sprawa. I to ja bd si leczy, a nie pan. Chwaa Bogu, od dawna jestem penoletni i odpowiadam za swoje czyny. Nie chc sucha adnych przemwie. Odebralicie bro gangsterom i bardzo dobrze. Znajdcie bimbrownikw, zamknijcie saloon. Dobrze mwi? - Odwrci si, do tumu. W tumie rozlegy si niezrozumiae gosy. Co tam mamroczecie? Dobrze mwi. Kto to sysza, eby za drinka paci dwa dolary? apownikw uspokjcie. To te bdzie suszne. Ale do mojej pracy si nie mieszajcie. Przyleciaem tu, eby zarobi i zarobi. Postanowiem otworzy wasny interes i otworz. Nie potrzebuj paskich przemwie. Za sowa domu nie kupisz... - Dobrze, Joe! - krzykn tum. - Niedobrze - powiedzia Jurkowski. Nagle poczerwienia i za-rycza: - Co wy sobie mylicie, e wam tu pozwol zdechn? To nie dziewitnasty wiek! Wasza sprawa, wasza sprawa - mwi znowu normalnym tonem. - Was tutaj, idiotw, jest co najwyej czterystu. A nas cztery miliardy. I nie chcemy, ebycie umierali. I nie umrzecie. Nie bd wam mwi o

waszej ndzy duchowej. Ju widz, e tego nie rozumiecie. Moe wasze dzieci to zrozumiej, jeli bdziecie je mieli. Bd mwi jzykiem, ktry jest dla was zrozumiay. Jzykiem prawa. Ludzko przyja prawo, zabraniajce czowiekowi wpdza si do grobu. Prawo, rozumiecie? Prawo! Odpowiada z tego tytuu bdzie kompania, a wy zapamitajcie, e ludzkoci wasze kopalnie nie s potrzebne. Kopalnie na Bamberdze mona zamkn w kadej chwili i wszyscy tylko odetchn z ulg. Wecie pod uwag, e jeli komisarz MZKK doniesie o choby jeszcze jednym przypadku jakich skandali - wszystko jedno jakich -nadgodziny, apwki, spirytus, strzelanina - kopalnie zostan zamknite, a Bamberga zmieniona w kosmiczny py. Takie jest prawo i mwi wam to w imieniu ludzkoci. - Jurkowski usiad. - Ju po naszej forsie - powiedzia kto gono. Tum zahucza. Kto krzykn: - Kopalnie zamkniecie, a nas na bruk, tak? Jurkowski wsta. - Nie opowiadajcie bzdur - rzek. - Co za idiotyczne wyobraenia o yciu! Czy wy wiecie, ile jest jeszcze pracy na Ziemi i w kosmosie? Prawdziwej, naprawd niezbdnej, potrzebnej wszystkim? Nie garstce sytych damulek, lecz wszystkim! Mam dla was propozycj od MZKK - chtni mog w cigu miesica rozliczy si z kompani i przej na budow na innych asteroidach i sputnikach duych planet. Gdybycie wszyscy zgodnie przegosowali zamknicie tych mierdzcych kopalni, zrobibym to jeszcze dzisiaj. A pracy bdziecie mieli po uszy. -A ile zapac? - wrzasn kto. - Oczywicie pi razy mniej - odpowiedzia Jurkowski. - Za to pracy wystarczy wam na cae ycie, i zdobdziecie przyjaci, prawdziwych ludzi, ktrzy z was te zrobi prawdziwych ludzi! I zdrowie zachowacie, i wemiecie udzia w najwikszym przedsiwziciu wiata. - Co za frajda pracowa u kogo? - spyta Joshua. - Nam to nie pasuje - sprzeciwiano si w tumie. - To ma by biznes? - Kady ci bdzie uczy, co wolno, a czego nie... - Przez cae ycie by robotnikiem... - Biznesmeni! - wykrzykn Jurkowski z gryzc pogard. -Pora koczy. Ten pan wskaza mister Richardsona - ten pan zosta aresztowany i bdzie sdzony. Wybierzcie teraz sami spord was tymczasowego zarzdzajcego i poinformujcie mnie. Bd u komisarza Barabasza. - Niedobre to prawo, mister inspektor - rzek pospnie do Jurkowskiego Joshua - ktre nie pozwala zarobi robotnikowi. A wy, komunici, jeszcze si chwalicie, e jestecie za

robotnikami. - Przyjacielu - powiedzia mikko Jurkowski - komunici s za cakiem innymi robotnikami. Za robotnikami, a nie wacicielami. W pokoju Barabasza Jurkowski nagle klepn si w czoo. - Fajtapa - stwierdzi. - Zostawiem w gabinecie zarzdzajcego kamienie. Bela zamia si. - To ju ich nie zobaczycie - powiedzia. - Kto zostanie wacicielem. - Licho z nimi - rzek Jurkowski. - Ale wasze nerwy... eee... Bela, s naprawd, do niczego. ylin zachichota. - Jak on go tym krzesem!... - A co, wstrtna morda? - spyta Bela. - Nie, dlaczego - odpar ylin. - Bardzo kulturalny i grzeczny czowiek. - Grzeczny impertynent - zauway pogardliwie Jurkowski. -A jakie tu pomieszczenia, co? Jaki sobie paac wybudowali, a mier-planeciarze mieszkaj w windach! Ja si rym zajm, ja tego tak nie zostawi... - Moe zjecie obiad? - zaproponowa Bela. - Nie, zjemy obiad na Tachmasibie. Zaraz skoczymy t mitrg... - Mj Boe - rozmarzy si Bela. - Posiedzie przy stole z normalnymi, porzdnymi ludmi, nie sucha ani o dolarach, ani o akcjach, ani o tym, e wszyscy ludzie to bydlta... Wadimirze Siergiejewiczu - doda bagalnie - nie daoby si kogo przysa... - Wytrzymajcie jeszcze troch, Bela - rzek Jurkowski. - Niedugo zamkn ten kramik. - A propos akcji - odezwa si ylin. - U radiotelegrafisty teraz pewnie tok... - O, na pewno - przyzna Bela. - Sprzedaj i kupuj kolejk do radiotelegrafisty. Oczy wytrzeszczone, piana na ustach... Kiedy ja si std wydostan!... - Dobrze, dobrze - powiedzia Jurkowski - Dajcie, przejrz wszystkie protokoy. Bela podszed do sejfu. - Wanie, Bela, da si wybra mniej wicej przyzwoitego zarzdzajcego? Bela grzeba w sejfie. - Dlaczego nie - odpar. - Da si. Inynierw tu maj raczej niezych. Wacicieli. Kto zastuka do drzwi. Wszed pospny, oblepiony plastrami Joshua. - Chodmy, mister inspektorze - rzek pochmurnie. Jurkowski stkajc wsta. - Chodmy.

- Zapomnia pan tam kamieni - rzek pospnie Joshua, wycigajc do niego otwart do.. - To wziem. Rni tu u nas ludzie bywaj.

10. Tachmasib. Gigantyczna fluktuacja.


To bya zwyka godzina przedobiadowych zaj. Jura lcza nad Kursem teorii metali. Rozczochrany, niewyspany Jurkowski bez zapau przeglda kolejny raport i od czasu do czasu ziewa, dyskretnie zasaniajc usta doni. Bykow siedzia w swoim fotelu i koczy czyta ostatnie czasopisma. By dwudziesty czwarty dzie podry, gdzie pomidzy orbit Jowisza i Saturna. Zmiany siatki krystalicznej typu kadmowego w zalenoci od temperatury w zakresie maych temperatur okrela si, jak widzielimy, w stosunku... - czyta Jura. Ciekawe, co bdzie, pomyla, gdy Aleksiejowi Pietrowiczowi skocz si wszystkie gazety? Przypomnia sobie opowiadanie Caldwella, w ktrym chopiec w gorce poudnie struga noem malutki kijek i wszyscy czekaj, co bdzie, gdy kijek si skoczy. Jura parskn i w tym samym momencie Jurkowski odwrci si gwatownie do Bykowa. - Gdyby wiedzia, jak mi to wszystko obrzydo - powiedzia. -Jak chciabym si odpry... - We hantle od ylina - poradzi Bykow. - Doskonale wiesz, o czym mwi - odpar Jurkowski. - Domylam si - warkn Bykow. - Domylam si ju od dawna. - I co w zwizku z tym... m-mylisz? - Nieposkromiony starcze - rzek Bykow i zamkn czasopismo - Nie masz dwudziestu piciu lat. Czemu cigle pchasz si na roen? Jura sucha z przyjemnoci. - Dlaczego... ee... n-na roen? - zdumia si Jurkowski. - To bdzie niewielki, absolutnie bezpieczny zwiad... - Moe starczy? - spyta Bykow. - Najpierw absolutnie bezpieczny zwiad w jaskini pijawek, potem bezpieczny zwiad u kosmogonistw... wanie, jak tam twoja wtroba? I w kocu zupena fanfaronada - nalot na Bamberg. - Wybacz, ale to byo moim obowizkiem - stwierdzi Jurkowski. - Twoim obowizkiem byo wzi zarzdzajcego na Tachmasiba, zmylibymy mu gow, zagrozili spaleniem kopalni reaktorem, poprosili robotnikw o wydanie nam gangsterw i bimbrownikw - i wszystko obeszoby si bez tej idiotycznej strzelaniny. Co ty masz za manier, eby wybiera ze wszystkich wariantw najbardziej niebezpieczny?

- Co znaczy - niebezpieczny? - chcia wiedzie Jurkowski. -Niebezpieczestwo to pojcie subiektywne. Dla ciebie to niebezpieczne, a dla mnie bynajmniej. - No i dobrze - powiedzia Bykow. - Zwiad w piercieniu Saturna uwaam za niebezpieczny. Dlatego nie pozwol na przeprowadzenie tej akcji. - Dobrze, dobrze - odpar. - Jeszcze do tego wrcimy. - Z rozdranieniem przewrci kilka kartek raportu i ponownie zwrci si do Bykowa. - Czasem mnie zdumiewasz, Aleksieju! - Gdyby kto nazwa ci tchrzem, rozmazabym go po cianie, a czasem patrz na ciebie i... - Potrzsn gow i przewrci jeszcze kilka stron raportu. - Jest gupia odwaga - rzek zjadliwie Bykow - i jest odwaga rozumna! - Rozumna odwaga to oksymoron. Spokj grskiego strumienia, chd letniego soca - jak mwi Kipling. - piewajmy pie szalestwu miaych!... - Popiewalicie i starczy - owiadczy Bykow. - W naszych czasach trzeba pracowa, a nie piewa. Nie wiem, co to jest oksymoron, ale rozumna odwaga to jedyny rodzaj odwagi, ktry mona zaakceptowa w naszych czasach. Bez adnych nieboszczykw. Komu potrzebny nieboszczyk Jurkowski? - Co za utylitaryzm! - wykrzykn Jurkowski. - Nie mwi, e tylko ja mam racj! Ale nie zapominaj, e istniej ludzie o rnych temperamentach. Mnie na przykad niebezpieczne sytuacje sprawiaj prawdziw przyjemno. Nudzi mnie zwyczajne ycie! I chwaa Bogu, nie tylko mnie... - Wiesz co, Woodia - powiedzia Bykow - nastpnym razem we sobie na kapitana Bagrata -jeli on do tego czasu jeszcze bdzie y - i lataj sobie z nim choby na Soce. A ja nie mam zamiaru popiera takich przyjemnoci. Obaj gniewnie zamilkli. Jura znowu zacz czyta: Zmiana siatki krystalicznej typu kadmowego z zalenoci od temperatury... Czy naprawd Bykow ma racj? A jeli tak? Co za nuda! To jednak prawda, e to, co najmdrzejsze, jest najnudniejsze... Z mostka wyszed ylin z kartk w rku. Podszed do Bykowa mwic pgosem: - Aleksieju Pietrowiczu, to od Michaia Antonowicza... - Co to jest? - spyta Bykow. - Program na cybernawigator rejsu od Japetu. - Dobrze, zostaw, potem przejrz - powiedzia Bykow. To ju program rejsu od Japetu, pomyla Jura. Polec sobie dalej, a mnie tu nie bdzie. Popatrzy ze smutkiem na ylina. ylin mia na sobie kraciast koszul z podwinitymi rkawami. - Zrozum, Aleksieju. Jestem ju stary. Za rok, dwa na zawsze zostan na Ziemi, jak

Dauge, jak Misza... Moe ten rejs to dla mnie ostatnia szansa. Dlaczego nie chcesz mnie puci?... ylin na palcach przeszed przez mes i przysiad na kanapie. - Nie chc ci puci nie dlatego, e to niebezpieczne - tumaczy Bykow - tylko dlatego, e to szalenie niebezpieczne. Wadimir, to bredzenie szaleca - sztuczne pochodzenie piercieni Saturna. To starczy marazm, sowo daj... - Nigdy nie miae wyobrani, Aleksieju - rzek sucho Jurkowski. - Kosmogonia piercieni Saturna nie jest jasna i ja uwaam, e moja hipoteza ma takie samo prawo istnienia jak kada inna, e tak powiem, bardziej racjonalna. Ju nie mwi o tym, e hipoteza oprcz naukowego bagau niesie rwnie znaczenie moralne - powinna budzi wyobrani i zmusza ludzi do mylenia... - Co tu ma do rzeczy wyobrania? - spyta Bykow. - To czysta matematyka. Prawdopodobiestwo przybycia obcych do systemu sonecznego jest niezwykle mae. Prawdopodobiestwo, e przyszoby im do gowy rozbija sputniki i budowa z nich piercie, jest, moim zdaniem, jeszcze mniejsze... - C wiemy o prawdopodobiestwie? - wygosi Jurkowski. - Dobrze, zamy, e masz racj - zgodzi si Bykow. - Zamy, e w niepamitnych czasach do systemu sonecznego rzeczywicie przybyli obcy i w jakim celu zbudowali piercie wok Saturna. Chcieli pozostawi po sobie jaki lad. Ale powiedz mi, czy naprawd wierzysz, e uda ci si znale potwierdzenie swojej hipotezy podczas tego pierwszego i jedynego zwiadu? - C wiemy o prawdopodobiestwie? - powtrzy Jurkowski. - Ja wiem jedno - rozgniewa si Bykow. - Nie masz absolutnie adnych szans i cay ten pomys to wariactwo. Znowu zamilkli. Jurkowski wzi si za raport. Mia bardzo smutn i star twarz. Jurze zrobio si go al, ale nie wiedzia, jak pomc. Popatrzy na ylina. ylin trwa w skupieniu. Spojrza na Bykowa. Bykow udawa, e czyta gazet. Ale wida byo, e jemu te al Jurkowskiego. - Aleksieju Pietrowiczu - powiedzia nagle ylin - dlaczego sdzicie, e jeli szansa jest niewielka, to nie ma na co liczy? Bykow opuci czasopismo. - Ty mylisz inaczej? - wiat jest wielki - powiedzia ylin. - Bardzo spodobay mi si sowa Wadimira Siergiejewicza: C wiemy o prawdopodobiestwie?

- To czego nie wiemy o prawdopodobiestwie? - spyta Bykow. Jurkowski nie podnosi oczu znad raportu, ale wida byo, e sucha w napiciu. - Przypomnia mi si pewien czowiek - powiedzia ylin. -Mia bardzo ciekawe ycie... - ylin zamilk niezdecydowany. -Moe wam przeszkadzam, Wadimirze Siergiejewiczu? - Opowiadaj - zada Jurkowski i zdecydowanie zamkn raport. - To zajmie troch czasu - uprzedzi ylin. - Tym lepiej - rzek Jurkowski. - Opowiadaj. I ylin zaczaj opowiada.

Opowie o gigantycznej fluktuacji.


Byem jeszcze chopcem, wielu rzeczy wwczas nie rozumiaem i niejedno zapomniaem, moe nawet to, co najciekawsze. Bya noc i twarzy tego czowieka nie udao mi si zobaczy. Gos mia zwyczajny, troszk smutny i zachrypnity, od czasu do czasu pokasywa, jakby by skrpowany. Jednym sowem, jeli go kiedy gdzie zobacz, prawdopodobnie nie poznam. Spotkalimy si na play. Wanie wyszedem z wody i siedziaem na kamieniu. Po chwili usyszaem, jak za moimi plecami sypi si kamyczki - schodzi z nasypu - i zapachniao dymem papierosowym. Mczyzna zatrzyma si obok mnie. Jak ju powiedziaem, dziao si to noc. Niebo byo pokryte chmurami i na morzu zaczyna si sztorm. Wzdu play wia silny, ciepy wiatr. Nieznajomy pali. Wiatr wydmuchiwa z jego papierosa dugie, pomaraczowe iskry, ktre lecc znikay nad pust pla. Pamitam ten widok bardzo dobrze. Miaem wtedy zaledwie szesnacie lat i nie sdziem, e ten czowiek si do mnie odezwie. Ale odezwa si. Zacz bardzo dziwnie. - wiat peen jest zdumiewajcych rzeczy - powiedzia. Doszedem do wniosku, e po prostu myli na gos, wic siedziaem cicho. Odwrciem si i popatrzyem na niego, ale nic nie zobaczyem. Byo zbyt ciemno. A on powtrzy: - wiat peen jest zdumiewajcych rzeczy. - I zacign si papierosem, osypujc mnie deszczem iskier. I tym razem sienie odezwaem: byem wwczas bardzo niemiay. Zgasi papierosa, zapali nowego i siad na kamieniu obok mnie. Od czasu do czasu co mrucza, ale szum wody guszy sowa i docieray do mnie tylko niezrozumiae dwiki. W kocu powiedzia

gono: - Nie, tego ju za wiele. Musz o tym komu opowiedzie. -I po raz pierwszy od momentu pojawienia si, zwrci si bezporednio do mnie: - Prosz mnie wysucha, niech pan nie odmawia. Oczywicie nie odmwiem. - Jestem zmuszony zacz od pocztku, poniewa jeli od razu powiem panu, o co chodzi, nie zrozumie pan i nie uwierzy. A bardzo mi zaley, eby pan uwierzy... Nikt mi nie wierzy, a teraz sprawy zaszy tak daleko... - Zamilk, po czym oznajmi: - To zdarzyo si jeszcze w dziecistwie. Zaczem nauk gry na skrzypcach i rozbiem trzy szklanki i pmisek. - Jak to? - spytaem. Od razu przypomnia mi si dowcip, w ktrym jedna dama mwi do drugiej: Wyobra sobie pani, wczoraj dozorca rzuca nam drwa i trafi w yrandol. Jest taki stary dowcip. Nieznajomy rozemia si smutno i powiedzia: - Niech pan sobie wyobrazi - w cigu pierwszego miesica nauki, ju wtedy mj nauczyciel powiedzia, e w yciu nie widzia czego podobnego. Zamilkem. Te pomylaem, e to musiao dziwnie wyglda. Wyobraziem sobie, jak on wymachujc smyczkiem od czasu do czasu trafia w kredens. To rzeczywicie mogo go daleko zaprowadzi. - To znane prawo fizyczne - wyjani nieoczekiwanie. - Zjawisko rezonansu. -1 przytoczy odpowiedni szkoln anegdot z fizyki, jak przez most maszerowaa kolumna onierzy i most run. Potem wyjani, e szklanki i pmiski te mona rozbija za pomoc rezonansu, jeli dobierze si drgania o odpowiednich czstotliwociach. Musz wam powiedzie, e wanie od tamtej pory zaczem rozumie, e dwik to drganie. Nieznajomy wyjani mi, e rezonans w yciu codziennym (i w domowym gospodarstwie, jak si wyrazi) to rzecz niezwykle rzadka. Zachwyca si, e jaki staroytny zbir praw bierze pod uwag tak moliwo i przewiduje ukaranie waciciela koguta, ktry swoim Pianiem rozbije dzban ssiadowi. Zgodziem si, e to rzeczywicie rzadkie zjawisko. Osobicie nigdy o czym takim nie syszaem. - Bardzo, bardzo rzadkie - powiedzia. - A ja swoimi skrzypcami rozbiem w cigu miesica cztery szklanki i pmisek. Ale to by dopiero pocztek. - Zapali kolejnego papierosa i oznajmi: - Moi rodzice i znajomi ju wkrtce spostrzegli, e naruszam prawo kromki chleba.

Chciaem pokaza, e i ja co nieco wiem, i powiedziaem. - Dziwne nazwisko. - Jakie nazwisko? - spyta. - A, prawo? To nie nazwisko. To, jakby panu powiedzie, art. Wie pan, jest pewna grupa przysw mwica o tym, e to, co ze, zdarza si czciej ni to, co dobre: czego si ba, na to i trafi, chleb zawsze upada na podog posmarowan stron... Albo w formie naukowej: prawdopodobiestwo podanego zdarzenia jest zawsze mniejsze ni poowa. - Poowa czego? - spytaem i w tym samym momencie zrozumiaem, e palnem gupot. - Nie zna pan zasady prawdopodobiestwa? - zdumia si nieznajomy. Odpowiedziaem, e jeszcze tego nie przerabialimy. - W takim razie niczego pan nie zrozumie - powiedzia rozczarowany. - Niech wic pan wyjani - rozgniewaem si, on za pokornie zacz wyjania. Owiadczy, e prawdopodobiestwo to liczbowa charakterystyka moliwoci wystpienia jakiego zdarzenia. - Co ma z tym wsplnego chleb? - spytaem. - Chleb moe upa na ziemi posmarowan lub nie posmarowan stron powiedzia. - Jeli, oglnie mwic, bdzie pan rzuca chlebem na chybi-trafi, to bdzie upada raz tak, a raz tak. W poowie przypadkw upadnie posmarowan, a w poowie nieposmarowan stron na ziemi. Jasne? - Jasne - odpowiedziaem. Nagle przypomniaem sobie, e jeszcze nie jadem kolacji. - W takich wypadkach mwi si, e prawdopodobiestwo podanego zdarzenia rwne jest poowie -jednej drugiej. Dalej mwi, e jeli bdzie si rzuca chleb na przykad sto razy, to on moe upa na ziemi nie posmarowan stron nie pidziesit, lecz pidziesit pi albo dwadziecia razy i e gdy bdzie si go rzuca bardzo dugo, maso znajdzie si na grze mniej wicej w poowie przypadkw. Wyobraziem sobie ten nieszczsny chleb z masem (a moe i z kawiorem) po rym, jak rzucono nim tysic razy na podog, niechby nawet niezbyt brudn, i spytaem, czy rzeczywicie byli ludzie, ktrzy si tym zajmowali. Nieznajomy zacz wyjania, e w tym celu wykorzystywano zazwyczaj nie chleb, lecz monet, jak w grze w ora i reszk. Coraz bardziej si rozpalajc tumaczy, jak si to robi, i wkrtce przestaem go rozumie. Siedziaem, patrzc na pochmurne niebo, i mylaem, e spadnie deszcz. Z tego pierwszego wykadu o teorii prawdopodobiestwa zapamitaem tylko na wp znajomy termin warto oczekiwana. Mczyzna czsto go uywa, a ja za kadym razem wyobraaem sobie sal w

rodzaju poczekalni, z podog wyoon kafelkami, w ktrej siedz ludzie z teczkami i aktwkami i od czasu do czasu podrzucajc monety lub chleb na co w skupieniu czekaj. Do dzi czsto widuj ten obraz we nie. W pewnym momencie nieznajomy oguszy mnie dwicznym terminem twierdzenie Laplacea i powiedzia, e to wszystko nie ma nic wsplnego z tym, co si przydarzyo jemu. - Widzi pan, chciaem opowiedzie o czym zupenie innym -rzek zgaszonym gosem. - Przepraszam, zapewne jest pan matematykiem? - spytaem. - Nie - odpar pospnie. - Jaki tam ze mnie matematyk? Jestem fluktuacj. Z grzecznoci nic nie powiedziaem. - Ale przecie jeszcze nie opowiedziaem panu mojej historii -zreflektowa si. - Mwi pan o chlebie - przypomniaem. - Pierwszy zauway to mj wujek - cign. - Byem do roztargniony i czsto upuszczaem chleb. A on zawsze upada masem do gry. - To chyba dobrze. - Dobrze, jeli dzieje si tak od czasu do czasu... A mnie zawsze! Rozumie pan, zawsze! Niczego nie rozumiaem i powiedziaem mu o tym. - Mj wujek troch zna matematyk i pasjonowa si teori prawdopodobiestwa. Poradzi mi, ebym rzuci monet. Rzucalimy razem. Wtedy jeszcze nie wiedziaem, e jestem czowiekiem skoczonym, a mj wujek to zrozumia. Tak wanie wtedy powiedzia: Jeste czowiekiem skoczonym!. W dalszym cigu nic nie rozumiaem. - Podrzuciem monet sto razy, mj wujek te. Jemu orze wypad pidziesit trzy razy, a mnie dziewidziesit osiem. Wujek wytrzeszcza oczy ze zdumienia. Ja te. Potem rzuciem monet jeszcze dwiecie razy i, niech pan sobie wyobrazi, orze wypad mi sto dziewidziesit osiem razy. Ju wtedy powinienem by zrozumie, czym kocz si takie rzeczy. Powinienem by przewidzie, e kiedy musi nastpi dzisiejszy wieczr! - Chlipn. Ale wtedy, widzi pan, byem mody, modszy od pana. I wydao mi si to bardzo interesujce. Uwaaem, e to bardzo zabawne by koncentracj wszystkich cudw na wiecie. - Czym? - zdumiaem si. - K-koncentracj cudw. Nie udao mi si znale bardziej odpowiedniego sowa. Troch si uspokoi i zaczaj opowiada po kolei, palc papierosa za papierosem i pokasujc. Opowiada, starannie opisujc wszystkie detale i niezmiennie tumaczc w sposb naukowy wszystkie opisywane wydarzenia. Zadziwi mnie, jeli nie gbi, to

wielostronnoci swojej wiedzy, zasypa terminami z dziedziny fizyki, matematyki, termodynamiki i kinetycznej teorii gazw. Potem, gdy byem ju dorosy, czsto si dziwiem, czemu taki czy inny termin wydaje mi si znajomy. Nieznajomy snu rwnie rozwaania filozoficzne. Daleki by od samokrytyki, niejednokrotnie mieni si fenomenem, cudem natury i gigantyczn fluktuacj. Dopiero wtedy zrozumiaem, e to nie zawd. Owiadczy, e cudw nie ma, s tylko wydarzenia bardzo mao prawdopodobne. - W przyrodzie - cign mentorskim tonem - najczciej zachodz najbardziej prawdopodobne zdarzenia, najmniej prawdopodobne zdarzaj si znacznie rzadziej. Mia na myli prawo wzrostu entropii, ale wtedy zabrzmiao to dla mnie bardzo tajemniczo. Potem prbowa wyjani mi pojcia najbardziej prawdopodobnego stanu i fluktuacji. Moj wyobrani wstrzsn wtedy w znany przykad z powietrzem, ktre skupio si w jednej poowie pokoju. - W tym wypadku - mwi - wszyscy, ktrzy siedzieli w drugiej poowie, udusiliby si, a pozostali uznaliby to, co si stao, za cud. A to wcale nie cud, lecz cakiem realny, aczkolwiek niezwykle mao prawdopodobny fakt. To bya gigantyczna fluktuacja - niewielkie odchylenie od najbardziej prawdopodobnego stanu. Wedug jego sw, wanie on stanowi takie odchylenie. Otaczay go cuda. Dwunastokolorowa tcza byo dla niego chlebem powszednim - widzia j sze czy siedem razy. - Pokonam na gow kadego synoptyka amatora - chwali si, z udrk w gosie. Widziaem zorze polarne w Ama Acie, widmo Brockenu na Kaukazie i dwadziecia razy obserwowaem zielony promie albo miecz godu, jak go nazywaj. Gdy przyjechaem do Batumi zacza si susza. Wtedy udaem si w podr na Gobi i tam trzy razy zapa mnie tropikalny deszcz. W szkole i na studiach zdawa dziesitki egzaminw i za kadym razem wyciga zestaw numer pi. Kiedy podczas zaliczania jednego z kursw miano ocenia zgodnie z liczb zdajcych jedynie cztery zestawy, a on i tak wycign pity, na godzin przed egzaminem wykadowca doda jeszcze jeden. Chleb upada mu na ziemi nie posmarowan stron (Chyba jestem na to skazany do koca ycia - rzek. - To zawsze bdzie mi przypomina, e nie jestem zwykym czowiekiem, lecz gigantyczn fluktuacj). Dwa razy zdarzao mu si obserwowa wielkie powietrzne soczewki (To makroskopijne fluktuacje szczelnoci powietrza - wyjani niezrozumiale) i dwa razy zapalay zapaki w jego rkach. Wszystkie cuda, z ktrymi si zetkn, dzieli na trzy grupy -przyjemne, nieprzyjemne i neutralne. Chleb spadajcy posmarowan stron do gry zalicza do pierwszej grupy.

Chroniczny katar regularnie i niezalenie od pogody zaczynajcy si i koczcy pierwszego dnia miesica, nalea do drugiej grupy. Do trzeciej za naleay rnorodne zjawiska przyrodnicze, majce zaszczyt wydarza si w jego obecnoci. Kiedy, na przykad, doszo przy nim do naruszenia drugiego prawa termodynamiki: woda w wazonie z kwiatami nieoczekiwanie zacza zabiera ciepo z otaczajcego j powietrza i doprowadzia si do wrzenia, a w pokoju pojawi si szron. (Dugo chodziem jak oguszony i teraz zawsze, zanim napij si wody, najpierw sprawdzam palcem...). Niejednokrotnie do jego namiotu wiele podrowa - wlatyway pioruny kuliste i godzinami wisiay pod sufitem. W kocu si do tego przyzwyczai i wykorzystywa je jak arwki - czyta przy wietle. - Wie pan, co to jest meteoryt? - zagadn niespodziewanie. Modo skonna jest do paskich dowcipw, wic odpowiedziaem, e meteoryty to spadajce gwiazdy, nie majce nic wsplnego z gwiazdami, ktre nie spadaj. - Meteoryty trafiaj czasem w domy - rzek w zadumie. - Ale to zdarza si bardzo rzadko. Zarejestrowano rwnie jeden jedyny wypadek, gdy meteoryt trafi w czowieka. To jedyny, rozumie pan, wypadek w swoim rodzaju ... - No i co? - spytaem. - To ja jestem tym czowiekiem! - wyszepta, pochylony nade mn. - artuje pan - wzdrygnem si. - Absolutnie - powiedzia ze smutkiem. Jak twierdzi, wydarzyo si to na Uralu. Szed sobie pieszo przez gry, i zatrzyma si, eby zawiza sznurowado. Wtedy rozleg si ostry, szeleszczcy wist, a on poczu uderzenie w doln cz ciaa i bl oparzenia. - W spodniach bya o, taka dziura - opowiada. - Pyna krew, rozumie pan, ale niezbyt mocno. Szkoda, e teraz jest ciemno, pokazabym panu blizn. Zebra wtedy na miejscu wydarzenia kilka podejrzanych kamyczkw i trzyma je w biurku - by moe ktry z nich jest meteorytem. Zdarzay mu si rwnie rzeczy absolutnie niewytumaczalne z naukowego punktu widzenia. Przynajmniej przy dzisiejszym poziomie nauki. Na przykad kiedy ni z tego, ni z owego sta si rdem potnego pola magnetycznego. Przejawio si to tym, e wszystkie znajdujce si w pokoju przedmioty, nalece do ferromagnetykw, zerway si ze swoich miejsc i runy w jego stron. Stalowe wieczne piro wbio mu si w policzek, co mocno uderzyo go w gow i plecy. Zasoni si rkami i sta tak, drc z przeraenia, od stp do gowy oblepiony noami, widelcami, ykami i noyczkami. Nagle wszystko si skoczyo. Zjawisko trwao najwyej dziesi sekund. Nieznajomy zupenie nie wiedzia, jak je

wytumaczy. Innym razem otrzyma list od przyjaciela i ju czytajc pierwsz linijk stwierdzi, e dokadnie taki sam list otrzyma przed kilkoma laty. Przypomnia sobie nawet, e na odwrocie powinien by nieduy kleks. Odwrci list i rzeczywicie zobaczy kleks. - Te rzeczy wicej si nie powtarzay - oznajmi ze smutkiem. -Uznaem je za najbardziej znaczce w mojej kolekcji, ale tylko do dzisiejszego wieczora. Czsto przerywa swoj przemow, eby oznajmi: W sumie, widzi pan, nie byoby tak le, ale dzisiaj... Tego ju nadto, zapewniam pana. - Nie sdzi pan - spytaem - e moe pan by interesujcym przypadkiem dla nauki? - Mylaem o tym - odrzek. - Pisaem. Rozumie pan, proponowaem. Ale nikt mi nie wierzy. Nawet rodzina. Tylko wujek wierzy, ale on ju nie yje. Wszyscy uwaaj mnie za oryginaa i kiepskiego artownisia. Nie wyobraam sobie, co pomyl po dzisiejszym wydarzeniu. - Z westchnieniem rzuci niedopaek. - Moe to nawet lepiej, e nikt mi nie wierzy. Jeszcze utworzyliby komisj, ktra wszdzie by za mn chodzia i czekaa na cuda. Z natury jestem samotnikiem, a po tym wszystkim charakter jeszcze mi si pogorszy. Czasem ze strachu nie pi w nocy. Co do komisji, mia racj. Przecie nie mg wywoywa cudw na poczekaniu. By tylko koncentracj cudw, punktem przestrzeni, w ktrym zachodz mao prawdopodobne wydarzenia. Bez komisji i obserwacji nie obeszoby si. - Pisaem do jednego znanego uczonego - kontynuowa. - W zasadzie, co prawda, tylko o meteorycie i wodzie w wazonie. Ale on, rozumie pan, potraktowa to humorystycznie. Odpowiedzia, e meteoryt spad nie na mnie, tylko na pewnego, zdaje si, japoskiego kierowc. I do zjadliwie poradzi mi, ebym zwrci si do lekarza. Bardzo zainteresowa mnie ten kierowca. Pomylaem, e by moe on rwnie jest gigantyczn fluktuacj. Sam pan rozumie, to moliwe. Ale okazao si, e kierowca umar wiele lat temu. - Zamyli si. A do lekarza poszedem. Okazao si, e z punktu widzenia medycyny wcale nie jestem interesujcy. Lekarz stwierdzi u mnie rozstrj systemu nerwowego i wysa tutaj, do kurortu. Wic pojechaem. Skd mogem wiedzie, co si tu zdarzy? - Godzin temu odleciaa moja znajoma! - wyszepta, chwytajc mnie za rami. Nie zrozumiaem. - Spacerowalimy tam, na grze, po parku. W kocu te jestem czowiekiem i miaem bardzo powane zamiary. Poznalimy si w stowce, poszlimy przej si po parku i ona odleciaa. - Dokd? - wykrztusiem.

- Nie wiem. Szlimy, ona nagle krzykna, jkna, oderwaa si od ziemi i uniosa si w powietrze. Byem w szoku, zdyem tylko chwyci j za nog i prosz... Wsun mi do rki jaki twardy przedmiot. To by klapek, zwyky jasny klapek redniego rozmiaru. - Widzi pan, to nie jest do koca niemoliwe - mamrota fenomen. - Chaotyczny ruch moleku ciaa, ruch Browna czstek ywego koloidu zosta uporzdkowany, oderwao j od ziemi i zanioso nie wiadomo dokd. Bardzo mao prawdopodobne zdarzenie... Niech pan mi powie, czy powinienem uwaa si za zabjc? Milczaem wstrznity. Po raz pierwszy przyszo mi do gowy, e pewnie to wszystko wymyli. A on tymczasem mwi przygnbiony: - Zreszt nawet nie o to chodzi. W kocu moga zaczepi si gdzie o drzewo. Nie szukaem, baem si, e nie znajd. Ale wie pan, wczeniej te cuda dotyczyy tylko mnie, nie za bardzo lubiem fluktuacje, ale fluktuacje lubiy mnie. A teraz?! Jeli takie sztuczki zaczn si dzia z moimi znajomymi?... Dzisiaj odlatuje dziewczyna, jutro zapadn si. pod ziemi wsppracownicy, pojutrze... na przykad pan. Przecie nie jest pan przed niczym ubezpieczony. Sam to ju zrozumiaem. Poczuem ciekawo i lk. No, pomylaem, eby tak si co stao! Wydao mi si. nawet, e si unosz i wczepiem si rkami w kamie pod sob. Nieznajomy wsta gwatownie. - Wie pan co, lepiej sobie pjd - powiedzia smtnie. - Nie lubi niepotrzebnych ofiar. Pan niech siedzi, a ja pjd. e te mi to wczeniej do gowy nie przyszo! Ruszy pospiesznie wzdu brzegu, potykajc si na kamieniach. Potem krzykn z oddali: - Niech mi pan wybaczy, jeli co si panu stanie! To przecie nie zaley ode mnie! Szed szybko i po chwili widziaem ju tylko jego malutk czarn figurk na tle lekko fosforyzujcych fal. Wydao mi si, e zamachn si i rzuci w fale co biaego. Pewnie ten klapek. W ten sposb si rozstalimy. Nie poznabym go. Chyba eby towarzyszy mu jaki cud. Nigdy wicej o nim nie syszaem. Zdaje si, e tamtego lata nad morzem nic szczeglnego si nie wydarzyo. Widocznie dziewczyna tylko zaczepia si o jaki sk i pniej si pobrali. W kocu mia bardzo powane zamiary. Wiem tylko jedno. Jeli kiedy, ciskajc rk nowemu znajomemu, poczuj nagle, e staj si rdem silnego pola magnetycznego i w dodatku zauwa, e nowy znajomy duo pali, czsto pokasuje - o tak, khym-khum - to, rozumiecie, znaczy bdzie, e to on, fenomen, koncentracja cudw, gigantyczna fluktuacja.

ylin zakoczy swoj opowie i popatrzy triumfalnie na suchaczy. Jurze spodobao si opowiadanie, ale jak zwykle nie wiedzia, czy ylin to wszystko wymyli, czy opowiada prawd. Na wszelki wypadek przez cay czas umiecha si sceptycznie. - Pikne - powiedzia Jurkowski. - Ale najbardziej podoba mi si mora. - A c to za mora? - spyta Bykow. - Mora brzmi: Nie ma rzeczy niemoliwych, s tylko mao prawdopodobne - wyjani Jurkowski. - Poza tym - doda ylin - wiat peen jest zdumiewajcych rzeczy. To raz. I dwa: co wiemy o prawdopodobiestwie? - Wy mnie tu nie zagadujcie. - Bykow wsta. - Tobie, Iwan, chyba nie daj spokoju pisarskie laury Michaia Antonowicza. Umie to opowiadanie w swoich memuarach. - Tak zrobi - skin gow ylin. - Prawda, e dobre? - Dzikuj, Waniusza - powiedzia Jurkowski. - Wspaniale si odpryem. Ciekawe, jak u niego mogo si pojawi pole elektromagnetyczne? - Magnetyczne - poprawi ylin. - Mwi o magnetycznym. - Taak - rzeki Jurkowski i zamyli si. Po kolacji zostali w mesie we trzech. Schodzcy z wachty Michai Antonowicz z rozkosz usadowi si w fotelu Bykowa, eby poczyta przed snem Opowie o ksiciu Genji, a Jura z ylinem zasiedli przed ekranem magnetowizora, eby obejrze co lekkiego. wiato w mesie byo przygaszone, na ekranie przeleway si mroczne barwy strasznej dungli, ktr przedzierali si pierwsi odkrywcy, w kcie byszczaa ysina Michaia Antonowicza. Panowaa cisza. ylin widzia ju Pierwszych odkrywcw, teraz znacznie bardziej interesowao go obserwowanie Jury i nawigatora. Jura by cakowicie pochonity filmem, co jaki czas poprawia na gowie cienk obrcz fonoprojektora. Odkrywcy strasznie mu si podobali. ylin miejc si do siebie myla, jak strasznie gupi i prymitywny jest ten film, zwaszcza gdy oglda si go po raz kolejny i ma si po trzydziestce. Te bohaterskie czyny, przypominajce samobiczowanie w ekstazie, bezsensowne od pocztku do koca, ten dowdca Sanders, ktrego naleaoby natychmiast zdj ze stanowiska, obsztorcowa i wysa na Ziemi na stanowisko archiwariusza, eby nie szala i nie gubi niewinnych ludzi, nie majcych prawa mu si przeciwstawi. A przede wszystkim uciszy t histeryczk Praskowin, wysa sam do dungli, skoro tak si tam pcha. Co za zaoga! Sami infantylni

samobjcy. Doktor by niezy, ale autor zabi go zaraz na pocztku, pewnie eby nie wyamywa si z idiotycznego planu szalonego dowdcy. Najzabawniejsze byo to, e Jura wszystkiego tego nie moe nie widzie, ale sprbuj go oderwa teraz od ekranu i posadzi nad ksiciem Genji!... Tak to ju po prostu jest, e kady normalny chopak do pewnego wieku bdzie wola dramat pocigu, zwiadu i mierci od dramatu ludzkiej duszy, subtelnych przey, ktre s tak pasjonujce i tragiczne... O, na pewno przyzna, e Lew Tostoj jest wielki jako pomnik ludzkiej duszy, e Galsworthy jest monumentalny i znamienity jako socjolog, a Dmitrij Strogow nie ma sobie rwnych w badaniach nad wiatem wewntrznym nowego czowieka. Ale to bd cudze sowa. Przyjdzie oczywicie czas, gdy przeyje szok, widzc ksicia Andrzeja ywego wrd ywych, i zatchnie si z przeraenia i alu, gdy zrozumie do koca Somsa, gdy poczuje wielk dum, widzc olepiajce soce, ponce w niewyobraalnie skomplikowanej duszy strogowskiego Tokmakowa... Ale to stanie si znacznie pniej, gdy bdzie mia ju wasne dowiadczenia wewntrznych przey. Co innego Michai Antonowicz. O, wanie unis gow i wpatruje si maymi oczkami w ciemno pokoju. Zapewne ma przed sob tego dziwnie uczesanego piknisia w dziwnym ubraniu, z niepotrzebnym mieczem za pasem, subtelnego i drwicego grzesznika, japoskiego Don Juana, dokadnie takiego, jaki wyskoczy spod pira genialnej Japonki w paacu i wyruszy w niewidzialn podr po wiecie, pki nie znaleli si dla niego genialni tumacze. Michai Antonowicz widzi go teraz tak, jakby nie dzielio ich dziewi wiekw i ptora miliarda kilometrw, ale widzi go tylko on. Jura zobaczy to wszystko za jakie pi lat, gdy w jego ycie wejdzie Tokmakow, Forsyteowie, Katia z Dasz i wielu, wielu innych... Ostatni odkrywca umar pod zatknit flag i ekran zgas. Jura cign z karku fonodemonstrator i w zadumie powiedzia: - Wspaniay film. - Cudo - odezwa si powanie ylin. - A jacy ludzie! - Jura pocign si za sterczce na czubku gowy wosy. - Jak stalowa klinga... Herosi. Tylko Praskowina jaka taka nienaturalna. - Taak, chyba tak. -Ale za to Sanders! Jaki podobny do Wadimira Siergiejewicza! - Mnie oni wszyscy przypominaj Wadimira Siergiejewiczapowiedzia ylin. - No co wy! - Jura obejrza si, zobaczy Michaia Antonowicza i jego gos zmieni si w szept: - Pewnie, e s prawdziwi i czyci, ale... - Chodmy lepiej do mnie - zaproponowa ylin. Wyszli z mesy i skierowali si do

kajuty ylina. - Wszyscy byli wspaniali - mwi Jura - ale Wadimir Siergiejewcz to zupenie inny czowiek, potniejszy, waniejszy... Weszli do pokoju. ylin siad i patrzy na Jur. - A jakie bagna! - cign Jura. - Jak to fantastycznie zrobione - brzowa ciecz z ogromnymi biaymi plamami, i lnic lisk skr w trzcinach... I krzyk dungli... - Zamilk nagle. - Wania - powiedzia ostronie po chwili - widz, e wam nie za bardzo si podobao?... - No co ty! - zawoa ylin. - Tylko ja ju widziaem ten film, no i za stary jestem na te wszystkie bagna. Sam po nich chodziem i wiem, jak tam jest naprawd. Jura wzruszy z niezadowoleniem ramionami. - Uwierz mi, przyjacielu, nie o bagna tu chodzi - ylin odchyli si na oparcie fotela i przyj ulubion pozycj: odchylona gowa, palce splecione na karku i rozoone okcie. - Nie myl, e to aluzja do rnicy wieku pomidzy nami. Nie. To przecie nieprawda, e bywaj dzieci i bywaj doroli. Nie. Tak naprawd jest to znacznie bardziej skomplikowane. Bywaj doroli i doroli. Na przykad ty, ja i Michai Antonowicz. Powiedz, czy bdc zdrowym na umyle, zaczby czyta Opowie o ksiciu Genjil Widz odpowied tw na licu twym. A Michai Antonowicz czyta j ju pity raz. A ja po raz pierwszy odkryem cae to pikno dopiero w tym roku... - ylin zamilk na chwil, po czym wyjani: - Pikno ksiki, oczywicie. Pikno Michaia Antonowicza odkryem znacznie wczeniej. Jura patrzy na niego z powtpiewaniem. - No, ja wiem, e to klasyka i tak dalej - oznajmi. - Ale nie czytabym Genji pi razy. Tam wszystko jest takie popltane, skomplikowane... A ycie jest proste, znacznie prostsze ni pisz w ksikach. - ycie jest zoone - powiedzia ylin. - Znacznie bardziej zoone, ni pokazuj to filmy takie jak Pierwsi odkrywcy. Jeli chcesz, sprbujemy to omwi. Wemy Sandersa. Ma on i syna. Ma przyjaci. A jednak z tak atwoci idzie na mier. Ma sumienie. I tak lekko prowadzi na mier swoich ludzi... - Zapomnia o tym wszystkim, bo... - O tym, Jurik, nie zapomina si nigdy. I w filmie powinno by nie to, e Sanders umar mierci bohatera, a to, e zapomnia. Jego mier bya pewna, przyjacielu. Tego w kinie nie ma, dlatego wszystko wydaje si proste. A gdyby byo, film wydaby ci si nudny. Jura milcza. - No? - spyta ylin.

- Moe - przyzna z niechci Jura. - Aleja i tak uwaam, e na ycie trzeba patrze prociej. - Przejdzie ci - obieca ylin. Zamilkli. ylin zmruy oczy, patrzy na lamp. - Jest tchrzostwo, jest bohaterstwo, jest praca - ciekawa i nieciekawa - powiedzia Jura. - Czy trzeba to wszystko plta, bra tchrzostwo za bohaterstwo i na odwrt? - A kto tak plcze, kime jest ten ajdak? - wykrzykn ylin. - Ja tylko oglnie powiedziaem, jak to si dzieje w niektrych ksikach - zamia si Jura. Wezm jakiego typa, bd si nad nim roztkliwia i potem wychodzi, e to pikny paradoks albo posta pena sprzecznoci. A to zwyky typ. Tak jak ten Genja. - Wszyscy jestemy po trochu komi - powiedzia przenikliwie ylin. - Kady z nas jest koniem na swj sposb. To ycie wszystko plcze. Jego Wysoko ycie. To bogosawione ajdactwo. ycie zmusza dumnego Jurkowskiego, by prosi nieustpliwego Bykowa. ycie zmusza Bykowa, eby odmwi swojemu najlepszemu przyjacielowi. Kto z nich jest koniem, to znaczy typem? ycie zmusza ylina, ktry absolutnie zgadza si z elazn lini Bykowa, do stworzenia bajki o gigantycznej fluktuacji - przynajmniej w ten sposb moe wyrazi swj protest przeciw samej nieugitoci tej linii. ylin te jest typem. Wci rozrzewniony, ponadto brak mu staoci przekona. A znamienity spawacz prniowy Borodin? Czy to nie on widzia sens ycia w tym, eby zoy si na odpowiednim otarzu? I kto zachwia nim, nie logik, a tylko wyrazem twarzy? Zdemoralizowany oberysta z Dzikiego Zachodu. Zachwia? - N-no, w pewnym sensie... - I czy ten Borodin nie jest typem? Czy ycie jest proste? Wybra zasad i dalej jazda. Ale zasady dlatego s dobre, e si starzej. Starzej si szybciej ni czowiek, wic czowiekowi zostaj tylko te, ktre podyktowaa sama historia. W naszych czasach historia okrutnie oznajmia Jurkowskim: basta! adne odkrycia nie s warte jednego ludzkiego ycia. Ryzykowa yciem mona tylko w imi ycia. Nie wymylili tego ludzie, lecz podyktowaa historia, ludzie tylko zrobili t histori. Ale tam, gdzie zasada oglna zderza si z zasad osobist - tam koczy si ycie proste i zaczyna zoone. Takie wanie jest ycie. - Tak - powiedzia Jura. - Zapewne. Zamilkli i ylin znowu poczu mczce uczucie rozdwojenia, ktre nie opuszczao go od kilku lat. Jak gdyby za kadym razem, wychodzc w rejs, zostawia na Ziemi jak niezwykle wan spraw. Najwaniejsz dla ludzi, niezwykle wan, waniejsz od caego wszechwiata, waniejsz od najwspanialszych tworw ludzkich rk.

Na Ziemi zostawali ludzie, modzie, dzieci. Zostaway miliony milionw takich Jurikw i ylin czu, e moe im pomc, przynajmniej niektrym z nich. Wszystko jedno gdzie. W szkolnym internacie. W przyzakadowym klubie. W Domu Pionierw. Pomc wej w ycie, pomc odnale siebie, okreli swoje miejsce na wiecie, nauczy chcie od razu wielu rzeczy, nauczy pragn pracy do upadego. Nauczy nie kania si autorytetom, a bada je i porwnywa ich osignicia z yciem. Nauczy aktywnie podchodzi do dowiadczenia ludzi bywaych, bo ycie zmienia si niezwykle szybko. Nauczy pogardy do mieszczaskiej mdroci. Nauczy, e kocha i paka z mioci to nie wstyd. Nauczy, e sceptycyzm i cynizm s tanie, e to duo atwiejsze i nudniej sze ni dziwi si i cieszy yciem. Nauczy wierzy w poruszenia duszy bliniego swego. Nauczy, e lepiej si dwadziecia razy pomyli co do czowieka, ni kadego podejrzewa. Nauczy, e nie chodzi o to, jak na ciebie wpywaj inni, lecz o to, jak ty wpywasz na innych. Nauczy ich, e jeden czowiek nic nie jest wart. - Wania, zagrajmy w szachy - westchn Jura. - Zagrajmy - rzek ylin.

11. Diona. Na czworaka.


Dyrektora obserwatorium na Dionie Jurkowski zna od dawna, jeszcze z czasw jego aspirantury w Instytucie Planetologii. Wadysaw Kimowicz Szersze chodzi wwczas na wykady Jurkowskiego Planety giganty. Jurkowski pamita go i lubi za ywo umysu oraz wyjtkow konsekwencj w deniu do celu. Szersze wyszed prosto na keson powita starego mentora. - Nie spodziewaem si, nie spodziewaem - mwi, prowadzc Jurkowskiego pod okie do swojego gabinetu. Szersze zmieni si. Nie by ju tym zgrabnym, ciemnowosym chopakiem, zawsze opalonym i troch mrukowatym. Teraz Szersze by blady, wyysia, przyty i cigle si umiecha. - Nie spodziewaem si! - powtarza z przyjemnoci. - e te si do nas wybralicie, Wadimirze Siergiejewiczu! I nikt nas nie powiadomi... W gabinecie posadzi Jurkowskiego przy swoim stole, odsun na bok teczk ze stert fotokorekty, a sam siad na taborecie naprzeciwko. Jurkowski rozglda si, yczliwie kiwajc gow. Gabinet by niewielki, ciany goe. Prawdziwe miejsce pracy uczonego na midzyplanetarnej stacji. Sam Wadysaw idealnie pasowa do tego miejsca. Mia na sobie znoszony, ale wyprasowany kombinezon z podwinitymi rkawami, pulchna twarz bya gadko ogolona, a rzadkie posiwiae wosy starannie uczesane. - Postarzelicie si, Wadysawie - rzek Jurkowski z alem. -I... f-figura ju nie ta. Kiedy wygldalicie jak sportsmen. - Sze lat tutaj, niemal bez wyjazdw, Wadimirze Siergiejewiczu - odpar Szersze. Przyciganie jest pidziesit razy mniejsze ni na Planecie, znca si nad sob ekspanderami, jak to robi nasza modzie, nie mam czasu, poza tym serce nie pozwala, no to tyj. Zreszt, adna figura mi niepotrzebna, Wadimirze Siergiejewiczu. onie i tak wszystko jedno, a dla dziewczt si odchudza... I temperament nie ten, i nie wypada... miali si przez chwil. - A wy, Wadimirze Siergiejewiczu, prawie si nie zmienilicie. - Tak - powiedzia Jurkowski. - Wosw ubywa, rozumu przybywa. - Co nowego w instytucie? - spyta Szersze. - Co nowego u Abdula Kadyrowicza? - Abdul ugrzz - odpar Jurkowski. - Czekaj na wasze rezultaty, Wadysawie.

Waciwie caa planetologia Saturna opiera si na was. Rozpiecilicie ich... r-rozpiecilicie. - C - rzek Szersze. - Na nas moecie polega. W nastpnym roku zaczniemy gbinowe badania... Dobrze by byo, gdybycie mi ludzi podrzucili Wadimirze Siergiejewiczu, specjalistw. Dowiadczonych specjalistw. - Specjalici - umiechn si Jurkowski. - Specjalistw wszyscy potrzebuj. Ale to przecie wanie wy macie przygotowywa specjalistw. To wy, wy powinnicie dawa ich instytutom, a nie instytuty wam. A ja syszaem, e pucilicie Millera na Tetyd. Nawet to, co wam dajemy, tracicie. Szersze pokrci gow. - Drogi Wadimirze Siergiejewiczu - owiadczy -ja mam pracowa, a nie przygotowywa specjalistw. Rzeczywicie, Miller. Nie powiem, porzdny atmosfernik, dwadziecia niezych prac. Ale na Dionie trzeba realizowa program, a nie nadskakiwa Millerom. I takich jak on niech instytut trzyma u siebie. Nam tutaj potrzebna jest zdyscyplinowana modzie... Kto tam siedzi w dziale koordynacji? Cigle Barkan? - Tak - powiedzia Jurkowski. - Wanie wida. - No, no, Barkan to porzdny pracownik. Ale teraz otwarto pi nowych obserwatoriw w przestrzeni. I wszyscy potrzebuj ludzi. - Towarzysze! - wykrzykn Szersze. - Trzeba umie planowa! Obserwatoriw naotwierali, a specjalistw nie przybywa! Przecie tak nie mona! - Dobrze-przyzna rozbawiony Jurkowski. -Waszego... n-niezadowolenia, nie omieszkam przekaza Barkanowi. Wanie, Wadysawie, szykujcie wasze pretensje i skargi. W sprawie ludzi, sprztu. Korzystajcie z okazji, macie przed sob przedstawiciela wadzy, zdolnego decydowa i kara, wyszej wadzy, Wadysawie - Szersze w zdumieniu unis brwi. - Rozmawiacie z generalnym inspektorem MZKK. Szersze drgn. - Wic to tak! - powiedzia powoli. - Tego si nie spodziewaem! - umiechn si. - A ja dure zachodz w gow, jak to si stao, e szef wiatowej planetologii, tak nagle, bez uprzedzenia... Ciekawe, w wyniku jakich oszczerstw nasza malutka Diona dostpia zaszczytu generalnej wizyty? Znowu si rozemiali. - Posuchajcie, Wadysawie - rzek Jurkowski. - Jestemy zadowoleni z pracy waszego obserwatorium i o tym wiecie. Jestem z was bardzo zadowolony. Dobrze... ppracujecie. I wcale nie miatem zamiaru niepokoi was w moim... o-oficjalnym charakterze. Ale chodzi o ludzi. Niejakie, powiedziabym, zrozumiae zdumienie budzi fakt, e u was... W

u-ubiegym roku zakoczono u was dwadziecia prac. Dobrych prac. Niektre znamienite. Na przykad... t-ta o okreleniu gbokoci ezosferycznych warstw po konfiguracji cienia piercieni. To dobre prace. Ale nie ma wrd nich ani jednej samodzielnej. Szersze i Szatrowa... Szersze i Awerin... Powstaje pytanie: czemu nie po prostu Awerin i Szatrowa? Czemu nie po prostu Swirski? Mona odnie wraenie, e prowadzicie swoj modzie na pasku. Zgadzam si, e najwaniejszy jest rezultat, zwycizcw si nie sdzi... a-ale przy caym waszym obcieniu, nie macie prawa zapomina, e przygotowujecie specjalistw, ktrzy prdzej czy pniej bd musieli zacz samodzieln prac. I uczy nastpnych. Co wy na to? - Suszne pytanie, Wadimirze Siergiejewiczu - rzek Szersze po chwili milczenia. Ale jak na nie odpowiedzie - nie mam pojcia. Wiem, e wyglda to podejrzanie. Powiedziabym, ohydnie. Kilka razy prbowaem odmwi wspautorstwa, eby po prostu zachowa twarz. I wyobracie sobie, nie pozwalaj mi. Ale ja ich rozumiem! Na przykad Tola Krawiec. - Poklepa doni po fotokorekcie. - Wspaniay obserwator. Mistrz pomiarw precyzyjnych. Doskonay inynier. Ale... - Rozoy rce. - Czy ma za mao dowiadczenia, czy co... Ogromny, niebywale interesujcy materia obserwacyjny i praktycznie absolutna niezdolno przeprowadzenia wykwalifikowanej analizy rezultatw. Rozumiecie, Wadimirze Siergiejewiczu, przecie jestem uczonym, boli mnie sama myl, e mona byo zmarnowa taki materia, publikujc go w stanie surowym, eby wnioski wyciga Abdul Kadyrowicz... A dlaczego, z jakiej niby racji? Nie wytrzymuj, siadam, zaczynam interpretowa sam. A chopak ma ambicj. W ten sposb mamy Szersze i Krawiec. - Taak - powiedzia Jurkowski. - Zdarza si. Ale wy si nie denerwujcie, nikt niczego strasznego nie podejrzewa... Przecie was znamy. Tak. Anatolij Krawiec. Wydaje si, e go sobie... p-przypominam. Taki potny. Bardzo uprzejmy. Tak, tak, przypominam sobie. Pamitam, by z niego bardzo pilny student. Ale mylaem, e on jest na Ziemi, w Abastumani... t-tak. Opowiedzcie mi, prosz, o waszych pracownikach. Ju ich wszystkich zapomniaem. - C - rzek Szersze. - To nie bdzie trudne. Jest nas tu omiu ludzi na caej Dionie. Ditza i Oleniew pomijam, to inynierowie, kontrolerzy. Zdolni, kompetentni, ani jednej awarii w cigu trzech lat. O mnie te nie bdziemy mwi, w sumie zostanie nam picioro, waciwie samych astronomw. Awerin, astrofizyk. Bardzo obiecujcy, cenny robotnik, ale na razie zbytnio si rozprasza. Osobicie nigdy mi si to w ludziach nie podobao. Dlatego wanie nie dogadalimy si z Millerem. Tak. Witalij Swirski. Te astrofizyk. - Pozwlcie - przerwa mu Jurkowski, rozjaniony. - Awerin i Swirski! Jake... co to

byli za przyjaciele! Pamitam, byem w kiepskim nastroju i ciem na egzaminie Awerina. Swirski odmwi zdawania u mnie. Bardzo dobrze pamitam ten wzruszajcy bunt... To bya przyja! - Teraz troch si od siebie odsunli - stwierdzi ze smutkiem Szersze. - A co si... s-stao? - Dziewczyna - odpar gniewnie Szersze. - Obaj zakochali si po uszy w Zinie Szatrowej... - Pamitam! - Wykrzykn Jurkowski. - Malutka, wesoa, oczy niebieskie, jak... nniezapominajki. Wszyscy j adorowali, a ona tylko z nich artowaa. Taka z niej bya artownisia. - Teraz si zmienia - powiedzia Szersze. - Zapltaem si w tych sercowych sprawach. Tak, Wadimirze Siergiejewiczu, w tej kwestii zawsze wystpowaem i bd wystpowa przeciwko wam. Odlege bazy to nie miejsce dla modych dziewczt. - Zostawmy to, Wadysawie. - Jurkowski spospnia. - Ale nie w tym rzecz. Ja te duo si spodziewaem po tej parze. Awerin i Swirski... A oni zadali rnych tematw. Teraz ich stary temat opracowujemy ja i Awerin, a Swirski pracuje oddzielnie. Wanie, Swirski. Spokojny, opanowany, moe nieco zbyt flegmatyczny. Chc postawi go na moim miejscu, gdy pjd na urlop. Jeszcze nie do koca samodzielny, trzeba mu pomaga. O Toli Krawcu wam opowiadaem. Zina Szatrowa... - Szersze zamilk i podrapa si po karku. - Dziewczyna! - wykrzykn. - Mdra, zna si na swojej robocie, ale... taka dziewczyska. Emocje. Zreszt, nie zgaszam pretensji do jej pracy. Na swj chleb na Dionie zarabia. I wreszcie, Bazanow. Szersze zamilk i zamyli si. Jurkowski zerkn na fotokorekt, po czym nie wytrzyma, zsun wieko zacisku, zasaniajce kart tytuow. Szersze i Krawiec przeczyta. - Pyowa skadowa pasw Saturna. Westchn i przenis wzrok na Szerszenia. - No wic? - spyta. - Co z tym... B-Bazanowem? - Bazanow to doskonay pracownik - powiedzia zdecydowanie Szersze. - Troch niepokorny, ale jasny, wiey umys. Tylko ciko z nim wsppracowa. - Bazanow... nie pamitam. Czym si zajmuje? - Atmosfer. Problem polega na rym, e straszny z niego skrupulant. Praca gotowa, jeszcze Miller mu pomaga, pora publikowa - a on nie! Cigle z czego niezadowolony, co mu si wydaje nieuzasadnione... S tacy samokrytyczni ludzie. Samokrytyczni i uparci. Od dawna korzystamy z jego rezultatw, a powoa si na niego nie moemy, gupia sytuacja... Ale szczerze mwic, nie bardzo si tym przejmuj. Poza tym, on jest taki uparty i draliwy.

- Tak - przyzna Jurkowski - taki by z niego... b-bardzo samodzielny student. Tak... bardzo. - Jakby niechccy sign po fotokorekt i niby w roztargnieniu zacz kartkowa. Tak... i-interesujce. A tej pracy jeszcze nie widziaem. - To moja ostatnia - umiechn si Szersze. - Korekt zapewne sam zawioz na Ziemi, jadc na urlop. Paradoksalne rezultaty, Wadimirze Siergiejewiczu. Fascynujce. Spjrzcie tylko... Szersze obszed st i pochyli si nad Jurkowskim. Do drzwi kto zastuka. - Przepraszam, Wadimirze Siergiejewiczu - powiedzia Szersze i wyprostowa si. Przez niski owalny luk wszed zgity wp kocisty blady chopak. Jurkowski pozna go - to by Pietia Bazanow, dobroduszny, bardzo sprawiedliwy, mdry i serdeczny. Jurkowski ju zacz si do niego yczliwie umiecha, ale Bazanow tylko chodno skin gow, po czym podszed do stou i pooy teczk przed Szerszeniem. - Oto wyliczenia - powiedzia. - Wspczynniki absorpcji. - C to, Piotrze... n-nawet przywita si ze mn nie chcecie? -rzek Jurkowski spokojnie. Bazanow powoli zwrci do niego swoj chud twarz i popatrzy na niego, mruc oczy. - Przepraszam, Wadimirze Siergiejewiczu-powiedzia. - Dzie dobry. Obawiam si, e troch si zapomniaem. - Obawiam si, e rzeczywicie troch si zapomnielicie, Bazanow - odezwa si pgosem Szersze. Bazanow wzruszy ramionami i wyszed, zatrzaskujc za sob luk. Jurkowski wyprostowa si gwatownie i wyrzucio go zza stou. Szersze schwyci go za rk. - U nas magnetyczne podkowy trzyma si na pododze, towarzyszu generalny inspektorze - powiedzia z umiechem. - To nie Tachmasib. Jurkowski patrzy na zamknity luk. Czy to naprawd Bazanow, pomyla ze zdumieniem. Szersze spowania. - Nie dziwcie si zachowaniu Bazanowa - powiedzia. - Pokciem si z nim troch. On uwaa, e obliczanie jest poniej jego godnoci i ju drug dob terroryzuje cae obserwatorium. Jurkowski cign brwi, prbujc co sobie przypomnie. Po czym machn rk. - Nie mwmy o tym - powiedzia. - Dajcie, Wadysawie, swoje paradoksy. Cienka lina windy bya przecignita od reaktywnego piercienia Tachmasiba przez

kamieniste ruiny do cylindrycznej wiey. Jura powoli, ostronie szed wzdu liny, z zadowoleniem czujc, e okres przygotowawczy w warunkach niewakoci nie min bez ladu. Jakie pidziesit metrw przed nim poyskiwa w tym wietle Saturna skafander Michaia Antonowicza. Ogromny ty sierp Saturna wyziera mu zza ramienia. Przed nimi nad bliskim horyzontem pon zielonkawy, wyszczerbiony ksiyc - Tytan, najwikszy satelita Saturna i najwikszy satelita w Ukadzie Sonecznym. Jura obejrza si na Saturna. Piercieni z Diony nie byo wida. Zobaczy tylko cienki srebrzysty promie, przecinajcy sierp na p. Nie owietlona cz tarczy Saturna migotaa zieleni. Gdzie z tyu poruszaa si teraz Rhea. Michai Antonowicz poczeka na Jur i razem przecisnli si przez niskie pokrge drzwi. Obserwatorium miecio si pod ziemi, na powierzchni byy tylko wiee interferometrw i paraboloidy anten, przypominajce ogromne talerze. W kesonie, wychodzc ze skafandra, Michai Antonowicz powiedzia: - Pjd, Jurik, do biblioteki, a ty si tu pokr, popatrz, pracownicy tu modzi, szybko si z nimi zaznajomisz... A za dwie godziny si spotkamy... Albo wrcisz prosto na statek... Poklepa Jur po ramieniu i grzmocc magnetycznymi podkowami poszed korytarzem w lewo. Jura skierowa si na prawo. Korytarz by okrgy, obity matowym plastikiem. Pod nogami lea niezbyt szeroki stalowy chodnik, pokiereszowany podkowami. Wzdu korytarza cigny si rury, w ktrych co chlupotao i bulgotao. Pachniao sosnowym lasem i nagrzanym metalem. Jura min otwarty luk. W rodku nie byo nikogo, migotay jedynie kolorowe wiateka na pulpitach. Jak cicho, pomyla Jura. Nikogo nie wida i nie sycha. Skrci w poprzeczny korytarz i usysza muzyk. Kto gdzie gra na gitarze smtn melodi. Czyby i na Rhei tak byo? - pomyla nagle. Lubi, eby wok byo gwarno, eby wszyscy byli razem, miali si, artowali i piewali. Zrobio mu si smutno. Potem pomyla, e pewnie wszyscy teraz pracuj. Ale to mu nie pomogo. Nie mg pozby si wraenia, e ludzie musz si nudzi w tych okrgych pustych korytarzach - tutaj i na innych dalekich planetach. To pewnie przez t gitar. Nagle nad samym uchem usysza wyranie czyj gos: To ci zupenie nie powinno obchodzi! Rozumiesz? Zupenie! Jura zatrzyma si. Korytarz by pusty. Drugi gos, mikki i przepraszajcy powiedzia: Nie miaem nic zego na myli, Witalij. To rzeczywicie nie jest potrzebne ani tobie, ani jej, ani Wadysawowi Kimowiczowi. Nikomu to niepotrzebne. Chciaem tylko powiedzie... Zy gos przerwa: Ju to syszaem, ju mi to obrzydo! Odczepcie si ode mnie z waszym Awerinem, nie wtrcajcie si do moich spraw! Prosz tylko

o jedno: pozwlcie mi odpracowa moje trzy lata i niech was pochon najgbsze tartary... Po lewej stronie Jury otworzy si luk i na korytarz wyskoczy biaowosy chopak, mniej wicej dwudziestopicioletni. Czupryn mia rozczochran, twarz czerwon i wykrzywion. Z przyjemnoci trzasn lukiem i zatrzyma si przed Jur. Przez chwil przygldali si sobie. - Kim jestecie? - spyta jasnowosy. - Ja... - powiedzia Jura. - Jestem z Tachmasiba. - A - rzek ze wstrtem jasnowosy. - Jeszcze jeden pupilek! Omin Jur i szybko poszed korytarzem, co chwila podlatujc pod sufit i mamroczc: Niech was tartary pochon!... Niech was wszystkich tartary pochon... Jura rzuci chodno: - Co, przytuklicie sobie palec? Jasnowosy nie odwrci si. No, no, pomyla Jura. Wcale tu nie tak nudno... Odwrci si do luku i zobaczy, e przed nim stoi jeszcze jeden czowiek, pewnie ten, ktry mwi przepraszajcym tonem. Przysadzisty, barczysty i ubrany nie bez elegancji. Mia adn fryzur i rumian smutn twarz. - Wy z Tachmasiba? - zagadn cicho i serdecznie skin gow. - Tak. - Z Wadimirem Siergiejewiczem Jurkowskim? Dzie dobry. -Czowiek wycign rk. - Nazywam si Krawiec, Anatolij. Bdziecie u nas pracowa? - Nie - powiedzia Jura. - Jestem tu przejazdem. - Ach, przejazdem? - spyta Krawiec, wci trzymajc do Jury. Jego rka bya sucha i chodna. - Jurij Borodin - przedstawi si Jura. - Bardzo mi przyjemnie - rzek Krawiec i puci rk Jury. -Wic przejazdem. Powiedzcie mi, Jura, czy Wadimir Siergiejewicz rzeczywicie przyjecha do nas na inspekcj? - Nie wiem - powiedzia Jura. Rumiana twarz Anatolija Krawca posmutniaa. - No, oczywicie, skd mielibycie wiedzie... Rozumiecie, u nas zacza kry ta dziwna pogoska... Dawno znacie Wadimira Siergiejewicza? - Miesic - odpar niechtnie Jura. Krawiec mu si nie podoba. Moe dlatego, e rozmawia z jasnowosym takim przepraszajcym tonem. Albo dlatego, e przez cay czas zadawa pytania. - A ja znam go duej - powiedzia Krawiec. - Uczyem si u niego. - Nagle si

spostrzeg. - Ale dlaczego my tu stoimy? Wejdcie! Jura wszed do luku. To byo widocznie laboratorium obliczeniowe. Wzdu cian cigny si przezroczyste stelae elektronicznej maszyny. Porodku sta matowobiay pulpit i wielki st zawalony papierami i schematami. Stao na nim kilka niewielkich maszyn elektronicznych do rcznych oblicze. - To nasz mzg - wyjani Krawiec. - Siadajcie. Jura sta. Milczenie przecigao si. - Na Tachmasibie te jest taka maszyna - oznajmi Jura. - Teraz wszyscy prowadz obserwacje - rzek Krawiec. - Dlatego nikogo nie ma. Prowadzimy wiele obserwacji, bardzo duo pracujemy. Czas mknie jak strzaa. Czasem z powodu pracy dochodzi do sporw i zadranie... - machn rk ze miechem. -Nasi astrofizycy zupenie si pokcili. Kady z nich ma swoj ide i kady uwaa tego drugiego za idiot. Rozmawiaj przeze mnie i obrywam od obydwu. Krawiec zamilk i popatrzy wyczekujco na Jur. - C - stwierdzi Jura, patrzc w bok. - Zdarza si. Pewnie, pomyla, nikt nie ma ochoty wyrzuca mieci. - Mao nas tutaj - rzuci Krawiec. - I wszyscy jestemy bardzo zajci. Nasz dyrektor, Wadysaw Kimowicz, to bardzo dobry czowiek, ale te zajty. Wic na pierwszy rzut oka moe si wyda, e tu u nas nudno. A tak naprawd przez okrg dob kady siedzi nad swoj prac. Znowu popatrzy wyczekujco na Jur. Jura odezwa si uprzejmie: - No jasne, czym innym mona si zajmowa w kosmosie. Kosmos jest przecie po to, eby pracowa. Chocia tu u was rzeczywicie troch pusto. Tylko gitara gdzie gra. - Aa - umiechn si Krawiec. - To nasz Ditz zagbi si w rozmylaniach. Luk otworzy si, do laboratorium wesza niewysoka dziewczyna z wielk stert papierw. Ramieniem zamkna luk i popatrzya na Jur. Chyba si przed chwil obudzia, bo oczy miaa lekko podpuchnite. - Dzie dobry - powita j Jura. Dziewczyna bezdwicznie poruszya wargami i cichutko podesza do stou. - To Zina Szatrowa - odezwa si Krawiec. - A to, Zinoczka, Jurij Borodin, przyby razem z Wadimirem Siergiejewiczem Jurkowskim. Dziewczyna skina gow, nie podnoszc oczu. Jura zastanawia si, czy wszystkich przybyych na Tachmasibie z Jurkowskim pracownicy obserwatorium traktuj tak dziwnie. Spojrza na Krawca. Krawiec patrzy na Zin, ktra w milczeniu przekadaa kartki. Gdy przysuna do siebie elektroniczn maszyn i zacza stuka w klawisze, Krawiec odwrci

si do Jury i powiedzia: - No co, Jura, chcecie... Przerwa mu delikatny trel wezwania radiofonu. Krawiec przeprosi i pospiesznie wycign z kieszeni radiofon. - Anatolij? - spyta gboki gos. - Tak, to ja, Wadysawie Kimowiczu. - Anatolij, odwied Bazanowa. Jest w bibliotece. Krawiec zerkn na Jur. - U mnie... - zacz. Gos w radiofonie nagle si oddali. - Dzie dobry, Wadimirze Siergiejewiczu... Tak, tak schematy przygotowane... Poczenie zostao przerwane, day si sysze krtkie sygnay. Krawiec wsun radiofon do kieszeni i niezdecydowanie patrzy na Zin i Jur. - Bd musia pj - powiedzia. - Dyrektor prosi, ebym pomg naszemu specjalicie od atmosfery... Zina, bd tak mia, poka naszemu gociowi obserwatorium. We pod uwag, e to dobry przyjaciel Wadimira Siergiejewicza. Trzeba przyj go jak najlepiej. Zina nie odzywaa si sowem, jakby nie syszaa sw Krawca. Pochylia si nad maszyn. Krawiec umiechn si smutnie do Jury, unis brwi, lekko rozoy rce i wyszed. Jura podszed do pulpitu i ukradkiem popatrzy na dziewczyn. Miaa mi i jakby znuon twarz. Co to wszystko znaczy: Wadimir Siergiejewicz rzeczywicie przyjecha tu na inspekcj? We pod uwag, e to dobry przyjaciel Wadimira Siergiejewicza. Niech was tartary pochon! Jura czu, e to wszystko oznacza co niedobrego i odczuwa siln potrzeb wczenia si do wydarze. Po prostu nie mg odej i zostawi tego wszystkiego tak, jak byo. Znowu popatrzy na Zin. Dziewczyna pilnie pracowaa. Jura jeszcze nigdy nie widzia, eby taka mia dziewczyna bya rwnie smutna i milczca. Kto j musia skrzywdzi, pomyla nagle. Jasne jak Soce, e kto j skrzywdzi. Jeli na twoich oczach skrzywdzono czowieka, ty te jeste winien, przypomniao mu si machinalnie. No dobra... - Co to? - spyta gono Jura i wskaza palcem pierwsz z brzegu migajc lampk. Zina drgna i podniosa gow. - To? - Po raz pierwszy podniosa na niego oczy. Miaa intensywnie niebieskie, ogromne oczy. - Tak, wanie to - powiedzia odwanie Jura. Zina nie odrywaa od niego wzroku. - Powiedzcie mi - zacza - bdziecie u nas pracowa? - Nie - rzek Jura i podszed do stou. - Nie bd u was pracowa. Jestem tu przejazdem. Nie jestem adnym przyjacielem Wadimira Siergiejewicza, ledwie si znamy. I

nie jestem adnym pupilkiem, tylko spawaczem prniowym. Przesuna doni po twarzy. - Chwileczk - wyszeptaa. - Spawaczem? Dlaczego spawaczem? - A dlaczego nie? - spyta Jura. Czu, e w jaki niezrozumiay dla niego sposb jego zawd ma teraz ogromne znaczenie i e dla tej dziewczyny to dobrze, e on jest wanie spawaczem, a nie kim innym. Jeszcze nigdy Jura nie cieszy si tak, e jest spawaczem. - Przepraszam - tumaczya si dziewczyna. - Pomyliam was z kim. - Z kim? - Nie wiem. Mylaam... Nie wiem. To niewane. Jura obszed st dookoa i zatrzyma si obok niej. - Opowiadajcie - zada. - Co? - Wszystko. Wszystko, co si tu dzieje. Nagle Jura zobaczy, e na byszczc wypolerowan powierzchni stou kapi mae kropelki. Poczu, e zaczyna go dawi w gardle. - No nie - powiedzia gniewnie. Zina potrzsna gow. Jura przestraszony obejrza si na luk i rzek gronie: - Przestacie becze! Co za wstyd! Podniosa gow. Miaa aosn, mokr twarz, a oczy jeszcze bardziej podpuchnite. - Gdyby... was... tak - wykrztusia. Jura wycign chusteczk i pooy na jej mokrej doni. Zacza ociera policzki. - Kto was skrzywdzi? - spyta cicho Jura. - Krawiec? Zaraz pjd i mord mu obij, chcecie? Zoya chusteczk i sprbowaa si umiechn. - Powiedzcie, naprawd jestecie spawaczem prniowym? -spytaa. - Tak. Tylko prosz, nie paczcie ju. Pierwszy raz widz czowieka, ktry pacze na widok spawacza. - Czy to prawda, e Jurkowski przywiz do obserwatorium swojego protegowanego? - Jakiego protegowanego? - zdumia si Jura. - U nas mwili, e Jurkowski chce posadzi na Dionie swojego pupila, astrofizyka... - Co za brednie! - zdumia si Jura. - Na pokadzie jest tylko Jurkowski, zaoga i ja. adnych astrofizykw. - Naprawd? - Naprawd, naprawd! I w ogle - Jurkowski i pupile! Co za pomys! Kto wam to

powiedzia? Krawiec? - Pokrci gow. -Dobrze. - Jura wymaca nog taboret i usiad. Opowiadajcie. Wszystko opowiadajcie. Kto was skrzywdzi? - Nikt - szepna cicho. - Po prostu jestem zym pracownikiem. W dodatku obdarzonym chwiejn psychik. - Umiechna si niewesoo. - Nasz dyrektor w ogle jest przeciwny kobietom w obserwatorium. Dobrze, e nie odesa mnie od razu. Chyba bym si ze wstydu spalia. Na Ziemi musiaabym zmieni specjalizacj, a wcale nie mam ochoty. Tutaj wprawdzie i tak nic mi nie wychodzi, ale za to jestem w obserwatorium, u wielkiego uczonego. Kocham to wszystko. - Gorczkowo przekna lin. - I mylaam, e mam powoanie... - Pierwszy raz sysz - sykn przez zby Jura - eby czowiek kocha swoj prac i eby mu nic nie wychodzio. Wzruszya ramionami. - Przecie kochacie to, co robicie? -Tak... - I nic wam nie wychodzi? - Nie mam talentu - powiedziaa. - Jak to moliwe? - Nie wiem. Jura przygryz wargi i zamyli si. - Posuchajcie - powiedzia. - Posuchajcie, Zina, a jak inni? - Kto? - Inni w obserwatorium... Zina westchna. - Wszyscy si bardzo zmienili. Bazanow wszystkich nienawidzi, a tych dwch gupkw wyobrazio sobie nie wiadomo co, pokcili si i teraz ani ze mn, ani ze sob nie rozmawiaj... - A Krawiec? - Krawiec to sugus - owiadczya obojtnie. - Jego to nie obchodzi. - Nagle popatrzya na Jur stropiona. - Tylko nie mwcie tego nikomu. Wtedy ju zupenie nie bd miaa ycia. Zaczn si rne uwagi, pretensje, rozwaania o istocie kobiecej natury... Jura patrzy na ni zwonymi oczami. - Jak to? - powiedzia. -1 nikt o tym nie wie? - A kogo to interesuje? - Umiechna si aonie. - Przecie to najlepsze z dalekich obserwatoriw... Luk otworzy si na ocie. Ten sam jasnowosy chopak wsun si po pas do pokoju, utkwi wzrok w Jurze, nieprzyjemnie zmarszczy nos, spojrza na Zin, potem znowu na Jur. Zina wstaa.

- Poznajcie si - powiedziaa drcym gosem. - To Swirski, Witalij Swirski, astrofizyk. A to Jurij Borodin... - Przekazujesz prac? - spyta nieprzyjemnym tonem Swirski. - To nie przeszkadzam. Zacz zamyka luk, ale Jura podnis rk. - Jedn chwileczk - powiedzia. - Nawet nie jedn - wyszczerzy si uprzejmie Swirski. - Ale innym razem. Teraz nie chciabym zakca waszego tete-a-tete, kolego. Zina jkna i zasonia twarz doni. - Nie jestem dla ciebie koleg, durniu - powiedzia cicho Jura i podszed do Swirskiego. Swirski patrzy na niego wciekle. - I porozmawiamy teraz, jasne? Ale najpierw przeprosisz dziewczyn, bydlaku. Jura by pi metrw od luku, gdy Swirski wysun szczk i ruszy w jego stron przez pokj. Bykow chodzi po mesie z rkami zaoonymi za plecy i opuszczon gow. ylin sta oparty o drzwi. Jurkowski zczy palce i siedzia przy stole. Zdenerwowany Michai Antonowicz opowiada namitnie, przyciskajc do lewej strony piersi krtk rk. - Uwierz mi, Woodieka, nigdy w yciu nie wysuchaem tylu nieprzyjemnych rzeczy o ludziach. Wszyscy s wstrtni, gupi, jeden Bazanow dobry. Szersze to, uwaacie, tyran i dyktator, wszystkich wykoczy, bezczelnie narzuca swoj wol. Wszyscy si go boj. By jeden miay czowiek na Dionie, Miller, to i jego, uwaacie, Szersze wygryz. Nie, nie, Bazanow nie neguje naukowych zasug Szerszenia, on, uwaacie, nawet jest pod wraeniem, i to prawda, e sawa obserwatorium jest zasug wanie Szerszenia, ale za to, uwaacie, wewntrz panuje upadek moralny. Szersze ma swojego prowokatora i informatora, niejakiego pozbawionego talentu Krawca. Ten Krawiec, uwaacie, wszdzie podsuchuje, nastpnie donosi, a potem wedug wytycznych dyrektora rozprzestrzenia plotki i wszystkich ze sob skca. Gdy rozmawialimy, ten nieszczsny Krawiec przyszed do biblioteki po jak ksik. A tu jak Bazanow na niego nie wrzanie: Poszed won! - drze si. Biedny Krawiec, taki miy, sympatyczny chopak, nawet nie zdy si przedstawi. Poczerwienia i wyszed, nawet ksiki nie wzi. Oczywicie nie mogem tego wytrzyma i zdrowo objechaem Bazanowa. Powiedziaem mu wprost: No jake wy tak, Pietia? Jak tak mona? Michai Antonowicz apa oddech, ocierajc twarz chusteczk. - No i tak - cign. - Bazanow, uwaacie, jest niezwykle czysty moralnie. Nie moe znie, eby kto kogo adorowa. Tutaj jest taka moda pracownica, Zina, astrofizyk, to on do

niej przyklei od razu dwch kawalerw, i jeszcze sobie wyduma, e oni si przez ni pokcili. Dziewczyna, uwaacie, robi awanse i jednemu, i drugiemu, a ci jak koguciki... Zreszt, zauwa Woodieka, e on sam doda, e to tylko plotki, ale fakt pozostaje faktem caa trjka skcona ze sob. Mao tego, e Bazanow kci si ze wszystkimi astronomami, to jeszcze wcign w te swary inynierw kontrolerw. Wszystkich uwaa za kretynw, mazgajw, pracowa nikt nie umie, sami ignoranci... Wosy mi dba stany, gdy tego suchaem! Wyobra sobie tylko, Woodieka... Czy ty wiesz, kogo on uwaa za sprawc tych wszystkich bied? Michai Antonowicz zrobi efektown pauz. Bykow stan i popatrzy na niego. Jurkowski zmruy oczy. Wida byo jak silnie drgaj mu zuch wy. - Ciebie! - powiedzia Michai Antonowicz, gos mu si zaama. - Uszom nie wierzyem! Generalny inspektor MZKK wycisza te wszystkie skandale, wozi po obserwatoriach jakich swoich tajemniczych pupilw, zaatwia im tam stanowiska, a prostych pracownikw pod byle pretekstem zwalnia i odsya na Ziemi. Wszdzie pozasadza swoich podopiecznych, tak jak tego Szerszenia! Tego ju nie wytrzymaem. Powiedziaem mu: Przepraszam kochany, ale licz si ze sowami. Michai Antonowicz znowu westchn gboko, po czym zamilk. Bykow zacz chodzi po mesie. - Tak - rzek. - Czym si skoczya wasza rozmowa? Michai Antonowicz odpar dumnie: - Nie mogem go duej sucha. Nie mogem sucha jak ciebie, Woodieka, i kolektyw najlepszego obserwatorium obrzuca si botem. Wstaem, poegnaem si zgryliwie i wyszedem. Mam nadziej, e zrobio mu si wstyd. Jurkowski siedzia wpatrzony w st. Bykow powiedzia z umieszkiem. - Dobrze tu u ciebie yj w bazach, generalny inspektorze. W przyjani. - Na twoim miejscu, Woodieka, podjbym odpowiednie kroki - zatroska si Michai Antonowicz. - Bazanowa trzeba odesa na Ziemi bez prawa pracy na pozaziemskich stacjach. Tacy ludzie s niebezpieczni, Woodieka, sam wiesz... - Dobrze. Dzikuj, Michai. Podejm pewne rodki - powiedzia Jurkowski, nie podnoszc oczu. - Moe po prostu jest zmczony? - powiedzia cicho ylin. - Czy to co zmienia? - spyta Bykow. - Tak - odpowiedzia mu Jurkowski i ciko westchn. - Baza -nowa trzeba bdzie zabra.

W korytarzu day si sysze pospieszne kroki cikich magnetycznych podkw. - Jura wraca - rzek ylin. - C, zjedzmy obiad - zaproponowa Bykow. - Jesz z nami, Wadimir? - Nie. Bd na obiedzie u Szerszenia. Musz z nim jeszcze sporo rzeczy omwi. ylin sta przy wejciu na mostek kapitaski i pierwszy zobaczy Jur. Wytrzeszczy oczy i podnis brwi. Wtedy w stron wchodzcego odwrcili si pozostali. - Co to znaczy, staysto? - spyta Bykow. - Co z tob, Jurik? - wykrzykn Michai Antonowicz. Jura wyglda okropnie. Lewe oko otoczone czerwono-niebieskim siniakiem. Nos zdeformowany, wargi spuchnite i poczerniae. Lewa rka zwisaa, palce prawej oblepione byy plastrami. Na przedzie kurtki wida byo zmyte w popiechu ciemne palmy. - Biem si - odpar pospnie Jura. - Z kim si bilicie, staysto? - Ze Swirskim. - Kto to? - Mody astrofizyk w obserwatorium - wyjani niespiesznie Jurkowski. - Dlaczego si bilicie, kadecie? - Obrazi dziewczyn - owiadczy Jura, patrzc ylinowi prosto w oczy. - Zadaem, eby przeprosi. - No? - No i pobilimy si. ylin ledwie zauwaalnie skin z aprobat. Jurkowski wsta, przeszed si po mesie i zatrzyma przed Jur, gboko wsuwajc rce w kieszenie szlafroka. - Rozumiem, kadecie - powiedzia chodno - e urzdzilicie w obserwatorium ohydn burd. - Nie - odpar Jura. - Pobilicie pracownika obserwatorium. - Tak - przyzna Jura. - Ale nie mogem inaczej. Musiaem go zmusi, eby przeprosi. - Zmusie? - spyta szybko ylin. Jura waha si przez chwil, po czym udzieli wymijajcej odpowiedzi. - Generalnie tak. Potem. - Do diaba, co to ma do rzeczy, Iwan! - zawoa rozdraniony Jurkowski. - Przepraszam, Wadimirze Siergiejewiczu - mrukn pokornie ylin. Jurkowski znowu zwrci si do Jury.

- Jakby na to patrze - burda. Tak to przynajmniej wyglda -stwierdzi. - Posuchajcie, kadecie, chtnie wierz, e kieroway wami najszlachetniejsze pobudki, ale bdziecie musieli przeprosi. - Kogo? - spyta natychmiast Jura. - Po pierwsze, oczywicie Swirskiego. - A po drugie? - Po drugie musicie przeprosi dyrektora obserwatorium. - Nie - sprzeciwi si Jura. - Bdziecie musieli. -Nie. - Co znaczy - nie? Urzdzilicie bjk w jego obserwatorium. To wstrtne. I odmawiacie przeprosin? - Nie bd przeprasza ajdaka - powiedzia pewnym gosem Jura. - Milcze, staysto! - wrzasn Bykow. Zapada cisza. Michai Antonowicz wzdycha ze smutkiem i kiwa gow. Jurkowski popatrzy zdumiony na Jur. ylin nagle odbi si od ciany, podszed do Jury i pooy mu rk na ramieniu. - Wybaczcie, Aleksieju Pietrowiczu - powiedzia. - Wydaje mi si, e trzeba pozwoli Borodinowi opowiedzie wszystko po kolei. - A kto mu broni? - rzek gniewnie Bykow. Wida byo, e jest bardzo niezadowolony z tej caej sytuacji. - Opowiadaj, Jura - zachca ylin. - Co tu opowiada? - zacz po cichu Jura. Po czym krzykn: -To trzeba byo widzie! I sysze! Tych idiotw trzeba natychmiast ratowa! Obserwatorium, obserwatorium! To melina! Tutaj ludzie pacz, rozumiecie? Pacz! - Spokojnie, kadecie - strofowa Jurkowski. - Nie mog spokojnie! Mwicie, przeprosi... Nie bd przeprasza inkwizytora! obuza, ktry napuszcza dwch gupkw na siebie i na dziewczyn! Gdzie macie oczy, generalny inspektorze? T instytucj trzeba ewakuowa na Ziemi, bo niedugo zaczn biega na czworaka i gry! - Uspokj si i opowiedz wszystko po kolei - powiedzia ylin. Jura opowiedzia. Jak spotka si z Zin Szatrow i jak ona pakaa. Jak zacz od Swirskiego, ktry tak zdzicza, e wierzy w kad bzdur o ukochanej dziewczynie. Jak zmusi Awerina, eby pogada ze Swirskim od serca i jak si wyjanio, e Swirski nigdy nie nazywa Awerina beztalenciem i wazeliniarzem i e Awerin nawet nie podejrzewa, e

niejednokrotnie wyprowadzano go noc z pokoju Ziny. Jak odebrali Ditzowi gitar i dowiedzieli si, e on nigdy nie rozpuszcza plotek o Bazanowie i Tani Oleninej... I jak od razu okazao si, e to wszystko sprawki Krawca i e Szersze musi o nich wiedzie... e to on jest najwikszym ajdakiem... - Przysali mnie do was, Wadimirze Siergiejewiczu, ebycie co zrobili. I ju lepiej co zrbcie, bo inaczej oni zrobi... S gotowi na wszystko. Jurkowski siedzia w fotelu przy stole, a jego twarz bya tak stara i aosna, e Jura zamilk i stropiony obejrza si na ylina. Ale ylin znowu ledwie zauwaalnie skin. - Za te sowa te odpowiecie - wycedzi przez zby Szersze. - Milcz! - krzykn malutki, smagy Awerin siedzcy obok Jury. - Nie miej przerywa! Towarzysze, jak on mie przez cay czas przerywa? Jurkowski przeczeka szum i cign: - To wszystko jest tak ohydne, e wykluczaem nawet ewentualno takiego zjawiska. Musia wtrci si postronny czowiek, chopiec, eby... Tak. Ohydne. Nie spodziewaem si tego po was, modych. Jakie to si okazao proste: cofn was w rozwoju, postawi na czworaka... Trzy lata, jeden maniak z ambicjami i jeden prowincjonalny intrygant. I wy si ugilicie, zdziczelicie, stracilicie ludzk twarz. Modzi, weseli, uczciwi ludzie... Wstyd! Jurkowski zrobi pauz i popatrzy na astronomw. Teraz to nie ma sensu, pomyla. Teraz oni wcale o mnie nie myl. Siedz zbici w gromadk, patrzc z nienawici na Szerszenia i Krawca. - Dobrze. Nowego dyrektora przyl wam z Tytana. Macie dwa dni na mityngi i mylenie. Mylcie. Wy, biedni i sabi, do was mwi: mylcie! A teraz idcie. Wstali i ze spuszczonymi gowami wyszli z gabinetu. Szersze te wsta i chwiejc si na magnetycznych podkowach, podszed bardzo blisko do Jurkowskiego. - To samowola - wychrypia. - Zakcacie prac obserwatorium. Jurkowski odsun go ze wstrtem. - Posuchajcie, Szersze - powiedzia. - Na waszym miejscu zastrzelibym si.

12. Piercie 1. Ballada o jednonogim kosmicie.


- Wiesz - powiedzia Bykow, patrzc na Jurkowskiego znad okularw i Fizyki metali przecie Szersze uwaa si za niesusznie oskaronego. Jakby nie byo, najlepsze obserwatorium i tak dalej... - Szersze mnie nie interesuje - mrukn Jurkowski. Zatrzasn aktwk i przecign si. - Interesuje mnie, jak ci ludzie mogli doj do czego takiego... Szersze nie jest tu istotny. Bykow zastanawia si przez kilka minut. - No i jak sdzisz? - spyta w kocu. - Mam pewn teori... a raczej hipotez. Sdz, e w nich zanika ju niezbdna w przeszoci odporno na szkodliwe pod wzgldem spoecznym dziaania, ale jeszcze pozostay osobiste antyspoeczne zadatki. - Moesz janiej? - Prosz bardzo. Wemy ciebie. Co by zrobi, gdyby podszed do ciebie jaki plotkarz i powiedzia, e... powiedzmy, Michai Kru-tikow kradnie i sprzedaje artykuy ywnociowe? Widziae w yciu wielu plotkarzy, wiesz, ile s warci. Kazaby si takiemu... o-oddali. A teraz wemy naszego kadeta. Co by zrobi on, gdyby mu powiedziano... n-no, powiedzmy to samo? Wziby to za dobr monet i natychmiast polecia do Michaia wyjani spraw. Wtedy od razu zrozumiaby, e to gupota, wrciby i... p-pobi ajdaka. - Aha - mrukn z zadowoleniem Bykow. - Tak. Nasi przyjaciele na Dionie to ju nie ty, ale jeszcze nie kadet. Przyjmuj kamstwo za dobr monet, ale resztki faszywej dumy nie pozwalaj im pj wyjani wszystko. - C - orzek Bykow. - Moe i tak. Wszed Jura, usiad w kucki przed otwart biblioteczk i zacz wybiera sobie ksik na wieczr. Wydarzenia na Dionie zupenie wytrciy go z rwnowagi, cigle nie mg doj do siebie. Poegnanie z Zin byo milczce i bardzo wzruszajce. Zina rwnie nie moga ochon. Ale przynajmniej si umiechaa. Jura chcia zosta na Dionie dopty, dopki Zina nie zacznie si mia na cay gos. By przekonany, e umiaby j rozweseli i w jakim stopniu pomc zapomnie o strasznych dniach wadzy Szerszenia. Bardzo aowa, e nie

moe zosta. Za to na korytarzu chwyci jeszcze Swirskiego i zada, eby z Zin szczeglnie uwaali. Swirski ypn wciekle oczami i odpowiedzia: Jeszcze mu mordy nie obilimy. - A-Aleksieju - powiedzia Jurkowski. - Czy nie bd komu przeszkadza na mostku? - Jeste generalnym inspektorem - odpar Bykow. - Komu mgby przeszkadza? - Chc si poczy z Tytanem - tumaczy Jurkowski. -1 w ogle posucha eteru. - Id miao. - A ja mog? - spyta Jura. - Ty te moesz - zgodzi si Bykow. - Wszyscy wszystko mog. Rano Bykow przeczyta ostatnie czasopismo, dugo i uwanie obejrza okadk i nawet chyba zainteresowa si cen. Nastpnie westchn, zanis czasopismo do swojej kajuty, a gdy wrci, Jura zrozumia, e chopiec dostruga swj kijek do koca. Bykow by teraz bardzo serdeczny, rozmowny i wszystkim na wszystko pozwala. - Pjd z wami - powiedzia Bykow. Wszyscy trzej weszli na mostek. Michai Antonowicz najpierw popatrzy na nich zdumiony ze swojego piedestau, a potem rozpyn si w umiechu i pomacha im dugopisem. - Nie bdziemy ci przeszkadza - rzek Bykow. - My do radiostacji. - Tylko uwaajcie, chopcy - uprzedzi Michai Antonowicz. - Za p godziny niewako. Na danie Jurkowskiego Tachmasib szed na stacj Piercie 1, sztucznego satelit Saturna, poruszajcego si w pobliu Piercienia. - Nie daoby si bez niewakoci? - spyta kaprynie Jurkowski. - Widzisz, Woodieka - odpowiedzia przepraszajcym tonem Michai Antonowicz tutaj dla Tachmasiba jest bardzo ciasno, przez cay czas trzeba manewrowa. Minli ylina, grzebicego w kombajnie kontroli i usiedli przed radiostacj. Bykow zacz manipulowa gakami. W goniku zawyo i zatrzeszczao. - Muzyka sfer - skomentowa z tyu ylin. - Podczcie deszyfrator, Aleksieju Pietrowiczu. - Tak, rzeczywicie - przyzna Bykow. - Pomylaem, e to zakcenia. - Radiotelegrafista - gos Jurkowskiego ocieka pogard. Gonik nagle zarycza nienaturalnym gosem: - ...minut suchacie Aleksandra Blumberga, retransmisja z Ziemi. Powtarzam... Gos odpyn, zamieniony w senne chrypienie. Potem kto powiedzia: ...nie mog

pomc. Bdziecie musieli, towarzysze, poczeka. A jeli przylemy swj bot? - Wtedy czeka bdziecie krcej. Bykow wczy automatyczny wyszukiwacz i strzaka pope-za po skali, zatrzymujc si na kadej dziaajcej stacji: ...osiemdziesit hektarw baterii selenowych dla oranerii, czterdzieci kilometrw miedzianego drutu sze setnych, dwadziecia kilometrw......masa nie ma, cukru nie ma, zostao sto paczek Herkulesa, suchary i kawa. A, i jeszcze papierosw nie ma... ...And hear me? Im not going to stand this impudence... Hear me? Im...8 Q-2, Q2 nic nie rozumiem... co on ma za radiostacj?... Q-2 daje namiar. Raz, dwa, trzy......bardzo tskni. Kiedy wreszcie wrcisz? I dlaczego nie piszesz? Cauj, twoja Anna. Kropka. Czang, nie bj si, to bardzo proste. Bierzesz cak wymienn... Sidmy, sidmy, dla was oczyszczono trzeci sektor. Sidmy, ldujcie w trzecim sektorze... Sasza, kr plotki, e jaki inspektor generalny przylecia. Moe nawet sam Jurkowski... - Wystarczy - przerwa seans Jurkowski. - Szukaj Tytana. Parszywcy - warkn. - Ju wiedz. - Ciekawe - rzek wieloznacznie Bykow. - Jest ich w systemie zaledwie stu pidziesiciu, a tyle szumu... Radiostacja trzeszczaa i wya. Bykow dostroi i zacz mwi do mikrofonu: - Tytan, Tytan, ja Tachmasib. Tytan, Tytan. - Tytan sucha - odezwa si kobiecy gos. - Generalny inspektor Jurkowski wzywa dyrektora systemu -Bykow popatrzy wesoo na Jurkowskiego. - Dobrze mwi, Woodia? - spyta w mikrofon. Jurkowski skin gow przychylnie. - Halo, halo, Tachmasib! - gos kobiety sta si drobin zdenerwowany. Poczekajcie chwileczk, pocz was z dyrektorem. - Czekamy - powiedzia Bykow i podsun mikrofon Jurkowskiemu. Jurkowski odchrzkn. - Lizoczka! - krzykn kto w goniku. - Daj no mi dyrektora, szybciutko! - Zwolnijcie czstotliwo - odpara srogo kobieta. - Dyrektor jest zajty. - Jak to - zajty? - spyta uraony gos. - Ferenc, to ty? Znowu bez kolejki? - Zwolnijcie czstotliwo - powiedzia surowo Jurkowski. - Wszyscy maj zwolni czstotliwo - rozleg si powolny, skrzypicy gos. Dyrektor sucha generalnego inspektora Jurkowskiego.
8 (ang.) ...Syszycie mnie? Nie mam zamiaru znosi podobnej bezczelnoci... Syszycie? Nie mam...

- A niech mnie... - przestraszy si kto. Jurkowski zadowolony z reakcji spojrza na Bykowa. - Zajcew - rzek. - Dzie dobry, Zajcew. - Dzie dobry, Woodia - zaskrzypia dyrektor. - Co ci tu sprowadza? - Ja... d-do ciebie na inspekcj. Przybyem wczoraj. Prosto na Dion. Szerszenia zdjem. Szczegy pniej. Posuchaj, zrobimy... t-tak. Na miejsce Szerszenia przylij Millera... Szerszenia postaraj si jak mona najszybciej odesa na Ziemi. I jeszcze jednego, nazwisko Krawiec. Z modych, ale wczeniejszy. Dopilnuj tego osobicie i we pod uwag, e jestem z ciebie niezadowolony. Moge si z tym upora wczeniej, sam. Dalej... - Jurkowski zamilk. W eterze panowaa pena szacunku cisza. - Wyznaczyem sobie dalsz tras. Teraz id na Piercie 1, zatrzymam si tam na dwie, trzy doby, a potem zajrz do ciebie na Tytana. Wydaj polecenie, eby przygotowali paliwo dla Tachmasiba. I jeszcze jedno. Jurkowski znowu zamilk. - Mam na pokadzie jednego chopaka, spawacza prniowego. Z grupy ochotnikw, pracujcych u ciebie na Rhei. Bd tak dobry, porad, gdzie go wysadzi, eby natychmiast odesali go na Rhe. - Jurkowski znowu zamilk. W eterze byo cicho. Sucham ci - powiedzia w kocu. - Jedn chwil - rzek dyrektor. - Sprawdzamy. A ty co, jeste na Tachmasibie? - Tak - odpar Jurkowski. - Obok mnie siedzi Aleksiej. Michai Antonowicz krzykn: - Pozdrowienia dla Fiedieki! - Misza przekazuje ci pozdrowienia. - A Grigorij te jest z tob? - Nie. To nie wiesz? - zdziwi si Jurkowski. W eterze zapada cisza. Potem skrzypicy gos ostronie zapyta: - Co si stao? - Nie, nie - odpar Jurkowski. - Po prostu zabroniono mu lata. Ju rok. W eterze rozlego si westchnienie. - Taak - powiedzia dyrektor. - Nam wkrtce te zabroni. - Mam nadziej, e jeszcze nieprdko - rzek sucho Jurkowski. - No, jak tam twoje informacje? - Wic tak - zwleka Zajcew. - Minut. Suchaj. Na Rhe spawacz nie ma po co lecie. Ochotnikw przerzucilimy na Piercie 2. Tam s potrzebniejsi. Jeli si uda, wylesz go na Piercie 2 prosto z Piercienia 1. Jeli nie - wyleci z Tytana. - Co znaczy - uda si, nie uda si? - Dwa razy na dekad na Piercie chodz Szwajcarzy, wo prowiant. Moliwe, e zastaniesz szwajcarski bot na Piercieniu 1

- Rozumiem. No c, dobrze. Pki co, nic wicej do ciebie nie mam. Na razie. - Spokojnej plazmy, Woodia - egna go dyrektor. - Nie zwalcie si w Saturna. - A niech ci - warkn Bykow i wyczy radiostacj. - Wszystko jasne, kadecie? - spyta Jurkowski. - Jasne - westchn Jura. - Co, niezadowolony? -Nie, wszystko jedno gdzie si pracuje - powiedzia Jura. -Nie w tym rzecz. Obserwatorium Piercie 1 poruszao si w paszczynie Piercienia Saturna po orbicie koowej i robio peny obrt w cigu czternastu i p godziny. Stacja bya moda, skoczono j budowa dopiero przed rokiem. Zaoga skadaa si z dziesiciu planetologw zajmujcych si badaniem Piercienia i czterech inynierw kontrolnych. Inynierowie mieli huk roboty: niektre agregaty, systemy grzewcze, regeneratory tlenowe i hydrosystem cigle jeszcze nie byy wyregulowane. Zwizane z tym niewygody nie przeszkadzay zbytnio planetologom, zwaszcza e wikszo czasu spdzali w kosmoskafach pywajc nad Piercieniem. Praca planetologw Piercienia w systemie Saturna miaa ogromne znaczenie. Liczono, e w Piercieniu odnajd wod, elazo, rzadkie metale - to daoby systemowi autonomi pod wzgldem zaopatrzenia w paliwo i materiay. Co prawda, nawet gdyby poszukiwania zakoczyy si sukcesem, wykorzystanie tych znalezisk i tak byoby na razie niemoliwe. Nie mieli takiego urzdzenia, pocisku, ktry mgby wej w lnice warstwy piercienia Saturna i powrci nie uszkodzony. Aleksiej Pietrowicz Bykow podprowadzi Tachmasiba do zewntrznej linii dokw i ostronie przycumowa. Podejcie do sztucznych satelitw to sprawa delikatna, wymagajca mistrzostwa i zegarmistrzowskiej precyzji. W takich wypadkach Aleksiej Pietrowicz wstawa z fotela i sam wchodzi na mostek. Przy zewntrznych dokach sta ju jaki bot, sdzc po obrysach - tankowiec. - Staysto - powiedzia Bykow. - Macie szczcie. Pakujcie walizk. Jura nie odezwa si. - Zaoga na ld - ogosi Bykow. - Jeli zaprosz was na kolacj, nie zapomnijcie o obowizkach. To nie hotel. A najlepiej wecie ze sob konserwy i wod mineraln. - Zwikszymy cyrkulacj - doda pgosem ylin. Z zewntrz dao si sysze skrzypienie i zgrzyt - to dyurny dyspozytor mocowa do zewntrznego luku Tachmasiba hermetyczne nadproe. Po piciu minutach oznajmi przez

radio: Mona wychodzi. Tylko ubierzcie si ciepo. - Dlaczego? - spyta Bykow. - Regulujemy klimatyzacj - odpowiedzia dyurny i wyczy si. - Co to znaczy ciepo? - zdenerwowa si Jurkowski. - Co mam zaoy - flanel? Albo, jak to si nazywao? Walonki? Pikowane kurtki? Waciaki? - We sweter. W ciepe skarpety. Kurtk futrzan z elektrycznym ogrzewaniem powiedzia Bykow. - Wo pulower - stwierdzi Michai Antonowicz. - Mam bardzo adny pulower. Z aglem. - A ja nie mam nic - westchn ze smutkiem Jura. - Mog tylko woy kilka podkoszulkw. Skandal - oburzy si Jurkowski. - Ja te nic nie mam. - We swj szlafrok - poradzi Bykow i uda si do swojej kajuty. Do obserwatorium weszli wszyscy razem, ubrani rnie i ciepo. Bykow mia na sobie grenlandzk futrzan kurtk. Michai Antonowicz woy kurtk i unty. Unty byy pozbawione magnetycznych podkw i Michaia Antonowicza cignli jak balon na uwizi. ylin woy jeden sweter, a jeden da Jurze. Prcz tego Jura mia na sobie futrzane spodnie Bykowa, ktre sigay mu pod pachy. Futrzane spodnie ylina oraz pulower Michaia Antonowicza z aglem i bia marynark mia na sobie Jurkowski. W kesonie powita ich dyurny dyspozytor w podkoszulku i kpielwkach. W kesonie panowa potworny upa, jak w ani szwedzkiej. - Dzie dobry - powita ich dyspozytor. Spojrzawszy na goci spochmurnia. Przecie powiedziaem, eby ubra si ciepo. Zamarzniecie w pantoflach. - Wy co, mody czowieku, arty sobie stroicie? - powiedzia zowieszczo Jurkowski. Dyspozytor spojrza na niego zdumiony. - Jakie arty? W mesie jest minus pitnacie stopni. Bykow otar pot z czoa i powiedzia: - Idziemy. Z korytarza buchn lodowaty chd, wdary si kby pary. Dyspozytor obj si rkami i krzykn: - Bagam, szybciej! Obicie korytarza byo miejscami rozebrane i ta siatka termoelementw bezwstydnie byszczaa bkitnym wiatem. Obok mesy wpadli na inyniera kontrolera. Inynier mia na sobie bardzo drugie futro, spod ktrego wystawa bkitny podkoszulek. Na gowie widniaa

czapka uszanka. Jurkowski drgn ze zoci i otworzy drzwi do mesy. W mesie przy stole siedziao piciu przypitych pasami ludzi, w futrach z podniesionymi konierzami. Byli podobni do posterunkowych z czasw Aleksieja Tiszajszego i cignli gorc kaw z przezroczystych termosw. Na widok Jurkowskiego jeden z nich odchyli konierz i wypuszczajc oboczek pary powiedzia: - Dzie dobry, Wadimirze Siergiejewiczu. Chyba ubralicie si za lekko. Siadajcie. Kawy? - Co si tu u was dzieje? - spyta Jurkowski. - Regulujemy - odpar kto. - A gdzie Markuszyn? - Markuszyn czeka na was w kosmoskafie. Tam jest ciepo. - Zaprowadcie mnie. Jeden z planetologw wsta i wypyn z Jurkowskim na korytarz. Drugi, chudy rozczochrany chopak, zwrci si do nich: - Powiedzcie, czy wrd was s jeszcze jacy generalni inspektorzy? - Nie - odrzek Bykow. - W takim razie powiem wprost - pieskie ycie. Wczoraj w caym obserwatorium byo plus trzydzieci, w mesie nawet trzydzieci trzy. Noc temperatura nagle spada. Odmroziem sobie pit. Przy takich skokach temperatury nikt nie ma specjalnej ochoty pracowa, dlatego pracujemy po kolei w kosmoskafach. Tam jest atomowa klimatyzacja. U was si to nie zdarza? - Zdarza - rzek Bykow. - W czasie awarii. - I to tak przez cay rok? - spyta z przeraeniem i wspczuciem Michai Antonowicz. - Nie, skd! Dopiero z miesic. Wczeniej skoki temperatur nie byy tak due. Ale zorganizowalimy brygad pomagajc inynierom i... sami widzicie. Jura starannie ssa gorc kaw. Czu, e zamarza. - Brr - wzdrygn si ylin. - Nie ma tu jakiej oazy? Planetolodzy spojrzeli na siebie. - Chyba tylko w kesonie - odpar jeden. - Albo pod prysznicem - rzek drugi. - Ale tam jest wilgo. - Bardzo niewygodnie - poskary si Michai Antonowicz. - Wiecie co - zaproponowa Bykow. - Chodmy wszyscy do nas. - Ech - rzek chudy planetolog. - A potem znowu tu wraca? - Chodmy, chodmy - ponagli Michai Antonowicz. - Tam sobie porozmawiamy.

- To wbrew zasadom gocinnoci - opiera si chudy Zapada cisza. - Ale zabawnie siedzimy - cztery na cztery - powiedzia Jura. -Jak w turnieju szachowym. Wszyscy spojrzeli na niego. - Chodmy do nas - zdecydowa Bykow, wstajc. - Jako niezrcznie - odezwa si jeden z planetologw. - Posiedmy jednak u nas. Moe uda nam si pogada. - U nas jest ciepo - powiedzia ylin. - Malutki ruch regulatora i bdzie jeszcze cieplej. Posiedzimy w lekkich ubraniach i nie bdziemy pociga nosami. Do mesy wsun si pospny czowiek w futrze na goym ciele. Patrzc w sufit, powiedzia nieuprzejmie: - Bardzo was przepraszam, ale musicie si jednak rozej do kajut. Za pi minut nie bdzie tu powietrza. Czowiek skry si. Bykow bez sowa pody w stron wyjcia. Wszyscy ruszyli za nim. W triumfalnej ciszy przeszli przez korytarz, zachysnli si gorcym powietrzem w pustym kesonie i weszli na pokad Tachmasiba. Chudy planetolog szybko cign z siebie futro i marynark i zacz odpltywa szalik. Ciep odzie wcisnli do ciennej szafy. Potem nastpia wzajemna prezentacja i uciski lodowatych rk. Chudy przedstawi si jako Rafael Gorczakow. Pozostali nazywali si: Josef Vlczek, Jewgienij Sadowski i Pawe Szemiakin. Gdy ju odtajali, okazali si wesoymi i rozmownymi chopakami. Duo o sobie opowiadali. Okazao si, e Gorczakow i Sadowski zajmuj si badaniem turbulentnych ruchw w Piercieniu, nie s onaci, lubi Grina i Strogowa, wol kino od teatru, a obecnie czytaj Prby Montaignea, neorealistycznego malarstwa nie rozumiej, ale nie wykluczaj, e co w nim jest. Josef Ylczek szuka w Piercieniu rudy elaza metod neutronowych odbi za pomoc bomb wybuchowych, z zawodu jest skrzypkiem, by mistrzem Europy w biegu na czterysta metrw przez potki, a do systemu Saturna trafi, mszczc si na dziewczynie za jej chd i obojtno. Pawe Szemiakin natomiast jest onaty i ma dzieci, pracuje jako asystent w instytucie planetologii, wciekle broni hipotezy sztucznego pochodzenia Piercienia i ma zamiar pooy gow, ale przemieni hipotez w teori. - Caa bieda w tym - mwi z zapaem - e nasze kosmoskafy jako badawcze pociski nie wytrzymuj krytyki. S ciche i nietrwae. Gdy siedz w kosmoskafie nad Piercieniem, chce mi si paka ze zoci. To wszystko jest na wycignicie rki... A schodzenia w Piercie absolutnie nam zabroniono. A jestem pewien, e pierwszy zwiad w Piercieniu od

razu przynisby co interesujcego. Przynajmniej jaki punkt zaczepienia... - Jaki na przykad? - spyta Bykow. - Nno, nie wiem... - Ja wiem - owiadczy Grigorij. - On ma nadziej, e znajdzie na jakim odamku lad bosej stopy. Wiecie, jak on pracuje? Spuszcza si jak najbliej Piercienia i oglda odamki przez powikszajcy czterdziestokrotnie binoktar. I wtedy podchodzi z tyu potny asteroid i wali go w ruf. Pasza wpada na binoktar i w czasie gdy on si skada, drugi asteroid... - Gupoty - przerwa gniewnie Szemiakin. - Gdyby udao si udowodni, e Piercie jest efektem rozpadu jakiego ciaa, to ju by byo co, a nam zabroniono si zajmowa poowem odamkw. - To si tak atwo mwi - zapa odamek - powiedzia Bykow. - Znam t prac. Pot si z ciebie leje i nigdy do koca nie wiesz, kto kogo zapa. W kocu si okazuje, e utrcie awaryjn rakiet i paliwa do bazy ci nie starczy. Nie, dobrze robi, e zabraniaj tej gupoty. - Ale za to, chopcy, jakie to pasjonujce! Jaka to ywa, delikatna praca! - rozmarzy si Michai Antonowicz. Planetolodzy popatrzyli na niego z penym szacunku zdumieniem. Jura nigdy by nie pomyla, e gruby, poczciwy Michai Antonowicz zajmowa si kiedy polowaniem na asteroidy. Bykow spojrza chodno na Michaia Antonowicza i dwicznie odchrzkn. Michai Antonowicz obejrza si na niego przestraszony i pospiesznie owiadczy: - Ale to oczywicie, bardzo niebezpieczne... Nieusprawiedliwione ryzyko. I w ogle nie ma takiej potrzeby... - Wanie, a propos ladw - odezwa si w zadumie ylin. -Jestecie tu daleko od rde informacji i pewnie nie wiecie... - Popatrzy na planetologw. - O czym nie wiemy? - spyta Sadowski. Po wyrazie twarzy byo wida, e czuje silny gd informacji. - Na wyspie Honsiu - zacz ylin - niedaleko od Dano-ura, w wwozie pomidzy grami Siramine Titigatake, w nieprzebytym lesie archeolodzy odkryli system jaski. Znaleli w nich mnstwo pierwotnych narzdzi i sprztw - i co najciekawsze - wiele skamieniaych ladw ludzi pierwotnych. Archeolodzy uwaaj, e w jaskiniach dwiecie wiekw temu yli pierwotni Japoczycy, ktrych potomkami byli wycici pniej w pie przez plemi Jamato prowadzonymi przez imperatora Dzimu-tenno, boskim wnukiem Ameterasu. Bykow chrzkn i zapa si za podbrdek. - To znalezisko wstrzsno wiatem - mwi ylin - pewnie o nim syszelicie. - Gdzie tam... - posmutnia Sadowski. - yjemy tu jak w guszy... - Sporo o tym pisano i mwiono. Najciekawsze znalezisko odkryto stosunkowo

niedawno, gdy porzdnie oczyszczono gwn jaskini. Wyobracie sobie: w skamieniaej glinie odnaleziono ponad dwadziecia par ladw bosych stp z daleko rozstawionymi wielkimi palcami, a wrd nich... - ylin obrzuci suchaczy znaczcym spojrzeniem. Jura ju wiedzia, ale tym nie mniej efektowna pauza rwnie na nim wywara wielkie wraenie. lad buta... - powiedzia ylin zwyczajnym gosem. Bykow wsta i wyszed z mesy. - Aloszeka - zawoa Michai Antonowicz. - Dokd idziesz? - Znam t histori - rzuci Bykow, nie odwracajc si. - Czytaem. Zaraz wrc. - Buta? - spyta Sadowski. - Jakiego buta? - Mniej wicej numer czterdziesty pity - odpar ylin. - Podeszwa obkowana, niski obcas, tpy kwadratowy nosek. - Bzdura - powiedzia zdecydowanie Ylczek. - Kaczka dziennikarska. - A nie odbia si tam przypadkiem nazwa producenta? - zamia si Gorczakow. - Nie. - ylin pokrci gow. - eby tam by jaki napis! A to zwyczajny lad buta... Lekko przykryty ladem bosej stopy - kto stan na nim pniej. - Kaczka! - zawoa Vlczek. - To oczywiste. Masowy wyw rusaek na wyspie Ma, duch Bonapartego, zamieszkujcy maszyn liczc w Massachusetts. - Plamy na Socu uoone s w ksztacie twierdzenia Pitagorasa! - wygosi Sadowski. - Mieszkacy Soca szukaj kontaktu z MZKK! - Co ty, Waniusza, troszeczk, tego... - powiedzia z niedowierzaniem Michai Antonowicz. Szemiakin milcza. Jura te. - Czytaem przedruk z naukowego dodatku do Asahisimbun - cign dalej ylin. Pocztkowo te mylaem, e to kaczka. W naszej prasie takiej informacji nie zamieszczono. Ale artyku podpisany by przez profesora Usodzuki, a to wielki czowiek, syszaem o nim od japoskich kolegw. W tym artykule midzy innymi pisze, e chce pooy kres potokowi dezinformacji, ale nie ma zamiaru dawa adnych komentarzy. Zrozumiaem to tak, e oni sami nie wiedz, jak to wyjani. - Dzielny Europejczyk w apach rozjuszonych sinantropw! - wygosi Sadowski. Pozosta po nim jedynie lad buta Shoes Majestic. Kupujcie wyroby Shoes Majestic, jeli chcecie, by po was cokolwiek zostao. - To nie byy sinantropy - tumaczy cierpliwie ylin. - Wielki palec odrnia si nawet na pierwszy rzut oka. Profesor Usodzuki nazywa ich nahonantropami. Szemiakin w kocu nie wytrzyma.

- Dlaczego waciwie miaaby to by kaczka? - Spyta. - Dlaczego ze wszystkich hipotez wybieramy najbardziej prawdopodobn? - Wanie, dlaczego? - rzuci Sadowski. - lady zostawi zapewne kosmita. Oto jak tragicznie zakoczy si pierwszy kontakt. - A dlaczego nie? - spyta Szemiakin. - Kto inny mg nosi buty dwiecie stuleci temu? - O rany - powiedzia Sadowski. - To po prostu mg by lad jednego z archeologw. ylin pokrci gow. - Po pierwsze, glina bya tam zupenie skamieniaa. Wiek ladu nie budzi wtpliwoci. Naprawd mylicie, e profesor Usodzuki nie wzi pod uwag takiej moliwoci? - W takim razie to kaczka - upiera si Sadowski. - Powiedzcie, Iwan - odezwa si znw Szemiakin. - Nie byo tam fotografii ladu? - A jake - powiedzia Iwan. - I fotografia ladu, i fotografia jaskini, i fotografia Usodzuki... Nie zapominajcie, e Japoczycy maj niedue stopy, najwyej czterdziesty trzeci numer. - Wic tak - wtrci si Gorczakow. - Naszym zadaniem jest stworzenie logicznie niesprzecznej hipotezy, objaniajcej japoskie znalezisko. - Prosz bardzo - powiedzia Szemiakin. - Proponuj kosmit. Znajdcie sprzeczno tej hipotezy. - Znowu kosmita. - Sadowski machn rk. - Po prostu jaki brontozaur. - Najprociej zasugerowa - powiedzia Gorczakow - e to jednak lad Europejczyka. Jakiego turysty. - Tak, albo jakie nieznane zwierz, albo turysta - przyczy si Vlczek. - lady zwierzt miewaj zdumiewajce ksztaty. - Wiek, wiek - rzuci cichutko ylin. - Wobec tego nieznane zwierz. - Na przykad kaczka - doda Sadowski. Wrci Bykow, i zasiadszy w fotelu spyta: - No, i co tam u was? - Towarzysze prbuj jako wytumaczy japoski lad - powiedzia ylin. Zaproponowano: kosmit, Europejczyka, nieznane zwierz. - I c? - spyta Bykow. - Wszystkie te hipotezy - rzek ylin - nawet hipoteza o kosmicie zawieraj jedn powan sprzeczno.

- Jak? - docieka Szemiakin. - Zapomniaem wam powiedzie - rzek ylin. - Dno jaskini miao czterdzieci metrw kwadratowych. lad buta znajduje si porodku. - I? - pyta Szemiakin. - Jest tylko jeden - doda ylin. Zapada cisza. - Tak - odezwa si Sadowski. - Ballada o jednonogim kosmicie. - Moe inne lady zostay starte? - zasugerowa Vlczek. - Absolutnie wykluczone odpar ylin. - Dwadziecia par wyranych ladw bosych stp i jeden wyrany lad buta porodku. - Moja propozycja brzmi: kosmita by jednonogi - powiedzia Bykow. - Przynieli go do jaskini, postawili w pionie i po wyjanieniu stosunkw, zjedli na miejscu. - A co? - powiedzia Michai Antonowicz. - Wedug mnie, logicznie niesprzeczne. Co? - Niedobrze, e jest jednonogi - zaduma si Szemiakin. - Trudno mi sobie wyobrazi jednonog rozumn istot. - Moe by inwalid? - zaproponowa Gorczakow. - Jedn nog mogli zje od razu. - Co za bzdury - powiedzia Szemiakin. - Wracajmy do pracy. - Nie, nie - zaprotestowa Ylczek - Trzeba to rozpatrzy. Mam tak hipotez: kosmita mia szeroki krok. Oni wszyscy s nienormalnie dugonodzy. - Rozwaliby sobie gow o sklepienie jaskini - sprzeciwi si Sadowski. - Moe by skrzydlaty, przylecia do jaskini, zobaczy, e nic dobrego go tu nie czeka, odbi si i odlecia. A wy co mylicie, Iwan? ylin otworzy usta, ale zamiast odpowiedzie podnis palec i ostrzeg: - Uwaga! Generalny inspektor! Do mesy wszed czerwony, rozczochrany Jurkowski. - Fu! - powiedzia. - Jak przyjemnie, jak chodno... Planetolodzy, wzywa was kierownictwo. U was jest teraz okoo czterdziestu stopni. - Zwrci si do Jury. - Zbieraj si, kadecie. Umwiem si z kapitanem tankowca, e podrzuci ci na Piercie 2. - Jura drgn i przesta si umiecha. - Tankowiec staruje dopiero za kilka godzin, ale lepiej by tam wczeniej. Wania, odprowadzisz go. Tak! Planetolodzy! Gdzie planetolodzy? - Wyjrza na korytarz. - Szemiakin! Pasza! Przygotuj fotografie, ktre zrobie nad Piercieniem. Musz je obejrze. Michai, nie odchod, poczekaj chwileczk. Aleksiej, rzu ksik, musz z tob pomwi. Bykow odoy ksik. W mesie zosta tylko on, Jurkowski i Michai Antonowicz.

Jurkowski, koyszc si, przebieg z kta w kt. - Co z tob? - spyta Bykow, patrzc podejrzliwie na jego ewolucje. Jurkowski zatrzyma si gwatownie. - Oto co, Aleksiej - powiedzia. - Umwiem si z Markuszy-nem, daje mi kosmoskaf. Chc polecie nad Piercieniem. Absolutnie bezpieczny rejs, Aleksieju - Jurkowski nieoczekiwanie si rozzoci. - No i co tak patrzysz? Chopaki lataj tak po dwa razy na dob, ju od roku. Wiem, e jeste uparty. Ale nie mam zamiaru schodzi w Piercie. Podporzdkuj si twoim zarzdzeniom. I ty uszanuj moj prob. Prosz ci w sposb najbardziej uniony, do licha. W kocu jestemy przyjacimi czy nie? - Waciwie o co ci chodzi? - spyta spokojnie Bykow. Jurkowski znowu przeszed si po pokoju. - Daj mi Michaia - wyrzuci z siebie. - Coo? - zdumia si Bykow, prostujc si powoli. - Albo polec sam - odpar natychmiast Jurkowski. - A nie znam zbyt dobrze kosmoskafw. Bykow milcza. Michai Antonowicz stropiony patrzy to na jednego, to na drugiego. - Chopcy - odezwa si. - Ja z przyjemnoci... O czym tu mwi? - Mgbym wzi pilota ze stacji - cign Jurkowski. - Ale prosz o Michaia. Dlatego, e Michai jest sto razy bardziej dowiadczony i ostrony. Rozumiesz? Ostrony! Bykow milcza. Jego twarz pociemniaa i spospniaa. - Bdziemy bardzo ostroni - zapewnia Jurkowski. - Bdziemy i na wysokoci dwudziestu, trzydziestu kilometrw nad paszczyzn, nie niej. Zrobi kilka zdj w duej skali, popatrz sobie i za dwie godziny wrcimy. - Aloszeka - rzek niemiao Michai Antonowicz. - Przecie przypadkowe odamki nad Piercieniem s bardzo rzadko spotykane. I wcale nie takie straszne... Bykow w milczeniu patrzy na Jurkowskiego. No i co z nim robi? - myla. Co robi z tym szalecem? Michai ma chore serce. To jego ostami rejs. Przytpia mu si reakcja, a w kosmoskafie jest rczne sterowanie. Ja nie mog sterowa kosmoskafami, ylin te nie. A modego pilota z nimi puci... Ju oni by si na pewno nawzajem przekonali, eby wej w Piercie. Dlaczego ja, stary dure, nie nauczyem si sterowa kosmoskafami? - Alosza - nalega Jurkowski. - Bardzo ci prosz. Pewnie ju nigdy nie zobacz Piercienia Saturna. Jestem stary, Alosza. Bykow wsta i, nie patrzc na nikogo, w milczeniu wyszed z mesy. Jurkowski zasoni twarz domi.

Co za nieszczcie! - powiedzia z alem. - Dlaczego ja mam tak okropn reputacj? Co, Misza? - Bardzo jeste nieostrony, Woodieka - rzek Michai Antonowicz. -Naprawd, sam jeste sobie winien. - A po co by ostronym? - spyta Jurkowski. - Prosz, powiedz mi, po co? eby doy do penej duchowej i cielesnej niemocy? Doczeka momentu, gdy ycie ci obrzydnie i umrze z nudw w ku? To mieszne, Michai, eby tak si trz nad wasnym yciem. Michai Antonowicz pokrci gow. - Jaki ty, Woodieka - powiedzia cicho. - Jak moesz tego nie rozumie. Ty sobie umrzesz i po wszystkim. A po tobie ludzie zostan, przyjaciele. Wiesz, jak im bdzie gorzko? A ty tylko o sobie, Woodieka, zawsze tylko o sobie. - Ech, Misza - westchn Jurkowski. - Nie bd si z tob kci. Powiedz mi lepiej, zgodzi si Aleksiej, czy nie? - Ale on ju si zgodzi - stwierdzi Michai Antonowicz. -Nie widzisz tego? Ja z nim latam pitnacie lat, dobrze go znam. Jurkowski znowu przebieg si po pokoju. - A czy chocia ty, Misza, chcesz lecie czy nie? - krzykn. -Czy ty te... zgadzasz si? - Bardzo chc - powiedzia Michai Antonowicz i poczerwienia. - Na poegnanie. Jura pakowa walizk. Nigdy nie umia spakowa si jak naley, a teraz w dodatku si spieszy, eby nikt nie zauway, jak bardzo nie chce schodzi z Tachmasiba. Iwan sta obok i Jurze byo tak strasznie smutno na myl, e zaraz bd si egna i e nigdy wicej si nie spotkaj. Jak leci wrzuca do walizki bielizn, zeszyty z notatkami, ksiki - rwnie Drog nad drogami, o ktrej Bykow powiedzia: Z chwil gdy ta ksika zacznie ci si podoba, moesz uwaa si za dorosego. Iwan pogwizdujc, obserwowa Jur wesoymi oczami. Jura w kocu zamkn walizk, obejrza ze smutkiem kajut i powiedzia: - To chyba wszystko. - Jak wszystko, to chod si poegna - rzek ylin. Wzi od Jury niewak walizk i poszli korytarzem, mijajc pywajce w powietrzu dziesiciokilogramowe hantle, mijajc prysznic i kuchni, skd pachniao kasz owsian. Weszli do mesy. W mesie by tylko Jurkowski. Siedzia przy pustym stole, obejmujc rkami ysiejc gow. Przed nim leaa przymocowana zaciskami samotna, pusta kartka papieru.

- Wadimirze Siergiejewiczu - powiedzia Jura. Jurkowski podnis gow. - A, kadet - umiechn si ze smutkiem. - C, poegnajmy si. Ucisnli sobie donie. - Jestem wam bardzo wdziczny - powiedzia Jura. - No, no - rzek Jurkowski. - No, co te ty, naprawd. Wiesz przecie, e nie chciaem ci bra. Ale nie miaem racji. Czego ci yczy na poegnanie? Duo pracuj, Jura. Pracuj rkami, pracuj gow. Zwaszcza nie zapominaj pracowa gow. I pamitaj, e prawdziwi ludzie to ci, ktrzy duo myl o wielu rzeczach. Nie pozwl leniuchowa komrkom. Jurkowski popatrzy na Jur ze znajomym wyrazem twarzy, jakby czeka, e Jura wanie teraz, na jego oczach zmieni si na lepsze. - Id. Jura skoni si niezrcznie i wyszed z mesy. Przed drzwiami na mostek obejrza si. Jurkowski patrzy w zadumie za nim, ale ju go chyba nie widzia. Jura wszed na mostek. Michai Antonowicz i Bykow rozmawiali przy pulpicie sterowniczym. Gdy Jura wszed, zamilkli i popatrzyli na niego. - Tak - rzek Bykow. - Jeste gotw, Jura. Iwan, odprowadzisz go. - Do widzenia - powiedzia Jura. - Dzikuj. Bykow w milczeniu poda mu sw ogromn do. - Bardzo wam dzikuj, Aleksieju Pietrowiczu - powtrzy Jura. -1 wam, Michaile Antonowiczu. - Nie ma za co, Jurik, nie ma za co - odpar Michai Antonowicz. - Szczliwej pracy. I koniecznie napisz list. Adresu nie zgubie? Jura w milczeniu poklepa si po kieszeni na piersi. - To i dobrze, to piknie. Napisz, a jak zechcesz, przyjed. Naprawd, gdy tylko wrcisz na Ziemi od razu przyjed. U nas jest wesoo. Duo modziey. Moje memuary poczytasz. Jura umiechn si sabo. - Do widzenia - powiedzia. Michai Antonowicz pomacha dugopisem, a Bykow zahucza: - Spokojnej plazmy, staysto. Jura i ylin wyszli z mostku. Ostatni raz otworzyy si i zamkny za Jur drzwi kesonu. - egnaj, Tachmasibie - powiedzia Jura. Szli niekoczcym si korytarzem obserwatorium, gdzie byo gorco jak w saunie, i dotarli na drugi pokad dokowy. Przed otwartym lukiem tankowca siedzia na malutkiej

bambusowej aweczce dugonogi rudy mczyzna w rozpitym mundurze ze zotymi guzikami i pasiastych szortach. Przegldajc si w malutkim lusterku rozczesywa palcami rude bokobrody i wysuwajc szczk, piewa jaki tyrolski motyw. Na widok Jury i Bylina, schowa lusterko do kieszeni i wsta. - Kapitan Korf? - spyta ylin. - Ja - odpar rudy. - Na Piercie 2 dostarczycie tego oto towarzysza - powiedzia ylin. - Zdaje si, e generalny inspektor z wami rozmawia? - Ja - potwierdzi rudy kapitan Korf. - Barco dopsze. Bagasz? ylin pokaza walizk. - Ja - przemwi kapitan Korf po raz trzeci. - No to egnaj, Jurik - powiedzia ylin. - Nie zwieszaj nosa na kwint. No, co ty, jak sowo daj? - Niczego nie zwieszam - odrzek smtnie Jura. - Ju ja dobrze wiem, dlaczego zwieszasz nos - domyla si ylin. - Wyobrazie sobie, e ju nigdy si nie spotkamy i natychmiast zrobie z tego tragedi. A adnej tragedii tu nie ma. Jeszcze sto razy bdziesz spotyka dobrych i zych ludzi. A moesz mi powiedzie, czym rni si jeden porzdny czowiek od drugiego? - Nie wiem - westchn Jura. - A ja ci powiem - powiedzia ylin. - Niczym szczeglnym. Jutro bdziesz ze swoimi przyjacimi, wszyscy ci bd zazdroci, a ty bdziesz si chwali. Ja z inspektorem Jurkowskim... Opowiesz, jak strzelae do pijawek na Marsie, jak wasnymi rkami takim krzesem rbne mistera Richardsona na Bamberdze, jak uratowae niebieskook dziewczyn przed ajdakiem Szerszeniem. O mier-planeciarzach te co na pewno nakamiesz... - No, co wy, Wania - Jura umiechn si sabo. - Dlaczego nie? Wyobrani masz bujn. Ju to widz, jak im piewasz ballad o jednonogim kosmicie. Tylko pamitaj - tam byy dwa lady. O drugim nie zdyem opowiedzie. By na suficie, dokadnie nad pierwszym. Nie zapomnij. No, egnaj. - Tilalalala ia! - cichutko zajodowa za ich plecami kapitan Korf. - Do widzenia, Wania powiedzia Jura. Obiema rkami ucisn do ylina. ylin poklepa go po ramieniu, odwrci si i wyszed na korytarz. Jura usysza, jak w korytarzu kto krzykn: - Iwan! Jest jeszcze jedna hipoteza! W jaskini nie byo adnego kosmity. By tylko jego but.

Jura umiechn si sabo. - Tilalalala ia! - piewa za nim kapitan Korf, rozczesujc rude bokobrody.

13. Piercie 1. Powinien y.


- Woodieka, posu no si troszeczk - prosi Michai Antonowicz. - Boja si okciem o ciebie opieram. Jeli nagle przyjdzie nam na przykad zrobi wira... - Bardzo chtnie... - powiedzia Jurkowski. - Tylko niestety nie mam gdzie. Tu jest zdumiewajco ciasno. Kto budowa... te... a-aparaty... - O, tak... I starczy, starczy, Woodieka... W kosmoskafie byo bardzo ciasno. Malutka, okrga rakieta obliczona bya na jednego czowieka, ale zwykle wsiadao dwch. Ponadto, zgodnie z zasadami bezpieczestwa, przy pracach nad Piercieniem zaoga powinna by w skafandrach z odchylonymi hemami. Dwie osoby w skafandrach, z hemami wiszcymi za plecami prawie nie mogy si ruszy. Michai Antonowicz mia szczcie siedzie w wygodnym fotelu sterujcego, z szerokimi mikkimi pasami i bardzo przeywa, e jego przyjaciel Woodieka musi gnie si pomidzy futeraem regeneratora i pulpitem wyrzutnika bombowego. Jurkowski, przyciskajc twarz do binoktara, od czasu do czasu trzaska migawk aparatu fotograficznego. - Troch przyhamuj, Misza - mwi. - Tak... zatrzymaj si... Jak tu niewygodnie... Michai Antonowicz, wpatrzony w ekran teleprojektora, z przyjemnoci trzyma ster. Kosmoskaf pyn powoli dwadziecia pi kilometrw od redniej paszczyzny Piercienia. Przed nimi wznosi si ogromny ty garb Saturna. Niej, z prawej i lewej strony, przez cay ekran cigno si paskie, lnice pole. W dali zasnuwaa je zielona mgieka i wydawao si, e gigantyczna planeta jest przecita na p. Pod kosmoskafem pyno kamieniste kruszywo. Tczowe roje kanciastych odamkw, drobnego wiru, lnicego, skrzcego si pyu. Czasem w tym kruszywie powstaway dziwne wiry i wtedy Jurkowski mwi: Przyhamuj, Michai... O, tak... - i kilka razy trzaska migawk. Nieokrelone, niezrozumiae ruchy zwracay szczegln uwag Jurkowskiego. Piercie nie by garci kamieni, rzuconych w martwy inercyjny ruch wok Saturna, y swoim niepojtym yciem i jego zasady trzeba byo dopiero zrozumie. Michai Antonowicz czu si szczliwy. Delikatnie ciska rkoje steru, z rozkosz czujc, jak mikko i posusznie reaguje rakieta na kady ruch jego palcw. Jak by to byo piknie - prowadzi statek bez cybernawigatora, bez tej caej elektroniki, cybernetyki i bioniki, liczc tylko na siebie, upaja si pen i bezgraniczn pewnoci siebie i wiedzie, e

pomidzy tob a statkiem jest tylko mikki, wygodny ster i nie trzeba jak zwykle caym wysikiem woli tumi myli, e pod twoimi nogami drzemie, wprawdzie poskromiona, ale straszna sia, zdolna roznie w py ca planet. Michai Antonowicz mia bogat wyobrani, w duszy zawsze by troch konserwatyst i powolny kosmoskaf z jego sabymi silnikami wydawa mu si przytulny i swojski w porwnaniu z fotonowym potworem Tachmasibem i innymi takimi monstrami, z ktrymi Michai Antonowicz mia do czynienia w cigu dwudziestu piciu lat pracy nawigatora. Diamentowy, mienicy si tczowo rj Piercienia, jak zwykle budzi w nim cichy zachwyt. Michai Antonowicz zawsze mia sabo do Saturna i jego piercieni. Piercie by zdumiewajco pikny, znacznie pikniejszy, ni mgby to wyrazi Michai Antonowicz, jednak za kadym razem, gdy go widzia, mia ochot o nim opowiedzie... - Jak piknie - powiedzia w kocu. - Jak si wszystko mieni. Ja moe nie powinienem... - Zahamuj no, Misza - rzek Jurkowski. Michai Antonowicz zahamowa. - S na przykad lunatycy - zacz znowu. - A ja mam tak sam sabo... - Zahamuj jeszcze - powiedzia Jurkowski. Michai Antonowicz zamilk i przyhamowa. Jurkowski trzasn migawk. Michai Antonowicz milcza przez chwil, po czym odezwa si do mikrofonu: - Aloszeka, syszysz nas? - Sucham - odezwa si basem Bykow. - Aloszeka, u nas wszystko w porzdku - oznajmi szybko Michai Antonowicz. - Po prostu chciaem si podzieli. Bardzo tu piknie, Aloszeka. Soce si tak mieni na kamieniach i py tak si srebrzy... Jak to wspaniale, Aloszeka, e nas puci. Chocia na koniec popatrze... Ach, eby ty widzia, jak tu jeden kamyczek lni! - Zamilk przepeniony uczuciami. Bykow odczeka chwil, po czym spyta: - Dugo jeszcze macie zamiar i na Saturna? - Dugo, dugo! -powiedzia rozdraniony Jurkowski. -Poszedby gdzie, Aleksieju, zaj si czym. Nic nam si nie stanie. - Iwan jest tutaj w ramach profilaktyki - Bykow zamilk i po chwili doda: - Ja te. - Nie martw si, Aloszeka - rzek Michai Antonowicz. - Nie ma szalejcych kamieni, jest bardzo spokojnie i bezpiecznie. - To dobrze, e nie ma kamieni - stwierdzi Bykow. - Ale ty i tak bd bardziej uwany.

- Przyhamuj, Michai - poleci Jurkowski. - Co si stao? - spyta Bykow. - Turbulencja - odpar Michai Antonowicz. - A - odezwa si Bykow i zamilk. Pitnacie minut upyno w milczeniu. Kosmoskaf oddali si od krawdzi Piercienia na trzysta kilometrw. Michai Antonowicz trzyma ster i walczy z pragnieniem, by rozpdzi si tak, eby lnice odamki zlay si w jeden byszczcy pas. To byby pikny widok. Michai Antonowicz lubi robi takie rzeczy, gdy by modszy. - Zatrzymaj si, Michai - wyszepta nagle Jurkowski. Michai Antonowicz przyhamowa. - Zatrzymaj si, mwi! - zawoa Jurkowski. - No? Kosmoskaf zawis bez ruchu. Michai Antonowicz obejrza si na Jurkowskiego. Jurkowski wcisn twarz w binoktar, jakby chcia wypchn korpus kosmoskafa i wyjrze na zewntrz. - Co tam? - spyta Michai Antonowicz. - Co u was? - spyta Bykow. Jurkowski nie odpowiedzia. - Michai! - krzykn nagle. - Po ruchu Piercienia... Widzisz, pod nami jest dugi czarny odamek... Id prosto nad nim... dokadnie nad nim, nie wyprzedzaj go... Michai Antonowicz odwrci si do ekranu, znalaz czarny dugi odamek na dole i poprowadzi kosmoskaf, starajc si nie wypuszcza odamka z krzya celowniczego. - Co tam u was? - spyta znowu Bykow. - Jaki odamek - powiedzia Michai Antonowicz. - Czarny i dugi. - Odchodzi - wycedzi Jurkowski przez zby. - Wolniej o metr! - krzykn. Michai Antonowicz zmniejszy prdko. - Nie, tak nie da rady... Misza, patrz, czarny odamek widzisz? -zaszepta pospiesznie Jurkowski. - Widz. - Prosto po kursie o dwa stopnie od niego jest grupa kamieni... - Widz - powiedzia Michai Antonowicz. - Tam co tak adnie byszczy... - Ot to... Trzymaj kurs na ten blask... Nie stra go tylko... Czy to ja mam w oczach co takiego... Michai Antonowicz wprowadzi byszczc kropk w krzy celowniczy i da maksymalne powikszenie na teleprojektor. Zobaczy pi okrgych, dziwnie jednakowych biaych kamieni, a pomidzy nimi co byszczcego, nie do koca widocznego, przypominajcego srebrzysty cie pajka z rozcapierzonymi apami. Jakby kamienie

rozjeday si, a pajk czepia si ich rozstawionymi apami. - Jak zabawnie! - zachwyci si Michai Antonowicz. - No, co si tam u was dzieje? - wrzasn Bykow. - Poczekaj, Aleksieju, poczekaj - wymamrota Jurkowski. -Tutaj trzeba by byo zej niej... - Zaczyna si - powiedzia Bykow. - Michai, ani na metr niej! Zdenerwowany Michai Antonowicz, sam tego nie zauwaajc ju schodzi kosmoskafem w d. To byo tak zdumiewajce i niezrozumiae - pi jednakowych biaych kamieni i dziwny srebrzysty cie pomidzy nimi. - Michai! - rykn Bykow i zamilk. Michai Antonowicz opamita si i gwatownie zahamowa. - Co robisz?! - krzykn nieswoim gosem Jurkowski. - Stracisz je! Dugi, czarny odamek powoli, ledwie zauwaalnie dla oczu nasuwa si na dziwne kamienie. - Aloszeka! - zawoa Michai Antonowicz. - Tutaj rzeczywicie jest co dziwnego! Mog zej jeszcze odrobin niej? le wida! Bykow milcza. - Stracisz je, stracisz - rycza Jurkowski. - Aloszeka! - krzykn z rozpacz Michai Antonowicz. - Zejd! Na pi kilometrw, dobrze? Kurczowo ciska rkoje steru, starajc si nie wypuszcza byszczcego punktu z krzya celownika. Czarny odamek nasuwa si powoli i nieubaganie. Bykow nie odpowiada. - No schode, schod - powiedzia Jurkowski niespodziewanie spokojnie. Michai Antonowicz w rozpaczy popatrzy na migoczcy ekran lokatora meteorytw i poprowadzi kosmoskaf w d. - Aloszeka - mamrota - ja tylko odrobin, eby nie straci z oczu. Dookoa jest spokojnie, pusto. Jurkowski pospiesznie trzaska migawkami aparatw. Czarny dugi odamek nasuwa si powoli i w kocu zasoni biae kamienie i byszczcego pajka pomidzy nimi... - Ech - powiedzia Bykow. - Z twoim Bykowem... Michai Antonowicz zahamowa. - Aloszeka! - zawoa. - Ju po wszystkim. Bykow przez cay czas milcza i wtedy Michai Antonowicz spojrza na radiostacj. Odbir by wyczony.

- Ajajajaj! - krzykn Michai Antonowicz. - Jak ja mogem... Pewnie okciem? Wczy odbir. - ...chai, wracaj! Michai, wracaj! Michai, wracaj! - powtarza monotonnie Bykow. - Sysz, Aloszeka, sysz! Ja tu niechccy odbir wyczyem! - Natychmiast wracaj - powiedzia Bykow. - Zaraz, zaraz, Aloszeka! - zapewnia Michai Antonowicz. -Ju skoczylimy i wszystko jest w porzdku... - Zamilk. Poduny, czarny ksztat powoli odpywa, odsaniajc grup biaych kamieni. Znowu bysn w Socu srebrzysty pajk. - Co tam si u was dzieje? - spyta Bykow. - Moecie mi wreszcie wytumaczy? Jurkowski odepchn Michaia Antonowicza i nachyli si nad mikrofonem. - Aleksieju! - krzykn. - Pamitasz bajk o gigantycznej fluktuacji? Zdaje si, e mamy szans jedn na miliard! - Jak szans? - Zdaje si, e znalelimy... - Patrz, patrz Woodieka! - wymamrota Michai Antonowicz, z przeraeniem patrzc na ekran. Masa szczelnego szarego pyu nasuwaa si z boku i nad ni pyny w poprzek dziesitki byszczcych, kanciastych kamieni. Jurkowski a jkn - zaraz wszystko zasoni, pochon, zgniot i odcign nie wiadomo dokd i te dziwne biae kamienie, i tego srebrzystego pajka, i nikt nigdy nie dowie si, co to byo... - Na d! - rykn. - Michai, na d!... Kosmoskaf drgn. - Z powrotem! - krzykn Bykow. - Michai, to rozkaz - z powrotem! Jurkowski wycign rk i wyczy odbir. - Na d, Misza, na d. Tylko na d, szybko! - Co ty, Woodieka! Nie mona - rozkaz! Co ty! - Michai Antonowicz sign do radiostacji. Jurkowski schwyci go za rk. - Popatrz na ekran, Misza. - Powiedzia. - Za dwadziecia minut bdzie ju za pno... - Michai Antonowicz, nic nie mwic, wyrywa si do radiostacji. - Michai, nie bd gupcem... mamy szans jedn na miliard... Nigdy nam nie wybacz... Zrozum e to, stary durniu! Michai Antonowicz sign jednak do radiostacji i wczy odbir. Usyszeli, jak ciko dyszy Bykow. - Oni nas nie sysz - zwrci si do kogo. - Misza - wyszepta ochryple Jurkowski. -Nie wybacz ci tego nigdy w yciu. Zapomn, e bye moim przyjacielem. Zapomn, e bylimy razem na Golkondzie... Misza,

to przecie sens mojego ycia, zrozum... Czekaem na to przez cae ycie... Wierzyem w to... To kosmici, Misza... Michai Antonowicz popatrzy na twarz przyjaciela i a zmruy oczy - nie pozna go. - Misza, py si nasuwa... Wejd pod ten py, prosz ci, bagam... Szybko si uwiniemy, tylko postawimy radioboj i wrcimy. To bardzo proste i bezpieczne, i nikt si nie dowie... - No i co z takim robi! - wykrzykn Bykow. - Co znaleli - usyszeli gos ylina. - Nie mona przecie. Nie pro. Nie mona. Ja obiecaem. On oszaleje z niepokoju. Nie pro... Szara ciana pyu nasuwaa si coraz bardziej. - Pu mnie - rzek Jurkowski. - Sam bd sterowa. Zacz w milczeniu wydziera Michaia Antonowicza z fotela. To byo tak dzikie i straszne, e Michai Antonowicz zupenie si stropi. - No dobrze... - wymamrota. - Dobrze... Poczekaj... - Przez cay czas nie mg pozna Jurkowskiego. To byo jak zy sen. - Michaile Antonowiczu! - zawoa ylin. - Sucham - powiedzia sabo Michai Antonowicz i Jurkowski z caych si uderzy w przecznik pancern pici. Metalowa rkawica cia przecznik niczym brzytwa. - Na d! - zarycza Jurkowski. Michai Antonowicz przeraony rzuci kosmoskaf w dwudziestopiciokilometrow przepa. Przez cay czas dra z alu i strasznych przeczu. Mina minuta, druga... - Misza, Misza, przecie ja rozumiem... - powiedzia jasnym gosem Jurkowski. Porowate gazy na ekranie rosy, poruszajc si powoli. Jurkowski mechanicznie nasun na gow przezroczysty hem skafandra. - Misza, Misza, ja rozumiem. - Dobieg ylina gos Jurkowskiego. Bykow zgarbiony siedzia przed radiostacj, obiema rkami wczepiony w bezuyteczny ju mikrofon. Mg tylko sucha i prbowa rozumie, co si dzieje, i czeka, i mie nadziej. Jak wrc, stuk do krwi. I tego generalnego ajdaka i tego cacanego nawigatora. Nie, nie stuk. Niech tylko wrc. Niech wrc. Obok, z rkami w kieszeniach, milcza ponury ylin. - Kamienie - mwi aonie Michai Antonowicz. - Kamienie... Bykow zamkn oczy. Kamienie w Piercieniu. Ostre, cikie. Lec, pezn, wiruj. Otaczaj. Popychaj, ohydnie skrzypi, trc o metal. Pchnicie. Potem jeszcze silniejsze. To

jeszcze gupstwo, nic strasznego. Niczym groch sypi si po poszyciu statku peznce drobiny, i to te gupstwo, ale gdzie z tyu ju nadciga ten najciszy i najszybszy, jakby puszczony z gigantycznej katapulty, lokatory go nie widz za cian pyu, a gdy zobacz, bdzie ju za pno... Pka korpus, przedziay zwijaj si w harmoni, przenikliwie wiszczy powietrze i ludzie staj si biali i amliwi jak ld... No nie, przecie s w skafandrach. Bykow otworzy oczy. - ylin - powiedzia. - Id do Markuszyna, spytaj, gdzie jest drugi kosmoskaf. Niech przygotuj dla mnie pilota. ylin ulotni si. - Misza - zawoa bezdwicznie Bykow. - Jako... Misza... jako... - Oto on - powiedzia Jurkowski. - Ajajajajaj... - zajcza Michai Antonowicz. - Pi kilometrw? - Co ty, Woodieka? Znacznie mniej. Dobrze, e kamieni nie ma, co? - Wyhamuj powoli. Ja przygotuj boj. Gupi byem, e zepsuem radiostacj... - Co to moe by, Woodieka? Patrz, jaki potwr!... - On je trzyma, widzisz? Tu s kosmici. A ty jczae. - Co ty, Woodieka? Czy ja jczaem? Ja tylko... - Sta jako tak, eby go nie daj Boe nie zahaczy... Zapada cisza. Bykow sucha w napiciu. Moe im si uda, pomyla. - Co si tak grzebiesz? - Nie wiem... jakie to wszystko dziwne... jako mi tak nieswojo... - Wyjd pod ap i wyrzu magnetycznego kota. - Dobrze, Woodieka... Co oni tam znaleli, zastanawia si Bykow. Co to za apa? Czemu si tak guzdrz? Czy naprawd nie mona szybciej? - Nie trafie - powiedzia Jurkowski. - Poczekaj, Woodieka, nie umiesz. Daj mnie. - Patrz, jakby wrosa w kamie... Zauwaye, e wszystkie s jednakowe? - Tak, wszystkie pi. Mnie si to od razu wydao dziwne... Wrci ylin. - Nie ma kosmoskafu - oznajmi. Bykow nawet nie pyta, co to znaczy, e nie ma kosmoskafu. Odoy mikrofon, wsta i powiedzia: - Chodmy do Szwajcarw.

- W ten sposb nic nam nie wyjdzie - usyszeli gos Michaia Antonowicza. Bykow zatrzyma si. - Tak... rzeczywicie... Co by tu wymyli? - Poczekaj, Woodieka. Czekaj, ja wyjd i zrobi to rcznie. - Susznie - stwierdzi Jurkowski. - Wyjdmy. - Nie, Woodieka, ty sied tutaj. I tak si nie przydasz... - Dobrze. Zrobi jeszcze kilka zdj - powiedzia Jurkowski po namyle. Bykow pospiesznie ruszy do wyjcia. ylin wyszed za nim z mostka i zamkn drzwi na klucz. - Wemiemy tankowiec - mwi idc Bykow - po namiarze dotrzemy do tego miejsca i bdziemy na nich czeka. - Susznie, Aleksieju Pietrowiczu - zgodzi si ylin. - Ale co oni tam znaleli? - Nie wiem - sykn Bykow przez zby. - I nie chc wiedzie. Gdy bd rozmawia z kapitanem, ty wejdziesz na mostek i zajmiesz si namiarem. W korytarzu obserwatorium Bykow zapa rozgrzanego dyurnego i poleci: - Idziemy teraz na tankowiec. Zdejmiesz grod i zamkniesz luk. Dyurny skin gow. - Drugi kosmoskaf wraca - powiedzia. Bykow zatrzyma si. - Nie, nie - doda dyurny z alem. - Bd nieprdko. Za jakie trzy godziny. Bykow w milczeniu poszed dalej. Minli keson i bambusowe krzeseko i weszli na mostek tankowca. Kapitan Korf i jego nawigator pochyleni nad niskim stolikiem ogldali bkitny szkic. - Dzie dobry - rzek Bykow. ylin, nie mwic ani sowa, podszed do radiostacji i zacz nastraja si na czstotliwo kosmoskafu. Kapitan i nawigator wpatrywali si w niego zdumieni. Bykow zbliy si do nich. - Kto z was jest kapitanem? - Spyta. - Kapitan Korf- przedstawi si rudy mczyzna. - Kim wy s? Dlaszego? - Jestem Bykow, kapitan Tachmasiba. Prosz o pomoc. - Ciesz si - rzek kapitan Korf i popatrzy na ylina przy radiostacji. - Dwch naszych towarzyszy weszo w Piercie - poinformowa Bykow. - O! - Na twarzy kapitana pojawia si konsternacja. - Jaka nieostroszno!! - Potrzebny mi statek. Prosz was o niego. - Mj statek - chcia wiedzie zdezorientowany Korf - i w Piercie?

- Nie - zaprzeczy Bykow. - W Piercie tylko w ostatecznoci. Jeli zdarzy si nieszczcie. - A gdzie wasz statek? - spyta Korf podejrzliwie. - Mam fotonowy frachtowiec - odpar Bykow. - A - powiedzia Korf. - Tak, to nie moszna. Na mostku rozleg si gos Jurkowskiego: - Poczekaj, ja zaraz wyjd. - A ja ci mwi, sied, Woodieka - odezwa si Michai Antonowicz. - Dugo si z tym grzebiesz. Michai nie odpowiedzia. - To oni? W Piercieniu? - spyta Korf, wskazujc palcem radiostacj. - Tak - powiedzia Bykow. - Zgadzacie si? ylin podszed i stan obok. - Tak - rzek kapitan Korf w zadumie. - Trzeba pomc. Nawigator zacz mwi tak szybko, e Bykow rozumia tylko pojedyncze sowa. Korf sucha i kiwa gow. Czerwony na twarzy odwrci si do Bykowa: - Nawigator nie chce lecie. Nie ma obowizku. - Niech zejdzie - powiedzia Bykow. - Dzikuj, kapitanie Korf. Nawigator powiedzia jeszcze kilka zda. - Mwi, e idziemy na pewn mier. - Powiedzcie mu, eby wyszed - powiedzia Bykow. - Musimy si. spieszy. - Moe lepiej by byo, gdyby pan Korf te zszed? - spyta ostronie ylin. - Ho, ho! - zawoa Korf. - Ja jestem kapitanem! Machn nawigatorowi rk i podszed do pulpitu sterowniczego. Nawigator wyszed, nie patrzc na nikogo. Po chwili hukn zewntrzny luk. - Dziefczyny - stwierdzi kapitan Korf, nie odwracajc si. -One robi nas sabymi. Sabymi jak one. Ale trzeba stawia opr. Przygotujmy si. Sign do bocznej kieszeni, wycign fotografi, postawi na pulpicie przed sob. - O tak - powiedzia. -1 tylko tak. Inaczej nie mona. Na miejsca, panowie. Bykow usiad przy pulpicie obok kapitana. ylin przypi si pasami przed radiostacj. - Dyspozytor! - zawoa kapitan. - Dyspozytor, sucham - odezwa si dyurny obserwatorium. - Prosz o pozwolenie na start! - Pozwalam! Kapitan Korf nacisn starter i wszystko si przesuno. I wtedy ylin przypomnia sobie o Jurze. Przez kilka sekund patrzy na radiostacj, wzdychajc gosem Michaia

Antonowicza. Nie wiedzia, jak postpi. Tankowiec ju opuci stref obserwatorium i kapitan Korf, manewrujc sterami, wyprowadza statek na namiar. Nie panikujmy, myla ylin. Jeszcze nie jest le. Na razie nie stao si nic strasznego. - Michai! - usyszeli Jurkowskiego. - Dugo tam jeszcze? - Zaraz, Woodieka - powiedzia Michai Antonowicz. Jego gos brzmia dziwnie, jakby by zmczony czy roztargniony. - Hej! - rozleg si z tyu gos Jury. ylin odwrci si. Na mostek wszed Jura, zaspany i bardzo ucieszony. - Wy te na Piercie 1? Bykow spojrza na niego dziko. - Himmel Donnerweter! - wyszepta Korf. On te zupenie zapomnia o Jurze. Pasaer! Do kajuta! - krzykn gronie, a jego rude bokobrody zjeyy si. Michai Antonowicz nagle gono powiedzia: - Woodia... Bd tak dobry, odsu kosmoskaf na trzydzieci metrw. Bdziesz umia? Jurkowski mrukn co z niezadowoleniem. - Sprbuj - powiedzia. - A po co to? - Tak mi bdzie wygodniej, Woodia. Prosz ci. Bykow nagle wsta i szarpn na sobie zapicie kurtki. Jura popatrzy na niego z przeraeniem. Twarz Bykowa, zawsze czerwonoceglasta, nagle zrobia si sinobiaa. Jurkowski krzykn: - Kamie! Misza! Kamie! Wracaj! Rzu wszystko! Da si sysze saby jk i Michai Antonowicz powiedzia drcym gosem: - Odejd, Woodieka. Szybko. Ja nie mog. - Prdko - wychrypia Bykow. - Co to znaczy - nie mog? - zawy Jurkowski. Sycha byo, jak ciko dyszy. - Odejd, odejd, tu nie mona - mamrota Michai Antonowicz. - Nic z tego nie wyjdzie... Nie trzeba, nie trzeba... - Wic o to chodzi... - powiedzia Jurkowski. - Czemu nie mwie? Nic nie szkodzi. Zaraz... Chwila... Ale ci si zachciao... - Prdko, prdko - rycza Bykow. Kapitan Korf wykrzywi piegowat twarz i zawis nad klawiatur sterowania. Wzrastao przecienie. - Zaraz, Miszeka, zaraz - mwi ranym gosem Jurkowski. -O, tak... Ech, eby tak mie om... - Za pno - powiedzia niespodziewanie spokojnie Michai Antonowicz.

W ciszy, jaka zapada, sycha byo jak ciko, ochryple dysz. - Tak - powiedzia Jurkowski. - Za pno. - Odejd - powiedzia Michai Antonowicz. -Nie. - To nie ma sensu. - To nic - rzek Jurkowski. - Szybko pjdzie. Rozleg si suchy mieszek. - Nawet nie zauwaymy. Zamknij oczy, Misza. Po krtkiej przerwie kto - nie wiadomo, kto - cicho i aonie zawoa: - Alosza... Aleksiej... Bykow w milczeniu odepchn kapitana Korfa jak kociaka i wpi si palcami w klawisze. Tankowcem szarpno. ylin, wcinity w fotel strasznym przecieniem, zdy tylko pomyle: Dopalanie! I na sekund straci przytomno. Po czym przez szum w uszach usysza krtki, urywany krzyk blu i przez czerwon zason zobaczy, jak strzaka autonamiaru drgna i zacza si koysa. - Misza! - krzykn Bykow. - Chopaki! Opad gow na pulpit i gono zapaka. Jura le si czu. Mdlio go, bardzo bolaa gowa. Mczy go jaki dziwny podwjny koszmar. Lea na swoim ku w ciasnej, ciemnej kajucie Tachmasiba i jednoczenie to by jego duy jasny pokj na Ziemi. Do pokoju wchodzia mama, kada mu na policzku przyjemnie chodn rk i mwia gosem ylina: Nie, jeszcze pi. Jura chcia powiedzie, e nie pi, ale nie mg. Jacy ludzie, znajomi i nieznajomi, przechodzili obok niego i jeden z nich - w biaym fartuchu - nachyli si i bardzo mocno uderzy Jur w bolc, rozbit gow, a po chwili Michai Antonowicz aonie powiedzia: Alosza... Aloszeka..., a Bykow, straszny i blady jak trup, schwyci rkami pulpit i Jur rzucio na korytarz, na twarde kanty. Graa przejmujco smutna muzyka i czyj gos mwi: Podczas badania Piercienia Saturna zginli inspektor Midzynarodowego Zarzdu Kosmicznej Komunikacji Wadimir Siergiejewicz Jurkowski i najstarszy nawigator, kosmonauta Michai Antonowicz Krutikow... I Jura paka, jak pacz we nie nawet ludzie doroli, gdy przyni im si co smutnego... Gdy Jura doszed do siebie, zobaczy, e ley w kajucie Tachmasiba, a obok stoi lekarz w biaym fartuchu. - No prosz - powiedzia ylin, umiechajc si smutno. - Dawno tak trzeba byo. - Oni naprawd zginli? - spyta Jura. ylin w milczeniu skin gow. - A Aleksiej Pietrowicz? - ylin nic nie powiedzia. - Gowa bardzo boli? - spyta lekarz. Jura zastanowi si.

- Nie - odpowiedzia. - Nie bardzo. - To dobrze - rzek lekarz. - Poleysz pi dni i bdziesz zdrw. - Nie odel mnie na Ziemi? - spyta Jura. Nagle bardzo si przestraszy, e go odel. - Nie, dlaczego? - zdumia si lekarz, a ylin chcc mu doda otuchy, oznajmi: - Ju si o ciebie pytali z Piercienia 2, chc ci odwiedzi. - Niech odwiedzaj - powiedzia Jura. Lekarz powiedzia ylinowi, e Jur trzeba co trzy godziny poi mikstur, uprzedzi, e przyjdzie pojutrze i wyszed. ylin powiedzia, e zaraz wrci i poszed go odprowadzi. Jura znowu zamkn oczy. Zginli, pomyla. Nikt wicej nie nazwie mnie kadetem i nie poprosi, eby porozmawia ze starcem. Nikt nie zacznie dobrym gosem czyta niemiao swoich memuarw o przemiych i wspaniaych ludziach. Tego ju nigdy nie bdzie. I to jest najstraszniejsze. Mona sobie rozbi gow o cian, mona rwa koszul - wszystko jedno, nigdy ju nie zobaczy Wadimira Siergiejewicza jak stoi przed prysznicem w swoim wytwornym szlafroku, z ogromnym rcznikiem na ramieniu, jak Michai Antonowicz z agodnym umiechem nakada na talerze odwieczn owsiank. Nigdy, nigdy, nigdy... Dlaczego nigdy? Jak to moe by, eby nigdy? Jaki idiotyczny kamie w jakim idiotycznym Piercieniu idiotycznego Saturna... I ludzi, ktrzy powinni by, ktrzy maj obowizek by, dlatego e bez nich wiat jest gorszy... tych ludzi ju nie ma i nigdy nie bdzie... Jura pamita jak przez mg, e oni co tam znaleli. Ale to byo niewane, to nie byo to najwaniejsze, chocia oni uwaali, e byo... Oczywicie, kady, kto ich nie zna, te bdzie myla, e to najwaniejsze. Zawsze tak jest. Jeli nie znasz tego, kto dokona wielkiego czynu, najwaniejszy jest czyn. A jeli go znasz, co wtedy znaczy czyn? Mogoby go w ogle nie by, eby tylko by czowiek. Czowiek powinien y. Jura pomyla, e za kilka dni spotka si z chopakami i oni zaczn pyta, co i jak. Nie bd pyta ani o Jurkowskiego, ani o Krutikowa, bd pyta, co Krutikow i Jurkowski znaleli. Bd pon z ciekawoci. Przede wszystkim bdzie ich interesowa, co Jurkowski i Krutikow zdyli przekaza o swoim znalezisku. Oni bd zachwyca si mstwem Jurkowskiego i Krutikowa, ich ofiarnoci i bd wykrzykiwa z zawici: To byli ludzie! A najbardziej bdzie ich zachwyca, e zginli na posterunku. Jur dawiy al i zo. Ju wiedzia, co im odpowie. eby nie krzycze na nich: Gupcy! eby nie zapaka, eby nie pobi si z nimi, powie im: Poczekajcie. Jest jedna historia... I zacznie tak: Na wyspie Honsiu, w wwozie gry Titigatake, w nieprzebytym lesie znaleziono jaskini...

Wszed ylin, usiad w nogach ka Jury. I poklepa go po kolanie. ylin by w kraciastej koszuli, z podwinitymi rkawami. Twarz mia zapad i zmczon. By nieogolony. A co z Bykowem, pomyla Jura. - Wania, a co z Aleksiejem Pietrowiczem? ylin nie odpowiedzia.

EPILOG
Autobus bezszelestnie podjecha do niskiego, biaego ogrodzenia i zatrzyma si przed wielkim pstrym tumem witajcych. ylin siedzia przy oknie i patrzy na wesoe, poczerwieniae od mrozu twarze, na migoczce w socu zaspy przed budynkiem dworca lotniczego, na oszronione drzewa. Otworzyy si drzwi, mrone powietrze wdaro si do autobusu. Pasaerowie ruszyli do wyjcia, rzucajc artobliwe poegnania stewardesie. W tumie witajcych panowa wesoy szum - przed drzwiami obejmowali si, ciskali rce, caowali. ylin szuka znajomych twarzy, nie znalaz i odetchn z ulg. Popatrzy na Bykowa. Bykow siedzia nieruchomo, z twarz wtulon w futrzany konierz grenlandzkiej kurtki. Stewardesa wyja z siatki swoj walizeczk i wesoo powiedziaa: - Co z wami, towarzysze? Dojechalimy! Koniec trasy. Bykow wsta ciko i nie wyjmujc rk z kieszeni skierowa si do wyjcia. ylin z teczk Jurkowskiego szed za nim. Tumu ju nie byo. Ludzie grupkami szli do dworca, miejc si i rozmawiajc. Bykow posta chwil na niegu, mruc oczy przed socem i te uda si w stron dworca. nieg skrzypia pod nogami. Obok sun dugi bkitny cie. Po chwili ylin zobaczy Daugego. Malutki zakutany po uszy, z ciemn pomarszczon twarz, Dauge pospiesznie kutyka w ich stron, mocno opierajc si na grubej, wypolerowanej lasce. W rce w ciepej futrzanej rkawicy z jednym palcem ciska bukiecik zwidych niezapominajek. Patrzc prosto przed siebie, podszed do Bykowa wsun mu bukiecik i przycisn twarz do grenlandzkiej kurtki. Bykow obj go i mrukn: - I po co to, siedziaby w domu, widzisz, jaki mrz... Wzi Daugego pod rk i powoli poszli w stron dworca -ogromny, pochylony Bykow i malutki, zgarbiony Dauge. ylin szed za nimi. - Jak puca? - spyta Bykow. - Tak sobie... - powiedzia Dauge - ani lepiej, ani gorzej... - Powiniene wyjecha w gry. Nie jeste modzieniaszkiem, trzeba o siebie dba... - Nie mam kiedy - tumaczy si Dauge. - Duo rzeczy trzeba zakoczy. Bardzo duo rzeczy jest zacztych, Alosza. - I co z tego? Trzeba si leczy, bo nie zdysz skoczy.

- Najwaniejsze to zacz. - Tym bardziej. - S postanowienia w sprawie ekspedycji na Transpluton - powiedzia Dauge. Nalegaj, eby poszed ty. Poprosiem ich, eby poczekali, a wrcisz. - C - odpar Bykow. - Pojad do domu, odpoczn... I prosz bardzo. - Kierownikiem ma by Arnautow. - Wszystko jedno - powiedzia Bykow. Zaczli wchodzi po schodach. Daugemu byo niewygodnie, chyba jeszcze nie przyzwyczai si do swojej laski. Bykow podtrzymywa go za okie. Dauge powiedzia cichutko: -A ja ich nie objem, Alosza... Ciebie objem, Wani objem, a ich nie... Bykow nic nie powiedzia. Weszli do westybulu. ylin wszed po schodach i nagle w cieniu za kolumn zobaczy jak kobiet, ktra patrzya na niego. Odwrcia si szybko, ale zdy zauway pod futrzan czapk jej twarz, kiedy pikn, teraz star, obwis, niemal brzydk. Gdzie jaja widziaem? - zastanowi si ylin. - Jakbym j gdzie widzia, i to nieraz. A moe jest do kogo podobna? Pchn drzwi i wszed do westybulu. Wic teraz Transpluton, zwany Cerberem. Daleki. Od wszystkiego daleki. Od Ziemi daleki, od ludzi daleki, od najwaniejszego daleki. Znowu stalowe pudeko, znowu obce, pokryte lodem skay. To, co najwaniejsze, zostaje na Ziemi. Jak zawsze. Ale przecie tak nie mona, to nieuczciwe. Trzeba si zdecydowa, Iwanie ylin, najwysza pora! Pewnie niektrzy powiedz - z alem lub kpin - Nerwy mu nie wytrzymay. Bywa. Aleksiej Pietrowicz moe tak pomyle. Tak, wanie tak pomyli: Nerwy nie wytrzymay. A taki by twardy chopak. Ale to nawet lepiej. Przynajmniej nie bdzie mu przykro, e zostawiam go wanie teraz, gdy jest sam... Lej mu bdzie myle, e mi nerwy nie wytrzymay, ni widzie, e w nosie mam te wszystkie Transplutony. On jest taki stay, taki nieugity w swoich przekonaniach... I z takim uporem trwa przy swoich bdach. Bdach twardych jak stal... To, co najwaniejsze, jest na Ziemi. Najwaniejsze zawsze zostaje na Ziemi i ja zostan na Ziemi. Postanowione, pomyla. Postanowione. To, co najwaniejsze, jest na Ziemi... 1962 r.

You might also like