You are on page 1of 28

Rozdział XVI.

MĘSTWO I CNOTY POKREWNE

§ 63. Cnota kardynalna męstwa i wady jej przeciwne. Wychowanie


męstwa.

1. Podczas gdy cechą charakterystyczną wszystkich cnót zaliczanych do


umiarkowania było wstrzymywanie zapędów, to cechą charakterystyczną cnót
grupy, którą teraz poznamy, będzie przeciwnie, podtrzymywać wysiłki i
podniecać do wytrwania i niecofania się przed zagrażającym złem, lub też
nawet i przed trudnościami, z jakimi jest połączone nieraz zdobycie niejednego
dobra. Główne miejsce zajmą tu, rzecz prosta, cnoty mające za przedmiot
jakieś zło, bo ono to przede wszystkim odtrąca nas od siebie. Ten pierwszy
odruch, który się budzi w duszy na widok grożącego niebezpieczeństwa i
skłania do ucieczki, winien być tak opanowany przez rozum i wolę, iżby władza
popędliwa, z której on wypływa, nabrała umiaru i stałego usposobienia do
rachowania się zawsze z prawem moralnym. Wynika stąd, że w przeciwieństwie
do cnót umiarkowania, męstwo i pokrewne mu cnoty winny być bliższe
nadmiaru niż niedomiaru, czyli że z wad im przeciwnych gorsze są zawsze te,
które grzeszą niedostatkiem niż te, które przesadzają miarę w swych
poczynaniach. Tam gorszy był złośnik od obojętnego na wszelkie zło, tu gorszy
jest tchórz od zuchwalca, i małoduszny od zarozumialca.
Analiza męstwa wykazuje w nim dwa czynniki: jeden to samo niecofanie
się i wytrzymanie na stanowisku wobec grożącego zła, drugie to atakowanie
tego zła. Pierwsze winno wytworzyć w duszy pewien nastrój zaufania w swe
siły, a drugie — poczucie bezpieczeństwa. I jedno i drugie winno być robione z
umiarem, zależnie od okoliczności. Raz bowiem rozum wskaże, że nie należy zła
atakować, ale że nawet należy się przed nim cofnąć, innym razem tenże rozum
powie, iż nie tylko nie wolno się cofać, ale że należy energicznie na zło uderzyć
i starać się je przemóc.
Jak w innych grupach tak i tu na pierwszy plan wysuwa się ta cnota,
której przedmiot sprawia największe trudności w opanowaniu odnośnych
poruszeń duszy. W dziedzinie umiarkowania były to dobra najsilniejsze,
pobudzające pożądania zmysłowe, w dziedzinie męstwa będą to największe zła,
które nam w życiu zagrażają, ze śmiercią na czele. Słusznie jest ona uważana
za największe zło, skoro nas pozbawia największego dobra doczesnego, jakim
jest życie, a z nim i wszystkich innych dóbr doczesnych.
Bywają takie położenia w życiu człowieka, w których jest on wprost
obowiązany narazić się na śmierć. Takimi są wojny w najszerszym tego słowa
znaczeniu, obejmującym wszelkie walki między ludźmi, a więc wojny między
narodami, rewolucje wewnętrzne, walki religijne i społeczne. W takich chwilach
śmierć częściej zagląda człowiekowi w oczy, i nieraz nie wolno mu się zupełnie
uchylać od narażenia się na nią. Toteż we wszystkich tego rodzaju walkach
męstwo odgrywa naczelną rolę. Ale i w czasach największego spokoju śmierć
też wciąż koło nas krąży, czy to zagrażając nam od wewnątrz przez choroby,
czy od zewnątrz ze strony różnych sił fizycznych lub wrogich ludzi. W tych
wypadkach jednak, kiedy niebezpieczeństwo śmierci nie jest związane
bezpośrednio ze spełnieniem jakiegoś obowiązku, wolno nam zawsze starać się
go unikać i nawet mamy obowiązek tak postąpić, nie wolno bowiem narażać
życia bez rozumnej racji. Poza tym grożą nam też w życiu i mniejsze nie-
bezpieczeństwa, nie prowadzące nawet bezpośrednio do śmierci, a jednak
zdolne nas wytrącić z równowagi, szczególnie gdy przychodzą niespodziewanie
i zastają nas nieprzygotowanych. Jedne będą zagrażać zdrowiu i całości ciała,
inne sławie, inne majątkowi lub też osobom z nami związanym. Wszystkie one
będą zawsze wymagać od nas umiejętności pełnego panowania nad budzącymi
się uczuciami, na to, aby móc i nad grożącymi niebezpieczeństwami
zapanować. Kto wobec zagrażającego mu niebezpieczeństwa traci głowę, traci
też i możność obrony.
2. Koniecznym jest tedy nabrać sprawności w opanowaniu tych uczuć, które
budzą w nas zbliżające się niebezpieczeństwa, i którymi są strach i bojaźń oraz
śmiałość lub odwaga. Same przez się nie są one ani czymś złym, ani czymś
dobrym, i dopiero użytek, jaki z nich robimy, nadaje im ich wartość moralną.
Ani strach nie jest z konieczności zawsze zły, ani śmiałość zawsze dobra. Strach
jest wrodzonym odruchem, którym natura każdej istoty obdarzonej poznaniem
broni się przed czymś, co może mu przynieść zagładę czy choćby jakąś szkodę,
Jest on ostrzeżeniem do cofnięcia się, tam gdzie poznanie sygnalizuje grożące
zło. Śmiałość tak samo jest wrodzonym odruchem do niecofania się przed byle
czym, co zagraża, przy włączeniu jednocześnie silniejszego prądu sił
żywotnych, które pozwolą przeciwstawić się niebezpieczeństwu. Oba uczucia są
dla naszego, postępowania niezmiernie cenne, dają nam bowiem wrodzone im-
pulsy, które ujęte przez rozum i wolę w karby mocnej cnoty, uzbrajają nas
wobec niebezpieczeństw nieuniknionych w tym życiu.
Wynika z tego, że cnota męstwa, dająca nam sprawność należytego
zachowywania się wobec niebezpieczeństw, szczególnie tych, które zagrażają
życiu, ma za zadanie ująć w karby umiaru nie tylko uczucie strachu, ale i
uczucie śmiałości i odwagi. Oba one bowiem potrzebują wychowania, aby móc
służyć jak należy celom moralnym życia ludzkiego. Nie polega ona przeto
bynajmniej na wyłącznym tłumieniu strachu, jak to się zwykle mniema, ale
również na miarkowaniu porywów śmiałości i odwagi, które tylko gdy są
rozumnie pokierowane, nabierają cech aktu męstwa. Odruch strachu jest
pierwszy i silniejszy niż odruch śmiałości, a to dla tej prostej racji, że
przedmiotem jego jest zło, które samo przez się odtrąca i dopiero wtórnie budzi
otuchę, iż da się je przezwyciężyć. Tym się też tłumaczy, że konieczność
panowania nad strachem jest bardziej oczywista, i że tę czynność przypisuje się
w pierwszym rzędzie męstwu. Zobaczymy to dokładniej, gdy po omówieniu
samej tej cnoty przyjrzymy się z kolei obu wadom, które się jej przeciwstawiają,
tchórzostwu z niedostatku i zuchwalstwu z nadmiaru.
Męstwo, gdy jest mocno ugruntowane w duszy, sprawia, że w
decydujących chwilach, kiedy człowiekowi coś zagraża, nie ulega strachowi, ani
się daje bezmyślnie porwać odruchom odwagi, ale zależnie od okoliczności i
wymagań chwili i prawa moralnego cofa się przed tym, co mu zagraża, albo
trwa na swym stanowisku i nawet uderzy w stojącą mu na poprzek drogi prze-
szkodę. Widzieliśmy, że nie zawsze jesteśmy obowiązani narazić się na utratę
życia, zdrowia lub innych dóbr doczesnych. Owszem, nieraz możemy być ściśle
obowiązani starać się o zachowanie tych dóbr, tak iż byłoby lekkomyślnością
nie cofać się przed niebezpieczeństwami, które im zagrażają. I nie jest to by-
najmniej uleganie strachowi, nad którym, nawet gdy cofamy się przed
grożącym nam złem, męstwo winno zawsze panować. Możemy to nazwać, w
myśl tego cośmy mówili w t. I, § 12, 3, obawą, rozumiejąc przez to rozumną
bojaźń wszystkiego, co zawiera w sobie coś złego.
O stopniu ugruntowania męstwa w duszy świadczy tedy sprawność w
opanowaniu strachu i odwagi, szczególnie w tych wypadkach, kiedy jakieś
niebezpieczeństwo zupełnie niespodziewanie człowiekowi zagrozi. Na to jednak,
aby dojść do takiego panowania nad sobą, nie wystarczy wyczekiwać
podobnych rzadkich okazji, ale należy zawczasu przygotować w duszy to stałe
usposobienie trwania i niecofania się o byle co przed niebezpieczeństwami, a
nawet gotowość narażenia się na najgorsze z nich, grożące utratą życia, gdyby
tego wymagały względy moralne. Przygotowanie gruntu pod męstwo, wtedy
kiedy nie ma do niego okazji, ułatwia nam ćwiczenie się w innych, najbliżej
spokrewnionych z nim cnotach, jak cierpliwość, wytrwałość i stałość; gdy
przyjdzie nam zająć się nimi, zobaczymy dokładniej jaką podporę dają one
samemu męstwu i jak bez nich może ono nas nieraz zawieść.
3. Za szczyt męstwa uważane jest nieraz męczeństwo, przez co rozumiemy
przyjęcie gwałtownej śmierci w obronie jakiegoś ideału prawdy i dobra. Tradycja
chrześcijańska zaraz od pierwszych swych lat szczególną czcią otaczała tych,
którzy swe życie oddawali za wiarę, i zwała ich jej świadkami — „martyres". Po-
jęcie to należy jednak nieco rozszerzyć i nie ograniczać tylko do samych prawd
wiary. I w walce o zasady moralności można ponieść śmierć męczeńską, jak
tego daje nam przykład św. Jan Chrzciciel. Jasnym jest bowiem, że zasady
moralności wypływają z prawd wiary i że te ostatnie na to nam zostały
objawione, aby przyświecać naszemu życiu moralnemu.
Św. Tomasz gotów jest nawet pójść dalej i uznać za męczeństwo też i
śmierć za ojczyznę, gdy jest natchniona nadprzyrodzonymi pobudkami obrony
tej ostoi życia nadprzyrodzonego, jaką jest ład społeczny. Dobrowolne
narażanie się na śmierć dla ratowania tego, co jest tak koniecznym warunkiem
życia religijnego, świadczy o wysokim stopniu miłości i Boga i bliźniego.
Wielkim dowodem męstwa jest też niewątpliwie narażenie się na śmierć dla
ratowania bliźnich, gdy im śmierć zagraża, jak to ma miejsce w różnych
nieszczęśliwych wypadkach: tonięcia, pożaru, zarazy itp. Nie uważa się jednak
takiej śmierci za męczeństwo, gdyż nie ma charakteru śmierci gwałtownej,
poniesionej z rąk wrogich w obronie wartości idealnych prawdy i dobra.
Dodajmy jednocześnie, że ta szczególna cześć, jaką tradycja
chrześcijańska otacza męczeństwo, stawia daleko idące wymagania odnośnie
do samego sposobu przyjęcia śmierci. Za przykład służy tu wzór samego
Chrystusa, który bez buntu i nawet bez słowa skargi składał ofiarę swego życia
za zbawienie świata, modląc się jeszcze za swych oprawców, a Dzieje
Apostolskie świadczą nam, jak pierwszy zaraz męczennik chrześcijański św.
Szczepan cudownie naśladował ten boski przykład. I dziś przeto gdy idzie o
kanonizowanie męczenników, Kościół zawsze dokładnie bada ich zachowanie
się w obliczu zbliżającej się śmierci i tylko takich wynosi na ołtarze, którzy w
tych groźnych chwilach wykazali pełną moc ducha w opanowaniu tak
naturalnych w podobnych chwilach odruchów trwogi, buntu, gniewu, smutku,
zniechęcenia lub małoduszności.
Podobne przykłady hartu ducha w obliczu śmierci spotykamy i w
środowiskach niechrześcjańskich, co świadczy, że i samymi siłami
przyrodzonymi można zajść bardzo daleko w opanowaniu tej obawy i odrazy,
jaką wzbudzają zbliżająca się śmierć i cierpienia mogące jej przy tym
towarzyszyć. Ale męczeństwo chrześcijańskie dodaje do tego wartości, których
gdzie indziej nie znajdziemy, a które wypływają z głębokiej wiary w doniosłość
cierpienia gdy się łączy z cierpieniem Chrystusowym. Zamiast samego
stoickiego hartu przenika je głęboka miłość bliźniego, przejawiająca się nawet
wobec oprawców, a obok niej spokój, pogoda ducha, nieraz nawet radość, że
się ma możność dać Chrystusowi ten najwyższy dowód miłości. Arystoteles
uczył, że do dojrzałości cnoty należy zadowolenie z wykonania jej aktów, ale
rozumiał, że gdy idzie o męstwo, nie może być mowy o jakimś zadowoleniu
zmysłowym, będącym nie do pogodzenia z cierpieniem towarzyszącym śmierci,
sądził przeto, że więcej jak opanowania smutku spodziewać się tu nie można.
Możność doświadczania przy tym zadowolenia w postaci głębokiej radości
duchowej dało nam dopiero podniesienie rodu ludzkiego do porządku
nadprzyrodzonego i uprzystępnienie mu przez cnoty teologiczne udziału w
cierpieniu Chrystusowym.
Specjalną pomoc pod tym względem ma nam dać pomoc Ducha Św.
zwana darem męstwa. On to udziela duszy szczególnej powolności w uleganiu
poruszeniom i natchnieniom bożym, tam gdzie idzie o te wielkie zmagania się
około spraw bożych na świecie. Gdy człowiek mu się podda całkowicie, nawet
najcięższe doświadczenia i próby napawają go radością. Ślicznie to wyraża
liturgia w oficjum św. Szczepana, mówiąc, że kamienie z potoku słodkimi mu się
stały. W tragedii pierwszego męczennika, który przelał swą krew za wiarę,
mamy dowód, jak wiernym był Chrystus swej obietnicy podtrzymywania w
szczególny sposób swych uczniów, gdy przyjdzie im oświadczać się za nim
wobec wrogiego mu świata. Tym się też tłumaczy, dlaczego św. Augustyn do
daru męstwa przydzielił błogosławieństwo obiecujące nasycenie tym, którzy
łakną i pragną sprawiedliwości. Jasnym jest bowiem, że najwięcej potrzeba
człowiekowi podtrzymania, gdy znajdzie się pośród walk, które świat prowadzi
przeciw zapanowaniu na nim sprawiedliwości bożej. Wszakże na pomoc daru
męstwa winniśmy liczyć nie tylko w tych wyjątkowo trudnych okolicznościach,
kiedy życiu naszemu zagraża niebezpieczeństwo. W wielu innych położeniach
życiowych człowiek potrzebuje też męstwa, aby nie stchórzyć przed
cierpieniem, przed opinią ludzką lub innymi przeciwnościami. Wtedy zwrócenie
się wewnętrzne o pomoc do tego Boga zamieszkującego w duszy zawsze
oświeci rozum i doda hartu woli.
4. Z wad przeciwnych męstwu najpierw, zajmie nas tchórzostwo będące jej
brakiem, a potem dopiero zuchwalstwo, które jest nadużyciem odwagi i
fałszywym nadmiarem męstwa. Pierwsze jest gorsze, bo wprost przeciwstawia
się męstwu i świadczy o nieopanowaniu uczucia strachu, które przede
wszystkim winno być ujęte w karby cnoty. Zuchwalstwo mniej się przeciwstawia
męstwu, idzie bowiem po jego linii, a tylko nie panuje nad odwagą,
potrzebującą też umiaru. Stąd środek, którym męstwo winno kroczyć, bliższy
jest nieco zuchwalstwa niż tchórzostwa.
O tchórzostwie bynajmniej nie świadczy jeszcze samo odczuwanie
strachu, a dopiero niepanowanie nad nim, albo co gorsza, całkowite mu
uleganie. Strach, jak widzieliśmy, jest wrodzonym odruchem naszej natury
zmysłowej, bardzo cennym,, gdyż sygnalizującym grożące nam
niebezpieczeństwa; toteż bynajmniej nie należy się go wstydzić ani zapierać, a
tym bardziej starać wyrwać z duszy, co jest niemożliwe. Jeśli w Katechizmie
kadeckim ks. Adama Czartoryskiego na pytanie, co to jest strach, odpowiedź
brzmiała: nie rozumiem nawet, co to słowo znaczy, to należy to uważać za
czcze słowa i być przekonanym, że nie takim frazesom zawdzięcza Szkoła
Kadetów wychowanie zastępu mężnych żołnierzy. Strach, jak każde uczucie, ma
swój własny współczynnik Fizjologiczny, przejawiający się w działalności serca,
w oddechu, we wzroku i nawet w członkach ciała, które nieraz opanowuje
drżenie. Zależnie od osobistej konstytucji każdego objawy te przybierają
rozmaite stopnie nasilenia i nie zawsze ani też od razu dadzą się opanować.
Same przez się nie świadczą one bynajmniej o tchórzostwie, o ile nie wpływają
na postępowanie moralne. Opowiadają, że wielki wódz francuski Connetable Du
Guesclin idąc do boju nie mógł opanować pewnego drżenia ciała, które było i
dla innych widoczne, co nie przeszkadza, że był i mężnym żołnierzem i
dzielnym wodzem.
O tchórzostwie wtedy może być mowa, gdy strach tak opanuje rozum i wolę, że
człowiek pod jego wpływem gotów będzie podeptać prawo moralne. Gdy nie
jest jeszcze głęboko zakorzenione w duszy, tchórzostwo sprawia, że człowiek
przejściowo cofnie się, tam gdzie obowiązek był wytrwać, ale później otrząśnie
się z niego i powróci do panowania nad sobą. Gorzej jest, gdy głębiej przeniknie
i stanie się wadą, wywierającą stały wpływ na postępowanie. Nada ono wtedy
charakterowi tę cechę bojaźliwości, która sprawi, że człowiek wszędzie będzie
wietrzy! niebezpieczeństwa i zawsze gotów będzie do ucieczki, do wycofania z
tego, co powinien robić. W wielkich walkach, gdzie o życie idzie, będzie to jeśli
nie ucieczką przed wrogiem, to może nieraz niegodnym uchylaniem się od
obowiązku bronienia ojczyzny. W innych zmaganiach ludzkich tchórzostwo
będzie się przejawiać w formie braku odwagi cywilnej, w niestałości przekonań i
ustępliwości przed każdym naciskiem, byłe się na coś nie narazić. Ludzie o
takim tchórzowskim nastawieniu duszy szerzą przy-tym wokoło siebie nastrój
bojaźliwości, który w pewnych chwilach może się przekształcić w panikę. Jakby
chcąc się usprawiedliwić we własnych oczach, pragną oni, aby i inni poddawali
się tym samym obawom co oni i stają się rozsadnikami strachu wokoło siebie.
Są oni szczególnie szkodliwi w chwilach kiedy społeczeństwo potrzebuje
męstwa, pełnego zimnej krwi i rozwagi, i nieraz wypadnie działalność takich
wiecznych strachajłów piętnować i nie pozwalać im na szerzenie wokoło siebie
zarazków strachu, osłabiających hart ducha.
5. Jeśli teraz przejdziemy do przeciwnej wady, do zuchwalstwa wypadnie
poświęcić nieco uwagi, bo i ona jest bardzo szkodliwa w życiu moralnym tak
jednostek jak i społeczeństwa.
Źródłem zuchwalstwa może być pewna wrodzona śmiałość i brak strachu, które
sprawiają, że człowiek na oślep idzie tam, gdzie mu grozi niebezpieczeństwo,
bo nie zdaje sobie z niego sprawy, i nie przywiązuje dostatecznej wagi do dóbr,
na których utratę ono go naraża. Arystoteles widział w tym brak rozumu i jako
przykład ludu, który z braku rozeznania nie doświadcza strachu, przytaczał
Celtów. Na dnie tego twierdzenia kryje się dobra obserwacja faktu, który się
wciąż sprawdza w dziejach, że ludy prymitywne mniej ulegają strachowi i
więcej mają wrodzonej odwagi niż ludy kulturalne, które już mają pewne
wymagania dobrobytu, a z nimi i większe przywiązanie do życia i dóbr
doczesnych. Najlepszą ilustrację do tego znaleźć możemy w ostatniej wojnie,
gdzie wojska mniej kulturalnych narodów okazywały się ó wiele bitniejsze i
odważniejsze w walce wręcz niż wojska narodów kulturalnych, zbyt zaufanych
w swe pancerne uzbrojenie. Dla tych ostatnich trzeba było ustanawiać osobne
odznaczenia za odwagę okazywaną w bezpośrednim boju oko w oko. Taka
wrodzona odwaga to jeszcze rzecz prosta nie męstwo i może do niego nigdy nie
doróść, jeśli nie zostanie przeniknięta pierwiastkiem rozumu, który jej nada
umiar. Przeciwnie, nawet tam gdzie jej jest niewiele, można dojść do praw-
dziwego męstwa, opanowawszy wrodzone odruchy strachu i umocniwszy
wrodzoną skłonność do odwagi, której zaczątku w duszy nigdy zupełnie
zabraknąć nie może.
Gorsze znacznie jest zuchwalstwo pochodzące ze źródeł duchowych, z
pychy, pragnącej się wynieść ponad to, co świadczy o niemocy człowieka, a
jeszcze bardziej z próżności, łaknącej tego blasku, jakim w oczach ludzkich
cieszą się odwaga i męstwo. Szczególnie próżność jest bardzo silnym
rozsadnikiem fałszywego męstwa, które może w pewnych chwilach wyrządzać
społeczeństwu więcej szkód niż tchórzostwa.
Męstwo doprowadzające do ofiary życia za wielką jakąś sprawę słusznie
otaczane jest w naszym życiu społecznym szczególną sławą, nic przeto
dziwnego, że ma ono szczególną moc podniecania miłości własnej i rodzącej się
z niej próżności. Powstaje stąd dążność do szukania okazji, aby się męstwem
wykazać, do prowokowania ich nawet bez potrzeby, a nawet może ze szkodą
dla siebie i innych. Takiej odwagi na pokaz, napiętnowanej tak mocno przez
Schillera w jego „Rękawiczce", nie można w żaden sposób zaliczyć do czynów
męstwa. Nie daje ona żadnej gwarancji, że jej starczy na te chwile, kiedy trzeba
będzie w ukryciu przed okiem ludzkim okazać się mężnym i wytrwać w tym
męstwie do końca, nie zyskując oklasków. Prawdziwe męstwo winno działać z
głębszych pobudek umiłowania sprawy, której służy i z poczucia osobistej
godności, czyli honoru, który nie pozwala poświęcać najwyższych dóbr niższym,
doczesnym, choćby i ratowaniu życia, jeśli ono ma być ich ceną. Pewne ra-
chowanie się z czcią, jaka otacza męstwo, nie jest bynajmniej czymś złym, jak
to zobaczymy w § 65, poświęconym wielkoduszności, ale nie należy
dopuszczać, aby ten motyw wysuwał się na pierwszy plan i kierował
postępowaniem. Zanieczyszczanie męstwa przez próżność z konieczności musi
osłabić jego sprężyny i nawet sfałszować sąd o wartości czynów moralnych.
Jakże łatwo powstaje szczególnie w młodych umysłach, to przekonanie, że
jedynie wielkie czyny męstwa świadczą o dzielnym charakterze, a wraz z nim i
to pewne lekceważenie sobie wszystkich innych sposobów spełniania swego
obowiązku, szarej pracy codziennej, wytrwania na najcięższych placówkach,
których żaden blask sławy nie otacza itp. Dla takich jedynym bohaterstwem w
życiu są wielkie bohaterstwa, spełnianie w wyjątkowych warunkach:
Trembowla, Somosierra, Alkazar, żywa torpeda itp. Fantazja snuje sobie obrazy,
w których człowiek podziwia siebie samego w podobnych sytuacjach i już
naprzód lubuje się sławą, która stąd na niego spływa. Można mieć poważną
obawę, czy ludzie wciąż tylko śniący o sławie wielkich czynów męstwa zdobędą
się na nie, gdy ich okoliczności postawią wobec obowiązku spełnienia ich. Tym
bardziej wypadnie się tego obawiać, gdy ich spełnienie nie będzie otoczone
blaskiem, gdy ich wypadnie dokonać gdzieś w ukryciu, z tym że może wielkość
ofiary ni gdy nie dojdzie do uszu ludzkich.
6. Widzimy z tego, że wychowanie męstwa wymagałby mieć oczy szeroko
otwarte na obie wady, które mu z obu stron zagrażają. Nie jedno bowiem tylko
tchórzostwo jest jego wrogiem, ale i zuchwalstwo. To ostatnie zaś jest tym
szczególnie szkodliwe, że ubiera się w pozory męstwa, ale go bynajmniej nie
daje, dzięki czemu i samego zuchwalca i jego otoczenie w błąd wprowadza.
Gdy idzie o opanowanie strachu i obawy, to już od lat dziecinnych
wypadnie dzieci pouczać jakie są rzeczy, których należy rozumnie się obawiać,
a jakich nie. Niech się nauczą obawiać sił żywiołowych, jak ogień, woda, prąd
elektryczny i inne, i niech zrozumieją, jak mądre są zakazy starszych, aby się
zapałkami nie bawić, do wody nie leźć itp. Ale niech nauczą się też, że nie ma
racji obawiać się każdego obcego człowieka, zwierząt domowych, ciemnego
pokoju itp. Co się tyczy strachu, który może wywołać niespodziewanie
zagrażające niebezpieczeństwo, to nonsensem pedagogicznym byłoby
sztucznie takie zdarzenia wywoływać i straszyć dzieci dla ćwiczenia w męstwie.
Wystarczy umiejętnie wyzyskać okazje, jakie samo życie ześle, pochwalić za
mężne zachowanie się w niebezpieczeństwie, a zganić i szczególnie zawstydzić
go zabrakło. W miarę dorastania wypadnie następnie czuwać nad mężnym
zachowywaniem się przy rozmaitych zajęciach, które mogą być związane z
pewnymi niebezpieczeństwami, a więc zarówno na opanowanie odruchów stra-
chu, które się budzą, jak i na nielekceważenie sobie koniecznych środków
ostrożności, podyktowanych przez roztropność. Kto się boi niesfornego konia,
nigdy go nie ujeździ; dopiero gdy sam bojaźń opanuje uzyska, że koń zacznie
się go bać i ulegać jego woli.
W ostatnich czasach w wielu krajach o wyższym uprzemysłowieniu
podjęto poważne zabiegi, aby już naprzód uświadamiać robotników o
niebezpieczeństwach grożących przy ich zawodowych pracach. Nawet do szkół,
szczególnie zawodowych, wprowadzono tam naukę o zapewnieniu
bezpieczeństwa pracy. Nie jest to niczym innym, jak wychowywaniem rozumnej
obawy przed tym wszystkim, co może zagrażać zdrowiu i życiu przy rozmaitego
rodzaju zajęciach i pracach.
Wychowanie męstwa wobec niebezpieczeństw fizycznych wypadnie
postawić na pierwszym miejscu, bo jest najważniejsze, i zrozumienie
konieczności cnoty w tej dziedzinie wcześniej staje się dla dziecka dostępne.
Dorastającej jednak młodzieży trzeba będzie otworzyć oczy na dalsze
horyzonty, jakie się przed męstwem otwierają i na wymagania, jakie i inne
dziedziny życia moralnego stawiają tej cnocie. Nieraz łatwiej jest o odwagę wo-
bec niebezpieczeństw fizycznych niż o odwagę cywilną wobec przesądów opinii
publicznej. Najlepszą ilustracją tego są pojedynki, w których się zwykło widzieć
męstwo, a nie dostrzega się najgłupszego tchórzostwa wobec przesądów swego
środowiska. Wiemy dobrze, że w większości wypadków ciężki ten grzech
godzenia w cudze życie popełniany bywa tylko ze strachu, aby nie uchodzić za
tchórza w oczach ludzi żyjących przesądami kastowymi. W społeczeństwach o
wyższej kulturze dziki ten obyczaj znikł już zupełnie.
Czuwając nad ugruntowaniem w młodych duszach zdrowej odwagi,
baczyć wszakże wypadnie, aby nie dopuszczać do jej przerostów, tak łatwo
prowadzących do tego fałszywego męstwa, które zwiemy zuchwalstwem.
Pochwaliwszy objawy odwagi, nie trzeba będzie pozwalać na chwalenie się
nimi, ani na szukanie okazji do okazania jej bez potrzeby ponownie. Wypadnie
dać do zrozumienia, że samochwalstwo obniża wartość męstwa, świadczy
bowiem, że pobudką nie był tu może sam odważny czyn ale chęć popisania się
nim. Była to więcej fanfaronada zuchwalca, niż odwaga mężnego człowieka.
Punkt ten jest wielkiej doniosłości w naszej pedagogice polskiej, a to z
dwóch względów: najpierw przewaga u nas temperamentu sangwinicznego
sprawia, że takie pojedyncze akty odwagi przychodzą nam łatwo. Stąd mamy
skłonność do nich sprowadzać wszystkie zadania męstwa i nie dbać o to stałe
opanowanie przez nie duszy, które by nie tylko w wyjątkowych czynach
bohaterskich się ujawniało. Po drugie skłonność ta była w ostatnim pokoleniu
silnie rozdmuchiwana niestety nawet w sferach pedagogicznych i popierana
przez czynniki rządowe. Wszak na którymś ze zjazdów pedagogicznych
uchwalono, iż młodzież należy wychowywać w postawie bohaterskiej! Zaś
przed samym wybuchem wojny ogłoszono w „Monitorze" nazwiska chłopców i
dziewcząt zgłaszających się na żywe torpedy, aczkolwiek wiedziano dobrze, że
takowe wcale nie istnieją. Ze smutkiem należy stwierdzić, że przeciw takiemu
wychowywaniu męstwa na pokaz nie podniósł się u nas żaden poważny głos
protestu.
A tymczasem zagadnienie to od dawna zaprzątało u nas umysły głębiej
sięgające w tajniki psychiki ludzkiej. Zrozumiał to już Mickiewicz, i to w
młodych latach, gdy pisał: „U nas bohaterstwem jest spełnienie wszystkich
obowiązków pomimo wszystkich trudności". A i później, jak świadczą wykłady
o literaturze słowiańskiej, wracał w rozmowach ze Stefanem Garczyńskim do
tego centralnego zagadnienia pedagogiki polskiej: jak pogodzić entuzjazm z
rozumem? Bliżej nas Stanisław Szczepanowski, który tak głęboko przejęty był
koniecznością skierowania wychowania naszej młodzieży na inne tory, także
stwierdzał ze smutkiem, że „Polaka łatwo jest wychować na bohatera, ale
trudno na porządnego człowieka”. Można by takich głosów więcej przytoczyć,
ale niestety nie znajdowały one posłuchu; ogół był raczej zdania Stanisława
Witkiewicza, że Niegołewski ze swymi szwoleżerami pod Somosierra więcej dla
Polski zrobił niż Lubecki zakładając Bank Polski i wszyscy inni ludzie realni i
trzeźwi.
Temu fałszywemu ustosunkowaniu się do męstwa zawdzięczamy niestety
bardzo poważny odsetek strat poniesionych w czasie ostatniej wojny.
Mniemanie, że w takich chwilach każdy winien się wykazać jakimś
bohaterstwem, pchało nasza młodzież do czynów odwagi niewspółmiernych
zupełnie z celami, którym służyły, i stratom, które kosztowały. Weźmy np. prasę
podziemna w ogromnej swej większości nie dającą wiele i pozostającą na
usługach walk między partiami, które nawet w tych czasach grozy o jednym
tylko myślały, jakby się po wojnie dostać do władzy. Ile ona kosztowała ofiar
wśród młodzieży! Nie myślimy bynajmniej pomawiać tu nikogo o męstwo na
popis! Za wielka tu była stawka! Ale bezcelowość i bezpożyteczność wielu
poczynań tego rodzaju z wielkim męstwem dokonanych była oczywista, i
dlatego musimy zaliczyć takie objawy do zuchwalstwa, które na tym właśnie
polega, że odwaga nie jest rozumnie pokierowana, że się nią szafuje
lekkomyślnie dla celów, które nie zasługują na takie ofiary. Starsze pokolenie z
czasów przedwojennych i to z czasów wojny będzie miało ciężki rachunek do
zdania przed społeczeństwem z tego nadużycia zapału i entuzjazmu naszej
młodzieży i zmarnowania tak licznych jej zastępów!
Zagadnienie wychowania męstwa powinno przeto po wojnie być bardzo
głęboko u nas przemyślane i przedyskutowane. Wypadnie poddać rewizji
dotychczasowe hasła lekkomyślnego bohaterstwa i przeciwstawić im inne,
głębsze, ale też i wymagające większych i bardziej wytrwałych wysiłków, aby
zdobyć męstwo nie tylko na wypadek jakichś wyjątkowych czynów odwagi, ale
na codzień, dla codziennej szarej pracy życiowej.
Bardzo tu ważne będzie zdawać sobie sprawę, że tak pojęte męstwo potrzebuje
współdziałania kilku innych pokrewnych sobie cnót, bez których na dalszą metę
obyć się nie może: są to w szczególności cierpliwość i wytrwałość, i do nich
teraz przejdziemy.

§ 64. Cierpliwość i długomyślność. Stałość i wytrwałość.

1. Wielu mniema, że cierpliwość jest cnotą dającą panowanie nad gniewem,


a to dlatego, że pod nazwą niecierpliwienia się zwykło rozumieć drobne
poruszenia gniewu. Tymczasem, jakeśmy widzieli, cnotą mającą nam dać
panowanie nad gniewem jest łagodność cierpliwość zaś ma za zadanie
opanować smutek i zniechęcenie, i nie pozwolić na cofanie się pod ich
wpływem od spełnienia tego, co jest naszym obowiązkiem. Często się zdarza
wprawdzie, że człowiek od smutku przechodzi do gniewu i że, nie mogąc się
pogodzić ze złem, które mu dokucza, zaczyna się na nie złościć. Stad
cierpliwość i łagodność są z sobą ściśle związane, co nam pozwoliło w
poprzednim rozdziale (§ 60) zastosować do łagodności powiedzenie św. Jakuba
o cierpliwości. A jednak ważnym jest rozróżniać te dwie cnoty, mające inne
zadania i inne charakterystyczne cechy.
Łagodność ma wszelkie cechy umiarkowania, ma bowiem hamować
pożądanie odwetu, do którego gniew podnieca. Cierpliwość przeciwnie,
zaliczamy do grupy cnoty kardynalnej męstwa, gdyż, podobnie jak to ostatnie,
winna nas podtrzymywać w wykonaniu naszych obowiązków i nie pozwolić się
cofnąć pod wpływem smutku i zniechęcenia. Samo męstwo podtrzymuje nas
wobec największego grożącego nam zła, mianowicie niebezpieczeństwa
śmierci, które już nie tylko smutek, ale i strach w nas wzbudza. Są jednak liczne
inne źródła zła, które nam w życiu dokuczają i które, gdy ich nie zdołamy
usunąć, sprawiają nam smutek, a nieraz i wywołują zniechęcenie. Otóż one to
są przedmiotem cierpliwości, która ma za zadanie panować nad smutkiem i
zniechęceniem, i nie pozwalać na cofanie się pod ich wpływem przed
uzyskaniem zamierzonego celu. Najlepszym terminem dla oznaczenia tych
odruchów smutku, które cierpliwość ma opanować, jest właśnie zniechęcenie,
to opadanie chęci dążenia naprzód w raz obranym kierunku. Zewnętrznym jego
wyrazem będzie żalenie się i narzekanie, poddawanie się smutkowi i opusz-
czanie się w obowiązkach, aż do zupełnego ich porzucenia.
Można innymi słowy powiedzieć, że cierpliwość jest to gotowość na
cierpienie, którego pewnej miary żaden człowiek w tym życiu nie uniknie.
Każdy winien umieć znieść te różne
bóle, cierpienia, niepowodzenia, zawody i przeciwieństwa, i nie upadać zaraz
na duchu, nie zawracać z ich powodu z raz obranej drogi. Cierpliwość jest
właściwie tym małym męstwem na codzień. Cnota męstwa daje moc zniesienia
z odwagą największego cierpienia, jakie zadaje śmierć, ale cierpienia
najczęściej krótkotrwałego. Natomiast cierpliwość ma dać moc znoszenia o
wiele mniejszych cierpień, ale za to trwających dłużej' lub wracających częściej,
a przy tym nieraz możliwych do uniknięcia przez zawrócenie z drogi, na którą
się weszło i wyrzeczenie się celu, do którego się dążyło. To co nazywamy
hartem ducha i co winno się przejawiać w postępowaniu każdego dnia,
sprowadza się więc w gruncie do cierpliwości, uzbrajającej człowieka przeciw
odruchom zniechęcenia, tak łatwo budzącym się w duszy wobec tylu źródeł
cierpienia, z których każdy człowiek w swym życiu pić musi. Kto o niej nie
pomyślał, ten i do prawdziwego męstwa nie dojdzie, cierpliwość bowiem
pracuje i dla niego, zaprawiając do niecofania się przed tym, co niesie w sobie
cierpienie. Ma ona o wiele więcej po temu okazji niż właściwe męstwo, które
nieraz długo czekać będzie, nim się spotka z większym niebezpieczeństwem,
zagrażającym życiu. Mieliśmy już zresztą wyżej okazję wskazać, jak w tradycji
chrześcijańskiej cnoty męstwa i cierpliwości są z sobą związane. Oto aby
męczeństwo mogło być uznane za akt heroiczny, zasługujący na wyniesienie na
ołtarze, winno świadczyć nie tylko o męstwie, ale i cierpliwości i łagodności,
które by zapanowały nad wszelkimi objawami zniechęcenia, zniecierpliwienia i
gniewu. Jest to owo „posiadanie dusz swoich w cierpliwości", obiecane przez
Chrystusa tym, którzy w najcięższych próbach jemu zaufają.
Nieraz spotykamy się z dowodami dużej cierpliwości u łudzi stojących
daleko od Boga. Umiłowanie sprawy, której służą, sprawia, że się nie
zniechęcają trudnościami i nie cofają w pół drogi. Często będzie tam na dnie
upór, zawziętość albo i stoicka obojętność nie pozbawiona pychy, pragnącej się
tą drogą wywyższyć nad innych. Cierpliwość chrześcijańska nie dąży do
zobojętnienia i nie w nim szuka swych źródeł. Jej źródłem jest miłość i dzięki
niej dochodzi nieraz do takiego stopnia opanowania smutku i zniechęcenia, iż
nawet w najcięższych próbach zabłyśnie radością. Toteż i Pismo Św.,
szczególnie Św. Paweł, na nią wskazują jako na próbę charakteru
chrześcijanina.
2. Ale obok cierpliwości kryje się w listach św. Pawia jeszcze druga cnota,
tak do niej podobna iż dotąd nie zwróciła na siebie dostatecznej uwagi. Jest to
długomyślność, którą Apostoł aż dwanaście razy wymienia w swych pismach i
nieraz nawet stawia przed cierpliwością. W jego pojęciu jest to osobna cnota,
mająca swoje specjalne zadanie do spełnienia. Nie dostrzegli tej różnicy
tłumacze Pisma Św., tak iż nawet Vulgata nie zawsze ją rozróżnia od
cierpliwości. Tak np. zaczyna ona tę piękną litanię przymiotów miłości w XIII
rozdziale I listu do Koryntian od słów „miłość cierpliwa jest", podczas gdy po
grecku czytamy „miłość, wybiega w dal" (makrotymei), czyli jest długomyślna. I
nasz Wujek nie zrozumiał, jaką to cnotę miał tu św. Paweł na myśli i jego
długomyślność oddawał; nic nie mówiącym terminem nieskwapliwość, który się
w naszym języku nie przyjął.
Otóż św. Tomasz pierwszy dokładnie zanalizował pojęcie długomyślności i
ściśle rozróżnił ją od cierpliwości/stwierdzając wszakże ich bliskie między sobą
pokrewieństwo. Obie one mają za zadanie panować nad zmechęceniem.
wywołanym smutkiem z powodu jakiegoś zła. Otóż złem Tym może być albo
coś, co nam sprawia ból, cierpienie lub jakąkolwiek nieprzyjemność, albo też
sama nieobecność jakiegoś dobra, którego bardzo pragniemy, którego się
spodziewamy i którego się doczekać nie możemy. Cierpliwość nas uzbraja w
stosunku do pierwszego, długomyślność zaś w stosunku do drugiego.
I nie należy mniemać, aby to rozróżnienie między cierpliwością a
długomyślnością było czysto pojęciowe, tzn. wysnute a priori drogą analizy, z
samej przyczyny zniechęceń, którą może być albo obecność zła albo
nieobecność spodziewanego dobra. Bynajmniej! Wystarczy rozejrzeć się w
życiu, aby się przekonać, że są to dwa usposobienia dość odrębne i że można
mieć jedno, a nie posiadać drugiego. Znamy ludzi umiejących doskonale pa-
nować nad zniechęceniami i poruszeniami gniewu wobec pozytywnych
przykrości, których nigdy w życiu nie brak, a nie umiejących się od nich ustrzec,
wobec braku jakiegoś bardzo pożądanego dobra. Jest to szczególnie
charakterystyczne w dziedzinie dóbr duchowych, gdzie nieraz gorące
pragnienie doskonałości moralnej, czy to u siebie samego, czy też u
wychowanków, gdy dość szybko nie przychodzi, wywołuje zniechęcenie i
pokusę opuszczenia rąk w dalszej pracy. Zniechęcenie przejawia się tu w
odrębnej postaci niż wobec pozytywnych przykrości, które wciąż człowiekowi
dokuczają i nad którymi ma czuwać cierpliwość, i to sprawia, że należy tu
rozróżniać dwie cnoty, mające swe własne zadania i prawa rozwoju.
Łatwo teraz pojąć, dlaczego cierpliwość przesłoniła nam długomyślność.
Oto konieczność panowania nad zniechęceniami wywołanymi pozytywnymi
przykrościami jest o wiele pilniejsza i ważniejsza, a przeto i pierwsza. Przykrości
te pobudzają nas częściej do smutku i zniechęcenia, i od uodpornienia się prze-
ciw nim winniśmy zaczynać. Pożądanie dobra, którego brak wywołuje
zniechęcenie, gdy chodzi o dobra moralne, nie zjawia się zwykle w początku
pracy nad sobą lub innymi, lecz dopiero w dalszym jej rozwoju. Dlatego to
potrzeba długomyślności nie jest tak oczywista dla każdego, jak to ma miejsce
z cierpliwością, której konieczność niczyjej nie może ujść uwagi. Tym się więc
tłumaczy, dlaczego się ogólnie nie rozróżnia tych dwóch cnót i rozciąga zakres
działalności cierpliwości i na dziedzinę długomyślności.
Nie trudno też zrozumieć, jak wielką doniosłość ma długomyślność w
dziedzinie wychowania. Zaiste można ją nazwać właściwą cnotą wychowawcy!
Jest ona potrzebna w każdej pracy ludzkiej zakrojonej na dalszą metę i nie
pozwalającej się spodziewać natychmiastowych rezultatów. Nieraz będą się one
opóźniać z racji różnych przeszkód, których nie dało się przewidzieć i usunąć.
Ale gdy idzie o wychowanie, przeszkody te mogą powstać w samym osobniku,
który ma być wychowywany, mianowicie w woli wychowanka, i to sprawia, że w
tej dziedzinie człowiek jest narażony na tak bolesne zawody, jak w żadnej innej.
Co więcej, kto nie ma mocno ugruntowanej długomyślności i zniechęceniu
swemu daje wyraz ciągłym narzekaniem i besztaniem wychowanków, tylko
jeszcze bardziej utrudnia sobie prace i odwleka chwilę, gdy będzie się radował
jej owocami. Wiemy dobrze, ile taki nastrój zniechęcenia u wychowawcy szerzy
zniechęcenia w środowisku, które jest powierzone jego pieczy.
Długomyślny wychowawca winien zawsze mieć w pamięci te słowa
Chrystusa: „Albowiem w tym przysłowie, jest prawdziwe, że inny jest, który
sieje, a inny, który żnie”, albo i te św. Pawła: „Ja sadziłem, Apollo polewał, ale
Bóg dał wzrost. A tak, ani ten, kto sadzi, jest czymś, ani kto polewa, ale Bóg,
który daje wzrost. A ten, co sadzi i ten, co polewa, jedno są, każdy zaś weźmie
zapłatę swoją według trudu swego". W dziedzinie wychowania bardziej niż w
każdej innej nie należy zbyt rachować na to, że się wnet będzie oglądało owoce
swej pracy. Nieraz człowiek oglądać będzie wprost przeciwne do swych za-
mierzeń rezultaty, a owoce jego zabiegów przyjdą dopiero później, gdy go już
może na tej ziemi nie będzie. Jasnym jest, że i we wszystkich innych
dziedzinach działalności ludzkiej długomyślność ma wielką rolę do odegrania,
gdyż współdziałając z nadzieją, daje nam to głębokie zaufanie w pieczę bożą
nad owocami naszej pracy. Matka Marcelina Darowska, która jak nikt inny
zrozumiała wychowawczą doniosłość długomyślności, określała ją jako
„zaufanie Bogu, Panu przyszłości, przy pracy niezmordowanej, niezmiennej,
nieustannej".
3. Wreszcie z tych usposobień duszy, które skłaniają do wytrwania i
niecofania się przed trudnościami, można jeszcze wyodrębnić jedną albo i
dwie cnoty, a mianowicie stałość i wytrwałość. Są one blisko związane z tym
składnikiem roztropności któryśmy poznali w rozdziale X, § 36, tj. ze stałością,
która zapewnia woli niezmienne napięcie do raz zamierzonego celu. W tym
ogólniejszym znaczeniu stałość jako składnik roztropności winna się przejawiać
w każdej cnocie, która bez współudziału roztropności obyć się nie może. To
samo należy powiedzieć i o wytrwałości, że w ogólniejszym znaczeniu znajduje
się ona w działalności każdej cnoty.
Ale możemy mówić o stałości i wytrwałości jako o osobnych cnotach,
mających swój własny przedmiot. Będą nim trudności, które mogą się wyłonić
w ciągu naszych poczynań. Gdy ich nie ma, stałość i wytrwałość wchodzące w
skład każdej dojrzałej cnoty wystarczają do tego, aby celu dopiąć. Nie potrzeba
wtedy osobnych wysiłków, które by uruchomiły niejako głębsze siły ukrywające
się w duszy. Staje się to dopiero wtedy konieczne, gdy te trudności się zjawią, a
z nimi i chęć odstąpienia od przedsięwzięcia. Wtedy konieczne jest świadome
zwrócenie się do tych głębszych sił i sprawne zaprzężenie ich do pracy, aby się
nie cofać, nie wahać, lecz wytrwale dążyć naprzód. Ten to nastrój duszy,
zapewniający jej pewną nieustępliwość wobec nasuwających się trudności
jakiegokolwiek rodzaju, nazywamy stałością — „constantia". Natomiast
wytrwałość— „perseve-rantia” ma za przedmiot jedną specjalną okoliczność,
która nieraz bardzo utrudnia utrzymanie się na raz wybranej drodze, a
mianowicie okoliczność czasu. Niejedna trudność życiowa, choć bardzo
dokuczliwa, da się wytrzymać przez pewien określony czas. Ale gdy ten czas się
przedłuża, gdy nie widać jego końca, szczególnie, gdy nie widać ani żadnych
oznak, że się zbliża do końca, ani żadnych racji, które by pozwalały się go
wkrótce spodziewać, wtedy samo to przeciąganie się w nieokreśloną dal
naszych nadziei wymaga szczególnego hartu ducha. Ten to hart ducha winna
nam dać cnota wytrwałości: zadaniem jej jest nie kapitulować przed czasem i
być gotowym znieść przeciwności wszelkiego rodzaju aż do końca, choćby ten
koniec, gdy idzie o sprawy boże, miał nastąpić dopiero wraz z kresem życia.
Łatwo jest zrozumiałym, jak' ścisły jest związek wytrwałości z męstwem i
jak to ostatnie jest zagrożone, gdy jej zabraknie. W wielu męczeństwach więcej
należy podziwiać stałość w znoszeniu największych katuszy lub choćby
beznadziejną wytrwałość w wyczekiwaniu końca, niż samo męstwo okazane
przy śmierci, która stawała się w takich razach upragnionym wyzwoleniem.
Wtedy kiedy wystarczało jednym aktem wyrzec się wiary, albo zdradzić
tajemnicę, aby uzyskać życie, wolność i dobrobyt, trwać dalej w męce i
oczekiwaniu śmierci wymaga wielkiej mocy ducha. W takich chwilach
chrześcijanin może zawsze rachować na dar męstwa, który go nie zawiedzie.
Omówiliśmy go w krótkości w poprzednim paragrafie w związku z cnotą
męstwa, ale jasnym jest, że współdziała on nie z nią jedną, ale również i z
cierpliwością, i szczególnie z wytrwałością. O pomoc tego daru winniśmy się
oczywiście zwracać nie tylko w wyjątkowo trudnych położeniach życiowych, ale
i w codziennych okolicznościach, gdy drobniejsze trudności napotykane w
spełnianiu obowiązków będą skłaniać do porzucenia ich i niewytrwania przy
prawie bożym. Z wykroczeń przeciw wytrwałości sam jej brak nie potrzebuje
szerszego omówienia, tak jasnym jest, na czym jego zło polega. Natomiast
warto wspomnieć słówko o nadmiarze w tej dziedzinie. Nie idzie tu rzecz jasna
o nadmiar w wytrwaniu przy dobrem, szczególnie, gdy ono nas ściśle
obowiązuje. Wtedy umiarem staje się osiągnąć szczyt i za żadną cenę, choćby
śmierci, się nie cofnąć; nadmiaru tu być nie może. Mamy tu przeto na myśli
nadmiar wytrwałości przy tym, co na to nie zasługuje, bo albo jest złe, albo
choćby i dobre, nie jest do tego stopnia konieczne, aby warto było tak mocno
przy nim obstawać. Wadę tę nazywamy uporem i ma się ona tak do wytrwałości
jak zuchwalstwo do męstwa.
I upór, rzecz prosta, nie chodzi samopas, ale w parze z innymi wadami,
które go podtrzymują w duszy. Spotkamy się z nim wnet, gdy będzie mowa o
wadach przeciwnych wielkoduszności, w szczególności zaś w związku z
zarozumiałością. Polega ono w swej istocie na zbytnim przywiązaniu do swego
zdania, którego opuszczenie poczytuje się dla siebie za ujmę. Człowiek niestały
gotów wciąż zmieniać zdania i przy żadnym nie wytrwa konsekwentnie. Uparty
zaś przeciwnie, gotów tak się czegoś uczepić, że i sama oczywistość nie jest w
stanie go przekonać o bezsensowności zajętego stanowiska.
Gdy idzie o sprawy zasadnicze, upór może stać się ciężkim grzechem,
Tkwi on na dnie grzechu herezji, która polega na upartym pozostawaniu przy
swoim zdaniu, przeciwnym nauce objawionej, którą się przyjęło jako prawdziwą,
a którą się dziś odrzuca dla racji osobistych. Ale i tam gdzie idzie o sprawy
mniej zasadnicze albo i zupełnie nie zasadnicze, kiedy równie dobrze można
postąpić tak lub inaczej, upór przy swoim zdaniu może być ciężkim
przewinieniem, rozbijając wszelką wspólną pracę i siejąc niezgodę. Szkodliwość
jego jest tym większa, że tak łatwo przybiera pozory stałości, wytrwałości,
niezmienności przekonań, bezkompromisowości itp., będąc w rzeczywistości
zwykłym uporem pyszałka lub zarozumialca, jeśli nie świadomą swych celów
wytrwałością aferzysty. Nawet i w dziedzinie zasad moralnych różne są sposoby
ich stosowania w życiu, a cóż dopiero, gdy nie idzie o zasady, ale sprawy
doczesne, które w granicach prawa mogą być rozwiązane w rozmaity sposób.
Roztropność nakazuje wtedy, aby umieć znaleźć takie wyjście, które by
zadawalniało wszystkich — to właśnie nazywamy kompromisem — i nie upierać
się ślepo przy swoim zdaniu. Kompromis przeto nie jest zawsze czymś złym. Nie
wolno robić kompromisów z sumieniem, tj. z nakazami prawa, ale nieraz
nakazem sumienia powinno być szukać kompromisu w zastosowaniu prawa, tak
aby zostało przez ogół zgodnie przyjęte i jednoczyło zamiast dzielić.
Nie trudno wykazać, że takie jest żądanie Chrystusa. Gdy idzie o wielkie
prawdy zbawienia, które przyszedł on objawić światu i w których żadnych nie
może być różnic w zdaniach, tam wyraźnie nas poucza, że „kto nie jest ze mną,
przeciw mnie jest, a kto nie zgromadza ze mną, rozprasza”.Ale dla spraw, które
Bóg pozostawił rozstrząsaniu ludzi, znajdujemy u niego wprost przeciwne
wskazanie: „Kto nie jest przeciwko wam, za wami jest”. Tu nie wolno więc się
upierać przy swoim zdaniu, ale należy wytrwale dążyć do takich rozwiązań,
które by uzyskały zgodę innych. Tu kompromisy są koniecznością moralną
życia.
4. Gdy teraz zapytamy na zakończenie, jakie są wskazania wychowawcze w
dziedzinie całej tej grupy cnót, to i tu na pierwszym miejscu postawimy jak
zawsze przykład starszych, rodziców i wychowawców. Dobry przykład sprawia
drogą jakiejś indukcji duchowej, że prąd cierpliwego i wytrwałego chcenia
wywoływać będzie podobne nastroje i w młodych duszach i zaprawiać je do
tego, aby się nie zniechęcały i nie cofały o byle co na drodze obowiązku.
Przy całej pieczy, jaką należy otoczyć zdrowie dzieci i młodzieży, trzeba
się jednak będzie wystrzegać zbytniego roztkliwiania się nad ich cierpieniem i
utrzymywania przez to w ich duszach przy każdym niedomaganiu nastroju
mazgajstwa. Najpierw przy drobniejszych bólach i cierpieniach, których nigdy i
w życiu dziecka nie brakuje, potem i przy większych, o ile by przyszły, trzeba
będzie zawsze podtrzymywać ducha i żądać wysiłków, aby się nie poddawać
zniechęceniu, nie narzekać, nie płakać, nie mieć pretensji do wszystkich, że
bólu nie są w stanie wnet usunąć. Od małego trzeba już w duszy utrwalić to
przekonanie, że każde cierpienie można sobie obrócić na dobro, byleby je
ofiarować Chrystusowi i połączyć z jego cierpieniem. Hasłem może tu być to
wezwanie do jego Matki Najświętszej, wyjęte z jednej z najpiękniejszych
naszych pieśni: „Ucz nas cierpieć, lecz w milczeniu".
Również i do ćwiczenia się w długomyślności nie braknie w młodym wieku
okazji. Z jaką niecierpliwością wyczekują nieraz młodzi czegoś miłego, co ich
czeka, jak łatwo poddają się smutkowi, gdy się to odwleka, jak trudno im
zrozumieć, że na wszystko, czy to postęp w nauce, czy w zachowaniu się, trze-
ba czasu, i że nie wolno się zrażać, gdy się tego postępu zaraz jak na zawołanie
nie widzi. Gdy wychowają sobie roślinę i paluszkami zaczną rozwijać pączek,
aby się prędzej doczekać kwiatka, sami się przekonają, że tą drogą przyspiesza
się tylko jego uwiędnięcie. Wszystkie stworzenia mają sobie dane przez Boga
prawa swego rozwoju i nie należy się niecierpliwić, gdy nie ma on tempa, jakie
by nam lepiej odpowiadało. Chcieć tu coś przyspieszać to chcieć, jak mawiał
św. Wincenty a Paulo, przeganiać Opatrzność bożą, a to się jeszcze nikomu nie
udało.
Wreszcie i na zaprawianie młodych do stałości i wytrwałości, a
jednocześnie i chronienie od uporu znajdzie się w życiu codziennym dosyć
sposobności. Wypadnie tu więc bardzo dbać o to, aby wszystko, co zaczną,
zawsze było doprowadzone do końca. A więc nie pozwalać na przerywanie
przed ich ukończeniem jednych zabaw, aby zacząć inne; tym bardziej żądać,
aby i poważniejsze zajęcia były zawsze doprowadzone do końca, żeby np. nie
zaczynać czytać nowej książki, póki się poprzedniej nie skończyło. Z młodzieżą
o przewadze 'temperamentu sangwinicznego szczególną trudność będzie
przedstawiać utrwalenie zainteresowań i nie przerzucanie się od jednych do
drugich; dziś się zbiera marki, jutro motyle, pojutrze wszystko to idzie w nie-
pamięć, bo jakiś sport pociągnął.
Naturalnie główny nacisk wypadnie położyć na wytrwałość w nauce i żądać,
aby w tej dziedzinie obowiązki były spełniane nie byle jak, ale ze szczerym
pragnieniem doskonałości. Wracamy tu ponownie do zagadnienia tyle razy już
poruszonego, umiłowania doskonałości we wszystkim, co się robi, choćby to
były najdrobniejsze czynności codziennego życia. Jasnym jest, że bez cnoty
wytrwałości nastrój ten nie da się ugruntować w duszy na stałe.
Walka z uporem u dzieci nieraz poważne będzie przedstawiać trudności.
Źródłem jej będzie zawsze miłość własna w tej lub innej formie, a gdy przy tym
inteligencja okaże się słaba, wykorzenienie uporu może być bardzo trudne. Boć
najważniejszym tu jest dać dziecku pojąć całą nierozumność uporu i
szkodliwość niemniej dla samego uparciucha, jak i dla jego otoczenia. Trudno
zalecać leczenie uporu samym tylko przełamywaniem go, karami i represjami.
Zapewne, że w cięższych wypadkach nieraz trzeba będzie sięgnąć do
silniejszych środków, ale nigdy nie wolno będzie zaniechać prób oddziaływania
perswazją, aby otworzyć oczy na zgubne następstwa uporu. Czasami może być
pożyteczne w rzeczach drugorzędnych dać upust uporowi, w tym celu, aby
same następstwa otworzyły oczy. Kto się raz i drugi porządnie sparzy, upierając
się przy swoim zdaniu, wreszcie zrozumie, że należy nieraz swe mniemania
skontrolować w świetle doświadczenia innych. Widzieliśmy w r. X, § 36, jak
ważnym współczynnikem roztropności jest ta uległość w stosunku do
doświadczenia innych, przede wszystkim starszych, a jej to w szczególny
sposób upór stoi na przeszkodzie. Najważniejszym tu będzie dotrzeć do źródeł
uporu, do miłości własnej i tych różnych wad, które z niej wyrastają, i z którymi
poznamy się jeszcze dokładniej w § 66.

§ 65. Wielkoduszność, jej przedmiot, zadania i stopnie.

1. Pierwszą część naszej Etyki szczegółowej zakończymy rozważaniem cnoty


bardzo zapoznanej przez etykę nowożytną, czy to katolicką, czy świecką, a
jednak niezmiernie ważnej. I ona ma, jak to wnet zobaczymy, rolę wiązadła
cnót na podobieństwo roztropności, miłości i sprawiedliwości, i choć nie
dorównywa im pod tym względem doniosłością, niemniej jedność, którą jest w
stanie nadać naszemu charakterowi moralnemu, także ma swe znaczenie.
Dla uczniów Arystotelesa i stoików, dla czytelników Cycerona, Seneki, Św.
Ambrożego i Marcina z Brakary, później zaś dla słuchaczy św. Tomasza z Akwinu
i innych wybitnych scholastyków XIII w. wielkoduszność była cnotą doskonale
znaną, o jasno określonym przedmiocie i zadaniach. Ż upadkiem scholastyki i
opadnięciem' nauczania teologii moralnej na niższy poziom, pojęcie to, tak jak i
wiele innych mu pokrewnych, poszło w niepamięć. Nie odkryła go też i etyka
tak zwana niezależna, zbyt zajęta tylko teoretycznymi zagadnieniami i nie
dostrzegająca swej łączności z wychowaniem. Tym się tłumaczy, że termin
wielkoduszność, tak znany i zrozumiały w dawnych wiekach, w naszych czasach
wyszedł z użycia. Nie znaczy to jednak bynajmniej, aby i pojęcie, które dawniej
oznaczał, było dziś zupełnie nieznane. Jest ono związane z tak ważnymi
zjawiskami życia moralnego, że nie mogło być zupełnie zapomniane. Każdy, kto
miał do czynienia z wychowaniem, wie dobrze, że jeśli z jednej strony
wygórowana ambicja jest wielką wadą, to i zupełny jej brak też nie jest zaletą,
bo usuwa jedna z ważniejszych sprężyn postępu duchowego. Między tymi
dwoma krańcami musi być pewien środek, i o nim to się myśli, gdy się mówi o
zdrowej ambicji. Otóż ta zdrowa ambicja nie jest niczym innym jak naszą
wielkodusznością, tylko że z nowożytnych moralistów nikt sobie nie zadał trudu,
aby ją dokładnie zanalizować i następnie wysnuć z tych analiz praktyczne
wnioski dla wychowania.
W gronie cnót grupy męstwa wielkoduszność różni się tym od innych, że
przedmiotem jej nie jest zło, od którego człowiek pragnie się uchylić, ale dobro
którego pozyskanie jest połączone z trudnościami. Najbliżej stoi jej pod tym
względem długomyślność, mająca za przedmiot także dobro, na które trzeba
długo czekać. Wobec dobra trudnego do uzyskania z konieczności rodzą się w
duszy dwa uczucia: jedno wyrywa się do niego, bo dobro nigdy nie przestaje
pociągać, drugie wstrzymuje, bo trudności, jakimi jest ono otoczone, wydają się
zbyt wielkie. Zadaniem cnoty jest utrzymać umiar między tymi dwoma odru-
chami duszy. Tu wszakże jedna cnota nie wystarcza, ale potrzebne są dwie.
Wobec trudnego do uniknięcia 'zła wystarcza jedna cnota, bo i sam przedmiot i
złączone z nim trudności skłaniają do ucieczki, dość jest więc jednej cnoty, aby
wysiłek ducha podtrzymać. Ale tam gdzie przedmiot pociąga, a złączone z nim
trudności odpychają, tam jedna cnota nie może regulować dwóch wprosi
przeciwnych sobie tendencji: jedna jest konieczna do najmowania nadmiernego
pożądania dobra, a druga do podtrzymywania wysiłku w przezwyciężeniu
otaczających go trudności. Pierwsza należeć będzie do grupy umiarkowania, i
jużeśmy ją poznali w postacie pokory, druga, wielkoduszność, będzie miała
cechy grupy męstwa i nią się teraz zajmiemy. Jak we wszystkich cnotach tej
grupy, umiar będzie tu bliższy nadmiaru niż niedomiaru, luk iż brak
wielkoduszności będzie czymś gorszym dla duszy niż różne odchylenia od niej,
mające cechy nadmiaru. Ma ona też lę właściwość, że od strony nadmiaru
przeciwstawiają się jej aż trzy wady, różniące się od siebie bardzo
charakterystycznie. Tłumaczy się to tym, że sam przedmiot wielkoduszności
jest dość złożony, jak nam to wnet wykaże jego analiza.
2. Jak w każdej innej dziedzinie tak i tutaj wartość swą cnota wykazuje przez
usprawnienie nas do czynów przedstawiających największe trudności.
Widzieliśmy to już w dziedzinie umiarkowania i męstwa. Cóż wysuwa się w
życiu ludzkim na czoło dóbr pociągających człowieka, ale jednak nie łatwych do
zdobycia? Jasnym jest, że nie są to dobra zewnętrzne, majątek, bogactwa itp.
ani też wewnętrzne dobra odnoszące się do potrzeb ciała, ale że ponad nie
wznoszą się dobra duchowe, na które na tym świecie jedynie człowiek, jako
istota obdarzona rozumem i wolą, jest czuły. Z tych zaś dóbr duchowych na
pierwsze miejsce wysuwa się honor albo cześć, czyli innymi słowy uznanie
przez innych tej godności ludzkiej, jaka znajduje się w każdym człowieku, i
która nabiera coraz większej wartości w miarę jak rozwija on swą potencjalność
duchową i rozbudowuje swój charakter. To największe osobiste dobro duchowe
każdego człowieka jest właśnie przedmiotem wielkoduszności, która, jak z tego
widać, ma jakby dwa przedmioty, na które reaguje: cześć oraz to, co jedynie na
nią zasługuje, to jest osobiste wartości moralne, na które składają się cnoty i
charakter. Oto prawdziwe wielkości w życiu ludzkim, i słusznie cnota, która ma
nas usprawniać do właściwego zachowywania się wobec nich, nazywa się
wielkodusznością.
Nie trudno teraz zrozumieć, jak niezmiernie ważnym jest, aby o niej nie
zapominać przy wychowaniu pokory, ale też jak ważnym jest, aby i ona sama
była wciąż przez pokorę utrzymywana w umiarze. W samej rzeczy pokora winna
miarkować porywy duszy do wielkości duchowej, ale biada, jeśli je zupełnie w
niej zagłuszy lub wykorzeni i jeśli równoległe z nią nie utrzyma żywego,
ciągłego pragnienia zachowania czci u ludzi i zasłużenia sobie na nią cnotą.
Staje się ona wtedy małodusznością, która lubi się podawać za pokorę, czym
oczywiście bardzo szkodzi jej sławie. Ale i wielkoduszność bez ciągłej
współpracy pokory jakże łatwo przeradza się w pychę i hardość jak o tym
świadczy choćby ciekawy wzór człowieka wielkodusznego, który nam
Arystoteles nakreślił. Brak tam tego umiaru, jaki tylko pokora chrześcijańska
może zapewnić.
Nad pożądaniem prawdziwej wielkości i należnej jej czci należy tedy
panować, ale wyrzekać się ich nie wolno. Jest to koniecznym następstwem tej
godności osobistej, która człowiek winien zachowywać w swym wnętrzu i która
nie jest niczym innym jak czcią okazywaną rozumnej naturze ludzkiej danej
nam przez Stwórcę. Człowiek winien pragnąć, aby ta cześć, którą ma dla swej
natury rozumnej, była podzielona przez innych i winien starać się na to
zasłużyć przez życie cnotliwe, przez dążenie coraz bardziej wzwyż do
prawdziwych wielkości duchowych. Pragnąć tej czci bez względu na wartości
moralne, które dają do niej prawo, jest właśnie jedną z wad przeciwnych
wielkoduszności, a mianowicie ambicją, ale nierównie gorsza wadą jest
przeciwna jej małoduszność, sprawiająca, że człowiek na cześć obojętnieje
zupełnie.
Nieraz w duszach wielkich świętych, którym Bóg da poznać czego są
warci w jego oczach, powstaje jakieś głębokie pragnienie doświadczenia
upokorzeń i pogardy ze strony ludzkiej, tak iż dochodzą oni nawet ,do tego, aby
zachowaniem swoim tę pogardę wywołać. Znamy takie objawy w życiu św. Jana
Kapistrana, św. Filipa Nereusza i innych. O wiele silniej ten głód poniżenia
prezjawił się w Kościele wschodnim, gdzie tacy „saloi" (stąd nasi szaleńcy)
cieszyli się zawsze szczególną czcią; im bardziej starali się swym zachowaniem
okazywać, jak nie sobie z czci ludzkiej nie robią, tym bardziej ona do nich
lgnęła, nieraz nawet dość niezasłużenie. Dochodziło bowiem czasami do tego,
że dopuszczano się świadomie ciężkich przewinień moralnych, aby naprawdę
cześć u ludzi utracić! W hiagiografii Cerkwi rosyjskiej grupa „jurodiwych", ożyli
szaleńców, zajmuje osobne miejsce, a na czele jej stoi Wasyl Błażenny, pod
którego wezwaniem była jedna z głównych świątyń w centrum Moskwy.
Etyka chrześcijańska, mając w pokorze mocną ostoję przeciw przerostom
pożądania wielkości i czci, nie pozwala jednak, aby się ich wyrzekać;
przeciwnie, żąda ona, aby rozumnie dążyć do wielkości i dbać o tę cześć, jaką
ona ze sobą sprowadza. Uświadomić ogółowi chrześcijańskiemu tę prawdę jest
dziś nader ważną rzeczą, i do tego celu nic nam lepiej nie posłuży, jak
przypomnienie nauki o zapomnianej cnocie wielkoduszności.
Gdy zajrzymy do Pisma Św., to samego tego terminu w nim nie
znajdziemy. Nie znaczy to bynajmniej, aby i pojęcie było obce duchowi
objawienia chrześcijańskiego, które nam otwarło drzwi do wielkiego naszego
przeznaczenia. Najlepszym tego dowodem jest zresztą to, że mamy w Piśmie
św. ostrzeżenia przeciw wadom przeciwnym wielkoduszności, w szczególności
zaś przeciw małoduszności, która jest tam kilkakrotnie nazwana. Ale i bez-
pośrednich wskazań o tym, jak to należy dążyć do wielkości duchowej, nie
trudno byłoby w Ewangelii odnaleźć, w takiej np. przypowieści o talentach lub
jeszcze wyraźniej w pouczeniach, jakie Chrystus daje swym uczniom o drodze
prowadzącej do prawdziwej wielkości. Jest ona kilkakrotnie tematem jego roz-
mów między Apostołami, i bynajmniej ich nie gromi za pragnienie wzniesienia
się, ale prostuje ich zbyt jeszcze doczesne pojęcia w tej sprawie i uczy, że do
wielkości w królestwie bożym prowadzi droga dziecięctwa duchowego, zaparcia
się siebie oraz cierpienia i wreszcie służby bliźniemu.
W dziedzinie nadprzyrodzonej wszyscy powołani jesteśmy już tu na ziemi
do wielkich rzeczy: do synostwa bożego, do przyjaźni z Bogiem, do świętości, a
po śmierci do chwały wiecznej w niebie. Są to zaiste większe rzeczy niż
wszystkie wielkości doczesne tego świata, i kto je zdobędzie, posiędzie i
należną mu cześć, jeśli nie zawsze tu na ziemi, gdzie oczy ludzkie nie zawsze
umieją rozróżnić prawdziwą wielkość od pozornej, to w każdym razie zawsze w
oczach bożych i mieszkańców nieba. Można więc powiedzieć, że w tym
królestwie niebieskim, do którego przez chrzest św. wszyscy zostajemy
wprowadzeni, wszyscy winniśmy z tą samą wielkodusznością dążyć do
wielkości nadprzyrodzonej, wyznaczonej nam przez Boga „wedle miary daru
Chrystusowego". Czynniki ludzkie nic tu nie znaczą; zdolności, zdrowie,
majątek, stanowisko, urodzenie, odchodzą na drugi plan i na wielkość w oczach
bożych żadnego nie wywierają wpływu. Jedna tu decyduje miara, to jest łaska
boża i uległość, z jaką człowiek ją przyjmuje do swej duszy, oraz wierność, z
jaką odpowiada jej natchnieniom. „Kto by tedy rozwiązał jedno z tych
przykazań najmniejszych, i tak by ludzi nauczał, będzie zwany najmniejszym w
królestwie niebieskim, a kto by czynił i nauczał, ten będzie znany wielkim w
królestwie niebieskim”
3. Wiemy jednak, że łaska nie łamie natury i porządek nadprzyrodzony nie
znosi porządku przyrodzonego, na którym się opiera i który oczyszcza,
uzupełnia i uświęca. Wolno nam się tedy zapytać, jak mamy się odnosić do
wielkości doczesnych i do tej czci, jaka je otacza. Innymi słowy winniśmy się
przyjrzeć roli jaka wielkoduszność ma odgrywać w stosunkach ludzkich, i za-
pytać, jak powinna ona nas usprawnić do należytego odnoszenia się do
wszystkiego, co wyróżnia ludzi i co im cześć przynosi. I tu znowu przekonamy
się, jak cenna jest stara nauka Arystotelesa rozróżniająca dwa stopnie, jeden
niższy, dostępny dla wszystkich, zwany przez niego „filotimią", tj. miłością
czci, drugi zaś wyższy, przeznaczony dla tych, którym wypadnie zająć
przodujące stanowiska w społeczeństwie. Ten wyższy stopień nazywa on
właściwie „megalopsychią”, czyli wielkodusznością. Niestety polski nasz język
podobnie zresztą jak i łacina nie posiada osobnego terminu dla oznaczenia tych
dwóch stopni wielkoduszności, jesteśmy przeto zmuszeni posługiwać się jed-
nym, zaznaczając zawsze, czy idzie o ogól, czy o ludzi wysuwających się na
czoło życia społecznego.
Wszyscy bez wyjątku winni dbać o cześć ze strony swego otoczenia i
starać się swoim postępowaniem na nią zasłużyć. Wiemy dobrze, że to
uznanie ludzkie nie jest nieomylne, nie można go przeto przeceniać ani tym
bardziej wysuwać jako główną pobudkę postępowania. Ale i nie należy go sobie
lekceważyć zbytnio i nic sobie z niego nie robić. Nikt nie jest sędzią w swoich
sprawach, i z opinią, jaką inni o nas mają, zawsze winniśmy się rachować i
kontrolować nią nasze własne mniemanie o sobie. Jako dodatkowa zachęta do
życia cnotliwego, cześć, którą ono odbiera od otoczenia, nie jest bynajmniej do
pogardzenia. Stąd też już w Starym Testamencie mamy nakazane, aby
„dbać o dobre imię u ludzi, bo ono dłużej potrwa niż tysiące skarbów drogich i
wielkich. Dobre życie ma swą liczbę dni, lecz dobre imię przetrwa na wieki” . W
samej rzeczy w dobrej sławie jest jakby pewien kapitał duchowy, który już za
życia procentuje w formie sympatii i pomocy, na którą można w pewnej mierze
rachować. Ale i po śmierci nie tylko zapewnia ona dobrą pamięć u potomności,
ale staje się nieraz i dla potomstwa bardzo cennym oparciem w życiu.
Wynika z tego, że o cześć u ludzi nie tylko należy dbać ale jej też bronić,
gdy ktoś ją zechce odebrać lub pomniejszyć. Nieraz wprawdzie pokora
chrześcijańska zażąda zniesienia jakiejś ujmy, której się doznało w tej
dziedzinie, ale będą wypadki, gdy wypadnie się za swą czcią ująć i żądać
naprawienia doznanej krzywdy. Będzie to miało tam miejsce, gdzie ujma na czci
będzie mogła zaszkodzić innym, jako to rodzinie i dzieciom lub nawet i całej
grupie społecznej, do której należy zniesławiony. Nie wolno mu rzecz prosta
chwytać się środków równie niegodziwych jak i nie prowadzących do celu,
jakimi są pojedynki, ale wolno sprawę oddać w ręce sądów państwowych lub
polubownych i żądać od nich stwierdzenia, że zarzuty uwłaczające czci były nie-
słuszne i że winny być odwołane.
Niedbanie o cześć lub choćby niedostateczne o nią dbanie może mieć
różne przyczyny. U jednych będzie to po prostu niski stopień rozwoju
umysłowego, nie pozwalający na zrozumienie doniosłości tego rodzaju dóbr
duchowych. U innych daleko posunięte zepsucie, które sprawia, że się straciło
poczucie godności osobistej, a z nią i czułość na uznanie tej godności ze strony
innych. Wreszcie często można się spotkać i z pewnym lekceważeniem sobie
czci i uznania ludzkiego, mającym swe źródło w pysze, w tej jakiejś niechęci
rachowania się z tym, co inni o mnie sądzą. Doprowadza nas to do ciekawego
wniosku, że ta umiarkowana dbałość o cześć ludzką, którą wielkoduszność ma
wszystkim zapewnić, nie tylko nie sprzeciwia się pokorze, ale ma w niej swe
oparcie. Człowiek pokorny nie będzie się wynosił ponad opinię, jaką ludzie
cnotliwi o nim mają, lecz chętnie będzie w niej widział pewien drogowskaz,
oczywiście bynajmniej nie nieomylny, dla swego postępowania. Rzeczą jego
roztropności będzie w mniejszym lub większym stopniu się z nim rachować w
świetle wyższych i pewniejszych drogowskazów moralności chrześcijańskiej.
Zwróćmy wreszcie uwagę, że nawet na tym niższym stopniu, dostępnym dla
wszystkich, wielkoduszność ma charakter cnoty ogólniejszej, obejmującej
wszystkie inne cnoty. W samej rzeczy wielkość duchowa, do której człowiek
winien dążyć, nie może polegać na jednej cnocie lub kilku wybranych; winna
ona dążyć, aby je posiąść w pewnym stopniu wszystkie. Prawdziwa cześć
ludzka do takich właśnie idzie charakterów, jednolitych i jakby z jednej bryły
wykutych. Materią tedy wielkoduszności są wszystkie cnoty harmonijnie
związane z sobą w jedną całość w postaci mocnego, ale żywego i zdolnego
przystosować się do zmiennych okoliczności życia charakteru. I wielkoduszność
przeto jest jednym ze zworników naszego życia moralnego.
4. Jeśli teraz od tej „filotimii" Arystotelesowskiej, czyli wielkoduszności
dostępnej dla wszystkich, przejdziemy do wyższego jej stopnia, niedostępnego
dla wszystkich, to wypadnie zacząć od stwierdzenia jej ogromnej doniosłości w
życiu ludzkim. Życie społeczne nie może się obyć bez przewódców, tj. bez ludzi,
którzy by się wysunęli na czoło i zajęli w nim kierujące stanowiska. Że tego
rodzaju stanowiska kierujące są otoczone szczególną czcią, jest aż nadto
zrozumiałe, albowiem ci, którzy je zajmują, mają sobie powierzony wspólny
dobrobyt społeczny, od którego jest zależne własne dobro wszystkich. Oni są
powołani do rzeczy większych niż ogół obywateli, mają bowiem czuwać na
dobrem wspólnym społeczeństwa, o którym Arystoteles tak pięknie mówił, że
jest „teoiteron" niż dobro pojedynczych ludzi, to znaczy bardziej boskie,
zawierające więcej pierwiastka bożego, Od takich przodowników społecznych
należy wymagać wyższego stopnia wielkoduszności, i biada społeczeństwu, w
którym by takich zabrakło. Ten brak właśnie miał na myśli Jan Chryzostom
Pasek, gdy mówiąc o swych czasach skarżył się: „u nas ludzi jest gwałt, a o
człowieka trudno".
Wielkoduszność ludzi mających dane, aby innym przodować, polega na
tej gotowości podjęcia się spraw wspólnych, które z konieczności są czymś
większym niż prywatne sprawy pojedynczego człowieka. Zawiera ona w sobie
też i właściwe ustosunkowanie się do zaszczytów, honorów, czci i nawet sławy,
które zawsze się łączą z zajmowaniem przodujących w społeczeństwie
stanowisk. Nie przeceniając oznak czci lub nawet sławy, nie przywiązując się
zbyt do nich, należy nabrać pewnej swobodnej postawy i umiejętności
obracania się wśród nich, świadczącej, że się je przyjmuje jako coś, co się
należy zajmowanemu stanowisku i cnotom, których ono wymaga. Postawę
takiego człowieka wielkodusznego, tak ślicznie naszkicowaną przez Ary-
stotelesa, wypadnie nieco wyretuszować, i dziś zrobimy to może inaczej niż św.
Tomasz, któremu chodziło o to, aby wygładzić nieco jej zbyt pogańskie kanty i
oczyścić ją z hardości i nieprzystępnej dumy.
Na dnie wielkoduszności winien być zdrowy sąd o własnej swej wartości, o
zdolnościach umysłowych i cechach charakteru, a nawet temperamentu.
Greckie hasło „znaj samego siebie" winno tu znaleźć swe zastosowanie, z tym
wszakże, żeby nie polegać wyłącznie na swoich sądach, które we własnych
sprawach nie mogą nigdy być dość obiektywne: „nemo judex in propria causa".
Wypadnie tu zawsze wziąć pod uwagę sądy innych, zarówno na to, aby się nie
porywać na zadania, które przekraczają zdolności, jak na to, aby się od nich nie
uchylać, gdy są one wystarczające.
Oprócz tego zdrowego sądu o samym sobie konieczne tu będzie W woli
opanowanie tych odruchów miłości własnej, które najbardziej krępują
przedsiębiorczość i poczucie odpowiedzialności. Kto się wysuwa na czoło
społeczeństwa i ma mu na niższych czy wyższych stopniach przewodniczyć,
winien mieć to pragnienie podniesienia go wzwyż, udoskonalenia we wszystkich
kierunkach czy to duchowych, czy gospodarczych, uleczenia nie-domagań itd.
Samo zachowanie stanu, jaki zastał, nie może tu wystarczyć, bo i
społeczeństwo jeśli nie idzie naprzód, to z konieczności się cofa. Potrzebuje ono
przeto zawsze ze strony swych kierowników pewnego zmysłu
przedsiębiorczości i inicjatywy, a przy tym i pełnego poczucia
odpowiedzialności za to, co zarządzą. Tu się w szczególny sposób zaznacza
wielkoduszność i Arystoteles to doskonale ześrodkował około zagadnienia
ryzyka, czyli narażenia się na niepowodzenie.
W samej rzeczy każda inicjatywa społeczna naraża na niebezpieczeństwo,
że się nie uda i wystawi tego, kto ją podjął, na ośmieszenie, krytyki albo nawet i
prześladowanie. Nieraz nawet, gdy się uda, to na pełne jej rezultaty trzeba
będzie dłużej czekać, a tymczasem znosić krytyki wszystkich niezadowolonych,
których plany i interesy zostały pokrzyżowane. Zresztą należy być na to
przygotowanym, że nie ma ludzi, którym by się wszystko zawsze udawało; z
licznych pomysłów i przedsięwzięć jedne się udają, inne zupełnie zawodzą,
często bez winy tego, który je podjął, a z winy zbiegu okoliczności, których nie
dało się przewidzieć; inne wreszcie przyniosą dobre rezultaty, ale albo znacznie
później, albo inne, może lepsze nawet, niż się spodziewano.
Otóż w stosunku do tego niebezpieczeństwa niepowodzenia Arystoteles
rozróżnia trzy stanowiska. Jedni go szukają, to są tak zwani przez niego
„filokindynoi", czyli „wściekli ryzykanci", którzy lubią ryzyko dla ryzyka, robiąc
sobie z niego zabawę. Jasnym jest, że tacy nie dobro całości mają na oku, ale
kierują się pobudkami miłości własnej, pychy, próżności i lekkomyślności. Na
przeciwnym krańcu stoją „mikrokindynoi" tj. tacy, którzy się boją
niebezpieczeństwa, iż im się coś nie uda, i uchylają się od odpowiedzialności,
gdziekolwiek zachodzi ryzyko niepowodzenia: lepiej nic nie próbować, niż
narazić się na to, że się coś nie uda. Spotkamy się z nimi jeszcze, gdy będzie
mowa o małoduszności. Natomiast ludzie prawdziwie wielkoduszni są
„megalokindynoi"; za ryzykiem nie gonią i nie szukają go dla własnego
wywyższenia, ale też się go nie boją i gotowi są zawsze je podjąć z pełną za nie
odpowiedzialnością, gdy idzie o wielkie sprawy. Marszałek Petain w obronie
Verdun w 1916 r. wziął na siebie ryzyko nieprzenoszenia artylerii na lewy brzeg
Mozy w przekonaniu, że to by bardzo osłabiło ducha obrońców twierdzy.
Ryzykował on, że w razie jej upadku odda jednocześnie wrogowi ogromne ilości
artylerii, ale uważał, że trzeba to zaryzykować, bo zachowanie ducha w wojsku
ważniejsze. W rezultacie twierdzę obronił, artylerii nie stracił i dal przykład, jak
należy czasami brać odpowiedzialność za wielkie rzeczy. Niestety ta
wielkoduszność zawiodła go w czasie ostatniej wojny i okupacji Francji przez
Niemców.
Znamienną cechą wielkoduszności wyższego stopnia jest odwaga w
podejmowaniu rzeczy o większym zakroju i przyjmowanie za nie pełnej
odpowiedzialności. Tym zbliża się ona do męstwa, które gdy idzie o wielkie
sprawy, wymagające ofiary życia. obyć się bez niej nie może. Przeciwnie,
małoduszność łączy się zawsze z tchórzostwem. W życiu społecznym o tym, co
nazywamy odwagą cywilną, stanowi w wielkiej mierze wielkoduszność.
Cnota wielkoduszności jeszcze wyraźniej nam się zarysuje, gdy
przyjrzymy się szeregowi wad, które stoją jej na przeszkodzie. Jest ich kilka, co
się tym tłumaczy, że przedmiot cnoty jest bardziej złożony, zawiera bowiem i
stosunek do czynów i stosunek do czci, jaką one wywołują. Stąd spaczenie
może dotyczyć jednego lub drugiego tylko składnika. Gdy zaś poznamy niedo-
magania całej tej dziedziny, łatwiej nam będzie wysnuć dla niej pewne
wskazania wychowawcze.

§ 66. Wady przeciwne wielkoduszności i wychowanie tej cnoty.

1. Mając zrobić przegląd wad sprzeciwiających się wielkoduszności


zaczniemy od tej, która grzeszy jej brakiem czy też niedomiarem, a mianowicie
od małoduszności. Jest ona gorsza od wad z nadmiaru, bo jak w całej grupie
męstwa, umiar wielkoduszności jest bliższy tych wad, które się zbyt wyrywają
do wielkości i czci, niż tej, która się od nich uchyla.
Małoduszność zawiera w sobie zawsze skłonność do sądzenia o sobie
gorzej niż się na to zasługuje i uważania się wbrew-zdaniu innych za
niezdolnego do- rzeczy, do których się posiada dostateczne zdolności. U wielu
źródłem tego będzie pewne lenistwo, niechęć wysiłku, aby wydobyć z siebie
ukryte zdolności i pomnożyć je nawet systematyczną pracą. Przy małej
inteligencji gdy się jeszcze i upór przyłączy, może małoduszność stać sie
strasznym hamulcem w życiu moralnym. Ona to daje te zastępy sobków,
nieczułych na żadne godności i odznaczenia społeczne, a zajętych tylko sobą i
swoimi sprawami. Jakby dla nich sformułował Brodziński to bezsensowne hasło
wciąż powtarzane od przeszło stu lat: czyń każdy w swym kółku coć każe duch
boży, a całość sama się stworzy. Jeszcze nie widziano, aby się jakaś całość
sama stworzyła, i duch boży każe właśnie każdemu wciąż na nią baczyć i być
gotowym na jej usługi.
Ale małoduszność może mieć swe źródło gdzie indziej i to tam, gdzie
byśmy się jej może najmniej spodziewali, a mianowicie w pysze. W tej formie
spotyka się ona dość często, tylko że mało kto sobie z tego zdaje sprawę, gdyż
taki małoduszny stara się ukryć pobudki swego postępowania. Jest nią zaś po
prostu obawa przed niepowodzeniem i kompromitacją. Jak odwaga w braniu na
siebie odpowiedzialności jest cechą wielkodusznych, tak przeciwnie, obawa
przed odpowiedzialnością nieodłącznie towarzyszy tej postaci małoduszności,
która ma swe źródło w pysze. Lepiej na nic się nie porywać niż narazić się na
nieudanie i krytykę — oto jej hasło. Najgorszym przy tym jest to, że wyrastając
z pychy taka małoduszność chętnie się drapuje w płaszcz pokory i skromności.
Zapewnieniami o małym mniemaniu o sobie stara się ona wytłumaczyć swe
uchylanie się od wszystkiego, co się łączy z najmniejsza odpowiedzialnością.
Nieraz z taką fałszywą pokorą łączy się jeszcze i uniżoność, która się
istocie pokory sprzeciwia, gdyż jest pochylaniem się przed tym wszystkim, co w
bliźnim na to nie zasługuje. Widzieliśmy, że w bliźnim mamy się, zawsze
poddawać temu, co jest w nim bożego, a więc dobrego, zasługującego na
pochwałę, nie wolno nam zaś tego czynić wobec tego, czego człowiek nie ma z
Boga, ale ze swej grzesznej natury i czego przeto nie godzi się chwalić.
Uniżoność przeto jest nadmiarem pokory w tym sensie, że ją praktykuje tam,
gdzie nie powinno być na nią miejsca. Schodzi się ona łatwo z małodusznością,
będącą niedostatkiem wielkoduszności i wytwarza ten nikczemny nastrój duszy,
który tak ludzi odstręcza, choć nieraz nie mogą sobie zdać sprawy dlaczego.
Czuć tam fałsz, przenikający całe postępowanie, a źródłem wszystkiego jest
chęć ukrycia prawdziwych pobudek, natchnionych pychą! Nieraz przyłącza się
tam jeszcze i zawiść, która, choć też starannie ukrywana, raz po raz się ujawnia
sianiem plotek, obmową i oszczerstwem.
Małoduszność jest niestety dość rozpowszechniona i dla życia
społecznego bardzo szkodliwa, bo przez nią wielu łudzi, którzy by powinni być
czynni w służbie społecznej, odsuwa się od niej i tylko swym egoistycznym
celom się oddaje. Gdy wyrasta z pychy, często towarzyszy jej ta pogarda dla
czci i opinii ludzkiej, którąśmy już wyżej wskazali. Zupełne lekceważenie sobie
czci ludzkiej jeszcze bardziej rozluźnia karby moralne i sprawia, że człowiek już
się z niczym nie rachuje. Takim był właśnie ów zły sędzia z przypowieści,
którego Chrystus charakteryzuje tymi słowy, że się „Boga nie bał, a ludzi się nie
wstydził". Co ludzie powiedzą o jego postępowaniu, nic go nie obchodziło, tak iż
ten hamulec, który tyłu ludzi powstrzymuje od złego, dla niego już nie istniał.
Dusza takich łudzi zaiste maleje na miarę tych dóbr, do których się
przywiązują i które im wszystko przesłaniają. Dla nich nie istnieje nic wielkiego,
a gdy przypadkiem w życiu spotkają się z wielką sprawą, nienawidzą jej, bo ona
ich odrywa od ich sklepiku w Galilei. Głęboką bowiem miał myśl Karol Hubert
Rostworowski, gdy spróbował psychologiczną zagadkę tragedii Judasza
rozwiązać małodusznością. On sam się skarży, że ma duszę jałową, a Rachel,
jego żona o tak gorącej duszy, wprost mu mówi: „Tobie ciąży wielki los". Wielkie
powołanie na apostoła nie zdołało porwać jego duszy, ona wciąż tęskniła do
czegoś małego, do sklepiku w Galilei. „Pokutę czyni, mówi jeszcze Rachel o
Judaszu, kto błądzi, a on nie błądzi, ale tchórzy". Zaprawdę Judasz stchórzył
przed odpowiedzialnością apostoła i jest odstraszającym przykładem, do jakich
zbrodni jest zdolna popchnąć człowieka małoduszność, gdy całkowicie nim
owładnie.
2. Choć mniej złe niż małoduszność, jednak też bardzo szkodliwe są trzy
inne wady, które są raczej nadmiarem wielkoduszności, gdyż ponad miarę
skłaniają do czynów zasługujących na cześć i do tejże czci oznak. Jest ich aż
trzy dla tej właśnie racji, że jednej idzie bardziej o same czyny, a innym o
uznanie, jakie one u ludzi zyskują. Pierwsi to zarozumialcy, drudzy zaś to
ambitni i próżni; na czym polega różnica między tymi ostatnimi, zobaczymy
poniżej.
Zarozumiałym nazywamy człowieka, który za wiele rozumie o sobie, czyli
który jest przekonany, że wie, umie lub potrafi więcej, niż mu na to jego
zdolności pozwalają. Rzecz prosta, że ściśle wymierzyć, jak daleko idą zdolności
każdego człowieka i na co mu pozwalają, jest niesposób. Toteż przekroczyć
nieco tę miarę jest zawsze lepiej, niż do niej niedociągnąć, i to Mickiewicz
wyraził w słowach „Ody do młodości": „mierz siły na zamiary". Wielkoduszny
mierzy siły na zamiary i choćby się porywał na nieco więcej niż go stać, mniej
to będzie złem, niż gdyby mierzył zamiary na siły i cofał się przed tym, na co go
stać. Są nieraz w człowieku ukryte złoża sił i zdolności, które dopiero większy
wysiłek ujawnia, i sięgać do nich nie jest zaraz zarozumiałością, tym bardziej,
gdy idzie o życie nadprzyrodzone, w którym zawsze na wzmożenie sił i
zdolności ze strony Boga można rachować. Strzec się tedy należy, aby zbyt nie
hamować młodych, gdy się porywają na coś, co się zdaje ich siły przekraczać,
bo nie wiemy, co się tam w tych zapasach młodości kryje i czeka tylko na
okazję, aby wyjść na jaw. I Chrystus nie skarcił bynajmniej za zarozumiałość
Jana i Jakuba, gdy zapytani, czy mogą pić z kielicha, z którego on będzie pić,
odpowiedzieli bez wahania: „możemy".
Niestety znamy wiele wypadków, kiedy ludzie znacznie przekraczają w
swym mniemaniu swe zdolności i umiejętności, i wciąż porywają się na rzeczy,
do których nie mają żadnych danych, Fredro poświęcił tej wadzie osobną
komedię: „Wielki człowiek do małych interesów" i doskonale przedstawił tam w
postaci Jenialkiewicza typ takiego zarozumialca.
Zarozumiałość jest nieraz nieszkodliwą dla innych, a tylko ośmiesza tego,
który jest nią dotknięty. Taki zarozumialec jest przekonany, że wszystko
najlepiej wie i tej swojej wiedzy chce wszystkim udzielać; nie proszony o to,
wciąż udziela rad i wskazówek, wciąż wszystkich poprawia, gdy tylko się
spostrzeże, że się ktoś choćby tylko w. drobnym szczególe pomylił. Zawsze
skłonny do zaprzeczania wszystkiemu, co usłyszy, nie odstąpi on za nic od
swego zdania i godzinami gotów się o byle co spierać, aby dowieść, że to
właśnie on ma racje. Zarozumialcy sobie wyłącznie albo przynajmniej
przeważnie przypisują to, w czym wraz z innymi brali udział. Bajka Krylowa o
musze siedzącej na rogu wołu i chwalącej się, że orała pole, ma właśnie na celu
wyśmiać ten rys zarozumiałości. Podobnie zarozumiałość wyśmiewa i bajka o
żabie wyciągającej łapkę do okucia. Można by przytoczyć niejedną jeszcze
bajkę mającą na celu leczyć z zarozumiałości.
Znamienną cechą zarozumiałości jest też upór przy swoim, trudny do
przełamania szczególnie tam, gdzie inteligencja nie jest wielka. Nieszkodliwa
zwykle dla innych, zarozumiałość może być bardzo szkodliwa dla tego, który
jest nią obciążony, staje się on bowiem zupełnie niedostępny dla cudzych rad i
cudzego doświadczenia, a wiemy, jak bardzo roztropność ludzka ich potrzebuje.
Kryzys zarozumiałości młodzież normalnie przechodzi w okresie matury i
ogromna większość wkrótce we wzajemnym obcowaniu wyzwala się od tej
wady, która bardzo ośmiesza w oczach innych. Biada tym, którzy w niej
ugrzęzną, gdyż będzie im utrudniać wiele zadań życiowych.
Gorzej jest, gdy z zarozumiałością łączy się nieco ambicji, która skłania
do podejmowania się zadań przekraczających siły i uzdolnienia. Wtedy może
ona stać się i dla innych bardzo szkodliwa, bo nie tylko że oddaje ważne nieraz
sprawy w ręce nieudolne, ale co gorsza, zamyka możność oświecenia i po-
uczenia dotkniętego nią człowieka, który wszystko najlepiej wie i umie, i żadnej
uwagi od nikogo nie przyjmie. Zarozumiałość zresztą nie zawsze idzie w parze z
ambicją, podobnie jak i ambicję się spotyka nieraz bez domieszki
zarozumiałości. Niejeden zarozumialec nie ma żadnych szczególnych pretensji
do godności i zaszczytów ani do przewodzenia innym. Jemu wystarcza mieć
zawsze we wszystkim rację. Tę wadę spotyka się często u melancholików,
którzy głębiej sięgają myślą od innych i chcieliby, aby i inni wszystko znali,
wiedzieli i rozumieli tak jak oni.
Inaczej się zachowuje ambicja, którą tu bierzemy, rzecz prosta, w jej
ujemnym znaczeniu. Podczas gdy bowiem zarozumiałość polega na
przecenianiu zdolności i porywaniu się na rzeczy przekraczające siły, ambicja
przesuwa punkt ciężkości z uczynków na cześć, jaką przynoszą, i o nią głównie
zabiega, zarozumiałość ma swe źródło w rozumie, w niedostatecznym poznaniu
samego siebie, ambicja raczej w woli, w tym dążeniu do honorów, zaszczytów i
wielkich oznak uznania w społeczeństwie. Ambitny nie uchyla się bynajmniej od
pracy, od wysiłku nawet i od niebezpieczeństwa, ale motywem jego w tym
będzie zawsze chęć uzyskania czci wśród otoczenia. Ponieważ zaś ta część
idzie przede wszystkim do tych co mają władzę i wpływ na bieg spraw
społecznych, przeto i ambicja skłania do uganiania się już o naczelne
stanowiska w społeczeństwie, już to o bogactwa, które też zapewniają możność
wywierania wpływu na innych i narzucania im swej woli.
Z ambicją łączy się zwykle samowola, tj. chęć, aby wszędzie i zawsze
przeprowadzić swoją wolę i nikomu nie ustąpić. Jest o upór na szerszą skalę, nie
ograniczający się do szczegółów, ale obejmujący większe przedsięwzięcia,
różniący się od wytrwałości tylko tym, że nie jest skierowany do celów
obiektywnych czy to osobistych, czy też społecznych, ale do zaspokojenia swej
żądzy władzy i posłuchu u otoczenia. Z omawianych wad ambicja jest najbliższa
pychy, bez której jest nie do pomyślenia; a jednak różni się od niej tym
pożądaniem stanowisk, które otacza cześć, czego pycha sama przez się nie
zawiera. Znamy ludzi bardzo pysznych, a bynajmniej nie ambitnych, nie
czułych na cześć ludzką i to do tego stopnia, że nią pogardzają. Pycha, mogąca
jednych robić ambitnymi, a drugich małodusznymi, z konieczności musi być
czymś od nich różnym.
Obie te wady; zarozumiałość, a jeszcze bardziej ambicja, mogą być w
życiu człowieka motorem działalności, która społeczeństwu wychodzi na
korzyść; uczony zarozumiały aż do śmieszności, nieraz będzie w swej dziedzinie
dobrym pracownikiem niejednym się przyczyni do postępu wiedzy. Podobnie
mąż stanu zjadany ambicją może nieraz siłą swej woli dużo dobrego zrobić dla
swego społeczeństwa. Najznamienniejszym przykładem takie bezbrzeżnej
ambicji był Napoleon, który jednak potężne piętno odbił na dziejach Europy XIX
w. Tym, którzy są tymi wadami dotknięci, nie wychodzą one na dobre, gdyż sil-
nie zanieczyszczają ich życie duchowe i odwracają od celu przeznaczenia. Ale
jest w nich pewien dynamizm, który może wyjść na korzyść dobra społecznego.
Zupełnie inaczej rzecz się ma z trzecią wadą przeciwstawiającą się
wielkoduszności, z próżnością, która jest najbardziej jałowa i nawet ubocznie
żadnej korzyści nikomu nie przynosi.
3. Próżność jest najbliższa ambicji i ona bowiem też nie tyle się wyrywa do
dobrych czynów, co do następstw, jakie wywierają w opinii otoczenia. Ale ta
jest między nimi różnica, źe podczas gdy ludziom ambitnym idzie o cześć i
honor, próżni wciąż tylko szukają rozgłosu i sławy. Czci i honoru byle czym
zdobyć nie można i szukać ich trzeba u ludzi, których zdanie przedstawia jakąś
wartość. Tymczasem rozgłos i sławę zdobyć sobie można byle czym, co w danej
chwili zainteresuje szersze koła publiczności; entuzjazm, z jakim gotowa ona
witać zarówno ludzi prawdziwie zasłużonych dla społeczeństwa jak i wybitnych
rekordzistów sportu, np. bokserów — najlepiej świadczy, jak mało należy do
rozgłosu przywiązywać znaczenia.
Człowiek próżny pragnie przede wszystkim zwrócić na siebie uwagę i
wszystko mu jest do tego dobre. W rozmowie wciąż tylko mówi o sobie, a gdy
zejdzie na inny przedmiot, stara się znowu na swojej osobie zatrzymać uwagę,
choćby miał najbłahszymi sprawami zajmować słuchaczy. Czy to wyglądem, czy
ubiorem, czy sposobem bycia chce on zawsze zadziwić, wyróżnić się od innych,
tak aby się nim wciąż opinia publiczna zajmowała. W tym właśnie przejawia się
jałowość próżności. Ją zadowolni wszystko, co zwraca uwagę i przynosi rozgłos,
dlatego w życiu codziennym mało dba o czyny przedstawiające jakąś wartość.
Ale i w trudniejszych chwilach życiowych próżny porwie się zawsze na to, co
jest otoczone blaskiem, co zyska oklask, a niezdolny będzie zdobyć się na ciche
bohaterstwo, ukryte przed oczami ludzkimi, w szczególności na cierpliwość i
wytrwałość w walkach życiowych. Zwykle próżność łączy się z niższym stop-
niem inteligencji, ale bywają nieraz zdumiewające wypadki ludzi bardzo
nawet inteligentnych, którzy się dali całkowicie opanować przez próżność. Może
ona zresztą towarzyszyć i tamtym wadom i łączyć się zarówno z
zarozumiałością jak i z ambicją, nadając im swe piętno szczególnej
lekkomyślności i jałowości.
Ze względu na swój przedmiot próżność sama przez się nie ma
charakteru grzechu śmiertelnego, sława bowiem, której tak pragnie, wzięta w
sobie nie sprzeciwia się miłości Boga i bliźniego. Może ona jednak stać się
grzechem śmiertelnym, gdy ktoś gotów dla uzyskania sławy dopuścić się
grzechu śmiertelnego, gdy jej szuka w czymś niegodziwym lub wreszcie, gdy
„umiłuje chwałę u ludzi bardziej niż chwalę Boga". Natomiast św. Grzegorz,
który pychę wyodrębnia od innych wad głównych jako ich matkę i królową, na
jej miejsce postawił próżność. I słusznie zrobił, bo z wad wyrastających z miłości
własnej próżność ma po pysze największa siłę promieniowania, i większa ilość
ludzi jest nią dotknięta niż ambicją i zarozumiałością. Odruchy próżności każdy
w sobie spostrzega, i nawet jeśli nie opanuje ona całkowicie jego duszy, silnie
zanieczyszcza życie moralne, mącąc obiektywność sądów, zarówno o sobie
samym jak i o innych. Jakże często z próżnością łączy się marzycielstwo, które
utrzymuje w duszy obrazy jakichś wielkich zdarzeń, w których człowiek siebie
wyobraża okrytego chwałą i wzbudzającego podziw całego świata.
Tam gdzie próżność jest głębiej zakorzeniona i stała się wadą formalną,
której się stale ulega, można ją zawsze poznać po pewnych objawach, które ją
najlepiej charakteryzują. Najpierw to ciągłe mówienie o sobie, przechwalanie
prawdziwymi albo i nie zawsze prawdziwymi czynami czy też zaletami. Ta ce-
cha samochwalstwa, poczynając od Terencjusza, nieraz służyła za temat do
wzbudzania śmiechu wybitniejszym komediopisarzom. Bywają jednak wypadki,
iż człowiek próżny będzie i źle o sobie mówił, przyznawał się nawet do wad i
ułomności, byleby tylko swoją osobą zajmować słuchaczy. Nie potrzeba
dodawać, że samochwalstwo rzadko się obejdzie bez dodawania czegoś
urojonego, bez przesady, słowem —bez kłamstwa. Kłamstwo znajdzie się tam
zresztą nie tylko w słowach, ale i w czynach, w postępowaniu, a to w postaci
hipokryzji, czyli udawania czegoś, czym się nie jest, aby pozyskać rozgłos.
Próżny zwykle będzie, jak się mówi, leciał na oryginalność, tj. starał się
wszystko robić inaczej niż inni, aby tylko ściągnąć na siebie uwagę. W rozmo-
wie będzie często przeciwnego zdania niż ogół, rad czasami bronić nawet
najbardziej wywrotowych zasad, aby wywołać zdumienie otoczenia. Przy
gwałtowniejszych charakterach taka skłonność do przeczenia łatwo
doprowadza do kłócenia się o byle co, do uporu, do nieposłuszeństwa i
warcholstwa. Tam gdzie próżność została silnie zadraśnięta, nieraz rodzą się
głębokie urazy, które potem się wciąż w życiu odzywają i nawet przechodzą w
zawiść i nienawiść.
Jest natomiast na próżność jeden środek, którego nieraz ludzie używają,
aby ją ujeździć i wyzyskać, a tym jest pochlebstwo. Żądni sławy jak ryba wody,
próżni dadzą się pochlebstwem wszędzie zaprowadzić, ono jedno potrafi nieraz
przełamać ich upór, sprawić, że zmienią zdania i nawet przekonania, że
zapomną nawet dawnych zadraśnięć, o ile zostaną należycie pochwałami i
komplementami załagodzone. W życiu prywatnym nie ma to jeszcze tak
fatalnych następstw, ale niech próżności towarzyszy ambicja i niech wysunie
człowieka na przodujące stanowisko, łatwo sobie wyobrazić, jak bardzo życie
społeczne będzie na tym cierpieć. Tę trochę siły twórczej zawartej w ambicji
zupełnie zniweczy próżność, która się zadowoli oklaskami byle czym zdobytymi.
W dziejach przykładem takich ludzi próżnych był Neron, który nad sławę władcy
największego imperium swego czasu przekładał oklaski, zdobywane od
otaczających go pochlebców lichą poezją lub śpiewem. W bliższych nam cza-
sach człowiekiem, u którego próżność doszła do potwornych rozmiarów, był
pisarz angielski Oskar Wilde, a i na życiu Byrona odcisnęła ona bardzo wybitne
piętno. U nas do bardziej próżnych ludzi należał Słowacki.
To, co dziś nazywamy megalomanią jest niczym innym jak
konglomeratem tych wad zarozumiałości, ambicji i próżności, i zależnie od
tego, który z tych czynników przeważa, przybiera ona rozmaite postacie. Na
dnie znajdzie się zawsze przecenianie swych uzdolnień, ale pobudką będzie
albo pożądanie zaszczytnych stanowisk albo tylko czczego rozgłosu. Ta ostatnia
forma megalomanii będzie zawsze najbardziej bezpłodna i ośmieszająca,
podczas gdy tamta, której sprężyną jest ambicja, nieraz nie zasłuży może
nawet na tę zdyskredytowaną nazwę. W oczach ludzi małodusznych każdy, kto
dąży do czegoś większego, jest zaraz megalomanem lub karierowiczem,
tymczasem w niejednym wypadku będzie on człowiekiem wielkodusznym,
znającym wartość jaką przedstawia i gotowym użyć swych zdolności dla
wyższych celów służby publicznej.
4. Łatwo zrozumieć, że i pedagogice nie wolno lekceważyć sobie całego
tego splotu zagadnień związanych z wychowaniem wielkoduszności, lecz że
powinna ona głęboko się zastanowić, jak ugruntować w młodych duszach tę
cnotę i jak czuwać, aby nie uległa spaczeniu.
Znamiennym jest bardzo, że św. Paweł w nielicznych swych wskazaniach
wychowawczych dla rodziców na to jedno właśnie zwraca uwagę, aby zbyt
surowym traktowaniem dzieci nie gasili w nich ducha, co by musiało w nich
wyrobić małoduszność. W samej rzeczy wiemy dobrze, jak zbytnie i nierozumne
wymagania stawiane dzieciom, szczególnie ciągłe zrzędzenie, besztanie, za-
pewnianie, że są do niczego, z konieczności muszą osłabić sprężyny ducha i
zniechęcić do większych wysiłków. Przeciwnie, karcąc dzieci za wszystko co
zasługuje na naganę, należy je też umieć i pochwalić za to, co dobrze robią i
zachęcić tą drogą do coraz większych wysiłków. Trzeba w miarę jak są w stanie
to zrozumieć, coraz wyraźniej zarysowywać przed nimi ideał doskonałości
chrześcijańskiej, będącej tą wielką rzeczą, do której winniśmy się wszyscy
wznosić, oraz pobudzać ich wolę i serca do umiłowania go i dążenia, aby go w
życiu w miarę sił urzeczywistnić. Innego źródła wielkoduszności chrześcijańskiej
być nie może i z niego wciąż wypadnie czerpać.
Gdy idzie o praktyczne ćwiczenie w tej dziedzinie, to na pierwsze miejsce
wysuwa sio zaprawianie do odpowiedzialności, kamieniem bowiem probierczym
wielkoduszności jest gotowość podjęcia się czegoś trudnego i wzięcia na siebie
odpowiedzialności, że będzie wykonane. Już we wczesnych latach można zlecać
dzieciom pewne drobne zajęcia w życiu domowym i czynić je odpowiedzialnymi
za ich dobre spełnienie. W miarę jak będą podrastać, wypadnie zakres tych
zajęć rozszerzać i nie pozwalać się od nich uchylać z obawy, że mogą im się nie
udać. Podrastającej młodzieży należy pomóc w poznaniu swych uzdolnień i
ułatwić takie pokierowanie swym życiem, aby zostały one najlepiej wyzyskane.
Jednych wypadnie nieco hamować, gdy w młodzieńczych marzeniach
wyolbrzymiają swe zdolności, innych, przeciwnie, pobudzać, aby w nie uwierzyli
i poddali je próbie życia.
Wielka rolę, gdy idzie o ożywienie w młodych duszach zdrowej ambicji,
odgrywa, jak wiemy, współzawodnictwo. Nawet w gronie rodzinnym
wychowanie jedynaków przedstawia szczególne trudności, podczas gdy w
większej gromadce dzieci współzawodnictwem oddziaływują jedne na drugie,
co może pracę wychowawczą rodziców znacznie ułatwić. Tym bardziej w szkole
wychowawcy winni umieć rozumnie kierować tym współzawodnictwem i
zaprzęgać je do celów wychowawczych. Z jednej strony winni oni pilnować, aby
nie pobudzało tylko do próżności, z drugiej aby nie wyradzało się w
nieszlachetną rywalizację i nie stało się źródłem zawiści. Błędem jednak byłoby
wyrzec się wszelkich środków mających pobudzać zdrowe współzawodnictwo
młodzieży, jako to stopni, list uczniów wedle ich postępów, odznaczeń lub
nagród itp. Wychowawcy, którzy pod wpływem współczesnych przesądów
pedagogicznych nie chcą ich używać, odbierają sobie bardzo ważny środek
wychowawczy, nie czując się może na siłach posługiwać się nim jak należy.
Do jakiego stopnia potrzeba tego rodzaju podniet jest żywa w psychice
młodzieży, najlepiej świadczy, że sama je sobie ustanawia w swoich
organizacjach, jak np. w harcerstwie, gdzie aż roiło się od rozmaitych odznak i
naszywek. Konieczną tu jest oczywiście pewna kontrola, na to, aby te
dodatkowe pobudki nie wysuwały się na pierwszy plan, nie stawały się
pokarmem ambicji i próżności, ale usuwać je zupełnie byłoby to nie rachować
się z psychiką ludzką, która potrzebuje takich drugorzędnych podniet.
Dłużej zatrzymaliśmy się nad koniecznością czuwania nad
wielkodusznością w rozwoju duchowym dziecka i młodzieży, tu bowiem
znajduje się główna sprężyna psychiczna tego rozwoju i nader ważnym jest,
aby jej nic od młodości nie osłabiło. Nad jej spaczeniami, rzecz prosta, należy
pilnie czuwać i, gdy się je spostrzeże, naprostowywać w tej mierze, w jakiej to
jest możliwe. I tu, jak wszędzie, najważniejszy będzie przykład: syn zaro-
zumiałego lub próżnego ojca, słyszący go wciąż perorującego lub chwalącego
się, bezwiednie zacznie robić to samo i nader trudno będzie później go od tego
odzwyczaić
Najlepszym sposobem karcenia tego rodzaju wad, ledwie się w zalążku
ukazują, jest wykazywanie ich śmieszności. Śmiechem naprawić obyczaje,
mawiano w starożytności: „ridendo castigare mores". Gdy taki mały
zarozumialec raz i drugi okryje się śmiesznością, przekona się na własnej
skórze, że nie wszystko wie i umie najlepiej. Podobnie i próżny, gdy jego
samochwalstwo zaprawione blagą zostanie raz po raz zdemaskowane, także
stanie się ostrożniejszy w swoich przechwałkach. To leczenie śmiechem
najlepiej spełnia sama młodzież w swym współżyciu i dlatego udział w jej
organizacjach, dozorowanych oczywiście przez rodziców i wychowawców, ma w
sprawie wychowania tak duże znaczenie.
Śmiech jednak nie wystarczy. Koniecznym będzie starać się, aby
wychowankowie zrozumieli całe zło kryjące się w tych wadach, i nauczyli się
nad nimi panować. Zarozumiałym trzeba będzie unaocznić, jak bardzo
zacieśniają sobie horyzont życiowy i jak sami sobie szkodzą, zamykając sobie
dostęp do doświadczenia starszych, którzy więcej od nich widzieli i zaznali. Na-
leży ich też zachęcić do lepszego i bardziej trzeźwego poznania samego siebie i
miary tego, co mogą z siebie dać. Pewne przekraczanie tej miary w młodym
wieku będzie nieuniknione i tym się przejmować nie należy. Gorzej byłoby,
gdyby było małoduszne niedocenianie prawdziwych swych sił i zdolności. Nie-
raz dobrze będzie pozwolić zarozumiałym na coś, do czego nie mają żadnych
danych, bo gdy raz i drugi, porwawszy się ponad siły, doznają zawodu,
doświadczenie samo ich nauczy, czego mogą się po sobie spodziewać. Przy
dostatecznej inteligencji opanowanie zarozumiałości, którą każdy w młodym
wieku jak odrę lub koklusz przechodzi, nie przedstawia trudności. Gorzej jest,
gdy tej inteligencji nie ma i gdy przymiesza się jeszcze upór, tak znamienny
towarzysz zarozumiałości. Wtedy wada ta może odbić na charakterze bardzo
wyraźne piętno i silnie paraliżować całe postępowanie moralne.
Gorzej jest z próżnością, która sama zwykle świadczy o małej inteligencji.
Stąd tak trudno jest tym, co są nią dotknięci, dać zrozumieć całą jej głupotę.
Ważnym jest, aby przynajmniej jej nie podniecać i nie pozwalać, aby się w życiu
rozpanoszyła. Przy przeważającym u nas temperamencie sangwinicznym za-
gadnienie to ma szczególną doniosłość, albowiem sangwinik ma zawsze
skłonność do próżności, do robienia na pokaz, do rzucania się na to, co łatwo
przychodzi, a szybko przynosi rozgłos. Zatrzymaliśmy się nad tym dłużej,
mówiąc o zuchwalstwie i nadmiarze męstwa, i pokazując, jak płytki kult
bohaterstwa na pokaz z konieczności zniekształca charaktery. Otóż jasnym jest,
że źródłem tych spaczeń jest próżność, która żądna sławy i oklasków, gotowa
jest pchać do czynów zupełnie bezcelowych, jeśli nie złych nawet, byleby one
były otoczone blaskiem. Niedarmo zarzucił nam Słowacki iż „pawiem narodów
jesteśmy i papugą” sam on zresztą silnie był opanowany próżnością. Toteż
przyszłe pokolenia pedagogów polskich winny koniecznie w szczególny sposób
zastanowić się nad tym, jak zreformować te nieszczęsne tendencje do
rozdmuchiwania w młodych duszach kultu pseudo bohaterstwa na pokaz,
zamiast od nich żądać cichych cnót, które dają hart ducha i w chwilach grozy
rodzą prawdziwych bohaterów.
I fałszywa ambicja też się nieraz spotka wśród młodzieży i niemało
kłopotów wychowawcom sprawi. Ale w niej jest najwięcej czynników twórczych,
które wypadnie tylko umiejętnie naprostować i oczyścić, aby ją przekształcić na
wielkoduszność. Nic dziwnego, że nowożytna pedagogika zapomniawszy o
wielkoduszności posługiwała się do oznaczenia tego, co stanowi jej istotę,
terminem zdrowa ambicja. W samej rzeczy w ambicji jest coś zdrowego, jest
ona bowiem pożądaniem czci i honorów należnych temu, co jest jedynym
prawdziwym dobrem w życiu doczesnym, a mianowicie cnocie i charakterowi.
Całe więc wychowanie ambicji będzie na tym polegać, aby nauczyć więcej dbać
o to, co zasługuje na cześć, niż o samą cześć, która jest tego nagroda. Nagroda
to właściwie dość marna, nie dorównująca wartości tego, za co ją przyznają; nie
należy przeto jej przeceniać, a nieraz nawet wypadnie się jej wyrzec, gdy jej
ludzie w zaślepieniu poskąpią albo i odmówią. Nie mają oni jednak od siebie nic
lepszego do dania, a że składając cześć cnocie czczą to, co jest największym i
jedynym, prawdziwym dobrem doczesnym, przeto nie wolno ich oznakami
pogardzać. Przeciwnie, należy w nich widzieć dodatkową podnietę, aby wytrwać
na drodze cnoty i bardzo cenną pomoc do wyrobienia sobie obiektywnego sądu
o własnym swym postępowaniu. Odruchów przeto ambicji nie należy dusić, ale
je oczyszczać i skierowywać na właściwe tory, tak aby z nich powstała z
czasem w duszy tak cenna cnota wielkoduszności.
Trzeba od wczesnych lat ugruntować w młodych duszach przekonanie o
wielkości ich powołania dzieci bożych i na nim oprzeć wychowanie
wielkoduszności. Rozwijana równolegle z pokorą, uchroni je ona od tak licznych
spaczeni, do których prowadzi nieopanowane pożądanie wielkości, a jednak nie
da w nich zamrzeć temu wrodzonemu pędowi do wszystkiego co wielkie,
szlachetne i piękne. Obok innych cnót, mających własność jednoczenia i
wiązania życia moralnego w jedną całość, i wielkoduszność odbijać będzie
podobne piętno na wychowaniu charakteru, będzie bowiem podniecać do
ugruntowania się we wszystkich cnotach, które w równej mierze, choć nie w
równym stopniu, zasługuje na cześć.
Bardzo ważnym będzie pilnie przestrzegać młodych skłonnych do
marzycielstwa, aby snami o wielkości nie karmili swej wyobraźni, bo tą drogą
do wielkoduszności nie dojdą. Droga, która do niej prowadzi, to ta, którąśmy
nieraz wskazywali, mianowicie droga umiłowania doskonałości we wszystkim co
się robi, poczynając od szarych obowiązków codziennego życia. Jak z drobnych
kamyczków powstają prześliczne mozaiki, tak z drobnych uczynków wiernie
spełnianych powstają wielkie postacie w dziejach, które później czcimy na
ołtarzach. Nie marzeniem o przyszłej wielkości dochodzi się do tego, ale
codziennym cichym przykładaniem cegiełki za cegiełką do wielkiego gmachu.
Praca ta winna być zawsze natchniona przekonaniem, że prawdziwa wielkość
człowieka nie jest z tego świata, że żadne dobra doczesne jej nie dadzą, bo ona
jest z dziedziny spraw wiecznych. Doskonale to zrozumiał św. Stanisław Kostka,
gdy go kuszono tym wszystkim, co świat może dać wielkiego, i odpowiedź jego
jest najlepszym sformułowaniem wielkoduszności chrześcijańskiej: „Ad maiora
natus sum". Jam zrodzony do większych rzeczy.

You might also like