You are on page 1of 389

Jarosaw Grzdowicz

Pan Lodowego Ogrodu


Tom III
Ilustracje Daniel Grzeszkiewicz

fabryka sw Lublin 2009

C to za ludzie jad na koniach llawila? Na fali wysokiej i w ryku bawanw? Rot leje si z rebcw-eglarzy, wodne ogiery czoo musz wichrom stawia (...) Sygurd z towarzyszami jest tu, na morskim drewnie. Z wiatrem pdzimy w sam mier. Spitrzone fale, nad stewy wysze, rbi w nas z gry. Statek tonie; kto ty, co pytasz?
(Reginsmal - Pie o Reginie)

ROZDZIA 1
Gorcy ld
Dryfuj na krze. Na lodowego szklanego koyszcej drakkara. szkieletu, si liskiej krze ciepego lodu, obronitej zlanego dziwacznymi ksztatami, ktre kiedy stanowiy wrgi i burty dumnego Stercz caego wok w mojego dygoccego, lodowat son wod ciaa jak zakrzywione ostrza szabel, jak fragmenty owalnych otworach, koronkowych ornamentach, ktre powikszaj si, w miar jak okrt topnieje. Topnieje w morzu. Kilkaset kilometrw od najbliszego ldu, wrd ryczcych wciekle czarnych fal zimowego metrw, sztormu, istnych waw wody biaymi sigajcych kilkunastu zwieczonych dymicymi

czapami piany. Jestem sam. Sam nad zielon, huczc otchani, sam porodku lodowatego, kipicego sztormem morza. Sam wrd sonego wichru smagajcego sztywne, pokryte skorup soli ubranie. Wok mnie stercz filigranowe przejrzyste ky z czego, co nie do koca jest lodem, a jednak si topi. Rozpuszcza si w morzu jak kostka wrzucona do ciepawej whisky. Bardzo daleko od ldu. Rozwizanie szybkie, eleganckie i sprytne. Najprostsze z moliwych. Bez wrzaskw, piorunw i zakl. Wymylone przez kogo mdrzejszego od van Dykena. Jeszcze moment i kra zmieni si w stert bezksztatnych okruchw, a moje dygocce przemarznite ciao zelizgnie si w lodowat wod, stanie si drobin unoszc si przez chwil wrd ryczcych wodnych gr. Dwie minuty do hipotermii,

a pniej ostatnia podr w d, w przeraliwie zimn son ciemno gbi, jak odbyli ju wszyscy inni, ktrzy mi zaufali. Konwulsyjne prby oddychania wod w mroku, rozpaczliwe dawienie si cik, lodowat solank. Jeszcze tylko ja. Jestem sam. I dryfuj na krze. A potem otwieram oczy. Ze spazmatycznym oddechem, rozpaczliwie krztuszc si powietrzem, ykajc je wielkimi haustami, jakby byo cik, lodowat solank, siadajc gwatownie wrd szorstkich, grubych futer. Ten koszmar nie daje mi spokoju, odkd wszedem na pokad lodowego drakkara. Odkd pozwoliem wej innym. Jak kretyn. Jak ostatni gupiec pozwoliem im zrobi, co chc. A teraz pyniemy powoli fiordem Dragoriny, pchani nieokrelon si, woda rozstpuje si przed dziobem i bulgoce za ruf. Drakkar nie ma agli, nie ma adnego widocznego napdu, po prostu sunie przed siebie tam, gdzie chce. Przypyn po mnie. Dwch ludzi, ktrzy nie byli mn i podeszli do burt, po prostu pado zamroonych. A kiedy wyruszalimy i wkroczyem na pokad za pozostaymi, lodowy trap po prostu stopnia. Zacz si robi cienki i przezroczysty, pokry si owalnymi otworami, rozpad wrd strug wody ciurkajcych do jeziora. Jak w moim koszmarze. A okrt ruszy. I teraz nie ma ju odwrotu. Nie wiem, czy mog zej z pokadu, kiedy przebywa na nim ktokolwiek inny. Czy okrt zamrozi ich wtedy? Zmieni kadego w zliofilizowan, lodowat skorup? Czy po prostu utopi nas na penym morzu, jak w moim krtkim, nerwowym nie? Trap stopnia nieoczekiwanie, jakby tylko czeka, a wejd w ciemno adowni. Nie byo czasu, eby si zastanowi, eby wyholowa ktr z rybackich odzi Ludzi Ognia i sprbowa j przycumowa za ruf, nie byo czasu na nic. Zabra nas jak pocig. Te bagae, ktre moi ludzie zamierzali zaadowa w kolejnej turze, po prostu zostay na brzegu, wrd biegajcych ludzi.

I teraz pyniemy. Okrt gupcw. Lodowy okrt gupcw. Zasnem w adowni. Wrd szklistych cian, wrg i lnicych lodowych burt, ktre nie s cakowicie przejrzyste, ale przepuszczaj troch wiata, jak bardzo gruby bkitny kryszta. Chciaem zaszy si gdzie na chwil i pomyle. Wydusi z siebie jakie rozwizanie, a zamiast tego przysnem w jednej z tych irytujcych regenerujcych drzemek, podobnych do letargu. To cena za sterowany berserkerski sza, w jaki kazaem si wprowadzi Cyfral ledwo dwa dni temu. Za dodatkowy napd w czasie walki, za cay stres i przeraenie zmiecione pod dywan, upchnite po ktach na pniej, eby nie przeszkadzay przy pracy. A teraz trzeba paci. Std te dreszcze, napady letargu, bl w miniach wypenionych kwasem mlekowym, krwotoki z nosa. Nie ma nic za darmo. Musz sprawdzi, czy mog jako wpywa na kurs okrtu. Czy przynajmniej do jakiego stopnia jestem w stanie nim sterowa. Nie pyniemy szybko, moe daoby si w jaki sposb przekaza wiadomo Atleifowi. Niech kilku ludzi dogoni nas niewielk odzi, a potem wrci ldem. Wstaj ze sterty zwinitych futer i ruszam w gb adowni, sunc palcami po szklistych cianach. Nie s zimne. W dotyku przypominaj jakie tworzywo. Twarde, a jednak na powierzchni leciutko elastyczne. Przykadam do do wklsej ciany i czekam. Ld pod skr nie zmienia temperatury, moja do nie robi si wilgotna. Burta nie topnieje pod wpywem ciepa mojej doni. Gadka powierzchnia przewituje lekko, za ni majacz niewyranie elementy konstrukcji. Opieram czoo o cian i widz wewntrz uk wrgi. Solidny, o lanych, obych ksztatach, jakby lekko biologiczny, ale konstrukcyjnie wrga jest bez zarzutu. W przekroju przypomina dwuteownik, wewntrzna powierzchnia jest aurowa, pokryta precyzyjnymi otworami, jak w samolocie. Tam, gdzie trzeba, szklisty materia obrasta dodatkowymi wzmocnieniami, wtapiajcymi si

w ssiednie elementy. Powierzchnia, po jakiej stpam, pokryta jest skomplikowanym wypukym wzorem, ktry powtarza si na stopniach zejciwki i kadej paskiej powierzchni, na ktrej mona sta. To wzr przeciwpolizgowy, pozwalajcy chodzi pewnie nawet w mokrym obuwiu bez wzgldu na przechyy. Macam przez chwil pyty podogi i dostrzegam zarys paneli. Duych, jakie dwa na trzy metry. Odsuwam rzucone niedbale toboy, a odsoni ca pyt, i znajduj z kadego brzegu po dwa otwory, w ktre mona woy palce. Panel jest ciki. Ciki jak tafla lodu, ale unosz go z jednej strony i zagldam pod pokad. Widz wrgi schodzce si na dole, w zielonkawym pmroku, solidny kil cigncy si w kierunku dziobu, podobny do spaszczonego krgosupa, i grub tafl burty, za ktr przelewa si wodna gbia. Niewyranie majacz skay na dnie fiordu i ciemne ksztaty, moe zatopionych drzew. Wzdu kilu widz jeszcze jakie kanay, ktrymi pynie gsta jak ropa ciecz, bkitna lub fluorescencyjnie zielona, podobne kanay, grubsze i ciesze, dostrzegam wewntrz burt, we wrgach i caym oebrowaniu. Ukadam z powrotem pokryty oplotowymi wzorami greting i id dalej wzdu adowni. Wolna przestrze zwa si, wzdu burt wznosz si obe, jajowate ksztaty, podobne do szklistych osich gniazd, albo lece pasko jak sarkofagi. Te wrzecionowate tkwi gboko zatknite ostrym kocem w gniazdach umieszczonych w pycie pokadu, jak starogreckie pitosy, tylko nie s zrobione z wypalanej czerwonej gliny, ale z tego samego szklistego pseudolodu jak wszystko tutaj i maj po ptora metra wysokoci. Na bokach maj wgbienia przekrelone walcami uchwytw. Chyba. Ujmuj dwa po bokach naczynia i usiuj je ruszy z miejsca, ale albo jest potwornie cikie, albo na sztywno przymocowane do pokadu. Nisko, jakie p metra nad gretingiem, kady dzban ma owalne

wgbienie niczym wylotek ula. Wsuwam tam niepewnie do, wklsa ciana odchyla si do tyu i na do spywa mi silny, zimny strumie cieczy. Cofam gwatownie rk, strumie ustaje, kaua pod moimi nogami spywa przez drobne otwory w gretingu, sysz, jak chlupoce gdzie na dole. Ostronie wcham do, pocieram mokrym palcem wraliwy fragment skry w zgiciu ramienia. Nie czuj niczego poza wilgoci. Potem dotykam wargi, a po jakim czasie czubka jzyka. To woda. Zimna sodka woda. Sprawdzam po kolei pozostae dzbany ustawione wzdu cian, umieszczony nad podog wylew dziaa jak dozownik w dystrybutorach wody mineralnej. Jeli wpycham uchyln klapk do rodka, pynie woda, a wewntrz pitosu rozlega si bulgot. Dobra. Przynajmniej mamy wod. Jupi du. Alleluja. Wtykam do wntrza wasny metalowy kubek, sucham chlupotu yciodajnej cieczy, ktra za moment moe okaza si niekoniecznie yciodajna, i wypijam may yk. Trzymam wod przez chwil w ustach, ale nie czuj adnej podejrzanej goryczki, adnego posmaku gorzkich migdaw, wic przeykam. A potem z tukcym si bolenie o ebra sercem czekam przez jakie trzy minuty. Nie czuj skurczu odka, lodowatego zimna w yach, nie lepn ani nie dusz si na poziomie rdzeniowym, z pucami penymi powietrza, jak by si stao, gdyby moj tkank nerwow zaatakoway zwizki cyjanowe. Nie wybuchaj mi oczy ani nie zmieniam si we fldr. To, rzecz jasna, idiotyzm, ale z drugiej strony picie tej wody bdzie nieuniknione. A zatrucie zbiornikw byoby jeszcze bardziej prostym i eleganckim rozwizaniem ni roztopienie si drakkara na penym morzu. Jednak nic takiego si nie dzieje, wic czuj otuch. Jaki czas walcz z tkwicymi wzdu burt sarkofagami, lecz bez skutku. Wydaje si, e grna powierzchnia nie stanowi monolitu z reszt, ale nie udaje mi si jej zdj. Podwaam brzegi noem, cign do gry, tarmosz we wszystkie strony, jednak niewiele to daje. Jest jak

opakowanie zabezpieczone przed dziemi, ktrego z reguy nie umiej otworzy doroli. Przydaby si picioletni brzdc, otworzyby sarkofag w dwie minuty. Porodku kadej pokrywy, tu przy krawdzi, znajduje si ornament z dwch trjktw. Wierzchoek bliszego dotyka do podstawy drugiego, jak stylizowana choinka o tylko dwch pitrach. Patrz na niego, bo co mi nie pasuje, jest zbyt surowy, zbyt techniczny w porwnaniu do pseudonormaskich ozdbek, ktre wij si wszdzie wok mnie. Nie daje mi spokoju. A potem sobie przypominam. Widziaem takie symbole, tylko poziome, w dziecistwie, kiedy panele sterujce odtwarzaczy albo programw multimedialnych tradycyjnie nawizyway do starych, jeszcze mechanicznie obsugiwanych urzdze. Fastforward albo rewind. Znak z czasw, gdy dwik zapisywano na magnetycznej tamie. Popycham krawd doni tu pod symbolem i wtedy ustpuje lekko, rozlega si trzask, a potem pokrywa odjeda mikko w bok. Niby nic. Uchylne klapki jak w automatach z napojami, symbol ff na skrzyni, a kto, kto nie narodzi si na Ziemi, bdzie mia powany problem z dobraniem si do zawartoci tych zbiornikw.Wewntrz sarkofagu wieje zimnem, wypywa stamtd para, ale to nie jest jaki upiorny mrz, tylko chd. Patrz na pki sztywnych, pachncych wdzeniem patw suszonej ryby, na gliniane dzbany pene dziwnych ziaren jakby suchej fasoli albo wypenione mk, na paski suszonej wdliny, na zawekowane soje zalanego smalcem misa, na czarne od dymu pocie owizane starannie sznurkiem. Zapasy. Jake mio. I to jeszcze w lodwce. Pocigam pokryw do siebie, wjeda na miejsce z trzaskiem rygla i sarkofag znowu staje si monolitem. Grod dzieli adowni szklist cian, w ktrej poruszaj si niewyrane, wijce si ksztaty. Przytykam twarz do tafli lodu i widz, e

w zielonej cieczy majacz ywe stworzenia, niczym wgorze z pieka rodem. S dugie, misiste, o paskudnych zbatych pyskach gbinowych stworw, najeone kolczastymi petwami. Wygldaj jak skrzyowanie smoka z muren. Wzdu bokw migoc im drobne punkciki fluorescencji, zielone i bkitne. Ryby. O wyranie ludzkich, piornych oczach z widoczn biakwk i okrgymi renicami w otoczeniu zotych tczwek. Zapasy? Akwarium? Powierzchnia lodowej ciany nie jest idealna; kiedy patrzy si na wprost, pywajce wowymi ruchami cielska wida cakiem wyranie, ale pod ktem zmieniaj si w zamglone, niewyrane ksztaty. Chc wiedzie, co jest dalej, nie doszedem jeszcze do poowy drakkara, do dziobu zostao dobre dziesi metrw. Obmacuj chodn cian, ryby po drugiej stronie rozpaszczaj o ld kolczaste przyssawki na spotkanie moich doni. Ryby. Powiedzmy. Niby-ryby. Konwergencyjne odpowiedniki. Dedukuj, e jeli jest przejcie, powinno znajdowa si na rodku. Tak nakazuje logika. Mimo to niczego nie wida. Po duszym macaniu w zielonkawym pmroku adowni znajduj jednak kolejny wypuky znaczek. To plus. Albo krzy grecki. Kawaek dalej okrg z punktem w rodku. Znajduj si ptora metra od siebie, na tej samej wysokoci. Kolejna amigwka? Krzy... Apteczka? A kko z kropk? Soce? Odsuwam si dwa kroki, ale nie robi si od tego mdrzejszy. Ziemski symbol. Krzy grecki i kko z kropk. Co rwnie prostego jak ff na lodwce. Co, co ma zwizek z otwarciem drzwi? Drzwi su do tego, eby gdzie wej albo wyj. Mam zagra w kko i krzyyk? Pcham doni to jeden symbol, to drugi, jakby ustpoway, ale moe mi si wydaje. Wej lub wyj. Symbol. Nie istnieje aden symbol graficzny w zwizku z drzwiami. Najwyej napisy: pcha albo cign, push albo pull.

I wtedy spywa na mnie olnienie. Wektor. Kiedy zaznacza si go w dwch wymiarach, jest odcinkiem zakoczonym grotem. Ale jeli obrazujemy w trzech wymiarach, to gdy patrzy od nas, jest krzyykiem symbolizujcym brzechw strzay, a gdy patrzy na nas, jest okrgiem z kropk, bo symbolizuje grot. Mgby o tym pamita tylko kto, kto uczy si jeszcze z uyciem papieru. Od lat przestrze trjwymiarowa szkolnych zada jest po prostu trjwymiarowa. Wirtualna. Kad jedn do na plusie, a drug na kku i naciskam oba naraz. Plus ustpuje i wpada do rodka, ale okrg nie. Prbuj wic pocign go do siebie, lecz palce lizgaj mi si na cianie. Odrywam do i wtedy krtki walec lodu wysuwa si na spotkanie mojej doni. Sycha wist gadkich powierzchni i grod odpywa na bok. Mam przejcie. Nie za wygodne. Jak ma tu przej czowiek, ktry co niesie? Wchodz w zielon, migotliw ciemno, odruchowo macam cian obok wejcia, jakbym spodziewa si wcznika. I natrafiam na niewielk wypuko, jak misk przyklejon do ciany. Gadz j, jakby bya kobiec piersi, szukam jakiego wystajcego przycisku, ale nic to nie daje. Wciskam misk w gb ciany, szczypi, wszystko bez skutku. W kocu daj za wygran i wal w ni pici. Rozlega si gboki, wibrujcy dwik i przez zamknit w cianie ciecz wypeniajc niby-akwarium przepywaj krgi, jakby bya powierzchni stawu, w ktry wpad kamie, tylko e te fale rozchodz si pionowo. Wgorzowate stwory rozpierzchaj si na wszystkie strony i rozbyskuj nagle ostrym, zielonkawym i bkitnym wiatem. Wczyem wiato. Gratulacje. Przeszed pan do nastpnego etapu. Odpinam pochw z mieczem i kad w prowadnicy, blokujc drzwi. Kiedy postanowiono w ten sposb zgadzi pewnego samuraja. Tron suwerena ustawiono w takiej odlegoci, eby go musia uklkn i zoy pokon akurat w rozsuwanych drzwiach. Kiedy jego podgolony eb

zwieczony kokiem znalazby si pomidzy skrzydami, suba miaa zatrzasn ekrany, jednak cwaniak skoni si, ukadajc miecz w prowadnicy, i nic z tego nie wyszo. Krzywkowa ciekawostka, a jednak si przydaje. Kolejne pomieszczenie przecina porodku gruby, lnicy sup, jak pie drzewa. Wbija si w strop i zapada pod pokad, wrastajc w kil. Pilers. Przeduenie masztu. Bardzo solidne, zakotwiczone we wszystkie strony elementami, ktre wygldaj niczym korzenie potnego dbu. Po obu stronach supa cignie si dugi, lnicy st, obstawiony po bokach awami. Pilers przebija blat mniej wicej porodku. Mesa. Mamy i mes. Sidziemy wieczorami, zapiewamy szanty... Burty s jakby bliej, dedukuj, e w rodku znajduj si jakie schowki, moe bakisty. Wida zreszt znaczki ff. Odsuwam lnic okryw na chybi trafi i trafiam na stert cynowych talerzy umieszczonych we wklsym gniedzie, eby nie sypay si przy przechyach. Obok pk metalowych yek, kubki wetknite jeden w drugi. Nad samym pokadem pokrywy s owalne, lece i cign si rzdem. Wewntrz materac - gruba warstwa przepikowanego filcu, nakryta kosmat skr. Koje.Zestawienie tego sterylnego, lnicego wntrza z suszonym misem, futrem i cynowymi kubkami zdobionymi geometryczn gmatwanin wzorw oplotowych robi dziwaczne, surrealistyczne wraenie. Skansen i statek kosmiczny. Dzib zwieczony stew z gow smoka oraz odsuwane drzwi i bioluminescencyjne owietlenie. Obd. Za mes napotykam na kolejn grod, ale oznakowane kkiem i krzyykiem odsuwane drzwi nie stanowi ju problemu. Ostatnie pomieszczenie, do ktrego wchodz, jest trjktn komor, na normalnym jachcie byaby to komora kotwiczna i magazyn agli. Tu jednak pokad zajmuj owalne twory wypeniajce cae pomieszczenie, niczym gigantyczne jaja postawione na sztorc. S troch

mniejsze ni zbiorniki z wod, rni je nie tylko brak otworw do nalewania, ale i umieszczony na czubku wypuky ornament, ktry nie jest ju adn amigwk. Nawet si nie zastanawiam, czy wyszczerzona czaszka na skrzyowanych piszczelach oznacza pirack bander, czy wysokie napicie. Po prostu opuszczam pomieszczenie i zasuwam drzwi. Wracam na ruf, tam gdzie zostawilimy konie, bro i cz bagay. Jadran ley jak pies, na wycignitych nogach, i ogryza ko, przytrzymujc j kopytami, gnat chrupoce w potnych szczkach. W tej chwili bardziej przypomina smoka ni konia. Patrz na niego, unosi eb, wydajc z siebie powitalny hurgot, i czuj si przez moment samotny. Zagubiony w kosmosie, wrd smokw, zakl, dzikich wojownikw i lodowych drakkarw. Samotny, zagubiony i zniechcony. Tskni do czegokolwiek normalnego. Bliej sterburty znajduj spiralne schody prowadzce do forkasztelu, za z bakburty ma owaln grod. Znanego symbolu wektorw jednak nie ma, tylko wklsy, rozcapierzony ksztat ludzkiej doni z rozstawionymi palcami. Patrz na niego przez chwil z wyranym znudzeniem. Do. W pnocnej Afryce to rka Fatmy - odstraszajca demony. Bkitne lub ochrowoczerwone lady takiej doni odbija si na cianach. Nie przejdziesz. Ja, Fatma, chroni swoje dzieci. Gdyby by wystylizowany, z rwnymi trzema palcami oraz odwinitym kciukiem i maym, oznaczaby hams - pi filarw islamu. W dzisiejszych czasach czciej rka Fatmy wykonana z folii oznacza tam take: Uwaga, szyba. Nie chce mi si kombinowa, wic po prostu przykadam do, okrg lodu wok wpada do rodka, tafla daje si przesun. Przysiadam czujnie, gotw uskoczy, ale na widok tego, co ukazuje si za grodzi, parskam miechem.

Widz lnice lodowe ciany maego pomieszczenia, opywowe siedzisko nakryte klap, sterczc ob mis i wiecce wgorze uwizione za lodem. miej si. Przez chwil kocham jak brata tego, kto stworzy lodowy drakkar. Podnosz klap i zamykam za sob drzwi z poczuciem niewysowionej ulgi. Sedes dziaa zarazem jak bidet, brakuje jedynie czego do czytania.W forkasztelu znajduj kapitask kajut, wpasowan w unoszc si ukonie stew, zakoczon zwinitym jak pastora smoczym ogonem par metrw nad wod. Na rodku drewniany okrgy st rzebiony w normaskie wzory, obstawiony fotelami gwizdnitymi z dworu Odyna, w opywowej burtowej wnce koja okryta kosmatymi futrami. Star Trek i Pie o Nibelungach naraz. Przenosz do kajuty swoje toboy, obok koi znajduj stojak, ktry obwieszam zbroj, odkadam miecz, paasze i odstawiam uk. Tarcz opieram o cian i nagle korci mnie, eby wymalowa na niej co wikiskiego. Choby logo banku Nordica. Przez pprzejrzyste burty widz czarn wod fiordu, sunce w oddali ciemne drzewa i skay przysypane niegiem, jako zamazane widma majaczce za szklist cian. Nabijam fajk, wycigam z wora plastikow butelk i nalewam sobie miark do metalowego kubka. Mamy kapitask kajut - rzecz na pokadzie drakkara wyjtkowa, mamy te niekompetentnego kapitana, ktry bdzie pi przez cay rejs, nie mogc znie ciaru odpowiedzialnoci i wasnej nieudolnoci. Drakkar przepadnie gdzie wrd lodw i sztormw i tylko pie po nas zostanie. Wychodz z kajuty, okutany futrem, z kubkiem w rku, nucc: Kapitan nasz szalony by, mwiono, e z diabem ma pakt.... Druyna

siedzi pod oson burt, Sylfana zwizuje ze sob liny z bucht spoczywajcych na pokadzie, Grunaldi opiera si o monstrualn lodow stew ze smocz gow i ponuro patrzy w gr fiordu. Na mj widok unosi brwi i wskazuje pytajco palcem najpierw mnie, potem pokad. - Tam jest przejcie - wyjaniam. - I jest bezpiecznie. Nie ma sensu siedzie tu na grze. Znalazem wod, miso i ser, mnstwo jedzenia. Okrt jest dziwny, ale solidny i zaopatrzony na podr. Nie wyglda na to, eby mia si zaraz rozpa. - Tam a cuchnie od pieni bogw - cedzi Warfnir. - Lepiej si przyzwyczajaj - mwi. - Teraz bdziemy si a tapla w tym wistwie. Mamy zabi Pieniarza i pyniemy do Pieniarza. O co chodzi z t lin? - Potrzebujemy odzi - powiada Grunaldi, odwracajc si od widoku przed dziobem. - Normalnej, takiej, co nie zmieni si nagle w misk kaszy albo awic ledzi. Tam wzdu fiordu Dragoriny mieszkaj ludzie. Zima dopiero si zacza, pewnie nie wszyscy zdyli schowa odzie. Miniemy ktr, to Spalle wyskoczy za burt z lin, dopynie i przy wie. Potem cigniemy lin i mamy d. - A dlaczego Spalle? - pytam. Jako przywykem, e chopak a to zostaje przy koniach, a to na czatach. - Bo najlepiej pywa - wyjania Grunaldi. - Od dzieciaka kpie si w przerblach i w strumieniach spod lodowca. Kady inny utopi si z zimna, a jemu wszystko jedno. Ty za nie moesz zej z pokadu, bo nie wiadomo, czy ten statek nas nie zamrozi. Kiwam gow. Chtnie bym si do czego przyczepi, ale pomys jest dobry, tym bardziej e sam ju wpadem na to, i beze mnie drakkar zmieni si w zamraark. Przynajmniej jest jaki pomys. Lepszy ni aden. - Tu w grze rzeki nie ma adnych osad - mwi. - A do tych maych poczonych jezior. Niech zostanie jeden do wypatrywania,

potem go zmienimy. Nie ma sensu, ebymy wszyscy marzli. Na dole jest ciepo, wiato i jedzenie. Najpewniej d znajdziemy dopiero jutro. Zostaje Warfnir, reszta na d. O zmroku zmieni go Spalle, potem Sylfana, potem ja, potem Grunaldi. Schodz przepenieni podnoszcym na duchu przekonaniem, e wiem, co robi, i panuj nad sytuacj. W mesie zapalam uderzeniem pici migotliwy poblask jarzcych si zieleni smokowgorzy. Ludzie Ognia odskakuj czujnie, chwytajc za rkojeci mieczy, przyczajeni patrz przez chwil po cianach, zbici w gromadk, plecami do siebie. - Ten okrt zrobi Pieniarz - wyjaniam. - Domylam si, e kto z mojego ludu, tak samo jak Aaken, krl Wy. Dlatego wszystko jest takie dziwne, ale nie znalazem tu nic niebezpiecznego. Na razie. Znajdcie sobie miejsca do spania. Nie wiem tylko, jak zrobi, eby byo cieplej. - W tym celu zazwyczaj rozpala si ogie - mwi kwano Grunaldi. - Ale jak to uczyni na lodzie, nie majc drewna... - To nie jest prawdziwy ld. I zazwyczaj jeli si chce, eby okrt pyn, trzeba wiosowa albo postawi agle. Ten pynie sam. Z ciepem bdzie podobnie. Rozchodz si niechtnie po mesie, spici i czujni. Sylfana gadzi palcami drzwiczki bakist, z praw doni zacinit na rkojeci przewieszonego przez plecy miecza. Grunaldi stuka ostronie w cian, za ktr wijcym ruchem pywaj wiecce piekielne mureny. Spalle przyklka przy uchylonej pokrywie koi, kocem miecza unosi spoczywajce tam futra, zaglda ostronie pod materac. Wszyscy milcz. Atmosfera robi si cika. Wleli za mn na pokad powodowani poczuciem misji i solidarnoci, a teraz czuj si, jakbym kaza im siedzie w przedsionku ciekncego reaktora. Nie zmru tu oka, tym bardziej nie wytrzymaj tego, co bdzie si dziao dalej. A jedno, co im mog obieca, to jeszcze wicej zimnych mgie, magii i bzdur, przy ktrych okrt pyncy na autopilocie i

owietlany wgorzami to cakiem racjonalny pocztek. - Siadajcie - mwi rozkazujcym tonem. Podchodz niechtnie, macajc lodowe taborety i sadowic si ostronie, jakby zaraz miay wybuchn im pod tykami. Otwieram pojemniki z ywnoci, odsuwam drzwiczki bakist, znajdujc miski, noe i kubki. Tak naprawd rozgldam si za wyposaeniem kambuza. Jeli rozgryz, jak dziaa kuchenka, jeli zdoam ugotowa choby zup, pewnie wpadn te na to, jak wczy ogrzewanie. Grunaldi przykada do do szklistego blatu i czeka, czy powierzchnia zacznie topi mu si pod palcami. Spalle wyciga z sakiewki osek i powoli, systematycznie przeciga j wzdu ostrza miecza. Zgrzyt wypenia mes, a ciarki id po plecach. Sylfana przygryza warg i ypie niepewnie po cianach, jakby miay zaraz zawali si jej na gow. Otwieram kolejne szafki, w kocu cofam si o par krokw i mru oczy. Architektura jachtu to co logicznego. Jest wymuszona okolicznociami i uytkowoci. Kto, kto zadba o toalet na rufie i drug, jak stwierdziem, na dziobie, z pewnoci pomyla te o ogrzewaniu kajut i przyrzdzaniu posikw. Gotowanie na statku nie jest takie proste, szczeglnie na morzu. Kuk nie moe co chwil zostawa oblany wrzc zup albo obrzucony wglami z paleniska. Kuchnia musi by zabezpieczona przed przechyami. Jakie kambuzy byy nawet na staroytnych statkach. Czasami jako kryte dachwk domki z kominem wystajcym nad pokad. - Gdzie si zwykle gotuje na wilczych okrtach? - pytam. Spalle wskazuje na ruf. - Z tyu, w... - tu rzuca co, co brzmi, jakby splun na rozarzone wgle. Mj sownik nie obejmuje eglarskiego argonu. Spalle wymachuje rkami, jakby odgrywa napraw niewidzialnego roweru. Kocio z wglem jest zawieszony na okuciach, jak zawiasy... tak... i tak...

Kiedy si koysze, to palenisko jest zawsze rwno, a nad nim garnek, te umocowany... - Znowu skomplikowana pantomima. Kardan. Wynaleli zawieszenie kardanowe. Niele. Na rufie to na rufie. Id wic na ruf i szukam. Kambuz na minimum dwadziecia osb, sdzc po rozmiarach okrtu, to nie iga. Nie schowa si pod lecym w adowni workiem ani moj czapk. Potem wychodz na gr obok kapitaskiej kajuty i a jeszcze po pokadzie, szukajc wylotu komina. Moe ktra z szafek kryje magiczn mikrofalwk? W takim razie bdziemy skazani na zimny bufet, moi ludzie nie tkn czego podgrzanego pieni bogw. Warfnir siedzi na dziobie okutany kosmatym futrem i obsypany drobnym niegiem, ktry prszy od rana, patrzc przed dzib, na skaliste brzegi krtego fiordu, rzek, bezlistne, powykrcane drzewa sterczce z zasp. wiat w bieli i czerni. Odwraca si natychmiast, ledwo si pojawiam. Na jego kolanach ley krtki refleksyjny uk. - Szukam komina - wyjaniam. - Nie mog znale kuchni. - Pie Ludzi mwi, e na okrtach miejsce do gotowania robi si z tyu, pod... - znw niezrozumiae charknicie - po lewej rce od drabiny, ale tu nic nie jest jak w Pieni Ludzi. - Spluwa na pokad i krci gow. Taki okrt zaraz zobacz bogowie. Wcale im si to nie spodoba... Myl, e zatopi nas, jak tylko wyjdziemy w morze. A jeszcze o tej porze roku... - Jako przypyn - zauwaam. - A do wrt Domu Ognia. I bogowie go nie zatopili. Opukuj maszt, ale nie wiem, jak powinien brzmie dwik tego dziwacznego lodowego tworzywa. Brzmi gucho czy nie? Nawet nie wiem, czy rzeczywicie peni rol masztu. Widz podwizane do niego pionowo jakie drzewce, jakby aciski gafelbom, ale agli ani ladu. Obchodz drakkar kilka razy i nie znajduj niczego, co miaoby przypomina wylot komina. Poddaj si i wracam pod pokad dziobow zejciwk, nakryt

wazem zdobnym w rolinne zawijasy. Trudno. Zimny bufet. Nie podoba mi si, w jaki sposb moja zaoga siedzi przy tym stole. Sposzeni, bezwolni, przejci zabobonnym lkiem. Weszli na okrt w akcie bezmylnej, desperackiej odwagi, a tu ani bitwy, ani heroicznej mierci, tylko same magiczne pieni, wszystko nie takie jak w Pieni Ludzi i dziwne. Rzucam na st wizk paskw suszonego misa, co, co przypomina ser, zawinitko chyba, jak mam nadziej, sucharw, a potem grzebi w sarkofagach, potrzsajc wszystkim, co przypomina butelk. W kocu znajduj jeden z kontenerw wyadowany oplecionymi sznurem gsiorami, kady przynajmniej po pi litrw, i stawiam jeden na stole, modlc si, eby nie zawiera jakiej odmiany tej smoczej oliwy. Spalle kruszy noem wosk, wyjmuje zatyczk z fukniciem przywodzcym na myl otwieranego szampana i ostronie wcha szyjk dzbana. Marszczy brew, wlewa odrobin czego ciemnego i lekko spienionego na dno kubka, a potem zanurza w tym palec i oblizuje, a jego oblicze rozjania si na moment. - Drajjanmjaal - przynajmniej tak to brzmi. Cotam-mleko. Pocztek te mi si z czym kojarzy, ale odlegle. Orobestia...? Lworze...? Gryf? - Gryfie mleko? - pytam. Spalle potakuje radonie. - Robi je na Wybrzeu Gryfw, na pnoc od Pustkowi Trwogi. Trzeba je miesza z wod, jeli nie chcesz si od razu upi. Jest ciemne, tgo sycone i drosze od piwa. Jego tajemnic znaj tylko Gryfici. - Po prostu doj gryfy - cedzi Grunaldi i zabiera mu gsior, by nala do swojego kubka. - Piwo jak piwo, tylko ciemne, sodkie i cikie. Warz to z miodem, jakimi liwkami i nie wiem czym jeszcze, eby sprzedawa takim niewinnym koziokom za cikie pienidze i opowiada im bajdy o gryfach. Nasze piwo jest lepsze. Cho przyznaj,

e to lepiej si nadaje do morskich podry, bo na duej wystarcza. Wypijam ostrony yk i przez uamek sekundy mam w ustach supernow niepasujcych do siebie smakw. W nosie przypalona kawa zboowa, kwas chlebowy i guinness, w ustach syrop na kaszel, bita mietana, terpentyna, szare mydo i zgnie mango. Przeykam i postanawiam dola wody. Odbija mi si jakby bananem ze ledziami. Biorc pod uwag to, co piem tu dotychczas, zupenie nieze. Gryfie mleko leje si do kubkw, na stole lduje dzban z wod. W kabinie jest zimno, ale przynajmniej nieg nie sypie si na gow i nie hula wiatr. Po dwch kubkach na gow morale zaczyna lekko rosn. Nabijam fajk. - Opowiedz mi o Lodowym Ogrodzie - prosz, patrzc Grunaldiemu prosto w oczy. - Bye tam jako jedyny z nas. - Przeklte miejsce - mwi po namyle. - To jest na wyspie. Na pnoc od Wysp Ostrogowych. Przez lata pywali tam tylko ci, ktrzy zgubili si wrd szkierw albo ktrych zagna sztorm. Skalista wyspa, ledwo jakie zagajniki, dzikie kozy i gry. Ale woda tam bya. I nikt nie mieszka. Czasami tylko obozowali eglarze albo ci, co owi morskie bestie. Ale kilka lat temu wszystko si zmienio. Wybuch tam wulkan. Nie jaki wielki, ale grzmoty byo sycha na morzu, a w nocy wida byo wiato na horyzoncie, w dzie sta nad horyzontem sup dymu. Po paru miesicach wygas. W nastpnym roku zaczy si opowieci o kamiennych osadach, ktre zrobia tam lawa, i o stworach, jakie wyszy z krateru, eby zamieszka na wyspie. O potnym Pieniarzu, ktrego zrodzi wulkan, wadajcym wod, lodem i ogniem. O widmowych okrtach z lodu, ktre napadaj na statki wracajce z dalekich wypraw. Prawda, e zaczto znajdowa puste wilcze okrty dryfujce po morzu, bez zaogi i upw. Zdarzao si nawet, e dziwni pludzcy wojownicy wychodzili noc z morza i upili osady na wybrzeu. Dziwolgi, podobne do upiorw z mgy, Obudzonych, tylko e rozumne. Zabierali rne rzeczy, ale niekoniecznie kosztowne. No i porywali ludzi. Przede

wszystkim mode dziewczta. Nikt nie wiedzia, kto to. Nigdy nie znaleziono adnego trupa ktrego z Ludzi Wulkanu, powiadali, e nie ima si ich elazo, e znikaj w ciemnociach, przenikaj czstokoy, oddychaj pod wod, ale s zrobieni z ognia, albo znowu e z lodu, albo z poczerniaej lawy. e r ogie i fajdaj piorunami, jak to zwykle, kiedy dzieje si co dziwnego i ludziska zaczynaj gada co im strzeli do gowy. Zwyke bajdy starych bab i dziadw, ktrym miesza si we bach. Grunaldi pociga yk ze swojego kubka, po czym zaglda do rodka ze zoci. Podsuwam mu gsior, Spalle podaje usunie dzban z wod. - Wtedy zacza si ju ta caa wojna bogw i ludzie na kadym kroku wygadywali takie dziwy, e nie wiadomo byo, kto opowiada o tym, co sam widzia albo przynajmniej widzia kto mu dobrze znany i rozsdny, a komu pomieszao si w gowie od nadmiaru chwastw w piwie. Mymy jednak siedzieli w Ziemi Ognia i miali si z tego wszystkiego. Pewnego roku ja, mj kuzyn Skafaldi Milczcy Wiatr oraz Horleif Deszczowy Ko skrzyknlimy ludzi i poszlimy na morze w trzy odzie. Chcielimy wypyn za Wyspy Ostrogowe i pj na poudnie do przekltej ziemi zwanej przez Amistrandingw Kangabadem, eby tam odebra swoj cz tego, co zagrabili nam Amistrandingowie, kiedy ukradli nasz kraj. Ale wtedy przyszy cikie czasy take i na nich. Przysza wielka susza i przypomnieli sobie o swojej mrocznej bogini, ktr czcili kiedy, za innych cesarzy. Potracili resztki rozsdku i wzili si za by. Zanim jeszcze tam dopynlimy, spotkalimy wiele odzi wracajcych przedwczenie do domu, a na pokadach siedzieli pospni mowie, przepenieni powag i zoci, ktrzy nie znaleli w tym przekltym kraju niczego prcz guzw. Twierdzili, e Amistrandingowie teraz upi siebie nawzajem i mona tam spotka tylko godne, obdarte wojsko, uciekajcych ndzarzy oraz obkanych kapanw w maskach, zbyt gupich nawet na to, eby umieli si wzbogaci, spalone osady, gd

i brzydkie choroby. Nie wiedzielimy, co zrobi, bo eby pyn gdzie dalej, nie mielimy ani czasu, ani do zapasw. I wtedy w porcie na wyspie zwanej Wilczy Zew, gdzie siedzielimy i pilimy, prbujc znale jak rad, trafi nam si m. Zwa si Ejolf Nioscy Kamie. Czowiek ten by pono zacnym kmieciem i wielkim styrsmanem, ktry wystawia cztery odzie, a y na Wybrzeu Gryfw. Kiedy go spotkalimy, znajdowasi w cakiem ndznym stanie, bo jak twierdzi, demony wulkanu napady na jego osad, uprowadziy mu crk i jeszcze jakie inne niewiasty. Ejolf by wtedy na morzu, a kiedy powrci, zasta swj majtek w ruinie, a wielu ludzi porbanych. Powiedzia nam, e jeli popyniemy na przeklt wysp i odnajdziemy jego crk, zapaci nam wszystkim, co mu zostao: tysic marek srebrem, a prcz tego w siedzibie Ludzi Wulkanu znajdziemy rozmaite dobra, ktre zrabowali na morzu i podobnym do niego nieszcznikom na wybrzeu. Zwraca uwag, e Ludzi Wulkanu nie moe by duo, a wikszo pewnie bdzie na morzu i ostatnie, czego si spodziewaj, to e kto ich najedzie we wasnej siedzibie. Tysic marek srebrem to duo, nawet przy podziale na trzy odzie, i odkd nastay cikie czasy, trudno byoby tyle zdoby na Amistrandingach. Naradzilimy si i postanowilimy tak zrobi. By midzy nami stary sternik, Alofnir Wodny Ko, ktry twierdzi, e wie, gdzie ta wyspa si znajduje, i by moe uda mu si tam trafi. Wrd szkierw Wysp Ostrogowych trudno trafi drugi raz w to samo miejsce, zwaszcza daleko na pnoc, gdzie prawie nikt nie pywa. Ejolf nie zabra si z nami, twierdzc, e musi pilnowa tego, co mu zostao, i zapaci tylko jedn trzeci, reszt mia doda, kiedy przywieziemy jego kobiety. Nie podobao mi si to specjalnie i chciaem wiedzie, dlaczego sam si tam nie uda, skoro jest styrsmanem z czterema odziami. Wedug mnie m, ktremu zrabowano majtek i na dodatek ukradziono kobiety, powinien sam popyn i wymierzy sprawiedliwo, zwaszcza e oszczdziby sporo pienidzy, a do tego nie do, e okryby si chwa, to jeszcze podobno atwo mg zdoby porzdne upy i odzyska

majtek. Zostaem jednak zakrzyczany. Trzecia cz z tysica marek, wrd ktrych pltay si take zote gwichty, zsypana na jedn kup zmcia wszystkim umys i nie ukrywali, e czuj bl na myl o tym, e mieliby je odda tylko z powodu tego, co plcze si w zakamarkach mojego pokrtnego umysu. Twierdzili, e by moe Ejolf jest zbyt przygnbiony strat, eby mierzy si sam z zemst, albo e jego ludzie s niewiele warci, jak to zwykle Gryfici, a odzie moe i cztery, ale pewnie niewielkie. To zreszt jego sprawa, czy ma do ducha, czy nie. Mj kuzyn Skafaldi Milczcy Wiatr posun si nawet do tego, e powiedzia co o starcach, ktrzy powinni zosta w domu i gra z wnukami w deseczki, zamiast plta si pod nogami miaym mom, ktrzy nie boj si ani morza, ani bajek o potworach wulkanu i sign po kade zoto, jakie widz, musiaem si wic z nim bi. Opucilimy zatem Wilczy Zew i popynlimy na pnoc. Przez wiele dni krylimy wrd wysp we mgle i kilka razy pogubilimy si nawzajem. Walczylimy ze dwa razy z morskimi potworami, a po jakim miesicu Alofnir, ktry dotd by raczej przygnbiony i tajemniczy, zacz wreszcie co rozpoznawa w gwiazdach i mijanych brzegach i poprowadzi nas przez skaliste przesmyki. I wtedy zobaczylimy przeklt wysp. Staa caa spowita w mgy, a w grach na brzegu wznosia si wielka sadyba ze szklistego kamienia. Miaa mury, czatownie i wiee, gsto jak las, o dachach ostrych jak sople i lnia z daleka. Niektrzy z nas widywali takie budowle w poudniowych krajach i twierdzili, e s to miejsca niebezpieczne, bo zwykle siedzi tam krl albo kto rwnie uciliwy i otoczony wojami. eby zdoby takietwierdze, trzeba armii setek albo i tysicy ludzi, potnych machin i bardzo duo czasu. Wystarczyo zreszt popatrze na mury. Opynlimy wic wysp z daleka i znalelimy niewielk zatoczk otoczon lasem i skaami, ze wirow pla. Poczekalimy na morzu, a si ciemni, i przybilimy do brzegu pod oson nocy. Wylosowalimy tych, ktrzy mieli zosta przy odziach i w razie czego odpyn na

morze, a potem powdrowalimy na ld. Wyspa nie jest chyba bardzo dua, ale grzysta i dopiero o wicie dotarlimy w okolice, gdzie sta zamek. Jest wysoki, cay z kamienia, wyglda jak wiele sadyb jedna na drugiej, wparty w zbocze gry, ktra wwczas wydawaa si ju zupenie spokojna. Mymy widzieli wtedy niewiele, bo dzieli nas krater i szczyty otaczajce wulkan. Krater pokry si ska, ktra tylko dymia troch w niektrych miejscach, ale na og bya zupenie chodna i twarda i mona byo po niej chodzi. Ciepo, ktre bio gdzie spod ziemi, sprawiao, e czuo si tam jak w krajach Poudnia. A porodku krateru stao wielkie okrge jezioro. Nie mierdziao siark, jak bywa w takich miejscach, a woda bya bardzo czysta i niebieska jak u nas. Na zboczu rosy tam takie roliny, jakie widuje si na Poudniu. Krzewy miodowych liw, jakie owocowe krzewy, winne grona i dziwaczne drzewa. Miejsce byo bardzo pikne i dzikie zarazem. I nie spotkalimy nikogo, idc przez t dolin, tylko troch ptakw i zwierzt. Wypija dugi yk i przez chwil obraca kubek w doniach. Wydaje si spity i zbity z tropu, opowiada te inaczej, ni zwykle brzmi jego eglarskie bajdy. Chyba z jakiego powodu nikomu o tym dotd nie wspomina, mimo e historia zapowiada si na przebj kadego zimowego sezonu. Dolewam sobie gryfiego mleka i pykam spokojnie fajk, czekajc na cig dalszy. - Do tej pory szlimy jeden za drugim, kada d osobno, w penym rynsztunku i byo nas razem stu trzydziestu jeden - cignie Grunaldi. - Ale potem rozpierzchlimy si wrd krzakw i drzew, na wypadek gdyby kto postanowi tam zajrze. Podkradlimy si na gra, by spojrze w d, i zobaczylimy, e od murw zamku dzieli nas jeszcze jedna dolina. Caa pokryta drzewami i krzewami, a wszystkie byy biae i lnice, na dnie doliny snua si gsta mga. Dalej wida byo spadajce ze ska wodospady, a potem strumie, ktry opywa skalistym wwozem lnicy gadki mur. Widzielimy te bram w murze i most nad wwozem. I mnstwo wie ostrych jak groty wczni. Twierdza wspieraa

si o gr plecami i bya otwarta na morze. Widzielimy, jak wypywaj stamtd rybackie odzie, zwyke sneki i dolery, i jak wpywa do wntrza lodowy okrt taki jak ten, zawinity z obu kocw, lnicy i dugi jak n, zupenie jakby zamek go poyka. Mury wchodziy gboko w morze. Nawet z grani, z ktrej patrzylimy, wida byo te, e za blankami spaceruj ludzie i to, co maj w doniach, to chyba nie s wdki. Zapytaem moich towarzyszy, jak teraz wyglda w ich oczach opowie Ejolfa i co mamy z tym pocz w setk przeciwko kamiennym murom. Chciaem te wiedzie, jak zamierzaj znale w tym kamiennym miecie niewiasty styrsmana, kiedy ju przedrzemy si do wntrza. Horleif Deszczowy Ko powiedzia, e powinnimy zaczai si na morzu na jeden z tych lodowych okrtw, zdoby go i wpyn do rodka, udajc zaog, a potemsi zobaczy. Z kolei Skafaldi uwaa, e mona poprbowa bramy za mostem, skoro najwyraniej jest otwarta, i wej jakby nigdy nic, prbujc wmiesza si w tum, nastpnie uderzy z zaskoczenia, zrabowa, co si da, a potem wyrba sobie drog do portu i ucieka odzi na nasz pla. Jeli uda si dowiedzie, gdzie trzymaj porwane kobiety, zabra, ktre si da. Ja powiedziaem, e oba pomysy s podobnie znakomite i e rwnie dobrze mona przej grani, a potem opuci si do wntrza po linach. I e dosta si z zaskoczenia za mury mona na wiele sposobw, skoro najwyraniej niczego si nie spodziewaj, tylko e niewiele z tego bdziemy mieli uciechy, skoro nie wiemy, czego mona si spodziewa w zamku. Zgodzilimy si wic, e trzeba poprbowa przeszpiegw i dowiedzie si przynajmniej, jak wielu jest tam zbrojnych. Podzielilimy si zatem. Ci, ktrzy yli w grach i najlepiej umieli wspina si po skaach, zabrali liny i poszli grani wok krateru, by przedosta si za wodospady i poprbowa mojego sposobu, cz miaa przekra si przez bia dolin w poblie bramy i zobaczy, co da si zrobi t drog. Reszta miaa czeka, ukryta wrd ska, na sygna. Ja poszedem z tymi, ktrzy mieli przej przez dolin i podkra si do

bramy. Rzecz jasna, najpierw wszyscy odpoczlimy chwil po cikim caonocnym marszu przez gry i las i wypilimy troch, jak to przed bitw. Nie byo atwo zej ze zbocza pod okiem stranikw przechadzajcych si po szczycie muru. Udao si tylko dziki temu, e rosy tam krzewy i byo duo ska, a dno doliny wypeniaa mga. To nie bya zimna mga, jaka pojawia si, kiedy nadchodz upiory uroczysk. Byo tam cakiem ciepo, a w powietrzu unosi si niezwyky zapach. Sodki, smutny i pikny zarazem. To znaczy, tak twierdzili inni. Dla mnie by za sodki i od razu zaczo mi si krci w gowie, i szybko zebrao na mdoci. Na dnie doliny przestalimy si ju przemyka od skay do skay i kry wrd krzeww i zeschej trawy. Ogarna nas mga. Nie widzielimy murw ani zamku, tylko drzewa i krzewy zrobione z lodu. Ciepego lodu, ktry nie topnia, tak samo jak ten okrt. Gazie, licie i kwiaty, jak utkane z lodowej koronki, ktre dzwoniy delikatnie niczym krysztaowe dzwoneczki, kiedy je roztrcalimy. Prostuje si na chwil, patrzy na swoje donie, jakby chcia sprawdzi, czy nie dr. Zamyka je w pici i opiera na stole, a potem siga po cynowy rzebiony kubek i wypija do dna. Zerka na nas, kadego po kolei, jakby si ba, e zaczniemy si mia, jednak nikt si nie mieje. Sylfana patrzy na niego znad splecionych doni z przechylon gow, Spalle spoglda wyczekujco, bawic si kawakiem suszonego wdzonego misa, z noem w drugim rku. Grunaldi nalewa sobie poow kubka gryfiego mleka, a potem dolewa wody. - To, co stao si pniej, pamitam jak sen - mwi, krcc powoli gow. - Albo jak cik pijatyk. Nie wiem, co jest prawd, a co widziadem. Pamitam, e chodzilimy wrd tych lodowych drzew i krzeww, e pod naszymi nogami rosy lnice, dwiczce w podmuchach wiatru kwiaty. A potem poranne soce wyszo zza chmur, ktre leay nad horyzontem, i wtedy cay ogrd rozbysn wszystkimi barwami. Jak tcza albo krysztay. Mienia si mga, licie i kwiaty, a

mymy patrzyli osupiali. A wtedy wszystkie te lodowe kwiaty otworzyy kielichy. Teraz myl, e to moe zapach kwiatw odebra nam rozsdek. Widziaem, jak czowiek, ktry sta obok mnie, zdj szom i upuci go na ziemi, a pniej uklk, wbi w ziemi miecz i zacz paka jak dziecko. Przeraziem si i spytaem, czy go co boli albo czy wypi za duo, wtedy on powiedzia, e syszy koysank, ktr piewaa jego matka, i czuje si, jakby odzyska wszystko, czego tak dugo szuka, i jakby wreszcie wrci do domu. Mga zacza si podnosi i zobaczyem, e wikszo z naszych azi wrd tych lodowych rolin, jakby byli pijani, jak odrzucaj bro i siadaj albo kad si na ziemi. Czuem, e coraz bardziej krci mi si w gowie i zaczynam si poci. Zrozumiaem, e niedugo zobacz nas stranicy z murw i wystarczy, e sign po uki. Zobaczyem Skafaldiego, mojego kuzyna, siedzia na ziemi wrd ska nad niewielk sadzawk i chichota. Poszedem do niego i chwyciem za rami. Odwrci si i wtedy zobaczyem, e ma straszne oczy, mtne, jak wypenione krwi i mlekiem. Zaczerpn swoim hemem wody ze rda i poda mi, mwic, ebym pi. Pij! - zawoa. To lepsze ni wina Poudnia, lepsze ni witeczne piwo. Nigdy nie pie nic lepszego! Wypiem yk, ale to bya zwyka czysta woda. Potrzsnem nim, ale znw zacz pi, a potem upuci hem i powiedzia co jak: Znalazem. Nareszcie znalazem. Wszdzie dookoa widziaem Ludzi Ognia, ktrzy chodzili zezowatym krokiem, miali si albo pakali, albo siadali na ziemi i gapili si przed siebie z gupawym umiechem, jakby otwarto im na ocie haremy Jarmakandy. Niewielu pozostao takich jak ja, ktrzy stali z broni w rku, nie wiedzc, co robi. A potem zobaczylimy... Grunaldi przerywa, robi kilka bezradnych gestw, jakby nie umia znale sw, co u niego jest do rzadkie. - To byo troch jak... jak ci ludzie odmienieni moc uroczyska, jak odmiecy, ktrych hoduj obkani Pieniarze w dalekich krajach. Zobaczylimy grupk dziewczt. Goych dziewczt, ale jak si przypatrzy, wida byo, e to nie s zwyke

niewiasty.

Byy

bardzo

pikne,

lecz

jednoczenie

przypominay

zwierzta. Jakie sarny albo gazele. Nawet tak samo drobiy w miejscu, podobnie jak sarenki, troch sposzone i zbite w stadko. Zobaczyem, e ich skra jest pokryta jakby bardzo delikatn, krtk sierci, e zamiast palcw u stp maj drobne kopytka. Odmiecy zwykle s pokraczni, jak chorzy, ale one wyglday naturalnie, jakby si takie urodziy zgodnie z natur rzeczy. Tylko e nie byy ludmi. Nawet ich twarze byy dziwne. Twarze piknych dziewczt i jakich zwierztek naraz. Wydawao si, e nie maj wicej rozumu ni gazele. Syszaem ich chichot, ale to byo nawoywanie, a nie prawdziwy miech. Inne wynurzyy si nagle z sadzawki, gadkie i mokre, jak morskonie z przerbla, te miay ksztaty piknych kobiet, lecz zarazem byy jak morskie stwory, ich wosy byy zielone i przypominay wodorosty, a na szyi otwieray si skrzela.I wszystkie lgny do naszych wojw, eby gadzi ich i pieci, a oni stali jak oczadziali, upuszczajc bro. I tylko w tym obkanym tumie zostao kilkunastu przyczajonych jak ja, krccych si na ugitych nogach, z wystawionymi mieczami, ktrzy zbilimy si w kocu w krg plecami do siebie, nie wiedzc, co robi dalej. Mga rozesza si w promieniach porannego soca, jakby kto odsun zason. Zobaczyem wodospad, gr i lnice mury zamku. A troch z boku na sterczcej z ziemi skale kuca potwr. Wyglda jak potny m, nagi, tylko z dziwnym napiernikiem podobnym do skorupy wia. Nad skromi wyrastay mu z gowy zakrcone karbowane rogi, mia wypuke, potne czoo i dziwny, spaszczony nos oraz brudnote okrge oczy. Spojrzaem, jak dziwacznie kuca na tej ostrej skale, na jego nogi o tylko dwch palcach zakoczonych kopytami i potne ramiona. W jednej rce mia elazny mot na dugim trzonku, a w drugim wielk, pokrcon konch. Syszaem, jak stojcy obok mnie ludzie wzywaj Hinda albo Kowala, by spojrzeli na ich mier i przygotowali im ki Doliny Snu. Byk spojrza na nas i prychn, a

zadraa ziemia. A potem zeskoczy ze skay i zad w konch. A wtedy przez most od bocznej bramy wyszli na nas woje. Byli tam zwykli ludzie i byy dziwne potwory, przemieszani razem. Wchodzc na k, ustawili si w trzy rzdy i postawili przed sob mur z malowanych tarcz. Dziewczta rozpierzchy si jak sposzone gazele, nasi ludzie powstawali z ziemi, niektrzy ju musieli zasznurowa spodnie i podnieli rozrzucony or, a potem poczyli si z nami stojcymi w krgu. Wodne niewiasty wskoczyy do sadzawki zwinnie niczym wydry, zaraz powystawiay jednak gowy o czarnych, ciekawych oczach, w ktrych nie byo nic ludzkiego. Rozleg si ryk kilku rogw, brzmicy jak skarga morskich potworw, i stojcy w szyku Ludzie Wulkanu rozstpili si, przepuszczajc rosego ma z jasn krtk brod, w portkach i kaftanie oraz krtkim paszczu, wyhaftowanym w ksztat bezlistnego drzewa wyszytego srebrn nici. Czek ten wydawa si stary, ale szed dziarsko, jak modzieniec, wspierajc si na wczni. Spojrzaem na jego diadem i pomylaem, e jednak to przeklty krl. I e musimy go zabi, bo to pierwszy krl od dawna, ktry pojawi si w naszym wiecie, za Wyspami Ostrogowymi, i jeli tego nie zrobimy, zaraz pojawi si nastpni. Krlowie bowiem mno si jak myszy, jeli im tylko na to pozwoli. A gdy podszed bliej, zobaczyem, e to, co sterczy na jego gowie, to nie diadem, lecz tak ma znieksztacon czaszk. Wyrastay z niej ostre niczym sople ksztaty pokryte normaln skr i przypominay peen wie zamek, taki sam jak ten, ktry wznosi si przed nami. U boku tego ma kroczy inny stwr, wikszy od niego o dobre dwa okcie, o szczkach jak pysk drapienego kota i wielkiej zotej grzywie spadajcej na kark i ramiona. Porastaa go powa krtka sier w brzowe pasy, a dziery wielki dwurczny topr o dwch ostrzach. Z tyu szo jeszcze czterech mw, skrytych w gbokich kapturach paszczy z wyhaftowanym drzewem. Kiedy cay orszak zatrzyma si, zrzucili paszcze, ukazujc mae szomy z zason z kolczugi spadajc na ca twarz. Z tyu cay

czas zawodziy konchy i rogi, a od strony stojcych wojw dobiegao powolne bicie bbna. Bykoak odszed od swojej skay i stan przy tamtych. Zwarlimy mocniej szyk, kto z tyu pozbiera lece wrd lodowych kwiatw tarcze. Chwiaem si na nogach i oblewao mnie gorco, jakbym siedzia pomidzy ogniskami, ale w rodku przepenia mnie mrz, jakbym opi si lodowatej morskiej wody. Pozostali, ci, ktrzy zachowali przedtem rozsdek w Lodowym Ogrodzie, wygldali tak samo, pot ciek im spod hemw i kapa na ziemi, bro draa w rkach, ale wiedziaem, e to nie strach, ale taka sama choroba, jaka mnie toczya. M, ktry podszed do nas, stan o kilka krokw, a potem powiedzia: Witajcie, wdrowcy morza! Witajcie ci, ktrzy szukacie swojego miejsca, bowiem je znalelicie! Witajcie w Lodowym Ogrodzie, ktry przygarnie kadego i da kademu to, co utraci!. M ten mwi topornym jzykiem, jak saby na umyle i wymawia goski tak jak ci, co mieszkaj za Pustkowiami Trwogi. Powiedziaem mu, e jestemy wojami z Ziemi Ognia i przybywamy po niewiasty, ktre uprowadzi, a take po odszkodowanie za krzywdy wyrzdzone eglarzom na morzu i mieszkacom Wybrzea. Poradziem mu, eby wypuci je i pozwoli wrci do domu, a potem ustalimy wysoko odpaty, nie mniejszej jednak ni po dziesi marek na kadego z nas i po sto za kad uprowadzon. To znaczy, wydawao mi si, e to mwi. Syszaem, e sowa wychodzce z moich ust s niezborne i bekotliwe, jzyk mam jak kawaek drewna i nie umiem nim obraca, co wicej, zapominam sw. Zamiast marki powiedziaem gwodzie, a zamiast morze - tam, gdzie ryby. M z dziwn gow jednak chyba zrozumia, co mwi, bo odrzek, e Lodowy Ogrd przyjmuje wszystkich, ktrzy chc zosta, i nikogo nie wizi si. Wszystkie niewiasty i mowie zawsze mog i mogli odej, jeli tylko maj tak wol. Wy take moecie wybiera rzek. Moecie zosta lub odej tam, skd przyszlicie, wedug swojego

yczenia. Tam, za Lodow Bram, czeka was powitalna uczta, jeli znalelicie tu zagubiony dom. A tam, za waszymi plecami, jest cieka, ktra poprowadzi pla a do miejsca, gdzie zostawilicie okrty. Jeli za brakuje wam rozsdku i chcecie podbi nas si, za mn stoj mowie. W kadym wypadku jest tak, jak mwiem: moecie zosta. W Ogrodzie lub w ziemi, ktra go ywi, albo odej. Wrd lodowych drzew zobaczyem t bram, okrg i zoon ze splecionych kunsztownie lodowych gazi, ktra otworzya si, ukazujc dalsz cz Ogrodu, gdzie wrd zastawionych jadem stow stay mode niewiasty, zwyczajne i te odmienione pieni bogw. Syszaem te, e graj tam harfy i piszczaki, widziaem koty, w ktrych gotowao si peklowane miso, rony, na ktrych pieczono ptactwo, misy, w ktrych leay sterty owocw, i czuem, jak odek podchodzi mi do garda. Usyszaem omot, z jakim pewien modzieniec, Urleif Czerwona Do z odzi Skafaldiego, rzuci swoj tarcz i opuci szyk, idc ku bramie. Za nim ruszy nastpny i nastpny. Jeden z moich ludzi wstpi na jego miejsce i podnis tarcz, ale co chwil kto odpada od naszego krgu i odchodzi. Nasi ludzie ju schodz z grani - powiedzia mj sternik do Skafaldiego, ktry sta przed nim. Ci, ktrzy szli ku szczytowi, te zobaczyli, co si dzieje, i zaraz tu bd. Syszaem granie rogw w grach. A tych przed nami nie ma wicej ni trzy setki. Stwrzmy grot i uderzmy na nich teraz. Zabijmy krla i wedrzyjmy si do bramy, przecie jest otwarta. Wyszli wszystkimi siami, bo na murach nie ma ju nikogo. Moemy zdoby to miasto. Twoje sowa brzmi dla mnie jak krakanie wron i wycie wilkw odrzek mu na to mj kuzyn. Jakby namawia mnie, bym zgwaci i zabi podlotka. Jeli opuszcz to miejsce, nigdy ju nie przestan go szuka. Jeli je spldruj, bdzie to gorsze, ni gdybym spali chram Przyjaciela Ludzi, zabi wasnego ojca i matk, i moich braci. Trafiem bowiem do

domu i nie pozwol ci go zniszczy. I wtedy Skafaldi odwrci si nagle i jednym ruchem przebi mojego sternika, z chlupotem wypuszczajc mu jelita na ziemi, a potem ci go przez gardo tak szybko, e ten nawet nie zdy krzykn. Mj sternik i druh, Arlaf Mwicy Do Niedwiedzia, pad nam pod nogi, bryzgajc krwi, i wtedy ogarno nas szalestwo. Ci, ktrzy od pocztku wydawali si otumanieni Lodowym Ogrodem, podnieli miecze na tych, ktrzy zachowali rozsdek, a byo nas niewielu, nie wicej ni tuzin. Pchnem Skafaldiego, mojego kuzyna, ale byem saby, wic atwo odbi moje ostrze, a potem ci z gry tak szybko, e zgruchota poow mojej tarczy, i zaraz rozdzieli nas tum skbionych, wrzeszczcych mw walczcych jak godne wilki nad jednym koziokiem. Znowu cichnie na moment i nikt z nas take nic nie mwi. Wypija yk. - Niewiele pamitam. Tylko krzyk, omot elaza, padajcych ludzi, krew, ktra buchaa w powietrze, i lodowy py, ktry unosi si spod naszych stp, mienic si w socu. Tamten m o dziwnej gowie krzycza co z uniesionymi rkoma, jego krzyk grzz we wrzasku i huku elaza, ale jego ludzie stali po prostu nieruchomo i patrzyli, jak wyrzynamy si nawzajem. Kto dawi mnie za gardo, pchaem z caych si zgruchotan tarcz, uderzyem go kolanem i ciem z gry, przerbujc nakarczek hemu, kto inny rozrba mi rami. Kto charcza, prychajc krwi, i tak wielu leao ju pod naszymi nogami, e co chwil kto si przewraca na nich, zapltawszy nogi w powykrzywiane koczyny. Tamci stracili nagle zapa do walki i zaczli po jednym, dwch odchodzi do Lodowej Bramy. Tylko najbardziej zaciekli rzucali si jeszcze na nas, ale i tak byo ich wielu, a nas garstka. W kocu czterech z nas stao plecami do siebie, osaniajc si poamanymi tarczami i rbic zaciekle, potem trzech, a potem kto rzuci we mnie toporem. Odbiem go bukiem tarczy, ale obuch i tak uderzy mnie w gow i spada na mnie ciemno. Obudziem si po jakim czasie,

upadszy bolenie na kamienist grsk ciek. To mody skald z okrtu Horleifa, Siwaldi Krzyk Gsi, cign mnie i wlk ciek, padajc co chwil, bo ja wisiaem mu bezwadnie z ramienia, a on krwawi z wielu ran. Obudziem si jednak, wypluem zb i zwymiotowaem, a potem poszlimy dalej, ku play. I teraz czciej to ja wlokem jego i wci padalimy wrd krzakw i kamieni. W kocu obaj padlimy na ziemi gdzie w lesie, a gdy si obudzilimy, powleklimy si na nasz pla. Siwaldi jednak zacz wtedy kaszle krwi. Nie wiem, ile to trwao, zanim znalelimy zatoczk, w ktrej pozostawilimy okrty. W kocu jednak doszlimy. I nie spotkalimy tam nikogo. Plaa i las byy puste, zosta tylko ar ogniska w nadmorskim wirze i maszty sterczce z wd zatoki. Nasi ludzie odeszli, zabierajc ze sob wszystko, co mieli, i porbali dna okrtw na odchodnym. Nie wiedzielimy, co tam si stao, ale ujrzelimy lady walki, a w wodzie zatoki pyway dwa trupy. To nie bya cika bitwa. Znalelimy troch wieej krwi na pniu drzewa i w trawie, na samej play lea jeszcze hem. To wszystko. Prostuje si i znowu pije, a potem patrzy na nas po kolei, jakby czeka na owacje. Sylfana nie wytrzymuje. - I dalej siedzisz na tej play? - pyta jadowicie i zaraz prezentuje mu szeroki, zbaty umiech. - Przy jednym z okrtw na dnie zatoki leaa d - cignie Grunaldi. - May doler, ktrego wozi si, eby podpywa do ldu, kiedy nie da si zacumowa albo wycign okrtu na brzeg. Przebili mu dno, ale tam nie byo gboko. Zdoalimy go wyj, potem jeszcze kilka razy nurkowaem do wraku, znalazem par desek, gwodzie, z dna statku zdrapalimy troch smoy i naprawilimy dolera na tyle, eby dao si pyn. To byo szalestwo, ale bylimy gotowi zrobi wszystko, byle wydosta si z przekltej wyspy. d nieco cieka, ale nasza ata trzymaa si. Pynlimy kilka dni na poudnie tylko na wiosach. Pewnej nocy umar Siwaldi, ktry coraz bardziej kaszla krwi. Oddaem go morzu i pynem dalej. Potem przybiem do jakiej niewielkiej wyspy, na

ktrej w rozpadlinie zbieraa si sodka, deszczowa woda. Jadem jaja mew, morskie limaki, ktre zbieraem przy brzegu. Po kilku dniach zabrali mnie stamtd owcy morskich paskud, wracajcy swoim snekiem do Ziemi Gryfw z adunkiem skr, eber, kw i tranu. Byli tak wstrznici moim ndznym stanem, e nie zabrali mi nawet resztki srebra, ktre miaem w pasie, ani miecza.Za to nakarmili mnie i napoili, a jeden z nich opatrzy moje rany. W taki sposb jako jedyny wrciem do domu i taka jest wyspa zwana Lodowym Ogrodem, na ktr teraz pyniemy. Zapada cisza. A potem wszyscy patrz na mnie pytajco. Pykam fajk i przez chwil czuj pustk w gowie. Przelicznie. Cisza robi si cika. - Dobrze byoby wiedzie, jak to si stao, e nie podziaa na ciebie czar Lodowego Ogrodu - mwi Spalle. - Chorowae kiedy od jedzenia, ktre inni sobie chwalili i wcale im nie szkodzio? Albo od zwykego zapachu zi czy kwiatw? - pytam. Grunaldi wzrusza ramionami. - Jestem mem w sile wieku. Niejednego przetrzymam w piciu lub walce i nie bd ucieka przed dziewk albo i dwiema. Miaem te czas nabra rozumu. Ale wiecie, co powiadaj, e kiedy m przestaje by modzikiem, to jeli co mu rano nie dolega, znaczy, e umar w nocy. Jem to, co wszyscy, i jeli doskwiera mi potem brzuch, to tak samo jest i z innymi. Nie zauwayem u siebie chorb, ktrych nie mona wytumaczy zmarzniciem, przepiciem albo przearciem, ani te takich, ktre by nie ode - I szy po zamawianiu mdrej baby, zioach, ogniach i dobrym nie. - A co si stao z tymi, ktrzy zostali na przeczy albo poszli w gry? - pyta Sylfana. Grunaldi krci gow. - Widziaem paru w bitwie, ale tam by taki zgiek, e mogo mi si zdawa. A potem adnego z nich wicej nie widziaem. Myl, e przepadli tak samo jak ci, ktrzy zostali na play. Zabrani przez Lodowy

Ogrd i Ludzi Wulkanu. - A czy ty i inni czulicie si dziwnie od pocztku, kiedy tylko przybilicie do wyspy? - pytam, krztajc si po mesie w poszukiwaniu czego, co moe posuy za popielniczk. - Nie - odpowiada natychmiast. - Dopiero kiedy weszlimy w dolin Lodowego Ogrodu. I to nie od razu. - Tyle wiemy, e tamtdy na pewno nie mona i - powiada Sylfana. - Okrt zawiezie nas, gdzie bdzie chcia - rzecze Spalle. - I zacumuje tam, gdzie zechce Pieniarz z wulkanu, ten z soplami na gowie. - Dlatego musimy zdoby d - mwi. - I to zanim wyjdziemy w morze. Poza tym trzeba bdzie co wymyli. Jest nas jedynie picioro. Cokolwiek miaoby si dzia, przeyjemy, tylko jeli bdziemy sprytniejsi ni inni. - Na razie nie idzie nam najlepiej - stwierdza ponuro Grunaldi. Znaczy z Pieniarzami. Dostrzega mj wzrok i unosi donie. Mam ju na kocu jzyka: Nikogo na si nie cign, ale Spalle mnie ubiega. - Moesz wysi - mwi. - Na Dragorinie brzegi s blisko, wystarczy skoczy z burty. - Ujadasz, ledwo si nadarzy okazja - warczy na to Grunaldi. - Nie skoczyem mwi i le z nami bdzie, jeeli nie bdziemy umieli si dogada. Chciaem tylko powiedzie, e najwyszy czas znale na nich dobry sposb, bo pomau zaczynaj by plag. I najlepiej bdzie, jeli ty, Ulfie, nauczysz si czyni, tak jak oni. - Wszyscy mi to mwi - odpowiadam. - Staram si, ale to nie takie proste. To nie gra na fujarce! - Zdobye t wczni - wylicza nagle Sylfana. - Wydobye si z drzewa, dwa razy wyrwae mu si z rk. Uczy ci tamten, co mieszka w jaskini. Sprawie, e wy wszyscy w jednej chwili skoczylicie a do

krainy Wy. Zabie elaznego kraba ukszeniem magicznej osy. I wci nie wierzysz, e jeste Pieniarzem. - Pracuj nad tym - odpowiadam znuonym gosem i odamuj sobie pasek misa. - Na razie mam kopoty z ciskaniem piorunami z doni. Po kolei: najpierw d. Potem trzeba w ogle dopyn i rzeczywicie po drodze co wymyli. Zrozumcie: uoono mnie do ora i do tropienia. Umiem sobie radzi z tym, co rozumiem. A pieni bogw nie rozumiem. To nie takie proste, e co sobie pomyl i to si od razu staje. Chucham i z irytacj obserwuj oboczek pary, ktry bucha mi z ust. Ze statkiem sobie nie radz, a oni chc, ebym zmienia kamienie w gsi. Podnosz greting i wsuwam si w ciemno adowni. Pod spodem wiato przenika przez koronkowe otwory pyt nad gow. Widz wrgi i ciemnawe wody opywajce kadub, dziwaczne yy i naczynia wijce si w kilu i cianach m zielonkawym poblaskiem. Dostrzegam pilers z rosochatymi, wtopionymi w kadub korzeniami jak pie drzewa, obok drugi walcowaty ksztat, w ktrym si co porusza. Uderzam w to co i budz kolczastego wowego stwora, ktry wyrwany z drzemki rozjarza si zielonkawym blaskiem jak miniaturowa byskawica. Na grze rozlegaj si okrzyki i tupoty. - Nic si nie dzieje! - woam w gr. - Zapaliem tylko wiato. Komora pod pokadem jest prawie pusta, wzdu burt cign si jedynie rzdy owalnych pojemnikw, na granicy pola widzenia i z dziobu, i z rufy majacz jeszcze jakie inne obe ksztaty, z kilu sterczy do gry cylindryczne akwarium, ktre przed chwil obudziem, no i jest jeszcze duy bulwiasty obiekt rozparty na wbitych w dno okrtu wygitych nkach. Jest pkaty, utworzony ze znacznie bardziej matowego i nieprzejrzystego tworzywa ni reszta okrtu i przypomina ogromn dyni albo moe cebul zakoczon wronit w pokad nad gow rur, jak ogon szczypioru. Ale najwaniejsze, e na wypukym boku znajduj

si dwie pary drzwiczek umieszczone jedna nad drug. Bywaem w skansenach. Wiem, jak wyglda piec. Otwieram grne drzwiczki i widz wewntrz komor z aurow podog, poniej jest druga komora, w ktrej ley gar szarego pyu. Popielnik? A potem przeszukuj pojemniki stojce wzdu burt w poszukiwaniu jakiego paliwa. Podejrzewam, e nie bdzie przypominao niczego normalnego. Na pewno nie znajdzie si tu drewna ani wgla drzewnego, ani niczego, co dyktuje logika. Metod prb i bdw skocz, usiujc podpali such kiebas albo zapasy myda. W jednym z sarkofagw znajduj rzeczywicie uoone rzdem jakie walce z mtnobiaego niby-lodu. Albo jeszcze z czego innego. Zamykam oczy i czuj zapach rozmaitych wglowodorw i jeszcze jakie obce domieszki niekojarzce si kompletnie z niczym. Powiedzmy. Jelito granaty albo choby rakiety sygnalizacyjne, szybko si przekonam. Jeeli wyaduj nimi piec, miechu bdzie co niemiara. Nie wyczuwam zwizkw nitrowych ani w ogle azotowych, z kolei ta ich smocza oliwa wyranie zalatuje jakby tranem, siark i saletr i te cuchnie inaczej. Otwieram komor pieca, ale po namyle wycigam n i skrobi jeden z walcw po wierzchu. Kruszy si i ustpuje opornie pod ostrzem, na do spadaj mi biaawe wiry, ktre ukadam na kawaku paskiej powierzchni solidnego kilu, i wycigam krzesiwo. Przejedam tp stron noa po tarniku, strzela pk wesoych boonarodzeniowych iskier, lecz nic si nie dzieje. Za drugim czy trzecim razem wiry zaczynaj si troch arzy dziwacznym bkitnym arem i gasn. Znw uderzam noem, rozdmuchuj ar i pojawia si pomyk. Bkitny jak poncego spirytusu, bije od niego ciepo. Pomie nie ronie gwatownie, nie ciska si ani nie syczy, wic postanawiam zaryzykowa. Jeden dziwnie ciki walec ukadam na ruszcie i przenosz na nou ponce okruchy. Nie bardzo podoba mi si to, co robi, bo to durna improwizacja, ale nie mam wyboru. Te ich Wyspy Ostrogowe to moe i

nie jest Ocean Lodowaty, jestemy za gboko na poudnie, ale zima wyglda ostro. Na razie jest z osiem stopni mrozu. Na penym morzu zamarzniemy jak wierszcze, jeli niczego nie wymyl. Bkitne pomienie ogarniaj grn cz lecego walca, z otwartych drzwiczek pieca zaczyna bucha ciepo. Mam nadziej, e odkryem paliwo. Istnieje wiele rzeczy, ktre mona podpali, a ktre niekoniecznie do tego su. Na przykad farba olejna, krtkofalwki, opony lub sonina. Zapasy walcowatych lodowych brykietw wygldaj jednak na spore. Zamykam drzwiczki pieca, otwieram napowietrzajce szczeliny w popielniku. Pomienie powikszaj si, ale spokojnie. Z pieca zaczyna dobiega szum i potrzaskiwania, lecz dwiki nie brzmi niepokojco. Po namyle wrzucam jeszcze jeden walec i wracam do mesy. Najbardziej interesuje mnie, gdzie idzie ciepo. Wyledziem jedn rur prowadzc od piecyka najwyraniej w kolumn masztu, dwie inne biegnce pod pokadem na ruf i dzib oraz jeden gruby przewd idcy prosto w st. W mesie czuje si ju letni powiew idcy od podogi, przykadam donie do masztu i stwierdzam, e te zaczyna si nagrzewa. Dziki Bogu, nie robi si rwnie mokry. Jeli ten okrt si roztopi, to nie od pieca. - Co tam zrobie? - pyta podejrzliwie Sylfana. Pochyla si na awie i przysuwa do do oplotowej koronki gretingu. - Napaliem w piecu. - Czym? - Jakby lodem. - Spogldaj cikim wzrokiem, wic dodaj: - Pali si na niebiesko. - Dodaje otuchy - zauwaa Grunaldi, buchajc par z ust. - Nie zamarzniemy do rana, a to ju co. Obmacuj blat stou, ale jest rwnomiernie zimny. W miejscu, w ktrym powinien wypada wylot pieca, namacuj krg, ktry lekko zapada si w d. Patrz na mnie podejrzliwie, kiedy ogarnity pasj

odkrywcy otwieram szafki w poszukiwaniu naczynia, w kocu znajduj kocioek i nalewam do niego troch wody. Eksperymentalnie - potem ewentualnie doo czego troch bardziej poywnego.Blat zapada si pod ciarem naczynia, mikko jak winda, i kocioek pogra si do poowy w stole. Zaoga stoi wok mnie i obserwuje czujnie, wreszcie Grunaldi siga doni i naciska brzeg naczynia. Kocioek przechyla si razem z podstaw, jakby si do niej przyssa albo przywar przytrzymany polem magnetycznym, i koysze si swobodnie we wszystkie strony. Siadam przy stole ze zwycisk min i nalewam sobie gryfiego mleka, ktre dopeniam wod. Po kilku minutach woda zaczyna lekko parowa, po irytujco dugim czasie pojawiaj si pcherzyki, wic wrzucam do rodka zawarto znalezionego w pojemniku garnczka - solidn porcj misa z tuszczem i czym jeszcze. Bdzie zupa. Albo potrawka. Albo cokolwiek. Zwycistwo ludzkiego geniuszu nad prymitywn magi. Ju zmierzcha, ale wysyam Grunaldiego, eby zmieni Warfnira, dopiero kiedy koczy misk gstego, parujcego gulaszu pachncego troch jak kolina i jeszcze bukietem dziwacznych zi. A potem sam id si pooy przed wacht i zapadam w regenerujcy ptoragodzinny sen. Ledwo zamkn oczy - dryfuj na krze.

Lodowy drakkar ci wod i pyn przez czarn jak smoa noc. Drakkainen siedzia na dziobie, podoywszy sobie pod tyek zwinite w rulon futro, i obserwowa majaczce w mroku, pokryte niegiem brzegi. - Skoncentruj si, Cyfral - powiedzia przed siebie, prosto w sterczc w mroku stew dziobow zwieczon gow smoka. Termowizja. Zdolno postrzegania temperatur oraz umiejtno widzenia w wietle odbitym. Rusz si. Przypomnij sobie. Migocca, wietlista naga wrka wysokoci puszki piwa, ktrej

nikt poza Drakkainenem nie widzia, migna zygzakiem jak ponca ma, a potem stana na zwoju przemarznitej liny i tupna nk, skadajc neonowe skrzydeka. - Noktolopia obejmowaa bioniczne zmiany w siatkwce i korze wzrokowej. Termowizja te. Te systemy mi si nie melduj! Nie wiem, czy ich nie ma, czy zostao zerwane poczenie, ale ich nie widz. Nie widz, rozumiesz? To nie jest mj kaprys, jestem systemem operacyjnym. - Zwykle w instrukcji pisz, eby sprawdzi podczenia wszystkich kabli, ewentualnie skontaktowa si ze sprzedawc - oznajmi ponuro. - Przesta upiera si przy tym, co miae przedtem. Masz nowe moliwoci. A ten statek jest cay wypchany magi. - Dobra - owiadczy niechtnie. - Poka. Spodziewa si rozmigotanej mgy, penej opalizujcych tczowo iskier, takich samych, jakie widywa dotd na uroczyskach, jednak nic takiego nie nastpio. Zamiast tego zobaczy rozjarzone czerwieni linie biegnce przez kadub jak wkna nerwowe, jednak blask by stumiony, niczym ar przewitujcy przez szczeliny z paleniska. - Mamy tu pieni bogw, ale zamknite wewntrz instalacji. Izolowane - mrukn. - Ze wzgldw bezpieczestwa albo eby zapobiec stratom. To elementy napdu.

Paajce przygaszonym blaskiem linie cigny si wzdu kilu i rozgaziay na burty, w kilku miejscach widzia wiksze skupiska mocy, przypominay paciorki nawleczone na gwn lini biegnc wzdu statku. Nie widzia wyranie, wiato ledwo przewitywao przez lodowe burty i pokady, lecz na rufie w okolicach jego kajuty i na samym dziobie pod stew majaczyy owalne twory zebrane w grona. - Nie zauwayem nic na rufie, ale w forpiku byy te zbiorniki oznaczone trupimi czachami - domyli si Drakkainen.

Wsta i podszed na sam dzib, krytycznie obserwujc wznoszcy si dobre trzy metry nad wod eb smoka z wyszczerzon paszcz i heraldycznie zwinitym, wywalonym jzykiem. Wszed ostronie na burt, a potem podskoczy, chwytajc za grzebie kolcw na smoczej szyi, i lizgajc si podeszwami po lnicej powierzchni lodu, zdoa wydwign ciao w okolice ba i zajrze do paszczy. - Jest przelot - wydysza, zeskoczywszy z powrotem na pokad. By moe daoby si wyprowadzi troch tego wistwa tdy, chyba e suy tylko do napdu i siedzi w obiegu zamknitym. Jeeli suy te jako bro, to ten eb smoka jest w jaki chory sposb logicznym ujciem. - Wolaby armat? - spytaa jadowicie Cyfral, unoszc si opodal jego gowy. - Jeszcze jak - odpar. - Z jednym dziaem albo chocia jak strzelb zdziaabym tu sto razy wicej ni z kretyskimi cudownymi mgami, ktre s magiczne, kapryne, niesterowalne i nieprzewidywalne. I nie trzepocz mi tu koo twarzy, bo mnie rozpraszasz. Usiad na swoim futrze i przez chwil bbni palcami nerwowo po gryfie uku. - Sprbujmy troch tego wypuci - oznajmi. - Tylko ostronie. Wyprostowa si i zamkn oczy, po czym siedzia tak jaki czas, z wysikiem malujcym si na twarzy, wyobraajc sobie magiczn ciecz wypywajc ze zbiornikw i wdrujc lodowym przeykiem wzdu smoczej szyi. Trwao to do dugo. Pochyli gow i zacisn pici w straszliwym mentalnym wysiku, lecz nie dziao si nic szczeglnego poza tym, e na skroni zacza mu pulsowa yka. - Juosta, perkele sumu - wycedzi w kocu, ale to te niewiele pomogo. - Jakbym wysysa benzyn z zamknitego zbiornika owiadczy ponuro. - Albo usiowa skoni wod, eby popyna z zamknitego kranu. Tymczasem pewnie wystarczy jednym palcem podnie zawr, tylko e nie wiem, gdzie on jest.

Drakkar

pyn

przed

siebie

spokojnie

niepowstrzymanie,

rozcinajc wod bez wysiku i mikko skrcajc na zakolach rzeki. Drakkainen splun za burt z dziobu, a potem przeszed dugimi krokami na ruf, liczc pod nosem. - Jakie cztery wzy - oznajmi, kiedy koyszca si na powierzchni ledwo widoczna plwocina zostaa z tyu. Chwyci si rk za zwinit spiralnie stew dziobow i wyjrza za burt. - I ani ladu adnego napdu. Ani ruby, ani w ogle niczego. Po prostu sobie pynie. Cignity na niewidzialnej lince albo popychany pod dnem przez tresowane delfiny. Wrci na dzib i ponownie rozsiad si na futrze. - Dobra, jeszcze raz. Wszyscy mdrale tumacz, e zaklcie ma by konkretne. Rozumiem, e nie naley odwoywa si do efektu, tylko do tego, co ma si dzia po drodze. Krok po kroku. Przypumy, e chodzi o nalanie czego z butelki do szklanki za pomoc magii. Nie wrzeszczymy: Wdk do szklanki!, bo magia nie pojmie, o co nam chodzi, tylko zmuszamy najpierw nakrtk do wykonania kilku obrotw przeciwnie do ruchu wskazwek zegara tak dugo, a spadnie z szyjki. Potem powodujemy, eby pyn opuci naczynie przez szyjk. I tu zaczynaj si schody, bo tego mi nikt nie wyjani. Mog porusza materi wbrew fizyce, si woli, czy nie? Bo z tamt podkow to chyba sama rozumiesz, e rozmajta j Bondswif, wie Panie nad jego dusz, znuony moj nieudolnoci. No to mog kaza fruwa strumieniowi pynu po dowolnej trajektorii, czy musz wymyla jakie, powiedzmy, poduszki powietrzne wewntrz butelki? Zamy, e mog przemieszcza obiekty, zreszt wszyscy twierdz, e mona. No to kieruj wdk w gr butelki, a potem po trasie, ktr wizualizuj sobie jak szklan rurk prowadzc do szklanki, i gotowe. Albo moe musz wystrzeli j jak szampana i pokierowa do naczynia, nie? Jebem ti majku... Czy to nie prociej wsta i nala sobie jak czowiek? A teraz pytanie natury ontologicznej: czy mog wydawa rozkazy magicznej

materii zamknitej w pojemniku po to, eby przy jej uyciu wydawa rozkazy materii? Dobra, jeba to pas. Wracamy do pojemnikw z pieniami bogw na dziobie i zatkanego garda smoka. Krok po kroku, jak z t wdk... Och, perkele saatani Vitti! Pieni bogw w postaci mgy migoccych mikroskopijnych iskier toczyy si ze ba smoka jak para z czajnika, formujc niewielk chmurk. Jednak nie wydostawaa si z zbatej paszczy, ale z nozdrzy, jak para oddechu w mron noc. - Ani sowa - ostrzeg Cyfral. - Bez komentarzy mi tutaj. No, chod do wujka... - to ostatnie byo ju skierowane do migotliwej chmury spywajcej ze stewy dziobowej. Rozoy rce, lecz obok uformowa si przed nim w falujcy kulisty ksztat. Drakkainen skoncentrowa si i wycign ramiona przed siebie. Z oboku wysnuy si dwa drce pasma i ogarny jego donie, a potem wspiy si a na barki. - Ostronie... - zakwilia Cyfral. - Spokojnie - powiedzia Vuko tonem, jakim przemawia si do napotkanego na ulicy tygrysa. Sta otoczony mg tczowych iskier, jak w nimbie z diamentowego pyu. Brzegi Dragoriny rozstpiy si i drakkar wpyn na jezioro, lnice w mroku niczym czarne lustro. Dmuchn lekki wiatr, ale otaczajcy Drakkainena gwiezdny py nie rozwia si, tylko zacz lekko falowa. Zwiadowca przekn lin. - Dobra... Zobaczymy, co si da z tym zrobi. Najpierw skrt... Zacisn zby. Upyna chwila, a potem drakkar zadygota. Przez kadub popyny wibracje, jakby nagle wczy si rozklekotany silnik od rybackiego kutra. Kadub zaskrzypia ostrzegawczo, na dole w mesie co spado z brzkiem na podog. Jednak okrt zacz skrca.Lekko, najwyej o dziesi stopni od kursu i z coraz wikszym dreniem, ale skrca. Drakkainen sta na ugitych nogach i wyglda, jakby usiowa pcha ciarwk. W kocu wypuci powietrze i wyprostowa si. Okrt

natychmiast przesta dygota i pynnie wrci na swj kurs, jakby z ulg. Drakkainen ponownie zasiad na futrach. - To kosztowao duo tej energii - zauwaya Cyfral. - Ta chmura zrobia si znacznie rzadsza. Musi by chyba lepszy sposb. - Jest - odpowiedzia. - Tylko trzeba wyczy autopilota. Tak, dziaam na si wbrew napdowi. Najwaniejsze, e w ogle mona jako wpyn na ten drakkar. Teraz sprbujemy czego innego. Wyj strza z koczana i wycelowa grotem gdzie w noc. Pooy j na rozoonej doni, zamkn oczy i wyszepta co po fisku, niekoniecznie uprzejmie. Strzaa spada z trzaskiem na pokad. - To bdzie duga noc... - westchna Cyfral.

odzi nie znajdujemy jednak ani rano, ani w cigu kolejnego dnia. Tylko jak zapomnian, na wp zatopion dubank, niewiele wiksz od koryta, wmarznit w ld i trzcinowisko na brzegu. To znaczy jakie roliny, ktre mnie kojarz si z trzcinami, bo s wysokie i rosn w wodzie. Dubanka jednak nie nada si na nic, ani na szalup, ani w ogle. Poza tym - nic. Najwyraniej odzie schowano, pieczoowicie i starannie, kiedy tylko spady pierwsze niegi. A niby czego si spodziewaem? W efekcie - dryfujemy z prdem na krze. Na krze o ksztacie drakkara. Rzek zaczyna cina ld. Przy brzegach pojawia si ju mleczna warstwa sigajca na p metra w wod i zakoczona mistern koronk, wszelkie pnie i skay take otacza kryza lodu, w nurcie dryfuje kra, cienkie na razie jak szko pytki zaczynaj si czy w awice i z kruchym trzaskiem ustpuj pod dziobem drakkara. Jeszcze dzie, dwa i rzeka stanie a do wiosny. Mamy tu klimat kontynentalny. Upalne lata i ostre zimy. Mam nadziej, i to oznacza rwnie, e a do wiosny bdzie panowa spokj. Chyba nawet van Dyken nie jest taki gupi, eby

uderza na Wybrzee agli w mrozie i niegu. A jeli, to nie bdzie problemu. Wymarzn w namiotach i szaasach, poami zby na czstokoach sadyb i zanim wrc, bdzie mona postawi na nim haczyk. Co mi jednak mwi, e tak dobrze nie bdzie. Wypatruj odzi, bo to zasadnicza cz mojego planu. I nawet nie chodzi o to, e drakkar zacznie si topi na penym morzu, a ja ockn si, dryfujc na krze. Poza tym gotujemy peklowane miso na lodowych brykietach, popijamy gryfie mleko z wod i zmieniamy wachty. Zaprowadziem porzdki okrtowe. Nie trzeba tu pilnowa kursu, sterowa ani naprawia takielunku, wic trzymamy po kolei wacht na oku, sprztamy mes. Karmimy konie i czycimy adowni, wyprowadzamy zwierzta po gretingach zmienionych w pochylni i oprowadzamy je po pokadzie. techniki Sprawdzamy cichego bro, w do wietle rozjarzonych akwariw wiczymy walk mieczem, wczni i noem albo wrcz. Pokazuj im podejcia wartownika, skrytobjstwa, obezwadniania. Wykadam zasady sabotau i taktyk maych oddziaw. Trzeba. Jestemy jednostk specjaln albo piciorgiem bezimiennych trupw. Dlatego nie daj im spokoju. W przeciwnym razie wyjdziemy na morze jako grupka skconych, rozleniwionych pijakw. W obecnej sytuacji trupw in spe. Sam te nie daj sobie spokoju. wicz swoimi paaszami i mieczem. A nade wszystko usiuj opanowa pieni bogw. Wtedy wanie, trenujc samotnie na swojej wachcie, usiujc bez wikszego powodzenia dokonywa cudw, znajduj tron. Zdarza si to w wyniku nieudolnej prby zdalnego podpalenia suchego drzewa. Prby zakoczonej poowicznym sukcesem. Istotnie, co staje w pomieniach, jednak to na pewno nie jest drzewo, o ktre mi chodzio. Nie zdoaem wypatrzy co, poza tym, e chyba nie czyja chaupa, ale podchodz w tym celu do stewy rufowej i nagle zauwaam, e jest zbudowana dziwacznie. Jakby z zapasem. Drakkar nawizuje do wikiskich odzi, lecz

tylko do pewnego stopnia. Jest wikszy, przesadny, jakby operetkowy. Na prawdziwych dugich odziach nie znajdzie si kilku pokadw, schodni ani zadaszonych pomieszcze. To byy odzie, nie okrty. W razie sztormu kulono si pod pciennym namiotem albo zarzucon na eb derk. Stewa nie wznosia si na wysoko pierwszego pitra. Tutaj na dziobie burty unosz si mikk lini i wrastaj w zadart stew, na rufie za ld tworzy oby ksztat od pokadu, okalajcy i burty, i sterczc belk. Jako wzmocnienie nie ma to sensu. Idiotyczny wa lodu, blokujcy dojcie do rufy. W pewnym momencie dostrzegam w nim jakie zarysy gstszej materii, jakby uwiziony wewntrz cie fotela. Fotela albo moe tronu, z wysokim oparciem i podokietnikami. Po prostu cie, zgstek o lekko mlecznobiaych zarysach. Nie jestem pewien, czy rzeczywicie go widz, ogldam wronit w ruf bry lodu pod rnymi ktami, nawet przed ni przykucam, ale w mroku zimowej nocy naprawd niewiele wida. Jest szsta rano, wci wyznaczam sobie psie wachty - wystarczy mi ledwo par godzin snu i w sumie jest mi wszystko jedno. W Morsach wbito mi do gowy, e dowdca bierze najgorsz robot. O tej porze roku soce wschodzi wp do smej, teraz jest dno zimowej nocy, czarne, lodowate i martwe. Zmienia mnie Grunaldi, parujcy ze swojej rudej brody ciepem spod pokadu, z dwoma rogami penymi gorcego gryfiego mleka. Odbieram swoj porcj i z ulg wchodz do przytulnej mesy. Rano zbliamy si ju do mijowego Garda. Wychodz rzeki po dwch godzinach snu tak gbokiego i cikiego, jakbym umar na chwil wrd tych futer i kocw w swojej kajucie na rufie. Moe si izoluj, a moe po prostu unikam Sylfany. Usiuj pozosta dowdc. Jest pikna, wyjwszy te upiorne czarne oczy. A z kadym dniem daleko od domu coraz pikniejsza. Pikna, gibka i zbyt moda. I zainteresowana. A jestem zaledwie czowiekiem. Jeli zmienimy si w par migdalcych si w achterpiku sodkich gobkw, morale diabli wezm i rwnie dobrze

moemy wszyscy skaka za burt. Wychodz wic na pokad ze swojej samotni, witajc Grunaldiego parujcym kubkiem tego dziwacznego korzennego niby-guinnessa i przynosz ze sob topr. Jeden z naszych dugich danaksw na ptorametrowym stylisku, z dug brodi masywnym obuchem. Mona tym zdj z konia jedca w penej zbroi. Albo zgruchota bry lodu. Pozostali gramol si na pokad, kaszlc, rozprostowujc ramiona po nie, smarkajc za burt i buchajc par w mronym powietrzu. Wychodz i patrz na mnie z osupieniem w wypenionych czerni oczach. Szaleniec z siekier o wicie. - Musz co sprawdzi - mwi i bior zamach znad gowy. Sycha guche szczknicie, obuch wybija w lodzie okrgy lad, ale poza tym nie dzieje si nic szczeglnego. Uderzam jeszcze kilka razy pod rnymi ktami, z podobnym efektem. - Rozwalamy statek? - pyta swobodnie Sylfana, ktra wychodzi wanie na pokad otulona futrem, z kawakiem sera w doni i kubkiem. Ju niepotrzebny? - Przeciwnie - odpowiadam, wac w doni topr. - Chc, eby by bardziej uyteczny. Uderzam pionowo z gry i za drugim razem w co trafiam. W jaki magiczny punkt, umieszczony w najwyszym miejscu lodowego wau. Rozlega si ostry szklany trzask, potem drugi, pajczyna pkni pokrywa ca bry i ld rozsypuje si jak zbrojone szko albo kryszta. Zmienia si w had drobnych odamkw. Zasp lodowej kaszy. I odsania tron. Wysoki, z oparciem wronitym w stew, opleciony kbowiskiem lodowych smokw, pomieni i wy, zwiastujcych wtpliwe atrakcje. Nie dostrzegam trupich czaszek i byskawic, ktre zniechciyby mnie najbardziej. Oddaj komu topr i podchodz, eby zamie tron z lodowej kaszy, kiedy sublimuje kbami mienicej si mgy i wcieka pod pokad przez otwory gretingu.

- Dobra... - mwi. - Teraz na tym usid. Nie wiem, co si stanie, ale cokolwiek zobaczycie, nie rbcie niczego. Najlepiej mnie nie dotykajcie, zwaszcza jeli pjdzie dym albo iskry. Jeli bdzie ze mn le, sprbujcie mnie z tego zrzuci czym drewnianym. Drzewcem, wiosem, w adnym razie nie dotykajcie mnie elazem. Jeli z drzewcem zacznie si robi co dziwnego, natychmiast je rzucie. Patrz na mnie ostronie, Sylfana wyglda, jakby skamieniaa z kawakiem sera w ustach. - Poczekaj - warczy ponuro Grunaldi. - Id poszuka tego wiosa. - Zrobimy prociej - oznajmia Sylfana i obwizuje mnie w pasie lin. A potem, korzystajc z tego, e jestemy blisko, unosi gow i spoglda mi przecigle i gboko w oczy. - Jak co bdzie le, szarpniemy za lin - dodaje i starannie sprawdza wze, ktry wypad dziwnie nisko z przodu. Niestety, mam zamiar zaraz usi na przekltym zydlu i jako nie spiera mnie na arty. - Jeste, Cyfral? - szepc. - Szykuj si. Wrka pojawia si gdzie z boku jak motyl, ale wyglda na jeszcze bardziej zestresowan ni ja.

Widz cie ojca mego, srogi starca cie. Stoi w krainie mroku, gdzie czarny dzie. Widz twarz matki mojej, gdzie zionie pustka. Odwraca wzrok surowy, zaciska usta. Dostrzegam braci moich na Drugim Brzegu. Miecze wznosz strzaskane pobladli z gniewu. Nie dadz mi rumaka na Wielkich owach, bo rce mam sptane, nogi w okowach. Nie znajd dla mnie miejsca przy Codnych Stole, bo dusz mam zhabion. Id w niewol.
(Pie niewolnych, Wybrzee agli)

ROZDZIA 2
Ludzie Niedwiedzie
Czsto mona spotka gupcw, ktrzy bd mwili, e co takiego jak wolno czowieka nie istnieje, poniewa i tak nie moemy robi wszystkiego, co przyjdzie nam do gowy. Musimy bowiem liczy si z innymi ludmi, z prawami ludzi i bogw albo losem. Skoro za tak jest, to nie ma wikszego znaczenia, ile tej niby-wolnoci mamy. I atwo moemy odda jej jeszcze troch za to, by kto nas w czym wyrczy lub da misk strawy. Czowiek wolny, wywodz, o wszystko musi si kopota. Nie wie, co przyniesie mu dzie, czy zdoa napeni garnek, czy zdobdzie dzban wody lub par miedziakw. Cokolwiek si stanie, bdzie musia boryka si z tym sam, tak jak umie. Lepiej wic chyba, gdyby zaj si tym kto mdrzejszy, kto nakarmi i wyleczy, a za to wystarczy tylko posuszestwo. To gupcy. Ich mowa brzmi wanie tak, bo wykrcaj sowa, dbajc jedynie o to, by byy kunsztownie uoone. Dziki temu wydaje si bowiem, e zawieraj jak niezgbion mdro, cho ten, co je gosi, zwykle niewiele widzia w yciu i niewiele zrozumia z tego, co zobaczy. A nade wszystko mona by pewnym, e aden z tych gupcw nigdy nie zazna prawdziwej niewoli. Ja zaznaem i wiem, e prawi o tym ludziom, kiedy samemu nie poczuo si na plecach skrzanego rzemienia, kiedy nie otwierao si oczu tylko po to, by wypenia czyje rozkazy, i po nic innego, to jak tumaczy komu zagubionemu w piaskach pustyni, e picie wody to

jedynie zbdny nawyk. A ju nigdy i nigdzie nie znajdzie si wikszego gupca ni ten, kto oddaje si w niewol dobrowolnie. Ja za znaem a czterech takich gupcw, a sam byem najgorszym z nich. Snop, syn Cieli. Benkej Hebzaga, NDele Aligende. I ja - Filar, syn Oszczepnika. Terkej Tendaruk - Wadca Tygrysiego Tronu, Pomienisty Sztandar, Pan wiata i Pierwszy Jedziec. Cesarz. Niewolnik. Towar. Taki sam jak pyty soli zawinite w nasmarowane worki, jak zwoje skr kamiennych wow, jak dzbany wonnych olejkw i paczki bakhunu. Towar, ktry za chwil zostanie zabrany przez kosmate potwory, za njambe NGoma i jego siostrzecy znajd za zapat w kruszcu, biuterii i kamieniach, usypan w stosy na rozpostartych skrach. A potem nabior ile si da wody, zabij i sprawi cz baktrianw, po czym powdruj na poudnie, przez Jarmakand do Kebiru. Ogromnego, gorcego kraju za morzem, do rwnin, gdzie yj stada dziwnych zwierzt, do ciepego morza i penych zgieku, kolorowych miast. Bd bogaci, my za pjdziemy w niewol, bo tak chcielimy. Bo tylko w ten sposb moemy dosta si do kraju za grami. Siedzielimy na kamienistej rwninie, za granic oznaczon rzdami biaych ska, za plecami mielimy bezkres Ergu Kraca wiata, cigncy si w nieskoczono a do Amitraju, a przed sob gry spowite mg i otulone lasem tak zielonym, e a bolay od tego oczy, oraz nadchodzcych ludzi-niedwiedzi. Wizy mielimy zaoone w ten sposb, e w razie czego moglimy si szybko uwolni, mielimy noe ukryte w zakamarkach ubra i bro w jukach, ale nie moglimy na nich uderzy. Chodzio nam o to, by zaprowadzili nas w gb swojego kraju, daleko od przyczajonych wrd drzew i ska stranikw patrzcych na rwnin, czy nikt nie nadchodzi od znienawidzonego Amitraju, przez ysy

step i pustyni. Dopiero potem moglimy ucieka. Kiedy nadeszli jednak, miaem ju pewno, e to by zy pomys. Nasz widok najwyraniej ich zaskoczy. Ludzie-niedwiedzie to potwory. To nie klanowe miano albo nazwa ludu. To nie s ludzie. Krocz wprawdzie na dwch nogach, ale nie zawsze. Kiedy co ich przestraszy albo zaskoczy, kiedy zaczynaj si spieszy, opadaj na czworaki i podpierajc si ogromnymi piciami, galopuj sprawnie jak niedwiedzie. Maj wysokie, spiczaste czaszki, niskie czoa, wystajce szczki pene ostrych kw jak bojowe leopardy, paskie twarze z niemal ludzkimi oczami i przeraliwie mierdz. I porasta je duga, gsta sier.Widzielimy, jak nadchodz, siedzc zwizani i bezradni. Pi potworw. Nie mona nawet byo powiedzie, e to po prostu zwierzta. Miay na sobie skrzane pasy nabijane elaznymi guzami, kawaki kolczugi, opaski na nadgarstkach i dziwne, dostosowane do ich czaszek toporne hemy. Dwa z nich niosy bro. Przypominao to maczug, ale zakoczon kolcem zagitym jak potny dzib. Na nasz widok zjeyy futro na karkach, opady na czworaki i zaczy warcze, a potem skaka i wydawa jakie dzikie wrzaski, unoszc maczugi nad bami, bijc w ziemi, albo podrywa kamienie i wali nimi pod swoimi apami, a podnosi si kurz. Trwao to chwil, ale wkrtce stao si jasne, e potwory nie zamierzaj nas atakowa. Ktry podszed bliej i powszy, rozdymajc paskie, pomarszczone nozdrza, a potem podnis si i zacz pohukiwa chrapliwie w kierunku pozostaych. Inny stwr popdzi w stron gr, a draa ziemia, i widziaem, jak faluje jego futro. Pozostae otoczyy nas krgiem, warczc, pohukujc i prychajc pian. Jeden z nich zasycza, wysun ostronie maczug i lekko szturchn Benkeja w nog. - Wsad sobie to w rzy, zawszona pokrako! - wrzasn tropiciel i wierzgn, na ile pozwalay mu wizy.

Nie

zwracaj

uwagi

poradzi

Snop.

Teraz

bdziemy

niewolnikami, a cierpliwo to jedyna cnota, na jak taki moe sobie pozwoli. - Mam nie zwraca uwagi na to co?! Jak sobie pomyl, e ten NGoma jeszcze na tym zarobi, chciabym go tu przywlec, eby te mapy wychdoyy jego tust rzy na moich oczach. Po jakim czasie, cho nie umielimy powiedzie jakim, bo w tym przekltym kraju soce kryo si za chmurami, stwr, ktry odbieg w stron gr, powrci, a z nim przybyy dwa nieco mniejsze potwory. Te rwnie byy poronite futrem, ale miay na sobie skrzane i elazne pancerze i nosiy porzdn bro - miecze, topory i wcznie, i chodziy na nogach jak ludzie. Jednak ich twarze byy jeszcze bardziej przeraajce. Bezksztatne, jak zmienione przez chorob, najeone rogami, zbate i niepodobne do niczego. Potwory naradzay si przez chwil, a dwiki, ktre wydaway, jednak przypominay ludzk mow. Chrapliw i tward, brzmic niczym odgosy wydawane przez baktriany albo szczekanie psw, ale jednak byy to sowa jakiego jzyka. Wreszcie jeden z nich, z ys, jakby kowcz czaszk zwieczon rozdwajajcymi si rogami, podszed bliej i zacz nas poszturchiwa, w kocu postawi na nogi bez wysiku, jakbymy byli dziemi. By niemal wzrostu NDele, o potnej piersi i ramionach. Ten drugi, o oczach okrgych i wystajcych jak dwa kubki z rogu, mia na gowie krtkie kolce sterczce z uskowatej skry. Powiedzia co chrapliwie, wskazujc wczni najpierw na nas, a potem na odlegy obz karawany, i obaj si rozemiali. Kiedy usyszaem miech tych stworze, nie wiedziaem, czy to dobrze, czy le. Chyba wolabym zupenie dzikie bestie. Dziwnie byo patrze, jak prawi co do siebie, jak rachuj na palcach, zerkajc na kosztownoci rozsypane na skrach. To, e bestie okazay si rozumne, wydawao si jeszcze groniejsze. Ogldali nas

jednego po drugim, obmacujc ramiona, szturchajc w pier, unoszc nam wargi i zagldajc w zby, jakbymy byli komi. W kocu ten ysy zacz co wykrzykiwa do kudatych niedwiedzioakw, wsadzi do ust krtk piszczak wiszc mu na piersi i wyda przeraliwy gwizd. Kudate monstra wzdrygny si wyranie i jakby struchlay, po czym dwa z nich ponownie pogalopoway w stron gr. Wrciy jednak szybko, cignc duy, zbity z grubych belek wz na dwch koach. Rozcito nam wizy, a potwr wygosi dug, pen poszczekiwa i krakania, chrapliw przemow. - Uwierz, potworze, e dla nas wszystkich byoby poyteczniej, gdyby pokaza nam, czego sobie yczysz, bowiem z twojego chrypienia i popierdywania nie rozumiemy ani sowa - powiedzia Snop uprzejmym tonem, rozkadajc rce. Rogaty stwr zarycza gronie w odpowiedzi i pchn Snopa w pier, tak e ten usiad a na piasku. Drugi jednak przytrzyma go za rami, krcc gow. Wskaza nam worki z pytami soli, a potem poklepa podog wozu. Stao si jasne, e mamy adowa towar. Nosilimy wic wory i paki, ktre ukadalimy na wozie. Towary miay by ukadane w jakiej konkretnej kolejnoci, wic gdy signem po niewaciw paczk, otrzymaem uderzenie drzewcem wczni po rkach i w grzbiet, po czym wskazano mi inne zawinitko wraz z chrapliwym okrzykiem. W taki sposb zaczem lekcje nowego jzyka. Po kilku ciosach wiedziaem ju, e sl w ich mowie zwie si svj0ll, a hajsfynga to jaka obelga. W taki sam sposb dowiedziaem si, jak nazywaj si dzbany, zwoje skr i beczuki korzennych przypraw. Gdy zaadowalimy wz, na dyszle zaoono drewniane jarzmo, mocujc je elaznymi obejmami, i kazano nam pcha. Oba stwory siady sobie na stercie towaru, natomiast niedwiedzioaki szy po bokach. Wz okaza si bardzo ciki i mimo e zapieralimy si o jarzmo, trudno byo ruszy go z miejsca. Odebralimy kilka uderze drzewcem, w kocu

jeden z potworw zeskoczy z wozu, ale nie po to, by nam uly. Znalaz jaki krzak, gdzie wyci sobie dugi, gitki prt, ktry zawy w powietrzu, kiedy potwr machn nim na prb. Wz jednak potoczy si ju, koyszc na skaach. Nie zmiecilimy nawet dziesitej czci towaru i byo jasne, e wrcimy tu jeszcze. Szlimy dugo, z ramionami i karkami pkajcymi z wysiku, a po jakim czasie nie chciao mi si nawet podziwia nowego kraju, widziaem tylko wir, skay i kpy trawy pod nogami oraz wasne buty. I nie czuem nic poza blem grzbietu, potem kapicym mi z nosa i ciekncym po twarzy. Od czasu do czasu potwr siedzcy na kole smaga nas swoim prtem, nie bardzo mocno, ale bolenie. Po duszym czasie dotarlimy do podna gr, gdzie wznosi si omszay mur uoony z kamiennych ciosw, zwieczony potem z grubych, zaostrzonych pni. Wewntrz znajdowaa si osada, w ktrej roio si od potworw. Zastanowio mnie, e kady wyglda inaczej. Wszyscy mieli pokraczne by, jak ludzko-zwierzce monstra, szczerzce ky, najeone rogami i kolcami, ale niepodobne do siebie nawzajem. Kiedy przepchalimy wz przez bram, rozleg si zgiek i wycie jakich trb czy rogw oraz szczekanie ogromnych czarnych psw szarpicych si na acuchach. Stay tam ponure chaty zbudowane z grubych pni, stojce na kamiennych podmurwkach, zaopatrzone pod szczytem poronitego mchem i traw dachu w trjktne otwory, z ktrych sczy si gsty dym. - Moe yj wrd uroczysk? - wydysza Benkej, kiedy kazano nam rozadowa wz. - To imiona bogw zmieniy ich w onach matek, dlatego kady jest inny. Ja jednak byem jednym blem i zmczeniem i niewiele obchodzia mnie uroda tego ludu. Bardziej zajmowao mnie, ile czasu przyjdzie mi tak spdzi i jak zdoam to znie. Widziaem ju niejedno, wic stao si dla mnie jasne, e potem bdzie ju tylko coraz gorzej. Tak to ju zwykle

jest w yciu. Kiedy rozadowalimy wz, ukadajc towary tam, gdzie kazano, dano nam drewniany skopek, z ktrego pilimy po kolei jakie piwo, albo moe raczej podpiwek - kwanawy, o dziwnym, jakby zgniym zapachu. Nie pojono nas jednak zwyk wod jak zwierzta, co uznaem za dobr wrb. A potem znw kazano nam uj jarzmo i ponownie wrcilimy na pustkowie. Wz, cho sam z siebie ciki i le wywaony, by pusty, wic cignicie go wydawao si odpoczynkiem. Razem z nami wyruszyy jeszcze inne wozy, niektre zaprzone w wielkie, pokraczne woy o dziwnych rogach, zwisajcych podgardlach i grubych grzbietach pokrytych kostnymi pytami, duo cisze ni nasze. Wok maszeroway niedwiedzioaki, ryczc na nas i pokazujc zby. Do szybko przestaem myle o ucieczce. Otaczao nas zbyt wiele stworw, maych i wielkich. A kiedy zobaczyem, jak jeden z niedwiedzioakw puci si nagle w step, cwaujc na czterech apach jak jele, i unisszy si na tylnych, cisn swoj maczug w krlika, zrozumiaem, e to w ogle nie bdzie atwe. Gdybymy nawet teraz rzucili si do ucieczki, dopdziliby nas natychmiast. Mniejsze stworzenia dosiaday rosych wierzchowcw o krtko przycitych rogach, wygitych szyjach, potnych garbonosych bach, ktre trzymay przy potnej piersi. Zdao mi si, e tu, w krainie poza Nahel Zym i poza znanym wiatem, wszystko jest wiksze, cisze, bardziej toporne. I mieszkajce tu stwory, i woy, i drzewa, i nawet gry. Wiele wozw przybyo po towar braci Mpenenzi, wic obrcilimy tego dnia jedynie dwa razy. I kiedy dotarlimy do osady za kamiennym murem, dano nam ponownie skopek piwa do podziau. Za drugim razem jednak zobaczyem, e po karawanie nie ma ju ani ladu na horyzoncie. Siostrzecy, baktriany, ornipanty i sam NGoma wyruszyli w drog do Kebiru. Pozostalimy sami, zdani na ask kosmatych dwunonych drapiecw. Zdyem ju przywykn do karawany i mojego ornipanta.

Miejsce w siodle na grzbiecie ptaka, pcienny namiot i miejsce w szyku lub wieczorny popas i kocioek nad ogniskiem rozpalonym z wyschnitego nawozu byy moim ostatnim domem i ostatnim, co mnie czyo z moim krajem. Teraz miaem tylko pcherze na doniach, otarcia na piersi, jarzmo, ktre musiaem pcha, i nic wicej. Poaowaem, e jednak nie wdrujemy teraz na poudnie, do Jarmakandy, Nassimu, a potem do bezkresnych rwnin i puszcz Kebiru, do jego miast penych wie i kopulastych budynkw z wypalonejgliny, pokrytych kolorowymi mozaikami. Do ziemi soca, palmowego wina i dojrzaych owocw. Moglibymy osi wrd wysokich jak wiee, smukych ludzi o piknych twarzach i skrze barwy starej miedzi. Wrd ich krlw, handlarzy i podrnikw. Smukych okrtw o czerwonych aglach, poetw i pieniarzy. Osi tam i zapomnie o naszej przekltej ziemi, o rzdzcych ni kapanach i prorokini, na ktrej rozkaz na cay kraj pad cie Czerwonych Wie. Zapomnie o tym, e byem Nosicielem Losu. Zapomnie o Wodzie, crce Tkaczki, i wszystkich Kirenenach cigncych przez skaliste bezdroa wschodnich prowincji w poszukiwaniu nowego miejsca na ziemi. Zamknem oczy i mocniej naparem na wylizgane drewno jarzma. Widziaem Wod. Jej wydatne usta, wskie oczy i nieporzdnie zwizane wosy. Czarne brwi i rzsy. Woda. Zostao mi skrzypienie k wozu, ciki oddech, mokra koszula, pot rcy otarcia od razw na plecach. Bl karku i ramion. I brak wody. Nie myliem si, mwic, e zwykle gdy kto znajdzie si w takim pooeniu jak my, jedno, co moe wiedzie na pewno, to e potem bdzie jeszcze gorzej. Przynajmniej tak byo tego pierwszego dnia. Kiedy bowiem zwielimy ju ca sl, skry kamiennych wow, pachnida, tkaniny i korzenie, okazao si, e teraz mamy taszczy je gdzie dalej. Ledwo rozadowalimy towar i wypilimy yk cienkiego piwa, ponownie

kazano nam adowa, tym razem nosilimy wszystko na inne wozy, ktrych przyprowadzono jeszcze wicej. Sformowano karawan, ktra wymaszerowaa przez tyln bram osady, kamienist drog w gsty, mroczny las, gdzie rosy nieznane mi drzewa, wysokie jak maszty najpotniejszych okrtw i jak wiee Pramatki. Po obu stronach traktu wznosiy si proste niczym kolumny, grube pnie i wszdzie widziaem ziele tak jaskraw, jaka u nas bywa tylko po pierwszych wiosennych deszczach. W tym lesie unosi si dziwny zapach, byo ciemno, zielono i wilgotno. Wodny py osiada na naszych twarzach i byo zimno. Nasz wz zaprzono w jednego wou, ale droga wia si stromo pod gr, wic i tak musielimy pcha burty i koa. Po trakcie ciurkay mae strumyczki, co chwila padalimy, lizgajc si w bocie i mokrej trawie, rozbijajc okcie i kolana o ostre kamienie. Pilnujcy nas potwr wyrzuci prt, ktrym pogania nas przedtem, a w osadzie zaopatrzy si w pleciony rzemienny bicz. Kiedy smagn mnie po raz pierwszy, nie spodziewaem si tego i byem zupenie pewien, e ci mnie przez plecy mieczem. Nie zdoaem nawet krzykn, bo przeraliwy bl zatrzyma mi powietrze w pucach. Dopiero po chwili dotaro do mnie, e nie jestem przerbany na p, e yj i mog wsta. Kiedy nie padalimy ze zmczenia, marzlimy. Wena pustynnych paszczy wystarczaa na noce Nahel Zymu i chronia przed socem, tu jednak bya zbyt cienka, podobnie jak nasze przewiewne spodnie i kurty. Kiedy droga wspinaa si stromo, oblewalimy si potem, kiedy jednak szlak szed rwniej, trzlimy si z zimna. Pchalimy wz. Widzielimy wz jadcy przed nami i syszelimy turkot tego, ktry toczy si za nami. I trwao to bez koca. Wci obmylaem sposoby, w jakie musimy uciec, i wwczas byem pewien, e nastpi to szybko - jeli nie najbliszej nocy, to nastpnej. Gdy mnie to znuyo, powtarzaem zasyszane sowa - sl,

wz,

szybciej,

dzbany,

skry,

pachnida,

ptno.

wiedziaem ju, e te wielkie potwory, ktre mniejsze traktoway jak tresowane zwierzta domowe, nazywaj si nyflinga. Karawana wloka si pod gr. Kamienie kaleczyy nasze kolana i okcie. Mokre powietrze przenikao do szpiku koci. Bicz skowycza w powietrzu i ci skr razem z suknem paszcza, wyrywajc z ust czowieka identyczny zawodzcy dwik, jaki sam wydawa. Pchalimy wz. Na miejsce dotarlimy o zmierzchu, cho tu cay szary i mglisty dzie przypomina zmierzch. Wyszlimy wtedy z lasu i pchalimy wozy wskim, stromym traktem prowadzcym po skalistej ce do Wrt kamiennego zamku wbudowanego w skaliste zbocze gry. Budowle z gazw i drewna wrastay w zbocze, chroni je mur z dwiema wieami, od dou kamienne, a u gry zbite z grubych bali. Wszystko byo stare, omszae i z daleka niewiele rnio si od skalnej ciany, o ktr twierdza si opieraa. Nie bya wielka. W Amitraju stacjonowaby tu najwyej binhon wojska, a moe i p. Ot, podrzdna grska stanica. Karawana stoczya si przed bram, a kiedy otwarto drewniane wrota, wozy przejeday po mocie nad skaln rozpadlin, wic moglimy odpocz chwil, opierajc si o burty, chwytajc powietrze jak wieo wyowione ryby, i rzuci okiem tam, skd przyszlimy. Takie jest bogosawiestwo niewolnikw - moment wytchnienia, nie duszy ni czas, w jakim w klepsydrze przesypuje si gar piachu. Tylko tyle, by serce nie wyrwao si z piersi, by przesta chwyta powietrze, jakby byo czym, co trzeba gry i poyka, tylko jedno spojrzenie za siebie. Pod nami widzielimy cian lasu, a potem dywan utkany z czubkw drzew, a jeszcze niej szare pustkowie a po horyzont, ktre gdzie tam za mg zmieniao si powoli w morze piachu, gdzie tu nad

ziemi chmury zostawiy pasek nieba, w ktrym ujrzelimy rdzawot zorz i ostatni, poegnalny bysk soca, ktre wydawao si, e pozostao w ziemiach zachodu na zawsze.A pniej nasz wz znowu ruszy, skrzypic i turkocc, i weszlimy do twierdzy. Wewntrz nie przypominao to wojskowej stanicy. Byy tam drogi wysypane otoczakami, midzy ktrymi stay dugie drewniane domy, takie same jak na dole, ze skrzyowanymi krokwiami, ktrych koce wyrzebiono w ksztat koskich bd smoczych gw, wok dreptay jakie ptaki, psy szarpay si w zagrodach i ujaday na nas, prychajc kbami pary, porodku dziedzica tliy si gownie na wielkim palenisku otoczonym przez zbite z bali stoy i widziaem wielu szczupych i rosych mw o zwykych twarzach pokrytych krtkim zarostem, czasem z dugimi wosami, byy tam te niewiasty w dugich, rozcitych z boku sukniach albo spodniach i kurtach o troch innym kroju ni mskie. Wok biegay dzieci, gonice si z drewnianymi mieczykami w doniach albo z wczniami zakoczonymi skrzan oson.; Nikt nie przejmowa si wygldem stworw, ktre nas tu przywiody, poza tym, e te wielkie zagoniono dwikiem wistawek, uderzaniem biczem w ziemi i szczujc psami do pieczary, ktr zamknito krat. Caa ciana skalna wewntrz murw wygldaa jak budowla mrwnic, bowiem upstrzona bya owalnymi. otworami, balkonami i pkami. Jednak nie powstao to samo, siami natury, a zostao wykute, skaa musiaa by dosy mikka. W cianie tej mieszkali wic ludzie, wykuwajc sobie komory na swoje domostwa albo na pomieszczenia dla zwierzt i korytarze pomidzy nimi, tam, gdzie byo im wygodnie. Pki wznosiy si na rnych poziomach, midzy ktrymi ustawiano drabiny. Tak mieszkano w owej krainie i potem widywaem tam; rwnie samotne skay, stojce gdzie nad strumieniem, w ktrych wydubano sobie mieszkania. Ludzie rzebili take oskardami w kamiennej cianie wgbienia i pki na swoje rzeczy, a nawet zbiorniki na wod, ka i

stoy. Potwr z biczem wskaza nam miejsce w kcie, a potem, szturchajc trzonkiem, poleci si ciasno jednemu zaraz za drugim i pooy rce na ramionach poprzednika. Tymczasem podszed do nas czowiek o dugich jasnych wosach splecionych z tyu w warkocz i z brod, trzymajc w rku rg jakiego zwierzcia okuty u wylotu srebrem, z ktrego popija z wyranym ukontentowaniem, przysiad na drewnianym zydlu i mia na nas oko, opierajc o ziemi drzewce wczni. Jego twarz przecina misternie kuty pas tatuau z pokrtnym wzorem, ktry zawija si na policzkach, a potem przebiega przez nos. Po jakim czasie ten z biczem powrci w towarzystwie kolejnego ma, ktry wskazywa mu co na skal nej cianie powyej, gryzc jaki okrgy owoc i chru pic przy tym jak kowca. Potwr schowa bicz pod pach, a potem chwyci si za gow, jakby chcia j urwa sobie z ramion, i zdj hem, po czym okazao si, e ma zwyk ludzk twarz, take przecit pasem tatuau, tylko biegncym przez powieki i policzki, oraz zarost pod nosem zwisajcy jak somiane wiechcie. Pniej rozpi pancerz i kolczug, a wreszcie zdj z siebie kosmate futro, ktre okazao si sprytnie uszytym kaftanem, tak e zdawao si jego wasn sierci. I ostatecznie przekonaem si, e Ludzie Niedwiedzie to jednak miano ludu takiego jak my, tyle e o innych rysach, obyczajach i troch rolejszych. Odstawi gow potwora na st obok ogniska, kaza nam wsta i poprowadzi po drabinach i skalnych p kach do pieczary wykutej nad dziedzicem. Niezbyt wysoko, moe na trzy koskie dugoci. Wepchn nas jednego za drugim do komory, zamkn za nami kut elazn krat. Nie byo tam drzwi, jedynie ta krata oraz rzd wskich otworw w cianie, jakby okna, ale wskie tak, e nikt by si przez nie nie przecisn. Bylimy wycieczeni i przemarznici, wic zwalilimy si po prostu na podog, owijajc jak si dao podartymi i pocitymi biczem

pustynnymi paszczami. Przez jaki czas leelimy w ciszy, drc tylko, zbyt wyczerpani, by rozmawia albo odezwa si choby sowem, i zbyt zzibnici, by spa. Leelimy, nasuchujc zgieku na dole, rozmw, okrzykw, ryku zwierzt. Teraz jedynie musielimy odzyska siy i nie zamarzn. Po jakim czasie krata otworzya si z okropnym zgrzytem i wszed czowiek z biczem w towarzystwie drugiego, barczystego mczyzny z rud brod i w czapeczce, ktra wygldaa jak miska z filcu. - Amistrand? - zapyta gardowo przybysz, wskazujc na nas. Nie odpowiedzielimy, nie majc pojcia, o co mu chodzi. Usiedlimy tylko pod cian. - Amitraj? - poprawi si, nadal wymawiajc sowo tak twardo, e z trudem je rozpoznalimy, ale teraz moglimy przytakn. - Znam Amitraj - powiedzia mczyzna. Poklepa si po piersi i rzek: - Njorvin. Njorvin mnstwo Amitraj. Dobre kobiety Amitraj. Fiki-fiki maa z duy eglarz. Njorvin mnstwo fiki-fiki Amitraj. Duo wojna Amitraj.Tu rozsznurowa koszul na piersi i cign j troch przez rami, ukazujc nam wgbienie pod obojczykiem i blizn w ksztacie gwiazdki. - Amitraj - wyjani, robic taki gest, jakby strzeli z niewidzialnego uku, i powiedzia: - Fsiuch! Potem zadar koszul na plecach i pokaza nam dwie dugie, poszarpane szramy. - Amitraj - powiedzia. Machn doni: - Siach. Ten drugi rzuci co lekko zniecierpliwiony, pod koniec poklepa si po kroczu, te machn doni, mwic siach!, a potem w zdaniu zabrzmiao rwnie twarde Ami-trai. Njorvin parskn i odszczeka mu co. - Nie Amitraj - rzekem. - Mwimy Amitraj. Ale tu... - poklepaem si po sercu - nie Amitraj. Tu Kirenen. Wskazaem siebie, Benkeja i Snopa, powtarzajc Kirenen, a

potem pokazaem NDele i powiedziaem Ke-bir. - Kebir... - powtrzy Njorvin z namysem, po czym odwrci si do towarzysza i powiedzia co znowu, w tykajc paluchem NDele, a w zdaniu przewijao si sowo Kabirstrand. Z repliki tego drugiego, lekcewacego tonu i gestu, z jakim wskaza na swoje oczy, zrozumiaem, e musiaby by lepy, by nie zauway, e NDele jest Kebiryjczykiem, i e dzikuje za takie tumaczenie. - Kircnen? - zapyta Njorvin, a potem machn rk i doda uparcie Amitraj. A potem kiwn na Snopa i NDele, kac im wsta, i wyszed z nimi. Kiedy wrcili, Snop taszczy dwa spore wiadra, a NDele narcze jakich szmat i te wiadro. Postawili to wszystko na ziemi. Njorvin zacz objania. - To jado - ogosi, wskazujc na jeden ze skopkw. - A tu kupa. Pokaza na drugi. - I psi-psi. A tam piwo. Trzeba piwo. Kupa podoga, duo biti... bitu... bici. Kupa wiadro, dobrze. - Tu poklepa si po piersi. eglarza Smarselstrand czysta ludzia. Nie wolno kupa podoga. Jado trzeba. Gorce. Tu zima, Amitraj. Amitraj-ludzia maa. Saba. Ciota. Amitraj chora, zy interes. Mao gylding. Nie trzeba chora. Chora Amitraj... - Tu znowu uczyni siach!, tym razem sunc doni po gardle, i wskaza na dziedziniec, gdzie w jaskini za krat siedziay potwory. Jado nyflinga. Rozumi? Teraz szata. - Machn doni w kierunku sterty derek. - Szata ciepo, koc. Szata trzeba. Szata Amitraj kupa. Niedobrze zima Amitraj, wszystkie Amitraj szata. Kabir bardzo dobrze. Kabir mocna ludzia. Ale te zima nie umi. Kabir te szata. Nie ma szata, duo bici. Teraz wszystka ludzia spa. Odpoczywa. Nie trzeba saby, chory. Saby, chory, mao gylding, jado nyflinga, siach! Jutro mao praca. Jutro mwi prawo: ile niewola i eglarze duo interes. Jutro sprzeda ludzia. Dobranoc, Amitraj. Dobranoc, Kabir-czowiek. Odwrci si do kraty, kiedy drugi znw co powiedzia. - Aha. Amitraj-ludzia i Kabir-czowiek teraz niewolni. Nie trzeba ucieka. Nie umi gry, zaraz zapali. Wzili psy, nyflinga, do niadania

zapali. Potem duo bici, mnstwo boli, nyflinga fiki-fiki Amitraj i Kabirczowiek, potem wszystka: jado nyflinga. Siach! Nie trzeba. Dobrze pracowaa i posuszna, to wszystko nie ma problem. Dali zawsze jado, dali szata i dobrze. Nie ma bici. Rozumi? Teraz dobranoc. Obaj mczyni wyszli, zamknli krat i odchodzc, zabrali drabin prowadzc na pk. - Niewiarygodne - powiedzia Snop. - Ale mwca. Benkej zajrza do skopka z jedzeniem i drugiego z piwem. - Jado, mnstwo kupa - owiadczy. - Piwo, psi-psi. Fiki-fiki, taka szata zawtrowa mu NDele, ogldajc przyniesione koce. Mimo to zaoylimy, co nam dali. Kapoty byy utkane z grubej, kosmatej weny. Po prostu prostoktny koc z otworem na gow i zszyty po bokach. Zaoyem go jednak, na wierzch zarzuciem mj podarty paszcz pustynny i stwierdziem, e robi mi si odrobin cieplej. W skopku z jedzeniem znalelimy jeszcze drewnian miseczk, ktrej uywalimy jak yki, podajc sobie jedno i drugie w krg, eby kady zaczerpn trzy razy, a potem odda nastpnemu. Wiadro byo niemal pene, wic obiego krg kilka razy, zanim zaczlimy wyskrobywa dno. Posiek skada si z jakiej zupy o osobliwym smaku, jakby skwaniaej, ale moe taka miaa by. Smakowaa tak dziwnie, e aden z nas nie umia nawet powiedzie, czy jest dobra, czy okropna. Nie przypominaa nic, co dotd jedlimy. Jednak pywao w niej te co gstszego, jakby kawaki jakich warzyw i lici, oraz do duo rozmikych od gotowania amanych ziaren, dao si rwnie czu ostry posmak dziwnego misa. Gorcy posiek sprawi, e poczulimy si lepiej i wypilimy te przyniesione piwo. Byo ciut mocniejsze od podpiwka, ktrym pojono nas w cigu dnia, ale nadal czuo si w nim wod i posmak starej drewnianej beczki. Dugo nie mogem zasn mimo wciekego zmczenia i blu

wszystkich czonkw. Skuliem si przy kracie okutany paszczem i wenian kapot, w miejscu, z kt rego widziaem dziedziniec i wielki, huczcy ogie, ktry tam rozpalono. Ludzie Niedwiedzie siedzieli za stoami, nad ogniem obraca si brzowy od pomieni i lnicy tuszczem tuw jakiego zwierzcia ze sterczcymi sztywno nogami, od ktrego odcinano paty rowego misa i ukadano na drewnianych pmiskach. Wok stay trjnogi, gdzie w misach take pon ogie. Wytoczono beczki, ktre postawiono na krzyakach, i napeniano dzbany. Patrzyem na rosych, brodatych ludzi, rwnie wysokie jak oni kobiety, jak siedz pospou, przekrzykuj si jeden przez drugiego i co chwil wznosz kubki i rogi z jakim dzikim wrzaskiem. W tamtej krainie, gdy ludzie maj co je, jedz duo i apczywie. Rzadko s to jakie wymylne potrawy. Najchtniej mocz miso w soli i zioach, od ktrych nabiera dziwnego rowego koloru, a potem gotuj je w caoci albo piek nad ogniem wielkie kaway misa natarte przyprawami. Do tego pij cae dzbany piwa. Wrzeszcz i suchaj muzyki. Tam, w grodzie, te mieli muzykantw grajcych na piszczakach, bbnach i harfach o dziwnym ksztacie, trzymanych w jednym rku. Przez jaki czas wydawao si jednak, e biesiadnicy nie zwracaj na grajkw wikszej uwagi i najbardziej zajmuje ich odgryzanie misa od koci i wlewanie w siebie piwa. Jeszcze w paacu nasuchaem si muzyki z caego wiata, lecz ta tutaj nie bya podobna do niczego. Dzika i prymitywna, ale zwykle albo wojownicza i buczuczna, albo tskna i rzewna. Wydawao si, e ci ludzie umiej tylko albo si mia, albo paka. Albo kocha, albo zabija. Siedziaem i patrzyem, jak si bawi. Na stoy w migoccym blasku ognia, na psy walczce o rzucane im ogryzione koci. Wszystko, co widziaem, wydawao si wielkie, toporne i ywotne. Noc bya chodna, a jednak wielu siedziao, wiecc nagim torsem

lub ramionami, jakby panowa upa. Widziaem, jak piewaj co chrem, przekrzykujc si nawzajem i walc w st piciami, kubkami i rogami. Widziaem, jak tacz w krgu, popychajc si i zderzajc ze sob. Kto opowiada jak histori, odgrywajc rne sceny caym ciaem. A to skrada si, a to walczy, ogryziona ko w jego rku stawaa si a to mieczem, a to wiosem, a to gow wroga. Kolejne beczki spaday z krzyakw, na ich miejsce wtaczano nowe i napeniano nastpne dzbany. Myl, e u nas po wypiciu takich iloci trunku wikszo biesiadnikw leaaby ju pod stoem, choby byli to marynarze pnocnej floty albo rbacze z Kamiennego tymenu. Ci ludzie jednak byli jak grskie bestie. Wlewali w siebie piwo, wrzeszczeli i kipieli dzikim yciem. Zachowaniem bardziej przypominali wilki ni ludzi. Wilki, ktre chodziy na dwch nogach, handloway, mwiy i gray na harfach, ale jednak wilki. Zapach pieczonego misa i piwa dobiega a do mojej kryjwki przy kracie. Tam bawiono si, taczono, piewano i pito, ja za byem niewolnikiem zamknitym w zagrodzie. Niewolnik to jest kto za krat. Oddzielony od ludzi wolnych jak zwierz, nawet gdy tej kraty nie wida. Nigdy nie moe uczyni nic, co postanowi, bo zawsze kto postanawia za niego. Wtedy nie zaznaem jeszcze w peni niewoli, ale siedzc za elaznymi prtami, przeczuwaem ju, czym jest taki los. I wiedziaem, e jeli si kiedy wyzwol, nikt nigdy wicej nie zdoa mnie ywego zatrzasn za krat. Trzymaem grube prty w doniach i patrzyem pomidzy nimi, jak bawi si ludzie wolni. Tak wolni, e a dzicy. Widziaem, jak dwch mw pokcio si przy stole, jak w pewnym momencie jeden z nich chwyci drugiego za kark i koszul, po czym przycign do siebie przez szeroki blat, na co tamten wskoczy na st i kopn trzymajcego go rozmwc tak, e zrzuci z awy. Przez jaki czas tarzali si po ziemi, okadajc piciami wrd sposzonych psw i ogryzionych koci, po czym porwali na nogi i dobyli mieczy.

Bysno elazo, ostrza zderzyy si ze sob, krzeszc iskry. To nie byy arty albo zwyka bjka. Kiedy okadali si piciami, odgos razw dobiega a do mojej skalnej wnki, widziaem, jak z ich twarzy tryska krew i e pluj zbami i krwaw pian, a kiedy chwycili za or, po paru chwilach jeden ci drugiego midzy barkiem a szyj tak potnie, e ostrze przerbao ciao a do poowy i ugrzzo w kociach. Mimo to ten city walczy jeszcze, oddajc wet za wet, a w kocu osab, zatoczy si i run na bruk, obryzgujc wszystko wok juch. Zwycizca uwolni swj miecz, przydeptujc tamtemu przerban pier, a potem jakby nigdy nic wrci za swoj aw, mimo e z barku zwisa mu czerwony pat odcitego misa, a z rany na gowie krew laa si strumieniem. miejc si, zgarn j z twarzy i strzepn na bruk, jakby bya pecyn bota, a potem przyj od kogo dzban i pi, pozwalajc si klepa po plecach wrd miechu i artw. Dopiero potem jakby od niechcenia owin rany przyniesionymi mu szarpiami. Martwego odcignito na jakiej szmacie i wydawao si, e caa ta rzenia nikomu nie zepsua wieczoru. Moda niewiasta taczya boso na stole, w jednym rku trzymajc rg z piwem, a w drugim rbek sukni, ktr uniosa tak wysoko, e dostrzegem jej koyszce si do rytmu poladki. Wpyw piwa byo na nich wida dopiero pno w noc, kiedy powinni by ju nieprzytomni, a ognisko zmienio si w stert rozarzonych gowni i tylko lampy na trjnogach pony. Wtedy jednak Ludzie Niedwiedzie zaczli rozchodzi si parami po zakamarkach, goni ze miechem w ciemnociach, a nawet w ucisku stacza pod st na oczach wszystkich. Na podecie pode mn jaki rosy m dogadza pannie z zapaem, a miaem wra-; eni, e rozszczepi j na p i e trzsie si skalna ciana, a ona odpowiadaa mu z takim entuzjazmem, jakby byli zupenie sami. Czekaem, bo zdawao mi si, e nocne pijastwo to najlepszy moment na ucieczk. W caym grodzie nie byo chyba nikogo trzewego,

kogo obchodzioby cokolwiek poza tym, co ma w dzbanie, albo tym, co ssiadka ma pod sukni. Obmacaem krat, ale niewiele z tego wyniko. Zawiasy wisiay na elaznych hakach gboko wbitych w ska, prty byy grubsze ni mj kciuk, a skobel znajdowa si daleko i zamykaa go elazna przetyczka, ktrej nikt z wewntrz nie zdoaby dosign. Skaa moe i bya mikka jak na ska i pewnie wybornie dawaa si rzebi elaznym dutem, oskardem albo pierzchni, ale nie miaem co marzy o tym, e skrusz j paznokciami bd ostrzem noa, ktry wci ukrywaem pod pach, w specjalnej kieszeni kurty. Uniesienie kraty i wywaenie z zawiasw byo niemoliwe, nawet gdybymy zdoali j dwign, bo wchodzia w wykut wnk i zaraz zaparaby si o kamienny strop. Mimo to czekaem w nadziei, e wydarzy si co, co pozwoli nam uciec. Po jakim czasie uczta zacza przycicha i zamiera, jeszcze z rnych zakamarkw dobiegay okrzyki, jki i chichoty, muzykanci przestali gra, zosta tylko jeden grajek brzdkajcy cicho na harfie i piewajcy co smutno oraz kilku ludzi, wci siedzcych przy stole i rozprawiajcych nad czym z zapaem i zafrasowaniem. Byo jeszcze dwch mw, ktrzy gawdzili pospnie, siedzc na uboczu, patrzc w ar dogasajcego ogniska i dzielc si piwem z jednego dzbana. Reszta rozesza si albo zasna w najdziwniejszych miejscach, czasem na stole, z gow wrd pmiskw, pokruszonych kawakw chleba i koci, albo, jak jeden m, pod stajni, na stercie somy zmieszanej z nawozem. Jeden z ostatnich biesiadnikw, zanim poszed spa, wypuci z zagrody kilka nyflingw, ktre zaczy azi po dziedzicu, obwchiwa lecych ludzi albo ogryza znalezione koci. Ich widok zupenie pogrzeba we mnie nadziej, cho doprawdy nie wiem dlaczego, skoro wci tkwiem zamknity za krat. Odsunem si od prtw i poszedem spa z kapturem pustynnego paszcza na gowie, obejmujc si ramionami. Zasnem,

mylc o Maranaharze mojego dziecistwa. Mylaem jednak o ulicach, paacach i bazarach, a nie o ludziach. Zwaszcza za nie o kobietach, ktrych brak stawa si dla mnie pomau nie do zniesienia. Mimo e zostaem niewolnikiem, wysmagano mnie pejczem, a nastpnego dnia miaem zosta sprzedany na targu, najbardziej doskwieraa mi nie niewola, poraniona skra i obolae minie, a moja msko, bolesna i wygodniaa. Taka jest bowiem sia modoci, o ktrej piewaj poeci i do ktrej kady wzdycha, mimo e wikszoci nie przynosi nic poza czczoci, tsknot i pragnieniem nie do nasycenia. Kiedy jednak zasnem, nie powrciem do mojego miasta ani w ramiona Wody, crki Tkaczki. Bkaem si po podziemiach Czerwonej Wiey, wrd dymu kadzide, zawodzenia i wijcych si na cianach reliefw zbatych bogi oraz mozaik z koci. Dlatego przebudzenie w zimny, mglisty ranek byo dla mnie ulg i przez chwil cieszyem si, e jestem tu, gdzie jestem. Obudzi mnie Snop, jeszcze zanim przyniesiono nam straw. Za krat zrobio si ju szaro, ale wikszo Ludzi Niedwiedzi, ktrzy nie poszli pod dach, wci spaa. - Musimy si naradzi - oznajmi. - Potem moe nie dadz nam ju okazji. - Dzi nas sprzedadz, tak powiedzia ten cudak - odparem. - Jaka jest nadzieja, e pozostaniemy razem? - Niewielka - rzek Snop. - Bardzo niewielka. Na to jednak, co dzieje si teraz, niewiele poradzimy. - Musimy wic uciec, zanim dojdzie do handlu - powiedzia Benkej. - Im prdzej, tym lepiej. Zanim staniemy si wygodniali i wyndzniali, zanim bicz poprzestawia nam koci. I zanim nas rozdziel. - Std nie uciekniemy - rzuci Snop ponuro. - Tutaj zbyt wielu poszoby nas szuka, bo jeszcze na nas nie zarobili i dlatego, e si tego spodziewaj. Kady niewolny prbuje ucieczki na pocztku, pki ma nadziej. Ten cay Mordwi, czy jak si tam zwie, mia racj. Zapi nas

szybko, potem nyflinga fiki-fiki Amitraj i siach. - Co zatem robi? - spytaem. - Sprzedadz nas rnym ludziom w rne miejsca i jak potem odnajdziemy si w tych dzikich grach? Nawet jeli uciekniemy? - Ten, kto ucieknie pierwszy, niech odnajdzie i uwolni pozostaych zaproponowa NDele. - A jak ma ich odnale, sam bdc cigany? - Jestemy tropicielami. Cae ycie cigaj. Taki fach. - Mam i na pnoc - oznajmiem. - Tak mwi ten cay mj los. Na pnoc, w stron morza. Kiedy si uwolni, tam bd zmierza. Spotkajmy si na pnoc std, na brzegu morza, jeeli nie zdoamy si odnale inaczej. - Nie na caym brzegu - przerwa Snop. - Bo bdziemy czeka na siebie jeden o staj od drugiego, a si zestarzej nasze wnuki. Z gr zwykle spywaj rzeki. Spotkajmy si u ujcia tej, ktra pynie najbliej tej osady, a wpada do morza na pnocy. - Nawet nie wiemy, czy tu jest taka rzeka. Niech bdzie pierwsze ujcie od zachodniej granicy w tej krainie.; Zatem dajemy si sprzeda? - Nikt nas nie bdzie pyta o zdanie. A std, powiadam, nie damy rady uciec. Ale potem trafimy gdzie, do jakiego waciciela. Moe bdzie to zwyka wioska, nie twierdza. - Najpierw wam powiem, jak to jest z niewolnikiem - I niespodziewanie odezwa si Aligende. - U nas w Kebirze kiedy byo tak, e ludzie z rnych klanw i rodw apali si nawzajem na potg. Wojna, ktnia, wrda, cokolwiek. Kady Kebiryjczyk mg pj w pta z lada powodu. Niektrych sprzedawano za morza, a niektrych jedynie innym Kebiryjczykom. Do tego doszo, e kiedy jaki nkhozi, krl po waszemu, nie mia pienidzy, to sprzedawa poddanych. Biedacy sprzedawali wasne dzieci. Czowiek sam mg si sprzeda, jeli by biedny. Teciowa moga sprzeda synow. Brat brata. To byo jakie szalestwo. Mielimy niewolnikw, ktrzy mieli niewolnikw majcych

niewolnikw. Kady do kogo nalea i kogo posiada. Nikt ju nie umia powiedzie, o co I chodzi. Tak byo za czasw mojego ojca i sam to jeszcze pamitam, dlatego wiem o tym wiele. Powiem wam, jak I jest z niewolnikami. Na pocztku kady chce uciec i nie myli o niczym innym. Dlatego odbieraj mu nadziej. Rnie. Batem, godem albo strachem. Udaj, e nie pilnuj dokadnie, a kiedy uciekniesz, api i choszcz. Karz tak, eby nie chcie ucieka. Czasem jednego zabijaj eby pozostali pamitali. Czasem jednak uywaj do tego imion bogw: Sudu Kadomle albo Ifa Hanteria. I tego trzeba si strzec najbardziej, bo jeli odbior dusz i schowaj sobie, ju nie bdziesz czowiekiem wolnym. Nigdy. Usyszysz sowo albo dwik i padniesz na twarz, posuszny. Dlatego mwi: musimy ich przechytrzy. Przeczeka. Pracowa cierpliwie i nie ucieka, kiedy zdarzy si okazja, bo te pierwsze okazje sami uczyni. Nie wolno ucieka pierwsze dwa, trzy miesice. Niech si uspokoj. Niech im si znudzi pilnowa. Uczy si ich mowy. Pracowa. Oszczdza siy i zdrowie. Przygotowa sposb i wiedzie dokadnie, gdzie si jest. Pozna kraj i ludzi. A potem dopiero uciec. Ja mwi: uciekamy za trzy miesice, chyba e tu przyjdzie taka pogoda, e bdzie niemoliwie. Wtedy uciekamy na pierwsz ciep por. I idziemy na pnoc. - Co z noami? - zapyta Benkej. - Znajd, to nyflinga fiki-fiki i sami wiecie. - N jest w kurcie dobrze schowany, bo im do gowy nie przyszo, e zwizany niewolnik wystawiony na handel moe mie co takiego. Trzeba je przemyci, ale duo ryzykujemy. Wedug mnie, zostawiamy kurty tutaj razem z noami, bo w trakcie handlu nas rozbior, a na pewno bd maca. - Kupiec moe nie pozwoli wrci do tej wietnej komnaty po rzeczy. Kupi i zabierze. Wemy kurty, ale rozbierzmy si sami. Jeli ka si ubra, nie zakadamy kurty, niech ley obok. Potem za trzeba je schowa inaczej. Kiedy przeszukuj czowieka, zwykle oklepujnogi, rce

i boki. S dwa dobre miejsca: w bucie albo na rzemieniu, ktry jest przy pochwie, na plecach. Tylko rzemienia nie wkada si na szyj, ale wie do ptli pod konierzem. Mona go te spuci nisko, eby n schowa si midzy poladkami. Mao jest chtnych do macania cudzych zadkw i obymy ich nie spotkali. To zreszt mwi dla uszu tohimona, ktry nie jest tropicielem, bo reszta to wszystko wietnie wie. Teraz poegnajmy si i powimy dusze Idcemu Pod Gr, bowiem potem moe nie by okazji - zakoczy Snop. Usiedlimy w krgu, dotykajc si kolanami, a potem wycignem przed siebie pi, ktr Snop nakry doni, a po nim pozostali. Opucilimy gowy i przemwilimy do Idcego Pod Gr, by odwrci si i owietli nam drog. Kiedy wstalimy, kady z nich skoni si przede mn, unoszc pi otulon drug doni, i powiedzia: mosu kando. - Jestemy askari armii Kirenenu, tohimonie. Twoimi ludmi powiedzia Snop. - Nigdy nie bdziemy niczym innym, a nasza misja zostanie zakoczona. Nie zniewol nas te dzikusy. Odnajdziemy ci. Odnajdziemy wszystkich. Nikt nie utrzyma w ptach tropiciela, ktry umie zabi nawet ig. A potem usyszelimy kroki na drabinie i odwiedzio nas tych samych dwch ludzi - Njorvin i ten drugi, co przebiera si za potwora. Dzi jednak by wyndzniay i blady, co chwil krzywi si i potrzsa gow. Njorvin za trzyma w doni spore przedziurawione jajko, z ktrego wypija zawarto. Nie weszli, tylko zawoali Benkeja, ktry wrci po chwili z wiadrem zawierajcym polewk, kwan i rzadk, oraz z wielkim, grubym plackiem, ktry taszczy pod pach. Gdy go poamalimy, okaza si chlebem o dziwnym zapachu w ciemnym, brzowym kolorze. Ciasto byo gliniaste i zgrzytao w zbach, jakby do mki dodano piasku. A potem posano nas do pracy. Niezbyt cikiej. Sprztalimy obor, nosilimy gorc wod w wiadrach. Ja i Benkej mielimy zebra

stert somy z nawozem spod stajni i zaadowa na dwukoowy wz, mniejszy od tego, jakim poprzedniego dnia wozilimy towary. Na kupie nawozu lea jeszcze m, ktry zwali si na ni w nocy i spa, mimo e aziy po nim uki i obsiaday muchy. Benkej wymierzy mu kopniaka, po czym skoni si z szacunkiem i pozostajc w ukonie, oznajmi bardzo pokornym i ulegym tonem: - Wsta, zarzygana winio, bowiem mam wywie ten gnj i nie umiem go odrni od twego cielska. Wsta wic, zanim nadziej ci na widy wraz z reszt nawozu i wywioz do gnojwki, gdzie twoje miejsce. M ockn si i unis twarz z obornika, wypluwajc som, a potem dwign si chwiejnie i krytycznie obejrza przd swojej skrzanej koszuli. Potem dostrzeg nas z wozem i widami, stan wic na nogi, znalaz jeszcze utytan okropnie czapeczk, ktr nasadzi na gow, i odpowiedzia nagle czystym amitrajskim: - Dziwne, nio mi si, e trafiem znw do kraju poudnia. Po czym odszed, zataczajc si. Kiedy wywozilimy gnj za mury, towarzyszy nam czowiek z ukiem i wielkim jak ciel czarnym psem, moglimy jednak spojrze na chwil na niebo, po ktrym suny cikie chmury, oraz na las i otaczajce nas grskie grzbiety. Nie moglimy tylko odetchn powietrzem wolnoci, bowiem cakiem przesiklimy nawozem. Byy to zwyke prace gospodarskie, nic specjalnie trudnego ani te cikiego. Nosilimy kosze jakich bulw poronitych uskami, zamiatalimy dziedziniec. Kiedy si z tym uporalimy, Njorvin w towarzystwie naszego waciciela zaprowadzili nas do wykutej w skale komory, gdzie znajdowao si wyrzebione w kamieniu palenisko i arzyy si wgle. - Amitraj przyniesie duo drzewo. Tam sterta, gdzie przyniesie. Zapali mnstwo poar. Potem woda do garnek. - Tu wskaza olbrzymi czarny kocio z acuchami i hak nad paleniskiem. - Gorce i zimne woda potem do ceber. Wszystkie Amitraj i Kabir-czowiek do ceber i chlap-

chlap. Wszystka wymyci do byszczy. Nie trzeba mierdzi kupa. Czowiek nie lubi, jak kupuje, co mierdzi kupa. Duo kupa, mao gylding. Niedobrze. Potem Anutraj i Kabir-czowiek caa brudna woda do dziury i umyli ceber. Tam ug w miska. Mao brali, bo parzy. Jak umyli, zaoyli szata i na dziedziniec przyszli do zacny Walhardi. On Walhardi waciciel. Szybko, szybko, myci. Moglimy si wic wykpa i umy i sprawio nam to ogromn przyjemno. A woda, ktr potem wylewalimy do wykutej w skale okrgej dziury, bya jak rzeka po powodzi, mtna i mulista, i wcale nie przypominaa wody. Na dziedzicu trwaa gorczkowa krztanina. Wzdu muru rzdem ustawiano stoy na kozach z bali i wszdzie byo peno ludzi spieszcych z toboami w rku. Gwnie za noszono pyty soli, ktre przywielimy z Amitraju, i inne towary naszej karawany Walhardi natychmiast zagoni nas do roboty, wskazujc rne rzeczy zwinitym biczem. Przynielimy drewniany st, a potem zbudowalimy nad nim naprdce daszek z erdzi i okrylimy zwinitymi matami plecionymi z jakiego sitowia. Potem za kaza nam nosi sl, dzbany pachnide i zwoje skr, ktre ukadalimy pod stoem i na blacie, podczas gdy NDele pod jego kierunkiem rozwiesza skadan elazn wag. Na koniec poleci nam przynie dug aw i usi obok siebie. A co jeszcze dziwniejsze, obok nas postawi nasze kosze podrne, maj tam bowiem taki obyczaj, e niewolnika sprzedaje si wraz z tym, co mia przy sobie, i z reguy moe on to zatrzyma. Bro, ktr odnalaz w jukach, uzna chyba za cz towaru zostawionego mu przez karawan, bez zwizku z nami, wic nie nabra adnych podejrze, tylko rozwiesi j pod daszkiem swojego straganu. Potem zza chmur wyszo blade, niedajce zbyt wiele ciepa soce i zrozumielimy, e przeszo poudnie. Od rana do twierdzy wchodzili i wjedali obcy, krcili si pomidzy straganami i patrzyli na wykadane towary, lecz nikt nic nie kupowa.

W kocu zjawi si te Njorvin i rozmwi z naszym panem, ktry da mu kilka monet. - Wszystkie Amitraj i Kabir-czowiek poszli z ja. Do Starca MwiPrawem. Njorvin usyszy starzec i powie Amitraj, co bdzie. Poszlimy wic na sd, czyli przed oblicze maego, chudego starca o dugich siwych wosach i brodzie, siedzcego na beczce z rogiem w doni i zakutanego paszczem. Najpierw kazano nam poda imiona, ktre siedzcy u stp starca modzieniec o starannie uczesanych jasnych wosach zapisa maczan w tuszu trzcink na duym kawaku biaej kory, stawiajc kanciaste znaki. - Dlaczego kupcy sprzedali Amitraj i Kabir-czowiek? - spyta nastpnie Njorvin. - Jestemy najemnikami - odparem. - Ochranialimy karawan, a potem uznali, e lepiej nas sprzeda, ni paci. Nie bali si bowiem dalszej drogi bez ochrony, bo id daleko od uczszczanych szlakw. Otruli nas drtw wod i zwizali. Njorvin nachyli si nade mn ze zmarszczonymi brwiami, kiedy mwiem, i zdawao si, e ze wszystkich si usiuje poj, co mu powiedziaem. Powtrzy bezradnie najmikami, ale podpowiedzia mu stojcy opodal m. Starzec te co rzek i chyba pospou doszli do porozumienia. - Amitraj i Kabir-czowiek kiedy niewolni? - zapyta znw Njorvin, krzyujc rce w nadgarstku i zaciskajc pici, jakby podawa donie pod pta. - Wszyscy jestemy wolnymi ludmi - odparem na to dumnie. - Mczyzna-dziecko mwi za wszystkie Amitraj i Kabir-czowiek? spyta, wskazujc na mnie. Przytaknlimy. - Teraz nie kamie, bo duo bici. Kto bi eglarz Smarselstrand ludzia? Zaprzeczyem, jakobymy kiedykolwiek walczyli z Ludmi Niedwiedziami, a Njorvin pokrci gow.

Starzec drapa si w gow, a potem zamkn oczy i pocz si koysa na beczce, i wygldao na to, e z& sn. Stalimy bezradnie, a w kocu Njorvin wycign do, by potrzsn go za rami, gdy dziadyga otworzy oczy i wyrecytowa co skrzypicym, dobitnym gosem. - Prawo mwi: wy nie wzici do niewoli w wojna. Was sprzeda inne ludzie. Prawo mwi wic: dla Amitraj niewola pi zim kady, a Kabirczowiek trzy. Kabir-ludzie dobrzy, wszystka Amitraj niedobrzy. Teraz rok jesion. Dadz pitno li jesion i litera pi. Teraz boli. Nie wyrywa i nie walczy, bo te dadz pitno i trzyma dugo, a niewolny zanie od boli. Przyniesiono wic kosz wgli, z ktrego sterczay elaza zakoczone znakami, takie jak do cechowania byda, tylko mniejsze, i nacechowali nas. Nie wyrywalimy si, wiedzc, e nic to nie da, ale i tak dwch wielkich Ludzi Niedwiedzi trzymao nas za ramiona podczas przypalania. Przyoyli nam na ramieniu dwa znaki, jeden o ksztacie licia, a drugi wygldajcy jak gazka z odrostami. Trzymali elaza krtko, zaledwie ma chwil. Udao mi si nie krzykn, ale przy drugim pitnie zy pocieky z oczu, mimo e nie miaem zamiaru paka. NDele sprawia wraenie, e wcale tego nie zauway, Snop sykn tylko przez zby, za Benkej dugo nazywa wszystkich obapiaczami olic, synami gamratek i jeszcze wieloma sowami, z ktrych sporo nie znaem. Bl by okropny i miaem wraenie, e rana przepala moje rami na wylot i wkrtce pojawi si na drugim barku. Njorvin da mi kubek zimnej wody i poradzi, bym wyla na oparzenie, ale pomogo tylko na moment, a zaoona z powrotem koszula zadawaa mi jeszcze wicej blu.A potem wrcilimy do straganu, gdzie Walhardi odwaa komu odamany od pyty kawa soli. Tamten za zapaci dwiema srebrnymi monetami i zrozumiaem, e NGoma Mpenenzi mia racj, inwestujc akurat w t przypraw, w kraju Ludzi Niedwiedzi bya bowiem drosza ni nassimskie pachnida. Nie spodobao mu si to, co usysza, i przez chwil kci si z

Njorvinem, jednak potem przeprosi go, nM kaza, by popilnowa mu straganu, i poszed kci si ze starcem, gdzie chyba nic nie wskra. Siedzielimy zatem przy straganie, a Walhardi zaoy nam na szyje elazne obrcze z acuchem, raczej po to, by byo wida, e jestemy niewolnikami, ni w innym celu, bo zamkn je tylko przetyczk. Kupujcych nie byo wielu, wydawao si, e dopiero przybywaj do grodu i interesowaa ich gwnie sl. Kilka razy kto kaza nam podnosi si z awy i zdejmowa odzienie, wic w kocu siedzielimy nadzy, okryci jedynie narzuconymi na ramiona kapotami. Mczyni szturchali nas szorstko i macali minie albo zagldali w zby, niewiasty za zupenie bezwstydnie szczypay w poladki i oglday przyrodzenie, bowiem ludzie ci yj cakiem jak wilki i nie znaj niczego w rodzaju jakiejkolwiek skromnoci. Do wieczora jednak nie sprzedano adnego z nas i zaczlimy si obawia, e teraz zginiemy. Jednak przyszed wwczas Njorvin i usiad obok na zydlu. - Nie trzeba jeszcze przestraszony - oznajmi. - Pierwsza dzie jarmark zawsze mao ludzia, wszystka tylko sl i sl. Jutro lepsza dzie, lepsza kupca, duo gylding, duo mnstwo ludzia. Kupi bro i materia, i pachnida. Teraz: co umi dobre? Nie wiedzielimy jednak, jak na to odpowiedzie, a Njorvin odstawi swj dzban i zacz udawa, e robi rne rzeczy. - Co umi? Kopa? Gra muzyka? Leczy chory, saby? Zapiewali? Strzela? Tnie mieczem? Robi jado? Buty? Co umi dobre? Co umi mczyzna-dziecko? Jak nazywa? - Jestem Terkej - oznajmiem, postanawiajc nie podawa mojego kireneskiego imienia. - I jestem snycerzem. Umiem te gra na cintarze i flecie, umiem pisa i czyta - mwic to, pokazywaem rkami rne czynnoci, a Njorvin spoglda na mnie znad kubka. - Gra muzyka, bardzo dobrze. A co to snitser? Wskazaem na jeden z naszych mieczy tropiciela -

krtki, lekko zakrzywiony jasargan, ktrym bawi si Walhardi i ktry chcia chyba zatrzyma dla siebie. Jasargan nalea do Snopa i mia napuszczony miedzi niewielki znak Piorunowego tymenu piechoty. - Kowal? Robi noa? - Umi - przytaknem. - Ale snycerz robi ozdoba na elazo. Umi hem, umi pancerz. Njorvin powiedzia co do Walhardiego i obaj pokrcili gowami z niedowierzaniem, a potem zwrci si do pozostaych. Snop, jak kady Kirenen, mia wicenia rzemielnika, ale by szkutnikiem, co trudno pokaza rkami. - Robi okrt? Knar? - Okrt jest duy - tumaczy Snop. - Duo ludzia. Umi, ale dobrze robi dka. dka maa, okrt duy. Rozumi? - Wudka... - powtrzy niepewnie Njorvin. - Maa wdka?Snop uda, e wiosuje, i zakreli wok siebie domi: - dka. Njorvin rozpromieni si i wykrzykn jakby snekja-maktar, wskazujc na Snopa, a potem wyoy Walhardiemu. NDele i Benkej nie byli rzemielnikami, lecz zanim wstpili do wojska, NDele handlowa jak kady Kebiryjczyk, take uprawia ziemi i polowa, ale nie by pewien, czy w tym kraju jego umiejtnoci na co si zdadz, za Benkej owiadczy ponuro, e robi mnstwo rzeczy, jednak wiele z nich wolaby zachowa dla siebie. W kocu ustalono, e obaj poluj, NDele umie owi ryby, a Benkej naprawia buty i ubranie, a take strzela z uku, co w kocu potrafi kady onierz. Njorvin za koniecznie chcia wiedzie, czy NDele umie si bi. Wypytywa o to na rne sposoby, ale Aligende wykrca si, gdy umwilimy si, by ukrywa nasze bojowe umiejtnoci. W kocu okazao si, e Njorvinowi chodzi o jakie zapasy i walk bez broni, wic Aligende przyzna, e bije si jako tako, poniewa w jego plemieniu uczy si tego kady, take niewiasty. Przed wieczorem nakrylimy stragan gst sieci z naszytymi

dzwoneczkami, na dole zapilimy na acuch, bo Walhardi obawia si o swj cenny towar, a potem odprowadzono nas do komory za krat i dano cebrzyk peen gotowanych ziaren, a take troch piwa. Walhardi przynis nam te jak ostro pachnc ma w maym glinianym garnuszku, ktra przyniosa ulg na rany pozostawione przez pitna. Pno w noc sycha byo piewy i wrzaski zza bramy, gdzie na ce rozoyli si ze swoimi wozami ci, ktrzy przybyli po sl, i wielu chodzio jeszcze po dziedzicu, gdzie przy stoach biesiadowali mieszkacy twierdzy i kupowali od nich piwo na dzbany, sono pacc za to miedzi. Widziaem te, e niektre niewiasty od przybyych szy z kupcami, jeli ci pacili im sol, mimo e wyglday na mone gospodynie, i nikt si temu nie dziwi, a obie strony byy zdania, e zrobiy dobry interes. Drugiego dnia wyszo soce i zrobio si troch cieplej, cho co chwil wia zimny wiatr. My za nie musielimy pracowa, tylko siedzielimy na awie w acuchach. Tego dnia przybyo duo wicej kupujcych i wszystkie stragany oblega tum. Cay czas najchtniej sprzedawano sl i zauwayem, e jej cena jeszcze ronie. Kupujcy take to widzieli i zaczo dochodzi do awantur, szczekano wwczas do siebie twardymi sowami, ktre brzmiay, jakby kto ciska o ska zwj acucha, kupujcy za gryli wsy przy paceniu i czsto chwytali za rkoje miecza. Sigano te po inne towary, przy czym przyprawy kupowano najczciej, ale inne rzeczy take budziy zainteresowanie. Pachnida i wonne olejki kupoway najchtniej niewiasty, ale brali te mowie, ostronie odlewajc je do malekich metalowych buteleczek, i kadli na szalach wagi, odmierzajc zapat w czystym srebrze. Jaki starzec kupi tanio mj kij szpiega. Wiedziaem, e to mj, bo lekko klekotao w nim ukryte ostrze wczni, starzec stwierdzi chyba, e laska jest pknita, i wytargowa j za bezcen. Kiedy to zobaczyem, zrobio mi si niewymownie przykro. Nie zlicz, ile razy bro ukryta w kiju uratowaa mi ycie, i bardzo go polubiem. Wdrowiec z

kijem mg porusza si po kraju Pramatki, gdzie wszystkiego zakazano, i nikt nawet nie wiedzia, e jest zbrojny.Znacznie te czciej kazano nam stawa nagim i szturchano z namysem, ale wydawao si, e Walhardi chcia za nas zbyt drogo. On i Njorvin zachwalali nasze zdrowie, si i nadzwyczajne umiejtnoci. Ja, ich zdaniem, umiaem chyba ku magiczny or jak w bajkach, a do tego piewa najcudowniej w wiecie, Snop by nieomal krlewskim budowniczym okrtw, NDele w ogle baniowym magiem z Kebiru i mistrzem pici, za Benkej pozostawa wybornym myliwym i ucznikiem, jakiego wiat dotd nie oglda, trafiajcym jaskk w locie. Dziki tym zachwalaniom obmacywano nas znacznie czciej i po jakim czasie wszyscy czulimy si jak obici kijami. Wci musielimy wstawa i siada, ale poza tym niewiele si wydarzyo. Kiedy zblia si zachd soca, nie odesano jednak naszej czwrki do klatki. Poczuem gwatowny strach, aczkolwiek to, e po dwch dniach nas zabij, mimo wszystko wydao mi si nieprawdopodobne. Wci na dziedzicu krcio si mnstwo ludzi, graa muzyka i handel wci szed, a na straganach znajdowao si coraz mniej pyt z sol mimo przeraliwie wysokich cen. Do Walhardiego przyszo dwch mw. Jeden z nich by miejscowy, krpy i brodaty, mia te pocige rysy eglarza, by jednak cakiem ysy i bardzo niski. Duo mniejszy nawet ode mnie i Benkeja i jeszcze tu nie widziaem ma tak maego wzrostu. Drugi natomiast wielki, z wypukym brzuchem i z kolei znacznie wyszy ni inni eglarze. Chodzi na wp nago, nosi jedynie przepask ze skry oraz obuwie i wyglda na Nassimczyka. Wosy na gowie mia wygolone, tylko na czubku zosta mu kosmyk, a wok ust nosi krg zarostu. Nadgarstki przyozdobi skrzanymi bransoletami nabijanymi elazem, a w uszy wpi due kolczyki. Przez jaki czas targowali si z Walhardim i pokazywali to pienidze, to nas siedzcych na awie, ale rycho okazao si, e nie zamierzaj kupi niewolnikw. Niezawodny Njorvin zaraz wyoy nam, o co chodzi.

- Oni dwa chcieli Czarny Urfa bi Kabir-czowiek. Dawa duo gylding. Walhardi si zgodzi. Te da gylding. Teraz bardzo trzeba Kabir-czowiek mnstwo bici tego Czarny Urfa. Zbi, a ley, to Walhardi ucieszy. Dawa Kabir-czowiek miso i piwo, i p dziesitej caa gylding. Jeli Kabir-czowiek ley, Walhardi bardzo smutny. le dla wszystka Amitraj i Kabir-czowiek. Sprzeda tanio. Jak kto kupi tanio, to nie dba. Wszystka cika praca i duo bici, tuc kamie i ci drzewo. Mao jado u kto gupi. A wszystka szybko umrze i nie zobaczy wolno, tylko lee gdzie w boto, martwy i smutny. I tak stao si, e NDele musia wyj na rodek i stan naprzeciw wielkiemu Nassimczykowi, ktry rycza jak byk, toczy pian z ust, tupa i przewraca oczami. A wok ustawi si krg gapiw, wszyscy krzyczeli i na zmian a to pokazywali sobie sakiewki, a to ciskali nawzajem bicepsy. Ludzie ci kochaj walk, ale jeszcze bardziej kochaj si zakada. Bardzo szybko stalimy si atrakcj dla wszystkich. Wyznaczono teren, na ktrym miaa si toczy walka, w rogach ustawiono lampy na trjnogach, wyznaczono krg i posypano go trocinami z worka. - Nie wiem, co ci radzi - oznajmi Snop. - Ale lepiej, eby wygra. Sprbuj go zmczy, jest tusty jak wieprz i zarozumiay jak wszyscy Nassimczycy uwaajcy si za potomkw swoich nadaku. - Mosu kando, okunin - powiedzia NDele i umiechn si. Zrobi, co si da, tylko przy takiej walce nic nie i wiadomo. - Nie trzeba adne narzdzie - wyjani Njorvin. - Tak mwi prawo. Ani elazo, ani stoek, ani kamie, ani nic. Jak ktry ley i prosi przesta, to koniec bici. Jeli upadnie i ju niczym nie rucha, te trzeba przesta. Bici koczy, jak jeden ley albo zagraj trba. Zakoczono zakady i NDele wyszed w krg wysypany trocinami. Wydawao si, e z jego przeciwnika mona by zrobi dwch Kebiryjczykw tej wielkoci, a reszt nakarmi jeszcze psy. Nassimczyk nazwany Czarnym Urf wyglda, jakby dosta ataku furii, i ciska si

niczym ogar na acuchu. NDele stan na rodku, skoni gow, dotykajc doni ust i serca. A potem j nuci co po kebiryjsku. Monotonnie, powtarzajc te same wyrazy i coraz goniej. Unis dugie ramiona i zacz klaska, pniej przytupywa w miejscu, coraz gwatowniej, a spod podeszew jego butw unis si py. Czarny Urfa zarycza po raz kolejny, pochyli gow jak byk i rzuci si w jego stron. NDele Aligende jednak taczy i ju go w tamtym miejscu nie byo, a Nassimczyk chwyci tylko powietrze. Potem jednak skrci byskawicznie i unis owinite rzemieniami i wielkie pici. Trzyma je po bokach, stojc na ugitych i nogach, i przez chwil kryli wok siebie, a NDele nadal piewa, klaska i taczy. Tum zaszemra. - On rozumi, e trzeba bici? - zaniepokoi si Njorvin. - Ja mu co le przetumaczy? Pi Nassimczyka wystrzelia do przodu jak pocisk z katapulty, a NDele zgi si niczym trzcina w bok do rytmu swojej piosenki i cios mign mu koo ucha. Urfa zamachn si natychmiast drug rk, Kebiryjczyk wychyli si do tyu. Nadal taczy, klapic plecionymi rzemiennym podeszwami w dziedziniec i klaszczc, i nie przypominao to walki. Urfa zarycza ponownie i uderzy czterokrotnie, bardzo szybko. Za kadym razem syszaem wist, kiedy pici przecinay powietrze, klaskanie doni NDele i jego piew. Kebiryjczyk taczy i Urfa nie trafi go ani razu. NDele obraca si, odchyla w rne strony i wywija, cay czas klaszczc do rytmu. Nassimczyk ruszy do przodu, by by jak najbliej, a potem znowu uderzy. Szybko i bardzo mocno, i teraz ju zacz trafia. Pierwsze uderzenie zelizgno si po ramieniu Aligende, ale zaraz druga pi trafia go w bok, a potem znowu w bok gowy. Myl, e gdybym to ja tak dosta, ju bym umar, i to jeszcze zanim dotknbym ziemi. NDele polecia na bok, przekoziokowa, a potem gruchn plecami w st, na ktrym stao wielu ludzi, i przewrci go. Tum wybuchn miechem. Ludzie Niedwiedzie klepali si nawzajem

po plecach i ryczeli, patrzc na wstajcych niemrawo gapiw, ktry mia wyranie zaman rk, co wzbudzao jeszcze wiksz rado. Urfa odwrci si do ciby i unis pici, a potem zarycza zwycisko. Wrd tych, ktrzy zawierzyli w zdolnoci Kebiryjczyka, rozleg si jk zawodu i zorzeczenia, signito po sakiewki. Walhardi sta blady z wciekoci, z zacinitymi szczkami. NDele drgn, po czym nagle podnis si jak przygite do ziemi drzewko. Potrzsn gow, po twarzy pyny mu strugi jasnoczerwonej krwi, jak wiey sok likworoli. Splun na dziedziniec krwaw lin, unis donie i ponownie zacz klaska i przytupywa. - Czy czowiek moe zwariowa bez powodu w jednej chwili? zapyta Benkej. NDele podj swoj piosenk, Czarny Urfa odwrci si ze zdziwieniem, Kebiryjczyka. Aligende klaska i piewa. - Kabir-czowiek bardzo mao mdry - oznajmi Njorvin. - Ju przecie widzi, e Urfa nie zasypia od koysanka. Nassimczyk splun z pogard i rozemia si, po czym pochyli gow, ugi nogi i jego pi strzelia do przodu jak taran, prosto w pokrwawion twarz NDele i klaszczce donie. Kebiryjczyk odgi si do tyu, a podpar doni za plecami i przekoziokowa, ale zaraz znw zacz podskakiwa i klaska. Kabir-czowiek zawsze tak robi, kiedy kto go bici? zainteresowa si Njorvin. Urfa doskoczy, uderzy NDele w bok, przyginajc go wp, pniej od dou w twarz. Kebiryjczyk wylecia w powietrze, a potem run na plecy, wzbijajc obok pyu i trocin. Urfa znw unis pici w gecie tryumfu, ale NDele przycign kolana do twarzy i wyrzuci nogi, wstajc gwatownie. I znw zacz klaska i przytupywa. I znowu piewa. By a potem opuci pici i ruszy znowu w stron

pokrwawiony, ale nie bardziej ni przed chwil. Tymczasem zdawao si, e jego twarz powinna przypomina rozdeptany owoc. Tym razem Urfa chwyci go za rami i udo, a potem zarzuci sobie na plecy jak worek. Odwrci si, ryczc niczym baw, unis NDele nad gow i cisn nim o bruk. Porwalimy si z miejsc, ale Kebiryjczyk obrci si w powietrzu jak leopard, odbi nagle domi od kamieni i wierzgn w powietrzu obiema nogami. Jego pita trafia Urf pod kolano, a stopa drugiej nogi w szczk i ogromny Nassimczyk run ciko na ziemi. Zacz gramoli si troch niemrawo, ale NDele ju taczy i klaska. Urfa wsta, potrzsn gow i ruszy do przodu, a wwczas Aligende rzuci si nagle do tyu, podpar na moment jedn doni i uderzy go nogami w pier, zwalajc znowu na ziemi. - Ayeete ngurul Ayeete umbayee! - zapiewa znowu NDele. Urfa uderzy, biorc potny zamach z jednej strony, i chybi, ale natychmiast grzmotn z drugiej. NDele jednak pochwyci jego rami, przekrci, a potem rzuci si na ziemi, wbijajc Nassimczykowi stop pod pach i rzucajc przez siebie. Czarny Urfa wywin w powietrzu koza i run na plecy. Zbiera si ciko, krew kapaa mu z jednego ucha, a kiedy powsta, przez chwil krci jednym ramieniem, jakby wyskoczyo mu z barku. Wyszczerzy zby i ruszy do przodu. Aligende klaska i piewa. Tym razem Nassimczyk nie zamierza okada NDele piciami, tylko chwyci go wp, przyciskajc mu ramiona do tuowia, i cisn, chcc wydusi powietrze z puc. Unis jak dziecko, po czym odchyli gow do tyu i grzmotn Kebiryjczyka wypukym, byczym czoem w twarz. I znw nie trafi. Aligende odchyli cinity tuw niemoliwie do tyu i gowa Urfy uderzya go jedynie w pier, a potem wyprostowa donie uwizionych od okci w gr ramion i uderzy Nassimczyka w oba boki tuowia

rwnoczenie. Urfa stkn i puci przeciwnika, NDele opad lekko na ziemi, chwyci Urf za kark, odwrci si i rzuci przez swj bok. I ponownie ogromny Nassimczyk ciko gramoli si z dziedzica, a NDele taczy, klaszczc i skandujc swoje: Ayeete himba! Ayeete umbayee! Urfa doskoczy i postanowi uderzy obiema piciami naraz od dou, a kiedy chybi, z obu bokw. NDele wpad na niego, uderzajc piersi o jego pier, a potem podskoczy i w powietrzu kopn Nassimczyka kolanem w podbrdek. Ayeete ngana! Ayeete himba naal. Twarz Urfy wygldaa okropnie, jedno oko zamkno si od opuchlizny, z ucha wci laa si krew. Nie mia ju ochoty rycze, tylko spluwa na dziedziniec. Run nagle na Kebiryjczyka, mcc potnymi cio- sami z ogromnego zamachu, jakby rba gazie. Aligende odchyli si dwa razy jak drzewko pod uderzeniami wiatru, puszczajc wielkie pici gdzie bokiem, po czym zawirowa w powietrzu w wyskoku i kopn Nassimczyka trzykrotnie, obracajc si jak bk. Kolanem, potem pit i jeszcze raz brzegiem podeszwy w gow. Odbi si od ogromnego mczyzny w ty, przekoziokowa, stan na nogach i zacz klaska. Ayeete! Czarny Urfa run na twarz. NDele dopiewa zwrotk do koca, klaszczc i podskakujc coraz wolniej, po czym ukoni si lecemu,; dotykajc ust i serca, odwrci si wrd krzykw tujflU i ruszy w stron naszego straganu i awy, na ktrej siedzielimy mokrzy od potu i schrypnici od wrzasku. Czarny Urfa, dygocc z wysiku, odepchn si domi od ziemi, a potem uklk. Splun krwi po raz kolejny i dwign si chwiejnie na nogi. Krzyczaem, kiedy chwyta trjng z mis pen poncej oliwy, ale moje ostrzeenie zniko gdzie w zgieku tumu.

Jednak kiedy Urfa zamachn si trjnogiem, wszyscy ucichli i NDele zrozumia, e co si dzieje, ale misa, gubic strug poncej oliwy, leciaa ju w stron jego gowy. Mia tylko tyle czasu, ile trwa mrugnicie. Za mao. Musiaby mie dodatkowe oczy w tyle gowy. I tak to wygldao. Rzuci si w bok, podpierajc jedn rk, a misa migna mu koo ucha i oblaa kark poncymi kroplami. NDele wyrzuci nog w gr i kopn Urf w okie, ktry trzasn jak ga. Trjng gruchn o dziedziniec i odbi si kilka razy z brzkiem, bryzgajc poncym olejem. Kebiryjczyk przetoczy si po kamieniach, a potem chwyci gar piachu i rozsmarowa po szyi. Urfa zatoczy si, kiwajc zgruchotan rk, ale ruszy na NDele byskawicznie, jak wcieky baw. Aligende poderwa si w kierunku Nassimczyka i nagle, szybko jak uderzenie pioruna, trzasn go wyprostowanymi domi w oba uszy naraz. Urfa zatrzyma si, jakby zderzy si ze cian, wyprostowa, prychn krwi i dwie strugi potoczyy mu si z kcikw oczu jak krwawe zy, a potem obrci si w miejscu i run na wznak. Kiedy tak lea, jego oczy wypeniy si czerwieni, ale nie mrugn i nie poruszy si wicej.NDele wrci do nas i usiad jakby nigdy nic na awie. - Nie moge tak zrobi od razu? - zapyta zrzdliwie Snop. - Przez ciebie serce wpado mi do odka. - Przecie to byo dla zabawy - odpar Kebiryjczyk. -3 U nas te tak jest. Taczy si w krgu i klaszcze do bbenkw, a ci, co chc si bi, wchodz do rodka, tacz i walcz, a ktry upadnie. A potem znowu. Nie zabija si nikogo w kole walki. Dopiero teraz musiaem, bo opuci go rozsdek. Zreszt on walczy dziwnie i chciaem najpierw zobaczy, co zamierza. - Kabir-czowiek bardzo dobrze! - zawoa Njorvin, ciskajc mu barki. - Dobrze Kabir-czowiek!

- NDele - przerwa mu Kebiryjczyk. - Mam na imi NDele. - NDele - zgodzi si Njorvin. - NDele Kabiringar... Nie. NDele Klangadonsar. Twoja imia ten kraj, Klanga-donsar. Klanga - tu pokaza zwinit pi. - Donsa...9 tu zacz krci si, przytupujc, i robi dziwne gesty rkoma. - Taczya. Oto masz nowa imia. - Obdarzy ci nowym imieniem - zauway Benkej. - Chyba si w tobie zakocha. W tym dziwnym kraju wszystko jest moliwe. Walhardi przyszed do nas bardzo rad i rwnie poklepa NDele po plecach, a potem da mu dwie srebrne monety i gar miedziakw z tego, co zarobi na zakadach. Nie wiem, czy byo to obiecane p dziesitej czci, niemniej zapaci monet niewolnikowi i pomylaem, e ludzie ci nie s a tak nikczemni, jak sdziem. Na rodku dziedzica nadal nieruchomo lea Czarny Urfa, a may, stary czowiek tuli jego pokrwawion gow do piersi, szlochajc rozpaczliwie. Odwrciem wzrok, bo poczuem al, mimo e mao brakowao, a leaby tam mj przyjaciel. Nas natomiast nikt by nie opakiwa. Walhardi przynis ponownie tust ma i kaza NDele posmarowa oparzenia na szyi i plecach, a potem da j te nam, ebymy posmarowali pitna. Pniej za obaj z Njorvinem wdali si w bardzo dug i burzliw rozmow, krzyczc na siebie i machajc rkami. W tym czasie wielu ludzi przychodzio nas oglda, macao nasze ramiona i szturchao brzuchy, najwicej jednak chciao obejrze z bliska NDele, a niektrzy dali mu kubek piwa i klepali po ramieniu, i myl, e byli to ci, ktrzy obstawili jego zwycistwo w zakadach. Walhardi i Njorvin przestali si wreszcie kci. Walhardi naplu na swoj do, po czym zderzy j z doni Njorvina i ucisnli si za bicepsy, pniej wzili dzban i kady wyla na rk troch piwa, a potem przycisn do ziemi. A jeszcze potem za wysuszyli dzban w wielkiej zgodzie. Gdy skoczyli, Njorvin rozepchn tum gapiw, podszed do nas i

odpi obrcz na szyi NDele, ktr mu zaoono, gdy wrci na aw. - Njorvin kupia NDele Klangadonsar. Teraz Kabir-czowiek dla Njorvin. Njorvin dawaa gylding. NDele zbi Urfa i teraz Njorvin mie gylding. NDele jecha z Njorvin jarmarki i bi ludzia. Dobra ycia. NDele nie opata, nie miota, nie pug. Tylko bi ludzia jarmarki i dwory mona ludzia. Dobra ycia. Mnstwo jado, mnstwo piwo, mnstwo fiki-fiki. Umyta i najedzony. Nie trzeba praca, boto, kupa, kamienie. Ludzia patrze NDele bi i dawa Njorvin gylding. Njorvin dobra interes. Duo gylding. Trzy roki, potem NDele wolny, dosta gylding pitno trzy roki. Posza, gdzie chce. Wraca Kabirstrand albo zbudowa dom kraj eglarz i znale dobra dziewczyna. NDele swoja worek i poszli. Rano pojechali droga. Aligende wsta i poegna si z kadym z nas z osobna, przede mn za skoni lekko gow, tak by nikt nie zwrci na to uwagi. - Wrc, tohimonie. Znajd ci bd spotkamy si u ujcia rzeki. Los, ktry mi przypad, nie bdzie moe taki zy i moe znajd sposb, by was odnale i uwolni! Niech was chroni Dhana Kadomle i wasz Idcy Pod Gr. Ucisnem jego barki i poczuem skurcz w szczkach i gardle, ale zmusiem si do przeknicia, by nikt nie zobaczy moich ez. Patrzyem, jak odchodzi, wysoki i smuky, w kapocie, ktra ledwo sigaa mu za biodra, jak niesie swj toboek, w ktrym pozostawiono mu niewiele rzeczy, i pustynny paszcz przewieszony przez rami. Nauczyem si nie liczy ju rozsta i ludzi, ktrych gubiem w swojej drodze. Nic jednak nie mogem poradzi, e kiedy zaczto nas rozdziela, moja dusza zrobia si cika jak kamie. Czuem te, e w nieunikniony sposb w kocu bd kroczy sam i szuka swojego losu. Rodzimy si bowiem i umieramy sami, a ci, ktrzy towarzysz nam po drodze, zwykle bd musieli wybra wasn. Walhardi chyba take mia lepszy humor, bo dostalimy wicej piwa, chleb, a take w cebrzyku do duo poobrzynanych koci z

pieczeni, na ktrych pozostawao sporo misa. Nazajutrz znw zasiedlimy na awie spici acuchem i pozwalalimy si obmacywa i szturcha. Do poudnia Walhardi wyzby si wikszoci przypraw i broni, odway te do metalowych buteleczek duo wonnych olejkw. Pyty soli, ktre obstawiay jego stragan, lec na stertach i w workach, znikay jedna po drugiej. A w kocu sprzedawano ju pokruszone resztki, ktre wysypano z workw do glinianej misy, i wyskrobano wszystko, co mogoby zosta jeszcze na wewntrznej stronie skry. I cay czas monety spaday z brzkiem do okutej szkatuki, dwiczc tak, jakby Walhardi sta pod wodospadem z miedzi, srebra i zota. Pewna niewiasta kupia naraz dwa cae wory solnych pyt najlepszego gatunku, sprawdzajc tylko, czy jest biaa i czysta, i nie zawiera rudego pyu pustyni, ktry czsto zawiewa sone jeziora pod Maranaharem. Wzia te woreczek mieszanych przypraw i jeden miecz tropiciela, a take duy kawa skry kamiennego wou. Bya to najwiksza kobieta, jak w yciu widziaem, o ramionach tak potnych, e mg ich pozazdroci niejeden rbajo, tga i wysoka, z ogromn grzyw piknych wosw barwy polerowanej miedzi, ubrana w sukni z jaskrawych materiaw i obwieszona zotymi ozdobami, nawet na grubych palcach stp nosia piercionki, chodzia bowiem boso. Miaa take na sobie okuty pas z masywnym mieczem i krtki skrzany kaftan obszyty elaznymi pytkami, z ktrego wyleway si wielkie piersi. Kiedy targowaa si z Walhardim, jej gos brzmia niczym rg zaganiaczy i dzwonio od niego w uszach, co chwil te wybuchaa tak jazgotliwym miechem, e syszaem, jak dygoc od niego miedziane naczynia na ssiednich straganach. Towarzyszyo jej dwch mczyzn. Jeden okryty kapot z kapturem, chudy i niewysoki, z postawy wyglda na poudniowca. Drugi za, tutejszy, by postawny, zgarbiony, o tpej paskiej twarzy, z jednym

okiem, ktre patrzyo stale gdzie w bok, a drugim normalnym. Ten cay czas duba w nosie i spluwa. By tam te chopiec, niski i gruby, o zacitej buzi i zoci w wskich oczach, ubrany dostatnio, uzbrojony w may mieczyk. Wszyscy oni milczeli pokornie, tylko chopiec wpatrywa si w nas z nienawici i co jaki czas wygasza co rozkapryszonym tonem. Potem za niewiasta ogldaa mnie, Benkeja i Snopa, macajc bezceremonialnie nasze poladki, a nawet chwycia kadego z nas za przyrodzenie i cisna bolenie, a pniej zacza poszturchiwa coraz bardziej brutalnie, a Walhardi wrzasn na ni i wdali si w dug ktni, podczas ktrej kobieta popychaa go i chwytaa za rkoje miecza. W kocu zapacia du garci srebra i dwiema zotymi monetami, cisnwszy je pogardliwie na stragan, po czym odesza, koyszc szerokimi biodrami, a ludzie rozstpowali si przed ni jak przed rozjuszonym bawoem. Walhardi zbiera rozsypane monety, krci gow i warcza co w mowie niedwiedzi, rad, e si jej pozby. Chopiec poszed za ni, za mczyni objuczyli si worami i paczkami niczym baktriany i dopiero wtedyj podyli jej ladem. Gos kobiety i jej jazgotliwy miech wci sycha byo z daleka mimo zgieku tumu. Tego dnia stragany zaczy ju wieci pustkami, stopniowo przerzedzi si take tum kupujcych, ktrzy wynosili towary za mury grodu, za wikszo kupcw miaa ju na twarzach szerokie umiechy i rogi piwa w doni, znacznie czciej te sigali po dzbany ni po miedziane i kamienne odwaniki, a srebro sypao si do ich mis i szkatu coraz wtlejszym strumieniem. Z zagrd rozlega si kwik zarzynanych zwierzt i byem pewien, e tej nocy bdzie jeszcze wicej muzyki, jeszcze wicej pieczonego misa i piwa, gdy mieszkacy grodu wzbogacili si na naszej karawanie i bardzo chwalili sobie swj los. Wiedziaem jednak, e ich rado jest

pusta. Teraz brzczao u nich srebro i myleli tylko o tym, e sta ich bdzie na tuste miso, najlepsze piwo i sycone miody. Ja wiedziaem to, o czym oni nie mieli pojcia. Wiedziaem bowiem, e nie przybdzie wicej karawan z Amitraju. Ludzie na wiey w czatowni na dole dugo nie zadm w rogi na widok objuczonych baktrianw i nie zakrzykn, e przyby znw NGoma, przywoc im sl, skry i inne rzeczy z krajw Poudnia. Moe nigdy ju nie zobacz dzbanw i tkanin z Jarmakandy, nie skosztuj korzennego wina ani nie poczuj zapachu olejkw. Karawana, ktra mnie tu przywioza, bya ostatnia. Zanim wzilimy si do rozkadania straganu, na ktrym niemal nic nie pozostao, powrcia ogromna niewiasta i wygldao na to, e Walhardi rednio ucieszy si na jej widok. Wdaa si z nim w dug, gon rozmow co chwila wybuchajc jazgotliwym miechem, przy ktrym ryk baktrianw i wycie wilkw wydaway si muzyk, do nas za podszed zakapturzony m, ktry jej towarzyszy. - Czycie Amitraje? - zapyta. Przytaknlimy i tylko Snop powiedzia, e jest Kirenenem. Mczyzna zrzuci kaptur, ukazujc ys gow i haczykowaty nos. - Jestem Uduaj Hyrkada, z rodu Afrai. Lekarz. W tym dzikim kraju su jednak mojej pani, gdy jestem niewolnym, jak wy. I powiadam wam, e moja pani, Smildrun Lnica Ros, zapragna kupi dwch z was, bowiem tak jej si podoba, a zwykle dostaje, czego chce. I wiem jeszcze, e na pewno nie kupi parszywego Kirenena, bo potrzebni jej niewolnicy posuszni, a nie krnbrny i wyniosy dzikus, ktry nie zna pokory i ktrego trzeba bdzie wypatroszy, tracc w ten sposb pienidze. Zacna Smildrun zapaci za was o wiele za duo, gdy od razu wida, e jestecie z parszywych kast, jednak nic jej to nie obchodzi, bo jest mon pani i wielk wojowniczk i sta j na to. Usyszaem zawodzcy, przenikliwy miech tej, ktr nazwa Lnic Ros, i ciarki przeszy mi po plecach. Nic jednak nie mona byo

poradzi. Monety z brzkiem i jazgotem posypay si do miedzianej miski Walhardiego, ktry podszed zaraz, eby zdj nam obrcze z szyi - Benkejowi i mnie. I wydawao mi si, e mia na twarzy wyraz jakby wspczucia, kiedy zwija acuchy. Poklepa Benkeja po zdrowym ramieniu, a potem da nam po kubku piwa i wrczy mi kij szpiega Brusa, ktry podnis z niewielkiej sterty niesprzedanych towarw. Sdzi, e da mi po prostu lask wdrowca, ale nie pamitam, kiedy ostatnio kto tak mnie ucieszy. - Szybciej, pani nie bdzie na was czeka, azgi - warkn Amitraj, ktry przedstawi nam si jako Uduaj i twierdzi, e jest lekarzem. Zaoylimy na plecy kosze podrne i ruszylimy posusznie, a na awie pozosta ju tylko Snop, syn Cieli, ktry unis na poegnanie do, a potem opar rce na kolanach i patrzy, jak znikamy w tumie. Smildrun sza jako pierwsza, stawiajc mocno grube nogi, patrzyem, jak koysz si jej ogromne poladki, i od tyu wydaa mi si podobna do krowy. Nie podobaa mi si. Nie podoba mi si wyraz wspczucia i winy na twarzy szorstkiego Walhardiego. A jeszcze bardziej nie podoba mi si Hyrkada. Czuem, e przed tym czowiekiem musimy mie si na bacznoci, mimo e tak jak my by niewolnikiem. Wyszlimy jednak za mury grskiego grdka. Szara pokrywa chmur popkaa na sunce z wiatrem oboki i nawet wyjrzao soce, wic przestalimy wreszcie dre z chodu. Pod murami, na ce pokrytej skaami i nisk traw, stao wiele wozw i namiotw z kolorowego ptna, pomidzy wozami pony jeszcze niewielkie ogniska i krcio si tam sporo ludzi. Niektrzy pakowali ju dobytek, inni wci prowadzili interesy i dobijali midzy sob targu. W d traktu, w stron lasu, odjeday kolejne wozy otoczone jadcymi wierzchem zbrojnymi, by znikn wrd drzew i dolin. Kolorowy, malowany w przedziwnie splecione sylwetki wilkw i koni namiot Smildrun sta na uboczu, nad niewielkim skalistym strumieniem. Krcio si tam kilku ludzi. Bogato odziany podrostek,

zwalisty, zezowaty m, ktrych widzielimy ju przedtem, i kilku innych.Stay tam te trzy masywne jednoosiowe wozy, na skpej grskiej trawie pasy si woy i kilka koni. - Odjedamy do domu - oznajmi Hyrkada. Mia skrzypicy, zrzdliwy gos i mwi z pnocnym akcentem. - Bdziecie zwija namiot i pakowa rzeczy na wz. I lepiej si spieszcie, bo inaczej spotka was gniew zacnej Smildrun. Jest silniejsza ni niejeden m i bardzo lubi posugiwa si pletni. A najbardziej ze wszystkiego nie lubi czeka. Wzilimy si do pracy, ktra nie byaby cika ani uciliwa, gdyby wykonywano j normalnie. Jednak tu zwijalimy ptno namiotu, zdejmowalimy tyczki i nosilimy paczki przy wtrze nieustannego wrzasku, poganiania, przeklestw i wistu plecionego bicza. Jazgotliwy gos naszej sodkiej pani ci nie gorzej ni jej pejcz i na zmian syszelimy twarde hajsfynga! albo swojskie zawszone cierwa! i synowie psw z ust naszego rodaka. Gdy w kocu zaadowalimy wozy i umocowalimy wszystko linami tak, jak sobie yczya, mielimy obaj po kilka krwawicych prg na plecach. Do tego wszystkiego podrostek, ktry jak ju wiedzielimy, nazywa si Smigrald i by jej synem, dawa nam si we znaki, podstawiajc nogi, kiedy taszczylimy bagae, i rzucajc w nas kamieniami. Wyruszylimy po czasie, w jakim wypaliyby si dwa cale miarowej wiecy. Nasza pani dosiadaa ogromnego jak smok wierzchowca, ktry i tak a przysiad pod jej ciarem. Trzej towarzyszcy jej mczyni rwnie jechali konno, Smigrald siedzia na kole wraz z Hyrkadaem, drugim wozem powozi zezowaty drgal, za trzecim jeszcze jeden m, milczcy i ponury, o zaronitej twarzy przecitej blizn. Tylko ja i Benkej szlimy pieszo, z koszami podrnymi na plecach, a ja dzieryem kij szpiega, zastanawiajc si, czy dalibymy rad zabi ich wszystkich. To jednak byy bajki. Mielibymy przeciw sobie szeciu dorosych

zbrojnych, z czego czworo konno. Wszyscy mieli solidne miecze albo topory, jedcy dodatkowo jeszcze klejone uki, podobne do broni zaganiaczy, ale tak masywne, e wydawao si niemoliwe, by nacign je normalny czowiek. Zawsze jeden lub dwoje znajdowao si na trakcie za naszymi plecami. Weszlimy wic w zielony pmrok lasu, kroczc obok wozw kamienist ciek i wdychajc chodne, jakby mokre i pachnce dziwn ywic powietrze. W dole, w jarze, hucza strumie, a po drugiej stronie mielimy poronite skaliste zbocze. Moglimy tylko i naprzd, suchajc skrzypienia osi, ryku wow i patrzc na ich zadki. Wdrowalimy. Wymylaem rne plany ucieczki i odrzucaem je po kolei, ale to tylko zabawiao mnie w drodze i pozwalao zrobi nastpny krok. W doni ciskaem gadkie drewno kija szpiega i ukryte w nim elazo dodawao mi otuchy. Wdrowalimy. W gb kraju Pnocy. Zniewoleni i sprzedani, ale szlimy. W nieznane.

Wyrok przez Nomy wydany czeka ci tu przy brzegu los godny nieopatrznego gupca; utoniesz, cho wiosowa bdziesz pod wiatr; temu, co ma zgin, wszystko jest nieszczciem. (...) Mocny duch lepszy ni hartowny miecz, gdy si wrodzy spotykaj woje, gdy bohaterskich widziaem mw, co tpym mieczem odnieli zwycistwo.
(Tafnismal - Pie o Tafnirze)

ROZDZIA 3
Szkarat
Drakkainen rozgimnastykowa palce, jakby zabiera si do gry na pianinie, wcign kilka razy powietrze nosem i wypuci je przez usta. Powiedzia co, co brzmiao jak Geronimo, zrobi krok do tyu i usiad ostronie, pochylony do przodu, gotw zerwa si w kadej chwili na nogi. Nic si jednak nie zdarzyo. - Dobra - ogosi. - Etap drugi. Powoli i ostronie opar si plecami, po czym pooy obie donie na rzebione podokietniki. I zamarz. Zamarz z odrzucon do tyu gow, jego skra pokrya si migoccym nalotem lodowego pyu, krtka szczecina na szczce obrosa srebrnym puchem szadzi, kaptur pkouszka zesztywnia jak deska. Kosmate lodowe igy objy nawet rozchylone usta i zby, najeyy si na gakach ocznych. Sylfana wrzasna. - Czekaj! - zawoa Grunaldi i chwyci j za rami. - Bo go poamiesz! Na razie czekamy. - Przecie widzisz, co si dzieje! - krzykna. - On zamarz! Zmieni si w ld! - Wie, co robi - oznajmi Spalle. - Zawsze mwiem, e to Pieniarz. Nawet jeli sam o tym nie jest przekonany. Pokad zacz dygota pod ich nogami, a potem drakkar wyranie zwolni. Wok kaduba we wszystkie strony popyny drobne fale i okrt zacz dryfowa z prdem, celujc w zasypany niegiem brzeg.

Chwycili si burt i masztu, czekajc na zderzenie, ale okrt przechyli si na drug burt i skrci, strcajc z wysokiego brzegu nawis niegu. Wpyn znw w nurt, po czym zatrzyma si, drc lekko, pynce rzek kry z trzaskiem amay si na rufie i drakkar znw ruszy do tyu. - On yje i steruje tym - oznajmi niepewnie Warfnir. - Chyba. - Zwyky rudel byby lepszy - zauway Grunaldi ponuro. Okrt obrci si wok osi i ponownie popyn przed siebie rodkiem nurtu. - Mwiem? Pieniarz - powtrzy z uporem Spalle. Nikt mu nie odpowiedzia. Pokryty lodem posg na rufie zatrzeszcza lekko. Migocca w powietrzu milionami tczowych iskier mrona mga uniosa si z jego twarzy i ramion. Na brzegach zaczy pojawia si pierwsze domy i pierwsze belkowane pomosty, do wody wchodziy pochylnie wyoone dokadnie okorowanymi tramami, pokryte cienk, lnic warstw lodu. Na kocu pomostu siedzia chopak w ogromnym skrzanym kapeluszu i kouszku, zaopatrzony w drewniane wiadro i link z kawakiem deseczki penic rol koowrotka. Chopak wywija nad gow haczykiem z nadzian przynt. Zobaczy pyncy rzek ogromny lodowy okrt i zamar bez ruchu, nadal krcc link. Drakkar zaskrzypia, jakby mia rozpa si na kawaki. Wszyscy przysiedli odruchowo, chwytajc za burty i napite lodowe liny takielunku. Kadub przebieg wstrzs, stewa wygia si nagle esowato jak ciao ogromnego wa, smoczy eb odwrci si do tyu i spyn niej, wpatrujc si w zaog par wskich lepi, ktre zalniy nagle przytumionym rubinowym blaskiem. Spalle bardzo powoli wycign miecz z pochwy, Grunaldi zasoni sob Sylfan, wyplu jaki paproch, ktry midli w ustach, i pocign nosem. Warfnir stojcy z boku przesun si kilkoma wolnymi krokami w stron topora opartego o burt.

Smok zahucza, co zabrzmiao jak dwik potnej trby. - Przyniecie mi miecze z kajuty - owiadczy smok z niskim dwikiem suncego lodowca. - I hem. I jakie futro. - Z czego? - zapyta cichutko Grunaldi jakim takim schrypnitym gosem. Smok zakoysa gwatownie bem i jakby lekko rykn, ale stumi ten dwik. - Z tej komrki z tyu, gdzie sypiam - zawarcza znowu. - Miecze. Te dwa zakrzywione. Kiedy dopyniemy na koniec mijowego Garda, sprbuj przybi do brzegu. Natychmiast wszyscy zeskakujcie. Ja sprbuj wsta i te zejd, ale dopiero jak wszyscy bd na brzegu. O dziesi krokw od burty. Gdybym nie da rady, wsiadajcie z powrotem. Trudno. Warfnir, zostaw ten topr, kusipaal - To Ulf przez niego gada? - Nie, to smokowi zachciao si mieczy - warkn Grunaldi. - Temu, co sypia w komrce, ty kole! Zasuwaj po te miecze i przynie te nasze, kiedy ju bdziesz na dole. Smok odwrci si ze skrzypieniem ponownie do przodu, wyprostowa i zesztywnia. Wijca si wowa szyja znowu staa si lodow stew. Dzieciak na brzegu coraz wolniej krci przynt, a w kocu opuci rami i usiad gwatownie na pomocie, po czym zwali si na plecy. Na zasypanym niegiem nabrzeu mijowego Garda krcio si niewielu ludzi. Kto szed z wiadrem ku rzece, kto cign sanie wyadowane porbanymi polanami, kto pdzi stadko kz, jaki postawny m w czarnej, kosmatej burce i filcowej czapce sta z kciukami zatknitymi za pas i gapi si na drakkar z otwartymi ustami. Wszyscy stawali jak wryci tam, gdzie akurat zasta ich niezwyky widok. Kozy rozbiegy si gdzie, kobieta upucia trzepocc ryb na pomost, kto usiad z rozmachem w otwartych drzwiach.

Wzdu rzeki stao niewiele wilczych okrtw, z wikszoci zdjto ju maszty i cay takielunek. Mniejsze odzie leay dnem do gry wzdu pomostw, nakryte ptnem. Wstawa szary, pochmurny dzie i prszy lekki nieg. Z dymnikw stoczonych na brzegu chaup snu si siwy, pachncy ogniskiem dym. Lodowy drakkar sun rzek, kruszc cienk warstw lodu, poszc stada wodnych ptakw siedzcych na palach pomostw i rozwieszonych sieciach. Od zakrtu, z oddali sycha ju byo szum morza. W najszerszym miejscu rozlewiska okrt zatrzyma si, wibrujc lekko, po czym obrci elegancko w miejscu i wpyn tyem pomidzy dwa pomosty. eb smoka odwrci si przy tym na ruf przez praw burt. Drakkar znieruchomia. Woda ldem. Grunaldi uchwyci Sylfan pod pachy i wystawi na pomost. Sykna jak kot i wymierzya mu w przelocie kopniaka. Spalle chwyci miecze Drakkainena cinite przez Warfnira, ktry nastpnie rzuci or Grunaldiemu. Wyskoczyli za burt, kto polizgn si na oblodzonych deskach pomostu. - Co teraz? - zapyta Spalle, kiedy stali ju na brzegu. - Teraz bdzie prbowa odtaja i wyle, jak powiedzia zauway Warfnir, zapinajc ciki pas. - To dobrze, bo tamci wszyscy z widami i hooblami strasznie si spiesz, eby nas powita. Siedzca na rufie posta okrya si kbami migoccej mgieki, po czym wstaa z chrzstem i skrzypieniem Pkajcego lodu. Spalle przesadzi. Tum biegncy do drakkara rzeczywicie wyposay si w widy i siekiery, ale z kadym krokiem coraz mniej by tumem i coraz mniej bieg.W poblie pomostu podeszo zaledwie piciu ludzi, i to ostronym krokiem. wok niego zmtniaa, pokrya si drc warstw lodowych pytek i nagle zamarza z trzaskiem, tworzc jzor czcy go z

Znad rzeki uniosy si tumany mgy, ktra wpeza na deski, kryjc stojcych tam ludzi. Z tronu na rufie drakkara uniosa si ogromna posta, wygldajca troch jak czekoksztatny obok mgy, a troch jak pospny bawan niegowy. Lodowy olbrzym wyszed wielkimi krokami na kej, skrzypic i gubic odamki. - Nadchodz We! - zagrzmia gosem lawiny. - Nadchodzi szalony krl Aaken, by spali wiat i zesa martwy nieg! Unis skrzypice rami i wskaza na poudnie. - We zejd z gr! Spal wasze dachy! Zakln wasze dzieci w elazne potwory, ktre wyl w bj! Przywiod smoki i upiory zimnej mgy! Tam samotnie walcz z nimi Ludzie Ognia! Jeli ich nie wesprzecie, zgin! A wtedy We rusz na pnoc, by zniewoli wszystkie ludy Wybrzea agli i cisn je do stp swojego krla! Zapada cisza przerywana tylko piskiem mew. Widy wypady z czyjej rki i potoczyy si po oblodzonych tramach nabrzea. - Powiedzcie innym! Zatrzymajcie We! Inaczej wiat nie doczeka nastpnej zimy! Odejdcie i powiedzcie innym! Mga ogarna sylwetk drakkara, zaog i lodowego olbrzyma. Kiedy zrzeda, u stp pomostu nie byo ju nikogo, na belkach spoczyway jedynie porzucone widy. Na kei za klcza dygoccy Drakkainen, kaszlc, krztuszc si i i plujc niegiem. - Podniecie go! - krzykn Grunaldi. - Dawajcie tutaj! Gdzie to futro! - Perkele saatani vittu... dapiczki materi... jeba tebe kon sestru krvavim kuraem na majinom grobu... hai-staa paska... - Bredzi - zauway Warfnir. - Pomieszao mu si w gowie. - Piwa... - wychrypia Drakkainen. - Teraz powiedzia co do sensu. - Dobra... - rzuci w kocu zwiadowca, kiedy doszed ju do siebie i przesta dygota pod futrem. - Musimy tu tylko kogo odwiedzi. Znacznego czowieka, zwanego Wdzony Ulle. Dajcie moje miecze.

Ruchy, zanim zleci si tutaj p miasta. Dwign si na nogi z wysikiem, czepiajc plecionego potu. Sylfana podcigna go do gry, przewieszajc jego rami przez plecy. - Dzikuj, dziecino - wychrypia i stan pewnie na nogach. - Ale to jest przykre... Niech go szlag... Zrobi ze dwa kroki w kierunku kei i wycign rce w stron majaczcego wrd kbw mgy drakkara. - Sakea! Sakea sumul Mga zafalowaa lekko. - Perkele sakea sumul - wrzasn jeszcze raz. Kby pary uniosy si z czarnych wd rzeki wszdzie wok nich i dalej wzdu przystani, a potem ogarny brzeg, jak czoo nienej burzy. Port mijowe Gardo w kilka chwil zaton we mgle do tego stopnia, e zachwyciby Sherlocka Holmesa. - Epanakeminem, huora! - wrzasn zwiadowca.Majaczcy wrd oparw kadub drakkara i krtki, masywny maszt zamigotay, a potem zniky. Pozostaa tylko mga. - Teraz zrobie jak porzdny Czynicy - pochwali Grunaldi. - Tylko ten... bdziesz umia go przywoa z powrotem? - Dalej tam stoi - wyjani Vuko. - Nie potrafibym niczego znikn. Po prostu go jakby zasoniem. Zrobiem tak, e go nie wida. Chodcie, nie mam pojcia, jak dugo ta mga si utrzyma. Do kantoru Wdzonego Ulle nie byo daleko, niedugi spacer wzdu nabrzea. Jednak we mgle autorstwa Drakkainena wida byo ledwo na dwa metry, a majaczce wzdu drewnianego pirsu budynki wydaway si identyczne. Po drodze minli spor grupk ludzi idcych w stron, z ktrej przyszli, i rozprawiajcych ywo, ale nikt ich nie zaczepi. Nie zwracali na siebie uwagi. Nosili typowe kurty i kaftany, owijali si futrzanymi szubami i nie przypominali ani smokw, ani lodowych olbrzymw. - Tu, w mijowym Gardle, maj takie same domy jak u was? zapyta Drakkainen.

- Takie, jakie robi si w osadach - odpowiedzia Grunaldi. Normalnie, jak w Pieni Ludzi. - Dobra, czyli w czworobok z majdanem porodku, z przodu brama i dwa tylne wyjcia. Jedno z domostwa, drugie ze stodoy? - No chyba. - Zrobimy tak... - Drakkainen zastanowi si przez chwil i opisa im Wdzonego Ulle. - Zanim std wypynlimy po jesiennym jarmarku, zamwiem kamienie, takie jak alne, na ktrych napisaem, e szukam wieci o moich zaginionych krajanach. Tam te byo napisane, e mona je zostawia u Wdzonego Ulle, ktry zapaci za nie srebrem z pienidzy, jakie mu zostawiem. Chc si dowiedzie, czy usysza co ciekawego, ale to krtacz i cwaniak, poza tym troch si mnie boi. Wsppracowa tylko dlatego, e zostawiem mu z gry dwa gwichty. Wtedy nie wiedziaem nic o szalonym Aakenie ani adnym Lodowym Ogrodzie, teraz sdz, e moje sprawy mogy mu napyta biedy, wic moe chcie czmychn. Zrobimy tak: ja i Grunaldi wchodzimy grzecznie od frontu i pukamy do jego kantoru. Obok jest gospoda. Droga i dla monych. Tam pjdzie Warfnir. Kupisz sobie piwa, dam ci pienidze, i sprbujesz si czego wywiedzie zarwno o Wdzonym Ulle, jak i o Wach, Pieniarzach, i w ogle o wszystkim, co mogo si tu zdarzy od lata. Jeli nic nie wskramy u wrt kantoru, przyjdziemy do ciebie, Warfnir. Za wy dwoje staniecie w opotku, z tyu, tak eby mie na oku oba tylne wyjcia. Jeli Ulle sprbuje i na spacer, zatrzymacie go, potem jedno z was dotrzyma mu towarzystwa, a drugie zawiadomi nas w gospodzie. Jeli bd z nim zbrojni, jedno z was pjdzie za nimi w trop, a drugie po nas do gospody. Pytania? - Sta mnie, eby kupi sobie piwa. I chc wiedzie, dlaczego ja mam i do gospody, gdzie mam jedynie rozpytywa i wcale nie mona spodziewa si walki? Dlaczego nie pjdzie Grunaldi, ktry jest najmocniejszy w gbie? - Bo wida, e z nas najmoniejszy - powiedzia Grunaldi. - Jestem

skromnym czekiem, ty za ubierasz si jak kogut i od razu zna, e zacny kmie. I dlatego, e kto musi, a Ulf powiedzia, e ty masz to zrobi. Jeszcze nie widziaem, eby tak si wzbrania kto, kto za ca robot ma wypi dzban piwa i pogawdzi z karczmarzem. - Co do pienidzy - przerwa Drakkainen - to wiem, e ci sta na piwo, ale chc, eby szasta groszem, a o to nie miem ci prosi. Tam jest drogo, a ty masz zapaci po trzykro tyle, ile powiedz. - A dlaczego ja mam i z ni? - chcia wiedzie Spalle. - Bo jeste najmodszy - oznajmi Drakkainen. - Bdziecie lepiej razem wyglda. - A ja jestem ciekawa, skd bdziemy wiedzieli, dokd poszed Spalle, jeli wypadnie mu ledzi kupca i jego ludzi, a ja przywiod was z gospody? - To wymyliem ju wczeniej - odpar Drakkainen. - Kiedy zobaczyem ciebie dzi rano. Czy twoje korale s bardzo cenne? - Dugo je mam - powiedziaa ostronie. - Ale to zwyke kamyki z Poudnia. Nie zakadaabym ich, gdybym wiedziaa, e schodzimy z pokadu, nie musz si stroi do walki. Mam o wiele cenniejsze rzeczy, ale na okrcie. Zabraam wszystko, bo nie wiadomo, co wydarzy si w domu. - Chodzi mi o to, czy moesz je w razie czego straci - wyjani Drakkainen cierpliwie. - I nie idziemy do walki, tylko po wieci. Dlatego mamy wyglda zwyczajnie i dobrze si stao, e woya sukni i korale. Teraz daj je Spalle. - Dlaczego? - Jeli pjdzie za Ulle i jego ludmi, niech zerwie sznur i co dziesi krokw rzuci na ziemi jeden paciorek. Zwaszcza tam, gdzie bdzie musia skrci. Potem je pozbieramy. Mam jeszcze zote acuchy, naramienniki, bransolety i piercienie - oznajmia Sylfana cierpko. - Szkoda, e nie wiedziaam, moe byoby je lepiej wida w niegu, jestem siostr styrsmana, mog

znaczy trop klejnotami. - Mwia, e korale nie s cenne. - Bo nie wiedziaam, e mamy je rozrzuca albo nci nimi ryby. Zrobimy tak, bo to jest prawie tak sprytne, jakby wymylia to niewiasta, gdyby tylko nie chodzio o jej naszyjnik. Tylko e dam mu je, dopiero kiedy bdzie trzeba. - Piknie - zakoczy Vuko. - Jeszcze jedno: nie wiadomo, co si wydarzy. Gdybymy si pogubili, spotykamy si w gospodzie. Jeli to bdzie niemoliwe, to opodal drakkaru. Sylfano, schowaj miecz pod szub, ale tak, eby atwo go doby. Niech nie bdzie wida, e jeste zbrojna. Wszyscy wiedz, co robi? To do roboty. Drzwi kantoru byy zamknite na gucho. Solidne, zbite z grubych dech, najeone bami bretnali. Zasaniajca okno solidna okiennica take nie zapraszaa do wntrza. - Wyjecha? Czy to sezonowy interes? - warkn Drakkainen, tukc pici w drzwi. - Dlaczego nic nie moe i normalnie? Przeklty jestem, czy co? Chciaem z facetem zamieni dwa zdania i kupi jak dk. Takie to trudne? - Zostao nam tylko i do tej gospody za Warfnirem - odpar Grunaldi. - Przynajmniej si ogrzejemy. - Nie wida zawiasw, wic otwieraj si na zewntrz - oznajmi Drakkainen. - Nie wywaymy. Uwaaj, czy kto si nie krci po nabrzeu. Cyfral, zostao mi troch tego wistwa? - Troch zostao - odpara. - Na ubraniu i we wosach. Nie bardzo duo, ale jest. - Zacny z ciebie m - zauway Grunaldi. - Ale nie bardzo lubi, kiedy tak rozmawiasz sobie z powietrzem. Kto pochopny mgby uzna, e jeste saby na umyle. - Nie zwracaj uwagi - poradzi Drakkainen. - Teraz si cofnij i patrz, czy kto nie idzie. - Wida tylko mg. Zauwa go akurat, kiedy na mnie wpadnie.

Drakkainen zamkn oczy i skoncentrowa si na zaworze. Solidnej, okutej belce lecej na hakach po tamtej stronie. Zwrci na ni uwag, kiedy by tu ostatnio. Wahadowo zawieszona na drzwiach i zadarta do gry. Wystarczyo wyj blokad, eby spada na hakowat obejm w skrzydle drzwi i kocem na drug tak wbit w futryn. Wyobrazi j sobie - kilkanacie kilogramw poczerniaego drewna i elaznych pasw, siedzce w swoich obejmach, i zastanowi si, co powinien zrobi prawdziwy mag. Gdyby bya elazna, mona by j zamrozi straszliwym tchnieniem zimna i stuc jak porcelan. Drewnian - przepali wzrokiem. Metalowo-drewniana sprawiaa wicej kopotu. Postanowi j podnie. Tylko troch. Tyle, eby wysuna si z kutych elaznych uszu. - Prawdziwy mag zrobiby tak - rzuci ponuro, unoszc do z rozstawionymi palcami: - Use theforce, Luk! I wtedy drzwi zgrzytny, a potem si otworzyy. Powoli, ze skrzypieniem wychyliy si na zewntrz, ukazujc, pachnce ostro skr, zioami i jakby kadzidem, ciemne wntrze. A w tej ciemnoci sta chudy, okutany szalem albo kocem czowieczek. Ledwo majaczy w pmroku maym, haczykowatym nosem i plam twarzy, ale i tak wida byo, e to nie kupiec. - Mam spraw do Wdzonego Ulle - oznajmi wadczo Drakkainen. Jestem Ulf Nitjsefni. Nocny Wdrowiec - Zacny Ulle jest chory - odpar czowieczek. - I nikogo nie przyjmuje. Ja prowadz wszystkie jego sprawy i nic o tobie nie wiem. - Id i powiedz mu, kto go odwiedzi - poradzi mu Drakkainen, opierajc si o futryn i nonszalancko wstawiajc nog do wewntrz. Zapytaj, czy ju wyduba zote gwichty ze cian. - By kiedy taki m... - powiedzia jegomo w zawoju. Nieokrzesany cudzoziemiec, ktry jednak robi dobre interesy z moim gospodarzem. To byo, jeszcze zanim zaczem mu pomaga, ale co o tym

syszaem. Nie pamitam tylko, kiedy dokadnie to byo ani co w czek kupowa. Jestemy spokojnymi i uprzejmymi udmi stwierdzi Drakkainen. - Ale mrz i mga le dziaaj na cierpliwo. Czek w kupowa wieci, a byo to dokadnie na jesiennym jarmarku. Zamwiem ich wicej i przyszedem po towar. A teraz zawoaj Ulle albo wsadz ci twoj gow w rzy i sam po niego pjd. - Nie ma potrzeby uywa takich sw. Wejdcie. To nie s spokojne czasy, a twj towar naley do najniebezpieczniejszych. Nie dosyszaem, kiedy si przedstawiae powiedzia Drakkainen, kiedy weszli do wntrza kantoru. W mroku majaczyy pki i stoy zawalone stosami zawinitek opakowanych w skr i tkaniny. Okutany czowieczek pochyli si nad zbitym z belek blatem, odsun je na bok i usiad na awie. Usiedli naprzeciwko niego. Powietrze byo a gste od cikiego zapachu kadzida, od ktrego krcio w gowie. Obaj natychmiast si rozkaszleli. Grunaldi zrzuci kaptur z gowy i z irytacj wypuci powietrze przez nos, ale nic nie powiedzia. - Jestem cudzoziemcem i moje imi nic wam nie powie. Zy los zagna mnie a tutaj i zastaa zima. Wiosn pjd w swoj stron, ale na razie mieszkam tu i pomagam Wdzonemu Ulle. Moje imi tumaczy si na jzyk Wybrzea jako Szkarat i tak do mnie tu mwi. - Posuchaj wic, Szkaracie - powiedzia Drakkainen powoli. - Nie znamy ci i chcemy zobaczy Wdzonego Ulle. To z nim mam mwi. Chc te, by zapali tu lamp i odsoni gow. Nie mam wiele czasu. Przyszedem tylko zapyta o nowiny i zamieni z Ulle kilka zda. To sprawa midzy nim a mn. I wywietrz to kadzido. Szkarat wsta zza stou i otworzy drzwiczki prymitywnego baniatego piecyka, po czym wrzuci do rodka kilka polan i kawakw wgla drzewnego, a potem zacz dmucha na ar. - Ulle choruje na mrony dur - oznajmi. - Ley w ani okryty futrami, a i tak zimno cina go od rodka. Jego oczy patrz do rodka

gowy i mwi jzykiem majakw Palimy w caym domu zioa, ale i tak jego ona i synowie zaczynaj ju mie dreszcze. Do tego domu trafia wielu cudzoziemcw i wielu podrnikw. Przynosz korzenie, zioa, orzechy, kadzida, ywice, jady i barwniki. Magiczne substancje, ktre uzyskuje si z drzew, robakw, morskich stworw, zwierzt i zi. Kady wie, e Wdzony Ulle handluje tym, co pachnie dalekimi krajami. Jedne lecz, inne barwi materi i skr, przyprawiaj miso i nie pozwalaj mu zatchn, jeszcze inne poprawiaj smak trunkw, przynosz rado, pikn wo albo umierzaj smutek. Drogie rzeczy. Zbytek dla monych. Wszystkie pochodz z daleka. A ci, ktrzy je przynosz, te przybywaj z daleka i czasem nios w sobie choroby Poudnia. Sam jestem z Poudnia i umiem je leczy. Gdyby nie ja, Ulle i jego rodzina ju by zamarzli od rodka. Tutejsze znachorki umiay tylko przetacza po nim jaja mew, smarowa morskonim sadem, poi zup z pieprznika i straszy chorob bbenkiem. I bra srebro. Tak, to potrafi. Ale ja, Szkarat, wiem, co trzeba mu poda. I nie bior za to srebra, bo da mi dach na zim. Tak. Wewntrz wyprostowa. - Grunaldi, otwrz drzwi - powiedzia powoli Drakkainen. - I zostaw je przez chwil otwarte. Czowieczek zakrztn si po kantorze, wydoby skd opleciony sznurkiem gsiorek i kilka glinianych kubeczkw, przynis te pask metalow lamp. Postawi j na stole, obok patyczek i may n, zeskroba zawinity wir i wsun do paleniska, a w kocu przypali knot lampy, ktry nakry abaurem z pcherza rozpitego na listewkach. Wszystko robi powoli, z namaszczeniem i jak niemal liturgiczn celebr. Drakkainen poczu, e jeszcze chwila i zrobi co naprawd gwatownego. Grunaldi otworzy drzwi, lecz niewiele to dao. Kadzidlane opary zaczy wypywa na zewntrz, ale nadal krcio si w gowie i pieky piecyka buchny pomyki, zatrzeszcza ogie i pomalowa wntrze migotliwym pomaraczowym blaskiem. Szkarat si

oczy. Szkarat nala z gsiorka do glinianych kubeczkw i wreszcie odkrci chust z gowy, odsaniajc wychud, pask, jakby sowi twarz, pokryt bia jak brzuch ryby skr i jaskrawokarminowym ladem wybroczyn w ksztacie drzewa, jakby naczynia wypyny mu na twarz. Krtk szczecin wosw mia wygolon nad uszami i na karku rwno pod garnek, co nadawao mu wygld schorowanego, wychudego Indianina z Amazonki w dzikich barwach wojennych. - Nie bardzo lubi pokazywa tu moje blizny i moje poudniowe rysy. - Jeste Amitrajem - warkn Grunaldi, sigajc powoli pod po kaftana. - Dla was, eglarzy, kady, kto mieszka za Wyspami Ostrogowymi, to zawsze Amitraj. Ale ja pochodz z duo dalszej ziemi, pooonej nad Morzem Wewntrznym. Z Jarmakandy. I nie jestem Amitrajem, cho mwimy jednym jzykiem. Napijcie si morskiego miodu. W mrony dzie nie ma niczego lepszego ni morski mid z odrobin ywicy ognioroli. Rozgrzewa i czyci puca. Drakkainen opuci do na nadgarstek Grunaldiego, przygwadajc jego rami do stou. Ostatnie Sowo obdzieli go cikim spojrzeniem i rozluni palce na glinianym kubku. - Nie przyszlimy z tob pi. Do rzeczy. Masz nam co do powiedzenia? - Jeli jeste tym, ktry czeka na wieci, mam dla ciebie kilka odpar powoli Szkarat. - Z powodu twoich kamieni przychodzio tu wielu. Zwykle oszuci, ktrzy opowiadali bajki i niestworzone historie, eby dosta srebra. O ludziach wychodzcych z wulkanu, o dolinie picej bogini, o upiorach uroczysk. Zwyke bajdy. Wyprostowa si na awie, ugniatajc w palcach niewielk, czarn jak smoa kulk, mikk jak plastelina. - Ulle mwi, e pacisz za wieci - powiedzia jakby z namysem. Za dobre, prawdziwe wieci. By tu bowiem jeden czek, ktry przynis

wiadomo. Umilk, kiwajc lekko gow i wci ugniatajc kulk w palcach. - Nawet co lepszego ni wiadomo. Spojrza Drakkainenowi prosto w oczy, krcc w palcach kulk. Jego powieki otaczaa siateczka czerwonych naczy wypeniajca promienicie oczodoy. - No? Co takiego? Szkarat umiechn si, pokazujc czarne dzisa i drobne biae zby obwiedzione czerni, jakby szorowa je wglowym pyem. Jego rdzawe tczwki rozlane na ca gak oczn zapony nagle zotem. Teraz wyglda jak jaszczur, nie jak ptak. Jak jadowity jaszczur. - Pozdrowienie! - sykn. I wrzuci kulk w abaur lampy. Fukno jak magnezja - nagym rtciowym rozbyskiem i obokiem gstego, cuchncego niczym tlcy si celuloid dymu. Drakkainen wstrzyma oddech i zerwa si, przewracajc st na Szkarata, ktry jednak zdy porwa lamp i dmuchn w abaur, wypuszczajc im w twarz skoncentrowany strumie dymu i ognia. Vuko wystawi przed siebie do, Grunaldi zatacza si, kaszlc z okropnym charczcym dwikiem, wymachujc na olep mieczem, drug doni trzymajc si za gardo. Kaftan na jego plecach pon. Otworzyy si drzwi i do kantoru wpad inny mczyzna, w kapuzie i skrzanym ubraniu. Jeszcze kto wpad ze rodka domostwa. - Grunaldi, do wyjcia! - wychrypia Drakkainen, pchajc nog przewrcony st przygwadajcy Szkarata do ciany. Stara si oddycha przez po futra, ale i tak jego puca pony i eksplodoway w spazmach. Wycign miecz, czujc, e podoga robi si mikka i elastyczna jak grzzawisko. Dwiki te zaczy si robi dziwne, do tego widzia tylko mrok i zygzakowaty, neonowy powidok. Blokowa Szkarata blatem stou, ktry pcha nog, jednego przeciwnika mia od drzwi, kolejnego od strony podwrza. W mroku unosiy si kby

gryzcego dymu i wiedzia, e nie wytrzyma dugo na wstrzymanym oddechu. Powietrze ci cigy, pulsujcy wist. Kto wywija czym nad gow. acuch? Jaki pejcz? Obok sysza szarpanin, huk amanych mebli i wcieky ryk Grunaldiego, pniej wrzask brzmicy nieludzko, jak jaki chrapliwy bulgot na wdechu, a mimo to podwiadomo zanotowaa obce sowa, jakby je kiedy rozpoznawa. - Onu nei oldurme! Kahdin onu istyor sahgul! - A potem omot padajcego ciaa. Czu wywijajcy w powietrzu obciony koniec pejcza albo acucha. Sysza, jak tnie ze wistem powietrze, zataczajc krgi, rozganiajc kby dymu. Nie mg tak sta na jednej nodze, zastawiajc si bezradnie mieczem. Przesta dopycha st do ciany, podskoczy i w powietrzu wbi boczne kopnicie w blat, syszc zduszony krzyk Szkarata, a potem straci rwnowag na koyszcej si pododze i zaczerpn gryzcego dymu. przetoczy si, wpadajc na kogo i dawic si kaszlem, a pniej uderzy w jakie meble, kiedy usiowa doby drugiego paasza. Pk ciarkw mign koo jego twarzy, poczu podmuch powietrza i jedno ostre, bolesne uderzenie w szczk, jak strza z procy. Powinien by ruszy w stron drzwi, ale tam gdzie znajdowa si Grunaldi i nie wiadomo - sta czy lea, wic nie mona byo sieka na olep. Przetoczy si jeszcze raz, podcinajc kogo kopniakiem, co zwalio si z omotem, sypay si jakie metalowe przedmioty, naczynia i paczki. Wsta chwiejnie i ruszy w ciemno na tego, ktry wywija ciarkami. Zastawi si jednym ostrzem, ktre natychmiast ugrzzo w jakiej pltaninie, przekrci je w bok i szarpn, tnc pasko drugim, odwrconym paaszem, kto wrzasn przeraliwie i smagn ponownie czym, co oploto go w mgnieniu oka gmatwanin cienkich, mocnych linek, mierdzcych ryb i sol. W twarz bryzna mu gorca, cuchnca miedzi krew. Rybacka sie, przemkno mu przez gow. Zaatwili mnie ryback

sieci. Dostaem drania, ale zdy rzuci. Zaraz spada na niego druga, a potem miadce uderzenie workiem wypenionym piaskiem. Kiedy go wlekli, nie straci do koca wiadomoci, usiujc skoncentrowa si na Cyfral, na usuniciu trucizny krcej mu w yach, na zachowaniu przytomnoci za wszelk cen. Ale mimo to rozpyn si w jakiej wietlistej mgle, ktra przybya do niego w ciemnoci i ogarna czule jak ramiona kochanki. Lea wrd migotliwych kbw, mienicych si jak zawieja diamentowego pyu, ale byo mu wygodnie i sucho. Pod plecami mia co ciepego, gadkiego i jedwabistego, o podobn powierzchni, tylko wznoszc si pionowo do gry, opiera si policzkiem. Gadk, jedwabist i elastycznie mikk. Otworzy oczy i spojrza w gr, na pochylone nad nim dwie krge piersi zakoczone rowymi, wypukymi sutkami. Lea na kolanach dziewczyny, z gow zoon na jej onie. Usiad i zobaczy znajom twarz, ktra jednak w normalnej skali wygldaa niesamowicie, jak oywiony kadr komiksu, nagle ubrany w trzy wymiary i ludzk skr, troch tylko zbyt gadk i nieskaziteln. Niby pikn, a w gruncie rzeczy upiorn, jak te japoskie androidy erotyczne Akiko. Spojrza w niemoliwie neonowo zielone tczwki i przeszed go dreszcz. W mikroskali, w ktrej j zwykle widzia, nie wygldao to a tak dziwacznie. Poruszya skrzydami, wygldajcymi jak opalizujca folia rozpita na cieniutkich ykach. - Cyfral... Gdzie jestem? - W rodku. Mdlae, wywoae mnie, wic ci zatrzymaam w rodku twojej gowy. Taki may azyl. To wszystko, co mogam zrobi. - Co jest na zewntrz? Za t mg? - Faza rem. Omdlenie. Zatrucie, wstrzs mzgu. Czciowy parali. Oglny reset. Ty znajdujesz si w menu awaryjnym. - Jak dugo to trwa?

- Trzy, cztery minuty. Na zewntrz czas pynie szybciej, ale dugo tego miejsca nie utrzymam. - Co mona zrobi? - Nie umiem odpowiedzie. To ty wydajesz rozkazy. Masz do dyspozycji zimn mg. To, co zostao na tobie, we wosach, w ubraniu. T, ktra nas otacza. Chcesz zobaczy wizualizacj? Przyjrzyj si jej. Wsta z kolan Cyfral i przeszed si po okrgej przestrzeni otoczonej migotliw zamieci diamentowego pyu. Wsun do w mg, cofn, drobiny podyy za jego palcami, wzrok wyostrzy mu si nagle, do wyrosa przed oczami ogromna jak grska dolina, pocita rowami linii papilarnych, wrd ktrych na podobiestwo chmary jtek fruway miniatury Cyfral, tej samej, ktra siedziaa na podwinitych nogach i powoli wachlowaa si skrzydami. Zatoczy si i odzyska normalny wzrok. Mga znw bya mg. - Co to byo? - Wizualizacja. Taka nakadka graficzna. To ci pomoe. - One wygldaj jak ty... - Wic rozka im, co maj robi. Nie s wiele wiksze od czsteczek, ale dziaaj razem, jak rj. I s ich miliardy. Mog podnie gr, jeli bdzie ich odpowiednio duo. Kada moe co przeci, poczy, przenie albo podpali. Tak bdzie ci atwiej to opanowa, ni mylcw kategoriach mgy, mistyki albo magii. Rozkazuj miliardom maych Cyfral. Pamitaj, e kada z nich umrze, kiedy wykona swoje mae zadanie. Drakkainen spojrza na swoje rce, a potem roztar twarz. - Wariactwo - powiedzia. - Dlaczego nie? Dobra, detoksykacja. Niech wejd do moich puc, a potem znajd czsteczki tego wistwa i wyprowadz na zewntrz. Niech przez pcherzyki pucne wejd do krwiobiegu i oczyszcz, co si da. Po prostu niech wynios to do nerek, bro Boe nie do wtroby. W jakim jestem pooeniu fizycznie? - Jedno oko masz czciowo otwarte. Wida kamienne ciany i

beczkowy strop. Masz zwizane z tyu rce mokrym rzemieniem oraz dwie rybackie sieci na twarzy i tuowiu, oplecione rwnie rzemienn ptl wok ramion. Nogi zwizane w kostkach konopnym sznurem dugoci p metra, zawizanym z przodu wzem szotowym i z tyu paskim. Leysz na prawym boku. - Niech rozwi wzy i uwolni sie, ale wszystko niech zostanie na miejscu, tylko lune. To chyba bdzie oszczdniejsze wyjcie ni cicie, przegryzanie i przepalanie? Do roboty. Detoksykacja i uwolnienie a la Houdini. - Komenda pocztkowa nieprzyjta. Dostp odrzucony. - Jaja sobie robisz? Co to miao znaczy? - Brakuje kodu dostpu. - Jakiego, jebem ti majku, kodu dostpu? To moja wasna gowa, perkelel - Dzikuj. Kod przyjty. - Co? - Fiskie przeklestwo. Sam tak ustalie. - To do roboty, perkele saatani vittuu! A potem siedzia we wntrzu wasnej gowy, na ce, otoczony diamentow mg, objty ramionami przez projekcj wasnego bionicznego wszczepu, ktry przybra posta erotycznego marzenia zakochanego w anime dewianta, i czeka. Przed jego oczami powoli rozwija si poziomo migotliwy pasek otoczony halo, jak prosty kawaek tczy. Domyli si, e to pasek stanu. Proces w trakcie. Prosz czeka. Wic czeka. Niecierpliwic si coraz bardziej. Puapka. Kocio. Najbardziej jednak nie dawaa mu spokoju myl o tamtych. Mia nadziej, e Spalle i Sylfana nie doczekaj si niczego, wic pjd do gospody i spotkaj Warfnira. Tylko e dla nich, dla niego i Grunaldiego, otrutych oparami, obitych, zwizanych i wrzuconych do jakiej piwnicy, niewiele z tego wynikao. Jak zwykle spieprzy operacj. Sabo nadawa si na dowdc i

marnie gra w zespole. Wyznaczy im zadania rezerwowe, dwa punkty spotkaniowe i ju. Jak zwykle uzna, e sam jako sobie poradzi, i nie przygotowa adnego zabezpieczenia. A tymczasem wlaz w kocio. Ordynarny, najprostszy z moliwych. Oczywisty do przewidzenia. Wystarczyo przyj do wiadomoci, e pozostali rozbitkowie te s aktywnymi graczami. I maj swoich ludzi. Przypadek van Dykena dowodzi tego chyba wystarczajco dobitnie. Pasek stanu rozwin si do koca i Drakkainen spyci nagle do ciemnej, wilgotnej piwnicy, w bl gowy, zapach stchlizny i smrd spoczywajcej na nim sieci. Jeden bolesny punkt w poowie uchwy rwa, pulsowa i puch na wycigi. W ciemnociach majaczy lecy pod cian tob, rwnie opakowany sieci i lecy nieruchomo. Jak to leciao? Oldurme... - zabi... czas teraniejszy, koniugacja trzecia, tryb cigy... zabijaj. Ale to byo: nei oldurme. Onu nei oldurme! Kahdin onu istyor sahgul! Nie zabijaj go! Ona chce go ywego! - chyba. Amitrajski. Chyba. Wic jest jeszcze jaka ona. Kahdin... Nie zwyka ona. Ona z szacunkiem. Ona - ta wielka. Tylko ktra? FreihorT? Callo? Jaka inna wielka? Miejscowa? Grunt, e chce ywego. Bl gowy napyn gdzie znad potylicy i rozla si na skronie. Ciki, mdlcy, kacowo-migrenowy, do towarzystwa z ostrym rwaniem w obitej szczce. Vuko poruszy gwatownie domi, liski, mokry rzemie spad na brukowan posadzk, zrzuci z siebie sie, a potem zwin si w gwatownych spazmach, wymiotujc tak gwatownie, e omal rozbi czoo o kamienie. zy pocieky mu po twarzy, gorce i wielkie jak groch. W powietrze wzbia si cuchnca para. Grunaldi ani drgn. Drakkainen poczeka, a odek przestanie mu fika kozioki, ostatni raz splun sonaw, gst plwocin i pozbiera si na nogi. Grunaldi mia puls. Wyczuwalny na ttnicach umieszczonych inaczej ni u czowieka, bardziej z tyu, na karku. Saby, nierwny, ale

mia. Nie wiedzieli, ktrego ona chce, wic oszczdzili obu. Krzepice. Przygotowa sobie rzemienie i sie, eby zaoy je szybko, kiedy usyszy kroki, i obmaca piwnic. Zwyke zasobowe pomieszczenie, zastawione jakimi beczkami, poone wapiennymi ciosami, obronitymi wykwitami saletry i jakby mchem. Pod sufitem wisiay rzdy jakich poci i wrzecionowate rybie tusze najeone ostrymi petwami, wszystko pachnce dymem, wyschnite i sztywne. Drzwi, rzecz jasna, byy zamknite na dbowe Atakowa je za pomoc resztek magii czy czeka? Nie mia czasu czeka. Tamci by moe wanie podrzynali gardo Spalle albo gwacili Sylfan tu przed poderniciem jej garda. Co gorsza, byli nieprzyjemnie, wcale nie redniowiecznie sprawni. Nie mia wizw, wic niby mg czeka, a ktokolwiek tu zajrzy przynie wody, sprawdzi lub zabra ktrego na przesuchanie, ale to mogo nastpi jutro albo Bg wie kiedy. Na dodatek mogli go przedtem znowu odurzy, przyj w piciu i wyprowadzi z ostrzem na gardle. Teoretycznie mia udawa zwizanego i napanego, lecie przez rce, a potem wykorzysta element zaskoczenia. Tyle e to si nie musiao uda. - Powie mi, Cyfral - mrukn i wzi si do przeszukiwania piwnicy w towarzystwie fruwajcej wok niego, jarzcej si zocistym blaskiem wrki. Zwieczone beczkowym sklepieniem pomieszczenie cigno si w gb, mroczne, kamieniste i wilgotne, ozdobione gronami prawie-pajczyn, zamieszkaych przez niezupenie-pajki. Po cianach migay jakie czonowane stworzenia wyposaone w nieprzyjemne kolczaste odna i pki okrgych czu, mcych wyranie zielonkawym blaskiem. Sterty beczek jakich trunkw, z ktrych dobiega aromat procesw fermentacyjnych, kiwajce si tu nad gow przewieszone przez kije rzdy poci, ryb i bezksztatnych, kolawych kiebas, skrzynki przesypanych piachem dziwacznych bulw, zwoje sznura, jakie

metalowe elementy zawieszone na gwodziu, kilka drewnianych wiader wetknitych jedno w drugie. Nawet jeli wyway drzwi, to wyskoczy na zewntrz zbrojny w kube i kiebas? Tu przy wielkiej, poczerniaej od wdzenia szynce zakoczonej nog o takim ksztacie, e doprawdy nie chciao si docieka ksztatu caego stworzenia, wysoko pod sufitem w drewnian pk wbito n. Toporny, wyklepany na kolanie, z drewnianym trzonkiem i pordzewiay, ale jednak n. Tak eby kto, kto schodzi w mroki piwnicy urn kawaek misa, nie musia go szuka. Jaki bardzo zacny i przemylny czowiek wbi n w pk akurat pod rk, lecz w miejscu, w ktrym nie zauway go nikt, kto nie przyszed tu po plaster pruta, tylko oszacowa, czy pomieszczenie nadaje si na areszt. Zabra jeszcze drewniany skopek i wrci do Grunaldiego. Rozci mu sie i wizy na nadgarstkach i kostkach, a potem sprbowa cuci. eglarz mamrota co, zacz si nawet porusza, ale niemrawo i beznadziejnie. Vuko znalaz gliniany dzbanek, pachncy resztkami tego koszmarnego drodowego piwa, pniej odbi szpunt i napeni go z beczki. Cokolwiek si dziao, Ludzi Ognia budzio si, cucio i leczyo przede wszystkim piwem. A potem ledwo zdy podstawi skopek i przytrzyma przyjaciela za ramiona, by nie rozwali sobie czo o krawd wiadra. Pomogo niewiele. Grunaldi potrzsn gow jak byk, pieczoowicie odgarn kosmyki pomaraczowych wosw z twarzy, poruszy ustami na rne sposoby, jakby usiowa sobie przypomnie, jak si mwi, wskaza kiwajce mu si nad gow ksztaty i uroczycie oznajmi: Ryba!. Po czym upad na bok i zacz chichota. Beznadziejne. Drakkainen uoy go tak, by si nie zadawi, i wrci do przeszukiwania piwnicy. Nie przestawaj kombinowa - powtarza Levisson. Cay czas co rb. Uwolnij improwizacj. Wszystko jest broni. Sytuacje beznadziejne

zdarzaj si rzadko. Piwnica cigna si jeszcze kilka metrw i koczya cian zastawion wielkimi beczkami, lecymi denkami do przodu. Instruujc pgosem i gestami Cyfral, jak latajc latark, przeszuka pki, ciany, kosze i podog. Szybko i nerwowo, ale systematycznie. Przeanalizowa przebieg belek. Ukad kamieni. Zajrza do dzbankw. Nie wiedzia, czego szuka. Czego. Wszystko jest broni. Wszystko moe by wyjciem z sytuacji albo do czego posuy. Opuka tarasujce koniec piwnicy beczki i stwierdzi, e nic ich nie ruszy. Po pierwsze, w kadej mona by upchn krow, po drugie, leay jedna na drugiej i blokoway si o sufit. Jako je napeniano, tylko jak? Wikszo zostaa zabita drewnianymi szpuntami. Kiedy je poluzowa, z wntrza pocieko co lepkiego, pachncego drodami i jakby syropem na kaszel. Jedna z beczek natomiast miaa zamiast szpuntu prymitywny metalowy kurek z zaworem, ta jednak bya pusta. Przekrcanie zaworu nic nie dawao. Taki kurek przydaby si raczej na beczce, z ktrej korzystano. Obejrza jeszcze raz podog i zobaczy pokan plam po kauy wina przy innej beczce, owszem, z wetknitym zamiast szpuntu kurkiem. Odbito szpunt, podstawiajc naczynie, po czym natychmiast wbito tam kurek, ale i tak si narozlewao. Wrci do tej pustej beczki, bo nie dawaa mu spokoju, i sprbowa poruszy wszystkim, czym si dao. Opuka j, stara si targn na boki, obmaca kurek. Cyfral unosia si przy jego gowie, wiecc ze sceptycznym i zatroskanym wyrazem twarzyczki. Kurek obrci si w bok raczej przypadkiem, w wyniku chaotycznego szarpania, otwierania i zamykania zaworu. Obrci si gadko w prawo, przekrcajc pod ktem prostym, ale dalej ju nie chcia. W drug stron ustawia si normalnie w d i te nie chcia dalej. Obrci go ponownie i szarpn. Szczkno, po czym majce prawie metr rednicy denko beczki wyskoczyo do przodu i uchylio si w stron Drakkainena niczym waz. W rodku byo ciemno, cuchno stchlizn i

piwnicznym chodem, ale brakowao choby najlejszego aromatu wina. Nic. Tylko stchlizn, stare drewno i kurz. I lekki powiew na twarzy. Ledwo wyczuwalny. - Do rodka - sykn do Cyfral. Zrobia oburzon min, ale posusznie migna do wntrza beczki jak wielka ponca ma. - Tunel - oznajmia, wynurzywszy si po minucie. A potem kolejna piwnica. - Idziemy - rozkaza. - A Grunaldi? - Jest do niczego, a tu bdzie bezpieczny. Wrc po niego. - Zrobi z niego zakadnika, jeli go zostawisz. - Susznie. Wleczony pod pachy Grunaldi ju nie wymiotowa, ale nadal nazywa rne mijane przedmioty i pka ze miechu. Oznajmi: miso, dzbanek, skopek, a wreszcie beczka. Vuko przeczoga si przez beczk na drug stron, odwrci si, wlaz jeszcze raz i przeholowa przyjaciela, cignc go na wznak za kaftan. Denko mona byo od wewntrz uchwyci za prosty elazny rygiel, zamkn, a pniej przekrci go, blokujc klap. Drugie pomieszczenie byo podobne, tylko znacznie suchsze i nie skadowano tu ywnoci. Porodku na krtkim acuchu wisiaa metalowa lampa, tylko e nie mia nic, czym mgby j zapali. acuch przewleczono przez ucho wbite w sufit i zaczepiono na cianie. Spuci lamp, odetka korek i stwierdzi, e w rodku chlupoce i zieje znajomym odorem smoczej oliwy, czym prdzej woy zatyczk na miejsce i zdj metalowy kapturek z knota, ktry natychmiast zacz dymi, po chwili rozarzy si, a w kocu fukn maym tym pomyczkiem. Pomieszczenie wypeniay pki, na ktrych stay obite skr i okute niedue skrzynki, a w rodku lea majtek. Zoto, srebro, jaki inny metal poyskujcy srebrzycie i jakby wieccy od rodka. Monety okrge, kwadratowe, w postaci podunych pytek, z dziurk porodku i

bez, sztabki, siekance, zom, pacida, liczmany i tokeny. Mieszanina. Mnstwo. Skarbiec. - Cudownie - powiedzia do Cyfral. - Marzenie wamywacza. Tylko e jakby nie o to chodzi. Moe jestemy bogaci, ale i udupieni. - Zoto - oznajmi Grunaldi i zachichota. - Lampa. - Niemoliwe, eby za kadym razem, kiedy chce odoy utarg, czoga si wrd kartofli i przeazi przez beczk. Po prostu niemoliwe. Posadzi Grunaldiego na pododze i da mu do zabawy skrzynk monet, po czym obszuka pomieszczenie, przywiecajc sobie lamp. - Numizmatyk... - wymamrota. - Szkoda, e skaduje gotwk, zamiast inwestowa w cenne sztuki broni. - Tamto wyglda jak drzwi - podsuna ostronie Cyfral. - Jasne, e tak - odpar. - Tylko e nie w tym problem. Jestemy w rodku skarbca, a skarbce, nie pamitam dlaczego, zamyka si zwykle od zewntrz. Ile zostao tych twoich maych, poytecznych siostrzyczek? - Szczypta. Moesz przenie owek, zmieni kieliszek wody w kieliszek wdki albo podpali wrbla. Trudno to opisa. Wszystko zaley od tego, co postanowisz zrobi. W kadym razie niewiele. Drakkainen powiedzia co po fisku, po czym unis lamp i ostronie obszed ponownie pomieszczenie. W jednym kocu znajdoway si solidne, okute drzwi, do ktrych prowadziy kamienne stopnie. Drzwi nie miay widocznego zamka i byy zamknite na gucho. Unis kaganek i obwid je dookoa, obserwujc uwanie pomie. - Ten przewiew to nie std - zawyrokowa. Obszed trzeci raz pomieszczenie, unoszc i opuszczajc lamp przy pkach, wok skrzy, skrzanych workw i beczek. - Beczki - powiedzia Grunaldi, kiwajc si na pododze. - Wanie. Znowu beczki - zgodzi si Drakkainen. - Mona trzyma kosztownoci w beczkach, ale po co waciwie? Moe to szczeglnie drogie trunki?

Trzy spore beczki leay pod cian ustawione w piramid, wcinite w kt obok pek. Vuko kucn i powid lamp wok denek. Pocign nosem przy szpuntach. - Piczku materinu, jakby brandy z domieszk travaricy. Te bym trzyma w sejfie. Pomie zadra i wychyli si lekko w bok. - Ta. Najnisza. Znowu. Tym razem nie byo kurka, tylko drewniany szpunt. - Najwyej skpiemy si w koniaku - oznajmi cicho, szarpic drewniany koek jak chory zb. Ale beczka bya pusta. Drakkainen powieci lamp i zajrza do dziury, po czym wyprostowa si. - Dziurka od klucza - oznajmi. - Nie jest dobrze. Ale cignie stamtd zimnem. Pomylmy. To nie moe by szczeglnie wymylny zamek. Cokolwiek, byle nie dao si otworzy kocem noa albo na si. W tym poczciwym wiecie klucz przy pasku jest wart tyle, ile u nas czytnik siatkwki. Dobra, Cyfral. Trzeba przestawi zbki zapadki. Prawdopodobnie pojedyncze, tylko eby uwolni rygle. Przypuszczalnie jest to suwliwy rygiel z nacitymi rzdem trybami, przemieszczany obrotem klucza albo unoszony wahadowo. Prawdopodobnie kowalska robota. Wysyaj swoje scissor sisters. Otworzy zamek, abrakadabra perkele1. Wycign do w stron denka, rozstawiajc idiotycznie palce w sposb, ktry wyda mu si wystarczajco magiczny. Wiono mrozem, wok jego doni zamigotaa lodowata mga, ktra wsnua si przez dziurk od klucza. Z wntrza beczki rozlego si kilka metalicznych stukw i zgrzytw, ale nic wicej nie nastpio. - Wstrzymaj je na moment, Cyfral. Sta, haista paa-ska! Ostronie wczoga si przez beczk, otworzy rygiel i wsun si do ssiedniego pomieszczenia. Wrci po paru sekundach, dzierc tryumfalnie wski pasek soniny, ktr stopi nad pomieniem lampy,

wpuszczajc krople tuszczu po ostrzu noa do wntrza zamka. Odci jeszcze kawaek tkaniny od brzegu nogawki, nasczy tuszczem i wetkn do rodka owinity wok drzazgi odstruganej od pki. - Dobra - powiedzia wreszcie, rzucajc patyczek na ziemi. - Teraz powinno pj atwiej. Zamek najpierw zaskrzypia z wysikiem, po czym wyda z siebie dziarski elazny klekot i ucich. - Cyfral, za mn. Grunaldi, przepij si. Ja tu wrc. Czego ryczysz, kretynko? - Wszystkie umary - chlipna. Zwiadowca spojrza na sufit. - Bd nastpne, zobaczysz. Zaraz zrobimy nowe - obieca jej. Pchn denko, ktre odchylio si na zawiasie, i wczoga si do wntrza. Zaraz za beczk korytarz rozszerza si i mona byo stan na nogi, by nie wdrowa w ciemnociach w pochylonej, okropnie niewygodnej pozycji. Brukowana bya tylko podoga, natomiast ciany i sufit wyoono szalunkiem z desek i podparto drewnianymi stemplami. Korytarz zakrca gwatownie, po czym cign si ze dwadziecia krokw, wyranie wznoszc si w gr. Vuko co chwil przystawa i nasuchiwa, a potem rusza dalej. Z kadym krokiem robio si coraz zimniej. Na kocu tunelu znajdoway si kolejne solidne drzwi, zamknite na potn zasuw. Drakkainen paln si w gow o belk stropow, wymamrota co po chorwacku o zafajdanych kurduplach, pniej po fisku na temat wspycia z reniferem. Odcign zasuw, zdmuchn lamp i wyjrza ostronie. - Nabrzee - szepn. Otwr znajdowa si metr nad lini wody, od gry nakryty deskami pomostu. Spojrza w gr i stwierdzi, e cz z nich przepiowano, tworzc sprytnie zamaskowan klap, zamknit na elazny rygiel. - Dobrodoszli. Ja hou - mrukn. - Cwany, wdzony stary led. A

jednak nie pomogo. Wpad bidak, i to przeze mnie. Otworzy klap i wylizgn si na pomost, a potem otrzepa ze niegu. Nabrzena uliczka bya pusta. Jego mga zdya zrzedn, ale wci wisiaa nad osad, mrona i przykra. Widoczno sigaa moe pitnastu metrw. Schowa n w rkawie i okrci nadgarstek acuchem od lampy, zwieszajc j swobodnie z doni. - Dobra - oznajmi. - Are you readyfor the rock7. Najpierw zajrza do gospody. Wsun si ostronie, lecz sala ziaa pustk. Ani ladu Warfnira. Brak Sylfany. Nieobecny Spalle. Przy ogniu, za stoem siedziao jedynie dwch zacnych eglarzy, ponuro obserwujc kaganek na stole oraz rozbabrany kadub pieczonego ptaka i pocigajc z rogw. Obcy przybysz z lamp w doni, ktry wszed, wpuszczajc do wntrza zawiej, zosta obdzielony obojtnymi, lekko zniecierpliwionymi spojrzeniami, po czym obaj dentelmeni powrcili do obserwacji taca pomieni na palenisku. - Witajcie, zacni eglarze, i niech bogowie nie zwracaj na was uwagi - zagai ostronie Vuko, siadajc na awie i stawiajc swoj lamp na stole. - Mylaem, e spotkam tu mojego druha. Postawny m, mody i dobrze ubrany. - Niebieski paszcz wyszywany zotem, obszyty drogim futrem, srebrne zapinki, haftowane buty i drogi miecz z cyzelowan gowic? spyta karczmarz, - To on. - Wypi dzbanek grzanego piwa z korzeniami, a zapaci jak styrsman. Strasznie gadatliwy i ciekawski czowiek. Gdyby nie by taki zacny i szczodry, to wydawaby si irytujcy. Zgada si jednak z wdrownym kupcem ktry mieszka u mnie na zim, i razem gdzie wyszli. - Czy to by niski, chudy cudzoziemiec z Poudnia, z czerwonymi niski, krgy jegomo o rozoystej brodzie zaplecionej w dwa warkocze. Drakkainen skin gow.

bliznami po jakiej chorobie na twarzy, imieniem Szkarat? Wyglda jak dziwny Amitraj? - Nie, to by kto z naszych stron. Moe z Ziemi Sonej Trawy albo gdzie z gr, moe od Ludzi Niedwiedzi. Sprzedawa tu skry jesieni. Ma wz z towarem i trzech ludzi. Mieszkaj w zapasowej ani. A jacy poudniowcy to zimuj u Wdzonego Ulle, tego, co to jest chory, jednak wszyscy twarze maj normalne, bez blizn. - Wrc tu - zapowiedzia Drakkainen. - I wtedy kupi twojego miodu, a zapac nie gorzej ni mj przyjaciel, pierwej musz go jednak znale. Powiedz mi tylko, jak dawno wyszed? - Nie tak dawno. Po porze niadania. Najwyej z raz dooyem drew. - Jakie p dzbana temu - zauway ten drugi. Vuko wyszed znw w biay tuman i drobny, siekcy w twarz nieg. Nabrzeem przeszed jaki czowiek z kubem w doni, otulony a po nos futrem. Drakkainen odczeka, a zniknie we mgle, a potem wisn z pomostu stojc tam beczk, przyturla j do ciany gospody i rozejrza si ostronie. - Kiepski pomys, bdzie lisko - mrukn. Jak najciszej wlaz na beczk. Zatrzeszczaa pod jego ciarem, ale wytrzymaa. Szczyt dachu wieczy rzd drewnianych krzyakw, sterczcych jak rogi. Chyba miay za zadanie stabilizowa strzech. Mia nadziej, e to fragmenty wiby dachowej i e bd solidne. Przytrzyma si krawdzi dachu, a potem rozkrci lamp nad gow na ca ptorametrow dugo acucha i cisn. Udao si za trzecim razem, kiedy wgramoli si na brzeg dachu, utrzymujc cay ciar ciaa na wbitym w strzech nou. acuch wylizgn mu si z doni i przez okropny moment Vuko myla, e straci lamp, ale acuch owin si wok sterczcych w niebo rogw i zosta na dachu, tyle e koniec lea dobry metr od jego doni. Ostronie wspi si po przysypanej warstw niegu pokrywie ze liskich modych pdw, kilka razy dgajc noem

strzech,

wbijajc

palce

pomidzy

gazki

faszyny

zrzucajc

podeszwami nieg na ulic, ale nikt go nie zauway. A potem rozcign si na ca dugo i chwyci koniec acucha.Jesieni po prostu przebiega po kalenicach dachu ale teraz musia walczy o kady krok na liskiej warstwie niegu i lodu, wic wdrowa niemal na czworakach, przygity jak paralityk, czepiajc si, czego si dao, i wymacujc podeszwami oparcie. Na podwrcu Wdzonego Ulle sta jaki facet w kosmatej futrzanej pelerynie i spiczastej czapce z klapkami osaniajcymi uszy i kark. Przypuszczalnie z jej powodu nie usysza chrzstu niegu na dachu ani nie zwrci uwagi na spadajce wok mae lawiny. Drakkainen, niewiele mylc, rzuci n na dziedziniec i rwnoczenie skoczy tamtemu na ramiona. Uderzenie dosownie wbio stranika w ziemi, Vuko, amortyzujc upadek przewrotem przez bark, usysza okropny drewniany huk, z jakim czaszka tamtego grzmotna o bruk. Sam, przetaczajc si po onieonych kamieniach, rbn plecami o ocembrowanie studni, bolenie, ale chyba niegronie. Zerwa si na nogi, podnoszc z ziemi n i odkrcajc acuch z lamp owinity wok pasa, lecz nie byo potrzeby. Tamten lea twarz do kamieni, w powikszajcej si brzowej plamie topniejcego niegu, palce jednej doni podrygiway mechanicznie, jakby kady y wasnym yciem. Kiedy zwiadowca dokutyka do niego, stranik skona albo by w piczce. Z uszu pyna mu krew, a twarz wygldaa jak zmiadona papierowa maska. Drakkainen rozejrza si nerwowo i przypad plecami do ciany, jednak w domostwie panowaa cisza. omot na podwrzu nikogo nie zainteresowa. Chwyci trupa pod pachy i wcign w podcienia, do drewutni, po czym zgarn troch niegu z dachu i zadaszenia studni, eby cho odrobin zamaskowa plam krwi na bruku. Kiedy wytar tamtemu twarz garci niegu, okazao si, e to z pewnoci nie Szkarat. Mczyzna te mia pask twarz z maym, haczykowatym nosem, ale skra bya bardzo jasna, bez blizn. By te

bardzo krtko ostrzyony, waciwie ogolony na czaszce. Nie nosi amuletw, dokumentw ani niczego charakterystycznego. Vuko skonfiskowa ciki, przypominajcy kukri tasak, z kling najeon na brzegach zupenie bezsensownymi dodatkowymi ostrzami, prostymi albo zakrzywionymi jak haki. Obejrza bro krytycznie, lecz odoy na bok. Mczyzna mia jeszcze przy pasie skrzan pochewk zawierajc narzdzie skadajce si z obszytej skr krtkiej rkojeci zaopatrzonej w pksiycowate ostrze umieszczone z boku, jak gowica miniaturowego toporka. By moe bya to skrobaczka do skr, n do przycinania lici na cygara, brzytwa, a by moe jaki morderczy kastet. Drakkainen postanowi tymczasem wykorzysta narzdzie w taki sposb, zanim nie trafi si sposobno skrcania cygar. Zabra nieszcznikowi jeszcze pas, bo wasny mu zabrali, futrzan peleryn z wysokim konierzem i podnis z dziedzica spiczast uszank. Wepchn trupa w rg drewutni i przewrci na niego stert porbanych polan ustawionych pod cian. Narobi haasu, ale to rwnie nikogo nie obeszo. Otworzy drzwi w podcieniu i wlizgn si w mrok domostwa i ciki smrd dziwnych kadzide wiszcy w stchym powietrzu. Szed na chybi trafi, nigdy nie by tu w rodku. Domostwa, zbudowane wedug przepisw tajemniczej Pieni Ludzi, wewntrz jednak rniy si midzy sob, pomieszczenia miay rozmaity rozkad, zaleny od trybu ycia waciciela. Drakkainen sun plecami po cianie, z zbatym kukri w opuszczonej doni i ze zwisajc lamp na acuchu w drugiej. Dom jednak wydawa si pusty. Co kilka krokw zatrzymywa si, lecz sysza tylko wasny oddech. W dworzyszczu panowaa cisza. Zajrza za jakie drzwi, uchylajc je ostronie, zobaczy jednak tylko okute skrzynie i drewniane oe zarzucone futrami, najwyraniej nieuywane. Dom by stary, mroczny, podzielony belkowanymi cianami jak labirynt, co gorsza, deski skrzypiay pod nogami. Vuko stawia stopy jak najostroniej i z brzegw desek, przelizgujc si wrd cieni i

mrocznych

zakamarkw

niemal

bezgonie, chyba

ale

strasznie

wolno,

nasuchujc co kilka krokw. Kolejne pomieszczenie byo kuchni, tymczasowo zmienion, zdaje si, w rzeni. Kamienna podoga i solidny, zbity z grubych dech st zbryzgane byy krwi, na blacie leay przesiknite posok gagany, sagan z gorc jeszcze wod, sterta wieo podartych szmat, may, wski n z kocian rkojeci, zagita iga, cynowy kubek oraz maleka metalowa buteleczka pokryta cyzelowanym ornamentem. Za stoem o cian oparto zamany wp tob, okrcony lnianym ptnem z plamami krwi i opleciony rzemieniem. Drakkainen podszed i czujc, e serce zatrzymuje mu si w piersi, rozci rzemie i powoli rozchyli ptno. Ujrza obc, pask twarz, wywrcone orzechowe oczy podkrelone od dou pksiycem biakwki i rozchylone usta pene drobnych zbw, rowych od krwi. Na czole mczyzny kto nakreli palcem umoczonym we krwi kko i przeci je pionow lini. Obejrza ostronie st, rozrzucone wok medyczne szpargay, starajc si nie wdeptywa w krew, i stwierdzi, e to, co widzi, to nie lady tortur lub mordu, ale pospiesznego opatrywania ran. Co najmniej trzech ludzi atao si tu na chybcika, zostawiajc wok mnstwo nerwowych ladw, jednego, najciej rannego, nie udao si uratowa, pozostali zaoyli sobie nawzajem opatrunki, zayli przeraliwie i podejrzanie cuchncego jakimi skomplikowanymi alkaloidami roztworu z kubka i wyszli w popiechu. Zosta tylko owinity szmatami trup. Wszystko odbyo si moe dziesi minut temu. Wylizgn si z kuchni z okropnym przewiadczeniem, e wpad w jak obdn ptl, w ktrej rozmija si z innymi i bdzi po omacku jak we mgle, napotykajc same puste pomieszczenia, podczas gdy wszystko odbywa si gdzie indziej i bez jego udziau. Sytuacja robia si coraz

gorsza, coraz bardziej powikana i absurdalna. W domu panowaa cisza, lecz w jakim momencie dobieg Drakkainena odlegy, stumiony dwik, zupenie nierozpoznawalny. Kto jkn? Krzykn, ale z daleka? Kto kogo zawoa na ulicy? Sam mia ochot kogo zawoa. Kogokolwiek. Nastpne drzwi, takie same jak wszystkie inne, zaopatrzone w elazny skobel, przybity solidnymi kowalskimi gwodziami i zamknity elazn przetyczk wetknit w ucho. Skobel w rodku domu? Ostronie zdj przetyczk, a potem pchn drzwi kocem ostrza.Omal nie udawi si od cikiego zaduchu kadzida, amoniaku, brudnych ludzkich cia i zastaego powietrza. W korytarzu byo ciemno, jednak w porwnaniu z zamknit izb i tak padao stamtd wiato. W pmroku zobaczy skbionych wewntrz, lecych na siennikach ludzi. Kilku mczyzn, dwie kobiety, stara i moda, przytulone do siebie, kilkoro dzieci w rnym wieku. Zwinici w kbek, pprzytomni i nieruchomi. Na rodku podogi stao metalowe naczynie, z ktrego cienk struk sczy si kadzidlany dym. Wysnuwa si przez otwory w pokrywce i wypenia komor pod sufit sin mg. Drakkainen zasoni twarz rkawem i wszed do rodka, pilnujc, eby mie cian za plecami. - Dzie dobry, Ulle - wymamrota. Kupiec by niemal nie do poznania. Blady, wyndzniay, ze skotunion brod, kiwa si na barogu, wargi mia pokryte strupami i bdne, nieprzytomne oczy. Mia na sobie jakie portki i koszul, jaki odpowiednik ciepej bielizny albo piamy, kiedy chyba z kosztownych tkanin i wyszywane, obecnie zmienione w poplamiony i podarty achman, cay w tawych zaciekach. Drakkainen wyjrza z niepokojem na korytarz, ale dom wci wydawa si kompletnie pusty. - Wychodzimy, Ulle - powiedzia. - Ju koniec. Wychodcie wszyscy. Unis kupca za rami i postawi na nogi. Wdzony Ulle zatoczy

si i opar o cian. Pozostali patrzyli na Drakkainena nieruchomo albo leeli na siennikach i nie reagowali na nic. - Szybciej! - sykn. - Wstawajcie! Wychodzi, zanim wrc. W kocu musia ich wywleka. Cign za ramiona przewieszone przez wasny kark, wynosi niemal na rkach. Kiedy stawia jednego, nastpny osuwa si na siennik. Wylizgn si na korytarz i nasuchiwa przez chwil, po czym otworzy drzwi na dziedziniec i powypycha ich jedno za drugim prosto w nieg i mrz, kaszlcych, saniajcych si na nogach. Ostatnia bya starsza pani, ktr wywlk na sienniku. Moda kobieta przygarna do siebie dziecko, jeden z mczyzn zacz pezn w kierunku drewnianych drzwi w przeciwlegym kocu podwrza, gdzie chyba byo tylne wyjcie do zauka. Ulle usiowa co powiedzie, ale kaszla tylko i bekota niezbornie. - Hara... Sharlah... Skarl... za... zabili Unfgara... i mojego starszego... te oczy... codziennie... zoto na oczach... zote bielmo... przy... przywieli duchy... dym... lepszy ni acuch... Szkar... ten czerwony... potwr... zabij... czekali na ciebie... zote bielmo... nie ma nikogo... nie ma przyjaci... nikt nie przyszed... boj si choroby... - Dobrze ju - przerwa Drakkainen. - Wdzony, skup si. Gdzie jest wejcie do piwnicy? Do piwnicy i drzwi do skarbca. Musimy je na chwil otworzy. Rozumiesz, co mwi? Kupiec rozkaszla si znowu, po czym zwymiotowa na nieg. - Gdzie wejcie do piwnicy? - wyskandowa Drakkainen z okropnym poczuciem, e wszystko idzie nie tak, jak trzeba, i rozpada si w chaos. Mia wraenie, e powinien by w kilku miejscach rwnoczenie. Wyciga Grunaldiego ze skarbca, szuka Sylfany i Spalle, sprawdzi w porcie przy okrcie, tropi Warfnira i jego tajemniczego informatora. Znale Szkarata i jego ludzi, zanim oni znajd jego. Wszystko naraz. Kompletna poraka. Potrzsn kupca za ramiona, po czym natar mu twarz niegiem.

- Gdzie wejcie do piwnicy?! Gdzie trzymasz bro?! - Duchy wychodz z lampy - powiedzia cakiem wyranie Wdzony Ulle. - Suchaj. Pilnuj. Wiele dni i wiele nocy. Ciemno. Duchy. - Perkele - odpar tylko Vuko. Znw wszed do wntrza i postanowi odtworzy przebieg korytarzy w loszku, przyjmujc za punkt odniesienia pomost i ukryte wyjcie. W efekcie znalaz wejcie do piwnicy - klap w drewnianej pododze tu obok kuchni, dokadnie w tym samym momencie, kiedy zacza si otwiera. Kwadratowa, zbita starannie z grubych dech, idealnie wpasowujca si w podog i w innym wypadku waciwie nie do znalezienia. Uniosa si lekko, ukazujc czyj gow, i nie byo czasu na nic bardziej subtelnego. Po prostu dopad pokrywy dwoma susami i skoczy na ni, wbijajc z powrotem w podog. Gdzie na dole co zwalio si z okropnym omotem i trzaskiem. elazne ucho, za ktre mona byo klap dwign, zwyky wygity prt przewleczony przez dwa otwory, wszed na swoje miejsce i by ledwo widocznym ladem w ciemnych belkach. Podway go kocem noa, wysun, szarpn waz do gry i bez namysu wskoczy w ciemno. Trafi na szerokie deski stanowice stopnie schodw stromych niemal jak drabina, odbi si od nich i run do przodu, w absolutny, aksamitny mrok. Przetoczy si, co ze wistem migno nad nim, stan na przygitych nogach i spuci kawaek acucha okrconego nadal wok nadgarstka, a potem zawin lamp w powietrzu. Trafi kogo w ciemnociach, rozleg si szczk blachy, chlupot smoczej oliwy w zbiorniku i zduszony krzyk. Zawin acuchem, wypisujc w powietrzu skomplikowan figur, trafi jeszcze raz z boku, raz z dou i raz nisko, gdzie na wysokoci kolana. Szarpn acuchem, chwyci lamp w do i wyj korek, a potem chlusn przed siebie w ciemno, wywin si unikiem, rozkrci znowu lamp i puci acuch, posyajc j w mrok.

Usysza, jak z brzkiem odbija si od kamieni, po czym jego przeciwnik zapon nagle, rozwietlajc piwniczny korytarz migotliwym blaskiem. Palio mu si rami, poa futrzanego paszcza i kilka punktw na piersi i twarzy, gdzie trafiy krople. W migotliwym blasku wida byo, e to rwnie nie jest Szkarat. Mczyzna wyda z siebie optaczy wrzask, szarpn zapink, zrzucajc futro na ziemi, i zacz oklepywa si po twarzy. Efekt by tylko taki, e zapalia mu si do. Wyszczerzy si w dzikim grymasie, po czym natar gwatownie, ponc i wywijajc jednym z paaszy jeszcze tego ranka bdcych wasnoci Drakkainena. Zwiadowca zrobi krtki ruch opuszczon rk, zakrzywione, najeone odrostami ostrze przekoziokowao w powietrzu i wbio si tamtemu w pier. Mczyzna zatrzyma si gwatownie, jakby wpad na cian, wyda z siebie chrapliwy wrzask, ktry zabrzmia jak Ifri-ja!, i run do przodu, chwytajc Drakkainena za ramiona, chcc najwyraniej przycign go do swojej piersi i nadzia na sterczce do przodu ostrza. Vuko obrci si wok wykrocznej nogi, przechwytujc nadgarstki napastnika, i rzuci go w ciemno z oskotem, hukiem pomieni i rozbyskiem iskier. Przytrzyma lecemu do i zakadajc mu dwigni na nadgarstek, obrci go ze sterczcym z piersi ostrzem w d, a potem przydepn plecy. Wszystko razem trwao najwyej kilka sekund. Futro lece na ziemi i kaftan napastnika nadal si paliy kopcc koszmarnym smrodem poncej skry i weny. Drakkainen podnis swj paasz i otworzy pierwsze drzwi, ale znalaz tylko komor pen jakich narzdzi, koszy i achw wiszcych na kokach. Zakl, otworzy kolejne, wlizgn si do rodka, unoszc pasko miecz, i nagle znieruchomia. Przed nim sta Spalle, kredowoblady, z wykrconymi do tyu rkoma, zwizanymi grubym sznurem, ktry oplata mu te szyj i przechodzi przez rozchylone usta. eglarz chcia co powiedzie, ale dawi si tylko wepchnitym midzy zby grubym

supem i charcza. Za nim staa ubrana na czarno sylwetka, rami obleczone czym, co przypominao poyskliw jaszczurcza skr, obejmowao Spalle z przodu, przykadajc mu do garda lnicy jak ld przedmiot. Sztylet ze szklan gowni, ostr jak cier, w ktrej przelewaa si jaka oleista ciecz o nieprzyjemnie tawym kolorze. Iga dziwacznego ostrza opieraa si o szyj Spalle. Migna mu z tyu twarz tamtego, obramowana przylegajcym do czaszki kapturem, blada i paska, z haczykowatym nosem. To by uamek sekundy, po czym policzki w jednej chwili powleky rozgazione czerwone plamy, pokrywajc je jaskrawym ladem naczy jak mask. Szkarat. - Nic nie rb - poradzi Szkarat. - Nie mw, nie podno rk, ani nawet jednego palca. Jeli wykrztusisz cokolwiek, choby szepniesz jedno tylko imi bogw, wbij mu to w szyj. To jad agiewnicy. Nawet nie prbuj. Teraz cofnij si. Wyjd tyem na korytarz. Powoli. Ani sowa. Wystarczy, e drgnie mi rka. Ani jednego sowa. Drakkainen posusznie wycofa si na korytarz, ale nie opuci miecza, wyszed w tej samej napitej pozycji, wymylajc kolejne sekwencje ruchw i wiedzc, e kada kombinacja jest za wolna i nie daje Spalle adnych szans. Szkaratowi wystarczy jakie pi dziesitych sekundy. Zakoczenie szklanego sopla w jego rku byo ostre jak iga chirurgiczna, pod ugit skr Spalle zebraa si ju maa kropelka krwi i potoczya po szyi, zostawiajc szkaratn nitk. eglarz zezowa na mierzce w jego ttnic ostrze i usiowa nie dawi si sznurem. Zwiadowca wyszed za drzwi, lecz stan tak, by tarasowa tamtemu przejcie do schodw i klapy. Szkarat wyszed za nim, pchajc przed sob Spalle, chowa si za jego ciaem doskonale, ukazujc tylko rami i may fragment twarzy - jedno oko i paskudny, grafitowy, gadzi umiech. Nawet z pistoletem w rku byoby ciko. - Daj mi drog do schodw - poprosi Szkarat uprzejmie. - Nie wyjdziesz - powiedzia Drakkainen. - Na grze s ju moi

ludzie. - Nie masz ju adnych ludzi poza nim - zauway poudniowiec tonem towarzyskiej rozmowy. - Cz zabilimy my, cz ludzie krla Wy. Wielu czekao na ciebie w tym porcie, w domostwie tego, kto mia ci przekazywa wieci, i wok niego. Skoro wydostae si z piwnicy, zrozumiaem, e to musisz by ty. Utrzymywanie przy yciu reszty niewiernych to marnotrawstwo czasu. To ciebie pozdrawia prorokini. To mwic, cay czas szed, powoli, krok za krokiem, osaniajc si od Drakkainena ciaem Spalle, mierzc mu w gardo szklan drzazg i kierujc si w stron drabiny. Ciao jego towarzysza wci troch pono, mae pomyczki pegay na rozbryzgach oliwy na cianach i pododze, ale Szkarat nie zwraca na to uwagi, tylko szed. - To ty nie masz ludzi - wychrypia Drakkainen zduszonym gosem, drobic przed nim tyem, z uniesionym mieczem. - Zabiem wszystkich. A teraz, jeli drgnie ci rka, zginiesz jeszcze szybciej ni on. Rozdepcz ci jak robaka w jednej chwili. Nie masz mnie czym straszy. Jestem Ulf Nitjsefni, Wdrujcy Noc. Jestem Pieniarzem. Odsu sztylet albo za moment zapon ci oczy. - Daj mi drog albo go zabij. Zobaczysz, jak jad wyera mu ciao. Bdzie kona godzinami, wyjc z blu. - Wychodz pierwszy - powiedzia Drakkainen ju przy schodach, cay czas obmylajc rozpaczliwie kolejne plany i odrzucajc je wszystkie. By tylko pewien, e jeli pozwoli Szkaratowi pierwszemu wej na drabin, to zostanie zamknity w piwnicy, a Spalle zginie. Wszed tyem po schodach, unoszc cik klap plecami i nie odrywajc wzroku od Szkarata i prowadzonego przed nim przyjaciela. - Dalej - rozkaza Szkarat. - Na dziedziniec. Niestety, nie rozprasza si ani nie popenia bdw. Czubek szklanej drzazgi opiera o szyj Spalle, a sam chowa si za zakadnikiem, pokazujc jedynie niewielki kawaek ramienia. Nie byo co

marzy

tym,

eby

przerba

mu

cigno,

trafi

ostrzem

podobojczykowy splot nerwowy albo rdze krgowy. Wic Vuko prowadzi go tylko, przyczajony, z wystawion do przodu doni i pseudomalajskim paaszem trzymanym poziomo, z ostrzem na jej grzbiecie. Czeka na moment - uamek sekundy, ktry nie nadchodzi. Szed napity jak struna, wepchnwszy te wszystkie nie masz ju ludzi, cz zabilimy my, cz Ludzie We do jakiego zakamarka mzgu i zastawiwszy drzwi krzesem. Na razie. Niewane, to tylko blef. Pniej. Po kolei. Najpierw Spalle. Kiedy wyszli na podwrzec, przede wszystkim zobaczy Grunaldiego. eglarz by blady, ale trzyma si na nogach, mia na sobie pas z mieczem i tuli w objciach cae narcze rozmaitego dobytku wasne futra, pas Drakkainena, drugi miecz, n i inne szpargay. Pozostali te prezentowali si odrobin lepiej, w tym sensie, e nie tarzali si ju w niegu i nie pezali dookoa jak robaki, ale stali mniej wicej na nogach. Jeden z mczyzn, nie wiadomo - kolejny syn Ulle czy ocalay z jego ochroniarzy, otworzy jak komrk i wyciga z niej miecze, topory i oszczepy, ktre opiera rzdem pod cian. Ulle nadal przypomina widmo ojca Hamleta, ale narzuci na ramiona kawaek futra i te trzyma miecz, cho sprawia wraenie, e nie wie, co si z tym robi. Rodzina Wdzonego Ulle wydaa na widok Szkarata jaki pomruk, nie wiadomo, zgrozy, przeraenia czy wciekoci, i ruszyli na niego lepym, zezowatym krokiem jak grupa zombie. Grunaldi upuci z omotem trzymane w ramionach przedmioty i sign po miecz. - Cofn si - ogosi spokojnie Szkarat. Wszyscy si zatrzymali, maa dziewczynka tulona przez matk rozszlochaa si rozpaczliwie. Tylko mczyzna przy otwartej zbrojowni zway w doni topr i szed dalej, Ulle rwnie spojrza na swj miecz i po chwili wahania ruszy do przodu, stawiajc stopy z takim wysikiem, jakby nis na barana mistrza sumo. Grunaldi znieruchomia przyczajony, z wystawionym naprzd

ostrzem, ale inaczej ni reszta. Obliza wargi, jego wzrok skaka po dziedzicu, wida byo, e knuje co w myli, oblicza i way szanse. - Knutwarze - powiedzia przyjanie Szkarat - Knutwarze Poncy Psie. Poniesiesz kar. Mczyzna z toporem zacisn szczki, ale zrobi kolejny krok, dygocc coraz bardziej, jakby dosta ataku febry. - Knutwarze - powtrzy Szkarat, patrzc mu prosto w oczy - kara. Topornik wyglda tak, jakby pcha niewidzialn ciarwk, jakby kady krok kosztowa go potworny wysiek, od ktrego wystpiy mu yy na skroniach i czole. - Kara, Knutwarze - powiedzia jeszcze raz Szkarat. Mczyzna opad na kolana, jakby nagle przygi go straszliwy ciar, wygldao to jak pojedynek zapaniczy z niewidzialnym przeciwnikiem. Pochyli si, dyszc ciko, a potem, wykrzywiony jakby z blu, ze wszystkich si stara si nie pooy doni na bruku, ale nie da rady. Biaa do z rozstawionymi palcami opara si o kamienie, a druga uniosa topr. Teraz, pomyla Drakkainen. To go dekoncentruje. Ale ubieg go Ulle. Wdzony Ulle, ktry jako jedyny nie wpatrywa si w klczcego na podwrcu Knutwara unoszcego topr, nie sucha cikiego oddechu wyrywajcego si spomidzy zacinitych szczk ani zdawionego szlochu. Ktry nie patrzy, jak ostrze opada na kciuk wojownika, na rozbryzg krwi na niegu, nie sucha przeraliwego wrzasku, tylko skoczy Szkaratowi do garda. Skoczy, rzucajc na ziemi miecz, chwyci oburcz przegub doni dziercej zatruty szklany sopel i wykrci go na zewntrz. Szkarat zasycza po gadziemu i uderzy kupca palcami w oczy, ale w tym samym momencie Spalle targn gow do tyu, trafiajc poudniowca w twarz, odbi si od niego kopniakiem i przetoczy po dziedzicu. Drakkainen zaatakowa byskawicznie, ale kto wszed mu w drog. Szkarat i Ulle zwarli si ze sob, kto chwyci jeszcze poudniowca za rami, kto za nog - wciekle i rozpaczliwie,

Knutwar koysa si na dziedzicu, tryskajc niemal czarn krwi i piastujc okaleczon do. Szkarat wywin si z uchwytw gadkim, wijcym si ruchem, jak namydlony w. Drakkainen odepchn stojcego mu na drodze i ci byskawicznie dwa razy: w kark i ttnic szyjn, ale oba razy trafi w pustk. Szkarat przeturla si po ziemi, poderwa jednym ruchem jak spryna i cisn Vuko w twarz gar jakiego czerwonego pyu. Zwiadowca osoni twarz i wyratowa si byskawicznym unikiem, czujc, jakby rk oblano mu ukropem. Szkarat doby znowu co zza pazuchy, czym cisn sobie pod nogi w bruk dziedzica. Hukno oguszajco, z rtciowym rozbyskiem i chmur gstego, gryzcego dymu. Zawin si w miejscu, furkocc paszczem, wskoczy na zadaszenie studni, odbi si od niego nog i rzuci prosto na dach. Drakkainen sta ju na nogach, ale nie zdy. Grunaldi przeskoczy lecego Ulle i oburcz cisn mieczem zza gowy, kiedy Szkarat by na szczycie dachu. Szczkno, usyszeli bolesny, stumiony okrzyk, po czym miecz zjecha ze strzechy i brzkn na bruku. Kiedy rozwia si gryzcy w oczy dym, po cudzoziemcu zwanym Szkaratem zostao wspomnienie. Grunaldi podnis swj miecz i obejrza uwanie ostrze. - Ani ladu krwi - oznajmi. - A wiem na pewno, e trafiem. Ulle wsta z ziemi, z twarz jeszcze bledsz ni przedtem, dygocc i drc koszul na piersi. A potem wycign do Drakkainena umazane krwi donie. Z jego oczu ciurkiem toczyy si zy, a z boku klatki piersiowej, tu pod ebrami, sterczay ostre jak igy szklane drzazgi. Wdzony Ulle sta sztywno, drc cay, jego oczy byy zupenie okrge i prychn kleist t pian. Wida byo, jak puchn mu naczynia na szyi, grube i falujce, jakby pod jego skr poruszay si robaki. - a... agiew... zabij... - wychrypia. - Zabij... Grunaldi, stojc nieruchomo, napotka wzrok Drakkainena i skin gow. Vuko ci kupca w kark. Spalle by podduszony i mia tak wyschnite gardo, e kiedy

Drakkainen rozci krpujcy go sznur, nie mg wykrztusi ani sowa. Lodowata woda niewiele pomoga, bo ledwie zwilya jego opuchnit luzwk, zwrci j na bruk, kaszlc rozpaczliwie. - Utrzymaj wod w gardle - poradzi Drakkainen niecierpliwie. Przyniesie ukojenie. - Zabrali Sylfan... - wychrypia Spalle, chwytajc si za gardo. Dopadli nas w opotku... inni ludzie... mwili po naszemu... czterech... zabia jednego, ja drugiego. Wtedy nadbiegli ci z domu... ci poudniowcy... wyszli z tylnej bramy... uderzyli na nas i na nich... wszyscy si bili ze wszystkimi... w milczeniu... w ciszy... a potem mnie powalili... tamci uciekli z Sylfan... sprztnli wszystkie trupy... krew przysypali niegiem. Pusty opotek... tylko mga i nieyca... same tylne drzwi... nie wyszed... nikt nic nie sysza... nie obroniem... - Ju dobrze. Pij wod. Trzymaj w gardle - powiedzia Drakkainen, usiujc opanowa drenie rk. Kobieta i dwch mczyzn klczeli wok martwego Wdzonego Ulle, paczc w milczeniu, kto bezskutecznie owija okaleczon do Knutwara oddartym od koszuli skrawkiem, ktry natychmiast przesika krwi. Drakkainen podnis sznur, podszed do topornika i zawiza mu na ramieniu opask uciskow. - Teraz si nie wykrwawi. Niech kto biegnie po najlepszego znachora w osadzie. Kciuk mona jeszcze przyszy. Koskim wosiem przez skr, tak jak si szyje koszul. Potem zaoy dwie deseczki i zawin. Moe si uda, tylko musi by bardzo czysto. Wszystko trzeba wyparzy we wrztku. W kuchni na stole jest kubek z driakwi, ktr pili, eby umierzy bl. Przyniecie mu, zanim dostanie zawau. Grunaldi, biegiem do portu, gdzie zostawilimy okrt, sprawd, czy jest tam Warfnir. Potem tu wracaj. Ostronie. Ten potwr wci tu gdzie si czai. - Kim wy jestecie? - spyta dugowosy modzieniec klczcy przy martwym Ulle. - Jestem Ullunf, jego modszy syn. Mego brata Ullardiego

zabili od razu, kiedy wzili nas do niewoli we wasnym domu. - Wybacz mi - powiedzia Drakkainen, czujc, e ma jaki dziwny gos. - Nie chciaem zabi twojego ojca. I myl, e to ja sprowadziem na was nieszczcie. Jestemy Ludmi Ognia i walczymy z potnymi Pieniarzami, ktrzy chc wszystkim zawadn. Z krlem Wy Aakenem oraz z tymi, ktrzy przysali tu Szkarata. Niemniej to, co was spotkao, to moja wina, bo twj ojciec mi pomaga. - Czy ci Amitraje to byli twoi ludzie? - spyta mody, ocierajc zy. Ten Szkarat robi, co mu kazae? - Nie, ale polowa na mnie. - Polowa, na co chcia. Otru nas dymem. Zamkn w komorze i trzyma jak zwierzta, w gnoju i smrodzie, bo taki mia kaprys. Z powodu swoich robaczywych Pieniarzy i zawszonych cudzoziemskich bogw. Nie byoby ciebie, to byby inny powd. To wojna bogw zabia mego ojca, nie ty. Wojna bogw, ktra przysza w nasze progi i teraz robi si u nas tak, jak na Poudniu. Ich bogowie chc pokona naszych i zagarn nasze ziemie. Dlatego obudzono pieni bogw. Tak mawiaj ludzie, ktrzy ogldali to, co dzieje si za morzami. - Mdry z ciebie czowiek, mimo e mody. - Ullardi by silny po matce, ja wziem po ojcu rozsdek. I mody niemody, musz teraz dba o rodzin. Wsta. - Zabierzmy go. Mj ojciec nie bdzie lea na niegu. Chc go obmy i zoy w odzi, ktra powiezie go przez Morze Pomieni na kwitnc wysp, ktr ma dla nas wszystkich Bg Mrz. Wstawajcie! Matko, zabierz dzieci do komory i napalcie tam. Otwrzcie wszystkie okna, drzwi i wszystkie dymniki. Wyniecie trupy tych gadw z piwnic i domu. Przyniecie wszystkim piwa, takiego z korzeniami, na gorczk i ble, jakie daje si od zazibienia. Hagnir! Biegnij po znachora! Spalle cierpliwie puka z bulgotem gardo i plu w nieg, czerpic wod z wiadra.

- Ulf... - wychrypia wreszcie. - Sylfana. - Wiem - powiedzia krtko Vuko, mocujc oba paasze. - Id. Bd tropi po ladach. Poczekasz na Grunaldiego i daj Boe na Warfnira, potem idziecie za mn. Uzbrjcie si, w co si da. Spalle pokrci tylko z uporem gow i podnis swj miecz, a potem wydoby z kieszeni osek. Domownicy ukadali rzdem trupy znalezione w piwnicy, dooyli tego z kuchni i jeszcze jednego znalezionego w domu. Co chwila kto z nich wymiotowa albo kaszla i siada na moment, eby odpocz, wstrzsany dreszczami. Kadli zwoki rzdem na niegu, jak toboy. Czarne i nieruchome. Sze. Czterech poudniowcw i dwch innych mczyzn, o pocigych twarzach mieszkacw Wybrzea agli. Obaj mieli brody i krtkie wosy odrastajce z pokaleczonych czaszek, najwyraniej po ogoleniu. - Spjrzcie na nich! - zawoa Drakkainen. - Poznajecie kogo? Czy kto z tych ludzi to czowiek, ktrego znacie? Mieszkaniec mijowego Garda? - Nikt - powiedzia Ullunf. - Ale zim jest tu takich bardzo wielu. Zostaj u gospodarzy, jeli maj czym paci za dach, straw i miejsce przy ogniu. Wszyscy ci tutaj maj jednak twarze dziwne, jakby poksane kiedy przez owady. Drakkainen podszed i przez chwil wpatrywa si w lecych, po czym przyklk, wyj n i rozci im ubrania, a potem rozchyli na piersi, porozcina im rkawy i patrzy na przedramiona. - We - stwierdzi Ullunf. - Ale jak to moliwe? Oni wbijaj sobie farb pod skr igami. To zostaje na cae ycie. Kto mg to zrobi? - Pieniarz - powiedzia Drakkainen. - Pieniarz, ktry ich tu wysa. Wycign im farb spod skry pieni bogw, ale ranki potem zostay. Nic jednak nie byo wida. Ogolili by z tych nasmolonych warkoczykw i wygldali jak kady. Teraz jednak umarli. Krew spyna na d z caego ciaa, a zostaa w tych rankach i znw wida mijowe tatuae.

Wsta. - We zabrali moj przyjacik. Ilu byo ludzi Szkarata? - Szeciu wraz z nim. Brakuje takiego najwyszego, o ogolonej gowie. Nosi kolczyki jak niewiasta i wsy A rosy by prawie jak kto z naszych stron. - Wic mamy jeszcze dwch. I kilku Wy. U kogo mog mieszka? Ullunf rozoy rce. - Od jesieni tkwilimy zamknici w komorze, bez wiata i powietrza. Nie wiem, co si wydarzyo w miecie. Trzeba i do Kronalfa Kamiennego agla, wojewody stranikw prawa. Niech skrzyknie swoich i szukaj. Powiedz im, e chodzi o Wy, a take Amitrajw, ktrzy grasuj w miecie i zabili mego ojca, Wdzonego Ulle. By znacznym czowiekiem. - To bdzie trwao - powiedzia Drakkainen. - Nie zostawi jej w ich rkach ani chwili duej. Pozwl mi wzi jak bro, poycz te co moim ludziom, kiedy wrc. Sami rwnie si uzbrjcie. Szkarat i ten ysy mog wrci. I polij kogo, eby zawiadomi stranikw. Tylko powiedzcie im o nas, bo si pozabijamy nawzajem. - Chciabym, eby wrcili - powiedzia Ullunf. - Chc napoi ich smocz oliw, a potem rozpru brzuchy. - Gotw, Spalle? Spalle ostatni raz przecign osek po ostrzu swojego odzyskanego miecza, wsun go do pochwy i przewiesi przez plecy, a potem pospiesznie wypi jeszcze kubek wody. W zauku nie byo ju waciwie adnych ladw. Zamieciono go po walce, a reszt przysypa drobny nieg. - W ktr stron j zabrali? Spalle wskaza w gr zauka idcego od rzeki pomidzy cianami i czstokoami. Jaki chudy pies obwchiwa zasp, mina ich baba niosca wiadra na koromyle, zmierzajca do rzeki. - Prowadzili j midzy sob - wychrypia Spalle. - Trzech ich byo.

- Mieszkaj w kilku, rozrabiaj, sprowadzaj porwanych - tumaczy Drakkainen. - To nie moe by zwyka gospoda. Nawet jeli maj kwatery u gospodarzy, t0 pewnie rozsypane po miecie, ale musz mie jeszcze kryjwk. Bezpieczne miejsce. Jak ruder, star piw. nic, opuszczon szop na odzie. Wyszli z zauka na szersz ulic, waciwie mona by powiedzie: skrzyowanie. Krcio si tu troch ludzi. - Witajcie, szlachetni eglarze - odezwa si Drakkainen. Dwch jegomociw stao na rogu ulicy, pewnie przy swoich siedzibach. Mieli futrzane szuby i filcowe czapeczki w ksztacie misek i gawdzili z rogami czego parujcego w rku. - Nie widzielicie moe jaki czas temu trzech obcych idcych z niewiast? Moda i bardzo adna, moga jednak wyglda na chor albo pijan? Ci sami mowie mogli te nie jaki wr. Jeden z eglarzy wzruszy ramionami, drugi pokrci gow. - A tak dugo tu nie stoimy. Idzie mrz. Pijemy tylko z ssiadem na dzie dobry. Drakkainen umiechn si, skoni i odszed, ale natychmiast zacz zgrzyta zbami. - Na dzie dobry pijemy. Co za banda chlorw. Nard ochlapusw. Otworzy taki tylko gay i w bani od razu. Wszyscy narbani od witu. A We robi, co chc. Van Dyken wam tu tak Europ urzdzi, e bdziecie mieli po dzbanie co miesic na kartki. Gwnym traktem nie poszli. Mao dzi ludzi, ale kilku facetw wlokcych Sylfan duo ryzykuje. Nawet jeli bya nieprzytomna. Idziemy w najcianiejsze zauki. Po chwili brnicia w nietknitym niegu, oszczekiwani przez psy za czstokoami, wrcili w to samo miejsce. - To beznadziejne - powiedzia Drakkainen. - Mogli j zabra wszdzie. Kilka metrw dalej mga jego autorstwa koczya si jak ucita noem, wida byo, jak kbi si w uliczkach prowadzcych na nabrzee,

tu jednak zrobio si janiej, przez wysokie chmury przewiecao nawet niemiao soce. Spalle wskaza kolejny niepozorny zauek, kiedy do Vuko spada mu na rami. - Patrz! W dziurce w niegu co lnio krwaw czerwieni. Maa czerwona iskierka. Rozgarn zasp i wyj paciorek. Nastpny lea par metrw dalej, na lodzie, lekko tylko przysypany po wierzchu lodow kasz. - Naszyjnik Sylfany - powiedzia Spalle. Szli teraz znacznie szybciej, wypatrujc czerwonych krysztakw. Wyszli jednak na otwart przestrze, gdzie domostwa stay znacznie rzadziej, nie udajc ju nawet miasta, wrd bezlistnych drzew. Znaleli kolejny z kamieni, ktre Spalle odkada pieczoowicie do sakiewki, a potem ju nic. Stali wrd krtych traktw wyoonych belkami, na nieszczcie wymiecionych do goa przez sony morski wiatr, wijcych si midzy sadybami. W oddali nad krawdzi klifu ciskao si stalowoszare zimowe morze. Nie byo kolejnych znakw i nie byo ladw. - Jaka jaskinia - wypali Spalle. - W skale nad samym morzem. Tam musz si kry. - Moliwe - powiedzia bezradnie Drakkainen, rozgldajc si. A potem wyprostowa si nagle. - Wiem, gdzie mog by. Jakie miejsce jest tu najbardziej omijane i przeklte? O jakim wiedz na pewno We, bo to pa, mitka po ich Czynicym? Gdzie nikt nie chodzi i nawet tramy drogi wygniy? - Ale tam si spalio... - Na pewno nie wszystko. Im wystarczy szopa albo piwnica. Spalone resztki dworu, ktry kiedy nalea do Skifanara Drewnianego Paszcza, monego gospodarza, tak pysznego, e omieli si odmwi noclegu wdrownemu Pieniarzowi, wida byo z daleka, osmalone i czarne, wznoszce si na wzgrzu. - Zobacz nas - powiedzia Spalle. - Nie ma si jak podkra.

- Wiem - odpar tylko Drakkainen. - Nie szkodzi, domylam si, o co im chodzi. - Moe poczekajmy na reszt? Grunaldi i Warfnir przyprowadz stranikw prawa. - Nie ma czasu - powiedzia Vuko jakim zmczonym gosem. Nigdy nie ma na nic czasu. Trzeba improwizowa. - Imprjoff... - zacz Spalle, ale machn rk. Szczyt wzgrza otaczay totemy. Dwie skrzyowane wcznie wbite w ziemi ostrzami w gr i co jaki czas supek z nadzian na szczyt czaszk jakiego zwierzcia. Na supkach starannie wyryto kanciaste runy Wybrzea i napuszczono je czym czerwonym. - Uroczysko - powiedzia Spalle niepewnie. - Runiczny krg soca. Kapani prbowali zamkn upiory w rodku. - Tak podejrzewaem - odpar Drakkainen. Wewntrz krgu na niegu leay ptaki. Morskie niby-meyfy i kruki jak czarne krzye, i jeszcze co duego, straszcego sterczcymi ze niegu ukami eber, moe owca. Wia lodowaty, sony wiatr, ktry szarpa pirami martwych ptakw i pokrelonymi runami, proporcami opoccymi na wczniach. - Co podejrzewae? Nikt nie moe tam wej. Ani my, ani We. - Chc, eby tak myla. eby wszyscy tak myleli. S tam, Spalle. I Sylfana te tam jest. To oni zabijaj ptaki i rozrzucaj je po wzgrzu. To nie uroczysko. - A znaki? Mylisz, e oszukali kapanw? - Myl, e tak. A moe nawet sami je postawili. A teraz mog tam siedzie, rozrzuca wok trupy i nikt nawet nie spojrzy w t stron. Drakkainen odpi futro, zrzucajc je na ziemi, wymin jeden z totemw i ruszy skalistym zboczem, prosto na sterczce w niebo zwglone belki i resztki kamiennych cian. Zatrzyma si na chwil, po czym splt palce z chrupniciem staww i strzepn par razy domi, by pobudzi krenie. - Zosta tu - powiedzia. - Nie wchod za znaki, pki nie przyjd

inni albo pki ci nie zawoam. - Ale... - Wiem, co robi, Spalle. Ruszy pod gr, pozostawiajc krccego gow przyjaciela, i wydoby oba paasze. Zawin nimi od niechcenia, ostrza przeploty si w powietrzu, otaczajc go na moment migotliw zason stali. - Dobra, maa - mrukn. - Melduj si. Wiem, e ram jeste. Czuj ci w gowie. - Jestem cay czas - powiedziaa uraona. - Daj mi wzrok. Poka te swoje mae wrki. Chc je widzie, jeli s w pobliu. Poka mi magi. Co przeskoczyo mu w gowie, jakby tu za gakami ocznymi, ale nie zauway nic szczeglnego. Dopiero kiedy przyjrza si uwaniej, zobaczy zielony poblask, fosforyzujcy gdzie midzy belkami i kamiennymi ciosami cian, mcy to tu, to tam na ziemi, jakby kto porozsypywa gar fosforu. Wanie - gar. Nie wicej. Resztki bramy, waciwie sprchniaa, wypalona dziura pomidzy okopconymi cianami rosa mu w oczach. W tle majaczyo ju podwrze, w zasadzie brukowany plac otoczony rumowiskiem. Panowaa cisza, przerywana tylko wistem wiatru wrd belek, odlegym szumem fal i krakaniem krukw. Co migno mu na granicy pola widzenia. Szybkie, rozjarzone mdym blaskiem, jak gigantyczny robaczek witojaski, cignc za sob rzadki ogon fosforycznego ognia. Migno i zniko. - Dobra. Kiedy powiem, po prostuje przywoaj. - Co? Niby jak? - Kiedy zobaczysz due skupisko tego magicznego czego. Przycignij je do mnie. Tak jak na drakkarze z gowy smoka. - A jeli si nie uda? - O, to atwo si zorientujesz. Zobaczysz napisy kocowe i usyszysz pompatyczn muzyk.

Wszed na sprchniae belki nad zaronitym rowem, niegdy stanowice pomost nad czym jakby fos, kiedy co migno wrd ruin z drugiej strony. Znowu by tylko ruch i saby fosforyczny poblask. Drakkainen obliza wargi i wisn cicho przez zby. A wtedy usysza syk. Paskudny ostrzegawczy dwik, jak olbrzymiego wa. A potem jakby terkot drewnianej koatki. Lub rechot gigantycznego paza. Odwrci si, przysiadajc lekko na ugitych nogach i unoszc jedno ostrze, a drugie kierujc do przodu. - Dzie dobry, Grendel - powiedzia. - Ju si kiedy widzielimy. Stwr wyda mu si wikszy ni wtedy przy stacji naukowcw, z szar, lnic skr pokryt zielonkawymi plamami, jak gnijce miso, ale tak samo jak tamten szczerzy rzdy podobnych do kocianych igie zbw i stroszy grzebie rzadkich kolcw, podobnych do kolcw jeozwierza. Znw zamierdziao rycyn. A potem usysza drugi syk za plecami, ponownie zakoczony ohydnym pazim terkotem jak grzechotka z koci. - Przyprowadzie braciszka, co? Potwr ypa na niego ponuro wskimi lepiami przypominajcymi fosforyzujce wrzody na obym, pozbawionym szyi kadubie, poruszajc wydymajcym si niczym balon podgardlem. I wieci zgniym poblaskiem magii, ktra otaczaa go rozjarzon, diamentow mg. Jego wargi rozcigny si w parodii umiechu, prezentujc palisad zbw, z paszczy wysun si ociekajcy tawym luzem jzyk podobny do wielkiego limaka, ktry pk na kocu, ukazujc grube na kciuk do, niby brudny tawy kryszta. Najpierw skoczy ten z tyu, a uamek sekundy pniej drugi. Rozleg si skrzek i wcieky wrzask Drakkainena, ostrza zawyy jak podwjne wirniki startujcegohelikoptera. Przysiad i ci, przetoczy si po ziemi i ci, wywin si unikiem i ci. Ostrza smagay powietrze

jedno po drugim w dzikim malajskim tacu. Trwao to moe dwie sekundy. A potem sta w niskiej pozycji, tyem do bramy, ze skrzyowanymi paaszami przed sob, krwawi z rzdu wskich ran na ramieniu i na piersi, ale nie czu dziaania trucizny. Skrzana bluza wisiaa na nim w strzpach, jakby tarza si w kbach drutu yletkowego. Oba stwory mia teraz z przodu. Jeden z nich otrzepa si jak buldog, gubic paty tokrwawej piany, drugi przesun si w bok, syczc i koyszc si jak kaczka. - Vuko...! - krzykna Cyfral bagalnie. - Nie masz szans bez przyspieszenia. - Nie teraz... - wycedzi. - Jeszcze nie... bo wszystko zmarnujesz. Grendele zasyczay rwnoczenie i rozoyy apy. Zaraz skocz, pomyla. Na tym to polega. Przytrzyma tymi szponiastymi apami. A potem nasczone rycyn ky i to paskudne do. Przydaby si tryb bojowy. Zrobi ostrony krok do tyu, na podwrze, czujc, jakby jego rce wypenia ogie. Spywa powoli przez ramiona, donie, palce a do koca ostrzy. Krew z pytkiego rozcicia na gowie ciekaa mu po twarzy gorcym zastygajcym strumyczkiem. Grubymi, gstymi kroplami jak wosk ze wiecy. Jeszcze jeden krok. Grendele zaterkotay jeden przez drugiego, jakby naradzay si midzy sob, ale opuciy apy. Stali na podwrzu. Jeden kuca na murku, kiedy stanowicym fragment ciany, drugi na sterczcych pod ktem opalonych belkach, pozostali dwaj stali po obu stronach Sylfany. Pnagiej, tylko w podartej koszuli z wosami zlepionymi krwi. Zwizano jej nadgarstki i przytroczono do rzemienia, ktry owija j w pasie. Na szyi miaa dwie ptle, a stojcy po jej bokach We nacigali lekko rzemienie. Na bruku lea jeszcze jeden ksztat, dokadnie owinity wasnym bkitnym

paszczem i oplatany lin, z workiem na gowie. Warfnir. - Rzu miecze i podejd do nas - powiedzia ten, ktry kuca na murku z twarz skryt w kapturze. - Przyjd i we je sobie - wycedzi Vuko pozornie spokojnym, niebezpiecznym tonem. - Rzu bro, bo j zadusimy! - Poddam si - powiedzia - ale najpierw pokacie mi, e yj. Siedzcy na murku skin doni, stranicy poluzowali rzemienie. Sylfana rozkaszlaa si, a potem skoczya na jednego z nich i wymierzya mu kopniaka bos stop. Nie zdya. Drugi szarpn za arkan i dziewczyna siada z rozmachem na poladki, a potem zwalia si na kamienie. Kolejny z Wy szarpniciem zdj worek z gowy Warfnira i rozwiza mu knebel. - Zabij ich, Ulfie! - wrzasn Warfnir i oberwa kopniaka w gow. - Dobra - cign Drakkainen. - Teraz ich uwolnijcie. Ja zostaj. Kiedy zobacz, e wychodz za totemy i nic im nie grozi, rzuc bro. Bdziecie mogli zabra mnie do krla Wy albo zabi i przywie mu moj gow. - A kim ty jeste, by da? Przyszede tu i o to nam chodzio. Dlaczego nie mielibymy teraz was zabi? - Pomyl - powiedzia Drakkainen. - To przeze mnie wasz wielki wdz Aaken moczy si w nocy. To na myl o mnie budzi si z piskiem i szlochem. Mylisz, e mnie zabijesz? Jestem Nocny Wdrowiec. Przywracam rwnowag wiata. Przed chwil rozdarem na strzpy Szkarata i jego ludzi. Wci mam na sobie ich krew i tuszcz. Nie igraj ze mn, chopcze. Masz jedn szans: wypuci tych ludzi. Wtedy rzuc bro. - Puci ich - rzuci krtko przywdca. - Najpierw przywoa ogary. Niech stan przy nim. Oba stwory na dwik kocianej wistawki wlizgny si na

podwrze i przysiady po obu stronach Drakkainena, syczc, klekocc, jec kolce i rozsiewajc nieziemski poblask magii. - Nie wyjdziemy! - krzykna Sylfana. Miaa wyranie spuchnite oko i kilka pytkich ran, przyschnitych zakrzep na cienkiej koszuli krwi. - Zabij te cierwa! Zabij ich! - Wychodcie, dapiczki materii - wrzasn Drakkainen, widzc, e Warfnir te zaczyna si burzy. - Ale ju! Biegiem! Tam czeka na was Spalle. Idcie std. I nie odwracajcie si. Nie patrzcie w t stron. Tak trzeba. Obiecywalicie mi posuszestwo. Ani sowa! Ju! Rzuci paasze na bruk, odpi pas z noem i cisn obok, a potem rozoy rce na boki, jakby szykowa si do rewizji osobistej.Wyszli. Warfnir spojrza Drakkainenowi w oczy i ledwo dostrzegalnie unis brwi, Vuko rwnie nieznacznie skin gow i lekkim ruchem wskaza mu wyjcie. eglarz westchn tylko i wyszed, wlokc szarpic si mimo ran dziewczyn. Zostali sami pod krakaniem krukw. - Uwaga, Cyfral - powiedzia Drakkainen, widzc, jak oboje wychodz za piercie znakw, jak dopada do nich Spalle. We ruszyli w jego stron, jeden z nich unis wistawk do ust. - Teraz! Dawaj je do mnie! Cyfral zacza piewa. Wysokim gosikiem jak smtn celtyck melodi. Drakkainen unis ramiona, jakby wzywa na wiadkw oowiane zimowe niebo i krce nad zrujnowanym dworem kruki. - Do mnie! Perkele! Do mnie! Mga otaczajca oba stwory uniosa si kbami w powietrze jak para z kocioka, a potem zacza zbiera supem nad dziedzicem. Wirujca kolumna migoccej milionem diamentw wieccej mgy, ktrej nie widzia nikt poza nim. Grendele wyday z siebie dziki skrzek i pady na bruk w gwatownych konwulsjach. - Do mnie! - zawy Drakkainen prosto w wirujce nad podwrcem

tornado. - Zabi go! - wrzasn dowdca. Jeden z jego ludzi zdar z plecw uk, gadkim ruchem zaoy ciciw i strzeli zwiadowcy prosto w pier, drugi bez namysu, pewnie cisn cikim toporem. Dwie strugi opyny Drakkainenowi rce i ogarny ca sylwetk, kiedy oba pociski byy ju w drodze. I wtedy nastaa cisza. Ucich ryk tornada brzmicy jak jazgot tukcych si szyb ze ciany biurowca, przeraliwy wiski pisk rozpadajcych si w kbach oparu potworw jak sublimujce kawaki suchego lodu, wrzask Wy, zawodzenie wiatru w ruinach. Cisza. Gboka, dzwonica w uszach. Sta z wycignitymi w gr ramionami, przepeniony gbokim kosmicznym zrozumieniem faktu, e to koniec i e nie zdy, i nic si nie dziao. Solidna strzaa nie tkwia w jego piersi, koziokujcy w powietrzu ciki, krtki topr nie rozupywa mu czaszki. Opuci rce i obszed stojce porodku podwrca tornado, ktre jednak krcio si powoli, wrcz majestatycznie, pulsujc migotliw kolumn. Strzaa tkwia nieruchomo w powietrzu, wskazujc grotem miejsce, w ktrym sta przed chwil, a brzechw zamarego w bezruchu ucznika stojcego z wyszczerzonymi zbami i rozcapierzon odwrcon doni obok ucha. Topr te unosi si nieruchomo akurat ostrzem w d, dowdca Wy kwitowa w powietrzu z podkurczonymi idiotycznie nogami, tak jak zeskakiwa z belki, z rozwianymi poami kaftana i z mieczem do poowy wyjtym z pochwy. Drakkainen umiechn si strasznym, dzikim, zbatym umiechem i zdj wiszcy w powietrzu topr. Odwrci jeszcze strza w przeciwn stron. Potem wrci tam, gdzie sta przedtem, i spokojnie zaoy z powrotem pas i oba miecze. Stwory rozpaday si jak musujce tabletki wrzucone do wody, tryskajc kbami oparu, ktry wsnuwa si w sup porodku dziedzica.

Rozoy jeszcze rce i przeszed przez sam rodek supa. Kiedy wynurzy si z drugiej strony, mga otaczaa go grub, pywajc wok warstw. A potem wygosi do Cyfral cay cig komend, przetykajc je plugawymi fiskimi swkami. - Dobra - powiedzia w kocu mciwie. - Czas start. Tornado rozwirowao si i Vuko wpad w krzyk, krakanie i chaos. Dowdca uderzy podeszwami w podwrzec i doby miecza, ucznik wrzasn przeraliwie, wpatrujc si z osupieniem w wyrastajc mu z ramienia strza, topornik gapi si z wycignit przed siebie doni, nie majc pojcia, co si stao z jego narzdziem. - Teraz, chopcy - powiedzia Vuko stojcy w zupenie innym miejscu, ni powinien - zabawimy si po mojemu. Machn najpierw rk - dowdca pomkn przez dziedziniec jak latawiec i gruchn plecami w nadpalone, ocalae drzwi od stodoy, a posypa si popi i py, pko kilka desek. Pi wielkich pordzewiaych hufnali, skrzypic, wysuno si ze zwglonej krokwi i migno jak salwa z kuszy, przybijajc kolana i okcie mczyzny do grubych desek. Pity gwd zawis przed lewym okiem Wa, wirujc w powietrzu jak wierto. Kolejny ruch rki Drakkainena i podwrze pod nogami kolejnego wrzeszczcego Wa zamienio si w ppynn mas, ktra wcigna go jak bagno po szyj, po czym zamienia si z powrotem w brukowane klepisko. Nastpny W run na kolana, a potem na twarz, kiedy zamany ukonie kawa belki przebi mu gow na wylotNiebo ponad dworem pociemniao, wok ciskajcego si po podwrcu tornada, w gbi gstwiny oowianych chmur, zamigotay byskawice. Nad dziedzicem zagrzmiao chrapliwe przeklestwo i inny mczyzna z klanu Wy zapon, sypic iskrami jak raca, po czym zacz tarza si w niegu, w kbach dymu z poncych wosw i skry, kiedy wszystkie komrki jego ciaa odday nagromadzon w

czsteczkach pochodni.

adenozynotrjfosforanu

energi,

zmieniajc

go

Na gow kolejnego spad z nieba wielki czarny kruk, rozdzierajc mu szponami twarz i ttnice szyjne, trzepic czarnymi skrzydami, niczym dziwaczny oywiony hem. W upad na ziemi, a wtedy ptak wydar mu jedno oko i pokn apczywie. Drakkainen umilk i patrzy na scen ze zdziwieniem. - Dobrraa! - wydar si kruk. - Dobrraa, urrok! Terraz braat! - Cze, Nevermore - rzek Drakkainen, po czym podszed do rozpitego na drzwiach pprzytomnego dowdcy, przed ktrego okiem wci wirowa zardzewiay hufnal. Umiechn si i pstrykn w krccy si kawa metalu, ktry odpowiedzia wysokim brzkniciem jak kamerton. Vuko zbliy usta do ucha Wa. - Powiedz: zgwacilicie j? A potem przez duszy czas na podwrzu rozlegay si straszny wrzask i krakanie krukw.

Wypywamy. Siedz na pokadzie owinity futrem i wypijam duszkiem kubek gryfiego mleka. Patrz na rozwcieczone morze o barwie oowiu, biae grzywy fal pod ciemnym, stalowym niebem i odpdzam demony pijastwem. Kolejne twarze zabitych przeze mnie ludzi. Z kadym dniem mojej misji robi si ich wicej. Cakiem liczne towarzystwo, ktre mog ju policzy tylko z pewnym przyblieniem. Spore grono dusz, ktre wysaem na Morze Pomieni, by ogniste fale rozdzieliy je na dobr i z stron natury. Na dwie postaci - ciemn i mroczn, by na kwitncej wyspie stoczyy ze sob miertelny pojedynek, po ktrym po zwycizc upomn si odpowiedni bogowie. Wszelkie racje, wszelka wojenna konieczno, ktre mam w gowie i ktre powtarzam sobie jak mantr, nie maj adnego znaczenia. Wiem, e

byo trzeba, i nic mi nie jest lej. Mona tylko sign po stojcy midzy nogami dzban, wla kolejn miark czarnego korzennego pynu do metalowego kubka i prbowa si zguszy. Prbowa uciszy te wszystkie zbryzgane krwi twarze, ktre krzycz, pacz i rz w agonii. Pooy spa widma, wiedzc doskonale, e znw si obudz. Zaguszy. Zala trunkiem. Zamkn. Podeprze drzwi i zaplombowa tam z napisem trzeba byo. Wanie e byo trzeba. Fale wdzieraj si w ujcie rzeki, pierwsza z nich unosi dzib drakkara i strzela na boki odkosami, pierwsze bryzgi piany spadaj na pokad i moj twarz. Sona woda na twarzy. Konieczno. Suszno. A teraz musz nie ich wszystkich ze sob. Skaliste brzegi Wybrzea agli rozjedaj si na boki i mamy przed sob morze. Szerokie, ciemne, pokrelone krechami piany, rozjuszone. Zimowe morze, po ktrym mktju nie pywa. Tylko my. Na pnoc. Prosto w jdro ciemnoci wiszce nad horyzontem. Prosto w zimowy sztorm, siedzc samotnie na pokadzie, w towarzystwie kruka i dzbana. Dryfujc na krze. Mamy ju niewielk dk na tylnym pokadzie, umocowan linami, nakryt pacht. Wszyscy yjemy. Poharatani, zmczeni, ale jakim cudem ywi. I pyniemy. Do Lodowego Ogrodu.

Strze si, modziecze, krlowej, co rzdzi w niebiosach, bo ycie ciesze na piknym jej dworze od wosa. Zatruty owoc jest serce okrutnej kobiety. Cho sodkie sowo, to w sercach i mylach sztylety. I zwierz, i mija, gdy kroczy, ze zgroz umyka. A gdy ci sprzyja, pewnie kark twj skosztuje stryka.
(Sowo o Krlowej Blu, pie skaldw Wybrzee agli)

ROZDZIA 4
Kajdany i Lnica Ros
Kroczyem len ciek jako czowiek niewolny. Na moim barku wci pieko zaognione pitno, a ja stawiaem krok tam, gdzie mi kazano, trzymaem, przenosiem, stawaem lub siadaem take na rozkaz. Sam, z wasnej woli, mogem jedynie oddycha. Zostaem niewolnikiem. Trzy dni wdrowalimy z wozami przez grskie lasy, zatopieni w zielonym pmroku. Gry w kraju Ludzi Niedwiedzi byy bardzo pikne i majestatyczne, w dolinach szumiay strumienie i wszdzie wok miaem albo srebrne skay, albo licie. Nigdy w yciu nie widziaem tak duo zielonego koloru i takiej obfitoci pyncej czystej wody. Wszystko byo mokre i zielone. Pod wieczr zatrzymywalimy si w dolinach na brzegu strumieni. Rozkadalimy obz, ale nie kazano nam rozbija wielkiego namiotu. Wozy ustawiano w czworobok, pomidzy nimi wizalimy lin i przerzucalimy przez ni pacht namiotow, ktr mocowalimy na dole. Pod t pacht spali Ludzie Niedwiedzie wraz ze Smildrun i jej synem, my za leelimy przy ognisku, z elaznymi okowami zaoonymi na nogi i przypitymi acuchem do jednego z wozw, i mielimy pilnowa, by ogie nie wygas. acuch pomidzy okowami by na tyle dugi, bymy mogli chodzi po drewno, stawiajc mae kroki, i zamknity zamkiem, ktry moe by nietrudny do otwarcia, ale bardzo masywny i nie daoby si go pokona noem czy skradzionym gwodziem. Aby go

otworzy, potrzebny by wielki kuty klucz, ktry Smildrun nosia przy pasie. Noc mczyni pilnowali na zmian, siedzc przy ognisku z ukami pod rk, uzbrojeni po zby i od czasu do czasu obchodzili obozowisko z pochodni. Niewiele z nami rozmawiali, ale cay czas staraem si zapamita kade sowo, ktre zrozumiaem, i na drugi dzie potrafiem rozpozna, kiedy je wymawiali, cho reszta ich twardej, brzczcej mowy brzmiaa dla mnie jedynie jak szczk acuchw. Domyliem si jednak, e wszyscy ci ludzie boj si Smildrun i e aden nie jest jej mem. Stale miano nas na oku i nie pozwalano nawet rozmawia, zwykle zreszt towarzyszy nam Uduaj Hyrkada, nie moglimy wic si naradzi ani niczego przedsiwzi. Hyrkada nie traktowa nas tak, jak powinni si odnosi do siebie rodacy, ktrzy popadli w niewol w dalekim kraju. Rzadko si odzywa, a jeli, to jedynie po to, by przekaza polecenie od Smildrun lub pozostaych, albo by zely nas sowami, ktre moglimy zrozumie. Jednak gwnie wdrowalimy - od pierwszego brzasku a po zmierzch kroczylimy pod gr, brnc po kamienistej ciece i pchajc cikie wozy. A potem i gry, co okazao si niewiele mniej mczce. Od pewnego momentu, kiedy szlak prowadzi stromo ku szczytom, wszyscy musieli zsiada z wozw i koni, wic grubemu, maemu Smigraldowi rycho znudzia si wspinaczka i Benkej musia dodatkowo nie go siedzcego mu na karku. Dzieciak usiowa zmusi Benkeja do galopu, dgajc go pitami w ebra i smagajc kijem, ale mj przyjaciel nie zwraca na to uwagi i szed niepowstrzymanie jak mu, cho pot la si z niego strumieniami i yy wyszy na czoo. Trzeciego dnia po poudniu dotarlimy na przecz, za ktr znajdowaa si poduna dolina otulona z dwch stron grskimi grzbietami, a jej dnem pyn szeroki strumie. Miejsce to byo bardzo pikne, ale wtedy tak na nie nie patrzyem. Pikna czy nie, dolina i stojcy w niej dwr z drewnianych bali stay si moim wizieniem i nie wiedziaem, ile czasu przyjdzie mi tam spdzi.

W kraju za grami ludzie rzadko buduj z kamienia. Umiej ciosa skay i wydobyte ze strumieni gazy, ale wznosz z nich jedynie podmurwki i czasami pojedyncze budynki. Wszystko za robi tak, jak nakazuje im pie, ktr zw Pieni Ludzi. Jest tam powiedziane, jak robi si odzie, jak budowa domy i w jaki sposb uprawia pole czy ku elazo. Kady z nich j zna i trzyma si jej wskazwek, bowiem wierz, e jeli zaczn zbyt wiele rzeczy robi inaczej, cign na siebie kltw albo nawet nastpi koniec wiata. W jaki sposb pie ta jest podobna do Ksigi Pocztku wrd Kirenenw albo Pierwszego Sowa Matki wrd Amitrajw, aczkolwiek nie syszaem, by kto ba si robienia rzeczy, ktrych w niej nie ma, i kiedy dowiedziaem si o tym, pomylaem, e moe kady lud ma tak pie dla siebie. To wtedy uwiadomiem sobie, e pomimo i ludzie bardzo rni si midzy sob, pod pewnymi wzgldami s tacy sami, potrafi by i podobni, i odmienni naraz. Ta sama rzecz moe okaza si zupenie czym innym, podczas gdy inne, zupenie obce i odmienne, okazuj si tym samym. Domy zatem Ludzie Niedwiedzie wznosz z drewna, ktrego w ich kraju jest pod dostatkiem. Jak okiem sign rosn drzewa, niektre z nich s wysokie jak miejskie mury albo tak grube, e trzeba kilku ludzi, eby obj pie. cinaj je, ilekro potrzebuj budulca, i obrabiaj z wielk wpraw - umiej poczy ze sob poprzycinane pnie, e trzymaj si potem bez jednego gwodzia, chtnie te rzebi w nich ozdoby, podobne do posplatanych ze sob kunsztownie rzemieni, dziwnych stworw i znakw. Zwykle jeden rd mieszka w osobnej zagrodzie, z dala od innych. Budynki wznosi si tam w czworobok, tak jak robio si to w Kirenenie, a otacza usypanym z ziemi, kamieni i belek waem, na ktrym stoi ogrodzenie z grubych, zaostrzonych supw. Tak te mieszkaa Smildrun, ktra zaliczaa si do monych. Jej dwr, cho wielki i dostatni, nakryty wysokimi, stromymi dachami z rzebionymi gowami smokw na belkach, wydawa mi si jednak dziki i prymitywny. Dom taki zwie si stagn, skada si z wielu budynkw

ustawionych w kilka czworobokw i zalicza si wedug Pieni Ludzi do najokazalszych. eby go postawi, trzeba wiele drewna i pracy wielu ludzi. Widziaem stare, poczerniae belki, czuem obcy smrd zwierzt, dymu, dziwny zapach drewna i nawozu, zjeczaego tuszczu i skr. Nie by to jaki odraajcy fetor i do szybko do niego przywykem, jednak by po prostu obcy. Nad bram zauwayem przybit czaszk stworzenia podobnego do ogromnego byka z rozoystymi rogami, a kiedy dmc w drewniane trby, otwarto nam wrota zbite z potnych tramw, syszaem powarkiwania ogromnych psw podobnych raczej do skalnych wilkw, ktre szarpay si w nasz stron, prychajc pian i szastajc acuchami. Na dziedzicu obok studni ustawiono zbit z wielkich bali krat, na ktrej wisiao cielsko ogromnego potwora z wytrzeszczonymi krwawymi lepiami i potn szczk. By ju obdarty ze skry; rozpito j na drugiej ramie i czyszczono z resztek tuszczu elaznymi skrobaczkami, a dwch pnagich, obryzganych krwi mczyzn odcinao od tuszy kaway czerwonego misa, ktre ukadali w drewnianym szafliku. W powietrzu unosi si smrd wtpi i roje wielkich much, lnicych jak wykute z miedzi. Wtedy do gowy by mi nie przyszo, e to po prostu niedwied. Sdziem, e patrz na jak nieznan besti. Jednak w krainie za grami wszystko jest wiksze i bardziej krwioercze. Kiedy wieci tam soce, pray nie gorzej ni u nas na Pnocy, kiedy leje deszcz, wyglda jak potop, jelenie pDtrafi mie kb wyej, ni siga uniesiona do rosego ma, a niedwiedzie, stajc na tylnych apach, umiejj cign z konia jedca, chwytajc go za gow. Tak przybyem do dworu szalonej Smildrun, ktra nosia osobiste imi Lnica Ros, cho czciej widziaem, jak lnia od krwi. Pniej dowiedziaem si, e domownicy za jej plecami nazywaj j Smoczyc. Czas, ktry przyszo mi tam przey, cign si bez koca, jednak

do opowiadania nie ma wiele. Znj niewolnika jest ndzny i monotonny. Skada si ze zmczenia i blu, strachu i nudy, a nade wszystko z cigej pracy. I o tym take nie na zbyt wiele do powiedzenia. Po co opowiada o tym, jak wykopuje si z ziemi rozmaite bulwy, mci dziwne;boe, szoruje drewniane podogi, rbie drwa albo nosi wad? W gospodarstwie zawsze jest co do zrobienia, wic gdy skoczy si jedn rzecz, natychmiast trzeba zacz kolejn i nie ma temu koca. Ten za, kto znajdzie si w takiej sytuacji, zwykle przestaje myle o czymkolwiel innym ni bogosawiestwa niewolnika - yk zimnej vody albo podpiwka, troch strawy wicej, chwila wytchnienia lub dodatkowy moment snu. Wkrtce stao si tak: e byo to jedyne, na czym nam zaleao Benkejowi mnie. Gdy tylko wjechalimy za bram, kazano nam rozadowa wozy i nosi kupione przez Smildrun towary do komory. By to osobny budynek z kamiennymi piwnicami, do ktrego klucz miaa tylko ona. Przez cay czas, kiedy nosilimy wory, skrzynie i pakunki, towarzyszy nam Uduaj, ktry patrzy nam na rce i ani na chwil nie odkada tgiego kija. Zapamitaem, ktry to klucz, bo Smildrun nosia ich przy pasie cay pk, a wtedy usiowaem zapamitywa rne rzeczy, poniewa uznaem, e mog si przyda w razie ucieczki. Potem kazano nam szykowa wielk uczt na powitanie pani, wic rbalimy drewno, rozpalalimy wielkie palenisko, obieralimy bulwy, toczylimy beczki i obracalimy rony, na ktrych pieky si w caoci tusze saren i dzikw. Nie byoby tu take niczego godnego uwagi, gdyby nie to, e przez cay dzie nie dano nam ani ksa strawy, tymczasem musielimy przez dugie godziny pilnowa skwierczcego i rumianego misa, nosi pmiski pene jada i kosze chleba, jednak nie wolno nam byo nawet ich dotkn, a Uduaj obieca nam cik chost, jeli ktry choby oblie palce. - Zadbaem o wasze zdrowie i czysto waszych cia - oznajmi. Powiedziaem zacnej Smildrun, e nam, Amitrajom, Pramatka nie

pozwala spoywa cia dzieci ziemi ani pi sfermentowanych napojw, dlatego nie dostaniecie nawet koci, ktre pjd dla psw. Po uczcie za zostaniecie napitnowani elazem i zostanie wam wypalony znak zacnej Smildrun, taki sam, jaki nosz jej woy i konie i jaki ma na aglu jej d. Kiedy to mwi, Benkej dokada do paleniska. Odoy bierwiono i wsta powoli z zaczerwienion, spocon twarz. Szybko zaprzeczyem ruchem gowy, wic nie powiedzia niczego, ale poznaem po jego wzroku, e starzec wanie wyda na siebie wyrok mierci. - Nie yjesz ju, kole - powiedzia Benkej w chwil potem, kiedy Uduaj ju sobie poszed. - Chodzisz jeszcze, skrzeczysz i oddychasz, ale tyle to warte, co bieganie gsi z odcitym bem. Jeste ju martwy. Dopilnuj tego, choby to bya ostatnia rzecz, jak zrobi w yciu. Rzeczywicie wypalono nam na barku znaki Smildrun. Czekalimy na ka przez ca uczt i jedyne, na czym mi zaleao, to nie dre ze strachu ani nie paka. Byo to o wiele gorsze ni za pierwszym razem. Najpierw zaprowadzono Benkeja do stou, przy ktrym biesiadowaa Lnica Ros, i dwch mw zdaro z niego koszul, a potem przytrzymao za ramiona. Naszej pani przyniesiono elazny kosz z wglem, z ktrego stercza trzonek pitna, a ona bawia si nim duszy czas, wywijajc rozarzonym kocem przed twarz tropiciela, zbliajc je w rnych miejscach do piersi i brzucha Benkeja, a potem oddalajc, jakby igraa z dzieckiem, a wreszcie przystawia mu je do ramienia, zamknwszy oczy i oblizujc czubkiem jzyka grn warg, a z jego rany szed dym. Kiedy przysza moja kolej, nic nie mogem poradzi na to, e trzsy mi si nogi, ani na to, e oguszy mnie wasny wrzask, zanim po czasie, ktry trwa chyba tydzie, odja pitno. Trzymaa je tak dugo, e elazo ostygo w ranie i czuem wyranie swd przypieczonego misa. Kiedy mnie pucili, ulga trwaa ledwie chwil, potem ogarn mnie bl tak okropny, e opadem na kolana i zdawao mi si, i olepem. po tym wszystkim pokazano nam miejsce do spania, gy to dugi,

kryty strzech budynek, z ktrego cz okazaa si obor dla wow i bawolic, a cz przeznaczono na nocleg dla nas. Nie bylimy jedyni. Mieszkao tam jeszcze dziesiciu innych niewolnikw, gwnie mczyzn, z czego trzech miejscowych, ktrych pozwolono Smildrun zniewoli za jakie przewiny. Maj tam bowiem taki zwyczaj, e jeli kto wyrzdzi komu jak krzywd, moe zosta oddany skrzywdzonemu na okres, jaki ustali sd, by odpracowa swoj win. Byy tam jeszcze dwie kobiety, stara i moda, ktre porwano na wybrzeu Prowincji Kangabadzkiej, oraz piciu mczyzn, ktrzy byli wiolarzami na amitrajskiej galerze wojennej i pochodzili z rnych narodw. Mieli tego pecha, e galera, na ktrej przykuto ich do wiose, pada upem okrtu zacnej Smildrun, a nie kogo innego, bo jak dowiedziaem si pniej, inni eglarze nie brali w niewol wiolarzy z galer, ale puszczali ich wolno, zadowalajc si zaog. W chacie dla niewolnych cuchno i byo ciasno. Spao si na siennikach umieszczonych w zbitych z erdzi pryczach cigncych si wzdu cian, znajdowao si tam jeszcze palenisko i elazny kocio. Kiedy jednak przyszlimy, by ju pusty. Nikt z nami nie rozmawia i my nie mielimy ochoty z nikim rozmawia. Uduaj wskaza nam swoim kijem puste prycze i wyszed, spa bowiem gdzie indziej. Nie mielimy siy nawet si rozebra, po prostu upadlimy na worki wypenione zetla star som i usiowalimy zasn. W siennikach zyo mnstwo malekich owadw, ktre ciy bezlitonie, wic do rana byem cay pokryty swdzcymi rankami i niewiele spaem. Na domiar zego dostaem gorczki od oparzenia. A potem popyny smutne, szare dni, kiedy nie by0 nic poza niezliczonymi gospodarskimi pracami. Moje rami spucho i sczya si z niego ropa. Narzdzia byy duo wiksze i cisze ni te, ktrych uywalimy w paacu. Kiedy przybylimy do domu Lnicej Ros, nadchodzia jesie. W

tamtej stronie wiata jest to pora roku, ktra wyglda bardzo piknie. Licie zmieniay kolory, robiy si czerwone albo zote i spaday z drzew. Codziennie o wicie kazano nam maszerowa na pola, ktre wznosiy si tarasami na zboczach doliny, i wykopywa stamtd dorodne podune bulwy lub zrywa owoce z drzew w sadach i wok pl. Kiedy przybylimy, zboe byo ju zwiezione, a niwa przypadaj u nich tylko raz w roku. W kraju za grami maj mniej rodzajw owocw i niemal adnego z nich nie widziaem przedtem. Jednak wszystko, co tylko nadawao si do jedzenia, zbieralimy, wykopywalimy lub zrywalimy i zwozilimy do spichlerzy Lnicej Ros. Przez pierwsze tygodnie nie mylelimy o niczym innym ni o ucieczce. Wymylalimy przerne sposoby, ale wcale nie byo to atwe. Na noc zamykano nas w chacie, a na dziedzicu spuszczano psy. Na polach stale pilnowao dwch zbrojnych z komi, co gorsza, w ssiedniej dolinie i w grach stay gospodarstwa mniej monych kmieci, ktrzy pracowali na polach Smildrun i dostawali za to cz plonw, zacigali si na jej okrt, kiedy wyruszaa rzek na morza, i we wszystkim byli od niej zaleni. Mi polu czsto nakaniali nas do ucieczki, bo okazao si, e za kadego schwytanego niewolnika dostaj od Lnicej Kos sztuk zota, ktr nazywali gwichtem, a w ktrej byo mniej wicej tyle kruszcu co w dwch dirhamach. nla takich jak oni by to majtek, dziki ktremu nie musieli kopota si o straw przez rok. Do tego trzymanie jakichkolwiek zapasw jedzenia byo zakazane i karane chost, a nasz chat czsto przeszukiwano. Z pozostaych niewolnych te nie mielimy wikszej pociechy. Kady trzyma si na uboczu i liczc razem z Uduajem, tylko picioro mwio w naszej mowie. Pozostali rozmawiali jzykiem Wybrzea agli, jak ludzie yjcy za grami nazywaj swj kraj. W ich mowie brzmi to Smarselstrand. Krtko po naszym przybyciu stao si jednak tak, e ucieko dwch

ludzi. Byli to tutejsi, skazani na niewol u Smildrun za kradzie. Jeden z nich ukrad jej konia z pastwiska, za drugi, mody chopak, wdrujc przez gry, zabi jej kowc, bo jak twierdzi, przymiera godem. Koniokrad poszed w niewol na dziesi lat, a wczga na trzy, z czego rok ju spdzi w gocinie u Lnicej Ros. Uciekli sprytnie - zbierajc chrust, znaleli jakie grzyby, ktre ususzyli i utarli na proszek, i dosypali psom do karmy. W nocy wszystkie byy chore i otumanione, i nie miay siy nawet szczeka, a dwa pniej zdechy. Obaj mczyni podczas naprawy strzechy ponacinali sznurki splatajce pdy i przygotowali t cz dachu tak, e nikt niczego nie zauway, a kiedy nastaa noc, po prostu otworzyli kawaek strzechy i wydostali si na dach. Stamtd przebiegli na drugi koniec obory i przeskoczyli na dach spichrza, a potem pobiegli nim a do czstokou. Wartownik pilnujcy w nocy rzadko tam zachodzi i gwnie sta na drewnianej wiey nad bram, oni za zachowywali si cicho. Mieli dugi rzemie z przywizanym sierpem, ktry skradli za dnia, i dziki niemu przedostali si na czstok, po czym zsunli z drugiej strony i uciekli w gry. O tym wszystkim dowiedzielimy si rano, kiedy mielimy i w pole i okazao si, e dwaj ludzie znikli, a w dachu nad ssiekiem zieje dziura. Nazywali si Snakaldi Serdeczna Do - ten, ktry ukrad konia, a modym wczg by Harulf Czytajcy Ze niegu. Natychmiast zaczto d w dugie na kilka krokw wydrone trby, grajc specjalny sygna, ktry oznacza ucieczk. Ludzie Smildrun i ona sama nie wygldali na stropionych, a raczej uradowanych, przekrzykiwali si i gwizdali, dosiadajc koni, zabierajc uki i zwinite w ptle dugie rzemienie. Wciekli si, dopiero gdy odkryli, e psy s chore. Take wieniacy wyruszyli w gry z wasnymi psami, broni i wielkim haasem i nikt wwczas nie pracowa na polu. Ci, ktrzy pozostali w grodzie, by nas pilnowa, wygldali na rozjuszonych i nie szczdzili nam razw. Uduaj, ktry by kim w rodzaju starosty dla niewolnych, wydawa si przeraony. Trzsy mu si rce, a

oczy zwilgotniay i ten widok by dla nas prawdziw pociech. cigajcy wrcili trzeciego dnia okoo poudnia, prowadzc uciekinierw na rzemieniach za komi. Obaj mieli ubrania w strzpach, ptle zaciskay im si na szyjach i musieli cay czas biec, napinajc rzemie zwizanymi domi. Gdyby ktrykolwiek z nich upad i zacz by wleczony, zadusiby si, ale ludziom Smildrun nie chodzio o to, wic zatrzymywali si i biciem zmuszali ich do powstania na nogi. Obaj byli poobijani i pokrwawieni, a Snakaldiemu wybito oko. Sprowadzono nas na dziedziniec i kazano patrze, jak przywizuj Harulfa do tej samej kratownicy, na ktrej wieszano do oprawiania upolowan dziczyzn. Potem wystpia Smildrun, boso, ze zwizanymi wosami i ubrana tylko w cienk koszul. Smoczyca przyniosa sobie pleciony z rzemieni bicz na krtkim trzonku. Kiedy wywina nim nad gow, da si sycha zawodzcy odgos, a potem pejcz z trzaskiem smagn skr na plecach modego Harulfa, od razu przecinajc j i ukazujc szkaratn ran. Smildrun taczya po brukowanym dziedzicu, wywijajc pletni, ale nie sycha ju byo wistu rzemienia ani trzasku uderze, tylko przeraliwe wycie drczonego chopaka. Patrzylimy na to w milczeniu, dygocc, jakbymy wyszli z lodowatej wody, niewolnik stojcy obok mnie trzs si i paka bezgonie, za Benkej patrzy na ka przymruonymi oczami i u somk, ktr przesuwa w ustach z jednej strony na drug, i wida byo, e jest blady z wciekoci. Lnica Ros lnia od potu i krwi, wywijajc pletni, koszula przylepia si do jej zwalistego ciaa z podrygujcymi waami tuszczu, wielkie, baloniaste piersi wezbray, jakby chciay rozerwa sznurowanie cienkiego ptna, oblizywaa wargi, krople posoki obryzgay jej twarz i zrozumiaem, e j to podnieca, e jest nagrzana jak klacz w rui. Bia tak dugo, a chopak przesta krzycze i zwis na drewnianej ramie, wic odwizano go i cinito na podwrze jak achman, a potem przy. wleczono Snakaldiego. I znw pejcz zawy w powietrzu, i znw bryzna

krew. Trwao to bez koca, a my stalimy i patrzylimy, suchajc krzyku katowanego czowieka, ktrego nazywano Serdeczna Do, ale i krzykw Smildrun, ktra przy kadym uderzeniu wydawaa z siebie ochrypy jk. Wreszcie Snakaldi take zawis na rzemieniach, a Lnica Ros opada z si. Miaem nadziej, e na tym koniec, lecz najgorsze dopiero miao nadej. Najpierw ocucono ich obydwu, jednak Snakaldiego nie odwizano, ale wtarto mu w rany na plecach gar soli. Nie mia ju siy krzycze, wi si tylko i wydawa z siebie cichy, przeraajcy skowyt, jak konajcy pies. Tego take nie byo do Lnicej Ros, wic dwch ludzi zapao wcznie, ktrych uywano do polowania na niedwiedzie. Wcznie te miay wskie, liciowate groty, poniej za drzewca okute elazem na dugo okcia, zaopatrzone w dwa sterczce na boki kolce. Wbijano je niedwiedziowi w pier, a kolce miay oprze si o jego ciao, by nie nadzia si zbyt gboko i nie zdoa dosign myliwego. Obaj mczyni podeszli do nieszczsnego Snakaldiego z bokw i powoli wbili mu rohatyny pod pachy, tak by wyszy karkiem z obu stron gowy. Potem odwizali go od ramy i zanieli przed otwart bram, trzymajc za drzewce. Obwizali rzemieniem i wcignli na podest wiey obserwacyjnej. W kocu drzewce oparto o podest, a na ostrza zaoono acuchy zakoczone elaznymi kkami, ktre byy umocowane do belki tuz pod dachem wiey. Skrzyowane wcznie pochyliy siC lekko do przodu i utrzymay nabite, drgajce ciao nad bram, tu nad czaszk bawou. - Chcia umrze, patrzc na gry i niebo! - wrzasna Smildrun i wydaa z siebie upiorny, jazgotliwy miech. - Niech wic si tak stanie! Potem przysza kolej na modego wczg, ktry omal oszala ze strachu, jego jednak nie przebito rohatynami, a zamiast tego Smildrun obcia mu wszystkie palce u jednej stopy wielkimi cgami do wycigania gwodzi, ktre rozarzya w palenisku. Nie bya jednak zadowolona, bo w poowie kani chopak zemdla i nie dao si go ocuci.

Po tym wszystkim zagnano nas do najciszej pracy i nie dano je ani pi przez trzy dni. Stara kobieta z Kangabadu osaba potem i tydzie pniej umara. Snakaldi Serdeczna Do, ktry pochodzi z plemienia zwanego Ludzie Konie, skona dopiero noc, jednak jego ciao pozostao nad bram. W tym czasie zupenie straciem nadziej. Przestaem si odzywa nawet do Benkeja. Po prostu snuem si i robiem, co mi kazano. Zrozumiaem, e nie zdoamy uciec, e nie znamy kraju i nie unikniemy konnego pocigu z psami. W grach trudniej ucieka ni gdzie indziej, bowiem czsto nie mona i inaczej ni szlakiem. Poza nim czyhaj przepacie i ciany skalne, za ten, kto zna gry, szybko moe zablokowa wszystkie przejcia. Harulf zdoa zwlec si z posania dopiero po kilku dniach, nie mg chodzi, wic kutyka, podskakujc i wspierajc si na rozwidlonym drgu, ktry trzyma pod pach. Musielimy poi go i karmi yk jak dziecko. Kolejnego dnia nie pozwolono mu pooy si spa, zamiast tego zabrano go do dworu Smildrun i dugo w noc syszelimy dobiegajcy stamtd krzyk. Nie dowiedzielimy si, co tam si dziao, a on nic nie chcia powiedzie. Powtrzyo si to jeszcze nastpnej nocy, a rankiem chopak ponownie znikn. Wydawao si niemoliwe, eby zdoa wydosta si z grdka i uj - chory, zmaltretowany i okulawiony, a jednak przepad jak dirham w studni. Jego ucieczka stanowia tajemnic niezbyt dugo, zanim kto nie wszed do ani i nie odkry, e Harulf Czytajcy Ze niegu z plemienia Ludzi Gryfw powiesi si na belce, na ktrej suszyy si zioa, uywajc do tego wasnych spodni. Wydawao mi si wtedy, e wiem, jak czuje si starzec, ktrego ycie dobiego kresu i nic nie moe go ju spotka. Budziem si witem i staraem wyj jak najszybciej z chaty, bowiem ten, kto wychodzi ostatni, otrzymywa uderzenie pletni. A potem prbowaem przey do zmierzchu. To wszystko. Nie odzywaem si ani nie patrzyem na nikogo.

Kiedy kazano mi wzi do rki motyk, kopaem. Kiedy wskazano kosz, niosem. Kiedy dano mi kubek, piem. Kiedy podsunito misk gotowanej kaszy, jadem. Kiedy do mnie mwiono, patrzyem jak kowca. Dni mijay i robiy si coraz krtsze i coraz zimniejsze. Nad ranem trawa robia si biaa i trzeszczca, a kaue zastygay. Odrastay mi wosy. Tylko po tym orientowaem si, e czas pynie. Pewnego dnia Benkej nie wytrzyma i zaatwi tak, ebymy obaj sprztali obor i wywozili gnj. - Jestem cierpliwy, tohimonie - powiedzia, nabierajc som z nawozem na widy. - Jednak nie rozumiem, co zamierzasz. Milczysz. Patrzysz pod nogi. Bez sowa robisz wszystko, co kae ten amitrajski chudy knur. Czekam, dni uciekaj, ale to si nie zmienia i nie rozumiem, do czego to prowadzi. - Nie prowadzi do niczego - odrzekem. - Nie wiem, co moglibymy zrobi. Nie wiem, jak pokona czstok. Nie wiem, jak unikn psw i pocigu. Nie wiem, jak znale drog w tym przekltym kraju. Nie chc, ebymy skoczyli na bramie, nadziani na wcznie. Nie wiem nic. Jestem tylko podrostkiem, ktry zosta niewolnikiem. Nawet kady z tych dzikusw jest dwa razy wikszy od nas. Nie mam pojcia, czy moglibymy ich pokona, chobymy mieli miecze w rku. Nie wiem, co moglibymy zrobi, Benkeju. Zabici mowie dorwnywali im si i pochodzili z tego kraju. A teraz nie yj. Poblad, kiedy mwiem, zacisn donie na trzonku wide i zdawao mi si, e mnie uderzy. Zamiast tego cisn widy o ziemi, a potem kopn w cian. - A wic przepado! - warkn zduszonym gosem, starajc si nie krzykn. A ja zamarem, bo Benkej zacz mwi po kirenesku: - To koniec! Zgnijemy tutaj, a Snop i NDele obaj przepadn! Kireneni idcy z Lemieszem zostan wybici! Pramatka zwyciy i pore nasz kraj! Koniec! Nie ma adnej nadziei! Skoro Wadca Tygrysiego Tronu, Pomienisty Sztandar, Pan wiata

i Pierwszy Jedziec, nie umie wywie w pole kilkorga kosmatych dzikusw! Koniec z klanem urawia, skoro Jego kaitohimon jest saby! Mylaem, e wywalczymy sobie prawo do ycia! e id u boku Nosiciela Losu i bd mog umrze, walczc za wolnych ludzi! A jeli przeyj, bd mg doczy do klanu urawia gdzie w nowymKirenenie, w kraju wolnych ludzi! Ale nic z tego. Pokonaa nas tusta maciora z batem! Po co komu armie! Cesarza moe zama garstka brudasw z drewnianej budy gdzie w grach! Wystarczy kilka razw pletni i cesarz zmienia si w niewolnika. Zamilk na chwil, a ja czuem si tak, jakbym si budzi. - Jeste synem najlepszego wadcy, jakiego nosia ta ziemia, Filarze. Wyznaczy ci na nastpc. Nauczono ci, jak rzdzi. Nauczono ci walczy. Nauczono ci tysicy rzeczy, o ktrych ja nie mam nawet pojcia. Nie wierz, e nie umiesz znale sposobu na poradzenie sobie z jedn tust zdzir i jej band dzikusw. Ich jest tylko dwudziestu trzech! Po prostu nie wierz! Powiedz mi, po co umar Hacel, syn Bednarza? Za co zgin Brus, syn Piounnika? A na koniec powiedz mi, tohimonie, jaki los czeka Wod, crk Tkaczki? By tohimonem, pierwszym wrd rwnych, moe zosta tylko kto, kto rni si od pozostaych! Kto zawsze bdzie wadc i dowdc, gdziekolwiek si znajdzie. Nawet sptany i pokonany zawsze bdzie tym, ktry robi to, co do niego naley, i ktry nigdy nie opuszcza rk. Dlatego idziemy wanie za kim takim! My, wolni Kireneni. Wybieramy tohimona jako pierwszego z nas. Tego, ktry wie. Tego, ktry prowadzi. Wtedy, kiedy wasny rozum kadego z nas z osobna nie wystarczy. Podniosem pi do czoa i otuliem j drug doni. - Kodai massa, askaro - powiedziaem, czujc, e zy tocz mi si po twarzy. - Wybacz mi sabo. To si juz nie powtrzy. Teraz musisz znw by cierpliwy, ale tym razem ju bd szuka sposobu. Wkrtce powiem ci, co zrobimy, i przysigam, e wyrwiemy si std. Ale znajd lepszy i pewniejszy sposb ni ucieczka na lepo, podnis gow.

- Lepszy sposb ni ucieczka? - Zagram z nimi w tarbiss. I ogram ich. Oni s jak niedwiedzie albo skalne wilki. Wielcy, silni i groni. A ja bd jak w, Benkeju. Jak skorpenica. Na kogo postawisz? picego niedwiedzia czy przyczajonego wa? Z pozoru nic si potem nie zmienio. Pracowalimy, drzewa stay nagie i czarne, jak martwe. Ptaki gdzie zniky. W ich miejsce pojawiy si inne. Pada deszcz, zmieniajc ziemi w boto, ktre czasem twardniao z zimna jak kamie. Deszcz zmienia si w taczce w powietrzu zimne kbki i pirka, ktre osiaday na ziemi. Ale nie patrzyem ju na to oczami niewolnika. Patrzyem jak strateg. Jak szpieg. Jak skrytobjca. Kada rzecz moga mie znaczenie. Otworzyem uszy i oczy. Suchaem plotek, dowiadywaem si. Znw zaczem uczy si jzyka. Czekaem. Zwinity w kbek wrd suchych lici. Niewidoczny. Niepozorny. Jadowity. Byem wem. Suchaem ich mowy i zapamitywaem sowa. Stopniowo zaczynaem te rozumie, co mwi, nawet gdy rozmawiali midzy sob. Udawaem jednak, e rozumiem niewiele, i reagowaem tylko wtedy, gdy mwiono do mnie gono i wyranie, uywajc prostych sw. Przygldaem si Ludziom Niedwiedziom i szukaem sabych punktw. Staraem si dociec, kto jest od kogo waniejszy, kto kogo nienawidzi i kto si kogo boi. Rwnoczenie byem potulnym, zastraszonym niewolnikiem. Posusznym i niesprawiajcym kopotu.Czekaem zwinity w kbek. Dni zrobiy si jeszcze krtsze, jesienne plony zwieziono z pl i coraz czciej pracowalimy w obejciu albo wrcz pod dachem. Zazwyczaj rbalimy drewno na opa, ktre potem podpalano uoone w wielkie stosy i zasypane ziemi, tak by tylko si tlio, zmieniajc w wgiel. Kopalimy i zwozilimy pocit na kostki dziwn czarn ziemi, ktra take moga suy na opa. Garbowalimy skry. Naprawialimy narzdzia.

nieg pada i topnia, a czasem lea przez kilka dni. Syszaem o niegu, uczc si o dalekich krajach, ale nie umiaem go sobie przedtem wyobrazi, bo widziaem co takiego tylko w dziecistwie, kiedy przyjedalimy do grskiego paacu. Dlatego kiedy pierwszy raz zobaczyem sypice si z nieba biae patki, byem zdumiony. Sdziem, e to sypi si kwiaty. Domownicy czsto wyruszali na polowania i przywozili do dworu tusze ogromnych jeleni poronitych rudawym futrem albo inne wiksze i mniejsze zwierzta. Wozili je na dziwnych wozach, zamiast k miay dugie drewniane podpory, na ktrych atwo lizgay si po niegu i lodzie. Nazywali je saskja. Oprawialimy zdobycz, wdzilimy albo mieszalimy miso z sol i innymi przyprawami, a potem dusilimy je w kotach, wkadalimy do glinianych dzbanw i zalewalimy gorcym tuszczem. Mieli tam wiele sposobw na to, by przechowa miso i warzywa przez dugie miesice, i bardzo si tym interesowaem, bo wydawao mi si to korzystn wiedz dla kogo, kto zamierza przemierza gry. Jednak wiedzielimy, e nastpi to nie wczeniej, ni kiedy stopniej niegi i zrobi si cieplej. Wczenie zapada zmrok i dziki temu pozwalano nam duej spa, czasem te moglimy siedzie w naszej chacie przy ogniu i grza zup z resztek w kocioku, pogryzajc skradzione kawaki chleba. Przez nasz dolin zaczli te cign podrnicy. W tamtym kraju ludzie niechtnie siedz w miejscu - wyruszaj na zamorskie wyprawy albo przemierzaj kraj jako wdrowni handlarze. Wielu po powrocie z morza ma jeszcze dug drog do domu przez lasy i gry. Czsto te staraj si rozmnoy bogactwa, ktre przywieli z naszego wybrzea i innych krajw, i paraj si handlem. Kupcy jednak nie byli zapraszani do grdka Smildrun, ale i nie prosili o gocin. Rozkadali si obozem nad potokiem, otaczajc ognisko cikimi wozami i zbrojnymi. Jest w tym kraju tak, e jedyn wadz stanowi zwoywany kilka razy do roku wiec wtedy stosuje si prawo, zaatwia spory i radzi. Na co dzie jednak

zamiast prawa wystarczy im trzymana w rku bro. Ludzie ci handluj i kupuj wtedy, gdy wiedz, e nie opaci im si bi ani prbowa odbiera towaru si. Dlatego wozy kupcw staway w oddali od grodu na znak, e nie bd go napada, lecz nie odkadali broni, pokazujc, e rwnie nie opaci si ich zaczepia. Do obozu kupcw poszedem, by zanie skrki, ktre Smildrun zamierzaa sprzeda lub wymieni. Sprzedajcy mieli na wozach gwodzie, gowice toporw, noe i groty strza, ale take wiele innego dobra. Szybko stao si tak, e w Smoczycy obudzia si kobieta i cakowicie pochono j ogldanie kolorowych nici i wstek, chustek i biuterii, i przestaa si mn interesowa. Mczyni ktrzy przyszli razem z ni, z kolei zajci byli dobijaniem targu z futerkami i przepijaniem do kupcw rogami padziernikowego piwa. Podszedem do rosego ma, jednego z tych, ktrzy strzegli wozw, a ktry mia na podunej tarczy wymalowany znak, jaki widziaem ju wczeniej na podartym kaftanie Snakaldiego zwanego Serdeczn Doni. Dwa koskie by skrzyowane szyjami, jakby tuliy si do siebie. Znak Ludzi Koni. Podaem mu kubek piwa, ktry nalaem przedtem jakby nigdy nic i nikt nie zwrci na to uwagi. Wskazaem znak na jego tarczy i powiedziaem tylko: - Snakaldi Serdeczna Do. Znam Snakaldi. Snakaldi dobry czowiek. Przyj kubek i podzikowa, ale imi, ktre powiedziaem, nie zrobio na nim wikszego wraenia. - Snakaldi? Nie znaem. Pewnie kto z Dbowej Przystani. To by nasz? Znowu wskazaem znak na tarczy. - On Ludzie Konie. On tu umrze. Moe ty powiedzie rodzina? Nie trzeba dobry czowiek ley jak pies. Mczyzna spojrza na mnie uwanie, a potem odstawi kubek na burt wozu i ciszy gos.

- Chcesz mi co opowiedzie, chopcze? Zgin tu jeden z Ludzi Koni? Opowie? - to ostatnie sowo wygosi bardzo wyranie. - Nie umie opowie - odparem. - Za mao sowa. Powie jak umie. Snakaldi wraca dom. Ukra ko zacna Smildrun. Ona zapa Snakaldi do niewolnik. U Smildrun Lnica Ros duo bicia, duo pracy, mao strawa. Snakaldi mie mieszka dziesi roki. Trzy lata pracowa, czsto bity. On powiedzie dosy, hajsfynga. Wraca dom. Smildrun zapa. Bi pletnia. Wciera sl w ranyprzypala elazo i ogie. Nadzia na rohatyny do niedwied i powiesi czstok. Dugo i okropnie umiera Snakaldi Serdeczna Do. Mnstwo mczarnie. Jego ciao porba i rzuci psy. Smildrun za kobieta. Tak nie wolno. Ty powiedzie w twoje plemi. Moe on mie rodzina, moe kto go szuka, a on teraz nie y i jego duch smutny, daleko od dom. Snakaldi dobry czowiek. Tamten czowiek wysucha tego wszystkiego, ale nie udao mi si wyczyta z jego twarzy, co sobie myli. Jednak tamtego dnia zasiaem po prostu pierwsze ziarno. I nie miaem pojcia, czy co z niego wyronie. Im ciemniejsze, zimniejsze i krtsze robiy si dni, tym rzadziej zapuszczano si za palisad dworu. Wydawao si, e Ludzie Niedwiedzie boj si mroku. Czasem pojawiaa si dziwna gsta mga snujca si pasmami w dolinie i wtedy pospiesznie powracano za way, porzucajc wszelkie zajcia, i dto w trby. Potem za zapalano wszystkie lampy i ryglowano drzwi. Co nadchodzio wraz z zimow ciemnoci, co, czego nie chcieli nawet oglda, i nie wiedziaem, co to byo. Czasami nocami dochodziy spoza grodu dziwne odgosy, od ktrych ciarki chodziy po plecach. Ci niewolnicy, ktrzy siedzieli tu duej, mwili, e niedawno, moe rok albo dwa temu, obudzio si pradawne wychodzi zo mieszkajce Inni upiora sobie na uroczyskach ktry i zaczynaj stamtd aleja do mnie potwory. wymiewali roiho, opowiadajcych, przeladowa

przypomniaem

niedawna, i przeszy mnie dreszcz. To wtedy zgin jeden z braci Smildrun.

Mga nadesza w rodku ciemnego, pochmurnego dnia i Smildrulf tak si nazywa, nie zdy wrci z polowania. W nocy dobija si do bramy, sycha by0 jego krzyk, lecz nikt nie dotkn zawory, ani nawet nie spojrza w tamt stron. Kiedy rano otwarto wrota, znaleziono go martwego. Nie mia adnych ran na ciele, ani jedna ko nie zostaa zamana, a jednak by martwy. Gow mia odwrcon zupenie do tyu, zamiast rk z barku wyrastay mu nogi, a z bioder rce. Nikt ich nie odrba ani nie przyszy w inne miejsca, nie skrcono mu te karku. Wyglda, jakby taki si urodzi. Oczy mia otwarte i zupenie biae. Ludzie Niedwiedzie nie usypali Smildrulfowi stosu z drewna, jak maj we zwyczaju, nie odesali go do swojego boga, ale zamiast tego przebili trzema oszczepami i zanieli na bagno w odlegej czci doliny, gdzie kazano nam wyrba ld oskardami, a do czarnego, tustego bota i wody, ktra nie zdya zamarzn. Tam odrbano mu gow i wszystkie koczyny, uoono je w normalnym porzdku i przybito oszczepami, wpychajc czonki gboko w mu. Potem wrcilimy w wielkim popiechu za czstok, trzy razy przemierzajc zamarznity po brzegach potok. Ludzie Niedwiedzie pili pniej kilka dni, ale nie na cze zmarego, lecz ze strachu. Nigdy potem te nie wypowiadano jego imienia. Nie widziaem wtedy adnego roiho, cho czasem dostrzegaem jaki ruch ktem oka, znajdowaem dziwaczne lady na niegu. Na wasne oczy widziaem te, co stao si ze Smildrulfem, i nie umiem tego wyjani inaczej, ni tylko tym, e spowodowao to jedno z imion bogw. Wci jednak nie udao mi si ruszy z miejsca. Bylimy niewolnikami bez adnego znaczenia. Kiedy nie sprawialimy kopotu, po prostu nas nie widziano. Kiedy co si nie spodobao - karano. Musiaem to zmieni. Pojawiajca si zimna mga, jak to nazywali, miaa jedn dobr cech - wypaszaa zwierzta z lenych i grskich matecznikw, tak jak to dzieje si w czasie poaru. Czasem udawao si wwczas na nie

zapolowa i wkrtce spiarnie we dworze pkay w szwach. W taki wanie sposb do naszej doliny przybyo stado dzikich koni. O wicie wypatrzy je wartownik z wiey nad bram. Natychmiast zaczto d w rogi i zwoywa si, a mnie zamaro serce, bo byem pewien, e znowu uciek czowiek, mimo i ley nieg, i znw bd musia patrze na ka. Przez jeden okropny moment sdziem, e to Benkej, a wynurzy si z wychodka, by zapyta, co si dzieje. Stado dostao si w dolin wysok przecz, t sam, ktr mymy do niej trafili, i praktycznie zostao w niej uwizione. Dolina wygldaa jak wielkie koryto, wzdu ograniczona pasmami grskimi. Na zboczach cign si las, grskie ki i pola. Mona byo z niej wyj te drug przecz, zwan doln, z progami, po ktrych spada strumie, ale droga, cho agodniejsza ni przez grn, jednak bya wska, skalista i nieodpowiednia dla spanikowanego stada dzikich koni. Kiedy stado wypatrzono, paso si na ce daleko po drugiej stronie strumienia, ledwo je byo wida u podna gr, jednak wartownik mia bystre oczy. Natychmiast rozesano jedcw w przeciwne strony doliny i w krtkim czasie na obu przeczach stanli kmiecie z linami, a take z trbami i bbnami, a nawet dzierc w rkach koty i warzchwie, by odpdza stado, gdyby chciao przebiec przez przecz. Nam take kazano wyj z grodu, wszyscy biegali w kko, siodajc konie, troczc dugie arkany, a ciskajca si wok Smildrun rozdajca domownikom kopniaki i kuksace jeszcze potgowaa baagan. Patrzyem na zamieszanie wok i uznaem, e s to ludzie pyszni, zbyt zadufani we wasn si i atwo mog zosta zaskoczeni. Taka rzecz moga mi si kiedy do czego przyda. Tego dnia uznano, e obejdziemy si bez posiku, i wkrtce brnlimy w niegu wraz z jedcami, usiujc zapdzi stado gdzie, gdzie zdoamy je poapa na arkany. Dolina bya jednak dua i poza gonitwami do upadego niewiele z tego wszystkiego wynikao.

Stado liczyo dwadziecia trzy wierzchowce. Byy to bardzo pikne zwierzta, duo wiksze ni nasze, wszystkie o prgowanej brunatnopowej maci, jednak ogier, ktry je prowadzi, by zupenie zoty. Wyglda jak stwr z bani, o skierowanych do tyu krconych rogach, z sierpowatymi odrostami, szerokiej piersi, garbonosym bie i wygitej szyi niczym orze. Kiedy rozpdza si, prowadzc za sob stado, czuem, jak dry ziemia. My wszyscy, ktrzy gonilimy konie na piechot, waciwie tylko bezradnie biegalimy z miejsca na miejsce. Bracia i kuzyni Smildrun, a take ona sama bezskutecznie usiowali osaczy stado, ktre pdzio, utrzymujc przez cay czas ten sam wyduony szyk, i zmieniao kierunek lepiej ni wyszkolone konie cikiej jazdy. Benkej przez cay czas chichota, obserwujc wysiki ludzi, i cae szczcie, e nikt nie zwraca na nas uwagi- Tylko spjrz na nich! - zarechota. - Cay czas je strasz! Patrz... Patrz na tego durnego koza Smilurfa! ciga ogiera! Nie wierz... Zaraz zajedzie mu drog i bdzie prbowa zapa go na arkan! Ogromny przewodnik stada uchyli si przed arkanem, ktry mign mu nad gow i zaczepi si tylko o jeden rg. Ogier targn bem i Smilurf polecia przez gow swojego wierzchowca, wrzeszczc przeraliwie. Dziki ko odwrci si w pdzie i wierzgn tylnymi nogami, zwalajc wierzchowca Smilurfa na bok, a jego samego trafiajc w powietrzu. Ogromny, brodaty kuzyn Smildrun potoczy si po ziemi zupenie bezwadnie i wydao mi si, e ju nie wstanie. Kolejny jedziec, dugowosy modzian imieniem Smille, galopowa rwnolegle do stada, wydajc dzikie, bojowe wrzaski i krcc nad gow arkanem. Pdzili wzdu strumienia, w miejscu, gdzie brzeg by naprawd wysoki, przynajmniej na chopa, ale Smille nie odrywa oczu od ogiera, szykujc si do rzutu, i nie patrzy, gdzie jedzie. Tabun tymczasem spycha go krok za krokiem bliej skalistego brzegu potoku,

cwaujc coraz szybciej. Kiedy wrzasn i cisn arkanem, konie skrciy, a on run prosto w skay i achy lodu. Benkej mia si tak, e a musia pooy si na ziemi. - Och, dajcie mi piwa i bakhunu - wyrzzi. - Niech usid i popatrz na to wszystko! Nie ubawiem si tak, odkd mojej ciotce w kiecce zalgy si mrwnice! - Co robi le? - zapytaem, cho e nie idzie im najlepiej, byo widoczne a nadto wyranie. - Zrobiby to inaczej? - Och, jaka szkoda, e ley nieg... - rechota. - Bo Mogliby podpali jeszcze traw...! Nie mog...! A teraz... - Pokaza palcem. Patrz... Szczuj je psami... Nie mog... Bogowie... Istotnie. Ludzie Niedwiedzie ponownie sprbowali zagoni konie w miejsce, gdzie z jednej strony zamykayby je skay, a z drugiej ciana gstego lasu i zbocze. Krg pieszych niewolnikw wrzeszczcych i walcych drgami w elazne koty, jedcw i ludzi trzymajcych na acuchach szarpice si ogary, podobne do kosmatych skalnych wilkw, odcina im drog. Szlimy razem z tym tumem, wrzeszczc, bbnic i gwidc. Najbardziej za haasowa Benkej. - Tak! Wcieknijcie si, bracia! - wrzeszcza po amitrajsku, w swoim stepowym narzeczu z okolic Sauragaru. - Id wilki! Trzeba broni rebit! Stratujcie ich wszystkich! Rozszarpcie kami! Nachepczcie si krwi! Stado prbowao wyrwa si z matni, cwaujc wzdu lasu, a wtedy Ludzie Niedwiedzie spucili ogary, eby odciy im drog. A kiedy wierzchowce zaczy nagle biega w kko, rozlegy si wiwaty. Zdziwio mnie tylko, e Benkej wiwatowa razem z nimi. A potem zrozumiaem. Konie nie biegy w kko dlatego, e wpady w panik i nie wiedziay, gdzie teraz zmierza. Tabun zobaczy cwaujce na nie ryczce i wyjce psy. I zmieni si w twierdz. Wewntrz sta zbity piercie rebit i starszych klaczy,

zwrconych bami do rodka, dookoa nich biegy mode i silne klacze, a potem, najbardziej na zewntrz, ogiery. Cay czas otaczay zgromadzone wewntrz mode obracajcym si piercieniem i wcale nie cwaoway wystraszone. Biegy krtkim, niespiesznym galopem, takim, jakim dowdca objeda czoo swoich oddziaw przed bitw. Zrozumiaem wtedy, z czego Benkej si cieszy, i przestaem biec. Pierwszy ogar skoczy na biegncego rumaka morderczym, wysokim susem, jednak tamten stan dba i od niechcenia strzepn kopytami. Rozleg si przeraliwy skowyt, na kamienie bryzna krew. Nastpny ko wycign tylko szyj i kapn potnymi szczkami, a potem cisn skowyczcym psem w powietrze. Kolejny ogar prbowa zaatakowa nogi i nadzia si na potne wierzgnicie tylnych kopyt. - Hajaa! - wrzasn Benkej. - Dwa zawszone brodate wieprze i trzy psy! Jednego dnia! Dalej! Dalej apmy konie! Wkrtce bdzie po wszystkim. Wrcimy tylko do grodu po swoje rzeczy, podpalimy go i moemy i na pnoc! Jednak zacz zapada zmierzch i Ludzie Niedwiedzie stracili ducha. Syszaem, jak Smildrun wrzeszczy, e na obu przeczach maj pon ogniska i e ludzie maj tam czuwa do rana. Nikomu si to nie podobao, bowiem bali si zimnej mgy wychodzcej z uroczysk, wic przez chwil miaem nadziej, e pole tam nas, a to byaby ju dobra szansa ucieczki. Tak si jednak nie stao i na przecze poszli klncy wieniacy, ktrym obiecaa za to po marce srebrem. - Potrafiby zapa te konie? - zapytaem Benkeja, ktry pomarkotnia, widzc, e Smille i Smilurf yj i s wiezieni na saniach, cho jeden z nich lea bezwadnie z bia jak nieg twarz, a drugi charcza i kaszla row pian. - Nie dzi, bo s zbyt rozgniewane - odpar. - Ani nie jutro. I w zupenie inny sposb. - Powiedz mi, jak - rzekem na to. - A ja powiem ci, co zrobimy. A gdy weszlimy do grodu, poszedem prosto do Smildrun.

- Ja i mj brat Benkej zapa konie dla zacna Smildrun powiedziaem, stojc z pochylon kornie gow. - My umie. My Amitraje. Umie ko. - Zamilcz, ksiycowy psie! - wrzasn Uduaj i smagn mnie swoim prtem pod kolana. - Jak miesz odzywa si do Crki Ziemi! Do szlachetnej Smildrun! Cokolwiek chcesz wyszczeka, masz najpierw powiedzie mnie i dopiero ja... Urwa, bo Smildrun wydaa z siebie jaki wcieky bulgot i zdzielia go na odlew pici w twarz. Uduaj zakwicza przeraliwie, przewracajc koryto, i uderzy plecami we wrota od chlewika. Nadal staem z pochylon kornie gow, ale zerkaem pod ramieniem, jak wije si w bocie i rozmazuje krew po twarzy. Widok ten wyda mi si bardzo pikny. - Ja i mj brat Benkej umie konie - powtrzyem. - Zapa dla pikna Smildrun. Wycigna przed siebie wielk, czerwon od mrozu stop i opara o mj podbrdek, unoszc mi twarz do gry. - Gadaj, may - oznajmia. Gadaem wic. Nazajutrz poszlimy wszyscy z saniami do modego lasu ci erdzie, a potem wznosi zagrod. I byo inaczej ni zwykle, bo Benkej mwi mi, jak budowa, ja tumaczyem to na swoj niby chropaw mow Ludzi Niedwiedzi. Nie musielimy zbyt ciko pracowa, kierowalimy pracami, pokazywalimy, a czasem tylko bralimy si do siekier i onikw. Dostalimy te kaszy z kawakami wdzonki i po kubku kwanego mleka, a potem i piwa, a Uduaj trzyma si od nas z daleka, mruczc pod nosem i przykadajc garciami nieg do swojej fioletowej opuchlizny. Kolejnego ranka, kiedy wszystko byo ju gotowe, wychodzilimy przed bram grodu obaj, a za nami reszta z arkanami i ukami w rkach, na wypadek gdyby przyszo nam do gowy ucieka. - Wszystko na razie zrobi sam - oznajmi Benkej, zdejmujc star

kurt po jakim dzieciaku i poplamion koszul. Zosta tylko w podartych futrzanych spodniach i butach. Patrzyem, jak idzie po niegu pnagi, chudy i ylasty. Znalaz wiee lady koskiego nawozu i wysmarowa nim pier i kark. Ruszylimy dalej po kamieniach przez strumie, a potem dugo po zasypanych niegiem kach. Ludzie Niedwiedzie podali za nami krgiem, ale nie haasowali i trzymali si z daleka, tak jak nakazalimy. Stado grzebao w niegu o strza z uku od nas. Benkej unis rk i idcy za nami stanli. Odda mi swoj kurt, czapk i koszul, a potem kaza czeka i ruszy wprost na wierzchowce. Ogier przodownik zastrzyg uszami na jego widok, wyda z siebie ostrzegawcze renie i tupn, skaniajc eb. Benkej jednak szed dalej, tylko bardzo powoli. Syszaem, jak nuci cicho jak monotonn piosenk bez sw.Kiedy zblia si ju do stada, rozoy rce i wci szed Wolnym, spokojnym krokiem. A potem wszed pomidzy konie, w sam rodek tabunu, i usiad na skale. I tyle. Zwierzta rozpierzchy si nieco na jego widok, ale po jakim czasie wrciy do grzebania w niegu w poszukiwaniu czegokolwiek nadajcego si do jedzenia. A Benkej siedzia. Po jakim czasie, ktry wyda mi si ca epok, kiedy stopy zmarzy mi w filcowych butach, powoli wyj zza paska kilka dugich kawakw suszonego misa, poama i rozrzuci wok siebie. Wierzchowce szybko znalazy je i poary, a po kolejnym strasznie dugim czasie, kiedy zaczem si ju starze, obwchiway go ostronie. Dugo tkwi tam na skale, otoczony morzem grzbietw, bw i strzygcych ciekawie uszu, i nie porusza si. A w kocu wzbudzi zainteresowanie zotego ogiera. Wierzchowiec rozepchn klacze, lekko uksi ktrego konia w kark, a wreszcie dopcha si do skay, na ktrej tkwi Benkej. Wtedy zwiadowca wsta, odwrci si do niego plecami i

odszed, po czym znalaz sobie inn ska. Syszaem z oddalenia, e wci nuci. Powtarzao si to kilka razy - stado zaczynao si gromadzi wok, gdy Benkej rozrzuca w niegu wdzonk, a kiedy pojawia si przewodnik stada, tropiciel odwraca si plecami i odchodzi. Wida byo, e ogier jest coraz bardziej zaintrygowany i zdziwiony, ale nie boi si ani nie zaczyna zoci. W kocu chodzi za Benkejem krok w krok, wyci? gajc w jego stron eb i usiujc go powcha. Okoo p0 udnia tropiciel odwrci si nagle i pozwoli do siebie podej, a potem wyj zza paska ostatni kawaek misa i poda na doni ogierowi. A pniej rozoy rce i znw zacz nuci, koyszc si na boki. Nie wiem, czy co byo w pieni, ktr nuci, czy w zachowaniu Benkeja, ale rumak, ktry pocztkowo przypatrywa mu si nieufnie z odlegoci kilku krokw, te zacz kiwa bem, podajc za tym koysaniem. Po chwili wygldao tak, jakby taczyli. Trwao to wszystko dugo i ludzie Smildrun siedzieli ju na pniach i skaach otuleni futrami, popijajc piwo z korzeniami oraz miodem, ktre grzali sobie w kocioku. Ja przemarzem na ko i nie rozumiaem, jak Benkej to wytrzymuje, skoro sam by do pasa nagi. Jednak sta tam i taczy z ogierem, po jakim czasie trzymajc gow tu przy jego bie, w zasigu potnych szczk. Patrzyli sobie w oczy, Benkej nuci i trzyma donie po obu stronach wielkiego ba, ale nie dotyka go, cho ko rusza gow tak, jakby Benkej popycha go domi. Potem Hebzaga postpi krok do tyu i pynnie powid domi, a ogier przewrci si na bok, mimo e tropiciel nawet go nie dotkn. Ludzie Niedwiedzie porwali si na nogi, lecz wiwaty natychmiast ucichy, gdy przypomnieli sobie, e nic si nie uda, jeli nie bd cicho. Spojrzaem na nich i zobaczyem, e nieznony gruby Smigrald stojcy obok matki ma otwarte ze zdumienia usta i okrge oczy, a o to mi wanie chodzio.

Tymczasem Amitraj podszed do ogiera i stan na nim jak na kamieniu. Zrobi kilka krokw na wielkim, Wypukym tuowiu, ostronie usiad na nim okrakiem, a potem pooy si, opierajc tuw na koskiej szyi, i znieruchomia. Po jakim czasie ogier potrzsn bem, jakby si budzi, i wsta. Benkej obj ramionami jego szyj i pozwoli si unie, a potem przeoy nog przez grzbiet i wyprostowa si. Ogier wzdrygn si i podskoczy kilka razy, pobieg przed siebie, jednak nie wygldao na to, e chce zrzuci tropiciela. Po prostu jechali razem. Trwao to dug chwil, po czym Benkej zsiad z konia i odszed jakby nigdy nic. Ogier patrzy za nim, strzygc uszami, i zara, jakby zadawa jakie pytanie, ale tropiciel szed powoli, nie ogldajc si za siebie. Ko wycign eb do przodu, wyszczerzy zby i ruszy za nim. A Benkej szed. Przemierzy k, brnc w niegu, a ja zostaem i patrzyem, jak stado najpierw spoglda w lad za kroczcym za Hebzagaem ogierem, a potem stopniowo rusza za nim dugim, wycignitym szykiem. Benkej przekroczy strumie, przeskakujc pomidzy kamieniami, a potem odszed jeszcze kawaek i zatrzyma si, czekajc, a konie za nim pod, jednak nie odwraca si. Kiedy stado przechodzio rzek za przewodnikiem, podniosem si, zabraem rzeczy tropiciela i ruszyem na kocu. Benkej znowu zacz i, prosto w stron duej zagrody z erdzi, ktr wznielimy poprzedniego dnia, i wprowadzi konie pomidzy ogrodzenia, gdzie stay koryta amanego zboa zmieszanego z komi i kawakami misa. Poszed a na przeciwlegy koniec ogrodzonego pastwiska, a kiedy ostatni ko min wejcie, mnie pozostao przesun belki i uwiza je na miejscu. Benkej wspi si na ogrodzenie, usiad na erdzi tu przy panikach i poczeka, a ogier podejdzie i wycignie pysk w stron jego twarzy. Wtedy pogadzi konia po bie i szyi i zszed na drug stron

ogrodzenia, i ruszy do mnie, by wzi koszul i futro. By a niebieski z zimna i szczka zbami tak, e nie mg wykrztusi ani sowa. Dopiero wtedy Ludzie Niedwiedzie zaczli wrzeszcze. Klepano nas po plecach i dano po rogu grzanego piwa. Benkej trzs si tak, e trudno mu byo utrzyma kubek przy ustach. Pozwolono nam obu i do ani, co zdarzao si bardzo rzadko. Wtedy jednak Smildrun wyliczya sobie, ile dostanie ze sprzeday stada, i dao jej to wiele uciechy, a tubalny miech wznosi si nad grdkiem jak odgos trby. ania bya przytulnym pomieszczeniem wyoonym jasnym, heblowanym drewnem, z ogromnym kamiennym paleniskiem, gdzie mona byo siedzie na belkach wrd gorcej pary albo kpa si w nagrzanej wodzie w wielkich cebrach. Pozwolono nam siedzie tak dugo, a mrz wyparowa z koci, i tego dnia nie musielimy ju i do pracy. Nazajutrz kazano nam wysprzta zagracon szop przy stajni, a potem przenie tam swoje rzeczy, dostalimy nawet elazny paski garnek na nkach, w ktrym moglimy rozpala ogie, wycilimy wic przy dachu dymnik, eby nie zaczadzie. A pniej posano nas do koni i odtd mielimy si nimi zajmowa, karmi je, uoy i ujedzi, tak by nadaway si do sprzeday na wiosn.We dwch mielimy z tym duo pracy, ale lejszej ni to, co kazano nam robi zwykle, i moglimy spdza cay dzie poza grdkiem, obserwowani tylko przez stranika na czstokole, ktry mia pod rk uk i trombit, wic byli spokojni, e nie uciekniemy. Zreszt zrobio si tak zimno, e nie przetrwalibymy w grach, nawet gdyby udao nam si unikn pocigu. W tym czasie Benkej nauczy mnie obaskawia konie tak, jak robi to stepowi koczownicy, a take jak o nie dba, w jaki sposb rozpoznawa, czy bd dobrymi wierzchowcami, jak leczy, jak przycina poroe, pielgnowa kopyta i wiele innych rzeczy. - Podobno mieszkae w Sauragarze - powiedziaem. - Skd wic

wiesz tyle o koniach? - Miaem krewnych wrd koczownikw - odpar. - I spdziem z nimi duo czasu. Potem jednak poszedem szuka szczcia w miecie, gdzie ycie miao by atwiejsze, bardziej dostatnie i ciekawsze. Tylko to ostatnie si sprawdzio. Kiedy znosilimy pasz albo usuwalimy gnj z zagrody, obserwowa nas jedynie stranik, jednak kiedy ujedalimy konie, zawsze gdzie w pobliu znajdowa si Smigrald, patrzc na nas swoimi wodnistymi oczami. Dziao si dokadnie to, co chciaem, by si wydarzyo. Kiedy syn naszej pani krci si w pobliu albo siedzia na ogrodzeniu, Benkej robi to, co mu kazaem. Jadc na wielkim ogierze na oklep, stawa na jego grzbiecie, zeskakiwa z jednej strony na drug albo chowa si pod koskim brzuchem. Kiedy zakada siodo i kantar, pokazywa jeszcze wicej sztuczek, zabiera kij i udawa, e to uk, pokazujc, jak si strzela do tyu, z koskiego boku albo spod ba. Smigrald patrzy na to wybauszonymi oczami przez cay dzie i nigdy nie mia dosy. W tamtym czasie nawet zapomina ly nas, dga zaostrzonym kijkiem, kiedy co robilimy, albo rozrzuca kopniakiem rzeczy czy strzela do nas z krconej rzemiennej procy. Po prostu patrzy na konie. Z kolei kiedy pojawiaa si Lnica Ros, odgrywalimy inne przedstawienie. Ogier wtedy szala, stawa dba i wierzga albo kopa w powietrze, wydajc z siebie dzikie ryki. Kady oglda to, co chciaem, by widzia. Byo jasne, e dzieciak bdzie marzy najbardziej w wiecie o tym, by dosi ogiera, a Smildrun, dla ktrej by oczkiem w gowie, nigdy mu na to nie pozwoli. Zagroda, w ktrej ujedalimy konie, staa obok, wznielimy j osobno i po kolei sprowadzalimy tam zwierzta, ktre miay przywyka

do kantara, potem do derki i sioda, a wreszcie jedca. Jednak kiedy musielimy odej, na przykad zwie pasz albo wywie gnj, dbalimy zawsze, by na tym wybiegu sta ogier, samotny i osiodany, i tylko czekajcy na jedca. Robilimy tak jedynie wtedy, kiedy wyranie nas odwoano i nikt nie mgby potem mie pretensji, e nie byo nas w zagrodzie. Robiem tak kilkakrotnie, zupenie jakbym zastawia wicierz na rzece. A na dziesity dzie mogem wreszcie, wyszedszy przez bram, rzuci na ziemi kosz peen bulw i uderzy w wielki lament. - Okropne! Zacna Smildrun! Okropne - wrzeszczaem. - On tam, na ogierze, sam! Nieujedone! Nie trzeba na ogierze! Biedny Smigrald. Smildrun wrzasna przeraliwie, a potem pucia si biegiem za bram, by zobaczy swojego syna bezradnego i skulonego w siodle na cwaujcym jak szalony ogierze. Przemierzyli ju strumie i stawali si coraz mniejsi, ginc w obokach niegu. Wierzchowiec rwa przed siebie i wydawao si jasne, e Ludzie Niedwiedzie nie maj szans dogoni go na swoich cikawych koniach. Mimo to rzucili si do siodania wierzchowcw, jeden przez drugiego. Smoczyca siedziaa ju w siodle, kiedy przypadem do jej strzemienia. - Zacna Smildrun! - wykrzyknem z rozpacz. - Amitraje uratowa may Smigrald! My umie dogoni! Bagam, pikna Smildrun. Jeli ogier wjecha do las, biedny Smigrald spa na skaa! Uderzy w konar! Bagam! My sami. Duo ludzie to ogier przestraszy i biec jeszcze szybciej! - To na co jeszcze czekasz, szczurku! - wrzasna przeraliwym gosem. Obaj z Benkejem pomknlimy do zagrody i nikt nie zastanawia si, jak to si dzieje, e mamy osiodane ju konie.

- Grae kiedy w harbagan? - zawoa Benkej, kiedy pdzilimy bok w bok, chcc przeci drog ogierowi. Dzieciak na szczcie nie spada, trzyma si kurczowo sioda i uzdy i dar wniebogosy. - Nie! - odkrzyknem. - Widziaem tylko, jak koczownicy grali w paacu. - Bdzie tak samo! Rzuc ci go jak wypchany bukak. Musisz zapa, bo po nas! Dalej sdz, e bdzie lepiej, jeli pomkniemy prosto do przeczy. - Wiem, co robi - odwrzeszczaem. - Nie przejedziemy drugiej doliny, bo tam s wioski Smildrun, a jeli nawet przejedziemy, to potem zamarzniemy w niegach. Jednak sprbujemy, jeli ten bkart spadnie, zanim go dogonimy! Ogier zmczy si ju troch i zacz zwalnia, mymy rwali jak wiatr. Lodowate powietrze wdzierao mi si do garda, zatykao oddech i przez chwil czuem si wolny. Myl Benkeja, by po prostu pomkn przed siebie, wydaa mi si bardzo kuszca. Przeszo mi jeszcze przez gow jak byskawica, by porwa maego, ale to nie by mdry pomys. Oszalaa ze zgrozy Smildrun nigdy nie przestaaby nas ciga. Potem by tylko ttent kopyt na zmroonej ziemi i szalony cwa. Przeskakiwalimy skay, wymijalimy drzewa i bylimy coraz bliej. Benkej przyspieszy i zrwna si z ogierem od prawego boku, ja pdziem obok tropiciela. - Teraz! - krzykn i wychyli si w bok, po czym chwyci wrzeszczcego i wierzgajcego Smigralda za konierz i pas z tyu, szarpniciem cign z sioda i przewiesi przez kark wasnego wierzchowca. Dzieciak nadal wi si i wierzga, wic byem cakiem pewien, e spadnie, jednak Benkej niechccy zawadzi go okciem nad uchem i syn Lnicej Ros jako tak obwis. Rzeczywicie cisn mi go jak bukak, ale jechalimy tu obok, wic chwyciem nieprzytomnego grubego chopaka bez trudu. Przeoyem go przez koski grzbiet jak upolowane zwierz i zaczem zwalnia

stopniowo swojego konia, podczas gdy Benkej przeskoczy na grzbiet ogiera. Jechaem jako pierwszy, patrzc Smildrun prosto w oczy. Zsuna si z sioda bezwadnie, niczym kto miertelnie zmczony, a potem opada na kolana. Chwycia gar niegu i roztara po twarzy, widzc, jak nadjedam ze Smigraldem zwisajcym z koskiego grzbietu. Wygldaa strasznie - jak demon. Z twarz purpurow w jednych miejscach, a bia jak nieg w innych, jej wosy okalay gow jak chmura pomieni. zy pyny z oczu Smoczycy strumieniami, kapao jej z nosa i wykrzywionych zgroz ust. Grudki niegu topniay na twarzy i ciekay jak lina. Zatrzymaem konia, cignem chopaka i wziem go na rce. - yje - powiedziaem. - Tylko lekko uderzy. Nie bdzie mu nic, pikna Smildrun. - Co nam to dao? - spyta Benkej, gdy siedzielimy w naszej szopie, patrzc w elazne palenisko, na ktrym arzyy si wgle i pono leniwie polano. Na zewntrz wy lodowaty wiatr, zawodzc w dymniku i siekc niegiem. Nasze futrzane kurty i czapki schy przewieszone przez kije pod dachem i w szopie, ktr uszczelnilimy glin i mchem, byo do ciepo. - Na razie prawie caego pieczonego wyskoczka - zaczem wylicza. - Dzban piwa i dwa placki chleba. Kawaek suszonego sera, cebul i dzbanek zupy. Kosz torfu i narcze drew. To na pocztek. Ale prcz tego dao nam wiele rzeczy niewidzialnych. Dao nam nowe moliwoci. - Ale ani kroku bliej otwartej przestrzeni - oznajmi, ogryzajc dokadnie ko. - Na otwartej przestrzeni umieralibymy teraz z zimna, kulc si pod ska lub zwalonym drzewem. Bezbronni i godni. Nie moglibymy pali ognia, tylko suchalibymy zawodzenia zamieci niepewni, czy to nie wycie tropicej sfory albo godnych roiho. Zacny NDele mia racj.

Ucieczka teraz nic by nam nie daa. Uciekniemy, Benkeju. Kiedy wrci soce, niegi stopniej i znowu zazieleni si trawa. I trzeba, bymy do tego czasu byli syci i w peni si. Bymy nie musieli obawia si kadego dnia. Zanim nie zapae tabunu, bylimy zagnani do kta, bez moliwoci ruchu. Teraz z kadym dniem stajemy si coraz waniejsi dla sodkiej Smildrun. - Bardzo chciabym zabi t kobiet, zanim odejdziemy - wycedzi. - Obiecaem to Harulfowi i Snakaldiemu. I chc te zobaczy, jak gasn wowe oczy tego parszywego Amitraja. - Moe tak si stanie - odparem. - Cho sama ucieczka jest waniejsza. - Chtnie wyjbym n z ukrycia - powiedzia, ogldajc krtki, gruby kawaek koci, ktry wyowi z zupy i wyssa z niego szpik. - Z tej koci atwo mona by zrobi fujark. Dla ludzi w takim pooeniu jak my, bez wolnoci, bakhunu, kobiet i odpowiedniej iloci dobrego korzennego piwa, jedyn pociech moe by tskna muzyka. - Szybko zaciekawiliby si, jak j wyrzebie - odrzekem. - Nikt nie uwierzy, e wydubae kawakiem kamienia. - Przecie wiem - burkn i wrzuci ko w palenisko, a potem zamar na chwil i zmarszczy brwi. - Kto tu idzie. Co to za ludzie, e chce im si naprzykrza innym po nocy w tak pogod? Nikt im przecie za to nie zapaci. Nadstawiem uszu, ale syszaem tylko zawodzenie wiatru. - Idzie, idzie - potwierdzi Benkej. - Ma filcowe buty, sapie i jest lekki. A przed chwil kaszla i myl, e to nasz ukochany rodak, syn chorego baktriana i wodnej wini, zacny Uduaj Oby-Go-Pokazio, pragnie zoy nam wizyt. Drzwi szopy skrzypny i uchyliy si, wpuszczajc lodowaty podmuch wiatru, chmur niegu i Uduaja, okutanego od stp do gw oblepion niegiem derk. - Ty! - warkn z wciekoci, mierzc we mnie swoim kijem. -

Ksiycowy psie, Terkej, czy jak ci tam zw. Natychmiast do dworu! Zacna Smildrun ci wzywa. I mam nadziej, e... Benkej, nie wstajc z derki, na ktrej siedzia, zagarn jedn nog, jednoczenie chwytajc kij. Uduaj przekoziokowa przez wasne rami i gruchn w glinian polep, a podnis si py. - Wpuszczasz tu zimno - tchn mu do ucha Benkej, ktry siedzia tu za jego plecami i zgniata grdyk trzymanym oburcz kijem. - To rzecz pierwsza. Druga, to e naley stuka do drzwi, zanim gdzie si wejdzie. Trzecia jest taka, e gospodarzy trzeba pozdrowi, gdy si zachodzi do czyjego domu. Powiedzie: Dobry wieczr, drodzy ziomkowie. Tak jak ty postpuj tylko dzikusy i zupena hoota z Kamirsaru. Suyem kiedy w tymenie Sonecznym i wiem, e Kamirsarczycy to nie ludzie. Lecz z dzisiejszego wieczoru wyniesiesz nie tylko nauk dobrego wychowania, ale i t, e wiele jest chwil, gdy nikt z tamtych ci nie widzi. A to grony kraj. Wystarczy moment nieuwagi i atwo zgin. Przez ostatni miesic jeden z tamtych umar, a dwch ledwo dycha, jeden ledwo dzi uszed z yciem. A urodzili si tutaj, nie w dole kloacznym w Kamirsarze. A ciebie, synu koza, kto opacze? Puci kij i Uduaj upad na twarz, charczc i kaszlc. W tym czasie ja zakadaem niechtnie spodnie i futrzan kurt. Staruch unis si w kocu, trzymajc jedn rk za gardo i gestykulujc ywo chud pici drugiej. Mia zupenie fioletow twarz i nie mg mwi. - Lepiej si zastanw - poradziem mu. - Nim zaczniesz zorzeczy i grozi, pomyl, co si stanie, jeli rano znajd jednego gupiego Amitraja w zaspie zupenie sztywnego. Nie wiesz, to powiem ci: nic si nie stanie. Gupi staruch zmyli drog w zamieci, polizgn si i skrci kark. Bywa. Nic wic nie powiedzia, wsta, ypic ponuro, i na powrt okrci si swoj opocz. Benkej uprzejmie poda mu lask, a potem nagym ruchem zabra sprzed doni. W kocu wyszlimy jednak, a Uduaj nie chcia i Przodem, tylko drepta kilka krokw za mn. Nie przeszkadzao mi to, drog do dworu Lnicej Ros znaem.Kiedy weszlimy przez

rzebione odrzwia, cali oblepieni niegiem, wysmagani wiatrem i cici palcym mrozem, wewntrz olepio mnie wiato, zadawi zaduch i oguszy haas. W wielkiej halli rozstawiono stoy, na palenisku pon wielki huczcy ogie, a bracia i kuzyni Smildrun siedzieli wok stou, wrzeszczc jeden przez drugiego i pijc na umr. Moda kobieta z Kangabadu, szlochajc, zbieraa na klczkach skorupy stuczonego dzbana, nie przejmujc si ju podartym na piersi i mokrym od wina lnianym giezem. Pnagi siostrzeniec Smildrun chwia si przy stole, z uniesionym rogiem, ktrym przepija do siedzcego u szczytu swojego wuja. Smilurf by nagi, cay owizany na piersi pasami ptna, z jedn rk zawieszon na temblaku i ledwo trzyma si na drewnianym krzele z oparciem. Tylko do zaciskajca si na srebrnym pucharze wydawaa si ywa. - I to ci jeszcze powiem, Smilurfie - rycza tamten z rogiem - e jeli nie postawi ci na nogi dobra, gorca suczka z Amitraju, taka jak ta, to nie wiem, czy tgi chop! Wtpia ci moe odbio, ale reszta powinna rosn jak trzeba! Smilurf usiowa si umiechn albo moe co powiedzie, jednak zakaszla tylko i struga krwi popyna mu po podbrdku, wsikajc w pozlepian brod. - Chciaem jedynie pomc wam y w bojani Pramatki - wyszepta Uduaj. - ebycie nie zdziczeli jak oni. Pamitali, e jeden jest niczym. e dobro to zawsze wsplnota i przykazania Podziemnej. Widzisz, jak wyglda ycie tych, ktrzy nie znaj posuszestwa i skromnoci? Chcesz by jak zwierz? - Prowad, starcze - burknem. Poszlimy korytarzem wzdu rzebionych belek, a znalelimy si przed nabijanymi rzdami wiekw drzwiami. - Otwrz je i wejd - zaskrzypia Uduaj. - Odbierzesz teraz lekcj pokory. Pchnem wic drzwi, czujc, jak wali mi serce.

W komnacie nikogo nie byo, stao w niej wielkie oe z wezgowiem rzebionym w koskie by, zarzucone futrami, ogromna skra jakiego kosmatego potwora leca na drewnianej pododze i kamienne palenisko, w ktrym arzy si torf. By tam jeszcze stojak, na ktrym wisia ppancerz z toczonej skry, o ksztatach mogcych pomieci wielkie cielsko Smildrun, nabijany elaznymi lamelkami i hem zasaniajcy kark oraz grn cz twarzy. Na cianie wisiaa tarcza, a na niej miecz i wcznia. Wszystko to byo do przewidzenia. Jednak prcz tego na kokach wisiay acuchy z kajdanami, pki rzemieni i kilka plecionych biczw. Mogem si tego spodziewa w szopie przy chacie niewolnych albo w zbrojowni, ale w alkierzu? Spojrzaem w drug stron i omal nie wrzasnem. Wzdrygnem si z uczuciem, jakbym pokn wasne serce. Na niewielkim rzebionym stoliku sta bowiem czarny posg, ktry spojrza na mnie wyszczerzonymi kami i wybauszonymi oczami Azziny, Pani niw. Brzemiennej i taczcej z mis, ktra czekaa na ofiarn krew. Obok leay n z obsydianu i puchar zrobiony z czaszki. Moe bya to pamitka z wyprawy wojennej na nasze ziemie? Moe.Zza drugich drzwi dochodziy mnie dwiki muzyki, syszaem chichoty i jazgotliwy, zawodzcy miech Lnicej Ros. Pchnem te drzwi. ania. Osobista ania Smildrun, wielka, wyoona polerowanym kamieniem i drewnem. W twarz uderzya mnie gorca para i przez chwil nie widziaem niczego. Smildrun siedziaa na drewnianym krzele, naga, czerwona od gorca i lnica od potu, skadaa si caa z nabrzmiaych fad, jedna na drugiej, i nie umiaem powiedzie, ktre z nich to jej piersi. Wspieraa si tustymi stopami o podest, z rozrzuconymi kolanami i wygldaa jak Pramatka. Inne kobiety siedziay rzdem na awach, bya tam jej siostra i dwie kuzynki, a nawet dwie niewolnice i jeszcze jakie szwagierki. W Domu Rosy mieszkao siedem modych kobiet i wszystkie najwyraniej

wanie zayway ani, kiedy Smildrun wezwaa mnie przed swoje oblicze. Stare kobiety mieszkay w osobnym obejciu i, zdaje si, nie miay wiele do gadania. Nie widziaem wyranie, bo niewolnica chlusna czerpakiem wody na rozarzone kamienie i wszystko spowia znowu gsta, gorca para. Prcz tego w powietrzu unosi si ostry korzenny zapach. Smildrun spojrzaa na mnie ze swojego tronu, ale nie uczynia adnego gestu, by osoni swoj nago. - Szczurek! Rozbieraj si, hajsfyngal Gdzie mi do ani w futrach! Rozebraem si i zostawiem ubranie przed drzwiami, nie wiedzc, co mgbym z nim zrobi. A potem wszedem w kby pary, dwiki muzyki granej na harfie i chralne chichoty. Staem w dusznym upale, przede mn majaczyy niewyrane sylwetki, zewszd pojawiay si donie, ktre szczypay mnie albo szturchay, zanoszc si niepowstrzymanym chichotem. Ktra podstawia mi nog, upadem na aw, na rzdy liskich ud i kolan, wzbudzajc chralny pisk i now kanonad miechu. Ostry zapach krci w nosie, niepokojco znajomy. Ujrzaem nagle pocig, zalan potem twarz jednej ze szwagierek Smoczycy, o dzikim wzroku i tak zmniejszonych renicach, e zmieniy si w czarne kreski tnce bursztynowe oczy na p z gry na d. Harhasz. Czarna ywica Snw. Nie umiay pali tego w fajce ani w wodnej tycie, wic rzucay grudki ywicy na rozarzone wgle, a dym miesza si z par. Niewiele go byo, ale i tak czuem, jak krci mi si w gowie. Smildrun kopna mnie znienacka w twarz, nie unoszc si przy tym z fotela, i zwaliem si na mokre deski. Przy pododze byo troch chodniej. - Wstawaj! - krzykna.

Wstaem, wypluem krew i nagle kto mnie smagn z tyu. Nie pletni ani rzemieniem, ale rzg. Gitkim prtem wycitym z jakiego krzaka. A potem jeszcze raz. I znowu. - Ale jeste brudny, szczurku! - Zaniosa si jazgotliwym miechem. - Trzeba zetrze z ciebie ten brud. Pomylaem, e los niewolnika jest ciki. Wszystkie miay rzgi, niektre dzieryy po kilka naraz i miaem wraenie, jakbym dosta si pod kosy rydwanu. Przez chwil nie wiedziaem, co mam osania, lecz wystarczyo jedno dobrze wymierzone smagnicie, ebym si tego nauczy. Rzgi zostawiay lady, ale nie ciy skry tak gboko jak pletnia. Po jakim czasie byem cay w opuchnitych prgach, lecz nie krwawiem. Trwao to bez koca, wok unosiy si kby pary a ja byem chostany wrd wistu rzeg i chichotu, a wreszcie Smildrun zaklaskaa i bicie ustao. - Teraz twoja kolej - zawoaa. - Jeste podrostkiem, ale masz ciao mczyzny, poka wic, e jeste mem! Rzucia mi pk rzeg, o wiele cieszych i delikatniej szych ni te, ktre zostawiy prgi na mojej skrze, nie ktre jeszcze miay na sobie licie. A potem wszystkie zacne niewiasty z dworu wstay z aw i zaczy nadsta wia ciaa, bym je smaga, take Smildrun wycigna swoj grub nog, pniej drug. Nie miaem pojcia co to wszystko znaczy, uznaem tylko, e co ma by, to bdzie. Kilka z tych kobiet wygldao wcale pontni miay smuke ciaa i egzotyczne, pocige twarze, jednak w ogle mnie to nie cieszyo. Co mi mwio, e zgin tu skoro pozwalaj mi widzie swoje nagie ciaa. Wprawdzie mylaem o tym jak o obrzdzie w Domu Kobiet w Amitraju, ale przecie widziaem tutaj posg Azziny. Nie smagaem ich zbyt bolenie, wiotka mioteka na to nie pozwalaa, ale robiem, co si dao, a rechot Smildrun unosi si w ani

jak kwik wini. Kiedy wszystkie damy odwrciy si do mnie plecami, wypinajc poladki, znalazem ukradkiem porzucon rzg i wysmagaem je, budzc chralne piski pene oburzenia, lecz Smildrun miaa si tak, e leaa bokiem na swoim tronie. Zaklaskaa w rce i tupic, przepdzia kobiety do drugiego pomieszczenia, wrd chralnych protestw, chichotw i dzikich wrzaskw. W parze znajdowao si niewiele dymu z harhaszu, ale siedziay tu dugo i wszystkie byy otumanione. A potem signa po dzban i nalaa mi do drewnianego kubka. - Napij si, szczurku - powiedziaa. - Przyda ci si. Zabrzmiao to zowieszczo. W kubku bya ambrija zmieszana z palmowym winem i odrobin ywicy. Przeknem niewiele, reszt ukradkiem wypluem. Smildrun wypia yk prosto z dzbana, a potem prychna winem na kamienie i czkna potnie. Jej wspaniae zwykle wosy byy zupenie mokre i przyklejone do czaszki i wygldaa jak ogromna, wzdta aba. Po namyle wycignem w jej stron kubek i tym razem niczego nie wypluem. - Oddaj kubek - zadaa zaraz. - Za may jeste. A kiedy wycignem rce, nagle zarzucia na nie rzemienn ptl i cigna j, a potem uwizaa do awy. Zamarem pochylony i na prb szarpnem rzemie. Nic z tego. - Wci jeste brudny - oznajmia, biorc do rki rzg. - Cigle i cigle. Nie bardzo mam ochot opowiada, co byo dalej. I nawet nie chodzio o chost, ale o to, co musia zrobi w przyczajony w liciach. Zrozumiaem bowiem, czego chce ta kobieta, i wiedziaem te, e musz jej to da, cho najbardziej chciaem j zabi i cho budzia we mnie wstrt. Nawet jej ostry zapach, kiedy taczyawok mnie, smagajc rzg, by nieznony i pimowy, jak odr ogolonej niedwiedzicy.

Wiedziaem te, e jeli wszystko potoczy si tak, jak Smoczyca si spodziewa, mj los bdzie taki sam jak innych modych niewolnikw. Zmiady mnie, pochonie i wypluje. W pojciu Smildrun dostpiem zaszczytu, ale wiedziaem, e to ja musz j zniewoli. Miaem jednak nauki mojej sodkiej nauczycielki i kochanki. Mojej mdrej Aiiny, ktra kiedy powiedziaa mi, e to, co dzieje si pomidzy kobiet i mczyzn, to wojna. I tym razem to naprawd bya wojna. Walka na mier i ycie. Ona chciaa poniewiera mn, wczy po ziemi, drapa i kopa. Chciaa przywlec mnie za kark jak szczeniaka. Chciaa zmusi, bym liza jej stopy. Chciaa zmusi do wszystkiego, co tylko strzeli jej do gowy. Pozwoliem jej. I wykorzystaem to. Wiedziaem, jak. I urobiem j stopniowo jak wosk, ktry w moich rkach stawa si coraz mikszy i mikszy. Byo to okropne i obrzydliwe. Bya w tej chwili moim najwikszym wrogiem, a ja musiaem by czuy i sodszy ni ambrija z miodem. Zdoaem, bo zamykaem oczy i czuem Aiin. Czuem jej zapach, dotykaem aksamitnych ud zamiast zrogowaciaej, kudatej i obwisej skry Smildrun. Zamiast zwaw tuszczu wiotk, wow tali i krge, twarde poladki. Zamiast zawodzcego miechu syszaem gos Aiiny. Czuem smak Aiiny, jakby na chwil zawrcia z Drogi Pod Gr, by znale si w moich ramionach. Znowu. Tylko Aiina i ja. I na krtk chwil daem lnicej od potu Smildrun to, czego nigdy nie da jej aden mczyzna. I zaraz zabraem, by wierzya, e potrafi otworzy jej krainy szczliwoci, i eby chciaa wicej. I eby zrozumiaa, e nie wydrze tego si, e za pomoc pletni i acuchw moe dosta tylko to, co zwykle. Kiedy wracaem do naszej szopy, przepeniao mnie obrzydzenie do samego siebie i caego wiata. Wiedziaem, e zyskaem, co chciaem, i e byo to konieczne. I zachowaem odrobin dumy tylko

dlatego, e nie pomylaem ani razu o Wodzie. Tak jakbym w ten sposb mg j przed czym uchroni. Aiina zrozumiaaby natychmiast i dlatego bya ze mn, by doda mi si. Woda nie. Benkej nadal czeka przy ognisku, prbujc pali rne licie w swojej fajce, ale krzywi si tylko i wystukiwa je po chwili. - Wojna to tryumf koniecznoci - powiedzia, wrczajc mi dzban. Zaoszczdziem. Wypij, tohimonie. - Jeli pi dzbanw nie zmyo tego smaku... - powiedziaem i obaj si zamialimy, cho ja raczej gorzko. Kilka dni pniej pod grd zajechali znw kupcy i rozbili si w tym samym miejscu co zwykle. Ich wozy miay zdjte koa, a od dou przyczepione pozy, woy paroway pod kosmat zimow sierci. I wypatrzyem midzy nimi dziewczyn, ktra jechaa na jednych z sa. Miaa pancerz z utwardzanej skry i futrzany kopak wzmocniony misiurk. Na paszczu miaa naszyty krg materiau, na ktrym szkaratn nici przedstawiono wijcego si potwora ze skrzydami i gow drapienego ptaka, a tuowiem lwa lub leoparda. Wiedziaem, e takie stwory nazywaj gryfami. Dwa dni trwao, zanim zdoaem podej do dziewczyny na osobnoci z rogiem grzanego piwa. - Harulf? - spytaem, wskazujc haft na jej paszczu. - Czytajcy Ze niegu? Znaem Harulf. Harulf Ludzie Gryfy. Dobry czowiek. Zmarszczya brwi i spojrzaa na mnie z gry, bya bardzo wysoka. Opara do na rkojeci miecza. - Wiesz co o moim szwagrze? - zapytaa. Zasiaem nastpne ziarno.

Kto raz ujrza pikno, ten zawsze za nim tskni. Zotem lni grodu wietlice, szczliwy - myl - ybym tutaj.
(Svipdagsmdl - Pieni o Svipdagu)

ROZDZIA 5
Lodowy Ogrd
Morze ciska si, ryczy, przetacza way zielonej wody. Wiatr zdziera z fal paty drobnej piany, siecze ostrym, drobnym lodem. A my pyniemy. Tam, gdzie kieruje si dzib drakkara, woda jest spokojna, najwyej zmarszczona drobn falk w podmuchach wciekego wichru. Taka niewielka plama gadkiej tafli przypadkowo wypadajca pomidzy falami. Zawsze tam, gdzie kieruje si dzib lodowego okrtu. Wodne gry zwieczone dymicymi szczytami rozdzielaj si przed nami, zapadaj na chwil w gbin, wypaszczaj tam, gdzie mamy pyn. Czasem niewielka w tym caym morskim chaosie, dwu-, trzymetrowa fala rozbryzguje si o sterczc w niebo stew z gow smoka, spukuje lodowy pokad, zamarza soplami na szczkach smoka i obrasta pkami kolcw szpigaty. Okrt kiwa si lekko, wchodzc na dugie, obe fale, ktre pojawiaj si tylko dla niego, jakby sztorm wygadza mu drog. I pyniemy - na pnoc.Mona spa, jeli kto nie cierpi na chorob morsk, mona siedzie w mesie, w mdym poblasku lnicych w ciennych akwariach ryb, i popija gryfie mleko z wod jak Grunaldi albo kiwa si smtnie z trupio blad twarz i pustym dzbanem pod rk jak Sylfana i Warfnir, albo spa godzinami jak Spalle. Dziwne walce spalaj si powoli w piecu liliowym pomieniem, lodowy pokad jest szczelny, wic siedzimy w cieple i jest sucho. Ryk sztormu sycha jak z oddali. Tu zza burt dobiega syk piany i chlupot

wody, kiedy omywaj nas fale. To nie ja wygadzam drog przed dziobem, to nie ja uciszam sztorm. Okrt sam realizuje swj tajemniczy program i wiezie nas gdzie w wodno-lodowy chaos, blizard, nieyc i czarne niebo. Okrt sunie na pnoc przez rozjuszone morze, ale nikt nie stoi przy sterze. Sztorm trwa trzeci dzie. Mdoci ustpiy mi na drugi i teraz reaguj wciekym godem. Mgbym pore nasze wierzchowce, ktre obrzdzam trzy razy dziennie, wygarniajc nawz przez tyln ramp uchylan prosto w burz i ryk wiatru, nad spienion wod w kilwaterze. Spycham obornik z ramp, tak jak kiedy spychaem zasobniki z pomoc humanitarn. Ale tym razem nie dostarczam nikomu niczego wartociowego. Wyrzucam tylko gwno w morze. Poj zwierzta, karmi pasz z tuszczem. Rozmawiam z Jadranem. Sprawdzam sprzt. Zmuszam ludzi, eby popijali esencjonalny ros, ktry stale stoi na kuchni w koyszcym si kocioku, lecz Sylfana i Warfnir z trudem utrzymuj cokolwiek w odkach i nie rozstaj si ze swoimi dzbanami, do ktrych wymiotuj co p godziny. Strach pomyle, co by byo, gdyby nie taryfa ulgowa, jak funduje nam nasz okrt. Wmuszam w nich tyle, ile jest niezbdne, eby si nie odwodnili i nie opadli z si. Kiedy wyszlimy z ujcia Dragoriny, rozwin si agiel. A waciwie urs. Najpierw cz masztu odamaa si i przekrcia powoli, stajc si gafelbomem, a potem pojawia si pod nim lodowa pajczyna, ktra zgstniaa w kilka minut i zmienia si w pat, pdnik skadajcy si z wielu poziomych listew, ktre cay czas pracuj, wychylaj si lekko albo zamykaj, apic akurat tyle wiatru, ile trzeba, i pchaj nas na pnoc, utrzymujc prdko i kierunek. Suniemy ostro na wiatr w lekkim przechyle, a morze rozpdza fale na boki i daje nam woln drog. W cigu doby co godzin wychodzimy na tylny pokad, eby pod oson burt i rufowej stewy obserwowa rozjuszone szare morze pod brudnobiaym niebem. Albo czarne morze pod ciemnosinym niebem. Na zmian. Ja, Grunaldi i Spalle.

Okutani futrami pod uderzeniami wiatru, ktry ciska nam w twarz lodowy py i parzce zimnem krople sonej wody. Przywizani lin do kraty zejciwki obserwujemy morze przed dziobem i za ruf. Ale wida tylko fale. Kilka razy kady z nas widzia przy lepszej pogodzie niewielki czerwony bysk daleko za drakkarem, na horyzoncie. Iskierk czerwieni wrd zacinajcego niegu, kipicych fal i rozmazanej szaroci w wielu odcieniach. By moe to agiel. A by moe zudzenie wzroku znuonego lodowat szaroci. Zreszt od kilkudziesiciu godzin nikt z nas go nie widzia. Moe zaton. Moe zosta z tyu, a moe zrezygnowa.aden nie przyzna si do tego, co chodzi mu po gowie. Jest tylko jedna istota zdolna do tego, by ruszy za lodowym drakkarem w sosnowej dce z klepek, w kipiel zimowego morza. Szkarat. Ta istota troch mnie przeraa. Nie wiem, czy to czowiek, czy jaki magiczny mutant. Nie znam nawet jego twarzy. Widziaem j przez uamek sekundy, a potem wypyny na ni te rozgazione wybroczyny i tylko to pamitam. Mask z wijcych si po czole i policzkach czerwonych plam. wietny kamufla. Najwyraniej ma to na zawoanie. Kiedy chce, pitno pojawia si na jego twarzy i nikt jej nie rozpozna. Kady zapamita tylko upiorn mask, a nie kryjc si pod ni fizjonomi. Kto go przysa? Kim jest ta kahdin7 Prorokini? Czy rzeczywicie popyn za nami w sztorm? Pyniemy i kurujemy si. Nic wielkiego. Szramy i cicia, bolesne, ale pytkie. Warfnir i Sylfana zostali troch obici. Spalle chrypi przez opuchnite od stryczka gardo. Grunaldi odchorowuje zatrucie. Nie wiedziaem, czy Sylfana zostaa zgwacona, i baem si pyta. Tymczasem wydaje si kompletnie nie przejmowa. Kiedy nie ley zoona mdociami, wymiewa si z napastnikw i twierdzi, e nie zdoaliby dokona z ni niczego godnego uwagi, choby mieli wicej

czasu. adnej traumy, szoku, adnej depresji. yjemy? To super. Dostali za swoje? To sprawa zaatwiona. W moim wiecie od dawna nie ma takich ludzi. Troch mnie to przeraa. Dzib unosi si, drakkar wpywa na kolejn, zagodnia i wypaszczon fal, wok rycz dymice pian wodne gry wysze od naszego masztu, a my suniemy spokojnie dolin. Trzy dni pniej sztorm ustaje, pozostawiajc po sobie krtk, rozkoysan nerwowo powierzchni. Morze przestaje wyglda jak ilustracja chaosu i wciekej furii, za to robi si naprawd wyboicie. Na szczcie moja zaoga stopniowo przestaje chorowa. Najpierw Sylfana zaczyna rozmawia i je, potem zbiera si do kupy Warfnir. Oboje nawet pojawiaj si na pokadzie i odstawiaj swoje nieodczne dzbany. W nocy dziewczyna wdziera si do mojej kajuty i dosownie mnie gwaci. Kochamy si dziko i brutalnie, w plusku fal omywajcych burty i gwidzie wiatru na lodowych wantach. I jest tak, jakby chciaa zetrze z siebie wspomnienie tego, co si stao, albo moe tego, co mogo si sta. Widoczno poprawia si troch i zaczynamy mija majaczce na horyzoncie wyspy. Czasem jako cie podobny do chmury, czasem znacznie bliej. Skaliste i yse albo poronite lasem. Rzadko mona wypatrzy jakie osady na brzegu. - Niewielu ludzi tu mieszka na stae - tumaczy Grunaldi. - Na niektrych wyspach tylko latem; rybacy, owcy morskoni i paskud. Niektrzy lubi upi odzie wracajce z wypraw. Jesienny jarmark w Wilczym Zewie to co, co powiniene zobaczy. Nasze mijowe Gardo to przy tym gra w deseczki. Tam na straganach le prawdziwe cuda, handluje si ksiniczkami z Poudnia, ludzie nosz bite monety wiadrami, czsto spotykaj si ograbieni na morzu i ich rabusie, a spory rozstrzygane s nie przez pojedynki, a prawdziwe bitwy, ktre toczy si w specjalnej dolinie. - Moe kiedy - odpowiadam. - Brzmi niele.

Drakkar zmienia kurs i wpywamy w istny labirynt wysp i wysepek. Mijamy sterczce z morza skaliste achy, o ktre rozbryzguj si fale, stada morskich ptakw podrywaj si caymi chmurami i potem cign w lad za drakkarem, napeniajc powietrze tsknym piskiem. Godzinami stoj na dziobie i ze cinitym gardem wypatruj otoczonych pian ska, patrz, jak o kilkanacie metrw mijamy najeone kamiennymi ostrzami klify, jednak tajemniczy program okrtu prowadzi nas pewnie i bezbdnie. I wcale szybko. Wielokrotnie spluwam za burt i wyliczam, e robimy cay czas co najmniej sze do omiu wzw. Rwnie czsto zerkam za ruf, ale tylko raz wydaje mi si, e moe gdzie z tyu majaczy czerwony agiel, jednak nie wiem, czy to wzrok pata mi figle. Czsto zastaj te na rufie Grunaldiego albo Spalle, jak przepatruj horyzont za nami. Spotykamy si spojrzeniem, odpowiadaj mi nieznacznym przeczcym ruchem gowy, ale nie mwi nic. Przepywamy przez cieniny i mijamy wyspy po skomplikowanym, zygzakowatym kursie. Zaczynam rozumie, dlaczego nigdy dotd Wybrzee agli nie zostao najechane, mimo e naprzykrza si wszystkim mocarstwom tego wiata. Jeli nawet ktry cesarz czy krl wysa tu flot z ekspedycj karn, to zapewne wci bezradnie bkaj si w tym labiryncie. Po tygodniu wypywamy na otwarte morze, wyspy i wysepki zostaj z tyu albo majacz ciemnymi smugami na zamglonym horyzoncie. Drakkar przyspiesza do dziesiciu wzw, spod dziobu z szumem odpadaj odkosy wody, jak skiby z lemiesza puga, za ruf bulgoce kilwater. Wieczorami w mesie do znudzenia omawiamy plan ldowania i wiczymy. Przygotowany sprzt pitrzy si na pododze. Maskujce anoraki i

spodnie, liny i kotwiczki, bro. Oczyszczone, przejrzane i starannie uoone. Gotowe do uytku. Nie wiemy, kiedy dopyniemy na miejsce. To moe zdarzy si w kadej chwili. Trzymamy wic wacht na oku przez ca dob, a od drugiego dnia rejsu po otwartych wodach chodzimy ju wszyscy w penym rynsztunku. Najwicej czasu spdzamy na pokadzie, wpatrujc si w horyzont i marznc w drobnym niegu. Mamy stargane nerwy i warczymy na siebie. Co wisi w powietrzu. To si czuje. Drani jak wbita pod skr drzazga, przeszkadza, nie pozwala spa ani rozkoszowa si okrtowymi luksusami - lnic lodow toalet albo gorc wod w lodowej kabinie prysznicowej. Mimo to kiedy ju do tego dochodzi, jestemy zaskoczeni. Wyspa pojawia si przed dziobem, ale nie rni si od pozostaych, ktre mielimy wok siebie. To, e od rana smocza stewa celuje prosto w ciemny pasek ldu na horyzoncie, niewiele znaczy, bo zdarzyo si ju dziesitki razy i dziesitki razy tkwilimy na pokadzie z broni w rkach tylko po to, eby zostawi go potem z ktrej burty i pozwoli znikn za ruf. Po niadaniu widzimy gry wyrastajce porodku wyspy, ale Grunaldi gapi si na nie ze zmarszczon brwi jak baran na karuzel i nie jest niczego pewien.A potem przychodzi wiatr i rozpdza chmury. Trwa to ze dwie godziny i znienacka wychodzi soce, a my jak ogupiali patrzymy nagle na lnicy szarozielonym i tym bazaltem zamek, najeony basztami i blankami murw obronnych, pync ledwo ze dwie mile od brzegu, prosto w ciemn paszcz portu otoczon wycignitymi w morze murami pirsw, jak sigajce po nas ramiona. Gapimy si bezmylnie na twierdz wronit w stokowat gr o citym jak Fuji Yama wierzchoku i trwa to kilka sekund, a potem pokad

wybucha chaosem. Tupotem ng i bieganin. Na szczcie wiczylimy to tyle razy, e wszyscy wiemy, co mamy robi. Bieganina ustaje. Warfnir i Grunaldi przewieszaj przez plecy zwoje lin, zatykaj za pas skadane kotwiczki, ja i Spalle zrzucamy brezent ze stojcej na pokadzie odzi, Sylfana wspina si na maszt i wie do drzewca bomu solidny blok, ktry dostalimy od syna Wdzonego Ulle wraz z odzi. Obaj ze Spalle wybieramy skrzypic, szorstk lin, szalupa dwiga si nad pokad i koysze, Warfnir i Grunaldi pchaj j w bok, eby kil znalaz si za lodow burt, wtedy luzujemy i d zjeda w d po wypukym lodowym boku drakkara, a z planiciem uderza o wod. Sylfana czeka z uwizan do knagi na dziobie szalupy cum, my szarpiemy ptlami z liny opasujcymi jej kadub, a d uwalnia si i sunie wzdu burty, hamowana tylko cum w doniach dziewczyny. Warfnir i Grunaldi znikaj pod pokadem, sysz, jak tupi tam po lodowych pokadach, a potem jak otwieraj umieszczon w achterze pochylni, ktr kiedy daleko std weszlimy na pokad lodowego okrtu. Spalle wybiera liny i demontuje blok, a ja odbieram od Sylfany cum i przeprowadzam szarpic si jak ko szalup na ruf, pod otwart pochylni. Drakkar tymczasem sunie coraz szybciej na spotkanie zamku, woda za burt gotuje si, ciskajc szalup na wszystkie strony. Widz do Grunaldiego, jak siga z rampy i przyciga dzib bliej, Warfnir skacze do rodka, Grunaldi zaraz za nim i wtedy rozlega si upiorny ryk. Oguszajcy zew, troch brzmicy jak alarm na lotniskowcu, a troch jak ryk sonia. Jest rwnoczenie mechaniczny i zwierzcy, przysiadamy z wraenia, chwytajc za bro, tylko ja nie wypuszczam cumy, ale kucam za burt, jakbym spodziewa si ostrzau. Stewa dziobowa wygina si ukowato do tyu, lodowy smok rozwiera paszcz i ryczy, a potem pluje huczc kul ognia, ktra z trzaskiem wzbija si w powietrze, cignc warkocz dymu. - Spokj! - wrzeszcz na cae gardo. - To tylko ten zawszony

smok! Oznajmia twierdzy nasze przybycie! Nic si nie dzieje! Znajdcie drog! - Zaraz si zobaczymy! - odkrzykuje mi Warfnir z odzi. - Rzucaj! Puszczona cuma wije si po pokadzie jak w i znika za burt. d, skaczc na falach, znika z tyu, widz, jak maleje pomidzy falami w naszym spienionym ladzie torowym, Warfnir wyciga i zwija cum, Grunaldi szykuje wiosa. Twierdza ronie w oczach, dostrzegam wiee o spiczastych hemach, blankowane mury opasujce zbocze picioma czy szecioma tarasami, dugie proporce wijce siC na szczytach wie. Mury lni szklicie, maj gadk powierzchni jak barwione przemysowe szko.Budowla jest spora. Mniej wicej wielkoci twierdzy w Dubrowniku. I rwnie solidna, cho wyglda zupenie inaczej. Ma wyranie gotycki charakter, wznosi si pitrami linii obronnych w gr zbocza i strzela w niebo dziesitkami wie. Nie zbudowano jej przeciwko kolubrynom Mehmeta Zwycizcy. Wznis j kto, kto chcia mie Kamelot, Carcassonne, Marienburg i Bouzov w jednym. I czeka tam w rodku. Za pirsami awanportu, w polu ostrzau czterech wie i blankowanych murw, gdzie za chwil wpyniemy i bdziemy tam osaczeni niczym karaluch w wannie. Drakkar rwie coraz szybciej, jak zdroony ko na widok stajni. Gdzie spomidzy murw z omotem wylatuje huczcy pomaraczowym ogniem pocisk, kreli na niebie parabol czarnego dymu, a potem przelatuje wysoko nad nami i wpada z sykiem do wody trzysta metrw od lewej burty, rozlewajc na powierzchni plam ognia. - Spokojnie - mwi. - To tylko strza sygnaowy. Pokazuj, e wiedz o nas. Z twierdzy dobiega nas ponure zawodzenie, przytaczajcy, wielorybi dwik odzywajcy si wibracjami w przeponie. - Koncha - oznajmia ponuro Spalle, zacigajc mocniej paski

pancerza i chowajc miecz do pochwy. - Koncha Lodowego Ogrodu. Sylfana wyglda dzi jak walkiria, porozcinana spdnica odsania jej dugie nogi okryte do kolan nagolenicami, starannie dopasowany do jej ciaa toczony ppancerz z utwardzanej skry i nabijany lamelkami zdobi cyzelowane zotem taczce pomienie, wijce si te na gbokim hemie z nosalem i dugimi osonami policzkowymi, w eklektycznym, achajsko-wikiskim stylu. Tupie dziarsko w pokad, sprawdzajc, czy wszystko dobrze ley, poprawia pas z mieczem, zakada na lew do rkawic z kolcz oson kici i przekada j przez imaki tarczy. A potem przerzuca starannie spleciony warkocz za plecy i jest gotowa. Siostra styrsmana Ludzi Ognia. Wojowniczka. Nastpczyni gowy klanu. Wdz. Sam te jestem wystrojony we wszystko, co mam, i doskonale pasuj do tej caej operetki. Mamy przyciga uwag mieszkacw grodu i ewentualnie nie pa natychmiast pod deszczem strza. Zaoyem ppancerz, nagolenice i karwasze. Na swoim kompozytowym hemie zamontowaem, co woziem w jukach. Okularowy nosal, przedni okap, osony policzkowe i rozoysty folgowy nakarczek. Wygldam teraz jak obkane skrzyowanie Odyna z Tokugaw Ijeiasu. Pie o Beowulfie na deskach Cesarskiej Opery Tokijskiej. Zapraszamy. Zamek wydaje si rosn, wyciga po nas obronne pirsy awanportu, wiee wbijaj si w niebo, zawodz konchy, wtruje im niski, powolny omot bbnw. Nevermore siedzcy na rufie kracze ponuro i startuje ciko w niebo. - Tchrz - cedz, dopinajc misk podbrdkow hemu. - Jeli umrzemy teraz - powiada Spalle - to przynajmniej jak woje, z ca parad. Trbi nam i nawet bbni. To duo lepsze, ni zdechn

na staro w somie albo pa od ciosu obsranym zydlem w jakiej oborze, jak mj wuj. Podoba mi si. Hindowi te si bdzie podobao. Wzdycham. - Jedziemy - mwi. - Ruszajcie si, wyprowadza konie na pokad. Wiecie, co macie robi? - Wiemy - odpowiada Sylfana ponuro. - A ty wiesz, co robisz? - Mam nadziej. Przecigam barki, poprawiam pancerz, a potem id na ruf. Z dou rozlega si ju guchy klekot kopyt, luk adowni opada z jednej strony jak pochylnia, Spalle wyjeda pochylony, w penym rynsztunku, z tarcz w rku i ukiem na plecach, za nim tupi wierzchowce Grunaldiego i Warfnira, Sylfana wyjeda za nim, holujc luzem Jadrana. Wierzchowce r, stpajc niechtnie po pokadzie, i tul uszy. - Wraak! - wrzeszczy z gry Nevermore. Pokad robi si wilgotny i lnicy. Z bomu i agla kapi krople wody, nadburcia zaczynaj si rosi, po stewie rufowej tocz si mae strumyczki. Sysz, jak woda ciurka ze szpigatw i z pluskiem cieka z burt. Okrt zaczyna si topi. Dryfujemy na krze. Nie mog duej zwleka. - Do roboty, Cyfral - mrucz. - Jedziemy z tym koksem.

Pojawia si natychmiast, cignc za sob smug rozjarzonego diamentowego pyu. Drakkainen spojrza na ni ponuro przez wizury swojego hemu, a potem ruszy w stron tronu wpartego plecami w stew rufow i opar z jednej strony tarcz, a z drugiej uk. Splun, po czym odwrci si i usiad. Sylfana patrzca na niego z sioda zagryza wargi i odwrcia gow, kiedy zamarza z trzaskiem, zmieniajc si w lodow, pokryt

mchem szadzi rzeb. Drakkar wzdrygn si, ale nadal sun przed siebie prosto pomidzy gwki portu. Smok poruszy bem, a potem zacz si rozglda. Wejcie do otoczonej murami zatoki i basenw portowych zagradza rozpity pomidzy pirsami monstrualny acuch o metrowych kutych ogniwach, koyszcy si tu nad wod, omywany przez fale. Kiedy dzib drakkara znalaz si o dziesi metrw, z dwch masywnych dononw nieprzyjemnie przypominajcych bunkry rozleg si stalowy turkot potnych zapadek i acuch z pluskiem run w wod, kolejne ogniwa wytoczyy si z kamiennych kluz w lad za tonc zapor. Drakkar rozci wody awanportu i wpyn w zatok, pod oson murw, po czym skrci przed nabrzeem, gdzie ciasno stay najrozmaitsze odzie i okrty. Trakkeny z Wybrzea agli, jakie smuke odzie o ostrych dziobach i aciskim oaglowaniu, dwie pospne trzypokadowe galery z kilkoma arkabalistami na grnym pokadzie, dwoma masztami i sterczcymi taranami z przodu, mierzcymi w otwarte morze. Drakkar skrci jednak przed nabrzeem, chylc si na jedn burt, i popyn prosto do bramy w kolejnym pirsie zwieczonym murem obronnym. Nastpny acuch plasn w wod, najeona kolcami brona odtoczya si na bok i okrt wpyn do maego basenu portowego, nad ktrym wznosiy si mury i dwie due wiee z balkonami, gdzie stay potne balisty otoczone przez zbrojnych. Nosili zielone tuniki z wyszytym symbolem srebrnego drzewa i gbokie ebki z wydatnymi osonami policzkowymi w stylu greckich hoplitw. Ostrza oszczepw spoczywajcych na oach katapult mierzyy prosto w lodowy pokad. Za blankami murw pojawiy si rzdy ludzi z ukami i najwyraniej solidnymi kuszami. Drakkar wyhamowa porodku basenu, dygocc, jakby toczy wewntrzn walk. Woda wok burt zmarszczya si od wibracji, jednak

okrt sta, a eb smoka obraca si na pokrytej werami szyi, toczc ponurym czerwonym wzrokiem jarzcym si jak dogasajce wgle. Pysk smoka wyglda coraz bardziej aonie, obrs soplami, policzki pokryy si koronk owalnych otworw, cz podobnych do rogw wyrostkw nad oczami stopia si albo zmienia w bezksztatne guzy niczym wycmoktany cukierek. Krata zamkna si z elaznym hurgotem i w basenie zapanowaa cisza, sycha byo tylko plusk wody ciekncej z burt topniejcego okrtu i nerwowe parskanie wierzchowcw. Sylfana i Spalle stali bok w bok, w penym rynsztunku, za nimi czekay pozostae konie. Nie poruszali si, tylko wierzchowce rzucay czasem bami i ponuro uy wdzida w potnych szczkach. Wewntrzny port by pusty, mia tylko niewielkie nabrzee u stp wiey zamknite z obu stron murami i nie byo tu nikogo. Wiea miaa bram, aktualnie zamknit, do ktrej prowadziy szerokie schody i dwie kolejne, zamknite w gotyckich ostroukowych portalach bramy. Okrt sta nadal i dygota, i mierzono w niego ze wszystkich stron z czterech arkabalist, dwch nieprzyjemnych katapult, z ktrych sterczay cae pki betw, co najmniej kilkunastu kusz waowych redniej wielkoci i kilkudziesiciu ukw. Ponuro zahuczaa koncha, po czym rwnoczenie otwarto wszystkie bramy. Rozleg si miarowy chrzst cikich, idcych w nog oddziaw, ktre wymaszeroway ze wszystkich bram i prezentujc dosy baletow musztr, zmieniy szyk, ustawiajc si w trzy czworoboki - jeden na wprost, dwa z bokw. Rzdy czarno-biaych tarcz z rysunkiem drzewa rwnoczenie upny brzegiem o ziemi, ustawiajc poty, opady wcznie, za pierwszym rzdem tarcz ukazay si rzdy kusz, ktre pochyliy si, mierzc w okrt. Szyki zwarto i nie wida byo prawie ludzi - tylko hemy jak kolonia dziwacznych stalowych grzybw i ciany tarcz najeone ostrzami. - Dosy tej komedii! - zarycza smok po angielsku. - Przybyem, bo

mnie wezwae! Daj nam miejsce, ebymy mogli wysi! Jeli zamierzasz zej po tych schodach w pawich pirach, piewajc We are the Champions, to moemy to obejrze z brzegu! Wynurzyli si z bramy, ustawiajc rzdami na schodach, i wygldao na to, e rewia trwa nadal. Najpierw kilku zbrojnych w misiurkach, z twarzami zasonitymi kolczug, potem trzy pokraczne pludzkie stwory o imponujcych rozmiarach, na kocu niemal dorwnujcy im wzrostem, szczupy czowiek otulony paszczem, z wysokim kapturem na gowie i kijem w rku. - Nareszcie! - zagrzmia coraz bardziej kolawy i pokraczny smok gosem Drakkainena. - Ka im opuci bro! Panuj nad tym statkiem. Naprawd chcesz tu rzeni? - Prosz przybi do brzegu - oznajmi mczyzna szkolnym, twardym angielskim. - I nie stawia warunkw. Przecie ten drakkar si topi. Za chwil wycigniemy was z wody bosakami. Prosz pokaza twarz i zoy bro, to odwoam ludzi. Musz si upewni. - Zabierz wojsko. Nie jestem gupi - warkn Drakkainen. - Wtedy poka twarz. - Ja te nie jestem gupi. Prosz si nie targowa, tylko przybija. - Chyba mamy impas - zauway Vuko. - Niezupenie. Ld topnieje. Prosz po prostu zoy bro i wysi na brzeg. - Co on gada?! - wycedzi przez rami Spalle. - Co robimy? - Czekaj! Kawaek burty odpad z chlupotem do wody i pywa obok, przybierajc coraz bardziej mtn barw. - Uwaga! - szczekn smok. Drakkar ruszy i popyn w stron nabrzea, celujc dziobem prosto w rzdy tarcz i oddzia ustawiony na schodach wiey. Sycha byo, jak skrzypi obrotnice katapult na balkonach i naronych dononach portu, prowadzc drakkar na celu. Okrt przyhamowa lekko i obrci si burt do nabrzea. Smok odwrci

gow, gubic kawaki lodu i fragment dolnej szczki, ktra spada na bazaltowe molo, tukc si jak szko. Bykoak zarycza i potrzsn trzymanym oburcz toporem. Kiedy tylko burta musna molo, Spalle i Sylfana ruszyli, sprowadzajc wszystkie konie, i stanli rzdem na brzegu. Nadal nie mogli nigdzie pj i nadal za plecami mieli czarn wod portu, a przed sob trzy oddziay kryjce si za potem z tarcz i rzdami wczni. - Po prostu nie masz wyjcia - oznajmi mczyzna w kapturze. Albo wyjdziesz na brzeg i pokaesz mi twarz, albo spadniesz do wody. A jeli to ktre z was, bydlaki, to sprbujcie tylko jednego zaklcia, a roznios was wszystkich na strzpy. - Opucie bro! - warkn Drakkainen. - Zaprosie mnie! Nie wejd bezbronny i nie dam si wzi do niewoli, do cholery! Jeeli mylisz, e te par katapult i balet moskiewski z tyczkami co zmienia, to jeste gupi! Okazaem dobr wol, wsiadajc na twj deser lodowy, wic ty zabieraj t lo masosk z nabrzea! Gdzie za zbrojnymi rozleg si jaki tumult, mczyzna cofn si na chwil w gb bramy, a po chwili pokaza znowu, przepuszczajc grupk swoich czarno-biaych stranikw, ktrzy wyprowadzili przed sob Grunaldiego i Warfnira ze zwizanymi z tyu rkoma, w biaych strojach maskujcych poplamionych krwi i pchnli ich na schody. - O to chodzio?! - zapyta mczyzna. - To ma by dobra wola? Wysae skrytobjcw?! - Teraz, Cyfral - mrukn smok i rozpad si wrd chmur mgy. Lodowy okrt wypuci kby pary i zapad si w sobie, rozlatujc na kawaki wrd kipicej wody i oguszajcego oskotu pkajcego lodu. Spalle i Sylfana ruszyli cwaem wzdu wybrzea, ale nie zaatakowali nikogo, tylko zeskoczyli z koni, chowajc si za tarczami. Zwierzta okryte pancernymi czaprakami skuliy si, tworzc wok nich yw barykad, i przywaroway na podkurczonych nogach. Woda burzya si i kipiaa w miejscu, w ktrym przed momentem

koysa si okrt, mieszajc wielkimi kawaami lodu, rdokrcie drakkara zniko, maszt zama si wp i uderzy o nabrzee, i nie wida byo nic poza chaosem, kbami piany i chmurami pary. Koniec masztu oparty o kamienny pirs nagle rozszerzy si na kocu i pors kolcami, a potem z wody wystrzeli podobny smuky ksztat z kilkoma przegubami i uderzy o kamienie obok, potem nastpny i nastpny, resztki kaduba wywrciy si na lew stron i z parujcego, kipicego chaosu wyoni si poduny, bezksztatny stwr na omiu czonowanych nogach, kierujc przed siebie ostre kleszcze jak chwytaki ratownicze, z paskim tuowiem zakoczonym tronem, z przechylon na bok lodow rzeb wpart w resztki stewy rufowej, ktra pokrya si w gr rzdem przegubw i nagle zacza wygina, tworzc ogon. Lodowy skorpion wielkoci furgonetki byskawicznie wylaz na brzeg, unis odwok i run naprzd, przebierajc odnami w takim tempie, e niemal nie byo ich wida, prosto na czworobok tarcz i wczni blokujcy mu drog do schodw. Wyglda troch jak maszyna, z migajcymi tokami i korbowodami z lodu i buchajc par niczym lokomotywa, a troch jak monstrualny stawong. Pdzi tak przez dwie sekundy w upiornym wicie strza i betw sypicych si na lodowy tuw, uderzy w mur tarcz z oskotem, rozrzucajc je na boki i amic nastawione wcznie, a potem przebi si, tukc we wszystkie strony szczypcami, roztrcajc wrzeszczcych ludzi i zmiatajc ich z kamiennych stopni. Oszczep z katapulty upn w bazaltowe nabrzee, kruszc ska i miadc umocowany do drzewca gliniany pojemnik, ktry bluzn na wszystkie strony plamami ognia. Spalle i Sylfana wskoczyli na sioda, ich wierzchowce poderway si do krtkiej szary na schody, deszcz strza sypicych si z murw opywa ich, jakby trafia w szklan kul. Wbili si w tum, roztrcajc skbionych ludzi. Idcy z tyu Jadran i pozostae rumaki zaczy wierzga, kwiczc przeraliwie. Kto doskoczy z boku, mierzc wczni, eb Jadrana skoczy po smoczemu do przodu, potne szczki chwyciy

mczyzn za rami i pier, po czym uniosy go wrzeszczcego w gr i cisny przez grzbiet prosto w tum. Ko Warfnira stan dba, przebierajc kopytami i zwalajc na bruk zastawiajcych si tarczami gwardzistw. Bysny miecze, woje trzymajcy Warfnira i Grunaldiego runli na ziemi. Warfnir pochyli si, pocigajc trzymajcego go z tyu stranika, i rzuci o schody przez biodro. Grunaldi grzmotn kogo czoem w osonit hemem twarz, a potem zwali si na niego i zacz szarpa wykrconymi do tyu rkoma, tnc wizy o ostrze tamtego, Warfnir chwyci k sioda i wskoczy na grzbiet. Ogromny faun zasoni mczyzn w kapturze wasnym ciaem, ale zdzielony na odlew szczypcami polecia prosto w skbion cib poniej. Drugie szczypce otwary si i strzeliy do przodu, obejmujc szyj mczyzny i wbijajc si w najeone wiekami drzwi. Czonowany ogon wygi si nad tuowiem i skierowa prosto w twarz uwizionego znajdujcy si na kocu zamiast kolca jadowego pk obracajcych si powoli luf dziaka napdowego jak urwanego z helikoptera.Ogon odwrci si, sunc gronie lufami wzdu blanek. Mczyzna krzykn co chrapliwie i natychmiast przestano strzela, zbierajcy si do kupy stoczeni gwardzici, usiujcy odtworzy wok szyk, cofnli si. Zapada cisza. W mechanizmie dziaka co szczkao i przeskakiwao, lufy wiroway wok osi. Mczyzna znieruchomia. Ludzie Drakkainena otoczyli go piercieniem, osaniajc si tarczami. - Chciae zobaczy moj twarz - zgrzytn lodowy posg siedzcy na korpusie skorpiona. Po czym pokry si siatk pkni i rozsypa, ukazujc Drakkainena w penej zbroi, ktry dwign si ciko z tronu i przeszed po grzbiecie potwora. Wrd dwigni i przekadni przy koczynach toki tryskay miarowo kbami pary. Przyszpilony do wrt czowiek unis lew do i co zaskrzecza.

Szczypce skorpiona buchny wilgoci i zaczy si rozpada. Tuw pokry si werami i pochyli na bok. Sczca si z potwora mga wycigna si wijcymi smugami do doni mczyzny. Vuko zakl, podbieg, dobywajc miecza, i kopniciem przybi mczyzn z powrotem do drzwi, przykadajc mu ostrze do szyi. - Opu rk i ka ludziom si cofn. Jeli nie przestaniesz ciga mgy, zaraz jej uyjesz do tamowania krwi z przecitej ttnicy. Dwie minuty, kolego, i do Bozi. Mczyzna opuci rami, diamentowa mga otaczajca jego do rozmya si i rozesza bezradnie, skorpion przesta si rozpada, ale i tak wyglda, jakby so zataczy na nim czeczotk. Drakkainen zdj jedn rk hem, upuci na ziemi i zrzuci kaptur z gowy mczyzny. A potem patrzy przez chwil w milczeniu. - Spodziewaem si czowieka - oznajmi mow Wybrzea agli. Skd znasz jzyk, ktrym mwiem? - Jestem Olaf Fjollsfinn - przedstawi si stwr o oczach wypenionych bladoniebieskim lodem, goej, gadkiej jak bazalt czaszce poronitej lasem wyrostkw przypominajcych zamek, z wieami i blankowanymi murami. - Zgoliem brod, moe dlatego mnie nie poznae. Pu mnie. Drakkainen odsun ostrze, ale nie schowa go do pochwy. - Mam rannych - powiedzia sucho. Grunaldi mia strza wbit w opatk pomidzy oczkami kolczugi, Sylfana pytkie cicie przez udo, a Spalle wgnieciony hem, spod ktrego ciurkaa krew. - Ja te - przyzna Fjollsfinn. - Wystarczy mi, e nie jeste adnym z tamtych, poddaj si. Gdzie reszta? Ci tutaj te s z Ziemi? - Tutejsi - oznajmi krtko Vuko. - Jestem sam. Ewakuacja latem, w tutejszym sierpniu, z wybrzea na Pustkowiach Trwogi. Bykoak i pan Orangutano-Lew stali tu przy tarczach ludzi Drakkainena, warczc i szczerzc imponujce ky. - Odwoaj te dziwolgi z powrotem do Narnii, perkele. I tamtych

pajacw te, znowu si przegrupowuj! - Spokj! Przerwa walk! - wrzasn Fjollsfinn, unoszc rce. Opuci miecze! To s przyjaciele! Dosy krwi!Odpowiedziao mu szemranie, ktre Drakkainen uzna za zaskoczone i nieprzychylne. adni przyjaciele! Fjollsfinn wycign do niego do. Vuko waha si uamek sekundy, pokry to, przekadajc miecz do drugiej rki, i ucisnli sobie nadgarstki zwyczajem Wybrzea agli. Wojownicy w tunikach ozdobionych znakiem drzewa ponuro, lecz posusznie rozeszli si do lecych na schodach i nabrzeu kolegw. Nad portem tskny zew ptakw miesza si z krzykiem i jkami rannych. Spalle obrci si powoli wok wasnej osi i run na bazalt, wypuszczajc miecz. - Masz tu lekarzy? - zapyta Drakkainen, chowajc bro i klkajc przy przyjacielu. - Czterech - odpowiedzia Fjollsfinn. - Ale raczej znachorw. Zaraz tu bd. Zabitych byo cznie piciu. Dwch zabili Grunaldi i Warfnir, kiedy brano ich do niewoli, na schodach zgino trzech, za to naliczyli dwudziestu siedmiu rannych, w tym trzech w cikim stanie. Nie byo czasu na dyskusje. Pracowali rami w rami, ubabrani krwi do pasa, pojc lecych umierzajcym wywarem, zakadajc szwy, skadajc poamane koczyny w drewniane ubki i poganiajc znachorw Fjollsfinna. - Nie dopracowae si adnej leczcej magii? - spyta w kocu Vuko. - Tylko w ostatecznoci - odpar Norweg. - Boj si tego stosowa na innych. To, jak teraz wygldam, to uboczne skutki samoleczenia. Bywa tak, e mog kogo uratowa, ale zmienia si w potwora. Niezupenie nad tym panuj. Pom mi, mamy tu krwotok wewntrzny. Chyba go tracimy. Drakkainen przez chwil mamrota co po fisku, po czym

przyoy rozpostart do do klatki piersiowej umierajcego gwardzisty. Ciao rannego wypryo si i opado. - Opatruj teraz - powiedzia Vuko, masujc do, jakby porazi go prd. - Zatrzymae krwotok? - zapyta Fjollsfinn. - Prbowaem - mrukn Drakkainen, patrzc, jak Norweg otwiera gliniane naczynie i nabiera czego, co przypominao wat cukrow, i okada tym ran. - Wyyje albo nie. Nie wymagaj za wiele. Skoczyem tylko kurs paramedyka bojowego. Co to jest to co? - Gniazdo pewnego gatunku owadw - odrzek Fjollsfinn, owijajc rannego szarpiami. - Chyba owadw. Zawiera antybiotyki. Chyba. Odpowiednik naszej pajczyny. - Daj troch. Mnie te kto dziabn.

A potem idziemy sklepionymi korytarzami za czowiekiem w paszczu, o znieksztaconej, pokrytej basztami czaszce ukrytej pod kapturem. Kto prowadzi nasze konie, kto inny niesie bagae. Spalle ze wstrzsem mzgu podruje na noszach, ale jest ju przytomny. Korytarz wznosi si nad nami wysokim ostroukiem, poprzeplatany kolumnami i skomplikowanymi geometrycznymi liniami palmowego sklepienia. Gadkie ciany hucz omotem kopyt i naszymi krokami. Wewntrz panuje surowy chd gotyckiej katedry. Gotyk. Szczyt inynieryjnych osigni redniowiecza. Istna erupcja matematyki i wyszej sztuki budownictwa, wykonywanych w gowie i patykiem na piasku oblicze majcych sprawi, by miliony cegie w kilkudziesiciu skomplikowanych ksztatach jak klocki lego zoyy si w strzelist sylwetk, wzniosy do nieba i byy w stanie przekazywa sobie nawzajem naprenia konstrukcji, tak by budowle stay wiecznie. Czasem wznoszono je pokoleniami, przekazujc budowlane tajemnice w obrbie rodu. Dziesitki lat.

Tu jednak nie ma adnych cegie, adnych cze, wszystko jest jak odlane z pynnego kamienia, gadkiego niczym szko. Czasem tylko mijamy zronite ze sob kolumny, przekrzyowane amane paszczyzny sklepie albo nisz ze schodami wwiercajcymi si bez sensu w sufit lub boczny korytarz zwajcy si do punktu niczym negatyw wiey. Zupenie jakby zamek wyrs - jak organizm. Mam pytania. Mam wiele pyta. Drog owietlaj nam rzdy kinkietw, w ktrych pega bkitny pomyk podobny do gazowego. Naprawd wiele pyta. Przed naszym przewodnikiem otwieraj si dwuskrzydowe wrota i wychodzimy na kruganek wewntrz murw. Widzimy w dole wskie przejcia, jakby ulice, oraz wicej dachw, wie, rozet, pinakli i czoganek, cian i okien triclinium. Wicej ukw, kolumn i balustrad. Prowadz nas schodami, korytarzami, potem ulic. Jest nachylona do rodka, gdzie cignie si rynsztok, ale nie jest zapchany odpadkami. W podcieniach wi da wejcia i drewniane szyldy na acuchach. Ulica jest przysypana drobnym niegiem, mijaj nas przechodnie, lecz niewielu. Okutani futrami, spieszcy najwyraniej w swoich sprawach, wychodz z jednych drzwi i zmierzaj do innych. Daj nam przejcie i niektrzy pozdrawiaj Fjollsfinna, jednak nie ma w tym czoobitnoci. Nikt nie pada na kolana ani nie chyli si w specjalnym ukonie. Jeszcze przez jaki czas przemierzamy zauki w cieniu murw, otoczone krugankami podwrce i krte ulice. Zamek jest miastem. Najbardziej podobnym do miasta ze wszystkiego, co tu widziaem. A potem znw zapadamy si w gb murw i klucz my korytarzami wrd gadkich jak szko cian, krconych kolumn i schodw. Trafiamy do okrgego, maego pomieszczenia, z ktrego nie ma drugiego wyjcia. Fjollsfinn podchodzi do rzdu pokrytych ozdobami kutych elaznych dwigni i przekada najpierw jedn, pniej drug. Gdzie niedaleko rozlega si gony plusk pyncej wody i turkot, pomieszczenie drga i wyranie rusza do gry. Grunaldi i Sylfana przysiadaj, chwytajc

za bro, konie zaczynaj parska. Od strony eskorty dobiegaj nas stumione mieszki i chichoty. Spalle siada na noszach i obmacuje biodro w poszukiwaniu ora, Sylfana unosi czarne brwi i obdarza mnie pytajcym spojrzeniem, ciskajc rkoje miecza. My oraz Fjollsfinn i piciu jego ludzi. Stoczeni w jadcym gdzie okrgym pomieszczeniu, wrd koskiego zapachu i smrodu cia przepoconych pod kolczugami i pancerzami. Krc gO w i uspokajam ich gestem doni. Spokj. Nie teraz. Czeka. Winda jedzie w gr wrd turkotu i szczku acuchw. - Zamek stoi na zboczu, z ktrego spada wodospad - odzywa si Fjollsfinn. W jego gosie nie ma pychy jak u van Dykena. Raczej duma kogo, kto oprowadza goci po nowym domu. - Mamy wic koa wodne. W caym zamku jest system przewodw prowadzcych wod, k i przekadni: poruszaj dwigi towarowe, urawie, windy, otwieraj drzwi. Napdzaj czerpaki podajce pociski do katapult na murach, miechy i moty w kuniach, koa myskie. To wszystko jest technologia, ktra tu istnieje w tej czy innej formie. Poczyem j tylko w jeden system. - Wikszo epokowych zmian to znane rzeczy poczone w nowy system - zauwaam. - Zazwyczaj po to, by zmusza. Odwraca si do mnie i patrzy przez chwil z namysem. - Ach tak. Doktryna nieingerencji. Tylko e to jest doktryna badaczy. Ja ju dawno nie jestem badaczem. I nie ja j zamaem. Teraz jestem rozbitkiem. Mieszkacem tego wiata. - Graczem? - Nie bior udziau w polityce. Nie sigam po wadz nad krajem ani zwaszcza kontynentem. Niech mnie pan nie miesza z tamtymi. To mj dom. Mj azyl. Szaas rozbitka. Mam to miasto, ale tu w wikszoci mieszkaj uchodcy. I wszyscy z wasnej woli. Po kolei. Rozgocie si, a potem bdziemy rozmawia. Ma pan wiele pyta. Ja te. Z korytarza przez oszklone gomkami okna wida kolejne tarasy

murw, las wie i stromych dachw, a dalej morze. Wci wieci blade soce. Pstrykam w okrg szklan pytk, duo bardziej przejrzyst ni zwyke tutejsze mtne szko. Odpowiada wysokim, piewnym dwikiem krysztau. Otwieraj si przed nami nastpne rzebione i nabijane wiekami wierzeje, wchodzimy do ogromnej, jasnej komnaty. Przez rzdy okien wpada powd dziennego wiata, na rodku stoi wielki st z czarnego drewna obstawiony krzesami o wysokich oparciach i kominek, w ktrym mona upiec ca owc. Przed kominkiem nieduy rzebiony stolik, kilka foteli i futra rzucone na podog. Mio. - Tam s sypialnie. - Fjollsfinn wskazuje na cian pokryt rzebion boazeri. Mwi w jzyku Wybrzea. - Trzy z jednej strony, trzy z drugiej. Kada z azienk i toalet oraz dua ania z wann i saun. Ludzie zwykle przybywaj grupami i z pocztku czuj si nieswojo, chc mieszka razem. Tu zostawimy wasze bagae i zjedziemy na d. Zobaczycie, ktrdy wychodzi si do miasta, i stajni, gdzie zostan wasze konie. Troch to wszystko przypomina meldowanie si w hotelu. Jestemy zdroeni i zmczeni, odprowadzamy i uspokajamy wierzchowce, a potem wnosimy swoje rzeczy do izb przy jadalni. Na stole pojawia si kilka butelek i dzbany z piwem, piecze, chleb i sery. Przekska na koszt hotelu. Nie mog si doczeka, a ka nam wypeni karty meldunkowe, ebymy mogli wreszcie wzi prysznic i spotka si w barze przy play. Omal nie wrczam na koniec Fjollsfinnowi srebrnej marki. Proponuje spotkanie u siebie za godzin i zostawia nas samych. W gocinnej komnacie wygldajcej jak wyjta z operetki o Krlu Arturze. Kpiemy si w gorcej wodzie - nie musz ju instruowa zaogi, jak dziaaj krany, bo byy te na drakkarze. Przebieramy si, jemy, pijemy piwo.

- Co teraz bdzie? - pyta Grunaldi. - Opowiadaem ci, jak tu jest. Spjrz na to wszystko. Jedzenie jest zbyt dobre. Woda za czysta. Domy za wielkie. Tamten ogrd, ktry ja widziaem, te by zbyt pikny. To jest nienaturalne. Powiem ci - celuje we mnie ogryzion koci - e ten Pieniarz jest jak morska paskuda, ktra wabi ryby w gbinach piknymi wiatami. To jedzenie: wchae, prbowae i mwie, e nie jest zatrute. Ale ja nie wiem, czy tu si w ogle obudzimy rankiem. W mojej izbie rosn kwiaty! Zim! Kto mgby zbudowa co takiego? Ile trzeba pienidzy i czasu, eby naciosa tyle kamienia! - Czujesz si tu dziwnie? Jak wtedy w ogrodzie? - py. tam. Jeli Grunaldi ma istotnie alergi na magi, to jest bezcenny. Stanowi niezawodny czujnik. - Normalnie. Pynem po wzburzonym morzu. Ldowalimy na skaach. Wspinaem si po murze. Zabiem jednego ma, a trzech powaliem. Skopali mnie. Bilimy si potem na nabrzeu. Trafili strza w plecy. Weszo pytko, ale teraz mam podwizan rk. Znam takich, ktrzy narzekaliby przy lejszych ranach. Ale nie dusi mnie tak jak wtedy. Mwi i myl jasno. - Przypynlimy tu, eby znale sposb przeciwko krlowi Wy. I jeli nam si uda, lodowe okrty popyn na pomoc Domowi Ognia, kiedy tylko zejd niegi. Sia, ktra pozwolia wznie ten grd, moe nam si przyda, jeli dobrze to rozegramy. Z tego, jak zachowuje si ten czowiek, sdz, e te nienawidzi tamtych Pieniarzy. - U ciebie w kraju ludzie tak wygldaj jak on? - pyta niepewnie Sylfana. - Oczywicie, e nie. Odmienio go tutaj moc uroczyska odpowiadam. - Zrobimy tak: pjd i rozmwi si z nim, a wy zostacie tu i odpoczywajcie. Poranieni i tak na nic mi si nie zdacie. Nie rozumiecie te mowy, w ktrej do mnie przemawia. Przebieram si. Zakadam wie bielizn, wyprane portki i kaftan. Nie ze wzgldu na Fjollsfinna - po prostu to miejsce tak na mnie dziaa. I

nie przez jak magi Lodowego Ogrodu, ale przez czyste, lnice posadzki, gadkie meble, gorc wod. I mydo w kostkach, najwyraniej z dodatkiem jakiego pachnida. Za ca bro bior ze sob n, ktry wieszam na szelkach pod pach pod kaftanem. Patrz z aprobat, gdy na prb wyjmuj kilka razy ostrze - krtkim, dyskretnym ruchem rodem z Sevillana Suola des Armas Blancas. Zabieram te fajk i nic mnie nie obchodzi, e Skandy naw przeyje szok. A potem prowadz mnie po kamiennych zielonkawych posadzkach, na ktrych naturalne yy minerau ukadaj si w geometryczne wzory. Przez przejcia i kolejne podwrce, gdzie na szczyt twierdzy. Na wszelki wypadek przywouj Cyfral.

Prowadzio go dwch ludzi, z ktrych jeden nosi si jak typowy mieszkaniec Wybrzea agli, w skrzanych portkach i sznurowanej wenianej kurcie z kapturem, przepasanej pasem, a drugi mia przypuszczalnie strj osobistej gwardii Fjollsfinna, z tunik z wyhaftowanym znakiem drzewa narzucon na kolczug i w hemie z nosalem i gbokimi osonami policzkowymi. Fjollsfinn przyj go w okrgej komnacie, w ktrej mona by bez trudu zorganizowa koncert albo publiczn egzekucj. Miaa ze trzydzieci metrw rednicy, kominek na jednej cianie by wielki jak pieczara, na lnicych posadzkach rozmieszczono wysypane wirkiem wgbienia, w ktrych rosy ozdobne krzaki i drzewka, z przeciwlegej ciany szemra may wodospad, spadajcy do idealnie okrgej sadzawki i opywajcy pomieszczenie korytem z lnicego bazaltu. Nad gow ciany opasywaa antresola z pen tomw bibliotek, a nad tym wznosia si kopua z szecioktnych krysztaowych pyt ukazujc niebo i

coraz gstsze chmury. Fjollsfinn siedzia w jednym z gbokich foteli przy kominku i wsta na jego widok. - A soniki gdzie? - zapyta Drakkainen z zainteresowaniem. - Na wybiegu? Norweg wskaza mu drugi fotel, ale nie zareagowa nijak. Zreszt jego znieksztacona twarz nie pozwalaa odczyta adnych emocji. kaftana. - Zbudowaem sobie azyl - wyjani Fjollsfinn. - Miejsce, w ktrym mgbym doy swoich dni, usiujc bada ten wiat. Bez ingerencji, ktre tak ci drani. Ale w tej chwili chciabym si pozby Jdra ciemnoci. Nie podoba mi si zakoczenie. Zwaszcza w wersji filmowej. - Chciaby si pozby Jdra ciemnoci, bo nie podoba ci si zakoczenie... - sparafrazowa Drakkainen, ubijajc tyto i starajc si, eby jego ton zabrzmia moliwie terapeutycznie. - Przynosimy na ten wiat wasne historie. Toposy, mity. A on si nimi karmi. Tak jakby skoczyy mu si wasne, mam tak teori. W tej chwili my dwaj odgrywamy tu Kurtza i Willarda. Ja siedz midzy tubylcami i rzekomo tworz tu jak obkan utopi, a ty przybywasz z zewntrz, eby zrobi ze mn porzdek. W rzeczywistoci nie tworz adnej utopii. Po prostu wywalczyem sobie may skrawek na uboczu, eby spokojnie mieszka. Nie jestem Kurtzem. Nie interesuje mnie egzystencjalna strona ludzkiej natury ani nie nienawidz cywilizacji. Ani naszej, ani tej. Mrok i zgroza to nie moja domena. Mnie interesuje ksenoetnologia. Natura tego wiata. Jest niebezpieczna, ale ciekawa. Chc wiedzie, jak dziaa, i obserwowa to. Pokrci gow. - Powinnimy zadawa sobie pytania. Wtedy stopniowo wszystko nam si wyjani. - Dobra - zgodzi si Drakkainen. - Co to za zamek? Ty go Te od dziecka chciaem mieszka w soniami. Jasno, przestronnie, wodospad, sadzawka, roliny. - Vuko wyj fajk z kieszeni

zbudowae? Fjollsfinn wsta i zaprowadzi go na drug stron pomieszczenia. Wrd krzakw, mostkiem nad strumykiem, do okrgego kamiennego stou. Na samym rodku w zagbieniu sta ciosany kryszta wielkoci jabka, opierajc si szpicem o blat, nakryty przezroczyst kopu. Wyglda jak olbrzymi diament, tylko sta na wierzchoku, drwic sobie z cienia. - To jest ziarno. Miaem takie dwa, kiedy wydostaem si z lodu. - Ziarno? - Zawiera w sobie zamek. Musisz znale niewielki czynny wulkan i wrzuci je do krateru. Nastpi wybuch i erupcja. Ale kady wytrysk lawy, kada bomba wulkaniczna bd miay cel. Zamek. Ziarno nada wulkanowi cel. Kiedy tylko lawa ostygnie, po dwch, trzech miesicach moesz przypyn i wej. Bdzie gotowy, pod klucz. Wystarczy wstawi drzwi i meble. Poruszy to, co powinno by ruchome, i skruszy cienk jak papier warstw skay, ktr bdzie przyronite do cian. Gotowy zamek zaklty w ziarnie. Program, ktry obudzi wulkan i zmusi do urodzenia zamku. S tu oczywicie bdy. Cae korytarze i rejony, ktre prowadz nie wiadomo gdzie, schody do gry nogami, figury niemoliwe i drzwi na suficie. Zdarza si. Ale s te azienki odlane w caoci z bazaltu i alabastru, w ktrych pynie woda, gorce rda i wodospad pyncy midzy cianami, w kanaach, ktre tylko czekaj na koa wodne, szczeliny w skale, ktrymi gaz pynie prosto do lamp, albo przewody dostarczajce gorce powietrze. Zamek to wietna rzecz, kiedy kto czuje si zagroony. Materializacja potrzeby bezpieczestwa przeraonego umysu. Ja zostaem olepiony, a potem wepchnity do oceanu i zamknity w lodowej grze. Trwaa zima. Byem kr. lep i marzc o zamku, ktry by mnie ochroni. Miesicami trwaem w letargu, w lodowej ciemnoci, nic o podogach, wieach i krugankach. Znaem kady zaom muru i kad komnat. Trwao to tak dugo, a wyrs na mojej gowie. Mylaem te o lodzie. Byem lodem.

Zrozumiaem ld. Mogem kaza si stawa lodowi. A potem mogem go ksztatowa. Tworzy izotopy o rnych waciwociach. Mogem sprawi, by przesta topnie. Mogem w kocu zrobi sobie z niego oczy i zacz widzie. A kiedy po istnych eonach deprywacji sensorycznej tak panowaem nad lodem, e mogem kaza mu stopnie i uwolni mnie, w kadej doni trzymaem ziarno. Dryfowaem na krze z ziarnami w rku, a przypynem tutaj. - Ja byem drzewem - powiedzia Drakkainen tonem czowieka, ktry porwnuje wraenia z wakacji. - Sucham? - Van Dyken przebi mnie wczni i zakl w drzewo. Przez kilka tygodni byem drzewem. Drzewem. Nie wiem jakiego gatunku. Osobicie nazywam je jesionami, ale pewnie fachowo nazywaj si inaczej. W kocu to nie s ziemskie drzewa. Byo troch podobne do oliwki. - Van Dyken... To on mnie olepi. Jeszcze w stacji. Powiedziaem mu, e jest zbrodniarzem. A on krzykn, e jestem lepy, i moje oczy wybuchy. - Chyba marstonia pseudolistna - przypomnia sobie Drakkainen. Tak to si nazywa. Wic wrzucie to do wulkanu, a on wybuch i lawa uformowaa cae to grodzisko. Razem z toaletami, kominkami i maszkaronami na dachach. Dlatego e przedtem mylae o zamku? - Tak. - Rozumiem. - Tak po prostu? - Mieszkam tu ju z p roku. Co si wydarzyo w stacji? - Nie. Teraz moja kolej. Co si stao z reszt ekipy? Z zespoem ratunkowym, o ktrym pisae na alnych kamieniach? - Nie ma adnej reszty ekipy. Cay rescue team to ja. - Wysali ci samego? Nie wierz. Agencja nie dziaa w ten sposb. To wbrew wszelkim reguom i zdrowemu rozsdkowi. - Zaley ktra agencja. Ta, ktr masz na myli, nie moga ju

wysa nikogo. Polityka. Midgaard to teraz strefa zakazana. Imperializm nie przejdzie. W adnej postaci, zwaszcza w wymiarze midzyplanetarnym. Waciwie dopiero co wygralimy wojn i teraz jest nam wstyd.Bardzo po europejsku. Bdziemy chroni wszechwiat przed pod ludzkoci. Oficjalnie cay program jest zamknity. Rwnie obserwacja bezzaogowa. Nie wolno nam nawet zblia si do tej orbity. A nieoficjalnie chciano si dowiedzie, co tu si dzieje, i zatrze lady. Nie pytaj, dlaczego w ten sposb. Bo tak chcieli komisarze. - Duval i ja wysyalimy raporty. Dopki stacja istniaa. Za pomoc bionicznych nadajnikw typu radiolaria ze stratosferycznym moduem wynoszcym; zwyky balon z helem. Pewnie dlatego cokolwiek zrobili. Zamilk na chwil i poprawi pogrzebaczem drwa na kominie. Niebo nad krysztaow kopu zasnuo si chmurami podobnymi do pokej waty, za rzdem ostroukowych okien na jednej cianie na tarasowy ogrdek w stylu japoskim wielkimi patkami pada nieg. Wiotkie dywany topniejcych patkw zaczy dryfowa te po morzu. - Updziem akevitt. Prawdziwy, duski, z nieprawdziwych gruszek. Czasem osobicie robi sobie frykadelki. Takie due, norweskie. Ale i szwedzki skttbullar. Jeszcze ciasto z jabkami i ledzie w sodkiej zalewie. Tu nie ma ledzi, wic marynuj jakie inne ryby. Waciwie pseudoryby. ledzie nie powinny mie koczyn, nawet szcztkowych. Brakuje papryki i cynamonu, nawet ich cebula to nie cebula. To jedyne, czego mi brakuje, lecz to jest Skandynawia mojego dziecistwa. Potem to wszystko i tak byo w ten czy inny sposb zabronione. Nie wiem, co si dzieje teraz, ale i nie chc wiedzie. Nawet moje nostalgie s jakie takie wyidealizowane. Nie bardzo mam do czego tskni, odkd mam ten zamek. Zapal ju t fajk, przynios akevitt i kieliszki. postawi na stole butelk z bezbarwnego szka, wydmuchan sprytnie, ze szklan gruszk wiszc wewntrz na szklanym ogonku. Drakkainen przypomnia sobie, e kiedy by dzieckiem, jego ojciec dosta tak sam od jakiego Norwega i twierdzi potem, e pyn w rodku by

nieopisanie obrzydliwy. Tyle e Aaki mia te problemy z rakij, pi j czasem dzielnie, eby nie wyj przed Chorwatami na cieniasa, ale tak naprawd uznawa tylko fisk wdk. Fjollsfinn nala pyn do kieliszkw, w powietrzu rozszed si dziwny zapach, owocowy niewtpliwie, ale do gruszek byo mu daleko. Butelka pokrya si szronem. Drakkainen dotkn jej, unis i popatrzy na majaczc wewntrz gruszk. - Jest z lodu - zauway. - Z pstabilnego lodu. Nazwaem go ld-4. Mwiem, e jestem mistrzem lodu. - Krystalicznej formy h2o? Ile tam moe by kombinacji siatki krystalicznej, nawet jeli ukadasz atom po atomie? - Z niewielkim magicznym dodatkiem. h2o i czynnik M. Nawet zwyky ld moe by kilkudziesicioma rodzajami niegu, moe by twardy jak szko albo mikki jak plastelina. Wszystko zaley od warunkw fizycznych. Powiedzmy jednak, e moemy zastpi temperatur i cinienie innym czynnikiem, bardziej kontrolowalnym. Wypili po lodowym kieliszku zimnego napitku. Drakkainen czujnie zerka na grdyk Fjollsfinna i z minimalnym opnieniem przekn alkohol, a potem umiechn si z okropnym wysikiem. Aaki mia wit racj. To byo obrzydliwe. Ale ojciec Drakkainena czsto mia racj. Taki ju by. Zbyt zbuntowany i aspoeczny dla Skandynaww, zbyt rozsdny i zimny dla Sowian. Vuko nis przez wiat jego przeklestwo - spokojny indywidualizm i wieczn niezgod na absurdy. I te czsto miewa racj. - Ludzie Ognia nie pkaj - mrukn pod nosem. Wypi do dna i podstawi kieliszek. Fjollsfinn kiwn gow z aprobat i nala im po nastpnym. - Czynnik M. Najpierw natkn si na to Letherhaze. Przywiz cay kontener elektronicznych gadetw. Przernych: odtwarzacze, komputery, gps-y, konsole do gier i cay zestaw specjalnych mikroprocesorw z wywietlaczami i czujnikami, zaprojektowanymi

specjalnie tak, eby mogy si zepsu i pokaza, dlaczego. W normalnych warunkach byy to maszyny do robienia ping. Taki nieduy grant na boku innych bada od Nishima Biotronics. Okazao si, e przez jaki czas dziaaj, dopki s hermetycznie, prniowo zamknite. Rozkada je w rnych miejscach i sprawdza, co si dzieje. Tak znalaz uroczysko. Pocztkowo interesowao go gwnie to, e elektronika psua si tam szybciej. Hermetyczne pojemniki pkay, uszczelki parciay im na poczekaniu. A potem zaczy si materializacje. Nie wiem dokadnie, co si stao, bo Letherhaze najpierw sdzi, e zwariowa, a pniej to przez jaki czas ukrywa. Widywa ludzi z Ziemi, za ktrymi tskni. Jako materialne widma. Rozmawia z nimi, kocha si z kobietami, ktre zostay biliony kilometrw std, ale by przekonany, e wariuje. Potem zacz eksperymentowa. Najpierw zapala mae ogniska si woli, materializowa jakie czekoladki, ktre zjada, kaza kamieniom zamienia si w gwodzie. A w kocu opowiedzia nam o tym. Zmaterializowa butelk whisky Old Barley i przynis do stacji. Wybucha sensacja. Jasne, e w pierwszej chwili mu nie wierzylimy. Wariat. Tylko e wszyscy przechodzilimy co miesic seri testw pod kierunkiem Passionarii Callo. Jestemy cywilizacj testw i procedur. Jeli kto stawia krzyyki w odpowiednich krateczkach i z tabelki wynika, e jest poczytalny, to znaczy, e jest zdrw, nawet jeeli widuje krasnoludki i rozmawia ze zmar babci. Nawiasem mwic, tak robia te testy jak za krla wieczka: formularze i owki. Zaczlimy wic bada krasnoludki. Nala im po kolejnym kieliszku pseudogruszkwki. Drakkainen z wysikiem przekn lin, ale pomyla, e kiedy ciecz ju przedrze si przez cinite gardo, dobrze mu robi w rodku. - Bylimy band uczonych. Taki ma dwie cieki postpowania, kiedy natknie si na co, co jest sprzeczne z materializmem naukowym. Albo odwraca si plecami, zatyka uszy, zamyka oczy i powtarza: Artefakt, artefakt, nie istnieje, przypadkowe, nieistotne, niezgodne, nie

ma, albo wymyla naprdce akademick teori. Powstay pola kreatywne, transmutacja intencjonalna, metarzeczywistoci taumaturgiczne. Goddehehe magia ubrana w akademicki bekot natychmiast zrobia si do przyjcia. Rzecz jasna, wszystkie te teorie pojawiy S1C razem ze sklecon na kolanie terminologi, bo, jak to si mwi, brakowao nam derywatw semantycznych. Dlatego przypuszczam, e nikt nie mg poj z naszych raportw nic sensownego poza tym, e zaogastacji Midgaard ii przypuszczalnie znalaza okaza koloni grzybw podobnych do psylocyble. Teorie szy coraz dalej, w przy kolacji wiat krloway przybiera postulaty neoplatoskie, woln od hiperkreacja i tym podobne. Doszli do wniosku, e uroczyska to miejsca, ktrych prawdziw, pseudoobiektywizmu form. Ma styczno z rzeczywistoci platoskiej idei, innymi sowy, e jest wyjciem z jaskini materializmu. To miejsca, w ktrych wszystko moe si sta wszystkim, wystarczy tylko uksztatowa je wol. To bya tylko jedna z teorii, a sklecili ich z siedem i arli si o nie. Okazao si, e kiedy naznosilimy do bazy ziemi z uroczysk, rolin, grzybw i prbek, to zaczlimy robi cuda i tam. Personel badawczy wysya w powietrze fireballe, zamienia ptaki w kamienie, van Dyken, ktry jest zupenie fanatycznym ateist i wirem, codziennie replikowa cuda Jezusa, przemienia wod w wino, chodzi po wodzie, rozmnaa chleb i ryby, przy posikach urzdza parodie mszy, na ktrych zmienia Duvalowi pieczywo w kawaek surowego misa, a wino w krew, gwnie po to, eby go drani, bo okazao si, e ten jest w duchu wierzcy. Wypili. Drakkainen uzna, e do tej niedorobionej hrukovicy da si przywykn. - Jak doszo do rzezi? Fjollsfinn znieruchomia na chwil, unoszc lepe, wypenione bkitnym lodem oczodoy. - Do rzezi? To nie bya rze, tylko seminarium. I sdziem, e tylko Duvala i mnie zamordowano.

- Stacja jest pusta i zrujnowana. Na miejscu znalazem cztery trupy. Duvala zamieniono w drzewo, jak mnie. Letherhaze i Zavratilova zostali cici u stp posgu Halleringa do poowy spetryfikowano, zmieniono w kamie. Dach by zburzony, wrota wysadzone. Na miejscu pozosta jeden upir uroczyska, z gatunku abo-diabe tasmaski. Upiora zlikwidowaem, Duvala ciem, pozostae szcztki zniosem do budynku stacji, ktry spaliem. Jestem tu po to, by posprzta po waszych seminariach, Fjollsfinn. Gdzie podziaa si reszta? Zlokalizowaem ciebie i van Dykena. Brakuje mi Ulrike Freihoff i Passionarii Callo. Fjollsfinn opar si, masujc twarz, ostronie przetar palcami lodowe powieki, potar czoo i delikatnie dotkn sterczcych mu na gowie wie i dononw. - Spalie... Boe, wszystkie moje notatki, wszystkie prby... Dobra. Pniej. Pojawiy si dwie frakcje. Kiedy dotaro do nas, co to jest, wikszo uwaaa, e to zjawisko skrajnie niebezpieczne. Wikszo, bo ja i Duval bylimy wrcz zdania, e odkrycie jest akurat tego rodzaju, ktre naley wrzuci do nieczynnego wulkanu i zala betonem. Ale troje z nas uwaao inaczej. Milknie na chwil i patrzy w ogie. - Van Dyken, Freihoff i Callo. Ich zdaniem odkrylimy co, co jest absolutnym Kamieniem Filozoficznym. Kluczem do przyszoci. Odkryciem wszech czasw. Prometejskim ogniem i tak dalej. I nawet nie chodzio im o obfito dbr, koniec godu i dobrobyt dla wszystkich. Najbardziej cieszyo ich to, e teraz mona zici republik filozofw. Odkurzy te wszystkie cudowne, niewykonalne idee spoeczne, ktre rozbiy si o natur ludzk. Stworzy nowego, lepszego czowieka i nowy, lepszy swiat. Majc magi w rkach, mona tworzy utopie. Kiedy natura ludzka stanie na drodze, mona j uksztatowa jak plastelin. Koniec nietolerancji, przemocy, nierwnoci, ndzy i chorb. Utopia. Znowu milknie. - Na domiar wszystkiego okazao si, e kontaktuj si z... jak to

nazwali...

bytem

metakreatywnym.

Miewalimy

bardzo

ostrone

kontakty z miejscowymi, nawet z nimi handlowalimy, eby uzyskiwa artefakty, zbiera informacje o jzyku, pobiera materia, mielimy me chaniczne analizatory, nakrcane spryn jak patefo ny, kamery na optycznym noniku, rejestratory dwiku Ale to si odbywao w penym kamuflau, pod kontrol i rzadko. A tamta istota przysza po prostu do stacji. Spo tykali si z ni w lesie. - Jednooki karze na dwukoowym wzku zaprze onym w osa? przerwa gwatownie Drakkainen. - Sprzedawca magicznych artefaktw? Niejaki Kruczy Cie? - Nie wiem. Nie widziaem go. Nawet nie wiem, jakiej pci bya ta istota. Tylko van Dyken, Freihoff i Callo j widzieli. Nie wiadomo nawet, czy to bya jedna istota i czy to w ogle bya istota, czy moe co, co si wygenerowao z uroczyska. Twierdzili natomiast, e s tu byty metakreatywne, ktre cakowicie popieraj to, co oni chc zrobi. Do, e arlimy si potwornie. Nie zamierzali odpuci, tylko natychmiast przystpi do eksperymentw na miejscowych, a potem znale sposb, by przenie czynnik M na Ziemi. Duval strasznie si gryz. Powiedzia mi na osobnoci, e musimy ich jako spacyfikowa. Unieszkodliwi. A jeli to nie bdzie moliwe, bo po tych lenych spotkaniach nabrali duej biegoci w niech bdzie metakreacji intencyjnej, zamierza wysfec dwie radiolarie. Domyliem si, o co mu chodzi. Dwa kryptonimy kodowe. Jednego dnia trzykrotne els, drugiego dnia trzykrotne fomp. Trzykrotne Elloi Llamah Sabahtani: ogoszenie reymu krytycznego i kwarantanny, a potem trzykrotne Fire On My Position: autodestrukcja - przetumaczy powoli Drakkainen. - Wysa? - Nie wiem. Wszczem z nimi ktni. W ramach seminarium. eby odwrci uwag. Duval wyszed niepostrzeenie do szopy, gdzie mielimy sekcj cznoci. Nie wraca bardzo dugo, w kocu zrozumiaem, e co si stao. Wybucha awantura, w ktrej signito po

magi. Tamci wepchnli pozostaych do ssiedniego pomieszczenia i zablokowali drzwi za pomoc telekinezy, ja uderzyem Freihoff tarcz, takim jakby polem telekinetycznym, i przebiem si do drzwi. Duvala nigdzie nie byo. Uciekem ze stacji. Dopadli mnie na wybrzeu, na klifie. Walczylimy. W gruncie rzeczy... na nieki. Jeli czowiek si skoncentrowa, to kula niegu uwalniaa gwatownie wodr i tlen, po czym eksplodowaa. Freihoff stworzya piorun kulisty, przez chwil odpychalimy go to w jedn, to w drug stron, wyadowanie porazio mi rk. Van Dyken mnie dopad i sprawi, e moje oczy wybuchy. A potem zepchnli mnie z klifu i zamknli w lodzie. Reszt wiesz. - els i fomp - powtrzy Drakkainen. - A zareagowali jak na sam, Salvate Me. Co tu nie gra. Kto zna kody dostpu do radiolarii? - Duval i Hallering. - I obaj nie yj. Mniejsza z tym. O tym twoim Lodowym Ogrodzie zaczyna by gono. Na Wybrzeu Gryfw i Pustkowiach Trwogi, gadaj o tym w Wilczym Zewie, w mijowym Gardle i innych portach. Van Dyken ci znajdzie. Teraz zbiera armi, podporzdkowa ju Ludzi Wy i wiosn bdzie chcia podbi cay kraj a p0 Wybrzee. Trzeba go zatrzyma. Wsppracuj z klanem Ludzi Ognia, ktrych zamierza podbi jako pierwszych. Musimy zneutralizowa van Dykena. - Mam tu niecay tysic ludzi. Z tego moe ze czterystu zdolnych do noszenia broni. Byliby w stanie utrzyma zamek nawet przeciwko przewaajcym siom, ale jak miabym zatrzyma regularn armi? Ilu ma tych Ludzi Wy? - Trudno powiedzie. Porywa dzieci i zmienia je w maszyny bojowe. Zbiera te ludzi z innych klanw, posugujc si czym w rodzaju hipnozy. Powiedzmy, e moe wystawi powyej dwch i nie wicej ni pi tysicy ludzi. Nie przyszedem tu szuka sojuszu. To nie tak. Proponuj ci walk o ycie. Przecie nie zostawi ci w spokoju. Ma swoich pomagierw szpiegujcych na wybrzeu, wiem, e gromadzi rodki do walki przeciwko innym Czynicym. A o ile zdyem si

zorientowa, lokalnych jest niewielu i nie stanowi spjnej siy. To raczej pustelnicy albo mnisi. A to znaczy, e uwaa za magw tylko nas Ziemian. Ciebie, mnie, Callo i Freihoff. Nawiasem mwic, skd te talenty? Dlaczego kady z naszych zostaje od razu mistrzem magii, a miejscowi wadaj tym gorzej od nas? - Mam teorie. I tylko tyle. adnej spjnej odpowiedzi. Wedug jednej z nich kluczem jest wizualizacja. Miejscowi tkwi technologicznie w epoce, ktr mona porwna do rozwinitej staroytnoci albo do redniowiecza. Zaley, ktra kultura i pod jakim wzgldem. Ale istotne jest to, e ci ludzie pozbawieni s wiedzy wirtualnej. Znaj i umiej sobie wyobrazi tylko to, co widzieli na wasne oczy, a przy ich moliwociach podrowania to niewiele. Tu tysic kilometrw pokonuje si w ponad miesic. I to w najlepszym wypadku. My natomiast pochodzimy z cywilizacji medialnej. Obrazkowej. Kady z nas wie, jak wyglda helikopter albo mumia Tutenhamona, albo czsteczka wody, albo powierzchnia Ksiyca, nawet jeli nigdy nie ruszy si z Lillehammer. Wie, co rekin ma w rodku, albo jak wyglda funkcjonujcy napd antygrawitacyjny, albo gowica jdrowa, krwinka czy komrka rolinna. Nawet jeli nie do koca rozumiemy, jak co dziaa, i tak przynajmniej to widzielimy w telnecie, w grach i filmach. Pokazywali nam w szkole. Widzielimy, wic potrafimy sobie wyobrazi. Tutejsi nie wiedz caej masy rzeczy, bo nie mieli szansy ich zobaczy albo si o nich dowiedzie. My wiemy nawet, jak wyglda caa masa zjawisk i rzeczy, ktrych w ogle nie da si zobaczy. A prawdopodobnie wizualizacja ma zasadnicze znaczenie dla sterowania procesem. By moe ta sia te musi zobaczy, w gowie maga. Czymkolwiek jest, nie reaguje na proste komendy sowne w rodzaju stoliczku, nakryj si. - A niby dlaczego? Miejscowi przecie wiedz, jak wyglda stoliczek, kiebasa i dzban z piwem. Moe nie ogldali Jak to powstaje? w telnecie, ale w takich kwestiach nie maj problemw z wizualizacj.

- A ty umiesz zrobi taki numer? Zmaterializowa co z niczego? Akurat ta sztuczka byaby szczeglnie trudna. Teoretycznie ywno daoby si skd teleportowa, trzeba tylko wiedzie dokadnie, skd i jak. Ewentualnie przetworzy co z otoczenia, z rolin i zwierzt, tylko e tu trzeba by wyobrazi sobie cay proces na poziomie molekularnym. W zasadzie moliwe, ale piekielnie trudne. Skoczyby z toksyczn, pyw kiebas pokryt sierci. - Mniejsza o kiebas. Van Dyken ronie w si. Jeli nie zrobimy z nim porzdku, kupisz sobie najwyej par miesicy. Do lata bdziesz mia tu Termopile. To bestia. Rzenik. Robi regularne czystki etniczne i pacyfikacje, tresuje swoich ludzi, eby nie mieli adnych moralnych hamulcw. Nakania ich do kanibalizmu i kazirodztwa, masowe tortury i egzekucje to w jego kraju rozrywka. I jedynym prawem jest jego sowo. Zwariowa, rozumiesz? Dojecha do etapu, w ktrym Hitler sam by poszed do psychiatry, i cay czas jest przekonany, e kontynuuje eksperyment. Naukowy i artystyczny. apie dzieci, uzalenia je i indoktrynuje za pomoc magii, a potem pakuje do wntrza bionicznego, pywego pancerza. Robi z nich androidy bojowe. Dzieci do dwunastego roku ycia i modsze. Tego chcesz dla swoich ludzi? Dla swojego miasta? Tego chcesz dla Lodowego Ogrodu? Aleo he polis w przyszym roku? Nawet jeli zostaniesz ewakuowany, ci, ktrym dae tu dom, zostan. Bd wcieleni do jego obkanej armii, zatorturowani, oblani smocz oliw i spaleni ywcem albo poarci. Van Dyken zawsze skada ofert w stylu Mehmeta Zwycizcy: albo kapitulacja, hod i podporzdkowanie, albo cakowita masakra. A ja nie mog przeprowadzi ewakuacji, dopki van Dyken yje. Polej. Staram si unaoczni, e van Dyken to nie jest wycznie mj problem. Nie masz co marzyc o jakiejkolwiek neutralnoci. Fjollsfinn patrzy na niego swoj niesamowit mask, z oczodoami zalepionymi lodem i koron baszt na gowie, przygryzajc w zamyleniu warg. Drakkainen wyobrazi go sobie na ulicy Parya, jak siedzi przy kawiarnianym stoliku, i zrozumia, e z t ewakuacj te nie bdzie tak

prosto. - Nie jestem pewien, czy to s po prostu narol na czaszce i czy daoby si je usun - powiedzia Norweg z namysem, jakby czyta w mylach zwiadowcy. - A przez te lodowe protezy widz w zasadzie normalnie. Jeli dostan bioniczne implanty, bd do koca ycia patrzy na wiat jak na mozaik pikseli. Ewakuacja nie budzi we mnie dzikiego entuzjazmu. A co do zagroenia, to wcale nie jestem taki pewien. Zdobycie Lodowego Ogrodu z morza siami piciu, a nawet dziesiciu tysicy ludzi wcale nie bdzie takie atwe. Nie chc od razu powiedzie niemoliwe, ale cinie mi si to na usta. Mam swoje sposoby i od pocztku braem pod uwag moliwo obrony. Lodowy Ogrd jestemy w stanie obroni. Pokona jego armi w polu - ju nie. Bdzie musia dokona gigantycznego wysiku logistycznego. Jeli sprbuje desantu, nie zdoa nawet doprowadzi armii pod mury. Znam wszystkie miejsca, w ktrych mona ldowa na tej wyspie, i mam je pod kontrol. Ci, ktrych nie spal na plaach, bd musieli przedrze si przez jedn z trzech grskich przeczy, cay czas pod ogniem z niedostpnych stanowisk. Jeli uderzy z morza, poamie sobie zby na przedpiersiach. Poniesie gigantyczne straty. Uwaam, e to najlepszy sposb, eby go zneutralizowa. Niech uderzy na Lodowy Ogrd. To bdzie koniec jego imperium. Natomiast co do pooenia wyspy, wcale nie jest takie powszechnie znane. Owszem, w portach opowiada si rne historie, ale to s bajki. Zreszt wiele z nich sam rozpuszczam. Morscy awanturnicy nie s w stanie zrobi mi krzywdy. Zazwyczaj wikszo zostaje i zasila moj populacj. On spali Wybrzee agli, Fjollsfinn. Zamiast wesoej przedfeudalnej spoecznoci luno powizanych klanw wojw i wolnych kmieci bdziesz ssiadowa z totalitarnym cesarstwem Wy czy czym w tym rodzaju. Nie bdzie wtedy mowy o piciu tysicach wojownikw na stu okrtach. Jeli zechce, to ci zarygluje na morzu i zagodzi. Albo wystawi flot, jakiej wiat nie widzia, po czym spali ci ten zamek z

morza, spoza zasigu twoich katapult. Uywa broni biologicznej. Usiuje hodowa smoki. I pewnego dnia mu si uda. Pieprzone latajce, ziejce ogniem wywerny. Jeli dasz mu czas, stanie si niepokonany. - Ale uderzenie na niego si dodatkowych trzystu wojownikw niczego nie zmieni. Drakkainen westchn i wystuka fajk o ruszt kominka. Ten gest jako go wzruszy - jak wspomnienie dobrze znanego, lecz zaginionego wiata. Kominek z poncymi polanami, fajka wypalona w wygodnym fotelu. - Czego ty chcesz, Fjollsfinn? Urlopu naukowego? Emerytury? I mylisz, e czowiek, ktry ci olepi i zamkn w lodzie, zapomni o tobie, kiedy nabierze pewnoci, e yjesz? - Chc kontynuowa badania. Dla siebie. Dla poznania. I trzyma si na uboczu. Mam ku temu powody Przyniose mi wieci, ktre zburzyy mj spokj. Nie mog wysa wszystkich si na pomoc tym Ludziom Ognia. Nie mog osabi zaogi Lodowego Ogrodu. Chc pomc, ale nie w ten sposb. Zostawmy to. Zastanwmy si, wrmy do tego tematu jutro. Trzeba wymyli co lepszego. Drakkainen poderwa si i schowa fajk do kieszeni. Fjollsfinn unis swoj upiorn twarz z wyrazem jakiej bezradnoci. - Ju wychodzisz? Dlaczego? - Id do miasta - obwieci Drakkainen. - Poazi po sklepach, wpa do baru na par piw, pomyle. - Syszae o Pieni Ludzi? I o martwym niegu? - Tak. Globalna epidemia piczki, ktra koczy si powszechn amnezj. - Koniec kultury. Koniec rozwoju. Cakowity reset. Wszyscy zaczynaj od pocztku, od etapu odpowiadajcego mniej wicej naszemu sidmemu wiekowi w Europie. Nie znaj swoich bliskich, nie znaj nawet miejsc, w ktrych si budz. Jedyne, co pamitaj, to epos zwany Pieni Ludzi. Podstawowa wiedza praktyczna. Dlatego nadal

umiej ku elazo, budowa odzie i domy, znaj jzyk i potrafi uprawia zboe. Podnis na Drakkainena swoje lodowe oczodoy wypenione szklistym bkitnawym materiaem. - To nadchodzi, kiedy ten wiat zaczyna si nadmiernie zmienia, kiedy zaczyna si przeksztaca i traci rwnowag. Zauwaye, e tu nie ma rozwoju? Nie ma dnoci do postpu? To dlatego, e w odpowiedzi na postp pojawia si martwy nieg. Reaguje na brak rwnowagi i uruchamiajcy si zbyt intensywnie rozwj. Na zmian. A my jestemy czynnikiem, ktry zaburza rwnowag. Jestemy zmian. Jedyna szansa to siedzie cicho i nie zmienia tego wiata. Inaczej sprowadzimy na niego zagad. Usiuj bada Pie Ludzi i wszystko, czego da si dowiedzie na temat martwego niegu. Dowiedziaem si niewiele, bo ostatni raz to si wydarzyo ponad trzysta lat temu. Ale wiem, e mechanizm tego wiata przez jaki czas toleruje odstpstwa od Pieni Ludzi. Znosi nawet do due ingerencje, dopki nie pojawi si zbyt wiele globalnych konsekwencji. Zmian, po ktrych wiat przestaje by sob i zmienia si raz na zawsze. Wedug mnie van Dyken ju jedzie po bandzie. Jeli staniemy z nim do walki z takim samym zaangaowaniem rodkw, uruchomimy ten mechanizm. - Ale jeli go nie zatrzymamy, on go sam uruchomi. - Drakkainen spojrza na rozmwc. - Dobra. Wrmy do tej rozmowy jutro. Jestem zwyczajnie zmczony. Id do moich ludzi, eby ich uspokoi, a potem przejd si do miasta. Nie masz jakiego planu miasta albo czego w tym rodzaju? - Chaotyczny rozkad twierdzy to moja bro. W naszych czasach taki plan to rzecz cile tajna. Gdyby wpad w apy van Dykena, stracibym jeden z atutw. Dam ci co lepszego. Dam ci ptaka. Zagwizda i spord lici jednego z ozdobnych krzeww wylecia ptaszek wielkoci wrbla, ale we wciekym neonowotym kolorze, ktry wpdziby kadego kanarka w kompleksy. Przysiad na

wycignitej doni Fjollsfinna, ktry pogadzi go jednym palcem. - Zawsze bdzie w pobliu. Wystarczy, e zagwidesz. A potem powiedz w jzyku Wybrzea dom, a on ci zaprowadzi do twojej kwatery. Jeli bdziesz chcia przyj tutaj, powiedz Fjollsfinn. Nie zrobi ci wycieczki po miecie, ale przynajmniej si nie zgubisz, bez wzgldu na to, gdzie pjdziesz. Za murami znajduje si Lodowy Ogrd. Nie chod tam. To moje uroczysko. Moja wylgarnia czynnika M uwizionego w lodowych rolinach. Wyglda jak ogrd z lodu. Nie wchod tam, a szczeglnie nie pozwalaj swoim ludziom. Drakkainen wrci do swojej kwatery za trzecim czy czwartym rzdem murw, podajc za migoccym niczym jaskrawota iskra ptaszkiem. Warfnir i Spalle chrapali w kach, a Grunaldi i Sylfana tkwili w fotelach przed kominkiem, pocigajc piwo. Ucieszyli si, e yje, ale adnemu z nich nie chciao si nigdzie wychodzi. Oboje mieli pod rk miecze, Sylfana jeszcze dodatkowo na kolanach klejony okrtowy uk i koczan peen strza oparty o fotel. Oboje zerkali co chwil na drzwi. Zabra wic sakiewk i poszed sam. Prosto w kamienny labirynt, pod padajcym wielkimi patkami niegiem. Ptaszek czeka na niego na parapecie, a potem pody, znowu fruwajc mu nad gow, kilka krokw z przodu. Nie mia pojcia, dokd idzie, cieszyo go to, e jest sam i przemierza korytarze, kruganki, ulice i dziedzice bez adnego gbszego celu. Nie musia si skrada, walczy ani nikogo ledzi. Po prostu szed przed siebie jak turysta, ktry po raz pierwszy odwiedza miasto. Ulice wskie, chaotyczne, kluczce pomidzy murami i cianami budynkw. Czu si jak w jednym z historycznych miasteczek Dalmacji. Moe w Primotenie albo Trogirze. Tylko brakowao tu tumu turystw, a przechodnie nosili miecze, futrzane peleryny z kapturami i buty z rzemieniami oplatajcymi kostki. Zreszt nie byo ich bardzo wielu. Miasto yo, ale inaczej ni nadmorskie pisetletnie starwki

Dalmacji. Rzecz jasna, nie byo tu wodorowych skuterw, sklepw z pamitkami, lodziarni ani biao-czerwonych parasoli Karlovako. Ale nie byo to te przane wczesne redniowiecze Wybrzea agli. Razem z oowianym niebem sypicym niegiem nadszed wczesny zmierzch i na ulicach zapony latarnie. Czwrgraniaste, o szybkach z krysztau, nakryte daszkami z przewitujcego bazaltu, wyrastay z muru na kamiennych wspornikach, jak zagite pod ktem prostym odygi, puste w rodku, ktrymi pyn gaz ziemny. Zobaczy te czowieka, ktry je zapala w futrzanej pelerynie i dziwacznym nakryciu gowy, wygldajcym jak cylinder z futra, ozdobionym futrzan opask z oplotowymi okuciami. Mia w doni tyczk z hakiem i poncym lontem umocowanym rub. Odciga metalow dwigienk u podstawy lampy, a potem wtyka knot przez otwr w dole i gaz fuka bkitnym pomykiem. A potem latarnik odchodzi, stukajc w bruk swoj tyczk. Drakkainen chodzi ulicami, wspina si po kamiennych schodkach na mury, mijajc rzadko rozstawionych stranikw w kapalinach i futrzanych kaftanach, na ktre mieli narzucone kolczugi, a na to wszystko lune pcienne tuniki z kontrastowym znakiem bezlistnego drzewa. Grzali si przy elaznych koszach penych rozarzonego wgla drzewnego i koksu i spogldali w ciemno, w ktrej huczao i poyskiwao zimowe morze. Kilka razy opar si o blanki i patrzy w nocny horyzont, mylc o drewnianej twierdzy zwanej Dom Ognia, dla ktrej nie byo ratunku. O modym styrsmanie zwanym Atleif Krzemienny Ko. O szalestwie swojego rodaka, ktre powinien by powstrzyma, ale nie potrafi i wci nie wiedzia jak. May ty ptaszek przysiad obok niego na blankach, a morski wiatr rozwiewa mu nastroszone pirka. Potem znowu kluczy zaukami i uliczkami. Kilka razy wchodzi w miejsca, w ktrych spotyka tylko pojedynczych przechodniw, najwyraniej spieszcych gdzie dalej, jednak poza tym wydawao si tu pusto, a wskie okienka wbudowanych w bry twierdzy kamieniczek

byy ciemne i zimne. Trafi do maego rybackiego portu, otulonego obronnymi murami, gdzie na pirsie siedzieli rzdem ludzie z linkami do owienia ryb. Potem do owietlonej hali targowej, gdzie pod syczcymi gazowymi lampami przechadza si wrd kamiennych straganw. Sprzedawano ubrania, naczynia, biuteri, wdzone ryby i miso obok broni i bel tkanin. Towary nie odbiegay od tego, co zwykle mona byo tu kupi na straganach, ale i tak co chwil Drakkainen natyka si na anachronizmy, jakby w Lodowym Ogrodzie kiekowa dziewitnasty wiek. Wiek pary, gazowych latarni, skomplikowanych przyborw codziennego uytku, kutych z taniego i dostpnego elaza, powszechnej dostpnoci zamorskich towarw o kilka dni eglugi znajdowa si wiat drewnianych dworw, gdzie ogryzano miso od koci, piewano sagi i zamykano si za solidnymi czstokoami przed groz nocy i zimnej mgy. Tutaj przechadzali si mieszkacy kamieniczek, ktrzy mieli w domach wanny, korzystali z fryzjera, szyli z futra cylindry i palili drewno w kominkach gwnie dla dekoracji, bo w podogach pyno ciepo upionego wulkanu. Zmiany. Zmiany, ktrych ten wiat nienawidzi. I gotw by sprowadzi kltw martwego niegu. Vuko zacz si obawia, e owietlone noc ulice, ciepa woda w kranach i sklepy mog narusza rwnowag nie mniej ni obkane legiony van Dykena, jego smoki i dzieci zaklte w elazne kraby. Znalaz w kocu tawern. Miaa kilka duych sal o beczkowym sklepieniu, cikie drewniane i kamienne awy, kominek z rusztem, na ktrym obracaa si lnica, przyrumieniona tusza, a nawet byo paru kelnerw przepasanych biaymi chustami, roznoszcych cynowe kufle na drewnianych tacach i przyjmujcych zapat. Kolejny anachronizm. Lokal mg rwnie dobrze znajdowa si wspczenie na Ziemi, najwyej uchodziby za nieco wystylizowany. Zjad kolacj - maego

pieczonego ptaka, zaskakujco twardego i ykowatego, wyronity placek chleba na zakwasie, dzban piwa. Dla samej przyjemnoci zamwienia posiku w restauracji, siedzenia przy stole, ktry nie jest gocin w czyim domu, zatopienia si w miejskiej anonimowoci. Siedzia samotnie, nalewajc sobie piwo do kubka, mic fajk i patrzc na ogie w kominie. Nikt go nie zaczepia, w ogle wszdzie, gdzie zaglda, byo raczej pustawo. Pustawo albo kompletnie pusto. Niektre kamienice miay wci zaronite drzwi. Drakkainena zaciekawio, czy Fjollsfinn drukuje te gazety, czy s tu teatry, do ktrych mona kupi sobie bilet, lub miejskie biblioteki. Skruszy kawaek chleba i wysypa na blat, ale jego pierzasty przewodnik dziobn tylko kilka razy, jakby z uprzejmoci. Otoczenie przypominao scenografi jakiej gry fantasy. Zastanawia si, czy jeli posiedzi dostatecznie dugo w kcie, palc fajk, pojawi si Tajemniczy Nieznajomy z tandetn ofert garci zota za ocalenie ksiniczki albo czego podobnego. Potem wraca do kwatery, znw kluczc wrd murw, ukw, wie i gargulcw ypicych na niego spod dachw i podajc za wieccym neonowo ptaszkiem. Po drodze wstpi do jeszcze jednej gospody i wypi piwo na dobranoc. W salonie nadal pon ogie, ale Sylfana i Grunaldi ju spali. Ich miejsce zajli Spalle i Warfnir siedzcy przy kominku z broni w rku. W kominie hucza ogie, a za oknem mrony wiatr ciska o krysztaowe szyby patkami niegu. W rodku byo ciepo i przytulnie. Zbyt ciepo i zbyt przytulnie.

Co mog rzec o mioci? Co mog rzec o kobiecie? Ze blu i smutku, i zoci przysparza tylko na wiecie. Gdym odchodzi, gdym szed na bj krwawy, zami szkliy si oczy mej ony. Gdym powrci, nie dwigna si z awy, bom bez upw by i raniony. Co rzekn w obronie mioci? Co dobrego znajd w niewiecie? Nic i nic, popi, pustk srog i gorycz, co pali me serce.
(Sowo o Skulldorfie Blaszanym liciu, Wybrzee agli)

ROZDZIA 6
Kroczcy Z Ogniem
Zimowe dni toczyy si swoim torem. Obaj z Benkejem

opiekowalimy si komi, ujedalimy je, karmilimy i ukadalimy. Wywozilimy gnj, przywozilimy pasz. Dziwio mnie, dlaczego nie umieszcza si ich w stajni. Benkej wyjani mi jednak, e to dzikie wierzchowce, ktre przywyky do ycia pod goym niebem, i tak jest dla nich najlepiej, i e do stajni trzeba je dopiero stopniowo przyzwyczai. Dostawalimy te lepsz straw. Przedtem rano pozwalano nam wypi kubek wody i wzi po kawaku chleba, w poudnie wydawano troch kaszy, a po zachodzie soca zup z resztek, t sam, ktr gotowano dla psw. Teraz na niadanie do chleba dostawalimy wdzonk albo kawaek sera, do tego kubek skwaniaego mleka lub podpiwka. Potem take w naszej kaszy i zupie mona byo znale troch misa czy gotowane bulwy rzepniakw. Czsto gsto wieczorem pozwalano nam wzi dzban najgorszego albo odstaego piwa. Jednak im bardziej bylimy syci, tym bardziej tsknilimy za prawdziwym jadem z naszych stron. Przyprawionym wciekiek, korzeniami i zioami, za gotowanymi z sol kolbami durry, penymi mczystych ziaren, za zotym chlebem lekkim jak puch, ktry nie by kwanawy i nie zgrzyta w zbach, za soczystymi kawaeczkami kowciny pieczonymi na wglu. Za apami wi i tuszami rzecznych kaamarnic z ulicznych rusztw i straganw. Za kiszonymi malinami, rukwi i biaym kowczym serem. Za owocami i korzennym piwem, ambrij i palmowym

winem. Wspominaem potrawy, ktre jadaem w paacu, jak pieroki z pasoli i misa albo zupa z morskich trukwi. Benkej opowiada o witecznych plackach z roztrzepanych na pian jaj pustynnych dreptakw, z mk i liwowym cukrem, ktre jego stryjenka pieka na kamieniach, a ktre jado si z marmolad z rosncych na wydmach owocw kalecznika i ykiem wieego mleka. Tskni nawet za solidn misk wojskowego hyszmyszu, ale ja uwaaem, e to przesada. Mielimy si lepiej ni przedtem, jednak nadal bylimy niewolnikami. Moje wosy odrosy, co gorsza, na twarzy take pojawi si zarost, zrazu mikki, a potem coraz twardszy, paskudny i czerwony jak wszelkie wosy na moim ciele. Na domiar zego nie rs nawet jak porzdna broda, a tylko pod nosem i na podbrdku, przez co wygldaem jeszcze gupiej. Benkej pokpiwa ze mnie, zwaszcza e nie miaem jak pozby si brody, jemu za zarost na twarzy prawie nie rs, a pojedyncze woski wyrywa, natarszy palce popioem. - Teraz wida, e Kirenen, Filarze, a nie parszywy Amitraj - drwi. Dni o tej porze roku byy wci takie same. Ciemne, mrone i zatopione w niegu, ktry wydawa si wieczny. Patrzyem na spowit w biel dolin i nie mogem sobie przypomnie, jak to wszystko wygldao, kiedy pokrcone czarne mioty drzew niosy korony lici, a zbocza pokrywaa trawa. Wtedy a oczy bolay mnie od zieleni, teraz cay wiat skada si z bieli i czerni. Nawet niebo byo biae niczym sprane przecierado. Las sta mroczny, igy drzew spowijay czapy niegu i snua si tam mga, a nocami roznosio si wycie roiho albo skalnych wilkw. Domownicy siedzieli caymi dniami przy ogniu, pili, gzili si, tyli i poerali zapasy. Czasem polowali, a miso wieszane na drgach w specjalnych komorach sztywniao z zimna, robio si twarde jak drewno i nie psuo si. Ze spiarni znikay kolejne pocie wdzonych szynek, kolejne beczki piwa, zabierano gomki sera, bulwy zagrzebane w skrzyniach z piachem i dzbany drogocennego liwowego wina, ktre

przybyy z Poudnia. W stodoach i spichrzach powoli ubywao siana i zboa na mk, kasz i rut. Tylko po tym mogem si zorientowa, e czas pynie. Poza tym zdawao mi si, e zima przysza ju na zawsze, a ciemno, mrz i nieg zawadny wiatem na wieki i nigdy nie przestaniemy marzn. Co kilka dni Smildrun posyaa po mnie i musiaem wwczas odwiedza j w ani albo alkierzu, by odbiera now porcj blu i dawa rozkosz. Tam zakuwaa mnie w acuchy, smagaa rzgami i biczem. Bicz mia szeroki rzemie i nie przecina skry, ale zostawia piekce prgi, ktre podchodziy potem niebiesk barw. Tylko w ten sposb Smoczyca nabieraa ochoty na co wicej, wic musiaem znosi razy, pta, kopniaki, duszenie i poniewieranie tak dugo, a udawao mi si rwnie jej dotkn i powoli, umiejtnie zawadn jej ogromnym ciaem. Czasem si to udawao, a czasem nie. Szybko jednak nauczyem si doprowadza Smildrun do zupenego wyczerpania z rozkoszy, jednak wydzielaem t umiejtno skpo. Jeli miniony tydzie min spokojnie i bylimy dobrze traktowani, dostawaa nagrod, jeli nie, otrzymywaa niewiele, tyle tylko, by nie wpada w furi. Ratowaa mnie Aiina, ktra zawsze bya u mojego boku, gdy musiaem zabawia Smildrun. Cay czas zachowywaem si tak, by sdzia, e jestem w niej zakochany, e zachwyca mnie jej rozkoysane, wielkie ciao, supowate nogi i piersi niczym wypenione bukaki. Czuem si wtedy ohydnie, jak oblany nieczystociami, i myl, e gdyby nie wspomnienie Aiiny, ju nigdy nie zatsknibym do ciaa kobiety. Po jakim czasie doprowadziem do tego, e Lnica Ros zacza mi si zwierza. Mwia szybko i uywaa wielu sw, wic sdziem, e wydaje jej si, i niewiele rozumiem. Po prostu mwia, tak jak czasem mwi si do wierzchowca lub psa, kiedy nie ma nikogo zaufanego, z kim mona porozmawia. Niekiedy mona powierzy sekret bezrozumnemu stworzeniu i na chwil

robi si lej na duszy, i tak te robia. Rozumiaem jednak wicej, ni si Smildrun zdawao, i dotaro do mnie, e Dom Rosy skrywa wiele mrocznych tajemnic. Nie mwia dokadnie, rozmawiajc jakby z sam sob, ale sporo mogem si domyli. Zrozumiaem, e trzyma swoich domownikw tward rk, lecz niejeden wolaby, eby jej rzdy si skoczyy. e jest jaka tajemnica, ktra mogaby je zakoczy, gdyby wysza na jaw. e Smildrun Lnica Ros nienawidzi i boi si mczyzn, jeli nie s zwizani i sponiewierani. e jest przekonana, e trzeba sta im na karku, bo inaczej j zniewol. Zapamitywaem to wszystko i staraem si by najbardziej aosny i potulny jak to tylko moliwe. asiem si do niej i powtarzaem: Kocham ci, sodka Smildrun, a zwinity w kbek w syci si, trawi, rs w si i czeka, wypeniony jadem. Snuem rne plany, z ktrych moglimy uy jednego lub wielu, wszystkie jednak wymagay, by stopniay niegi i by dao si y pod goym niebem. Najprostszy polega na tym, e w odpowiednim momencie w rodku nocy zabij Smildrun. Mogem to zrobi choby niespodziewanym uderzeniem w gardo, zreszt gdy tarzalimy si w futrach, znalazbym wiele sposobnoci, a ona nie miaa si ju na bacznoci. A potem uzbroj si, zabior jej klucze, uwolni Benkeja z szopy, ktr atwo otwierao si od zewntrz, korzystajc z ciemnoci nocy, zabijemy wartownika i odjedziemy na koniach z naszej zagrody, na odchodnym podpalajc dwr. Inny plan polega na tym, e znienacka wyjedziemy wraz z caym tabunem koni i przetoczymy si przez wioski drugiej doliny jak binhon cikiej jazdy, tratujc wszystko, co stanie nam na drodze. Mogem te stopniowo odkrywa rne tajemnice Smildrun i rozpuszczajc umiejtnie plotki, sprawi, by domownicy rzucili si sobie do garde. Mogem wmwi Smoczycy, e ktry z krewniakw dybie na jej ycie, a jemu da nadziej na zakoczenie jej rzdw. Wci jednak

nie wiedziaem, na czym ten mroczny sekret polega. Wydawao mi si tylko, e ma to co wsplnego z Pramatk i Uduajem, ale nie wiedziaem, co. Jednak odkd miaem dostp do Smildrun, mogem wiele i coraz wicej. Nie mogem tylko sprawi, by przysza wiosna. Nasze noe tropiciela, ktre ukrywalimy na rne sposoby od przybycia do Domu Rosy, znajdoway si w szopie, w ktrej mieszkalimy, ukryte tak, e bez rozbierania budynku nikt by na nie nie natrafi, za mj kij szpiega tkwi bezpiecznie wepchnity w grub strzech. Lecz wiat spa skuty mrozem. Ktrej nocy Smildrun utoczya mi krwi. Zwykle staraa si nad sob panowa, bo jeli bia mnie lub poniewieraa zbyt mocno, nie dawaem jej zbyt wiele rozkoszy, jednak tym razem j ponioso i niechccy rozbia mi gow o krawd ka. Krwawiem strumieniem, a ona najpierw pocaowaa mnie, a potem spojrzaa na swoje zalane posok rce i rozmazaa moj krew po swoim ciele. Podesza do poska Azziny i wysmarowaa krwi jej ono i zby, a pniej wycisna do ofiarnej misy kilka kropel krwi ze szmatki, ktr przyoyem do rozcicia. - Tak to si robi? - zapytaa. - To bogini twojego kraju, ktra karmi si krwi? - Wedug starej wiary - przytaknem. - To prawda, e u ciebie mczyni musz suy kobietom? - Wedug kult Pramatka tak. Kobiety su Matka i ziemia, mczyni dla matka i kobiety. - Chciaabym, eby tutaj tak byo - powiedziaa. - Uduaj mwi, e jestem taka jak ona. Jak wasza bogini. Silna i dzika. U nas jest le. Kobieta i gupi mczyzna musz si dogadywa. Kiedy on idzie na morze, ona zostaje w domu. A kiedy taki wraca, ona musi si z nim liczy, tak jakby zrobi co wanego. To kobieta nosi klucze. Mczyzna

powinien przywozi srebro z morskich szlakw, a potem milcze i odpracowa czas, kiedy go nie byo. Chyba e to kobieta zechce pyn na wypraw. U mnie tak jest. Ale z t wasz Matk jest jeszcze lepiej i chciaabym, eby tu byo jak w Amistrandzie. - To stara wiara - odparem ostronie. - I nie wszyscy j wyznaj. Ale tam s jeszcze kapanki i kapani z Czerwonych Wie. Musiaaby suy im. Tak naprawd to oni maj wadz, bo mwi z Pramatk. Wszystko jest ich, ziemia i zwierzta, i ludzie. Parskna. I nawet nie zwrcia uwagi, e mwi lepiej ni zwykle. - Smildrun nie suy nikomu. Smildrun robi, co chce, i zawsze tak bdzie. Powiedziaam, e jestem jak ona - wskazaa na posg - a nie jak zwyka Amitrajka. Ja trzymam Amitrajki w zagrodzie dla niewolnych i oddaj do zabawy moim braciom. Za to, e s sabe. Ja jestem silna. Uduaj mwi, e mog bogini przywoa tylko dla siebie. Sta si ni, chodzc po ziemi. Dosta jej moc. Wtedy nikt nie daby mi rady. - A powiedzia ci, jak to si robi, sodka Smildrun? cisna moje policzki i uniosa mi twarz. Zmarszczya brwi. - Mw, szczurku. - Bywa yje niewiasta, ktra zna najwysze tajemnice, moe dosta moc Pramatki. Sprowadzi j do swoje ciao. Tam wiele tajemnic, ktrych ja nie znam, ale wiem jedna: taka kobieta musi sama zoy si w ofierze przed posgiem. Umrze. Zjednoczy si z Podziemnym onem. Zwykle karmi si posg krwi mczyzn, niewolnych, nieposusznych kobiet i wrogw. Ale ta ofiara jest inna. Nie byem pewien, czy mwi prawd. Jeli nawet powtarzaem pogoski, to nikt do koca nie wiedzia, jak to przebiega. - Nie rb tego, sodka, silna Smildrun, jak wtedy mgbym ci wielbi, gdyby twoje ciao stao si wietliste? - powiedziaem, caujc jej udo. - Uduajowi jest wszystko jedno, bo myl, e chciaby zosta kapanem, jak w Amitraju. Chciaby by tym, ktry mwi z wielk bosk Smildrun i moe skada ofiary. Nawet nie al byoby mu si wytrzebi,

bo jest stary. W obliza si syty. Czeka. Uduaj musia przeczuwa, e nadesza zmiana, bo pniej zaczo si zdarza, e za jakie drobne przewinienia posmakowa pletni, co zwykle nie miao miejsca. Kiedy smagnito go po raz pierwszy, by tak oburzony i rozalony, e nie mg powstrzyma ez. I stao si tak, e Lnica Ros pewnego dnia uznaa, e moe ufa tylko mnie. - Pjdziesz do kamiennej wiey nad spichrzem - powiedziaa wtedy. - Nikt nie moe zobaczy, e tam idziesz. Otworzysz kluczem okute drzwi, za ktrymi trzymam moje skarby i to, czego nikomu nie wolno oglda. Bdzie tam maa izba ze stoem. Postawisz na stole ten dzban i kosz z jadem. A potem wrcisz do mnie i oddasz klucz. A jeli powiesz komu cho jedno swko o tym, co zobaczysz, wytrzebi ci, nabij na rohatyny i powiesz nad bram. Zapamitaj. Smildrun nie artuje. Wiea wznosia si przy spichrzu, bya do poowy wymurowana z ciosanych gazw, potrafiaby si oprze obleniu albo poarowi i dotd sdziem, e suy wanie jako schronienie w razie napadu, a take e jest tam skarbiec. Zawsze bya zamknita, staa w miejscu najbardziej oddalonym od bramy i nikt tam nie chodzi. Niektrzy z niewolnikw twierdzili, e yje tam co strasznego, co pilnuje skarbw Smoczycy. Widziaem w kraju za grami ju niejedno i co takiego wydawao mi si cakiem moliwe. Przedtem sdziem, e trzyma w wiey na uwizi upiora uroczyska, moe nawet roiho. Jednak kazaa mi tam zanie ciki kosz z pokryw i dzban piwa. A to oznaczao co ywego, co musi je i pi. Podejrzewaem wic, e to czowiek-niedwied. Stwr, ktrego zwali nyfling, cho dotd nie widziaem, by pojono je piwem z dzbana. Do wiey poszedem o wczesnym, sinym zmierzchu i podwrzec za

stajniami by ju zupenie pusty, cho o innej porze roku byoby dopiero popoudnie. Drzwi w kamiennej cianie wiey byy mae, ale grube, zbite z potnych dranic i okute elaznymi pasami, a otwierao si je wielkim jak moja do kluczem.Na dole znajdowao si tylko okrge pomieszczenie zastawione beczkami i skrzyniami, a ma izb ze stoem znalazem znacznie wyej, wspinajc si po stromych drewnianych schodach. Izba zajmowaa moe wiartk wiey i by tam tylko bardzo niski drewniany st, sigajcy mi do kolan, kamienne palenisko w ciennej niszy zaopatrzonej w otwr, by usuwa dym, i wskie okno patrzce na gry. Na stole sta pusty dzban i kilka drewnianych misek, wok leay okruchy chleba i par ogryzionych koci, ale nikogo nie byo. Zabraem pusty dzban, zmiotem odpadki, zostawiem pene naczynie i kosz, a potem poszedem stamtd, nie spotkawszy ani czowieka, ani potwora, ani roiho. Cokolwiek byo do odkrycia w tej wiey i do czegokolwiek mogo mi si przyda, musiao poczeka, a Lnica Ros upewni si, e jestem godny zaufania, i przyle mnie tu znowu. Rzeczywicie po trzech dniach kazaa mi znw i do wiey, tym razem jednak czekaa tam na mnie. Otworzya mi kluczem inne pomieszczenie, ktre kazaa sprztn. Bya to kolejna ciasna komnata z wielkim oem, z ktrego zdejmowaem sztywne z brudu, pokryte plamami pcienne przecierada i wymieniaem zgni som w sienniku. Rzeczy te spalilimy potem w starej beczce stojcej w kcie podwrza, kazaa mi te wynie przeraliwie cuchncy kube peen odchodw i na koniec zamie kamienn podog, a potem napali w kominie. Take i wtedy nie spotkaem tam nikogo. Jeszcze kilka razy wchodziem do wiey w podobnych sprawach i zawsze komnata, ktr kazano mi sprzta, albo ta, w ktrej zostawiaem jedzenie i dzban, byy puste. Czasem tylko wydawao mi si, e sysz szelest lub szmery gdzie za cian. Brzmiao to tak, jakby kto wlk po ziemi ciki worek. Do tego dnia nie zwracaem wikszej uwagi na wie, teraz jednak

spogldaem na ni czsto, bo jej tajemniczy mieszkaniec ciekawi mnie i nie dawa spokoju. Raz o zmierzchu wypatrzyem dziwn, pokrcon sylwetk pod czworoktnym dachem wiey, raz w wskim oknie migno mi co biaego, co przypominao czaszk. Poza tym dzieliem mj czas pomidzy konie na zasypanym niegiem padoku, domowe prace i sypialni lub ani Smildrun, gdzie byem poniewierany na rne sposoby, pokazywaem jej tajniki zmaga pomidzy mem i niewiast i zapewniaem o swoim lepym przywizaniu. Prcz tego bya jeszcze zima, ktra zdawaa si wieczna jak sama mier. Czasem gdy wychodziem na wybieg, by doglda i ukada konie, chciaem przeskoczy przez ogrodzenie i biec bez koca, tak dugo, a zobacz soce i bd wolny. Benkej mia to samo i czsto zdarzao si, e ktry z nas zastyga z widami albo kosk uzd w rku i gapi si na wyzierajcy zza chmur kawaek nieba lub na grzbiety grskie. Jak na niewolnego, cieszyem si spor swobod, cho wcale nie przynosio mi to ulgi, tyle tylko, e mogem wej do wielkiej kuchni i zabra co do jedzenia, a pracujce tam niewolnice, ktre uwaay mnie za ulubieca pani, nie zwracay na to uwagi. A jedna z nich, pochodzca z Kangabadu Hasmina, postawna kobieta w rednim wieku, nawet sama podsuwaa mi przysmaki, sdzc, e skocz tak, jak wielu ulubiecw Smildrun przede mn, ktrych pono byo ju kilku i ktrzy nie poyli dugo, jeli jej si znudzili albo zaczynali irytowa.To, co powiedziaem, miao znaczenie dlatego, e kto kiedy nie zamkn dokadnie psa. Jednego z wielkich, kosmatych, czarnych jak noc ogarw Smildrun, podobnych do skalnych wilkw. Do tych bestii nie wolno byo nikomu si zblia ani spoufala. Suyy do walki, do osaczania zwierza w czasie polowa, oww na zbiegych niewolnych i pilnowania podwrza. Akurat szedem do wiey z dzbanem i koszem i na maym dziedzicu za stajniami nie powinno by psw, jednak kto tego nie dopilnowa.

Wchodzio si tam wskim przejciem pomidzy budynkami, czasem zamykanym elazn krat. Na maym dziedzicu znajdowao si jedno z wyj z psiarni, byo to bowiem tak urzdzone, e otwierajc lub zamykajc przejcia, domownicy mogli spuszcza psy do jednych czci grdka, pozostawiajc zamknite inne. Zauwayem, e jest uchylone, kiedy tylko wszedem na podwrzec, ale nie przejem si tym zbytnio. Wydawao mi si, e psy powinny by zamknite w zauku pod samym czstokoem albo wewntrz psiarni, zwaszcza e jedna suka si oszczenia. Myliem si. Kto zapomnia o jednym ogarze, zapomnia zamkn krat na may dziedziniec, a potem jeszcze niechccy zamkn t furtk, przez ktr tu wszedem. Musia przy niej czeka, przyczajony gdzie w mroku, a kiedy wszedem na majdan, zamkn j po cichu, bo niczego nie zauwayem. Koniec kocw znalazem si w pustej czci grdka, na odgarnitym ze niegu a do bruku podwrcu, w kwadracie cian z pozamykanymi rnymi gospodarczymi pomieszczeniami, sam na sam z kosmatym potworem, ktrego eb siga mi niemal do piersi, a paajce lepia i palisada wielkich zbw zaglday prosto w twarz. Pies zjey futro na karku, podnoszc rosnce wzdu grzbietu kolce, zoy uszy i wydawa z siebie gboki, gardowy hurgot. Ja staem zupenie nieruchomo, nie majc pojcia, co zrobi. Bardzo szybko zdecydowa za mnie i rzuci si w moj stron, zgrzytajc pazurami o kamienie. Pognaem do kraty, lecz zauwayem, e jest zamknita na skobel. Nie zdyem do niego sign, ale te nie prbowaem si na ni wspi. Nad furtk bya lita kamienna ciana, po ktrej bym nie wlaz i pies cignby mnie natychmiast. Na dziedzicu nie byo nic, co mogoby posuy za bro, i niczego takiego nie miaem przy sobie. Niczego prcz wasnego ubrania, kosza z jedzeniem i dwukwartowego dzbana piwa zatkanego korkiem. Cikiego dzbana. Baem si jednak nim rzuca, gdybym chybi, stracibym jedyny

pocisk. Zamiast tego cisnem koszem z jedzeniem. Trafiem ogara prosto w eb i zyskaem tylko tyle, e zatrzyma si, eby rozszarpa koszyk, a potem poczu zapach misa, polewki i chleba. Kiedy raczy si jadem przeznaczonym dla mieszkaca wiey, ja uciekem w przeciwlegy kt podwrza, jak najdalej od niego, i rozpiem pasek, ktrym miaem przepasany kouszek. Zapiem go przez ucho dzbana, za kouch zdjem i owinem nim grubo lewe przedrami, suchajc, jak koci chrupi w pysku bestii niczym suche patyczki. Ogar poywia si ledwie przez moment, spogldajc w moj stron, po czym ledwie przeknwszy, wyda z siebie kilka chrapliwych porykiwa furii i znw pogna w moim kierunku. Czekaem do ostatniej chwili, stojc zupenie spokojnie, z dzbanem dyndajcym na pasku i kouchem na drugim rku. Skoczy na mnie, przede wszystkim chwyci w szczki zwinity kouch, ktry mu nadstawiem, a ja uskoczyem z drogi i zawinwszy dzbanem w powietrzu, zdzieliem ogara w eb. Uderzenie wbio go dosownie w dziedziniec, przy wtrze oskotu tuczonego naczynia i stumionego przez kouch skowytu. Wiedziaem, e cios oszoomi psa tylko na moment, wic podwinem nogi i caym ciarem spadem mu kolanami na grzbiet, syszc chrzst amanych eber. A pniej siedziaem na dziedzicu, zlany potem, trzscy si i ledwo apic oddech, a pies skrca si pode mn, skowyczc przeraliwie, z czerwon pian na pysku i wyszczerzonymi kami, a w kocu osab, dysza tylko chrapliwie. Trwao to przez chwil, a kiedy doszedem do siebie, chwyciem po koucha, na ktrej ogar lea, i powlokem go na niej z powrotem do pustej psiarni. Tam uoyem go na pododze pod cian boksu, przewrciem jak beczk, ktra tam staa, i porozrzucaem inne rzeczy, a potem wyszedem z powrotem na may dziedziniec i starannie zamknem furtk. Nie miaem jednak ani piwa, ani pokarmu dla mieszkaca wiey, wic musiaem wrci do kuchni, znale inny kosz i przygotowa

wszystko od nowa. Jak ju mwiem, nie byo to trudne i w zasadzie nie zwracano na mnie uwagi, kiedy zabieraem chleb i miso, a nawet wchodziem do piwniczki po piwo. Skoro robiem to tak bezceremonialnie i z pewn min, byo jasne, e to Smildrun mi kazaa. Tamtego dnia nie miaem ju wicej przygd, ale kiedy przyszedem ponownie do wiey, nagle natknem si na jej mieszkaca. Nikt nie wiedzia, co spotkao psa, ktry do rana zdech, lecz mnie nie podejrzewano. Tylko Smildrun i zapewne Uduaj wiedzieli, e tamtdy id, zreszt nikt by nie uwierzy, e ndzny amitrajski niewolnik potrafi goymi rkami zabi bojowego ogara. Jak zawsze sprztnem maleki stolik i postawiem na nim dzban oraz wyjte z kosza jedzenie, kiedy usyszaem dziwne szuranie i czapanie. Od czasu przygody z psem miaem si na bacznoci, a gdy powiedziaem o tym Benkejowi, w kilka chwil przygotowa mi bro. Dla nas obu stao si jasne, e skoro Uduaj postanowi mnie zabi, to atwo nie zrezygnuje. Benkej znalaz kawaek szmaty odcitej ze starego worka oraz okrgy kamie, ktry zawin w ptno tak sprytnie, e nie wypada. A potem pokaza mi, jak wydobywa to zza pazuchy jednym ruchem. Nadal by to kamie w szmacie, lecz kiedy trzymao si j mocno za koce, uderzenie potrafio zama desk. Od tamtej pory zawsze nosiem zawinitko w zanadrzu i kiedy usyszaem szelesty w wiey, chwyciem za szmat, gotw zada cios. Dao si sysze skrzypienie na grze i dziwne szuranie na schodach. A potem zobaczyem, e zsuwa si po nich trup. Wyschnity, tawy trup wysokiego ma, chudego jak szkielet obcignity skr, ubrany w brudne achmany, ktre kiedy uszyto z kosztownych tkanin i ozdobiono haftami. Trup, ktry si rusza. Zsuwa si po schodach nogami do dou, czepiajc si stopni wlastymi domi, a kiedy leg na pododze izby, poczoga si do stou sprawnie i szybko jak w. Dopad dzbana i zacz pi chciwie, a piwo wsikao mu w

dug, krzaczast brod i rozwichrzone biae wosy. Odstawi dzban, rozkaszla si i splun. - Kim jeste, ktry poprzednio dae mi czyste jedzenie? - zapyta chrapliwym gosem, patrzc na mnie z podogi, oniemiaego i stojcego z kamieniem dyndajcym w gaganie w doni. - Jestem Terkej, niewolny - powiedziaem. - Am itr aj? Przytaknem. - Nie wygldasz na Amitraja - odpar po amitrajsku. - Raczej na Kirenena. Spotykaem ich czasem, kiedy pywaem do kraju Poudnia. Cesarz, ktry zacz budowa z imperium normalny kraj, by z ich rodu. - Jestem Kirenenem - powiedziaem butnie, bo wydao mi si, e nie ma znaczenia, co mu mwi. - Nazywam si Filar, syn Oszczepnika. Jednak cesarz upad, wrciy rzdy Czerwonych Wie, wic przedstawiam si amitrajskim nazwiskiem. - Wiem, e wasz cesarz zosta obalony. Byem tam wtedy, bo popadem w niewol. Pracowaem w kopalni. Namiestnik cesarski uwolni nas i odda wszystkie ocalae okrty, a byo nas razem niemal dwustu, bymy pomogli mu stumi bunt wojska, ktre przeszo na stron pramatki. Bilimy si na bagiennej rwninie w delcie Figiss przeciwko zbuntowanym tymenom Sonecznemu z Kamirsaru i Gniewnemu z Hargadiru. Pokonano nas. potem mielimy jeszcze wywie rodzin namiestnika i jego dwr, na ostatnich dwch okrtach, jakie nam zostay, ale dopady nas cikie galery i wziy do niewoli. Trafiem na okrt, ktry zupi potem jeden z naszych okrtw. Dugo wracaem do domu, do mojej sodkiej Smildrun. Mojej malekiej dziewczynki, ktr pojem jako niemal podlotka. Poprzetrcano mi koci, niemal olepem w kopalni, wypluem puca od kamiennego pyu, a potem rzygaem krwi i son wod na galerze, ale wrciem. Do mojej sodkiej. Bardzo j to rozczarowao. Sdzia, e skonaem w dalekich krajach. Posuchaj, chopcze! Poprzednio dae mi jado bez trucizny. Dlaczego?

- Nie wiedziaem, e jest zatrute - wyjaniem. - Podmieniem je przypadkiem, poniewa to, co niosem, przepado. - Nie mam wiele czasu, bo w tym znw jest ywica i zioa tego przekltego kapana. Zaraz znowu ogarnie mnie ciemno. Bagam ci, chopcze, wykradnij czyste jado, tak jak poprzednio! Teraz odejd, zanim wrc duchy... I jeli chcesz y, nie wspominaj o tej rozmowie sodkiej Smildrun. Ona ci zabije. - Jeste jej mem? - Jestem styrsmanem tych ludzi, lecz oni nie wiedz, e wrciem... Byli na wyprawie, ona zostaa sama... Tylko niewolni... Wszyscy nie yj... Nazywam si Kalgard Kroczcy Z Ogniem. Zapamitaj. I odejd ju. Nadchodz duchy... Tego wieczoru miaem o czym myle, a w we mnie sycza i wi si niecierpliwie. Od tej pory, kiedy Smildrun wysyaa mnie z jedzeniem do wiey, zamieniaem jado na inne, ktre kradem przedtem. Czasami niewielkie iloci tego z zioami i ywic podrzucaem ogarom, ale nie za duo. Gdyby nagle pady, Smildrun nabraaby podejrze. Sporo ryzykowaem, ale czuem, e Kalgard moe by naszym kluczem do wolnoci. - Cesarz upad niecay rok temu - powiedziaem mu ktrego dnia. - Kiedy zdye przey to wszystko? - To si zaczo, jeszcze zanim wrcia Pramatk i Czerwone Wiee. Pierwsze bunty wybuchy jeszcze w czasie suszy, ktra ogarna rodek kraju. To by czas, kiedy panowa chaos. A poza tym to si stao na sam koniec naszej wyprawy, ktra zacza si kilka lat wczeniej. Handlowalimy, walczylimy, wdrowalimy po morzach Poudnia, wci nie mogc wrci do domu. Dotarlimy a do Kangabadu i Czerwonego Wybrzea Kebiru. A gdy przyszedem do mojej doliny, sam jeden, jedyny ocalay, zamiast sodkiej Smildrun, ktr zostawiem bezpieczn w naszej siedzibie, zastaem potwora. Grub, okrutn Lnic Ros. Ktrej nie znaem. Cakowicie we wadzy harhaszu i grupki Amitrajw. Nikogo z

domownikw nie byo akurat wtedy na miejscu, a moja moda ona rzdzia dolin elazn rk. I wszystko miao pozosta tak, jak sobie umylia. Ma wasn d, ktr wyrusza na morza, oddaje cze przekltej bogini Amitraju i jest zabawk w rku tych dwch, cho sdzi, e to ona nimi rzdzi. - Jakich dwch? Jest tu tylko Uduaj, niewolnik. - Nie jest niewolnikiem. To wdrowiec. Jednak przyby z jeszcze kilkoma innymi amitrajskimi Czynicymi i chyba kapanami. Pod wodz jednego, ktry potrafi zmienia twarz, a kae si nazywa Szkarat. To znaczy, e tamci odeszli. Od tamtej pory trzyma mnie w wiey. Nie wiem, dlaczego mnie nie zabia. Cay czas co knuje, wymyla, przysya tego Amitraja, eby mnie niby leczy, potem znw truje. Smildrun nikt nie wybiera styrsmanem, tylko mnie. Jeli domownicy dowiedz si, e na pewno nie yj, odbior jej wadz. Na razie rzdzi w moim imieniu i wmawia im, e jestem za morzami. Kiedy dojd do wniosku, e ju nie wrc, i zaczn si buntowa, wtedy odnajdzie mnie ywego, ale tak schorowanego, e nadal bdzie moga rzdzi w moim imieniu. Tak sdz. - Odnajdzie ci we wasnym domu? - Och, wywiezie w nocy, otumanionego zioami, i porzuci na przeczy, a potem pojedzie tam na polowanie i znajdzie ledwie ywego wdrowca, ktry pad z wyczerpania, dotarszy prawie do domu. A potem znw bd rzdzi, zamknity w komorze, niewstajcy z ka, wyrczajcy si swoj kochan, sodk Smildrun. Mogem przemyca Kalgardowi niezatrute jedzenie, i to nie zawsze, ale nie miaem jak go uwolni ani jak przynie broni. Gdybym ot tak otworzy mu wie i zaprowadzi do halli przed oczy domownikw, po prostu by go nie poznali. Przynajmniej nie w krtkim czasie, jakiego potrzebowaaby Smildrun, eby zabi nas obu. Zreszt od zi Uduaja by zbyt saby. Odkd nie kady dzban i nie kady ks misa przynosi mu trucizn, by w stanie siada albo stan na chwil, opierajc si o

cian. Przedtem albo si czoga, albo lea. Wci powracay do niego widziada i majaki, wtedy nie potrafi rozmawia, bekota tylko lub paka i rzuca si tam, gdzie upad, jak wyjta z wody ryba. Zdobyem wic sojusznika, ktry mg by potny, lecz na razie nie nadawa si do niczego. I znowu czekaem. Wrd korowodu czarno-biaych, ciemnych dni. Ktrego dnia niegi zaczy topnie. Z dachu spaday sople i wszystko byo spukane lodowat wod, ktra laa si z dachw i pyna strumieniami. Cieszylimy si, patrzc, jak z gr schodz lawiny, i nawet z tego, e moczy nas lodowaty deszcz. A potem nagle caa ta woda zamarza i ponownie spad nieg. A po dwch dniach znw zacz topnie. Kalgard na powrt nauczy si chodzi, cho stawia nogi ostronie i szybko si mczy. Zaczem podkrada ywno, ktr ukrywalimy w szopie na drewno wewntrz wizek chrustu albo owinit walcami z kory, tak e paczki przypominay polana. Nocami sycha byo tskny klangor ptakw cigncych z poudnia. W drzewach i w ziemi zaczy kry soki i to samo czuem we wasnym ciele. Wykradem z komory garnuszek mielonej wciekieki, ktrej nikt tu nigdy nie uywa i ktra staa tam od dawna, ale zakorkowana i zalana woskiem na szczcie nie zwietrzaa. Benkej znalaz nad rzek krzak, ktrego proste pdy miay mikki, atwy do wydubania rodek, a miejscowi robili sobie z niego fujarki. Mymy jednak pocili je na tutki, ktre zatkalimy drewnianym korkiem, napenilimy wywarem z wciekieki i z drugiej strony wetknlimy ciasno dopasowany koek, wystajcy potem z rurki. Wystarczyo wyj takie niepozorne urzdzenie zza pazuchy i wycelowawszy w psa, uderzy doni w wystajcy koek, wbijajc go do wntrza rurki. Korek wyskakiwa, a strumie wywaru, ktry gryz w oczy

tak, e nawet podczas gotowania zawiy, spryskiwa pysk ogara, ktry pada w mczarniach i na dugo traci wch i wzrok, czasem nawet na zawsze. Ten sam wywar mona byo te rozpryskiwa na swoich ladach, moczc w nim miotek z cienkich gazek, co wystarczyo, by przez dugi czas pies nie by w stanie nawet podej do tego miejsca, a co dopiero tropi. Potem zaczlimy podkuwa konie i codziennie prowadzalimy je do kuni, do ktrej zwykle nie wolno nam si byo zblia. Korzystajc ze sposobnoci, Benkej ukrad stamtd trzy pogite gwodzie, ktre potem wyklepa i pozagina starannie na kocach. Powiedzia, e potrafi tym otworzy kady zamek i kdk w grodzie, o ile tylko bdzie mia chwil spokoju. Kradlimy kawaki lin i stare derki, ktre trzymalimy w siodami. Wszdzie leay jeszcze achy cikiego, mokrego niegu, a tam, gdzie ju stopnia, wida byo tuste, liskie boto lub kpy zeschej, burotej trawy. Powietrze zaczo pachnie, mimo e jeszcze nic nie roso. Zdarzay si nawet takie dni, kiedy chmury rozstpoway si i widzielimy kawaki niebieskiego nieba oraz soce, o ktrym sdzilimy, e ju gdzie sobie poszo. Nasze zimowe buty z filcu noszone pod wojskowymi sandaami dawno si rozpady i musielimy zrobi nowe ze szmat, skry i kawakw derek. Same sanday te musielimy solidnie naprawi, ale Benkej poradzi sobie z tym bez trudu, bo w wojsku kady to umia. Przy jakiej okazji oddano nam nawet kosze podrne. Poniewa w zwizku z nadejciem wiosny naleaa nam si nowa odzie, Uduaj uzna, e znacznie oszczdniej bdzie kaza nam zaoy t, ktr jeszcze mielimy, i wydoby kosze lece dotd w komorze. Nie pamitam, kiedy ostatni raz co mnie tak ucieszyo. Wyjmowaem wszystko z kosza, pieciem w doniach mj podrny kubek, metalowe miski, szczypczyki do durry i inne rzeczy. Zabrano mi wszystkie pienidze oraz rozdwojony na kocu noyk

sucy do jedzenia, za to miaem czyste przepaski, pleciony z trzciny przeciwdeszczowy paszcz, koc, zapasowe letnie buty, kapelusz podrny i moj kul ycze. Odtd zasypiaem, ciskajc j w doni, i czuem si tak, jakbym na powrt stawa si sob. Jakbym musia przypomina sobie, kim jestem i dokd zmierzam. A gdy zasypiaem, zaciskajc palce na zimnym metalu, wracaem do kraju mojego dziecistwa. Na powrt otwieray si przede mn biae, rozjarzone mury tamtego Maranaharu, w moje nozdrza uderza zapach wonnych olejkw, owocw i ulicznych rusztw. Syszaem muzyk, gongi i piewy kapanw rnych wiar, syszaem sowa w ojczystej mowie. Znw stawali przede mn moi bliscy: mj ojciec, moja matka cesarzowa, moi bracia i siostry, widziaem Aiin, Fyall, Tahel i Iriss, mojego nauczyciela Rzemienia, mojego przewodnika i druha Brusa, syna Piounnika. Znw stpaem po posadzkach paacu albo po bruku mojego miasta, w ostrym wietle soca, pakaem w tych snach, lecz kiedy si budziem, miaem suche oczy i tylko na widok poczerniaych belek uszczelnionych mchem zaciskay mi si szczki. Kiedy dostalimy kosze, Benkej by tak wzruszony, e w jego oczach zalniy zy. - Nadaku tego kraju mwi nam, e czas w drog - powiedzia. - To znak. Myl, e twoje przeznaczenie si obudzio. Znw bdziesz Nosicielem Losu. Wieczorami omawialimy plan ucieczki. W kko, krok po kroku, jedn rzecz, ktr trzeba byo zrobi, po drugiej. Ustalilimy te, e nastpi to pierwszej nocy, gdy oba ksiyce bd w nowiu. Zrobilimy wiec ze zbieranego starannie z zupy oju i kawaka sznurka, obliczylimy, jak szybko si pali. Podkradalimy zwitki biaej kory, ktre pony wyjtkowo atwo i ktrych uywano na podpak. Benkej zrobi nam pasterskie proce z rzemieni i zgromadzilimy zapas rzecznych otoczakw.

Dni pyny szybko, a przygotowania wypeniay nam kad woln chwil. I nie byo wtedy milszego widoku dla Benkeja i mnie ni ubywajce ksiyce. - Wkrtce przyjdzie czas, gdy pewnej nocy zastaniesz drzwi tej wiey stojce otworem - powiedziaem Kalgardowi. - Lepiej szykuj si na ten moment. Powiemci, zanim to nastpi. Od tygodni nie dostajesz ju zatrutej strawy i znw umiesz chodzi. To bdzie noc, kiedy bdziesz musia dowie, e styrsman pozostaje styrsmanem, nawet kiedy jest saby i chory. - Jak... - zapyta osupiay, marszczc brwi. - Tylko Smildrun ma klucz... - Mniejsza o to - przerwaem szorstko. - Drzwi bd otwarte. Bdziesz musia wyj i wzi Dom Rosy w posiadanie. To wszystko. Oddaj ci wolno i twj wasny los, ktrego ci pozbawiono. W zamian chc tego samego. Ja i mj przyjaciel odejdziemy std. Nie bdzie nas, gdy wejdziesz do swojej wielkiej halli, by stan przed domownikami. Przysignij, e nikt nie bdzie nas ciga, ani z dworu, ani z wiosek w niskiej dolinie, nikt z twoich bliskich i nikt z twoich ludzi. Take wtedy, jeli bdziemy musieli co zniszczy, podpali albo kogo zabi. Przysignij na swojego nadaku, ktrego zwiecie Hindem, a ktry chtnie sucha, gdy mowie bior go na wiadka swoich sw. Nie bdziesz nas ciga i odegnasz si od zemsty za tych, ktrzy stan nam na drodze. - Przysigam - zacz, podrywajc si z ziemi, na ktrej siedzia, ale machnem rk. - Nie tak - powiedziaem. - Wezwij go, jak si naley. We trunek z miodu, ktry ukradem. Nie ma tego wicej ni dwa yki, ale tylko tyle znalazem na dnie dzbana. Wylej na do i przy do ziemi. Drugi yk wypij i unie pi, wypowiadajc imi Hinda, a potem powiedz mu, co obiecae i za co zarczye honorem. Dopiero wtedy uznam, e odchodzc, mog otworzy twoj wie. I Kalgard przysig przede mn, unoszc pi i wzywajc swojego

boga na wiadka. Nie wiedziaem, czy to wystarczy, ale ci ludzie szanuj swoich nadaku, a on mwi szczerze jak nikt i od tamtego spotkania w jego zgasych oczach pojawia si nadzieja. Oba ksiyce spotkay si i zlay w jeden, a potem i ten jeden zacz znika niczym krek sera, do ktrego dobray si myszy. Na jaki tydzie przed nowiem znw wezwaa mnie Smildrun, by baraszkowa w futrach w swoim alkierzu, i czuem si dziwnie, patrzc na jej tuste ciao. Nadal budzia we mnie wstrt, cho ju przywykem do niej i mniej cierpiaem ni z pocztku, kiedy to nastpnego dnia nie mogem nawet spoglda w stron Lnicej Ros bez uczucia obrzydzenia do samego siebie. Jednak teraz wiedziaem, e nastpnym razem, kiedy zobacz j nag, bdzie leaa w tych futrach ze zgruchotan grdyk albo skrconym karkiem, i czuem co na ksztat alu, zwaszcza e jakby przeczuwajc, co nastpi, nagle zacza si do mnie odnosi z czym w rodzaju czuoci, przynajmniej na swoj miar. Wszystko zaplanowalimy. W dolinie nad strumieniem znw pojawiy si wozy kupcw. Cisze i solidniejsze i ni zazwyczaj, im ale si i kupcy wygldali Na na zaaferowanych chyba bardzo spieszyo. sprzeda jednak potoczyo si zupenie inaczej, ni

przeznaczyli jedynie troch drobiazgw na jednym wozie, z pozostaych nie cignli nawet natuszczonego ptna, a przyboczni wydawali si bardziej nieufni i mocniej uzbrojeni ni zwykle. Stale mieli pod rk bro i nie zdejmowali swoich cikich hemw z osonami na kark i nos. Domownicy take odnieli si do nich nieufnie, najwyraniej nie by to czas, kiedy napotykao si kupieckie wozy. Do straganu poszo tylko kilka kobiet z grdka pod ochron swoich mw oraz kilkunastu kmieci z wiosek Smildrun. Ona sama pozostaa za palisad dworu. Wdrowcy przyznali, e im si spieszy i e zostan w dolinie na dwie noce, a potem pojad dalej. We dworze wzmocniono strae i po zmierzchu spuszczono psy na

zewntrzne dziedzice. Nam kazano zgoni wszystkie konie z zagrody do dodatkowej stajni za palisad, tymczasem do nowiu pozostay tylko trzy dni. Trapilimy si tym, bo nasze plany wyglday coraz gorzej. A drugiego dnia, gdy zapad ju zmrok, zobaczylimy dziwn un na niebie, za doln przecz. Psy wyy i ryczay, ciskajc si pod czstokoem, i czuo si, e co wisi w powietrzu. Domownicy dugo w noc stali przed dworem albo wychodzili na podesty na grze czstokou, lecz poza dziwnym wiatem na pnocy niewiele dao si dostrzec. Niektrzy twierdzili, e sysz jaki zgiek, ale w kocu zerwa si wiatr i zacz pada deszcz, tumic wszelkie dwiki. W obozie kupcw migotao tylko niewielkie ognisko, ktre potem zgaso zalane deszczem i zapanowaa zupena cisza. Wreszcie domownicy porozchodzili si do swoich chat i komr i tylko psy wyy jak optane, i deszcz szumia, spukujc dachy. - Jeszcze dwa dni - powiedzia Benkej. - Najpierw pjdziesz do Smildrun i zabijesz j, gdy nadejdzie godzina sowy. - Skobel na drzwiach naszej szopy bdzie ju obluzowany podjem. - Ty w tym czasie przygotujesz nasze kosze i inne rzeczy. Z laski szpiega wemiesz mj miecz. Pjdziesz do stajni i przygotujesz dwa wierzchowce i dwa na zmian. Na kopyta zaoysz im nakadki ze szmat. Potem pjdziesz do wiey i otworzysz zamki tymi swoimi gwodziami. Zabijesz kadego czowieka i zwierz, jakie stanie ci na drodze, a trupy ukryjesz. - Ty w tym czasie zabierzesz z alkierza i komory bro i srebro, jeli jakie znajdziesz. Wyjdziesz z dworu tak jak zwykle i uoysz na naszych siennikach wizki chrustu i kory, a na nich wiec. Potem zajdziesz do obory dla niewolnych i otworzysz po cichu komor, w ktrej sypia Uduaj, po czym zabijesz go, a ciao zaniesiesz do naszej szopy. Wemiesz oba kosze i lask szpiega i przekradniesz si pod bram. Jeli napotkasz psy, olepisz je wciekiek, a pniej zabijesz wczni z kija szpiega. Nie

bd skomle, bo wciekiek pozbawi je tchu. - Ty za przyprowadzisz konie i zostawisz je pod czstokoem, pod oson serowarni. W tym czasie Kalgard dokutyka do dworu i wejdzie do rodka, a potem pjdzie do wielkiej halli. Jeli wci bd tam biesiadowa, tym lepiej. Jeli za nie, postawi ich na nogi, walc w gong. Wybuchnie wielki zgiek. Wartownik na bramie zacznie si interesowa tym, co si dzieje we dworze. W tym czasie ja wbiegn po schodach, woajc wartownika po imieniu i krzyczc, e Smildrun go wzywa, bo stao si co okropnego. A potem zabij go noem z laski szpiega. - Ja w tym czasie otworz kdk i zepchn zawor z wrt. Otworz je i wyprowadz konie. Ty wybiegniesz za mn i znw zamkniemy bram, a potem wbijemy pod ni kliny, ktre ju tam czekaj pod kamieniami. W tym czasie nasza szopa i stajnia stan ju w ogniu. - A my odjedziemy. - Wolni. - Wolni. Mosu kandol Ucisnlimy sobie nadgarstki. I w tym momencie usyszelimy omot. Ciki drewniany dwik, jakby potny taran uderzy w bram. Szopa bya zamknita, wic skoczyem na mj kosz podrny, podcignem si do dymnika i wyjrzaem. Akurat by zobaczy ogromn kul ognia, jak przecina z przecigym hukiem niebo nad bram, a potem spada na rodek gwnego dziedzica, rozpryskujc si na kawaki i wyrzucajc w gr ogromny pomie podobny do grzyba. Pomie rozla si dookoa, zapalajc dach stodoy i ciany ssiednich budynkw i huczc cian aru na dziedzicu. - Kto strzeli z onagera w dziedziniec! - zawoaem do Benkeja. To pocisk zapalajcy! Dwr i stodoa w ogniu! Benkej zakl i z caej siy kopn w drzwi. Zatrzsy si, ale elazny skobel trzyma. Mielimy obrusza go dopiero w przeddzie ucieczki. Krople zapalajcego pynu spady wszdzie wok, widziaem, jak

na dziedzicu i cianach kopc niebieskawe pomyczki. Sycha byo huk pomieni i pierwsze krzyki ludzi, ze strzechy nad nasz chatk zacz sczy si gryzcy, gsty jak mleko dym. - Spalimy si tutaj! - wrzasn Benkej. - Razem! - krzyknem. Poncy kawaek drga spad z dachu, zadeptaem go, krztuszc si od dymu. Stanlimy bok w bok i rwnoczenie kopnlimy w drzwi. - Jeszcze raz! - zawoa Benkej. Drzwi zatrzeszczay, lecz nadal byy zamknite. Natarlimy ponownie i wtedy wyskoczyy z hukiem. O dziwo, skobel trzyma nadal, ale wyrwalimy ze ciany haki, na ktrych wisiay zawiasy. Wypadem na zewntrz, zanoszc si kaszlem, podczas gdy Benkej narzuci kurt na gow i wrci do wntrza szopy, pod huczcy ogniem dach, sypicy kawakami poncej strzechy. Po chwili wyrzuci stamtd mj kosz podrny, nasze noe, a ja zdyem wywlec parzcy i okopcony kij szpiega tylko dziki temu, e na razie pona strzecha po drugiej stronie dachu. Benkej upad w rodku, wic wskoczyem do szopy, jakbym wchodzi do pieca chlebowego, usyszaem trzask, z jakim zapaliy mi si wosy, chwyciem tropiciela pod pachy i wywlokem na dziedziniec. Kto przebiega w blasku uny i kbach dymu, wrzeszczc przeraliwie. Wszystkie zwierzta zaczy rycze strasznymi gosami i razem z hukiem pomieni by to najokropniejszy dwik, jaki syszaem w yciu. Znalazem pod obor drewniane wiadro i chlusnem wod Benkejowi na gow, a potem uderzyem pici w jego pier i nacisnem j kilka razy. Na podest nad bram z przeraliwym wistem spad deszcz strza, wartownik wyda z siebie wrzask, przekoziokowa przez barier i gruchn na kamienny podwrzec jak wielki, peen bukak. Na gwnym dziedzicu miotay si czarne sylwetki, chlustajc wiadrami wody na ciany i dach dworu i zwalajc strzech hakami na drgach.

Benkej zarzzi i unis si w moich ramionach, a potem zwymiotowa. - Ju... - wysapa. - Matko, moje konie! - Stajnia jest daleko - uspokoiem go. - Nic im nie grozi. Musimy ucieka. - Nie damy rady... skoro kto szturmuje bram. Zabij nas... - Musimy uwolni Kalgarda - powiedziaem, unoszc tropiciela za rami. - Moje wytrychy... zostay w rodku... nie zdyem. - Co wymylimy - krzyknem. - Nie musimy ju by cicho. Wycignem w stron Benkeja kij szpiega. Chwyci za koniec, przekrci i wyj miecz. Ja odblokowaem ostrze wczni i ruszylimy w stron samotnej i spokojnej wiey stojcej po drugiej stronie grdka, tu przy grskim zboczu, zbyt stromym, by kto chcia tamtdy atakowa. Domownicy poradzili sobie z poarem i okopcony dwr pozbawiony czci dachu sycza i plu kbami pary oraz dymu. Porodku dziedzica wci pony resztki pocisku, a take zway faszyny zdartej z dachu i deski, ktre nie day si ugasi. Przebiegalimy bokiem i nikt w zgieku nie zwrci na nas uwagi. Smildrun miaa na sobie tylko podart i ubrudzon sadz koszul, a na to nasadzony krzywo pancerz i hem na gowie. Kto rzuci jej miecz razem z pasem, ktry chwycia jedn rk. Otworzylimy furt do zauka i zamknlimy za sob na skobel. Kiedy si odwracaem, zobaczyem, jak co z ogromnym hukiem uderza w bram i po naszej stronie wyrs z niej nagle gruby jak dyszel oszczep zakoczony czterograniastym grotem. Da si sysze szczk acuchw, oszczep zaskrzypia i nagle cofn si w gb drzwi, cztery ostrza podobne do kotwicy zapary si o belki i rozoyy jak patki kwiatu, a potem wrota zaskrzypiay, wygiy si i wypady z potwornym hukiem i trzaskiem gruchotanego drewna. Zobaczyem, jak odjedaj w ciemno, wleczone przez zaprzg omiu wielkich koni, a potem usyszaem dziki chralny wrzask i w bram runli ludzie, jednak

widziaem tylko rwny mur z tarcz i lnice nad nim kopuy hemw. - Co oni wrzeszcz? - zapyta Benkej. - Imi tego modego, ktry si powiesi - wyjaniem. - Krzycz: Harulf! Harulf!. Pognalimy dalej. Dwa psy, ktre wypady na nas, zabilimy od razu, prawie si nie zatrzymujc. Benkej przerba jednemu kark, ja nastawiem tylko wczni pod skaczcego ogara, na ktr nadzia si pod wasnym ciarem. W jednej chwili poczuem, jak dobrze znowu mie bro. Znw byem czowiekiem, ktrego nie tak atwo do czego zmusi. Jeszcze nie wyszedem za palisad Domu Rosy, a ju poczuem si wolny. Na gwnym dziedzicu domownicy rzucili si z impetem na nacierajcych napastnikw. Rozleg si potworny omot zderzajcych si tarcz, niektrzy ludzie z pierwszych szeregw zwalili si na ziemi, kto przekoziokowa w powietrzu, wybuch piekielny wrzask. W migotliwym poblasku palcych si gdzieniegdzie belek miotay si czarne sylwetki. - Benkej, drzwi do wiey! - krzyknem z rozpacz. On jednak klcza ju przed zamknitymi na gucho wrotami, obmacujc zamek i zawiasy jak lepiec. - Nie otworz ich pazurami - warkn. - Dopilnuj, eby nikt mi nie przeszkadza. Pogna przez dziedziniec, a potem zacz szarpa drzwi od jakiej szopy, wsun ostrze noa tropiciela w szczelin przy drzwiach, po czym napar na nie barkiem, pchn i otworzy. Znikn w rodku, syszaem, jak przewraca wewntrz najrniejsze przedmioty. Sam staem z mieczem w doni i wczni opart o cian tu obok, skulony w cieniu i patrzyem na dziedziniec. Domownicy zatrzymali na chwil impet atakujcych i zdoali zbi si w ciasn gromad, wystawiwszy przed siebie mur tarcz, syszaem, jak okucia gruchoc o siebie, jak rozlega si omot uderze tych, ktrzy zdobyli do miejsca, by si zamachn w przepychajcym si tumie. Widziaem plecy tych, ktrzy stali na kocu,

jak zapieraj si caym ciaem, a podeszwy ich butw lizgaj si po dziedzicu. Upiorny bojowy wrzask ucich, sycha byo tylko oskot uderze i czasem pojedyncze przeraliwe krzyki rannych. Benkej wrci z szopy, niosc narcze jakiego elastwa, jakie gwodzie, obrcz od beczki i chyba zamany sierp, po czym zwali to wszystko pod drzwi i uklk przed zamkiem. Od walczcej gromady zaczy odrywa si pojedyncze sylwetki i pdzi w nasz stron albo rozpierzcha si pomidzy budynkami. Zobaczyem, jak zaukiem gna Smildi, ktrego nigdy nie lubiem, brodaty, wielki brutal, ktry nie opuci adnej okazji, by poczstowa mnie kopniakiem, teraz przeraony jak dziecko. Gna, wymachujc mieczem, prosto na nasz dziedziniec, jczc ze strachu, z krwi lejc mu si z przerbanego ramienia. Kawaek uchwy razem z zbami kiwa mu si na pasku skry, pryskajc strumieniami krwi. Pomylaem, e tego zabij z prawdziw przyjemnoci, kiedy rozkrzyowa nagle rce i zwali si w p kroku na twarz z takim impetem, e pojecha po bruku. Z plecw stercza mu krtki topr o szerokim ostrzu. Ze zgieku dobieg mnie donony jak trba wrzask Smildrun: Do wiey! Wszyscy do wiey!, zbity na rodku tum zacz si przerzedza i wypluwa pojedynczych ludzi biegncych w naszym kierunku. Przemknem jak cie w stron lecego Smildiego, przydepnem mu plecy i wyrwaem topr, a potem popdziem z powrotem pod wie, syszc za sob tupot wielu stp i znw chrapliwe skandowanie Ludzi Gryfw woajcych swojego martwego ziomka. - Wszyscy tu biegn - krzyknem do Benkeja. - Pospiesz si! - Zajmij ich czym, tohimonie - wycedzi przez zby. Z dziurki od klucza sterczao kilka gwodzi, wetknita jednym kocem rozprostowana obrcz od maej beczki, za Benkej siedzia bokiem, jakby nasuchiwa czego, co odzywao si z zamka, i ostronie porusza sterczcymi kawakami elaza. - Potrzebuj czasu - powiedzia, siedzc z przymknitymi oczami.

- Nie ma czasu! - zawoaem z rozpacz. - Zdobyem topr! Wyrbmy je! - Zatrzymaj sobie ten topr - poradzi uprzejmie, po czym stukn kilka razy trzonkiem noa w gwd i poruszy ostronie obrcz. Domownicy wpadli na dziedziniec pod wie. - Benkej...! W zamku co szczkno, drzwi skrzypny i uchyliy si. Wpadlimy obaj do rodka i zatrzasnlimy wrota w zupenej ciemnoci. Obmacaem drzwi na olep. Nie byo tu adnej zasuwy, ale zostay haki. Zawora by moe leaa gdzie z boku, lecz w ciemnociach nie mogem jej znale. Na dziedzicu pod wie wybuch optaczy wrzask, kto wali w drzwi, nie wiedzc, e s otwarte, sycha byo tupot, krzyki, szczk i wist elaza. - Osania mnie! Otworz! - krzykna Smildrun. - Chroni Smigralda! Zer was ywcem, jeli wos spadnie mu z gowy! Znw tupot, wrzask, wist stali. Szmaciany omot padajcego ciaa, bulgotliwy charkot. A potem szczk i zgrzyt klucza w zamku. I przeklestwo, bo otwartego zamka nie mona ju bardziej otworzy. Signem po topr i namacaem haki na drzwiach i w ocienicy, chcc wepchn tam stylisko, kiedy drzwi otworzyy si nagle i stanem twarz w twarz ze Smildrun. Smildrun bez hemu, czerwon, lnic od kropel krwi rozbrynitej na twarzy, z wybauszonymi dziko oczami i wyszczerzonymi zbami niczym Azzina, Pani niw. Niewiele mylc, chwyciem j za wosy i pocignem do siebie, podbijajc jej nog kopniciem. Runa na mnie swoim wielkim, cikim ciaem, zwalilimy si do tyu, Benkej skoczy do drzwi i pocign do siebie, a potem ze zgrzytem wepchn topr na haki, blokujc je zupenie. Z tyu rozlegy si rozpaczliwe wrzaski i omot, kto kopa w drzwi, kto skaka na nie, ale otwieray si na zewntrz i nic to nie mogo da.

ja

walczyem

rozpaczliwie

na

ziemi

kompletnych

ciemnociach, przyduszony przez cielsko Smildrun, ktra wpychaa mi przedrami w gardo, usiujc wyrwa drugie rami, grube i liskie jak ogromny w. Brakowao mi tchu. Przekrciem si i uderzyem Smoczyc kolanem w ebra z caej siy, potem zdoaem namaca jej do i wykrciem na zewntrz w nadgarstku, czujc, e wci ciska w niej wielki, kuty klucz do wiey. Udao mi si przerzuci jej wykrcone rami nad gow i wylizgn spod tustego tuowia. Powinna bya upa na twarz, kiedy wyamywaem jej bark, cignc rk do gry, ale zapara si drug rk o podog i skowyczc chrapliwym gosem, zacza zgina wykrcone rami w okciu. Nie mogem go utrzyma, mimo e cignem obiema rkami, bo bya silna jak niedwied. Kopnem j w gow i wyrwaem klucz z palcw, a potem odskoczyem od niej, namacaem w ciemnociach zamek, wepchnem klucz i przekrciem. A potem wyrwaem go z dziurki. Smoczyca staa ju na nogach. W poblasku poaru wpadajcym przez wskie okna na grze zaczem co widzie w ciemnoci, czarne sylwetki majaczce w mroku, wic zobaczyem, jak Benkej skoczy na Smildrun i dgn j noem, wrzasna wciekle i chwycia tropiciela za gardo, pchn jeszcze raz, uniosa go na jednym rku i cisna o cian. Usyszaem omot, z jakim run na posadzk, amic co drewnianego. Przelizgnem si wzdu ciany do schodw, syszaem, jak dyszy, stojc na rodku z rozoonymi rkoma, usiujc co namaca w ciemnociach. Staa mi na drodze. Wrciem pod drzwi, signem po topr tkwicy na hakach i zdjem go. Usyszaa zgrzyt elaza i rzucia si do drzwi, a ja wywinem si w drug stron do schodw. Chwycia mnie za nog, runem na stopnie, zaczepiem brod topora o balustrad, wierzgnem wciekle do tyu i ruszyem do gry na czworakach. Wiedziaa, e mam klucz, a ja chciaem odcign j od Benkeja, wic kiedy tylko stanem na nogach, gnaem na gr, a zatrzymaem si na szczycie wiey, okrgym

kamiennym podecie nakrytym dachem na grubych supach. Syszaem, jak tupie, pdzc za mn, i nie wiedziaem, co dalej. Miaem topr i klucz. To wszystko. Ze szczytu wiey widziaem, jak domownicy zbili si wok drzwi i skulonego przy nich Smigralda, ktrego dwch wojw osaniao swoimi tarczami, stawiajc coraz bardziej rozpaczliwy opr, wszdzie wok leay powykrcane ciaa, rozrzucona bro i porbane tarcze. Pod czstokoem nasza szopa i obora pony z hukiem, kadc rud un na caej okolicy. Ludzie Gryfy atakowali domownikw grupkami pod oson tarcz, ale pozostali krcili si ju niespiesznie po dziedzicach, pili wod z kubw albo siadali, by chwil odpocz i potem zmieni tych, ktrzy wci rbali zbit pod wie grupk domownikw, kto goni krzyczce kobiety, kto wyrzuca przez okna dworu srebrne naczynia, dwiczce na kamieniach. Grupa kupcw musiaa stanowi tylko forpoczt, by moe to oni przywieli tu zoone machiny, ale atakujcych byo duo wicej. Smildrun wynurzya si z otworu w pododze z mieczem w rku i w jej spojrzeniu odmalowao si osupienie. - Szczurek! To ty?! - Uniosa brwi i patrzya na mnie stojcego z toporem i kluczem w drugim rku. - Nie bj si, may. Tylko oddaj mi klucz - powiedziaa najagodniej jak umiaa, wycigajc do. - Wpucimy naszych do rodka. No ju... Nic ci nie zrobi...! W jej gosie zadwiczay furia i rozpacz. - Przecie std nie uciekniesz. Jeste na wiey. No ju, oddaj mi klucz. - We go sobie, pikna Smildrun - wycedziem i pokazaem jej klucz, a potem wsunem go za pazuch kurty i ujem topr drug doni pod gowic. Pokrcia gow i ruszya na mnie zdecydowanym krokiem, nawet nie unoszc miecza. A potem cia niedbale i bardzo szybko.

Zablokowaem

jedno

cicie

styliskiem

topora,

przed

drugim

si

uchyliem, ciem pasko, o wos chybiajc jej twarzy, i odskoczyem na drug stron wiey. Z dou rozlegy si wrzaski. Jedni krzyczeli: Oddajcie nam przeklt Smildrun, to was zostawimy!, a drudzy: Wpu nas, Smildrun!. Oszczep przelecia tu nad balustrad wiey i znikn po drugiej stronie, kilka strza z bzykniciem migno obok, dwie wbiy si w belki dachu. Smildrun rozejrzaa si bezradnie, a potem nagle wskoczya w otwr i z omotem zbiega po schodach. - Wychod, krwawa Smildrun! Sprbuj si z kim, kto nie jest sptany! - wrzeszcza kto na dole. Inny skandowa znw imi nieszczsnego Harulfa. Domownicy skorzystali z chwili spokoju i zbili si w okryt dachem tarcz gromad, jak kolonia morskich skorupiakw, wystawiajc na zewntrz jedynie ostrza wczni. Po chwili Lnica Ros znw pojawia si na szczycie wiey, wlokc przed sob zakrwawionego, bezwadnego Benkeja. Poruszy si i zajcza sabo. Zatrzsa nim jak ogar upolowanym skoczkiem, a potem szarpna na bok i przyoya mu ostrze do brzucha. - Nigdzie std nie pjdziesz - powiedziaa. - Ale on tak. Prosto w d. Oddaj mi klucz albo rozpruj mu brzuch. Oddaj mi klucz, to pozwol ci skoczy. Zrb to, oddaj mi klucz, szczurku. Przecie tam jest Smigrald. Jest tam na dole. No dawaj! - wrzasna nagle z furi. - Albo patrz, jak go patrosz! - Dobrze! - krzyknem z rozpacz, bo naprawd nie wiedziaem ju, co robi dalej. - Pu go, to rzuc ci klucz! - Rzu klucz, to go puszcz! Wyjem klucz z zanadrza i wystawiem za balustrad wiey.

- Pu go, bo rzuc. Smildrun zakla, po czym pchna nagle Benkeja w moj stron. Tropiciel run bezwadnie na podest u jej stp. Uniosa miecz, wic rzuciem jej klucz pod nogi. Podniosa go, wyprostowaa si i zacisna do na kutym elazie. A potem znw zamierzya si mieczem. - Dlaczego, szczurku... - powiedziaa z alem w gosie. - Dlaczego? Jak moge... Kochaam ci. I na pewno bym ci wypucia. Chwyciem mocniej topr. - Nie nazywam si szczurek - powiedziaem. - Jestem Filar, syn Oszczepnika, kaitohimon klanu urawia. A ty nie wypuszczasz niczego, na czym raz pooysz rce, sodka Smildrun. Wyszczerzya si nagle w dzikim umiechu. - Smildrun bierze to, co chce - powiedziaa. - I zawsze tak bdzie. Nagle rozleg si wist i z boku jej szyi wyroso ostrze miecza z laski szpiega. Lnica Ros wytrzeszczya oczy i wydaa z siebie upiorny charkot. Ostrze poruszyo si i schowao, a z rozrbanej szyi bryzna krew. - To ja - powiedzia Kalgard Kroczcy Z Ogniem, dzierc zakrwawiony miecz. - Wrciem do domu. Do mojego domu. Smildrun odwrcia si do niego, nadal tryskajc krwi z rany. Z jej szeroko otwartych, obkanych z blu oczu potoczyy si zy. Kalgard z wysikiem dwign or i ci ponownie. Potrzebowa a trzech ci, by oddzieli gow od drgajcego ciaa Smildrun, a potem podnis j za wosy i podszed do balustrady. - Smildrun Lnica Ros nie yje! - krzykn chrapliwie. - Jestem Kalgard Kroczcy Z Ogniem, styrsman tych ludzi! Przestacie walczy! Cokolwiek zrobia wam moja ona, to si ju skoczyo. To koniec rzdw Smildrun! Gowa mojej niechcianej kochanki, mojej pani, mojego kata i mojego demona zarazem, trzasna z obrzydliwym odgosem o bruk

dziedzica i potoczya si Ludziom Gryfom pod nogi, zostawiajc krwawy lad. - Niech rzuc miecze i tarcze - zawoa jeden z Gryfw. - To przestaniemy rba! Domownicy pod wie zaczli odrzuca z omotem bro na kamienie. Kalgard odwrci si do mnie z twarz blad i lnic od ez. - Zabiem moj sodk Smildrun, Kirenenie. Mj dwr jest zupiony i spalony. Zosta mi na wychowanie jej syn, ktry nie jest mj. - Ale teraz jeste wolny - powiedziaem. - Odzyskae swj los i ycie. Jeszcze niejednego moesz w nim dokaza. - Ci ludzie s tu z twojego powodu? - zapyta, wskazujc mieczem dziedziniec. - S z powodu Smildrun - odparem. - I tego, co zrobia. Tak wybraa drog. I ja te mam swoj, i mj los rwnie moe do mnie powrci. Wszyscy bowiem idziemy samotnie Pod Gr. Pamitaj, co obiecae Hindowi, bogu wojw. - Pamitam - powiedzia. - Wecie, co chcecie, i odejdcie jak najszybciej. I nigdy nie wracajcie. Potem wycignito nas z wiey, mnie i nieprzytomnego Benkeja. Kazano nam usi na zalanym krwi bruku wraz z innymi domownikami, pozbawionymi broni, rannymi i nierozumiejcymi, co si dzieje. Ci, ktrzy mieli do siy, patrzyli tylko na lece bezwadnie nagie, odarte z pancerza, bezgowe ciao Smildrun, na jej gow nabit na wczni i zatknit porodku majdanu. Siedzielimy w blasku pegajcych pomieni i czekalimy. Benkej ockn si, ale by tak potuczony, e ledwo mg si rusza. Kobiety kay, ranni jczeli w oszoomieniu, broczc krwi na kamienie i siedzcych wok. Za ciaem Smildrun uoono rzdem wszystkich zabitych domownikw, a byo ich dwunastu. - Wybacz mi, tohimonie. Nie doceniem jej. Bya silna jak byk.

- Ju nie yje - powiedziaem. - My na razie tak. A co ma by, to bdzie. Po jakim czasie kto wskaza mnie kocem miecza i kaza wsta. By to szczupy woj w lamelkowej zbroi i skrzanej porozcinanej szacie, ktra sigaa do ziemi. Kiedy zdj hem, zobaczyem, e to dziewczyna. Ta sama, ktrej opowiedziaem kiedy histori nieszczsnego Harulfa. Kazaa mi i ze sob a na gwny dziedziniec, gdzie postawiono mnie przed prawomwc - wyniosym mem w wyszywanym zotem niebieskim paszczu, o zwizanych na karku dugich zotych wosach i krtko przystrzyonej brodzie, ktry siedzia z pospn min na wasnym siodle postawionym na ziemi i popija najlepszy mid Smildrun z okutego srebrem rogu. Zapytano mnie o imi, potem kazano pokaza moje pitna i wyjani, skd wziem si w Ziemi eglarzy i jak zostaem niewolnym. Potem musiaem opowiada, jak wiodo mi si w niewoli u Smildrun i co stao si z Harulfem oraz tym drugim, zwanym Snakaldi Serdeczna Do. Trwao to dosy dugo, po czym prawomwc myla przez jaki czas, a nastpnie wsta i wymachujc rogiem, z namaszczeniem wygosi zebranym kilka wierszy, w ktrych byo co o waciwym postpowaniu, rozsdku, tym, co to znaczy by czowiekiem, o skalnych wilkach i o bogach. Wiersze te byy tak kunsztownie uoone, e niewiele z nich pojem, lecz woje wok kiwali z powag gowami i wygldali na poruszonych. Prawomwc, zadowolony z efektu, jaki wywoa, wygosi jeszcze wiersz, ktry jak zrozumiaem, dotyczy sztuki warzenia piwa i byo te tam co o ciekncej dce, a take o owocach przechowywanych na zim i tym, e niektre gnij, a sowa te zrobiy jeszcze wiksze wraenie. Potem za ogosi, e Ludzie Gryfy mieli pene prawo do pomsty, aczkolwiek do tej sprawy wrci si na najbliszym wiecu w ich krainie. Jednak uwaa, e uczynili ju w obejciu dosy szkd, a prawowity gospodarz nie ponosi tu adnej winy, zakaza wic Gryfom zabiera

wicej upw i zabija pozostaych domownikw. Potem za ogosi, e ja i Benkej mamy dosta znak wolnoci i moemy odej, a przy tym moemy zabra po koniu, bro po zabitych oraz ywno na drog. To samo miao dotyczy pozostaych niewolnych, ktrzy odtd mogli odej, gdzie chcieli. Wrciem do Benkeja i przekazaem mu wieci, jednak by markotny i pprzytomny, bo twierdzi, e Smildrun kilkakro uderzya jego gow o kamienn cian. Ja za myl, e le czu si z tym, e zosta znienacka pokonany i gdyby nie lepy traf, ju by nie y. Zostalimy wic do rana, ale poszlimy spa do stajni. Domownikw tymczasem zgoniono do wielkiej halli, gdzie ich dawny przywdca mia im wiele do powiedzenia. Zabraem z komory troch zapasw - suszonego misa, wdzonki, chleba i sera, a take kilka kocw, pasz dla koni oraz inne rzeczy, znalazem jeszcze swj noyk do jedzenia i par drobiazgw moich i Benkeja. Ze sterty broni zdartej z zabitych pozwolono mi wybra, co chciaem, lecz to, co byo jako cenne, przywaszczyli sobie ju Ludzie Gryfy. Znalazem wic dwie niezbyt podarte kolczugi, hemy takie, jakie nosili miejscowi, dwa cikie, masywne miecze. Najtrudniej byo mi znale jakie tarcze, ktre jeszcze nadawayby si do czego, bowiem ludzie ci zazwyczaj robi je ze specjalnego drewna obcignitego skr i szybko zuywaj. Wszystkie, ktre znalazem, byy porbane, metalowe bukla miay pogite, a skra wisiaa na nich w strzpach. Znalazem jednak dwie takie, na ktrych przynajmniej imaki i bukla byy w dobrym stanie, sdzc, e reszt naprawimy gdzie po drodze. Zaniosem to wszystko do stajni, gdzie spa Benkej, ktry najpierw wyleczy si dzbanem piwa, a potem poszedem jeszcze raz rozmwi si z Gryfami. Chciaem wiedzie, co to jest znak wolnoci oraz gdzie znajduje si Uduaj. Jednak okazao si, e pierwsza rzecz, jak chcia zrobi Kalgard Kroczcy Z Ogniem, to znale Amitraja. Niestety, lekarz, kapan, czy kim tam jeszcze by, ulotni si bez ladu.

Rano, kiedy siedlimy ju obaj z Benkejem w siodach, podszed nas poegna Kalgard. Przynis dwie elazne bransolety ze znakiem swojego domu, ktre wyj ze skarbca, i oznajmi, e odtd, noszc je, jestemy ludmi wolnymi. - Uwolnie mnie, Kirenenie, jednak wiem, e to ty sprowadzie zbrojnych na mj dom i jest tak, jakby sam go spali. Chtnie daj ci wolno, bo wiem, e ktokolwiek bdzie chcia ci zniewoli, skoczy jako ebrak na zgliszczach. Sdz te, e jeste kim wysokiego rodu z Poudnia, bowiem tacy umiej zabija i pali, nie kiwnwszy nawet palcem, sprawiajc, by inni uczynili to za nich. W tej krainie jestemy ludmi prostymi. Boimy si krlw, ich intryg i ich pokrtnych praw. Odejd zatem jak najdalej, bo czuj, e jeste jednym z nich. Odjechalimy wic, zostawiajc za sob dwr Lnicej Ros, ktry na powrt sta si dworem Kroczcego Z Ogniem, tylko e wyrwano mu bram, niektre zabudowania straszyy zwglonymi supami sterczcymi ze zgliszcz, a nad nim krakay stada czarnych ptakw i wszdzie unosi si dym. Ludzie Gryfy egnali nas serdecznie i wciskali podarunki, kiedy mijalimy ich namioty i trzy masywne machiny bojowe, ktre zaczynali ju rozbiera i rozkada na wozach. Z przeczy spojrzelimy jeszcze raz na dolin, ktr zostawialimy za sob, a potem sprowadzilimy konie po kamienistej ciece do niskiej doliny. Tam take przywita nas swd spalenizny i czarne, spalone chaupy kmieci, lece rzdem porbane sine ciaa, zbryzgane krwi, ktra zrobia si ju czarna, paczce kobiety i krakanie ptakw. Przebylimy wiosk nie niepokojeni. Przejechalimy tamtdy powoli i w milczeniu, a kiedy zagbilimy si ju w las traktem wzdu strumienia, krakanie i swd dymu cigny si jeszcze dugo. Czuem si pusty jak oprniony dzban. Uzyskaem to, co chciaem. Nasi ciemizcy zostali pokonani.

Widziaem skrwawion gow Smildrun lec na kamiennym podwrcu. Jechalimy na dobrych wierzchowcach, mielimy bro i ywno oraz elazne bransolety, ktre mwiy, e jestemy ludmi wolnymi, a mimo to czuem si pusty. W uderzy. Nasyci si i wpuci jad. A potem odszed bez ladu. Pozostawiajc pust, wyschnit powok. Mnie. Wiedziaem, e musz odnale moich ludzi. e musz jecha na pnoc, a do morza, i znale moje przeznaczenie, ktre okae si zbawieniem dla Kirenenw. Jednak wydawao mi si to mieszne i niemoliwe. Zupenie jakby dotyczyo kogo innego. Niewola zmienia mnie. Niczym choroba, ktra moe sczy sabo w czonki jeszcze dugo po wyzdrowieniu, pozostawiajc czowieka obolaym i niedonym jak starzec. Jeszcze par dni temu kady mg mnie kopn i kaza robi cokolwiek, co przyszo mu do gowy. Mg wysmaga pletni lub zabi. Wynosiem nocnik Smildrun. Jadem, co zostawiy psy. A teraz patrzyem na wiat z sioda i miaem u pasa bro, a cign si za mn swd krwi i spalonych dachw. Jednak nie czuem si sob. Czuem si pust wow skr. Wadca Tygrysiego Tronu, Pomienisty Sztandar, Pan wiata i Pierwszy Jedziec. Kaitohimon klanu urawia. Nosiciel Losu. Niewolnik. Szczurek.

Wiele jest rzeczy. Co czek wiedzie winien na dobr wrb, gdy miecz ma podnie, szczcie niezawodne przynosi wojowi, gdy czarny kruk mu towarzyszy w drodze. (...) gdy usyszysz, jak wyje wilk pod konarem jesiona, dane ci bdzie zwycistwo nad wrogami, jeli ich pierwszy zobaczysz.
(Reginsmdl - Pie o Reginie)

ROZDZIA 7
Przeszpiegi
Twj ruch - mwi i wypijam kieliszek jego okropnego akevittu. Lodowa wiea zwieczona pkiem wijcych si macek oplata mojego piona i rozrywa go na strzpy, a potem mciwie rozjeda gsienicami. - Wiea na 04 - oznajmia Fjollsfinn z namaszczeniem. - Zbity pion i moje pytanie... Pomylmy... Kto jest prezydentem w USA? roku. Mj czarny smok wystpujcy w roli konia zieje bkitnym pomykiem na jego mackowat wie. Nuy mnie ta gra, ale chc zna odpowiedzi. - I moje pytanie: jak zabi van Dykena? - A skd ja mog wiedzie? Sdz, e jak kadego, tylko trzeba znale do niego dostp. - To Czynicy - odpowiadam i przybijam ar w fajce. - Cudotwrca, pbg. - E tam - odpowiada Fjolsfinn. - Musi je, spa, oddycha i fajda. Jeli dostanie dobrze w eb, to nie wstanie. - To znaczy, e gdybym ci teraz paln krzesem... - Oczywicie, e tak. Rozwaliby mi gow. Chyba e zdybym zareagowa. - Zmieniajc krzeso w stado ptakw albo bez? Niejaka Lucinda Torres. Mona zapyta o co bardziej pozbawionego znaczenia? Tam przedterminowe wybory s chyba co

- To wymaga czasu i wprawy, ktrej nie mam. Prociej byoby je odepchn. Mj goniec sunie po planszy i staje na niebronionym polu, patrzc z satysfakcj na jego krlow - nag nimf w koronie i z batem. Figurka rzuca bat na ziemi, chwyta si za gow i zaczyna krzycze. - Gard. Norweg cmoka z uznaniem. - Poddaj parti. Pytaj, ile chcesz. - Co jest czynnikiem limitujcym? - Odchylam si na oparcie fotela i z ulg zakadam rce na kark. Naprawd nie mam nastroju do gier planszowych. Nie nudz si tutaj a tak, przyznaj. - To znaczy? - Czego nie mona zrobi? Podnie gry, sprowadzi ywej kobiety z Ziemi? - Pewnie ani jednego, ani drugiego. Ogranicza nas wyobrania, nie stworzymy czego, co nie wiemy, jak ma powsta i w jaki sposb dziaa, oraz dostpny zapas czynnika M. To si zuywa. Znika z kadym zadaniem. - Dlatego van Dyken ciga do siebie, ile si da. Zmusza uroczyska, eby wydaway z siebie upiory i lazy do niego. - Do nieekonomiczne - stwierdza. - Nawet jeli s istnymi zbiornikami zimnej mgy, samo nadawanie im ycia i celu wdrwki sporo tego zuyje. - Koszta wasne - oznajmiam. - eby uruchomi tokamak, te trzeba wpakowa w niego mnstwo energii. Poza tym te stwory maj pewn autonomi, jak zwierzta. Po drodze atakuj, robi rne rzeczy. Co gorsza, znajdowaem ju uroczyska, gdzie prawie nic nie byo. Wyssa do dna. I ju nawet nie chodzi o to, ile on tego posiada, ale e nikt inny nie ma dostpu. - Mamy zapasy - zaprzecza. - Spore. I wasne uroczyska. - I on o tym wietnie wie - rzucam bezlitonie. - I z wielk chci je

zdobdzie, zanim zabierze si za powaniejsze sprawy. Da si wyliczy wydajno tego czynnika? Ile moe wiadro tego czego? Albo ile potrzeba magii, eby nada soniowi prdko dwiku? - A bez magii? Ile trzeba do tego energii? I w jakiej postaci? Kiedy so jest zaadowany na katapult startow z lotniskowca, potrzeba tyle energii, ile zabiera wczenie odpalania. Ale jeli chcesz tego dokona rakiet tenisow, znacznie wicej. Zaley, jak chcesz tego dokona. W tym zamku wszystko zaatwia pynca lawa i wulkan. Nikt nie przenosi pojedynczych kamieni. Sztuka leaa w nadaniu energii wulkanu kierunku i zmuszenia do dziaania zgodnie z programem, to nie bya telekineza. - Czym to jest, do piczki materi, profesorze?! Idzie wojna, czowieku! I to taka, po ktrej spadnie ten cholerny martwy nieg, jak amen w pacierzu. Co to jest? Energia? Taka bezpaska, ktra robi, co jej si kae? A moe te cholerne pieni bogw, jak wszyscy mwi? Faktyczniejakie resztki boskiej zdolnoci kreacji? Magiczne bakterie? - Nie wiem. Ja to traktuj jak bakterie i takie podejcie si sprawdza. - Rozmnaaj si - zauwaam ostronie. Macha rk. - Tylko w pewnych warunkach, raczej powoli i nie zawsze. I to chyba nie jest rozmnaanie. adnej analogii nie naley cign za daleko. Pod mikroskopem te mi si nie udao ich zobaczy. Ale umiem je wykry. Moja kolej: nakrcili kolejny sezon Dzieci Mroku? - Na lito bosk, Fjollsfinn, szkolili mnie dwa lata. Przez ten czas nie mogem nawet zobaczy si z rodzin, a telnetu nie widziaem na oczy. - Jeste onaty? - Bywaem. Aktualnie nie. Ale mam dzieci. Dorose. I moi rodzice yj. A tobie nie brakuje rodziny? - Nie bardzo. Rodzice nie yj, z bratem byem skonfliktowany, dzieci nie mam, moja ona zgina w wypadku. Ale brakuje mi ksiek.

Takich

starowieckich,

tylko

tekstem,

od

dziewitnastego

do

dwudziestego pierwszego wieku. Zwaszcza klasyki. No i filmw. - Co za problem? Stwrz sobie ksik. Jeste cholernym magiem! Prosz bardzo, wyzywam ci, Fjollsfinn, jaka jest twoja ulubiona ksika? - Bo ja wiem... To gupie pytanie. Raz ta, raz tamta, ja naprawd lubiem czyta. - A ktr by teraz przeczyta? - Czy ja wiem? Ulissesa? A moe co Sakiego? - Dawaj, bierz swj czynnik M i stwarzaj Ulissesa! Fjollsfinn patrzy przez chwil t swoj surrealistyczn mask, lecz trudno odczyta wyraz twarzy kogo, kto makiet zamku ma nasadzon na gow a po nos. Po samych ustach nie wiem, czy si mieje, czy zbiera mu si na pacz. Wstaje i prowadzi mnie po schodach na antresol opasujc cay ten jego salon. Znajduje odpowiednie miejsce i siga na pk po opasy tom, oprawiony porzdnie w skr. Na okadce wytoczony znak irlandzkiej harfy napuszczony zotem i napisy: James Joyce, Ulisses. Otwieram cikie okadki wypchane czym mikkim i widz czyste strony. To notes, nie ksika. Wertuj i nagle natrafiam na jedno zdanie: Jeszcze nigdy nie widziaem takiej gupiej kici, jak kicia - powiedzia Bloom. Kotka sztywno obesza nog od stou. A dalej znw nic. Potem jeszcze: Najwyej poknabym troch to jak letni kleik owsiany albo co w tym rodzaju, a ile czystych kartek dalej: Natychmiast zejd na d, zejd na d, ty przeraajcy jezuito! Znajduj te: ...to tylko ten nieszczsny Dedalus, ktrego matka tak parszywie umara - powiedzia Malachi Mulligan. I: Wic daem j Molly niech z ni poswawoli, z t nog kacz, z t nog kacz, wic daem j Nelly, niech pcha do gardzieli, t nog kacz, t nog kacz. I ni z tego, ni z owego: Podkowy stal dwiczce. - Dawno to czytaem, ale wydawao mi si jakby dusze - mwi ostronie. - Nie powiniene wymieni na inny egzemplarz?

- Tak to wyglda - odpowiada ze smutkiem. - Mgbym moe odtworzy ksik, gdybym zna j na pami i napisa w mylach. Ale wtedy po co miabym j stwarza? Oglne wraenie ani znajomo treci nie wystarczy. Potrzebne s konkretne sowa, ktre maj znale si na stronie. Odpowiedni czcionk, bo chwila nieuwagi i bdziesz mia Nevermore runami Sonnermana-Veigla. - Wszystkie te ksiki, caa biblioteka tu na grze, to atrapy? Zbir poszatkowanych cytatw ze ba? - Omiatam antresol gestem doni. Biblioteka wyglda imponujco, mona by tu trenowa do wycigw rowerowych, wzdu pek wypchanych tomami. - Prawie - odpowiada. - Jest te troch tego, co zdoaem spisa: tutejszych legend, poda, pieni i eposw. Jeli tworz ksik, rwnoczenie suchajc, jak kto opowiada, to jako to idzie i prawie nie ma bdw, pod warunkiem, e znam jzyk. A znam tylko mow Wybrzea agli i par sw po amitrajsku. Mam kilka wersji Pieni Ludzi, Sowo o Skulldorfie Blaszanym Liciu i rne inne pieni skaldw, ktrzy dla mnie wystpuj. Jednak ziemskiej literatury mi to nie zastpi. - A skd si wzi ten cytat z Jdra ciemnoci? Tylko tyle spamitae? Nawiasem mwic, statek zamrozi dwch dobrych i zacnych ludzi, kiedy przypyn. Mnie nie. Jak mnie rozpozna? - Musiae pomyle: Conrad. Albo: Hearth of Darkness. Albo: Horror, horror, horror. Albo przynajmniej mie wyrane skojarzenie z ziemsk literatur, nawet niewerbalnie. Taki efekt Aha! rozpoznawalny w rytmie fal mzgowych waciwych dla czowieka. Napracowaem si nad tym. - Jest pan durniem, profesorze Fjollsfinn. Tyle panu powiem. Gdybym nie mia takich porbanych, nieprzystosowanych rodzicw, to ju bym by mroonk. Jdro ciemnoci, litoci! Nie moge uy czego z popkultury? Hit my baby in your car, shes gynecoid hey, nah nah... albo czego podobnego?! Czego, co wszyscy znaj? Witajcie w krainie Hopsiakw?! Sojaburger zdrowy, id po rozum do gowy?! Kto

czyta ksiki z dwudziestego wieku poza rodzin Drakkainenw?! - To nie byo bez powodu. Uwaam, e niesiemy pewne historie w gowie. Takie toposy kulturowe. Archetypy. Boja wiem, jestemy przesiknici fikcj literack. Mwimy kwestiami z filmw, ksiek i gier, odnosimy si do tego. Sytuacja kojarzya si z Conradem. A ten wiat to cignie z naszych gw. Lgnie do tych archetypw. Zatem drakkar ci znalaz i przywiz, bo bye jak Willard. Przecie to ma chyba z dziesi wersji, ktr musiae widzie. - Jakie jungowskie kocopay - odpowiadam z niesmakiem. - Mao tu mamy obdu? - A to, co ci si przydarzyo od razu w pierwszej osadzie? Przecie to bya Pie o Beowulfie. Ze szczegami, wcznie z ap Grendela przybit nad bram i matk potworw jako on krla. - E tam - kwituj, chocia sam miaem podobne skojarzenia. Jednak to za gupie. I bezuyteczne. Tylko brakuje, ebym zaraz zacz mimowolnie wystpowa w Makbecie albo Ulicy Sezamkowej. - To byupir uroczyska i mg wyglda jakkolwiek. Pewnie ktre z tamtych zostawio, jako tak yw min. I wcale nie przypomina Grendela. Dobra, a film? Dlaczego nie stworzysz sobie filmu do ogldania w jakiej lodowej kuli czy czym takim. Moesz wszystko. Obsad razem Humphreya Bogarta i Samant Nix w Gwiezdnych Wojnach i zrb z tego pornosa. Jeszcze z Claudi Cardinale i Charlie Chaplinem w rolach drugoplanowych. - Wcale nie mog wszystkiego. Nawet mj akevitt to podrbka. Przypomnia mi o czym, wic schodz do salonu na spotkanie kominka i berbeluchy w lodowym kieliszku. - Musz zna waciwoci tego zjawiska, Fjollsfinn. Ratuj take twj zadek, pragn zauway, wic wsppracuj, perkelel Jakie s ograniczenia? Co ten sukinsyn moe zrobi? Jak si temu przeciwstawi? Potrzebuj czego konkretnego: kul ognia wystrzeliwanych z rki, albo przeciwnie: jakiego pola antymagicznego. Potrzebna jest magia bojowa.

Helikopter! Umiesz zrobi helikopter z lodu? - Pierwsze ograniczenie to dostpna ilo czynnika. M factor. Drugie to moliwo porozumienia. To co jest pseudorozumne, a w kadym razie interaktywne. Jeli nie pojmie, o co ci chodzi, zrobi wszystko na opak albo wcale. Van Dyken nie zbuduje tu mostu do wrt Lodowego Ogrodu, bo tyle czynnika nie ma na caym wiecie. Nie stworzy te bomby atomowej, bo zimna mga go nie zrozumie. Jeli precyzyjnie wyobrazi sobie po prostu due bum, ktre robi grzyb dymu po stratosfer, to czynnik M niechtnie, lecz sualczo wysadzi go w powietrze. A trzecie to Pie Ludzi. Jeli zrobimy co, co za bardzo nie bdzie pasowa do wzorca kulturowego, to albo nie bdzie dziaao, albo zaraz wykituje, albo obrci si przeciw nam, albo jeli obejdziemy wszystkie te zabezpieczenia, sprowadzi cholerny martwy nieg. - Chwileczk - mwi. - A jest moliwo, eby si przeinwestowa? Zrobi takie kosztowne cuda, e mu tej mgy zabraknie? - Pewnie, e moliwe, tyle tylko, e to, co raz stworzy, ju bdzie materialne i zostanie, chyba e musi by stale sztucznie podtrzymywane. Jeli zrobi te wywerny, o ktrych mwie, tak eby magia utrzymywaa je cay czas przy yciu, to jak si wyczerpie, po prostu zdechn. Jeli natomiast uyje mgy tylko po to, eby zmutowa jakie istniejce zwierzta i zmieni w smoki, to dalej bd yy. - Jeste naukowcem, Fjollsfinn. Przygotuj mi opracowanie na temat mechaniki cudw. Funkcjonowania magii. Porzdne opracowanie, jak na seminarium: wartoci brzegowe, prawidowoci, ograniczenia, syntetyczne algorytmy. Materiay, hipotezy, dyskusja. - Ale ja jestem ksenoetnologiem, kolego. Tu trzeba napanego fizyka kwantowego ze skonnoci do metafizyki. Ja ci mog opracowa rol magii - w kulturze Wybrzea agli lub analiz metrum poetyckiego w Pieni Ludzi i wywie podobiestwa z kultur wikisk lub celtyck. Syszae kiedy o specjalizacji? - A kim jest van Dyken?

- Lingwist kulturowym i filozofem. Ma dwa fakultety. To gwnie bya placwka ksenokulturoznawstwa. Opadaj mi rce. - Jedno wiem: jeli van Dyken podbije Wybrzee agli, a to prawie pewne, to Lodowy Ogrd bdzie jego pierwszym celem. I twoja basztowata gowa zatknita na tyce. Ale dopiero wtedy, kiedy wydusi z ciebie ca moc i ca wiedz do ostatniej kropli. Jestem twoj ostatni nadziej. - Rozmawiamy szczerze. Ja po prostu nie wiem, co zrobi. - Jeste cholernym krlem tego miejsca, wic lepiej zacznij wiedzie. On si szykuje, my te musimy. Te lodowe drakkary... Ile ich moemy zrobi, jak szybko i czy s lepsze w bitwie od tych ich donek? Ile moemy mie okrtw konwencjonalnych i czy moemy je dozbroi magicznie? Ewentualnie ile moemy zdoby? Jakie s zasoby zimnej mgy? Ile jej potrzeba do obrony? - Po kolei: drakkar to nie jest optymalna konstrukcja. Powsta po to, eby skojarzy go z Ziemi. Jest szybki, ale mniej zwrotny i uniwersalny od wilczych okrtw. Poza tym zuywa do duo czynnika. Do pywania, nawigacji i do walki. Kule ognia s efektowne, ale ten odpowiednik napalmu czy ognia greckiego, ktry tu maj, jest duo skuteczniejszy. - Smocza oliwa... - Splatam donie na blacie, opieram brod na palcach i patrz na Norwega. Niestety, ta jego maska wci jest pozbawiona wyrazu. Ciekawe, czy te baszty na gowie s elastyczne, jak na przykad uszy, czy te twarde jak rogi? - Nie znasz technologii wytwarzania, prawda? To si kupuje na Wybrzeu agli. Na wag zota. A raczej kupowao, bo teraz trwa wojna i nikt ci nie sprzeda smoczej oliwy. I nikt nie wie, jak to si robi. Zapasy si skocz i kicha. A moe si myl? - Niestety, nie. I rzeczywicie nikt nie zna receptury poza tymi, ktrzy j tworz. Jaki lud w grze Dragoriny.

- To ich tajemnica - przyznaj z satysfakcj. - Wiano, ktre dostali od swojego boga kowala. Zwracam uwag, e w ich wykonaniu jest to zgodne z Pieni Ludzi. Czciciele ognia. Ci, ktrzy ze mn wsppracuj. I ci, ktrych siedziby zostan podbite jako pierwsze. Dziki czemu van Dyken bdzie mg si kpa w tym wistwie, cho co mi mwi, e raczej wykpie ciebie. - A ciebie nie? - Unosi na mnie zaklejone lodem oczodoy i caa jego ograniczona mimika nie jest potrzebna, eby okaza zdumienie. - Myl, e nie. Jeli nie znajd tu sposobu, eby pomc Ludziom Ognia, to do nich wrc. Domu Ognia mog broni, a nawet zgin w obleniu, jeli bdzie trzeba, ale stawa na murach Lodowego Ogrodu nie mam powodu. Jeli ty pomoesz mnie, ja pomog tobie. To przecie takie proste. Wymyl co, by uratowa Ludzi Ognia, to ja wymyl, jak ratowa twj Ogrd i twj zadek, a do tego dostaniesz smocz oliw. Teraz wychodz i wrcimy do tej rozmowy jutro. I jeszcze jedno: wyczaruj sobie jaki dres. - Co takiego? Po co? - Idziemy w odludne miejsce, eby tam toczy magiczne pojedynki. Na sportowo. Bez zamieniania si nawzajem w drzewa i niegowe bawany. A... i piorunw te nie wolno. Lubi chodzi po Lodowym Ogrodzie. Ma w sobie duo z uroku redniowiecznej starwki i co z parku rozrywki - Disneyland, Hogwarth, te rzeczy. Znam ju rozkad uliczek i zaukw i zazwyczaj nie potrzebuj pomocy mojego ptaszka przewodnika. W wolnych chwilach zabieram Jadrana za mury i galopuj po wyspie, najpierw po zasypanej niegiem play pod klifem, potem zygzakowat ciek wykut w skale na paskowy, dookoa jeziora, po lesie i przez ki na wzgrzach. Myl, e wyspa ma jakie trzydzieci kilometrw na osiem, dziewi, ale wszyscy mieszkacy siedz w twierdzy i dalej nie spotyka si ju ywej duszy. Jest jeszcze kilka czatowni wzdu wybrzea, obsadzonych przez niewielkie zaogi z Ogrodu, ale oni rzadko opuszczaj posterunki.

Prcz tego chodz po miecie i usiuj odkry jego drug stron. T mroczniejsz, ukryt i bardziej tajemnicz, t, o ktrej Fjollsfinn nie wspomina. Czuj, e tu jest co takiego. Lecz przede wszystkim usiuj znale sam nie wiem co, co, co okae si sposobem przeciwko van Dykenowi. Wiem, e Norweg co takiego ma w zanadrzu i e niejedno trzyma przy orderach. Dlatego tak go naciskam. Wie wicej, ni si zdaje. Jest uczynny i yczliwy, ale e co knuje, to jasne. A moe nareszcie robi si podejrzliwy? Tego popoudnia przechadzam si po gwnej ulicy, wrd zasp niegu odgarnitych z krugankw, i zachodz do tawern. Usiuj nawizywa rozmowy z miejscowymi, ale nie s gadatliwi. Kiedy wchodz, milkn. Potem zamieniaj kilka zdawkowych uwag, lecz jeli usiuj si dowiedzie czegokolwiek o tym, jak tu trafili albo jak dugo tu mieszkaj, sztywniej. Jeste przybyszem - powiadaj. Znalaze si tutaj przypadkiem. Nikt, kto nie szuka tego miejsca, nigdy nie zrozumie. To, gdzie mieszkali przedtem, do jakiego ludu naleeli, czy mieli tam rodziny, stanowi tabu. Wyjtkiem s przybysze, ktrzy przypynli do Ogrodu na chwil i z wasnej woli, uzyskali zgod i zostali wpuszczeni, by handlowa albo wiadczy usugi. A s i tacy, cho bardzo niewielu, lecz zwykle nie opuszczaj maej dzielnicy przy porcie wewntrznym i siedz we wasnych tawernach na uboczu. Nie to, eby ich kto napada lub wyrzuca z karczm, ale nie chc. Boj si grodu, boj si jego mieszkacw, a nade wszystko boj si pieni bogw. Tu a mierdzi od Pieniarzy i ich roboty - powiedzia mi jeden z nich. A Ludzie Wulkanu s dziwni. Dobrze si z nimi handluje, ale nie zostan tu ani chwili duej, ni bd musia. I nie wiem, czy kiedykolwiek wrc. Kady wie, e poowa z nich to Obudzeni, ktrym Pieniarz nada ludzk posta. Inny z kolei nie moe znie samego grodu: To jak mieszka w jaskini. Czowiek powinien mie wasn chaup, wasne drzewa i ziemi, a z ganku widzie morze i swoj d, tak jak u nas. Tu wszyscy siedz w kamiennych komorach, jeden obok drugiego jak robaki. I jeszcze fajda

si do jakiej dziury w kamieniu, a tu obok kady ma wasne rdo. Z tego tylko choroby si lgn i zaraza. Kady zamknity midzy kamieniami. Ja tak trzymam krliki, jak oni tu mieszkaj. Chodz ulicami, rozgldam si, przysuchuj rozmowom i szukam potencjalnych informatorw. Szukam zamknitych drzwi i strzeonych miejsc. I tylko nie podoba mi si, e ogldaj si za mn kamienne gargulce siedzce na gzymsach. Moi ludzie czekaj w umwionym miejscu - w tawernie U Krakena nad wewntrznym portem, w sercu asztowni, dzielnicy kupieckiej dla przyjezdnych. Robi to samo co ja - szpieguj. Konkretnie, szukaj swoich: Ludzi Ognia z zaogi Grunaldiego i jego kuzyna. Jak dotd bez rezultatu. Sylfana szczerzy zby w smoczym umiechu, ktry jest nieco ostentacyjny i oznacza, e albo si dsa, bo nie okazuj jej wystarczajco uwagi, albo co knuje, albo ma ju w czubie. Ma due zby jak na mieszkank Wybrzea, prawie jak ludzkie, ale rwne i biae. Do tego te wyrane brwi i wski jak ostrze, wypuky nos. Zdecydowanie w moim typie, tylko e ja jestem w pracy. Wic broni si resztkami si. Nie chc si angaowa, kocha, migdali i wzdycha. Nie w trakcie operacji, bo przepadn. Zreszt ju dwa razy nia mi si Deirdre Mulligan. I nie wiem, co to znaczy. I nie mam do energii na takie rozterki. Grunaldiego i Warfnira jeszcze nie ma. Poszli na Kamienny Targ - do hal handlowych, to dobre miejsce, bo tam najchtniej pojawiaj si koncesjonowani mieszkacy twierdzy. Wchodz przez wie bramn, rozgldaj si wrd zamorskich towarw i wracaj do siebie, bram, przez ktr przyjezdni te mog przej, ale jako nie chc. - Mogem si jedynie rozpytywa - powiada Spalle, przysuwajc mi dzban. Siedzimy przy bocznym stole w czym w rodzaju gabinetu oddzielonego rzdem grubych supw od haaliwej sali. - Mieszkam do daleko od Grunaldiego i tamtych nie znaem na tyle dobrze, eby

teraz rozpozna. Tylko e tu nikt nie chce o tym gada. Kiedy wspominam, gdzie ktry mieszka w Ziemi Ognia i jak si nazywa, ludzie odpowiadaj mi byle co i odchodz. - Ja rozmawiaam z jedn niewiast. Cakiem jeszcze mod i niebrzydk jak na Gryfitk. Powiedziaa mi, e gdyby miaa wrci do tej zapuszczonej chaupy na bagnach, gdzie kiedy ya w towarzystwie durnia mierdzcego jak nyfling, to poszaby si do morza utopi. I jeszcze e kiedy bya kim innym, ale tamta umara. Tyle e aby mi to powiedzie, wcigna mnie w jaki kt i szeptaa do ucha, jakby si baa, e kto usyszy. Moe o to chodzi? Moe tu im si yje lepiej i dlatego nie chc, eby kto ich zabra? - Tylko dlaczego? - mwi. - Musi by tak, jak opowiada Grunaldi. Pieniarz miesza im w gowach i sprawia, e Ogrd wydaje im si najwspanialszym miejscem na ziemi. Nie jest tu le i pewnie mona cakiem wygodnie y, nie zauwayem, eby jako krl specjalnie si naprzykrza, ale przecie ci ludzie mieli bliskich, domy, przodkw, rodzinn ziemi. I nie chc o tym pamita. Sdz, e wszyscy, ktrzy mieszkaj tu na stae, przeszli przez to samo co ludzie Grunaldiego. Magiczny ogrd, poczstunek, wszystko napchane pieniami bogw. A potem zostaj ju na zawsze. - Inaczej nikt by nie chcia tu mieszka - wtrca Spalle. - Tu mona by kupcem albo rzemielnikiem. Chodzi tylko wzdu kamiennych murw i wdycha smrd innych. Nie wiem, jak mona czu si wolnym czowiekiem w takim miejscu. To jest dobre, jak przychodzi wojna. Wtedy warto mie kamienny mur, eby szcza z niego na oblegajcych i drwi z ich wysikw. Ale jedynie wtedy. Kiwam doni na pomocnika karczmarza. Ma bia koszul i skrzan kamizelk, ale o dziewitnastowiecznym kroju, jakby bya czci kompletu z surdutem, jednak toczon w tutejsze oplotowe wzory. Kompletny miszmasz. Robi gest rodem z fantasy, ktry zawsze chciaem zrobi -

rzucam z brzkiem na st dwa srebrne siekance i cytuj: - Przyno nowe piwo tak dugo, a powiem, e dosy. To z jakiej gry o owcy potworw, nie pamitam ju z jakiej. Na stole pojawia si kolejny dzban, pod pokrywk plcze si nawet jaka ndzna piana i pojawia si zapach odrobin kojarzcy si z chmielem, tylko bardziej ywiczny. Nadal nie jest to Karlovako ani Kruovickie, jednak trzeba Norwegowi przyzna, e piwo jest w jego grodzie lepsze ni gdziekolwiek indziej. Nabijam fajk i po raz kolejny postanawiam przeszuka Kamienny Targ pod ktem wyszperania analogu tytoniu. Po prostu nie trac nadziei. Tak mnie wyszkolono. Grunaldi przeciska si przez tum i brnie do naszego stou, widz go przez aromatyczny kb dymu, ktry wypuszczam z wielkim ukontentowaniem. Tu za nim kroczy Warfnir, widoczny doskonale w swoim wyszywanym paszczu, srebrnej opasce na wypielgnowanych wosach i z wyrazem twarzy modego ksicia przyapanego w burdelu. - Maj tu jak gorc polewk? - pyta Ostatnie Sowo, sadowic si na awie. - Przemarzlimy na ko. Kiwam ponownie na kelnera, postanawiajc, e przy najbliszej okazji powiem Fjollsfinnowi, by zadekretowa wynalezienie kart da. Dobrze mie dostp do wadzy. - S nowiny - oznajmia Grunaldi niewyranie midzy jednym zaczerpniciem yk z glinianej miski a drugim. - Znalelimy jednego. Trzeciego styrsmana naszej wyprawy. Horleifa Deszczowego Konia. Tylko e teraz nazywa si Pioun i chyba jest niespena rozumu. Nosi kaftan z wyszytym drzewem i uwaa si za wielkiego mdral. Zadziera nosa, ale go przekonalimy i przyjdzie tutaj. Jednak dopiero po tym, jak na wieach uderzy pi dzwonw, bo przedtem ma na gowie losy caego wiata. - Bardzo dobrze - chwal przyjaciela. - Moe wreszcie si czego

dowiemy. Spalle? - Teraz ju nie przypywaj okrty - oznajmia. - Nasz by chyba ostatni. Tylko jakie sneki owi jeszcze przy lepszej pogodzie. Ale w tym zamknitym porcie dla kupcw jest wielki tok. Duo statkw, w tym cz jeszcze z towarem. Kilka razy dziennie otwieraj si wrota i kolejne statki wpywaj w podziemny kana do rodka gry. Gwnie wioz zboe w beczkach, ywe krowy, winie, kute elazo i skry. Takie rzeczy. I drewno. Bardzo duo drewna w belkach. Myl, e tam w rodku s jakie spichrze, a moe kunie i szkutnie. Nie daj podej do tych kanaw, ale ze rodka sycha kucie i walenie motami, niesie si echem gdzie z daleka. - Brawo, Spalle - mwi. - Jak si tego dowiedziae? - Najem si do rozadunku i cay dzie nosiem beczki i wory, za siedem groszy miedzi. - To by znaczyo, e jednak szykuj si do obrony. - I jeszcze jedno. Dzisiaj w porcie znaleli zabitego czowieka. - Zwyczajna rzecz w asztowni. Gdzie duo eglarzy, tam czasem kogo zabij w zwadzie. O dziewk, koci albo trunek. - Pod tawernami. Ale ten zgin uduszony jakim cienkim rzemieniem, a potem owinli trupa acuchem i wrzucili do wody. Tylko e zaplta si w kotwic jednego z tych statkw i tak go znaleli. - Czy tu jest taki mir jak podczas jesiennego jarmarku w mijowym Gardle? - pytam, bo czuj kiekujcy niepokj. - Nie w asztowni. Nie wiem, jak w miecie. Zabitych znajduje si po bjkach, ale dopki to dotyczy obcych, stranicy za bardzo si tym nie przejmuj. Zwyka rzecz. Jeli zapi rabusia, to go zabieraj do prawomwcy, ale jeli eglarze bij si midzy sob, to rozpdzaj ich tylko, kiedy si na to natkn. Nie wiedzieli jednak, kim by ten uduszony m, bo kto obdar go z odzienia, a potem polea w wodzie kilka dni i zajy si nim ryby. Bardzo si tym trapili. - W portach dziej si rne rzeczy, zwaszcza takich jak ten -

powiada Grunaldi. - Ale my musimy by sprytniejsi ni inni i dlatego myl o tym Szkaracie. Nie wiem, czy zdoaby tu przypyn w zimowym sztormie, nie majc lodowego okrtu takiego jak nasz, ale i tak mi si to nie podoba. Postanawiam porozmawia z Fjollsfinnem. Przybycie Szkarata jest tylko hipotez, lecz w pewnym sensie moe wstrzsn Norwegiem i zmusi go do lepszej wsppracy. Przez jaki czas pijemy piwo i gawdzimy, i nie dzieje si nic istotnego. Ziomek Grunaldiego pojawia si po duszym czasie, kiedy rozwaam ju, czy nie wynale kart do gry. Przeciska si pomidzy awami, ignoruje kiwajcego Ostatnie Sowo, ale podchodzi do naszego stolika i siada z boku. Jest wysoki jak na miejscowego, teraz nie nosi mundurowej tuniki z wizerunkiem drzewa, tylko zwyky kaftan i futrzany paszcz, ktry rzuca obok, oraz pcienn kapuz, ktrej nie zdejmuje, i jego ostra, chuda twarz cay czas kryje si w kapturze. W jaki sposb kojarzy mi si z mnichem. - Nitjsefni to cudzoziemiec z bardzo daleka - przedstawia mnie Grunaldi. - Przyby w nasze strony, eby zniszczy Czynicych, ktrzy tu si rozpanoszyli, a my mu towarzyszymy. Jednak nie chodzi mu o twojego krla, wic moesz usi z powrotem. Ulf codziennie gawdzi z tym Fjollsfinnem i razem pij gorzak, jedz ledzie i gawdz. Chodzi o krla Wy nazywanego Aaken, ktry oblega wanie nasze ziemie, a potem chce najecha te to twoje miasto. Jestemy przyjanie nastawieni. Zauwa, e siedz przy tym samym stole i pij piwo, cho twoi ludzie zabili wielu moich przyjaci i krewnych. Rozumiem jednak, e wszyscycie oczadzieli od pieni bogw, wic nie zabij ci, Horleifie, ktry kaesz si teraz nazywa Pioun, bo jeste niespena rozumu. Musisz jednak zrozumie, e s wrogowie nastajcy i na nas, i na was i dlatego dzi jestemy po tej samej stronie. - Nikt z was tego nie zrozumie - odzywa si powoli Pioun. - Ale tu,

w Ogrodzie, kady z nas narodzi si jakby na nowo. Dlatego nosimy inne imiona. Lodowy Ogrd da nam nowe ycie i pokaza cuda, jakich dotd nie widziay ludzkie oczy. Nie moglibymy siedzie znw w drewnianych budach w Ziemi Ognia po tym, co ujrzelimy. Dlatego jeli przybylicie zabra nas do domu, to wiedz, e nikt z nas tego nie chce. Co do tych, z ktrymi bylimy kiedy spokrewnieni i zwizani, to powiedzcie im, e umarlimy. Niech postawi alne kamienie, opacz nas, podziel si spadkiem i zaczn y od nowa, tak jakby nas nie byo. Tak bowiem bdzie najlepiej dla wszystkich. Dla Ziemi Ognia i spraw dziejcych si na Wybrzeu agli bowiem umarlimy naprawd. Syszaem od duszego czasu, e chodzicie po miecie i naprzykrzacie si ludziom, pytajc o dawne sprawy. Przestacie. arnowiec, czowiek, ktrego nazywae kiedy Skafaldim Milczcym Wiatrem, kaza przekaza ci odszkodowanie za wszystkich zabitych pod murami tamtego lata. Jest to pi zotych gwichtw od kadego ma, ktrego wtedy zabilimy. Zawie je do Ziemi Ognia i tam oddaj rodzinom tych, ktrzy zginli. W bitwie umaro wtedy dwudziestu ludzi od razu i dwunastu potem z ran, mimo e ich leczylimy. Piciu wyleczyo si, z czego dwch postanowio zosta w Ogrodzie, za trzech popyno do domu zeszego roku na statku handlowym Ludzi Koni. Pienidze przynios ci tam, gdzie teraz mieszkasz w twierdzy, i to koczy sprawy, ktre s midzy nami. To trzynacie tuzinw gwichtw i jest to suma ogromna. Prawomwc powiada, e to uczciwa odpata, zwaszcza e chcielicie zupi to miasto i moglibymy nie zapaci nic. - Nie o tym chcemy mwi - odpowiada Grunaldi. - O tym, e zamierzacie si wykpi ndznymi picioma gwichtami za ycie tak zacnych mw, pomwimy pniej. Na razie nasza ziemia stoi w ogniu, We podchodz do wrt Domu Ognia jak wilki, a kiedy zejd niegi, uderz na pewno. Bdzie z nimi szalony Czynicy, ktry zmienia dzieci w elazne potwory, sprowadza pioruny i oywia upiory zimnej mgy, wic moe si tak zdarzy, e nie bd mia komu zawie twoich pienidzy i

twoich sw. - Nie rozumiem, czego wic chcecie. - Jest moliwe, e pojawi si w miecie bardzo grony czowiek. Szpieg z Poudnia, zwany Szkarat. To Amitraj. Czynicy i zabjca. Umie zmienia twarz i sprawi, e pojawiaj si na niej czerwone znaki, tak e potem nikt nie umie go rozpozna. Zna si na truciznach i magicznych zioach. Moe olepi dmuchniciem albo zabi szklanym sztyletem z jadem agiewnicy. Mielimy z nim do czynienia i sdz, e trafi tutaj. Mwimy to tobie, bo tylko ciebie znamy. - Skd moesz to wiedzie? - pyta ostro. - Nie jestem kupcem - odpowiadam. - Przybyem tu z powodu tego, co si dzieje na wiecie. Powiniene wiedzie, e ten Szkarat pewnie przyby zabi twojego mistrza. Zrozumiae? Zabije Fjollsfinna. Ja go ostrzeg, ale ty chyba te co powiniene zrobi. Pochyla si w moj stron. - Powiem komu trzeba, a jeli kto taki pojawi si poza dzielnicami dla obcych, natychmiast go zobaczymy. Jedyne, co moe, to siedzie w asztowni albo w Kawernach, gdzie mieszkaj ci, co boj si zosta mieszkacami, a dostali azyl. Tam jest wielu zmienionych przez pieni bogw i uroczyska w dalekich krajach, cudzoziemcy i rozbitkowie. My do Kawern nie chodzimy i oni stamtd nie wychodz. Moe si tam schowa, ale nieatwo bdzie mu wej do miasta. - Dlaczego skrywasz twarz w kapturze? - pytam. - Wstyd by mi byo, gdyby kto zobaczy mnie w ndznej tawernie w asztowni, midzy cudzoziemcami. Wielu z nas, ktrzy przybylimy wtedy na odziach jako morscy rabusie, zostao potem Stranikami Ogrodu i wstpio nawet do Bractwa Drzewa. - Jestecie stranikami? - Mona tak powiedzie, cudzoziemcze. Niewiele ponad to mog ci powiedzie. Ale Bracia Drzewa to najstraszniejsi wojownicy, jakich widzia wiat. Bdziemy broni Ogrodu i nie boimy si dla niego umrze.

Wicej nie pytaj. - Pij, Horleifie - oznajmia nagle Grunaldi, nalewajc mu do pena. Kiedy krl Wy ju spali Wybrzee i wyruszy tu w tysic okrtw, moe bdziemy stali na tych murach obok siebie. Przestamy si swarzy. Horleif-Pioun nie wzbrania si dugo, siedzimy potem jak grupa przyjaci, klepic si po plecach i rozlewajc szczodrze piwo. W cynowych kubkach nie wida zawartoci, wic ledwo moczymy usta, wypeniajc naczynie Horleifa po brzegi, a potem kupujemy jeszcze morskiego miodu z korzeniami. A kiedy nie patrzy, kilka razy dolewam mu osiemdziesicioprocentowej rakii z piersiwki. Efekt przychodzi po jakiej godzinie. Nie umiem odczyta wiele z dziwacznych orzechowych oczu stranika, ale Grunaldi nachyla si do niego, by stukn si kubkiem, a potem spoglda na mnie i kiwa lekko gow. - Wiele podrowaem po wiecie i nie syszaem o tak strasznych wojownikach jak Bracia Drzewa. Z tego, co wiem, nikt o nich nie sysza. Najstraszniejsi s ninja albo straszliwi Apacze, nie mwic ju o uesmarines. To ich ludzie si boj i pierzchaj z pola bitwy na sam ich widok. O was jednak nikt nie sysza i dlatego sdz, e si przechwalasz - prbuj. Prymitywne, ale co szkodzi sprawdzi? Horleif celuje we mnie palcem i koniec tego palca majta si midzy jednym moim okiem a drugim, jakby nie mg si zdecydowa. - Ty... jak ci zw... nie wiesz, co mwisz. O nas si nie opowiada przy piwie... My nie stajemy do bitew. My zawijamy wocff. I nie ma bitfff. Jestemy panami notsy. Ale c... Nie mwi nic wicej, ale mnie zaczyna si krystalizowa obraz. Na razie hipoteza. - atwo tak gada, kiedy siedzi si za murami twierdzy. Kiwa przeczco palcem, ale nie wiem, czy nie chce mwi, czy po prostu si nie zgadza. Grunaldi siga po dzban, eby mu dola, lecz wstrzymuj go ruchem doni. Facet stpa teraz po ostrzu - bardzo atwo

przedawkowa i informator zawali si w trzy sekundy. Zmieniam temat: - Widziaem ju wiele miast, podrujc po wiecie. Powiedz mi, czym Ogrd rni si od nich wszystkich? S i wiksze, i bardziej warowne. Wyciga powoli rk w moj stron, jakby chcia zapa mnie za koszul, ale ma za daleko przez blat. - Bracie... Ohrd jess jeden... nie ma drugiego takiego miejsca. Tu kady moe by wolny... rozumiesz? Miaem dziesii... kiedy... - Pokazuje doni gdzie przy ziemi, a jego oczy si szkl. - Jedneho zabraa choroba. Rozumiesz?! Rozumiesz to?! Thaki may. W Ogrodzie s znachorzy... Umiej leczy sztuko z caego wiata i pieniami bogw. U nas bya tylko baba. I jej pieni nic nie day. Umar mj Horgaldi... A jak by tu by, toby nie umar. Drugiego zabili. A tu by y. yby. Bo tu nie zabijajo dla gupiego lejenia. I moja maa Ylva, porwali, jak miaa dwanacie zim tylko... Dlatego bdziemy kchroni. Rozumiesz?! I sie tu nie boje. Bo... nachyla si w moj stron - widziaem, gdzie pjd, jak umr dla Ohrodu. I mog tam czasem wej, bo tak jest w Ohrodzie. I tam jest mj Horgaldi, i mj Horlund, i moja Ylvaa, i mog wej, i zobaczy. Bo tutaj pieni bohw so naprawd. Nie pio na uroczyskach, ale sie leczy i walczy, i pomaga. I jest ten drugi Ohrd, do ktrego wszyscy idziemy. Nie na Ocean Ognia, sie bi dobre i ze, i na onke Doliny Snu. Nie do ziemi, stawa ziemio jak Amitraje. Tylko do Ohrodu, dzie jess soce i owoce, i dziewszeta, i wszyscy, i Horgaldi, i Horlund, i Ylva. Dlatheho nik nas nie pokona, Braci Drzewa, bo my sie nie boimy miersii. A potem zasypia. Gowa opada mu na ramiona i staje si jasne, e wiele si ju od niego nie dowiemy. Ale i tak ju wiem swoje. - To sukinsyn... - mamrocz. - Jednak znalaz swoj bajk i wcale nie Jdro ciemnoci. - Bredzi - wyrokuje Spalle. - Tyle dobrego piwa na nic. - Zaczep jakich stranikw i powiedz im, e wany czowiek z Bractwa Drzewa troch si zaprawi U Krakena i trzeba go

doprowadzi do domu. - I te wracamy? - Nie. Idziemy do dzielnicy dla odmiecw, cudzoziemcw i obcych. Idziemy do Kawern. - Co ty mu dola? Nigdy nie widziaem, eby kto upi si tak szybko. - Domowej rakii. Z mojego kraju. U nas si to pija dla przyjemnoci.

Bo nie ma ci... Rankiem w moje okno puka dzie I serce me Jest smutne patrze jak nad miastem znika cie Bo niema ci Kadej nocy budzi mnie ze snu Wspomnienie twe Godziny na zegarku goni si bez tchu Bo nie ma ci Wszystkie czue sowa znikn razem z tob Zapomnisz mnie Zapomnisz mnie Dzi na stacji bd dzieckiem ktre popacze nad sob Bo nie ma ci Bo nie ma ci Bo nie ma ci Tam gdzie w blasku latar mrok jak nw Uo spa Te wszystkie rzeczy ktrych wyrzec nie da si Uo spa Czajc si w zegarka trybach znw Bd czeka Wszystkie godziny ktre przey trzeba ze Bd czeka

ROZDZIA 8
Nasza Pani Bolesna
Tak to jest w yciu, e s jednak rzeczy, ktre maj swoje prawa, cokolwiek by si dziao. To modo, wolno i wiosna. Ja byem mody, odzyskaem wolno, a wok mnie budzi si nowy wiat. Drzewa wypuszczay licie, z ziemi wystaway dba modej trawy, chmury rozstpoway si i wiecio soce. Istnieje w wiecie sia, ktra sprawia, e zawsze nadchodzi nowy pocztek. Z pogorzeliska kiekuj kwiaty, od pnia odrasta mode drzewko, a zmroona, martwa ziemia staje si yzn gleb gotow na pug. Szramy zabliniaj si i zmieniaj w nowe ciao. Czowiek zamany rozpacz ociera pewnego dnia zy, unosi gow i znowu dostrzega, e wieci soce. Rany si goj. Nawet te, ktre pozostawia pletnia i okowy, cho te goj si o wiele duej ni zadane ostrzem. Prdzej czy pniej okazuje si, e kady nastpny dzie to kolejny wysunity ze zwoju czysty odcinek papieru, ktry mona zapisa na nowo, budzc do ycia sowa, ktre przedtem nie istniay. To za, co stao si przedtem, schowao si ju na rolce czytnika i mona zaczyna od pocztku. Wiele dni potem wdrowalimy przez lasy i doliny, wrd wznoszcych si nad nami szarych gr i wspominam to jako jeden z najlepszych okresw mojego ycia. Cay czas martwiem si o Snopa i NDele, nie miaem jednak pojcia, gdzie ich szuka. Mielimy dotrze na pnoc, wic wybieralimy drog, ktra pozwalaa tam zmierza.

Kluczylimy, przedzieralimy si przez las i gubilimy, ale zawsze usiowalimy poda na pnoc. Wok nas panowaa lena cisza - taka, ktra wcale nie jest cisz, tylko nie ma w niej gosw innych ludzi. Byy za to piew ptakw, plusk wody, szum wiatru i nocne nawoywania zwierzt. Wdrowalimy od rana do pnego popoudnia, a potem znajdowalimy miejsce na nocny spoczynek. Wszystko to sprawiao mi rado. I niespieszna wdrwka w siodle, czerpanie wody ze strumienia, apanie ryb i ptakw, by sporzdzi posiek. I ponce wieczorem ognisko podtrzymywane do rana, by odstraszy nocne zwierzta. Placki pieczone na kamieniach, parskanie koni, rozmowy, jakie toczylimy z rzadka pgosem, tskny piew kocianej fujarki, ktr w kocu wyrzebi sobie Benkej. To wszystko s rzeczy niewarte opowiadania, ale robi je byo po stokro warto. Byy yciem wolnego czowieka, ktry wdruje. I na razie o nic wicej nie musi si kopota ni trawa i resztki misa dla koni, strawa dla siebie, ogie i woda, posanie i dach z gazi lub derki w czasie deszczu. Dni w drodze wstaway i przemijay, podobne do siebie, i nie potrafiem ju powiedzie, ile czasu wdrujemy. Myl, e trwao to dugo. Soce wiecio coraz duej i mocniej, las wok nas robi si coraz bardziej zielony, a dni coraz cieplejsze. Rzadko spotykalimy ludzi. Par razy widzielimy pasterzy, czasem kogo, kto polowa po drugiej stronie doliny, kilkakrotnie natknlimy si na opuszczone chaty. W tym kraju istniej jakie trakty, ale my ich nie znalimy. Staralimy si i na pnoc, jednak w grach nie jest to wcale proste. Kiedy czowiekowi staje na drodze szczyt, bagno, przepa lub wwz, musi szuka innej drogi i nie ma pojcia, e tu za najbliszym wzgrzem przebiega wygodny szlak. Sdz wic, e musielimy strasznie kluczy, ale niewiele moglimy na to poradzi. Najlepiej byoby jecha traktem idcym wzdu rzeki, ale takiego nie znalelimy. Brnlimy wic przez

las, wspinalimy si na przecze, znajdowalimy cieki i gubilimy je, na rozstajach skrcalimy tak, by droga prowadzia moliwie na pnoc. I zgubilimy si w kocu zupenie. Nasze zapasy stopniay niemal cakowicie, a my brnlimy lasem wrd ska albo przez grskie szlaki, majc poczucie, e wci chodzimy w kko. Co troch musielimy zatrzymywa si na duej, eby zdoby zapasy. Benkej budowa sprytne puapki z linek, zaostrzonych palikw i sprystych gazi, plt saki z faszyny, ktre ustawialimy w strumieniu, zrobilimy sobie uki i czasem przez kilka dni krylimy wok obozu, usiujc zapa, ustrzeli lub zowi cokolwiek, co lata, fruwa, peza lub pywa, a ma na sobie miso. Jednak nie zawsze si to udawao. Nie znalimy tutejszych zwierzt, ktre miay inne obyczaje ni te, do jakich bylimy przyzwyczajeni, kilka te razyzdarzyo si, e po zjedzeniu jakiego stworzenia ciko chorowalimy albo e sami znienacka o mao nie okazalimy si zdobycz. Gwnie jednak godowalimy. Par razy natrafilimy na osady otoczone palisad z zaostrzonych pni, lecz tylko w jednej zaoferowano nam gocin i najlimy si tam na kilka dni do pracy, w zamian za co dano nam troch zapasw na dalsz drog. Ludzie ci byli proci, zrazu bali si nas i niewiele wiedzieli o wiecie, wic te niewiele moglimy si od nich dowiedzie. Jedno mog jednak powiedzie o tej podry. Bya dla mnie niczym oywcza kpiel albo zdrowy sen. Znw stawaem si sob, i to moe bardziej ni kiedykolwiek. Wdrowaem. A otaczajce mnie las i gry, chodne nocne powietrze i poudniowy upa zmyway ze mnie niewol, jak grski wodospad zmywa z wdrowca pot, brd i zaschnite boto. Byem wolnym czowiekiem, ktry zmierza na pnoc, na spotkanie morza i czekajcego go tam wasnego losu, bo tak wanie postanowi. To byo dla mnie dobre. Cho nie zmienia to faktu, e zgubilimy si i kluczylimy po

grach po rnych szlakach, zwykle daleko od ludzkich siedzib. W taki wanie sposb trafilimy pewnego dnia do Doliny Naszej Pani Bolesnej. Tylko dlatego, e znalelimy grski trakt, ktry powid nas na pnoc, podczas gdy droga korytem potoku wioda na wschd. W rzeczywistoci, gdybymy ni podyli, obeszlibymy cae pasmo grskie i znaleli miejsce, gdzie ten wski strumyk wpada do wwozu, ktrym pyna rzeka. A potem wystarczyoby i po paskim terenie z jej biegiem i w niecay tydzie trafilibymy do ujcia i znaleli si u celu. My jednak kierowalimy si uparcie na pnoc, wic przez kilka dni wspinalimy si na wysok, skalist przecz, prowadzc potykajce si konie za uzdy, a w kocu stanlimy na jej szczycie i spojrzelimy w d na zamknit grami dolin, ktr toczy si strumie, rozlewajcy si na dnie w podune jezioro otoczone lasami, wzgrzami i polami. Zjechalimy w dolin, niewiele mylc, pragnc napi si chodnej wody ze strumienia, odpocz i naapa ryb albo co upolowa. Zrazu nie zauwayem nic dziwnego. Im gbiej schodzilimy, z kadym krokiem po kamienistej ciece robio si jakby ciemniej. Dzie by pikny i soneczny, ale tu, w dolinie pomidzy grskimi grzbietami, zalega cie i unosia si mga. Nie zwrciem na to uwagi, sdzc, e to po prostu wodny py wzbity przez huczcy w dole wodospad i cie grskiego grzbietu. Tymczasem ogarnia mnie ju wieczny smutek tej doliny. Im gbiej schodziem, trzymajc konia za ogowie, tym robio mi si ciej na sercu. Z kadym krokiem wracao do mnie wszystko, cokolwiek przytrafio mi si zego, a trzeba przyzna, e moje ycie dotd nie bywao zbyt beztroskie. Nie widziaem drzew ani ska, ani strumienia, tylko dugi korowd twarzy tych, ktrzy odeszli, pozostawiajc mnie samego. Nie miaem ju swojego domu ani miasta, ani swojego kraju i wszdzie byem obcym. Zwykle czowiekowi udaje si odepchn takie myli, skierowa umys ku temu, co akurat robi, i temu, co go otacza. Kady z nas niesie czarne myli, lecz stara si trzyma je na uwizi jak dzikie bestie, bo inaczej nie daoby si y. Tam jednak, w

dolinie, nie byo to wcale atwe. Tam wyranie czuo si, e wszystko, co robimy, jest daremne, e kady z nas zmierza prosto w ciemno i nic nie ma znaczenia. Jest tylko smutek, strach i groza. Kiedy zeszlimy na dno, obaj niemal nie mielimy siy, by napoi konie i samemu ugasi pragnienie. Benkej siad na kamieniu, opierajc rce o kolana, i patrzy przed siebie z nieruchom twarz, ja za miaem ochot zwin si gdzie w kbek i tak ju pozosta. - Za t dolin bdzie kolejna - oznajmi po dugim czasie tropiciel. Taka sama jak ta. A potem nastpna. Bdziemy szli przez ten przeklty kraj bez koca, a wreszcie staniemy na pustym brzegu morza tylko po to, by tam usi na piasku i patrze w pospny bezmiar. Cae moje ycie tak wyglda. Zmierzam wci do celu tylko po to, eby przekona si, e wcale go tam nie ma. Nie odpowiedziaem mu na to, cho miaem ochot powiedzie, e ja nawet nie znam swojego celu. Byoby to jednak daremne. Po co mielibymy rozmawia? Kady tkwi wewntrz wasnej gowy, wrd tego, co zrozumia i zobaczy, i co pozostaje zamknite przed innymi. Wbiem miecz w piach przed sob i patrzyem na ostrze, rozwaajc, czy nie skoczy tego wszystkiego tutaj i teraz. W tej dolinie czy w innej, teraz czy za dziesi albo pidziesit lat, jaka to rnica? Par chwil blu, a potem i tak nieunikniony mrok. Oszczdzibym sobie tylko zbytecznego i daremnego trudu. Siedzielimy tak przez jaki czas, milczc i patrzc przed siebie. Nie przyszo mi do gowy, e to, co czuj, jest jako nienaturalne, bo miaem wraenie, e wszystko widz jasno i wyranie, jakbym dopiero zrozumia swoje ycie. Zrobienie czegokolwiek, choby postawienie nastpnego kroku, wydao mi si wysikiem ponad siy i pozbawionym sensu. Siedzielimy. Benkej wyj swoj fujark i zacz gra tskn melodi, ktr czsto syszaem, kiedy czu si zmczony lub przygnbiony. Nagle urwa i patrzy przez moment przed siebie, a potem zacz gra zupenie inn piosenk. Jakby na przekr. Bya to ucieszna piewka o kole, ktry

zakocha si w piknej klaczy. Jej skoczna melodia wydawaa mi si wtedy zgrzytem wrd smutnego plusku strumienia i pospnych ska, i drzew wok. Benkej gra bez koca, jakby sam si do tego zmusza, coraz goniej. A pniej wsta, podszed do mnie i znienacka trci w rami, przewracajc na ziemi. Porwaem si na nogi z gniewem, ale on wci sta przede mn i gra. - Tacz, tohimonie - powiedzia, odejmujc na chwil flet od ust. Obud si i tacz. Myl o dobrych rzeczach, ktre ci spotkay w yciu. Przypomnij sobie o piknych kobietach, ktre miae w swoim paacu, o palmowym winie, ktre wypie, o przyjacioach i krewnych. Tacz! - Zostaw mnie, gupcze - odrzekem z gniewem. - Czy jest co bardziej czczego i gupiego ni taniec? On jednak znienacka kopn mj miecz tak, e polecia w krzaki na brzegu strumienia, i nadal gra, trzymajc flet jedn rk, po czym drug doby swojego ostrza. - Tacz - powtrzy znowu. - Tacz, bo zabij. Mnie take chce si paka albo i umrze, i dlatego musimy taczy. To, co si z nami dzieje, nie jest naturalne. Tacz wic, tohimonie!I znowu przyoy fujark do ust, po czym zacz drobi nogami i podskakiwa w miejscu, wymachujc mieczem tak blisko mojej gowy, e musiaem si uchyli. - Bardzo dobrze! - zawoa. - Tacz! Tacz i piewaj o kozioku! Znw wisno ostrze, a ja z trudem odskoczyem do tyu. Benkej ci w d i musiaem zabra nog, boby mi j przerba. - Doskonale! Teraz druga! - krzykn i machn mieczem. Chcc nie chcc zaczem w kocu taczy, przekonany, e zwariowa, a on gra t przeklt melodi. piewaem i podskakiwaem, on skaka i gra, a nasze konie patrzyy z osupieniem na to przedstawienie. Taczylimy bardzo dugo, a obaj sanialimy si na nogach cali zlani potem.

I nagle wszystko mino. Nadal czuem przygnbienie, ale zaczem si jakby budzi i rozumie, e Benkej ma racj, wic podskakiwaem niczym mapa i darem si, wykrzykujc t gupi pijack piewk pospnym grskim turniom, mgle i strumieniowi, a smutek odsuwa si ode mnie. Wreszcie obaj przestalimy skaka. Ja siadem na kpie trawy, za Benkej schowa swoj fujark i obmy twarz wod z potoku. Teraz bylimy w stanie wzi si do zwykych obozowych prac. Rozsioda i spta konie, naznosi drgw na ognisko. Benkej zabra uk i dugie strzay, po czym wszed do strumienia, brodzc w wodzie z grotem zanurzonym pod powierzchni. Udao mu si trafi trzy due ryby, ktre oprawilimy i upieklimy na patykach. Przez cay czas czuem si dziwnie, ale nie dopadao mnie ju przygnbienie, zamiast tego syszaem niepokojce szelesty wrd lici, jakby szepty i szmery. Nie widziaem jednak niczego, ani zwierzt, ani ludzi. Zaczo si to, kiedy zabralimy si do oprawiania ryb. Kiedy ich krew zmieszaa si z wod, a spltane wntrznoci popyny z nurtem, nagle rozleg si przeraliwy krzyk ptakw, ktre gwatownie wzbiy si w niebo, licie zaszumiay, jakby zerwa si wiatr, i wydao mi si, e ziemia zadraa. Pomylaem, e moe trafilimy na uroczysko. Jednak roliny byy zwyczajne, nie znalazem te ladw martwych zwierzt ani rzeczy, ktre zmieniayby natur, ani niczego, co wiadczyoby, e w okolicy ley zagubione imi boga. Przenielimy si w kocu dalej z biegiem potoku i tam rozbilimy obz. Jednak drzewa i krzaki wci koysay si wok naszego ogniska i wirowej achy na brzegu, jakby targa nimi wicher, mimo e nadal byo spokojnie. Dziesitki razy ktry z nas wstawa i z mieczem w rku przepatrywa gazie, i nie znajdowa niczego. Zapad zmierzch i co troch wci syszelimy szepty i szelesty. Co chwil milklimy i nasuchiwalimy. Kilka razy nawet ostronie

zawoalimy, lecz odpowiedziaa nam cisza. - Czy wydaje ci si, e syszysz jakie sowa? - zapyta Benkej. - Wydaje mi si, e sysz, jakby szeptano krew, krew! w mowie Wybrzea - przyznaem. - Ja sysz to samo. Ale czasem sysz te mier.Kilka razy, kiedy wchodziem w krzewy z ponc pochodni w jednym rku i mieczem w drugim, co maego czmychno midzy dba i gazie, co z trzepotem wyfruno w ciemno, muskajc niemal moj twarz. Zapewne nocny gryzo lub ma albo nietoperz. Jednak wci syszaem szepty. Za plecami. W ciemnociach. Tam, gdzie akurat nie patrzyem. Konie parskay i ray w przeraeniu, musielimy je przywiza, by nie ucieky nam w dolin. Niewiele spalimy tej nocy, pilnujc na zmian i na zmian kadc si w pancerzach na posaniu, z mieczem w doni. Kiedy wypadaa moja zmiana, siedziaem, dokadajc do ognia, i patrzyem w mrok, poza bezpieczny krg ciepego, pomaraczowego wiata, gdzie staa gsta ciemno jak zasona, skd dochodziy szepty i chichoty. Te chichoty wydaway mi si najbardziej zowieszcze, bo brzmiay, jakby to dokazyway dzieci, lecz dzieci ze szcztem ze i z pewnoci niebezpieczne. Nie wiedziaem, skd co podobnego przychodzi mi do gowy, ale dawno tak si nie baem. Czasem, gdy ogie przygasa nieco, widziaem, e w mroku jarz si czyje oczy. Pony mdym, zielonkawym wiatem, czasem odbijay na czerwono blask ogniska i przygasay. Nikt nas jednak nie atakowa, tylko ze dwa razy z krzakw wypad may kamyczek, ktry potoczy si po wirze albo wpad do wody. Szelesty, chichoty i szepty. I tak do rana. Mylaem, e zdecydowanie wolabym ryk dzikich bestii. Wolabym, eby co rzucio si na nas z krzakw, wolabym doby

miecza i walczy. Zamiast tego musiaem czuwa ze spoconymi palcami ciskajcymi rkoje miecza, napity jak ciciwa i zmczony. Benkej zmieni mnie pno w noc, ale zasypiaem tylko na chwil i budziem si na szelest lici, chichot albo trzepot skrzyde, jak dziecko, ktre po raz pierwszy nocuje poza domem. Ocknem si o wicie, kiedy niebo robio si ju szare. W otulonej grzbietami grskimi dolinie nie dao si zobaczy brzasku ani wschodu soca, tylko smolista ciemno ustpowaa szaroci. Znw prbowalimy ustrzeli jakie ryby, lecz wszystkie zniky, cho poprzedniego dnia widzielimy je przemykajce wrd kamieni i stojce w krysztaowej wodzie w rozlewiskach strumienia dosownie co krok. Zniky ptaki. Nie zdoalimy znale ani wa, ani limaka, ani w ogle niczego, co nadawaoby si do zjedzenia. Natomiast wci syszelimy wok szelesty i szepty. Ruszylimy w dalsz drog, i to spiesznie, pragnc opuci dolin. Czekaa nas duga marszruta na d, gdzie rozcigay si lasy i ki, potem wzdu strumienia szerok rwnin, w kierunku zamglonych szczytw na pnocy, gdzie naleao poszuka jakiej przeczy. Dolina bya dua i wtpilimy, by dao si j opuci jednego dnia. Wrd ska i lasw czasem jedna staja to odlego, ktr przemierza si caymi dniami, jeli teren jest trudny, trzeba kluczy albo przedziera si przez przeszkody. Tu znalelimy ciek biegnc zygzakiem przez las opodal strumienia, wic powinnimy wdrowa szybko, a jednak tak si nie dziao. Kiedy widzielimy j z gry, zapraszaa do wdrwki, zwaszcza e wioda na pnoc.Kiedy ni ruszylimy, drog zaczy nam przegradza bagna, skay i zwalone drzewa, cho przysigbym, e niczego takiego przedtem na niej nie byo. Na domiar zego zza grskich szczytw spyna mga i zalaa dolin niczym mtna woda. Przedzieralimy si przez opar, wrd pokrconych gazi drzew, ktre wyglday, jakby splatay si specjalnie, by nas zatrzyma, albo jakby

wycigay w naszym kierunku konary pokrcone niczym drapiene szpony. Brnlimy jednak dalej. Przed siebie. Na pnoc. Chyba na pnoc. Nie byo wida soca, zewszd otaczay nas krzewy, a cieka wia si wrd bagien, ska i poronitych grzybami oraz mchem zwalonych pni. Widziaem w lenym pmroku rozjarzone oczy patrzce na nas srogo, widziaem kilka razy twarz kobiety w gstwinie lici, lecz kiedy podchodziem bliej, twarz znikaa, stawaa si plam cienia wrd zieleni. Znw dochodziy nas szepty, znw co z szelestem przebiegao wrd lici, znw jakie ksztaty pojawiay si i znikay. Brnlimy naprzd, prowadzc konie, z mieczami w rkach, zlani potem mimo chodnego dnia i przeraeni. Obaj czulimy te, e od dawna nie idziemy na pnoc, tylko kluczymy wrd gazi, kp zieleni i ska, brnc w bocie, i chyba zgubilimy drog. W pewnym momencie udao nam si wyj na niewielk polan na brzegu strumienia, otoczon kpami paproci i kolczastymi krzewami. - Odpocznijmy i napjmy konie - powiedziaem chrapliwym gosem, a Benkej skin tylko gow. Jego twarz pod hemem bya poblada z wysiku i napicia, a zmruone oczy wci przelizgiway si po krzakach. - Sam czsto tak straszyem wrogw - rzek cicho. - Te szepty, okrzyki i szmery s po to, ebymy nie mogli wytchn ani na moment, ebymy wci czekali na atak. ebymy przeszukiwali zarola i znajdowali jedynie cienie i licie. Ale uderz, dopiero kiedy opadniemy zupenie z si i nie bdziemy w stanie si broni. Rozsiodalimy i sptalimy konie, pozwolilimy im si napi, a potem sami siedlimy nad brzegiem strumienia, eby odpocz. I wtedy usyszelimy szloch. Ciche, lecz rozpaczliwe kanie maej dziewczynki, chwilami brzmice jak zawodzenie. Spojrzelimy na siebie, Benkej powiedzia w

mowie gestw tropicieli zasadzka!, po czym obaj delikatnie wyjlimy miecze. I wtedy j ujrzelimy. Kucaa na kamieniu porodku strumienia, zwrcona plecami w nasz stron, z pochylon gow, i szlochaa cicho, ale przeraliwie. Maa dziewczynka, nie wysza ni do mojego pasa, na kamieniu, na ktrym, przysigbym, przed chwil nikogo nie byo. Kulia si tam, pord szumicej na skaach wody, i zanosia paczem, piastujc co przy piersi. Dziewczynka bya naga, tylko na gowie miaa jakie okrycie z delikatnego zielonego mulinu, ktry zmieni si ju w strzpy, podobn postrzpion materi miaa okrcone ydki i stopy. Benkej pokaza na migi: Osaniaj mnie!, wbiem wic miecz w ziemi i wyjem z ubiw uk. Patrzyem w gstwin lici i zwieszajcych si nad strumieniem wiotkich gazi po drugiej stronie, kiedy tropiciel chowa miecz do pochwy i ostronie wchodzi w wod. - Nie bj si, dziecko - powiedzia powoli w mowie Wybrzea. Jestemy wdrowcami, ktrzy zgubili drog. Nie zrobimy ci nic zego. Benkej stpa ostronie, ale pogra si z kadym krokiem, a w kocu woda sigaa mu powyej pasa. Od kamienia z dziewczynk dzielio go rozlewisko strumienia, w przejrzystej toni doskonale byo wida wirowate, twarde dno, ale opadao dosy gboko. - Przenios ci tylko na brzeg - powiedzia. - Nie trzeba si mnie ba. Jeli chcesz, odprowadz ci do twoich, a oni poka nam, jak wyj z doliny. Nie zrobi ci nic zego. Obszed najwiksz gbi, stajc na wikszych kamieniach, a potem ostronie wycign do i dotkn ramienia dziewczynki. Ja wodziem grotem po caej okolicy, co chwil co poruszao si wrd lici, ale nie udao mi si wypatrzy niczego. Dziecko odwrcio si gwatownie i Benkej odskoczy z krzykiem. Dziewczynka miaa wyupiaste, straszne oczy obwiedzione jasnym

krgiem jak u ryby, teraz przekrwione i rozjarzone, usta rozpychay rzdy krzywych, hakowatych zbw, ostrych jak rybie oci. To, co wziem za podarty mulin, rozpostaro si wok jej gowy jak kaptur stepowej jadowitej jaszczurki i okazao si postrzpionymi petwami zakoczonymi ostrymi szponami. W doniach piastowaa odernity rybi eb, chyba resztki naszej kolacji. I niekoniecznie bya tak ma dziewczynk, jak mi si zdawao, bo zobaczyem jej piersi wysmarowane rybi krwi. Krge piersi dojrzaej kobiety, dziecic twarz i wzrost oraz szczki morskiego potwora. Skoczya mu prosto w twarz, odbijajc si od kamienia nogami jak aba, Benkej uchyli si byskawicznie i wpad w wod, moje palce puciy ciciw. Strzaa migna nad grzbietem dziewczynki gdzie w krzaki, ale grot pozostawi krwaw szram w poprzek jej plecw. Chrupna w wod, zobaczyem, jak rozpocieraj si petwy na stopach i migna dobre dziesi krokw, ktre nas dzielio, dosownie w mgnieniu oka, ledwo zdyem zaoy strza. Jednak kiedy wyskoczya ze strumienia tu przede mn, z wyszczerzonymi szczkami i rozpostartymi gronie wok gowy petwami, spojrzaa prosto w grot mierzcy midzy jej oczy. Istota wydaa z siebie aosny, przeraliwy wrzask, ktry dosownie przebi mi uszy jak kociana iga, po czym skoczya do tyu, wyginajc ciao, i popyna byskawicznie jak w, migajc zygzakiem gdzie midzy gazami. Kiedy przebrzmia jej krzyk, na moment zapanowaa cakowita cisza. Licie przestay szeleci, umilky szepty wrd krzeww i korzeni. Usta wiatr. Caa dolina zamara. A potem poczuem, jak ziemi przeszy dreszcz. Kilka kamieni potoczyo si ze stukotem ze ska, gdzie gboko pode mn rozleg si niski oskot. I ucich zaraz, a powrciy dranice odgosy, szepty i chichoty. Dobiegay zewszd i brzmiay jeszcze bardziej zowieszczo. Benkej odbi si od skay, pync spiesznie, rozchlapujc wod

gwatownymi ruchami rk. Zobaczyem, jak spod kamieni wypywaj podune cienie, jak sun, wijc si, w jego stron, zewszd. Byy sabo widoczne przez falujc wod, ale widziaem sylwetki podobne do ludzkich, ramiona uoone wzdu tuowia i poruszajce si mikko stopy zakoczone wiotkimi petwami. Strzeliem raz, chybiajc beznadziejnie do celu migajcego w toni jak cie, potem zaoyem strza, patrzc, jak ciemne ksztaty sun nad dnem, zbiegajc si w miejscu, w ktrym rozpaczliwie chlapic, pyn Benkej, i nic nie mogem zrobi. Woda wybucha przy brzegu rozbryzgami piany, tropiciel rzuci si desperacko na pycizn, chwyci kamieni i podcign nogi, po czym przetoczy si na grzbiet, dobywajc noa, i wierzgn potnie, wyrzucajc w powietrze wrzeszczce rozpaczliwie stworzenie, ktre chlupno w wod. Odrzuciem uk i z mieczem w rku chwyciem przyjaciela za konierz, odcigajc go od zdradzieckiego brzegu, ale ju byo po wszystkim. Strumie pyn spokojnie, z pluskiem, z toni zniky ciemne ksztaty i znw otaczay nas tylko krzewy i licie. Benkej krwawi z kilku dugich szram na piersi i nogach, do tego ostre ky wyszarpay mu dwa kawaki ciaa z uda i lewego przedramienia. Pomagaem mu owin rany pasami ptna, ale opatrunki byskawicznie nasikay krwi. Gazie koysay si, las ogarniay szelesty i szepty. Dwiki zbliay si do nas krgiem ze wszystkich stron, gdzie tylko spojrzaem, tam przemykao co pord lici. - Nie moemy ani tu zosta, ani i dalej - oznajmi Benkej. - W tej gstwinie dopadn nas natychmiast. Najlepiej, gdybymy mogli przebi si konno, ale to uda si, dopiero jak wyjdziemy na otwarte ki. Zacignij to mocniej, zobaczymy, czy mog sta. Wsta i zrobi par krokw, utykajc i krzywic si, lecz owiadczy, e mogo by gorzej.W krzakach wok polany co nadchodzio z rnych stron, widzielimy, jak koysz si gazie, ale nie moglimy dostrzec, co

to takiego. W kocu stanlimy plecami do siebie, na ugitych nogach, z mieczami uniesionymi do ramienia i ostrzem wystawionym do przodu, krc w miejscu i czekajc na atak. - Przynajmniej umrzemy wolni - powiedzia Benkej. - Tak jak przystao na Kirenenw. To zaszczyt zgin u twojego boku, tohimonie. - Jeste te Amitrajem - odparem. - I to takim, z jakiego byby dumny mj ojciec. Benkeju, jestem... - urwaem. Dlatego e co przyszo mi do gowy i przestaem na chwil egna si z yciem. Spojrzaem bowiem na szarpice si na uwizi i rce z przeraenia wierzchowce. Jestem gupcem, Benkeju! Wyjedziemy strumieniem! Jest pytki! Nasze konie zdoaj go pokona! Spojrza na mnie z powtpiewaniem. - Wszystko jedno - rzek. - Lepsza taka szansa ni adna. Po chwili siedzielimy w siodach i objechawszy gbokie rozlewisko, galopowalimy w pytkiej wodzie wrd kamieni. Konie potykay si co chwil, ale prowadzio je wasne przeraenie. Kiedy obejrzaem si przez rami, zobaczyem, e na polanie pojawiaj si osobliwe sylwetki, ni to ludzi, ni zwierzt, okryte dziwacznymi paszczami, z jelenimi rogami na gowach. A potem by tylko szalony bieg wrd fontann spienionej wody i sterczcych z niej omszaych gazw. Konie kwiczay z gniewu i strachu, szczerzc zby, a my gnalimy z nurtem, wydajc bojowe okrzyki. W kadej chwili mogo zrobi si gbiej albo ktry z wierzchowcw mg straci rwnowag wrd kamieni i to byby koniec, ale przez jaki czas udawao nam si rwa przed siebie w szalonym wycigu. Szepty, szelesty, chichoty i wrzaski wrd lici ogarniay nas jak lawina, lecz wci pozostaway o kilka krokw z tyu. A potem zobaczylimy, jak pomidzy gaziami zaczyna przewitywa szary blask, e rosn coraz rzadziej, i stao si jasne, e otwarta przestrze jest tu, na wycignicie rki, a tam nikt nie zdoa nas zatrzyma. Niewiele brakowao, a rzeczywicie bymy si wyrwali.

Wolno majaczya przed nami szarym poblaskiem najwyej o sto krokw, przedzieraa si przez gazie i licie. Zalana sinym wiatem otwarta przestrze pod szarym, smutnym niebem. Wystarczyo zerwa konie do dalszego biegu, przesadzi jeszcze troch gazw, uchyli si przed kolejnymi konarami i pdzi dalej. Na pnoc. Lecz strumie przegradza w poprzek pie ogromnego drzewa, a po bokach rozcigaa si polana. I ju na nas czekali. Byo ich wielu i wygldali strasznie. eby to opisa, musiabym zatrzyma si i opowiada o kadym z osobna. O nagich ciaach, ktre pokryway wzory, kolorowe uski, kwiaty albo pira. O opoccych skrzydach jak u nocnych motyli, tylko wielkich niczym poy pustynnego paszcza, o zwierzcych koczynach, piknych dziewczcych twarzach z oczami bestii i kami pod sodkimi wargami. Taki opis trwaby dugo, a przecie dla nas bya to ledwie chwila, kiedy wstrzymalimy konie przed lecym nam na drodze pniem i zaczlimy galopowa w kko po polanie, szukajc wyjcia z matni. Widziaem zwisajce rzdem z gazi skrzaste toboki, ktre wziem za gniazda jakich owadw, a ktre rozwiny si w boniaste skrzyda, ukazujc twarze wiszcych do gry nogami paroletnich dzieci o skbionych wosach penych mieci i suchych lici. Stwory chichotay, ukazujc ostre zby, skrzyda rozprostowyway si, widziaem szpony na dziwacznych stopach trzymajce ga, widziaem dziewczta o nogach pokrytych ctkowan sierci i wijcych si ogonach, widziaem twarze, ktre byy naraz ludzkie i przypominajce pyski leopardw albo gadw, widziaem kolce, dzioby i niesamowite oczy. Wszystkie te stworzenia wrzeszczay rnymi gosami, a my miotalimy si wrd nich, wymachujc mieczami i uchylajc si przed pazurami, szczkami oraz uderzeniami oszczepw. Wycigay si po nas ramiona i zakrzywione chciwie palce, nasze wierzchowce, kwiczc, staway dba. Wok nas unosiy si istoty mae jak do, o trzepoczcych skrzydekach w smudze mdego wiata, jakby towarzyszyy im roje wietlikw, po gaziach

migay niemowlta o wielkich, dzikich oczach, majce jedynie po kilka par rk, chwytajce si byskawicznie konarw. Duo w tym byo ruchu, wrzasku i chaosu i tak si zoyo, e miotajc si na taczcych wierzchowcach, wywracalimy i roztrcalimy te istoty, ale wwczas nie zabilimy adnej, a im nie udao si cign nas z siode. - Przebijamy si na si! - krzyknem do Benkeja. - Obok tego pnia jest cieka! Zmiecimy si bok w bok! Byle do przodu! Benkej uchyli si i zasoni przedramieniem, a potem uderzy na odlew, zrzucajc na ziemi stworzenie, ktre skoczyo na niego z drzewa. Potoczyo si po trawie z przeraliwym piskiem, ko tropiciela stan dba. A wtedy zobaczylimy, e na ciece, ktr mielimy si przebija, stoi m. Wielki, o szerokiej piersi pokrytej kutymi rysunkami niczym u Kebiryjczyka. W pierwszej chwili sdziem, e to jedziec, ale potem ujrzaem, e czowiek ten do pasa ma koskie tylne nogi i koski kb, z ktrego wyrasta ludzki tuw, a na jego skroniach rosn zwinite rogi jak u olbrzymiego tryka. - Nie zatrzyma nas - warkn Benkej, unoszc miecz. - Nie ma mowy. A wtedy stwr podnis do ust krtk, grub fujark i zacz gra, przebierajc palcami. Popyna dziwaczna muzyka, jakiej jeszcze nigdy dotd nie syszaem. Melodia bya zarazem wawa i niezwykle smtna, a zoono j w obcy sposb i cho syszaem ju piewki wszelkich ludw, nikt nie gra niczego bodaj podobnego. Kiedy zacz gra, dwiki jego fujarki ledwie przedzieray si przez zgiek, ale wkrtce wrzaski otaczajcego nas tumu dziwolgw stopniowo cichy, a stworzenia znieruchomiay, patrzc przed siebie. My rwnie zamarlimy, nie wiedzc, co si dzieje i co naley pocz. Stworzenia odstpiy, lecz nadal stay wok nas krgiem, po czym zaczy si cofa w gstwin. Najpierw znikay te najmniejsze, pniej

kolejne. Postpoway kilka krokw w ty, nagle stapiay si z zieleni, a ich ciaa zmieniay si znienacka w licie, dese cieni i wiata, kor i gazie.Stwr gra nadal, powtarzajc monotonnie swoj melodi raz po raz. Skadaa si z dwch fragmentw na przemian, z ktrych jeden by wolniejszy i bardziej rytmiczny, a drugi wawszy, ale brzmiao to okropnie smtnie i czuem, jak w moje serce wlewa si smutek i rezygnacja. Benkej woln rk wydoby swoj kocian fujark i rwnie zacz gra, naladujc melodi tamtego. Najpierw cichutko i niemiao, ale po kilku powtrzeniach uzna, e jest w stanie zagra bez bdu, i pocz wista coraz goniej. W kocu czowiek-ko o baraniej gowie i znieksztaconej dziwnie twarzy odj od ust swj instrument, ale gestem doni nakaza Benkejowi, by gra dalej. Polana bya ju pusta, wok jeszcze gdzieniegdzie koysay si licie. - Nie przestawaj gra, potworze - powiedzia dziwnie brzmicym gosem m z rogami. By to dwik jak skrzypienia gazi i postukiwania suchych koci, ale dao si go zrozumie, a mwi w mowie Wybrzea. Rzucie or na ziemi i zsidcie z koni. Ruszajcie si bardzo powoli i ostronie. Dzikie dzieci robi si senne, ale jeli poczuj od was krew, znowu wpadn w czerwony amok, a wtedy ju ich nie upi. Rbcie, co mwi, jeli chcecie dalej y. Zostawcie konie i bro. - On mwi, eby rzuci bro na ziemi - powiedziaem do Benkeja. - Zrozumiaem - odpar niewyranie, z fujark przy ustach. Pojmuj, co mwi, tylko nie chc tego zrobi. Nikt mnie ju wicej nie uwizi. - Nikt nikogo nie wizi w Dolinie Naszej Pani Bolesnej - oznajmi rogaty. - Ale Pani przez wasz bro zaczyna ni koszmar. Patrzy na was przez sen oczami dzikich dzieci. Boi si potworw ze wiata poza grami, ktry poary uroczyska i wojna bogw. Albo was zabije, albo wemie pod opiek i pozwoli przetrwa w dolinie. Wybierajcie sami. Ja odwracam

si i id ciek. Podajcie za mn albo zostacie tu i niech zajm si wami koszmary Pani Bolesnej. Odwrci si, pokazujc nam szerokie plecy pokryte kutym rysunkiem, i znw unis do ust swj instrument. Zsiedlimy z koni, tymczasem wrd lici ponownie rozlegy si szepty. Chcc nie chcc odoylimy bro, zdjlimy sakwy i ruszylimy za rogatym mem. Nasze wierzchowce roztrciy nas i pogalopoway przodem, a po chwili zniky. Benkej odj od ust fujark i zakl, a potem znw zacz gra. Wyszlimy na k pod otwarte niebo, wzgrza otoczone zamglonymi szczytami i strumie pyncy leniwie przez trawy. Z ulg zostawilimy za sob gstwin lasu, tylko e nie mielimy ju broni prcz noy tropiciela i mojego kija szpiega i nigdzie nie byo wida naszych koni. Czowiek-ko czeka na nas, wci grajc, a kiedy podeszlimy, odwrci si i poszed dalej, a muzyka cigna si za nim, smutna i spokojna. W ten sposb zeszlimy na dno doliny, gdzie wrd sadw i agodnych wzgrz stay niewielkie chaty kryte sitowiem. Wszystkie drzewa owocowe kwity w tym czasie, poty i ciany chat rwnie tony w kwiatach i pamitam, jak wok w podmuchach wiatru sypay si patki. Przodem szed rogaty, dmc w swoj fujark i dziwacznie stawiajc nogi, nie wiem, czy taczy, czy te musia tak kroczy, majc te koczyny miast ludzkich ng. Zauwayem, e chaty s tu inne, ni mieli w zwyczaju budowa ludzie Wybrzea. ciany miay z plecionej faszyny i wysuszonej gliny wepchnitej pomidzy warstwy plecionki i stay rozrzucone bezadnie, a nie otacza ich aden wa ziemny z czstokoem. Wtem usyszaem okrzyk i w powietrzu mign may kamyk, ktry uderzy mnie bolenie w rami. A potem nastpny. Rozejrzaem si i zobaczyem grupk dzieci rozbiegajc si wrd owocowych drzew z

chichotem. Wyglday dziwnie. Bardziej podobnie do ludzi ni te, ktre osaczay nas w lesie, ale wydawao mi si, e rwnie widz dziwne oczy, zwierzce uszy i skrzydeka. Benkej zakl i odwrci si gwatownie, a potem unis kamie, ktry w niego cinito, i zway w doni. - Rzu to, gupcze! - zawoa rogaty. - Nigdy nie omiel si zrobi najmniejszej krzywdy dziecku w Dolinie Naszej Pani Bolesnej! Nawet o tym nie myl, jeli nie chcesz cign na siebie dzikich dzieci! - Nie zamierzaem robi nikomu krzywdy - powiedzia Benkej ze zoci. - Chciaem im tylko odpaci tym samym. Jeli to dzieci, jak mwisz, to jak chcesz je nauczy szacunku dla innych ludzi, jeli pozwalasz im bezkarnie krzywdzi? Jak pokaesz, e inni te cierpi, kiedy rzuca si w nich kamieniami? - Dajc im wicej mioci - odpar stwr i znw zacz gra. Dzieci zachichotay i posay nam wicej kamieni, przebiegajc wok. Szczeglnie celny rzut trafi ma w czoo. Kamyk nie by wielki, ale i tak pokazaa si odrobina krwi. Czowiek-ko skrzywi si, pocierajc czoo, ale rozcign wargi w bolesnym umiechu, a wygldao to, jakby mia si zaraz rozpaka. - Zrozumiej - powtrzy. - Trzeba tylko wicej mioci. - Guillermo znalaz potwory! Id potwory! - rozlego si nagle. - Co to znaczy Guillermo? - zapyta Benkej. - To moje imi, ktre nadaa mi Pani Bolesna. Przyszo do mnie we nie. Nim wiat ogarny uroczyska, nazywaem si jednak inaczej. Nie pamitam jak. Zatrzyma si na chwil. - To byo ze imi. Niedobre. Bya w nim gwatowno i krew, a Pani tego nienawidzi. Teraz nazywam si Guillermo. Tak jest lepiej. - Ale co to znaczy? - To oznacza mnie. W mowie, w ktrej ni Nasza Pani Bolesna. Weszlimy midzy chaty, mijajc ludzi pogronych w jakich

zajciach - kto nis kosz rzepniakw, kto inny tuk na miazg gotowan pasol w drewnianej stgwi, kto kuca przy niewielkim zagonie i delikatnie usuwa chwasty, ktre przenosi do kosza ze wie ziemi. Ludzie ci wygldali dziwnie, jakby skrzyowano ich ze zwierztami. Mieli wole uszy, inni ctkowan sier na grzbiecie, dziwaczne oczy i twarze, wielu miao uskowate skrzyda, brudne i postrzpione, ktre z pewnoci nie mogy ich unie. Nosili si te inaczej ni mieszkacy Wybrzea. Nie mieli spodni ani kaftanw, ani wizanych wok kostki butw, wielu chodzio nago albo tylko w okryciach splecionych z trawy lub jakiego bluszczu, albo w prostych koszulach z grubego ptna. Nikt nie mia broni, ani nawet zwykego noa. W ogle niczego przy sobie nie mieli. Wszyscy poruszali si dostojnie i powoli, jakby byli chorzy, i prawie si nie odzywali. Wszdzie panowaa cisza. Kiedy przechodzilimy obok, patrzyli na nas w milczeniu i z jakim smutkiem, a potem odwracali wzrok i znw zajmowali si tym, co robili, lub patrzyli przed siebie, jeli nic nie robili. Zachowanie tych ludzi niepokoio mnie bardziej ni ich dziwaczne twarze czy ciaa. Napatrzyem si bowiem na mieszkacw Wybrzea i wiedziaem ju, e zawsze, chorzy, smutni czy zmczeni, dosownie kipi ywotnoci. Jeli si miali, to do rozpuku, jeli zocili, to skakali sobie do oczu. Jeli nie mieli nic do roboty, natychmiast zaczynali w co gra, piewa, pi i opowiada historie. Chyba e byli zmczeni albo naprawd chorzy, wwczas kadli si spa, gdziekolwiek si znajdowali. Jeli byli smutni, to pili lub przez jaki czas pakali. Nigdy nie widziaem, eby kto tak siedzia i patrzy szklanym wzrokiem przed siebie czy snu si bez przekonania. Tylko jedna niewiasta zwrcia na nas wiksz uwag ni inni. Bya to kobieta do ju posunita w latach, ale jeszcze nie stara. Okryway j zielone licie, lecz nie umiaem powiedzie, czy uplota z nich ubranie, czy te rosy z jej skry. Podniosa si znad grzdki i spojrzaa smutno, jak wszyscy tutaj.

- Guillermo, Guillermo... - powiedziaa zrzdliwie. - Czy nie do ci, e nasza Pani musi paka nad caym wiatem, czy musi jeszcze szlocha nad tob? Dlaczego znw odebrae potwory dzikim dzieciom i znw chcesz j niepokoi? Cign za sob smrd krwi i gwatownoci, czy tego nie widzisz? To potwory i nic tego nie zmieni. Nie zmieni si w ludzi. Miaa zbolay gos, ale nie zocia si, tylko brzmiao to tak, jakby narzekaa przez sen. - Robi si nas coraz mniej, Conchito - odrzek rogaty. - Coraz mniej dorosych. Przecie wiesz. Kobieta pokrcia gow i pochylia si do swoich lici, a potem zacza cicho paka, grzebic w grzdce, i wicej na nas nie spojrzaa. Rogaty stwr, ktry nazywa siebie Guillermo, pokaza nam chat, tak sam jak inne, z plecionych cian i bota, nakryt strzech z sitowia, otoczon zagonami warzyw. Drzwi wisiay na zawiasach z powrse, zamknite tylko na drewniany skobel. Wntrze chaty byo bardzo ndzne, wykopano je w ziemi, ktr potem mocno ubito, gboko do pasa, wic w niskim wejciu, przez ktre naleao przeciska si niemai w kucki, wylepiono z twardej gliny wysoki prg, eby deszczowa woda nie wlewaa si do rodka. Z takiej samej gliny wylepiono te podwyszenie, ktre suyo za ko, zasane zbutwiaym materacem z sitowia. Porodku w obmurowanym wyschnit glin i kamieniami dole znajdowao si palenisko, byo tu jeszcze kilka dzbanw i rne rzeczy wiszce na kijach tkwicych w cianach w poprzek pomieszczenia. paleniska, To wszystko. i Chata to przypominaa zbudowaoby jak co prymitywn obor raczej ni izb dla czowieka. Myl, e gdyby zwierz potrzebowao podobnego. Wcisnlimy si do rodka w milczeniu, Benkej rozejrza si wok i skrzywi wargi. Byo nam ciasno, ale usiedlimy pod cianami, patrzc, jak Guillermo, stkajc, wyciga wizk chrustu, amie patyki, ukadajc ka dzbanw,

ognisko, i usiuje skrzesa ogie dwoma kawakami krzemienia. Benkej bez sowa zabra mu kawaek kory z rozpak i szybko roznieci pomie swoim wojskowym krzesiwem, a potem go rozdmucha. Rogaty przyj kor z wdzicznoci, a po chwili pomieszczenie napenio si dymem, ktry wyscza si przez dymniki pod krokwiami. Guillermo zdj wiszcy na haku kolawy ceramiczny kocioek i postawi na ogniu, po czym zdj pokrywk i powcha zawarto, pomiesza drewnian yk, pniej kucn w dziwacznej pozycji i zacz masowa nog, potem drug. - Cigle bol mnie koci - wyjani. - Trudno mi chodzi. Ale sta jeszcze trudniej. - Dzikujemy ci za pomoc - powiedziaem. - Lecz nie chcemy sprawia kopotu. Widzimy przecie, e nie kpiesz si w dostatku. Jedyne, czego pragniemy, to zapa nasze wierzchowce i wyjecha z doliny. Trafilimy tu przypadkiem, a przed nami duga droga. Poka nam tylko, jak si std wydosta. Guillermo sign do kosza, skd wyj glinian misk i yk. - Mam nadziej, e macie jakie yki - oznajmi. - Misk moemy dzieli jedn. To prawda, teraz wci jest przednwek, ale Nasza Pani Bolesna ywi nas wystarczajco. Mamy wiele bogosawiestw. Wystarcza zeszorocznych rzepniakw i orzechw, wci mamy pasol i cebul. Jeszcze jest mka. Czeg wicej potrzeba? Dotrwamy do czasu, a Pani Bolesna pobogosawi grzybom i uprawom. Potem pojawi si owoce i strki wieej pasoli, rzchiew i inne rzeczy. Kowce zaczn dawa mleko. Z kocioka zacza si unosi para. - Wskaesz nam wyjcie z doliny? - zapyta Benkej. - Nie chcemy si zasiadywa ani ci obera. Niestety, niczego nie udao si nam upolowa i nie moemy si niczym odwdziczy. Ryby zjedlimy ju wczoraj. Stwr rzuci misk i odczoga si w przeraeniu pod cian, a

potem wyda z siebie kociany klekot. Przez chwil nie mg mwi, tylko dygota, patrzc na nas. - Biedne potwory... Nie moecie wicej krzywdzi adnych istot. To ich skargi i mczarnie cigny na was dzikie dzieci. Musicie poj wiele rzeczy, jeli chcecie pozosta w dolinie pod opiek Pani Bolesnej. Nawet jedna kropla krwi sprowadza amok. - Posuchaj - rzekem. - Wcale nie chcemy tu zostawa. Nie chcemy twoich ryb, twojej rzchwi ani grzybw. Zgubilimy drog i chcemy na ni powrci. Musimy zmierza na pnoc. Nie rozumiecie powiedzia czowiek-ko, jakby troch uspokojony, i zacz nalewa mtn zup do miski. - Za grami jest wiat, ktry poary uroczyska. Nie moecie w nim y. Tam jest tylko pooga, mier i gwat. Gdybycie nie trafili do Doliny Naszej Pani Bolesnej, ju bycie na pewno zginli. Ludzie zmienili si w potwory, upiory uroczysk zmieszay si z nimi. Tam leje si krew i odbywa gwat. Tylko ta dolina moe da wam schronienie przed wojn bogw. Zanim nadesza Bolesna Pani i otoczya nas opiek, bogowie stoczyli bitw nad naszymi wioskami. ywy ogie spada z nieba i pali czstokoy. Kobieta Z Ognia i Mczyzna Z Mroku walczyli ze sob i zmiatali kadego, kto stan im na drodze. Ludzie prbowali z nimi walczy i ginli jak mrwki w poarze. Trwao to, a Bolesna Pani nie moga duej znie gwatu i blu i zacza krzycze. Wtedy pko niebo, powstaa ziemia i dolina zostaa zamknita, a nowi bogowie odpdzeni. Zamilk na chwil. - Ona teraz pi. pi i pacze nad wiatem. Otoczya ca dolin opiek, ale nie mona z niej wyj. Zo, ktre tu wchodzi, pada upem dzikich dzieci. To Pani Bolesna stworzya je z tych, ktre zginy w wojnie bogw. Daa im nowe ycie, lecz teraz s godne i gniewne. Budz si, kiedy zaczyna ni koszmary. Musicie zwrci si pod opiek Pani lub zgin. Jeli Pani wskae was dzikim dzieciom albo przywoacie jej koszmar, nikt nie otworzy wam drzwi. Nie bdzie dla was ratunku. Ale

Pani jest troskliwa. Jedzcie zup, dopki gorca, i nie martwcie si. Czuj, e jest w was nie tylko zo. Musicie odrzuci gwat i zo, a Pani da wam nowe ciaa, nowe imiona i opiek. Zamilklimy obaj, nie majc pojcia, co powiedzie. Ja poczuem, e ciska mnie, w gardle, bo zanosio si na kolejn niewol, a wiedziaem, e nigdy wicej tego nie cierpi. Benkej z nieprzeniknionym wyrazem twarzy zanurzy yk w zupie pachncej zgniymi bulwami i piwnic. Nie bya duo gorsza ni to, co jadalimy w niewoli u Lnicej Ros, ale trudno byo mi zmusi si, eby j przekn, i to wcale nie z powodu smaku. - Bdziecie musieli zapamita wiele rzeczy - oznajmi rogaty Guillermo, odkadajc yk, i wyprostowa si. - Naprzd to, czym jest gwatowno. To zo, ktre nie ma przystpu do doliny Bolesnej Pani przede wszystkim. To przelanie krwi jakiejkolwiek istoty i zadawanie blu, ale te ostre sowa, grone spojrzenie, gwatowne myli. Bdziecie musieli nauczy si rozpoznawa gwatowno w kadej postaci. Bowiem gwat to nie tylko uderzy kogo, by mu co odebra, ale take podnie rk na tego, kto uderzy nas lub kogo innego. Nie tylko zabra, ale te nie pozwoli zabra. To take podnie rk w obronie innego, bowiem jest to dokadanie nowego gwatu do tego, ktry si dzieje. Gwatowne jest rwnie obcowanie midzy kobiet i mczyzn, gony miech albo szalecza rado. Gwatowno to zabra ycie zwierzciu, by je pore, ale te ci ywe drzewo. To kady haas, krzyk lub miech. Wszystko, co burzy spokj i smutek. wiat jest straszny, przepenia go pooga, gwat i bl, dlatego nie wolno si gono mia, bo ten, kto si mieje, nie przejmuje si gwatem, ktry dzieje si wszdzie wok. W caej dolinie musi panowa zupeny spokj, by nie burzy snu Bolesnej Pani, ktra pi i pacze nad wiatem. Gwatowno to rwnie pragn oraz poda za tym pragnieniem. Gwatowno to posiada i ceni rzeczy. To tskni i patrze w horyzont, bowiem gwat to rwnie to, co do niego prowadzi: ch podry, przygoda, pragnienie czegokolwiek. Dobre s

spokj, powaga i zy. zy s czyste i s najlepszym podarunkiem dla Bolesnej Pani. Bo rozpacza wraz z ni nad potwornoci wiata to przynie jej ulg. Nastpna wana rzecz to modlitwa, ktrej bdziecie musieli si nauczy. Jest w obcej mowie i z pocztku bdzie wam ciko powtrzy choby jedno sowo, jednak bdziecie musieli nauczy si piewa t modlitw bez jednego bdu. Czasem bowiem zo wiata przenika przez gry i wdziera si do snu Bolesnej Pani, a wtedy jej serce zaczyna krwawi, a jej dzikie dzieci ogarnia czerwony amok i jej koszmary staj si ciaem. Jedyne, co moe j wwczas ukoi, to modlitwa. Syszelicie, jak j graem, a teraz bdziecie musieli nauczy si j piewa. Trzeba piewa, by Bolesn Pani znw ogarn bkit. By czerwie odesza. Umilk i z jego garda znw wydoby si kociany klekot. Stwr spojrza na nas, czujnych i milczcych, a potem zapiewa. Bya to ta sama dziwaczna melodia, ktr gra przedtem, a sowa brzmiay tak obco, e zrazu nie mogem ich w ogle odrni. Byy to dziwaczne, niepodobne do adnej mowy dwiki, ktre sypay si jeden za drugim, jednak potem musiaem nauczy si ich na pami i wci je pamitam. Hoy en mi yentana brilla el sol Y el corazn Se pone triste contemplando la ciudad Porque te vas Como cada noche desperte Pensando en ti Y en mi reloj todas las horas vipasar Porque te vas Todas las promesas de mi amor se irdn contigo Me olyidars Me ohidards Junto a la estacin hoy llorare igual que un nio

Porque te vas Porque te vas Porque te vas... Urwa zwierzcia. - To jeszcze nie caa modlitwa, ale bdziecie musieli umie j tak dobrze, by zapiewa nawet przez sen. Bdzie wam trudno, bo my uczymy si tego od dziecka. - Kim jest ta Bolesna Pani? - spytaem w kocu, eby cokolwiek powiedzie. Wcale nie liczyem na to, e bdzie umia odpowiedzie cokolwiek sensownego. - Nie pytamy o to. To jedna z nowych bogw przybyych, by uwolni nas od gwatu i zawrci ze cieki za. To Dziecko Gwiazd, bogini, ktra pacze nad wiatem. Ktra uczy nas, jak wrci pomidzy czyste istoty, takie jak zwierzta. Bez chciwoci i gwatu. Ktra ni o spokoju i otacza nas trosk. Ktra karmi, odziewa i tuli do ona. Nic wicej nie trzeba wiedzie. - I znw skrzypicy klekot. - To ona nadaje wam ciaa zwierzt? - Pomaga nam wrci pomidzy czyste istoty lasu i k. Daje nam prawdziwe ciaa, tak samo jak nadaje prawdziwe imiona. Gdy odwiedzicie Wie Bolesnego Snu, staniecie przed zwierciadem i sami zrozumiecie. wiat poza dolin zmieni was w potwory. Martwe istoty z elaza i kamienia, a rozlane po wiecie uroczyska zmieniy te wasze oczy, dlatego nie widzicie, co si z wami stao. Tam, przed zwierciadem, zobaczycie prawd. Pjdcie, znajdziemy wam jaki dom. Wyszlimy wic na zewntrz jego lepianki, pod kwitnce drzewa owocowe i zagony, pomidzy stojce wok ndzne chaty i snujce si melancholijnie istoty, ktre byy ludmi, ale nie cakiem. - Tamta, z brzegu - powiedzia Guillermo, wskazujc fletem. - To chata Julia. Biedak ju jej nie potrzebuje. Dach troch si zapad, trzeba i patrzy na nas dziwacznymi orzechowymi oczami

go unie i oboy strzech, ale poza tym jest jeszcze cakiem dobra, jeli tylko dooy gliny w cianach. Wykop jest tam, na brzegu strumienia, a sitowie ronie za tamtymi skaami na brzegu bagna. Kiedy tylko si urzdzicie, przyjdcie na tamto pole, trzeba przenosi chwasty i sadzi je z dala od pl. Tak. Nie trzeba ich niszczy, gwat jest zy. Mga uniosa si troch i zaczo przewieca blade soce, dziki czemu mona byo zobaczy cokolwiek dalej ni na par krokw i moglimy si rozejrze. Rwnoczenie spojrzelimy wzdu doliny i obaj zamarlimy osupiali. Nad lasem wznosia si twierdza. Wysoka, z kilkoma ostrymi basztami bodcymi niebo. Nie bya jaka ogromna, ale growaa nad dolin, a co wicej, nie wzniesiono jej rk czowieka. Twierdza bya olbrzymim drzewem, a raczej wieloma drzewami splecionymi wlastymi pniami, ktre zrosy si i skrciy razem, tworzc baszty, schody i donony. Od dou ca pokrywa las pnczy, a dalej wznosiy si ju tylko posplatane pnie i sterczce na boki powykrcane gazie z limi. - To Wiea Bolesnego Snu. Nasza Pani pi tam wewntrz. Pjdziecie do niej stan przed zwierciadem i wstpi w jej sen, by moga wyni dla was nowe ciaa i otoczy trosk. Ale jeszcze nie teraz. - To drzewo - wyjka Benkej. - Tak. Kiedy uroczyska pky i upiory zalay wiat za grami, kiedy nastaa wojna bogw, tam bya osada. Mieszkali w niej ludzie, ktrzy znali tylko gwat, ogie i elazo. Osada, w ktrej spotkali si Kobieta Z Ognia i Mczyzna Z Mroku. Gdzie toczya si bitwa i laa si krew. I roso tam wite drzewo, w ktrego korzenie wczogaa si Nasza Pani Bolesna, poraona przez gwat, krew i gniew. To tam zasna ze zgrozy i zacza krzycze w tym nie nad krzywd doliny, a drzewo obudzio si od jej krzyku i otoczyo j, tworzc wie. Tak to byo. - A kiedy si to zdarzyo? - spytaem. - Dawno... Nie pamitam tego, co byo przedtem... le pamitam. Przed laty. Miny lata, tak. Moe dwa, a moe dwadziecia. Kto to wie?

Czas we mgle pynie dziwnie, kto za nim nady? Poszed sobie wreszcie, a my zostalimy sami w zrujnowanej chacie z zapadnitym dachem, o plecionych cianach wypchanych wysch i spkan glin. Benkej rozejrza si i szarpn jednym z drgw wzmacniajcych krokwie. - Te klcie nie maj wicej ni dwa, trzy lata - oznajmi. - Nie ma nowych i nie ma starszych. Nikt tu niczego nie naprawia, a tak ndzne szaasy rozsypayby si po trzeciej porzdnej zimie. Naprawmy dach powiedziaem. Spojrza na mnie ze zdumieniem. - Przecie tu nie zamieszkamy, a dzi w nocy nie powinno pada. Nawet nocowa mi si tu nie chce. Przecie to uroczysko pene yjcych na nim obkacw. - Jednak w lesie penym wciekych roiho nie przeyjemy. Musimy te zapa konie - odparem. - I nauczy si tej przekltej piewki. Bez tego nie zdoamy si przedrze przez dolin. Upiory znw nas osacz. Tylko piewajc, moemy je odpdzi. Naprawilimy wic dach i ciany, lecz nie przyka dalimy si zbytnio. Sama myl, e mielibymy tu zosta duej ni jeden, dwa dni, obydwu nas napeniaa obrzydzeniem. Potrzebowalimy jednak czego do jedzenia, choby miay to by gnijce i zdrewniae bulwy, wic poszlimy pracowa na pole, ktre wskaza nam Guillermo. Kto o plecach i karku pokrytych wilcz sierci wskaza nam kosze z ziemi, do ktrych mielimy delikatnie przenosi wydubane rozwidlonym kijem chwasty, a potem ostronie wysypywa je na ce opodal, jednak pozostali stronili od nas i wyranie si bali nawet patrze w nasz stron. Pnym popoudniem kto bez sowa zostawi nam poamany koszyk, w ktrym leaa gar pomarszczonych i pokrconych warzyw oraz gar wyschnitych ziaren pasoli. Wrcilimy wic do swojej ndznej lepianki ugotowa wodnist

zup zajedajc stchlizn i ziemi. O zmroku wszyscy mieszkacy doliny zaczli w popiechu kry si w swoich chatach, syszelimy, jak rygluj drzwi i zapieraj je od rodka, jak z trzaskiem zamykaj okiennice. Wewntrz gdzieniegdzie sczy si tylko niky blask kaganka. Zjedlimy zup i siedzielimy w pmroku, oszczdnie dokadajc do ognia. Na zewntrz zapada noc, a wraz z ni pojawiy si znowu szepty i szelesty, co skrobao w plecione ciany i wydubywao zesch glin spomidzy warstw faszyny. Benkej usiowa gra zasyszan melodi, ale bya tak dziwaczna i obca, e zaraz co pokrci i wkrady si tam swojskie nuty ze stepw sauragarskiej prowincji. Zakl szpetnie i spojrza na swoj fujark. - To nie s odpowiednie dwiki - oznajmi. - Musz zrobi inny flet, ktry odpowiednio stroi. Inaczej nie wiem, czy zdoamy odpdzi to nadaku. - Wtpi, czy to nadaku - odparem. - One si tak nie zachowuj. Nie siedz stale midzy ludmi ani nie zamykaj ich w dolinach. Nie wolno im. Przychodz i odchodz, czasem skaniaj do czego wyznawcw. S jak gracze siedzcy nad plansz, a nie jak piony. To duchy-ywioy, a nie ywe istoty, ktre pi lub pacz. Myl, e ta caa Bolesna Pani to Czynica. Prawdziwa, ywa Czynica, ktra oszalaa od mocy uroczyska. Tamtej pierwszej nocy w Dolinie Pani Naszej Bolesnej drczyy mnie koszmary, tak samo jak kadej kolejnej. A potem nastpiy puste, szare dni, kiedy to pracowalimy w polu, prbowalimy znale nasze konie lub uczylimy si pieni pod okiem Guillermo. Nie wiem, ile to trwao. yo si tam jak we nie albo jak w gorczce.Pamitam poszczeglne rzeczy, ktre robiem, ale nie wiem, ktra bya wczeniej, a ktra pniej. Plotem jaki kosz, nosiem glin. Snuem si pomidzy chatami i wydawao mi si, e mieszkacy doliny

wygldaj zupenie normalnie. Pamitam, jak wbijaem sobie do gowy dziwaczne sowa smtnej piosenki. Wydaje mi si, e siedziaem na nachylonym stoku grskiej ki, pilnujc, by nikt mnie nie zauway, bo tskne spojrzenia poza dolin mogy zaniepokoi Pani, a wok mnie wschodzio i zachodzio soce, na niebie suny oboki tak szybko, jak strzpy piany na wodzie strumienia. Pamitam te mg. Ludzie na nasz widok syczeli potwory i kryli si w domach. Pamitam, e byem jak chory, ale jeszcze cay czas przygnbiony i wiecznie zmczony. Dzieci rzucay w nas kamieniami i patykami, a my okazywalimy im wicej troski. Pamitam mae dziewczynki w brudnych biaych sukienkach, z wiankami kwiatw we wosach, jak cichym chrem pieway pie i uspokajay sen Pani. W nocy czasem syszelimy ttent i chrapliwe kwiczenie koni, szczk elaza i krzyki. Wiedzielimy, e nie wolno otwiera drzwi i e czasem rano kto znika. Pamitam wiele wymieszanych rzeczy. Nie wiem tylko, jak dugo to trwao. Nadszed dzie, w ktrym zapiewalimy i zagralimy pie dla Bolesnej Pani bez jednego bdu, od Oj en mi wentana brij el sol a po ostatnie porke te was, i mimo e Benkej omal poama palce na otworach fujarki, a ja o may wos zwichnbym szczk i pokn jzyk, zabrzmiao to jak naley. Spojrzelimy wtedy na siebie i powiedzielimy sobie: jutro. Wyszlimy o wicie, ledwie niebo nad grami zszarzao. Maszerowalimy na pnoc. Obeszlimy z daleka drzewo, ktre wydao z siebie wie, gdzie spaa Bolesna Pani, i szlimy dalej, przedzierajc si przez las i wspinajc na wzgrza. Kiedy zaczynalimy sysze wok szepty i szelesty wrd lici, zaczynalimy obaj piewa. Tak jak trzeba, cicho i melodyjnie, stumionymi gosami. Potem Benkej gra, ja piewaem, a szmery przycichay i moglimy i dalej. Szlimy bardzo dugo wijc si przez gsty las ciek, nie widzc soca ani nieba. Cay czas na pnoc.

Wiem o tym. Wyjem z plecaka po Brusie oko pnocy i trzymaem je na doni. Szlimy na pnoc. A po poudniu wyszlimy z lasu i nie zobaczylimy grskiego zbocza ani adnych przeczy. W ogle nie zobaczylimy gr. Tylko Dolin Pani Naszej Bolesnej od tej strony, do ktrej ujrzelimy j pierwszego dnia, kiedy Guillermo wyprowadzi nas z lasu. Zawrcilimy wic i postanowilimy i w drug stron, by wspi si na t przecz, ktr weszlimy do doliny. Teraz szlimy na poudnie. Wiem to, bo trzymaem oko pnocy na doni i szlimy w przeciwnym kierunku do tego, ktry wskazywaa jego renica. A jednak szlak nie prowadzi pod gr. I pamitam, e kiedy wyszlimy prosto na chaty, ciemne i zaryglowane, upione ksztaty wrd zmierzchu, nadal trzymaem oko w doni. A na skraju wsi sta Guillermo, oparty o sup, bo koskie nogi odmawiay mu posuszestwa, i czeka na nas, czarna sylwetka w sinym pmroku. Patrzyem potem, jak renica obraca si powoli, jakby pnoc bya wszdzie. Upadem wtedy na kolana przed jednym z drewnianych posgw Pani Naszej Bolesnej i ofiarowaem jej zy. Tyle e nie pakaem nad wiatem ani gwatem. Pakaem dlatego, e w ogle do niego zstpia i wzia t dolin w posiadanie. Pakaem, bo si urodziem i bo ona si urodzia. Ale nie miao to znaczenia, gdy zy s czyste i kada jest najlepszym podarunkiem dla Pani. Potem jeszcze kilka razy we dnie i w nocy prbowalimy wyj z przekltej doliny, ale za kadym razem bdzilimy i wychodzilimy w kocu prosto na wiosk, a Guillermo sta tam ze swoj piszczak i czeka na nas.

- Dolina jest zamknita - powiedzia. - Inaczej zo wlaoby si tutaj jak fala. Czasami tylko zdarza si, e jacy samotni wdrowcy znajd przecz i zejd ni, by trafi do dzikich dzieci. Jednak ten, kto raz tu trafi, nie moe wrci do przekltego wiata uroczysk. Tak ju jest. Jeli pjdzie si zbyt daleko, zawsze wraca si w to samo miejsce. Zreszt po co mielibycie wraca za gry, gdzie nie czeka was nic prcz gwatu i nieszczcia? A potem pyn czas. I nie ma sensu nuy wszystkich opowieci o ndznej chacie, ktr mozolnie naprawialimy, o pracy w polu, o wodnistej zupie, ktra bya jedyn nagrod za te wysiki. Kady dzie wstawa tak samo zamglony jak poprzednie, kadego dnia robilimy waciwie to samo. Nikt nikogo tu nie bi ani nie zmusza si, lecz tak czy owak, znw bylimy niewolnikami, tylko teraz wizia nas dolina i Bolesna Pani, i nikt tu nie by wolny. Wiele razy prbowalimy si wydosta za gry i zawsze z takim samym skutkiem. Trafialimy znw do wioski i zamykalimy kolawe drzwi przekltej chaty. A potem dni sczyy si jeden za drugim. Soce wschodzio i zachodzio. Czasem Pani nia koszmar i wtedy trzeba byo ucieka do chaty, ryglowa drzwi, pali ojow wiec i piewa jej pie, a si uspokoi. Prcz tego byy tylko bulwy, ziarno, owoce i warzywa. I ziemia albo sucha i pena pyu, albo botnista. I kolejne dni. Wiele dni. Gdzie tam by wiat. Rzdy Pra-matki dawiy Amitraj, niedobitki Kirenenw bkay si po pustkowiach, przymierajc godem i uciekajc przed armi, kto by moe gwaci Wod, Snop i NDele siedzieli, czekajc na brzegu morza, moje synne przeznaczenie, mj los wyznaczony mi przez Wiedzcych czeka gdzie tam i nie mg si mnie doczeka, a ja nosiem na pole nawz w wiadrach. wiat gdzie tam walczy i jego losy czekay na rozstrzygnicie, a my tkwilimy uwizieni wrd mgie i poletek, gdzie panowa spokj. I

nic wicej. Szary, pospny, bezpieczny spokj. Jednego obaj bylimy pewni - e nie chcemy i do wiey i tam stan przed Bolesn Pani. aden z nas nie chcia dosta nowego imienia i nowego ciaa, odtd chodzi na chwiejcych si kopytach i pkajcych z blu nogach zwierzcia nieprzystosowanych do tego, by dwiga tuw czowieka, albo nosi rogw czy wlec za sob wiecznie pkajcych i krwawicych, bezuytecznych skrzyde. Nie chcielimy, a jednak stao si inaczej. Nikt nie musia nas wlec ani wabi do Wiey Bolesnego Snu, sami tam popdzilimy, wraz ze wszystkimi. Chodzio o koszmar. Tam, w dolinie, kady mia okropne sny. Nie wiem, czy byy to sny Bolesnej Pani, czy moje wasne, jednak ilekro zamykaem oczy, widziaem poncy Maranahar, mier moich bliskich, labirynty Czerwonej Wiey, ale take dziwne surowe budowle z czerwonych prostoktnych kamieni i migajce wok elazne potwory, ciany pene okien, cignce si w nieskoczono i czuem si ma, bezbronn istot. Tak byo co noc, lecz przywykem do tego. W dolinie yo si tak, jakby nie istniao nic przedtem i nic potem, jakbym by troch pijany i zarazem smtny. Pewnej nocy jednak przyszed do mnie inny sen i wiem, e przynili go wszyscy mieszkacy doliny. Wi dziaem las o zmierzchu, taki jak rs tu, w Ziemi e glarzy. Las spowity w wieczorne mgy, z ktrego zaczy wybiega zwierzta. Pamitaem, e w taki sposb nad cigaa zimna mga, a z ni wychodzce z uroczysk roiho, ale mnie w tym nie nie byo. Tylko mj wzrok unosi si nad ziemi, tak samo jak wtedy, gdy niem o upiorze wdrujcym moim ladem. Widziaem te osad oto czon waem i palisad, do ktrej biegli ludzie. Kto po rzuci kosz, z ktrego sypaa si rukiew, kto chwyci pod pach paczce dziecko, wyy psy. Wszyscy pdzili na zamanie karku do bramy. Jaka kobieta upada na liskiej drodze z uoonych tramw, kto, przebiegajc, porwa j na nogi i przewiesiwszy jej rami przez kark, pocign za sob. Z

grodu sycha byo zawodzenie rogw. Chciaem biec wraz z nimi, znale si bezpiecznie pod oson waw i solidnych wrt, ale byem tylko wzrokiem. Z lasu wysczya si mga, a za ni jedcy. W pierwszej chwili mylaem, e nadchodz upiory uroczyska, bo wygldali jak potwory, ale wkrtce ujrzaem, e to konie i ludzie, tylko obleczeni w dziwaczne zbroje z poczerniaej blachy. Przez szczeliny w kutych elaznych pyskach smokw, w oczodoach i midzy zbami przewityway ludzkie oczy i usta. To, co wziem za skrzyda, byo sterczcymi im za plecami drzewcami z czarno-czerwonymi postrzpionymi proporcami. Stanli rzdem i wydali z siebie dziwaczny syk, jak wielkie we, w czasie gdy za bram z oskotem przesunito potne zasuwy. Nie byo ich wielu, moe hon, i gdybym by sob, pomylabym, e mieszkacy grodu poradz sobie bez trudu, ale w tym nie chciaem krzycze i paka. Spomidzy drzew wyszo jeszcze kilku pieszych, ktrzy nieli midzy sob na kijach due gliniane naczynie zdobione w wijce si we. Widziaem, e we wiy si te na ich ramionach i twarzach. Za nimi z chrzstem elaza pojawiy si dziwaczne, przysadziste stwory, wygldajce troch jak kraby, a troch jak opancerzone ptaki bez gw, ktre podjy garnek i pomaszeroway prosto do grodu, nic sobie nie robic z sypicych si z czstokou strza, ktre odbijay si z brzkiem od ich pancerzy. Stwory postawiy garnek pod sam bram i wrciy do jedcw. Jeden z nich zsiad z konia, odda komu ciki topr, a potem odpi od pasa dug rzemienn proc.Umieci w mieszku pocisk elazn kul, rozkrci proc nad gow, coraz szybciej i szybciej. Machn rzemieniem, pocisk warkn w powietrzu i z trzaskiem stuk garniec, ktry rozpad si na kilka kawaw i uwolni obok sinego, gstego dymu. Nie rozumiaem, co widz, ale pamitam, e byem miertelnie przeraony i nie wiem, dlaczego. Dym osiad na ziemi srebrnym nalotem jak szron, a potem boto zaczo si rusza, wzdymay

si na nim fale i pkajce z trzaskiem pcherze, a potem ziemia wypitrzya si i powstaa, przybrawszy ksztat topornego olbrzyma, waciwie rozpadajcej si pecyny bota, z ledwo zaznaczon gow na mocarnych nogach i z potnymi ramionami, ktre chwyciy za bram i wnikny w ni. Ludzie w grodzie strzelali w potwora z ukw, ciskali kamieniami i toporami, ale pociski wbijay si w ziemny tuw, nie robic mu krzywdy. Belki zaskrzypiay i zaczy si wygina, a potem pky z ogromnym hukiem i wrota rozleciay si wraz ze stworem, ktry bluzn na wszystkie strony botem i znikn. Jedcy unieli or, wydali z siebie dziki wrzask, brzmicy jak szczekanie, jak Aaach-ken! Aaach-ken!, i runli prosto w ziejcy otwr bramy. Potem zobaczyem ju wntrze grodu i byo po wszystkim. Belki zbryzgane krwi, powykrcane ciaa, przeraliwy krzyk kobiet i dzieci. Gosy wznosiy si a pod niebo i ja te krzyczaem. Widziaem jeszcze zwizanego czowieka i jednego z napastnikw, jak patrzy na nieszcznika przez otwory w czaszce potwora, ktr mia na hemie. Usyszaem, jak pyta cichym, wytwornym gosem: Gdzie jest Dolina Pani Bolesnej?, a potem unosi niewielk metalow flaszk i wylewa troch pynu pod nogi zwizanego, i jak ten pyn zaczyna dymi, i nagle wybucha pomieniami. Mczyzna w smoczej zbroi znw zada pytanie, ponownie unis flaszk i zaczem krzycze, jakbym sam pon. Obudziem si, syszc wasny krzyk, a take krzyk Benkeja i chyba wszystkich istot w osadzie. A potem pdzilimy do wiey jeden przez drugiego, potykajc si i padajc, wrd zawodzcych, paczcych i opoccych skrzydami stworze, prosto w otwarte wrota ze splecionych korzeni, pniej po drewnianych schodach, przez korytarze wrd kolumn z pni i plecionych wzorw z gazi. A jeszcze pniej stalimy w wielkiej sali i chrem nucilimy pie. Wtedy po raz pierwszy zobaczyem Pani Bolesn.

Unosia si w wielkiej okrgej sali oddzielonej od nas krat w ksztacie lici i kwiatw, za krysztaowymi szybami. Ogromny pie drzewa z pltanin korzeni ukadajc si niczym wielka, udrapowana spdnica obrasta j do pasa, korzenie oplatay jej tali i piersi. Pie wyglda, jak powinien wyglda pie starego drzewa, ale rwnoczenie wydawa si mikki, koysa si i falowa na wszystkie strony jak prawdziwa tkanina, skrzypic jednak przy tym niczym drewno. Kobieta, wielka, o dziwacznej obcej twarzy poznaczonej cierpieniem, okolonej chmur zmierzwionych jak runo wosw, koysaa si powoli z rozrzuconymi ramionami, a wok niej fruway dzikie dzieci, nie wiksze od doni, trzepocce skrzydami i wlokce za sob smugi rozjarzonego pyu. piewalimy. Powoli, cichymi gosami, bez koca.A potem pomau wszystko si uspokoio, krysztaowe szyby, przez ktre widzielimy Pani, zaczy powleka si patami srebra i nagle stay si tafl lustra. Zobaczyem w nim tum piknych, delikatnych istot, otulonych tczowymi skrzydami jak patkami kwiatw, a midzy nimi dwa ohydne elazne potwory - Benkeja i mnie. Kolczaste i zbate smoki, podobne do jedcw z mojego snu. Benkej jkn i zakry twarz domi, a ja zrozumiaem, e to Bolesna Pani nas zobaczya i teraz staniemy si czci jej snu. Przez mtniejce szyby zobaczyem jeszcze, jak Pani przestaje si porusza i powoli zwiesza gow. Koszmar si skoczy. Do doliny powrci spokj. Pusty, bezsensowny, mglisty spokj chorobliwego snu, ktry zatapia nas niczym letnia, mtna woda. Toczyy si dni i sczy si czas. Myl, e pyn poza dolin. Tam wypeniao si lato, pyny dni i tygodnie, ale tu przeywalimy wci ten sam nijaki, mglisty dzie bez pocztku i koca, grzebic w ziemi i krztajc si sennie bez specjalnego celu. Czas zatapia nas i wydawao mi si, e zaczynamy si zmienia. Upodabniamy si do sennych, zguszonych istot, ktre snuy si wraz z nami po dolinie.

Jednak odkd Pani spojrzaa na mnie przez lustro, zmieniy si moje sny. Zaczem ni to, co ona. Czasem pynem przez dolin wrd lici, dzikich dzieci plsajcych w kwiatach albo taczcych na powierzchni stojcej wody, jakby bya lustrem, w mgle jarzcego si pyu i smtnej, cichej muzyki. Czasem jednak nadchodzi koszmar i wtedy byem zagubion, przeraon dziewczynk, ktr cigay potwory z olizgego misa, z nabrzmiaymi czonkami, wielkimi jak konary drzewa, pkaa ziemia i wyrastay z niej ociekajce luzem wargi, ktre mnie pochaniay, zewszd bryzga na mnie gsty, liski pyn, obaziy mnie jakie czonowane uki, z ciemnoci wycigay si tuste donie, ktre wdzieray si w kady zakamarek ciaa. Budziem si wtedy z krzykiem i wiedziaem, e musimy piewa i usypia Pani, zanim jej koszmary wedr si do doliny. I zawsze w tych snach wracaa do mnie jaskinia. Czarna jaskinia w zboczu gry, jaskinia, w ktrej mieszka olbrzymi lepy w. Ta jaskinia przeraaa mnie najbardziej i nie wiedziaem dlaczego. A pewnej nocy w snach nagle co si zmienio. Zobaczyem zwykego mczyzn w lunych czarnych spodniach i szarej kurcie z wyhaftowanymi okrgymi znakami na piersi i rkawach, z noem przy boku. Mczyzna by szczupy, mia krtkie czerwone wosy i wypuky nos jak dzib ptaka i skd go znaem. Pojawi si wrd wijcych si jak macki drzew, lnicych od luzu grzybw sterczcych z ziemi jak supy, a za jego plecami widziaem jaskini lepego wa. Ju czas, Filarze! powiedzia mczyzna. Spjrz w niebo, Filarze, i obud si! A potem odwrci si i wszed do jaskini, ktra mnie tak przeraaa. Nazajutrz rzeczywicie si obudziem. Inaczej ni zwykle. Jakbym obudzi si naprawd. Zobaczyem Benkeja, jak snuje si bez celu, mamrocc co do siebie. Zobaczyem, e na jego ramionach wyrastaj mae czarne pirka. Chwyciem go za ramiona i potrzsnem, ale popatrzy bez wyrazu, wzi rozwidlony kij, ktrego uywalimy jako motyki, i poszed na pole.Ja nie chciaem i nikt nie zwrci na mnie

uwagi. Przeszedem przez osad i patrzyem, jakbym widzia j po raz pierwszy. Czuem smrd brudu i odchodw, widziaem ndzne dachy i kalekie istoty, potykajce si na swoich cudacznych koczynach, o skotunionych wosach, penych igliwia i mieci, patrzyem na ropiejce wrzody, tam gdzie wyrastay im z plecw postrzpione skrzyda, albo pokrcone wlaste palce i wargi pokaleczone przez ostre, zwierzce ky. W dolinie dzieci przestay dorasta, wic pozostaway na zawsze maymi, zoliwymi istotami, ktre biegay samopas. Dotd unikaem ich, a teraz zobaczyem, e maj obkane twarze i pokryte s skorup brudu, e ich niezliczone ranki ropiej, a w oczach czai si gd. A potem wszedem na zbocze gry, mijajc pola i zagajnik, tak wysoko, jak tylko zdoaem, i usiadem tam, patrzc na pnoc. Wygldao to na tsknot, ktra prowadzi do gwatownoci, wic natychmiast cignem na siebie dzikie dzieci. Nadleciay znikd, dwoje czy troje, z tych najmniejszych, podobnych do owadw. Patrzyem na ich nagie dziecice ciaa, troch wiksze od doni ma, i pomylaem sobie, e adna istota nie moe lata na tak malekich i wiotkich skrzydach. Ledwo przyszo mi to do gowy, jedno z nich rzeczywicie spado na ziemi z guchym planiciem i wydao z siebie zaskoczony okrzyk blu. Nie baem si ich, bo widziaem je dziesitki razy. Zanuciem pie i kolejne zasno w powietrzu, a ostatnie migno w d zbocza cikim, kolawym lotem i zapltao si w gazie drzewa poniej. A ja siedziaem tak wrd trawy i stopniowo docierao do mnie, kim jestem. A pnym popoudniem zobaczyem co zdumiewajcego. Najpierw pomylaem, e to soce spada, ale wiecio normalnie, przedzierajc si przez lekk mg. Porwaem si na nogi i patrzyem ze cinitym gardem, jak przez niebo sunie olepiajca maa plamka ognia, cignc za sob strug biaego dymu. Troch to wygldao jak strzaa sygnaowa, lecz byo tak wysoko, e nikt nie zobaczyby z takiej odlegoci adnej strzay, choby mia oczy sokoa. Obok w ksztacie

prostej linii przeci cae niebo, wskazujc dokadnie na pnoc, a cignca go iskra zmienia kolor na czerwony i zgasa. Zosta tylko warkocz jak ogon latawca, ktry zacz si strzpi i rozwiewa, a potem gdzie daleko na pnocy na niebie wykwito co, co przypominao kwiat, ale byo tak drobne, e szybko zniko, cho wytaem wzrok, a oczy zaczy mnie w kocu piec i zaszy zami. Czuem, e cay dygoc i natychmiast musz co zrobi. Przechodziy mnie dreszcze i nagle wrciem do siebie. W jednej chwili. Staem tak, patrzyem, jak pasmo dymu wskazuje na pnoc, i nagle powiedziaem: Jestem Filar, syn Oszczepnika. Tohimon klanu urawia. A potem ruszyem na d. Chata bya pusta, kiedy zaczem pakowa swoje rzeczy. Mielimy sakwy i podrny kosz. Najpierw podgrzaem troch wody z popioem, a potem zabraem go w misce nad strumie, gdzie zdjem z siebie rozpadajce si achmany i umyem si. Pniej znalazem w koszu przepask, koszul i spodnie, ktre nie wiem dlaczego, kiedy wydaway mi si brudne i ktre zamierzaem upra, lecz o tym zapomniaem. Zaoyem na gow mj podrny kapelusz i wziem do rki lask szpiega, spakowaem do kosza dwie pochodnie, wyschnity kowczy ser i gliniasty chleb. N tropiciela powiesiem u boku pod kurt, a potem usiadem, bawic si star piszczak, ktr kiedy Benkej wyrzebi, kiedy wdrowalimy jako wolni ludzie, i czekaem. Kiedy wrci, podniosem j do ust i zaczem gra. Po raz pierwszy od dawna w powietrze popyny inne dwiki ni pie dla Pani. Zagraem piewk o kole, ktry pokocha klacz. Benkej stan osupiay w progu, upuszczajc kosz, z ktrego posypay si warzywa, i patrzy na mnie. - Benkei Habzaga - powiedziaem po kirenesku ostrym gosem dowdcy. - Donkatsu, askaro! Tacz, onierzu! Sta z otwartymi ustami i nic nie mwi.

- Tacz! - wrzasnem i wstaem, grajc dalej. Nie zdy uskoczy, kiedy kopnem go w nog, a potem w drug. Potem tupnem w podog, ledwo zdy zabra stop. - Nie wolno... Gwatowno... - jkn, kiedy tupnem ponownie. - Tacz! - wrzasnem znowu i pchnem Benkeja kolejnym kopniakiem. Po kilku razach zasoni si ramieniem i uderzy mnie podstaw doni w podbrdek. Uchyliem si cudem, bo wbiby mi flet w gardo, a on sta i z osupieniem patrzy na swoj do uoon w wol szczk. - Tacz! - ryknem po raz czwarty i podciem go zamaszystym kopniciem, zmuszajc, by podskoczy. A potem skoczylimy sobie do garde. Wytrci mi fujark, ja kopnem go pod kolano, ale cofn nog i dgn mnie brzegiem doni w gardo, ledwie zdyem zablokowa jego nadgarstek i uderzy go okciem w skro. Uchyli si i rzuci mnie przez biodro, prosto w stojak z kijw, na ktrym suszyy si miski. Potoczyem si, rozrzucajc nasz ndzny dobytek, i podciem Benkeja kopniciem. Dugo tarzalimy si, roznoszc prymitywn chatk w drzazgi, a w kocu opadlimy z si. On wykrca mi rk, ja drug trzymaem go za gardo i obaj charczelimy. - Tohimonie... - wyrzzi. - Benkeju Hebzaga, tropicielu - wydyszaem - wychodzimy std. Masz ma wodn miar na zabranie swoich rzeczy. Widziaem ogie na niebie. Wskazywa na wybrzee. Widziaem we nie cesarza. Dosy tego. Wychodzimy z doliny. Wyszedem na zewntrz, usiadem i czekaem. Dziewczyna o nogach sarny upucia na mj widok wiadro i zacza krzycze, a potem ucieka, sadzc dugimi susami. Benkej wynurzy si z chaty. Powyrywa drobne pira z ramion i teraz z ranek sczya mu si krew, ale doprowadzi si do porzdku tak, jak to tylko byo moliwe.

Ruszylimy. Pomidzy chatami, przez sad, ktrego gazie uginay si od dojrzewajcych owocw. Pracujce w polu i snujce si po wsi istoty staway i patrzyy na nas ze zdumieniem. A my maszerowalimy w stron wiey. - Znw zbdzimy i znw trafimy w to samo miejsce - rzuci Benkej. - Prbowalimy ju wiele razy. - Teraz wiem ju, co zrobi - odparem. - Powiedziay mi to sny Pani Bolesnej. Nie wiem, dlaczego sdziem, e tym razem nam si uda. Po prostu to czuem. Zrozumiaem, z czym mam do czynienia. W gruncie rzeczy caa dolina bya zwyczajnym uroczyskiem. Rzdzia nim Czynica, ktra moga by bardzo niebezpieczna, ale ta Czynica nie wiedziaa, co robi. Znajdowaa si w dziwnym stanie ni to snu, ni to obdu i bardzo wiele z tego, co tu si dziao, byo po prostu majakami, ktre przywrcia do ycia. Nie napdzaa ich skoncentrowana wola Czynicej ani potna, drapiena sia, taka jak wola zemsty tego, kto umiera na uroczysku. Kierowaa nimi senna, szalona myl, ktra raz bya tu, raz tam. Mimo to dzikie dzieci mogy by niebezpieczne, tak jak niebezpieczny moe by jad nawet martwej skorpenicy. cieka wia si, jakby chciaa nas odpdzi od wiey, krzaki splatay nam na drodze gazie, a wtedy gralimy pie, a ja cay czas mylaem o wiey i prowadzcej do niej prostej drodze. Uporczywie, jakbym siowa si ze strachem Pani i jej koszmarem. I myl, e byem silniejszy, bo nie spaem ju. Benkej natomiast blad i rce mu si trzsy, widziaem, jak si rozglda, strzelajc nerwowo oczami na wszystkie strony. - Graj - powiedziaem mu. - Myl tylko o piszczace i dwikach. O niczym innym. Wiea wznosia si na polanie kbowiskiem spltanych konarw

grubych jak beczki, ktre wystrzeliy ze spkanej ziemi, tworzc ciany, strzeliste wieyczki, schody i balustrady, oplecione kwitncym czerwono bluszczem o kolczastych odygach i liciach. Wszdzie unosi si sodki, duszcy zapach. Ominlimy wie i weszlimy wprost za ni w gszcz. Wszdzie wok widziaem dzikie dzieci, jak skacz po gaziach, przefruwaj pomidzy drzewami, syszaem, jak te due, podobne do zwierzt, o zych, wieccych oczach, przeciskaj si przez krzewy, ale ich szepty i nawoywania nie znaczyy dla mnie ju wicej ni wiergot ptakw. Przywykem do nich. Benkej gra, a ja mylaem o ciece prowadzcej na zbocze przez k i coraz nisze iglaste krzewy, potem coraz wyej i bardziej stromo, wrd ska. Mylaem o tym uparcie, przedzierajc si przez las, jakbym usiowa stworzy t ciek sam myl, jakbym sam by Czynicym. I w kocu krzaki ustpiy, a my wyszlimy na grsk k pokryt krtk traw i zioami i wspinalimy si coraz wyej. Benkej wci gra, lecz musia przystawa, eby si wysapa i zapa oddech. Dzikie dzieci wychodziy za nami z lasu, ale jakby niechtnie i im wyej wchodzilimy, tym wicej z nich zostawao z tyu. A potem ujrzelimy jaskini. Wskie czarne pknicie w pionowej jasnoszarej skale wpychajcej si w zbocze. Przed sam pieczar widziaem prawie pask pk zasypan biaym wirem i gazami o dziwacznych ksztatach. Cuchno stamtd i dobiegao odlege pluskanie wody. Benkej przesta gra, opuci rce i patrzy na jaskini jak wryty. - Nie moemy tam wej - powiedzia spokojnie. Tam mieszka zo. - Zo i obd mieszkaj w tej dolinie. Tu, gdzie rzdz szalone majaki, ludzi zmienia si w wykastrowane bestie, a wrzody i gnijce ciao przykrywa si kwiatami. Tu zmarych rzuca si na kompost, Benkeju, a potem nawozi nimi pola. To w wiey mieszka potwr, Benkeju, a nie w

tej jaskini. Czujesz podmuch? To jest przejcie do normalnego wiata. Dlatego tak si go boi. Spojrza na mnie. - Jestemy tropicielami, Benkeju - przypomniaem mu. - Jestemy askari armii Kirenenu, pamitasz? Pamitasz, onierzu?! - Mossu kando - odpowiedzia. Podaem mu koniec kija szpiega. Patrzy na niego przez chwil z wahaniem, a potem wycign drc do, przekrci rkoje i uwolni miecz. Weszlimy na skaln pk pomidzy biae kamienie i wir i zobaczylimy, e stoimy na hadzie koci. Drobnych koci palcw, wikszych kawakw miednicy i krgych, potuczonych czaszek. - To szcztki tych, ktrych dopady dzikie dzieci - zawyrokowaem. - Moe tych, co tu mieszkali przedtem i zginli w bitwie. Co, o czym ona nie chce myle ani pamita. Nie zatrzyma nas kilka starych koci. Chod. Zobaczymy wicej jej koszmarw, a potem przejdziemy na drug stron. Wejcie do jaskini byo wskie i wilgotne. Wcisnlimy si w ciemno, lodowaty powiew pachncy pleni i troch jakby siark, skrzesaem ogie, podpaliem pochodnie i ruszylimy. Najpierw usyszaem szepty. Inne ni szepty dzikich dzieci w zarolach. To byy gosy zoone z plusku kropel i echa. Gosy, ktre woay. Passionario... - dobiego do mnie. Znowu zabawiasz si ze sob, Passionario?, Kady ci skrzywdzi, Passionario, kady z nich. Kady rozerwie ci i rozepcha, bdziesz krwawi, Passionario, Odbior ci twoje ja, Passionario, Znowu chcesz si sparzy? Chcesz znowu paka? Znowu bdziesz sama, Passionario. Bdziesz krwawi w ciemnociach... Zawsze sama, Passionario, znw bdzie tak jak zawsze, kiedy nie

suchasz, Passionario... - Syszae to? - spyta Benkej gdzie za mn. Odgos naszych krokw na kamieniach odbija si od stropu, w oddali z ostrym dwikiem paday krople. - To uuda - odparem. - To samo co jej sny, ktre nkay nas co noc. Szlimy dalej w migotliwym mroku, wrd dziwacznych ksztatw powstaych z wilgotnej skay, jak sinorowe narol, kapania wody i skaczcego wszdzie echa.Nasze pochodnie syczay, pomie opota, a my brnlimy naprzd. - Jak na uud - powiedzia Benkej - mierdzi cakiem prawdziwie. W powietrzu istotnie unosi si ciki smrd, jakby koza i brudnego ciaa, a troch jak stchego twarogu. - To Czynica - odparem. - Jej majaki mierdz, potrafi zrani i maj swj ciar. Zrobilimy jeszcze kilka krokw i nagle napierajcy ciasno korytarz ustpi, a my patrzylimy do wntrza duej pieczary, ktrej cae dno wypeniao cielsko olbrzymiego wa, zwinitego w kbek jak zwoje liny. Byo grube niczym pie, trzeba by ze dwch mw, eby je obj, cho nie wiem, kto przy zdrowych zmysach chciaby to robi. W unis ogromny oby eb bez oczu, pionowa paszcza rozsuna si i ukaza si olizgy czerwony jzyk, ktry zatrzepota w powietrzu. Pachniesz inaczej, Passionario... Ale nareszcie przysza? rozlego si pod stropem. - lepy w - wyszepta Benkej. - Nie bdzie za atwo. To chyba w ogle nie jest najlepszy dzie. W unis si wysoko nad podog jaskini, za bem nastroszy si kolczasty kaptur. Stalimy na wskiej pce przy wejciu. Benkej unis do i pokaza w obie strony. Rozbieglimy si, on unis miecz, ja uwolniem ostrze wczni. Pka po mojej stronie skoczya si, dalej by las spiczastych tworw i spory gaz, a potem szczelina w skale. Rzuciem

tam pochodni, zahuczaa w powietrzu i potoczya si po skale, sypic iskrami, ale nie zgasa. Posaem za ni wczni i skoczyem, niewiele mylc, nad dziesitkami sterczcych w gr skalnych kolcw, wiedzc, e jeli zawaham si choby na moment, nigdy tego nie uczyni. Spadem na gaz, polizgnem si i przetoczyem po nim, a w zwin si byskawicznym ruchem w moj stron i unis cielsko. Nareszcie... Passionario. Olizgy jzyk gruboci mojej doni znw wysun si z paszczy, a potem pk na dwoje, ukazujc tawe do jak ostrze sztyletu. eb odchyli si do tyu na wygitej szyi, a ja namacaem swoj wczni, wiedzc, e nie zd jej nadstawi. I w tym momencie spad na mnie dwik fletu. Potny w tej komorze, jakby gra olbrzym, plujcy rozdzierajcymi dwikami koysanki dla Bolesnej Pani. W zwin si w miejscu i rzuci w stron, skd dochodzia muzyka. Benkej, wci grajc, wskoczy w szczelin w skale, z ktrej przyszlimy. eb potwora dgn w otwr korytarza, dookoa posypay si kawaki skay i wci byo sycha muzyk. lepy w cofn si i znw uderzy, a za kadym razem sypay si odamki i eb gbiej wbija si w otwr, a wnikn we i zacz si wsuwa w korytarz, skd nadal dochodziy dwiki fletu Benkeja. eb i kawa cielska przepychay si w gb korytarza, ale reszta nadal leaa w olizgych zwojach na dnie jaskini, poruszajc si i wijc. Zrobiem jedyne, co mogem - uniosem wczni i wbiem w suncy obok mnie jak burta odzi wypuky bok. Ruch cielska omal wyrwa mi wczni z doni, ale ostrze pruo grub skr i uginajce si jak macka kaamarnicy ciao. Syszaem przeraliwy ryk z gbi korytarza, lecz potwr nie mg zawrci w ciasnocie, a jedynie sun naprzd, prujc si na dwoje o moj wczni. Wci z gbi syszaem dwik fletu, a potem woanie Benkeja: Wr po mnie, tohimonie! - zupenie zasycza. Nie moesz wiecznie ucieka,

wyranie, jakby znajdowa si tu za cian, a jego gos wibrowa jeszcze dugo pod stropem. Cielsko wa wsuwao si w szczelin coraz szybciej, bryzgajc krwi z cigncej si za ostrzem rany, a do zwajcego si koca, ktry nie schowa si ju w korytarzu, tylko zwis bezwadnie, sterczc na dobre osiem okci, i nie porusza si. I zdawao mi si, kiedy wchodziem w nastpny korytarz, e cay czas sysz przeklt koysank: porque te vas... porue te vas... porque te vas... Brnem przez wijce si korytarze i znw syszaem szepty, ale odpowiadaem im przeklestwami. Kierowaem si podmuchem powietrza i opotaniem pomieni mojej pochodni, a po jakim czasie znw trafiem do pieczary, w ktrej staa czarna woda, a za cian pluska strumie. Wydawao mi si, e to musi oznacza, e zaraz wypywa na powierzchni, cho to nie bya prawda, bo strumienie rwnie dobrze mog pyn gboko pod ziemi i wcale nie musi im si spieszy do wiata pod gwiazdami i niebem. Wybieraem drog, z ktrej dmuchao chodnym powietrzem, i parem naprzd. Trwao to bardzo dugo. Kiedy idzie si w nieznane, w ciemnociach, a co gorsza, pod ziemi, wszystko trwa bardzo dugo. Potem jednak dotarem do komory, z ktrej nie widziaem adnego wyjcia, za to znw usyszaem syczce szepty, inne jednak ni gos lepego wa. Co biaego poruszao si w zaomach skay, przemykao stamtd, gdzie pada blask pochodni, i chowao si w cieniu. Ja jednak wci syszaem w gowie gos fujarki, na ktrej gra mj ostatni towarzysz, i przepenia mnie gniew. Zoyem wczni na p i jednym ruchem schowaem j wzdu kosza podrnego, a potem wyjem n tropiciela i przeoyem do lewej rki pochodni. W pieczarze byo za

mao miejsca, by posugiwa si wczni. Nie baem si, a jednak widzc nagle mc lekkim blaskiem wzdt bia gow bez oczu, przejrzyst jak ciao morskiego stwora i szczerzc na mnie lnice niczym stal zby, wrzasnem i odskoczyem. Pojawiay si zewszd, syczc: Baa si blu, Passionario?, Czekalimy na ciebie tak dugo... Zabia nas, Passionario... Miay wydte tuowia, krtkie, pokrcone koczyny i wielkie gowy, szczerzce te elazne zby jak zrobione przez kowala, poruszay si, jakby pyway w powietrzu w chmurach jakich rowych drobinek. Trwao to mgnienie oka, a potem moja wcieko wybucha. Pamitam wrzask, przeraliwy pisk roiho i cicia mojego noa oraz huk pomienia pochodni. Ciem, kopaem i dgaem, wpadem w tak furi, e wbiem si w ciasne przejcie za ostatnim zawodzcym potworem, dosownie w szczelin. A potem wypadem po drugiej stronie na skay, na dno kolejnej pieczary, i nie miaem ju pochodni. Leaem tak w przeraliwych ciemnociach, czujc zimno, i nie mogem si poruszyze zmczenia. Upiory zniky, syszaem tylko szmer pyncej wody. Sprbowaem namaca w nieprzeniknionej czerni pochodni i poczuem, e sun doni po warstwie jakich wilgotnych porostw albo moe mchu, takiego, jaki moe rosn w jaskiniach. Nie znalazem pochodni, ale zobaczyem, e w upiornej ciemnoci jaskini co migoce, jakie punkciki, jakby iskry, moe robaczki lub wiecce grzyby, jakie pono zdarzaj si gboko pod ziemi. Wiedziaem, e jeli nie znajd pochodni, czeka mnie tu mier. Po chwili znw poczuem podmuch zimnego powietrza, nagle spyno na mnie sine wiato i na stropie jaskini zobaczyem dwa gorejce okrgi jak lnice miedziaki. A potem usyszaem dalekie szczekanie psa. I pojem wreszcie, e patrz na ksiyce, jest noc, a ja wyszedem z jaskini i le na wilgotnym mchu wrd kamieni. Nie spaem tamtej nocy, tylko siedziaem, patrzyem przed siebie i czekaem, a wzejdzie soce. A kiedy wreszcie wzeszo, mogem

zobaczy zbocze gry, las i wijc si spokojnie wrd wzgrz rzek. Po raz pierw szy od dawna ujrzaem czysty poranek, z bkitnym nie bem i zotym socem, widziaem te, e wzdu rzeki prowadzi trakt, a daleko za wzgrzami, ledwie widocz ne, migoce morze jak podrne lustro z polerowanej stali. Zabraem swoje rzeczy i ruszyem w d, czujc si dziwnie, bo wprawdzie uwolniem si i mogem pod y ku przeznaczeniu, ale co krok przypominaem sobie Benkeja i obiecywaem mu, e wrc do przekltej doliny cho na sam myl cierpy mi plecy. Sama droga okazaa si tak zwyczajna, e nie przypuszczaem, e w kraju zwanym Wybrzeem agli co podobnego jest w ogle moliwe. Jeszcze tego samego dnia po poudniu min mnie dwukoowy wzek, na ktrym siedzia jednooki karze w szerokim kapeluszu. Najpierw zaproponowa mi, ebym kupi od niego czynice przedmioty, ktrymi handlowa. Powiedziaem mu, wci idc i w kadej chwili gotw uwolni ostrze wczni, e widziaem ju niejedno i e trzymam si od Czynicych oraz uroczysk jak najdalej. Wzek jednak nadal skrzypia obok mnie, a starzec spyta, czy nie mam w takim razie jakich czynicych rzeczy na sprzeda. Odparem, e odpowied bdzie taka sama i eby lepiej jecha w swoj drog. Wtedy zaproponowa mi miejsce na kole, bo powiedzia, e sprzykrzya mu si samotna wdrwka i chtnie podrowaby dalej w towarzystwie cudzoziemca, ktry jest mem rozsdnym, stronicym od rzeczy bdcych zaka tego wiata. Spytaem wic, dlaczego sam je sprzedaje, a on odpar, e po to, by si ich pozby. Wsiadem wic na jego wzek, ktry potoczy si traktem z biegiem rzeki. M w przedstawi si jako Cie Kruka czy co podobnego i dzieli ze mn posiek, a ja miaem wraenie, e na wiecie nie istnieje nic lepszego od wdzonki, sera i wieego chleba.

Po raz pierwszy od bardzo dawna spaem gboko i nie niy mi si adne koszmary. Nastpnego dnia jednak obudziem si, kiedy soce stao ju wysoko, lec na derce przy wygasym ognisku, a wzka i starca nie byo ani ladu. Natychmiast przetrzsnem wszystkie rzeczy, jakie miaem w koszu i za pazuch, ale okazao si, e niczego mi nie ukrad. Znalazem natomiast czysty gagan, w ktry zawinite byo kowcze jelito wypchane siekanym w kawaki wdzonym i suszonym misem, tak jak mieli w zwyczaju szykowa prowiant w podr ludzie Wybrzea, bochenek chleba oraz cebul. Pojem wic, e na tym wiecie zdarza si spotyka te ludzi zacnych, nieinteresujcych si uroczyskami ani niepragncych obrabowa, zniewoli lub zabi kadego, kogo widz. Zwykych ludzi, ktrzy jedz ser, podruj na wzkach zaprzonych w onagery, handluj i nie maj nic wsplnego z imionami bogw. Rozdmuchaem ar, a potem zjadem niadanie, patrzc na rzek i starajc si nie myle o niczym, a zwaszcza o Benkeju. A take o Snopie oraz NDele. Wtpiem, czy jeszcze ich spotkam, mylaem za to o ognistej strzale, ktra przecia niebo, tak jak zapowiaday moje wizje, i po raz pierwszy przyszo mi do gowy, e moe to moje przeznaczenie jednak gdzie istnieje. Skoczyem je, to, co zostao, spakowaem do kosza i usyszaem skrzyp wiose. Pomylaem zrozpaczony, e jak na Nosiciela Losu mam wyjtkowe kopoty ze zrobieniem choby kilku krokw, by nie wpakowa si w kolejn kaba. d pojawia si zza zakrtu rzeki, bya duga, ze zoonym masztem i poruszaa si dziki rzdom wiose z burt, ale nie wygldaa jak galera. M stojcy na dziobie, z cebul w jednym rku i rogiem w drugim, krzykn co i wiosa stany, a d suna z prdem. Zauwayem, e nikt na pokadzie nie dziery pletni, ale i tak kostki mojej doni ciskajcej kij szpiega zbielay.

- Hej, chopcze! - krzykn mczyzna. - Pyniemy do ujcia! Nie najby si do wiosa za p marki miedzi? Lekka robota, pyniemy z biegiem rzeki. - Ca mark - zawoaem. - Albo p i jedzenie do miski. - P i jedzenie - odkrzykn. I w taki sposb, nareszcie banalnie i bez przygd, dotarem na brzeg morza, a potem jeszcze dalej, cho to take nie jest caa historia.

Neid j zwano, gdy w dom wchodzia wieszczka mdra, rdce moc dawaa, czarowaa wszdy zmysw obkanie, zym niewiastom - rozkosz i rado.
(Vluspd - Wieszczba Wolwy)

ROZDZIA 9
pica krlewna
Grd nie jest wielki, wic i Kawerny nie tak trudno znale. Raz pytamy o drog, potem przemierzamy krte uliczki i schody, w kocu docieramy pod spory barbakan zwany wie bramn. Kute brony s uniesione i mona przechodzi swobodnie, nie ma nawet stray, tyle e nad portalem bramy siedz dwa elazne gargulce podobne do smokw, ktre lustruj przechodniw lepiami, w ktrych drzemie rubinowy blask, i od czasu do czasu prychaj pomieniem. Wierc si na swoich gzymsach, czasem trzepi skrzydami i to wystarczy, eby zrobi wraenie, ale podejrzewam, e to dekoracja. Kawerny znajduj si na najniszym poziomie grodu, przytulone do muru zaporowego nad rybackim portem i do skalnej ciany wyrzebionej w portale, uki i kolumnady, niczym Petra. Ciemne otwory prowadz w gb gry, pewnie to s synne kawerny, od ktrych dzielnica wzia nazw. By moe chodzi o jakie skady w piecza rach, moe systemy cystern. Dzielnica nie jest wielka, to poduny plac i pltanina zaukw wok. Budowle nie s ani gorsze, ani mniej pieczoowicie zbudowane ni gdzie indziej, moe tylko nieco nisze, mao ktra kamieniczka ma wicej ni dwa pitra, a jednak unosi si tu specyficzna atmosfera getta. Moe dlatego, e jest toczno, o wiele bardziej ni w pozostaych czciach miasta. Mimo mroku i sypicego drobnego niegu w podcieniach sporo straganw i ludzi. Moe nie od razu tum, ale blisko. Mieszkacy s bardzo rnorodni. Cz to po prostu cudzoziemcy -

wyrniaj si wzrostem, niecodziennymi strojami i wieloma odcieniami skry, ale cz to istoty zmienione w dziwaczne stwory, ktre trudno uzna za gatunek ludzki. Widywaem na tej planecie ju niejedno, ale takie nagromadzenie dziwolgw w jednym miejscu sprawia, e trudno patrze bez blu. S mutacje, ktre byy najwyraniej celowe i chyba niezupenie si uday, oraz cakiem przypadkowe, wygldajce jak lady schorze albo cudacznych krzywek ludzi i rolin, owadw lub morskich stworw. Oto karze prowadzi na smyczy bardzo wysok nag dziewczyn poronit powym futrem w czarne, zygzakowate prgi, z ostrymi uszami pantery, wijcym si ogonem i szponami jak sztylety. Dziewczyna ma paajce zotem kocie oko, ale tylko jedno, bo drugie pokrywa bielmo, szecioro piersi, coraz mniejszych, patrzc w stron podbrzusza, i garnitur ostrych zbw, ktre szczerzy co chwil. Mijaj siedzcego, okutanego podartym, wyleniaym futrem osobnika, ktry wyglda jak kawaek rafy koralowej, jakby porastay go cae kolonie morskich skorupiakw, w tumie miga mi ysy mczyzna, ktremu z pkouszka wyrastaj cztery rce. Grna para jest uminiona i potna, dolna chuderlawa i pokrcona. Dziewczta okryte wzorzyst, pokryt drobn usk skr, wygldajce jak czekoksztatne we dusiciele, stoj grupk pod jak owietlon tawern i zaczepiaj przechodniw niczym dziwki, i by moe tym wanie s. Unosi si nad tym atmosfera tymczasowoci i biedy skrzyowana z klimatem wschodniego bazaru. Towary wykadane na pachtach albo wprost na udeptanym niegu s ubogie i czsto wasnej roboty. Jakie chodaki i kierpce o najrniejszych ksztatach, jakie elementy przyodziewku, jakie graty. Mury pstrz napisy w rnych jzykach i alfabetach, na gotyckich konstrukcjach brakuje utrconych czoganek lub pinakli, zdarzaj si okna, w ktrych stuczono krysztaowe szyby i zastpiono je rybi bon albo parcian szmat z worka. Na ulicy w niegu walaj si odpadki. A

mimo to Kawerny wydaj si bardziej ywe ni pozostae czci miasta. Przeciskamy si przez tum, w kocu ldujemy w jakiej tawernie. Jest toczno i haaliwie, jednak znajdujemy miejsce z brzegu jakiej awy. Piwo jest tu inne, jakby egzotyczne w smaku i pachnie piernikiem, a podaj je w naczyniach podobnych do tykwy. W kcie dostrzegam grupk ludzi palcych jedn faj wygldajc jak drewniana rura, w rodku co bulgoce, ale dym jest tak nafaszerowany alkaloidami, e mona by go kroi i sprzedawa w zaukach Bogoty. Nawet ich nie zaczepiam. Po pierwsze, nie tego szukam, po drugie, maj nieprzytomne, rozmazane twarze i nie da si z nimi dogada. - Nie znajdziemy go tak atwo - powiada Grunaldi. - Tymczasem on moe znale nas i wcale mi si to nie podoba. - Wiem - wyjaniam. - Nie chodzi mi tylko o Szkarata. Co mi mwi, e w takim miejscu najwicej si mona dowiedzie. Rzeczywicie do szybko kto si do nas dosiada, ale zwykle s to ludzie, ktrzy chc co sprzeda, kupi lub zamieni. Najczciej co z naszych ubra, przy czym szalonym powodzeniem cieszy si paszcz Warfnira, ktry kto chce wymieni a to na kapot z poyskliwego futra kojarzcego si z morskim ssakiem, a to na okrycie wygldajce jak bezksztatna sterta martwych szczurw, z apkami i paskimi woreczkami wypatroszonych bw. Oferty zostaj odrzucone. Osobnik o dziwacznie znieksztaconej twarzy przywodzcej na myl krokodyla oferuje nam tani nocleg, jaki przyzwoicie ubrany jegomo z krtk siw brod i wosami cignitymi srebrn opask, pijany jak szpadel, przeprasza nas stukrotnie, po czym baga, ebymy pozwolili popatrze mu w oczy Sylfany, bo s jak gwiazdeczki. Jegomo jest sympatyczny, wic zgoda zostaje udzielona, jednak nie dowiadujemy si od niego nic na aden istotny temat, za to wiele o tym, jaka pikna jest nasza wojowniczka i jakimi jestemy szczciarzami. Po osiemdziesitym zapewnieniu, e jej oczy s jak gwiazdeczki, zmieniamy w kocu lokal. Zachodzimy do kolejnych tawern, snujemy si po ulicach. Gna

mnie nieokrelony instynkt. Czego szukam i mam przeczucie, e znajduje si blisko. Jaki lad, moe punkt zwrotny? Wydaje mi si, e nie chodzi o Szkarata. Jest tylko mczca, nieokrelona intuicja, wraenie, e co wanego mijam o krok. Uczucie jest tak intensywne, e trzs mi si rce, nie mog usiedzie na miejscu, tylko wasam si i zagldam w rozmaite kty. Co jest nie tak i wydaje mi si, e mam to przed twarz. Tylko e niczego nie widz. W ktrej tawernie dosiada si do nas jaki wielki osobnik, kolejny uciekinier z wyspy doktora Moreau. Z ysej czaszki wystaj mu jakie narol niczym rekinie petwy, uoone rzdami jak zby piy, co nadaje mu smoczy wygld, jedn rk ma skurczon i podobn do mapiej, ale z monstrualnymi szponami jak brzytwy, trzyma j przy piersi i okrywa po paszcza; gdy rozchyla usta, wida wielkie ky, ktrych nie powstydziby si pawian. Kalecz mu wargi i jzyk, mwi przez to troch niewyranie i do tego sepleni. - To wy jestecie ci Czynicy, ktrzy bili si z naszymi w porcie, omal zabili mistrza Fjollsfinna, a potem nagle zostali przyjacimi? Wszyscy o tym gadaj. - To my - odpowiada sucho Warfnir. - Ja jestem Platan. Miaem zosta Bratem Drzewa, ale okazao si, e jestem niegodny, Ogrd mnie okaleczy i odrzuci... Ja rozumiem... Jestem cierpliwy... Czekam, a mistrz Fjollsfinn wynajdzie lekarstwo. Lecz musicie mu to ode mnie powiedzie! Musicie mu powiedzie, e ja, Platan, nie boj si i bagam go o jeszcze jedn szans. Musz wej jeszcze raz do Ogrodu. Musz go zobaczy. I powiedzcie jeszcze Fjollsfinnowi, e le zaczyna si dzia tu, w Kawernach. Pojawiaj si dziwni ludzie, ktrzy opowiadaj w karczmach o amitrajskiej bogini albo0 krlu Wy. Odrzuceni Przez Lodowe Drzewo zaczynaj si burzy, nie chc czeka na lekarstwo. Napadaj na ludzi, s szaleni. Fjollsfinn da im

dom w Kawernach i chce znale dla nich lekarstwo, ale oni chc by potworami. Dlatego mwi, e pjd do krla Wy, bo on przyjmuje kadego i pozwala kademu by jak zwierz. Mwi, e jak Ogrd zrobi z nich bestie, to oni bd teraz tak y. Powiedzcie Fjollsfinnowi. Ja, Platan, nie chc by jak bestia. Zostaem odmiecem, ale dalej chc suy Ogrodowi. Powiedzcie mu. - Powiemy - odpowiadam. - Powiemy na pewno. Platanie, gdzie mona spotka Odrzuconych Przez Drzewo? - Nie chodcie tam! To tam, gdzie mieszkamy, na ulicy Bednarzy i przy Czatowni. Maj swoje tawerny, ale nawet do nich nie wchodcie. Tam nawet stranicy si nie zapuszczaj. - Nazywam si Ulf Nitjsefni. Mieszkam w miecie na grze, bo jestem gociem Fjollsfinna, i pomwi z nim o tobie. Ale chc, eby si wywiedzia, kto rozpowiada o krlu Wy i o tej jakiej bogini. Zapamitaj nas, jak tu siedzimy. Od jutra codziennie ktre z nas, kiedy uderzy sze dzwonw, bdzie siedziao w tawernie U ledzia, pierwszej w Kawernach za wie bramn, na ulicy, ktr zw Bawatn. Przyjd, to dostaniesz siekaca, i powiedz, jeli si czego dowiesz. Teraz dam ci mark srebrem. Wypatrz, kto podburza ludzi, jak wyglda i gdzie bywa. A szczeglnie wypatruj niewysokiego Amitraja... - Tu opisuj Szkarata najlepiej jak umiem, liczc na natychmiastow reakcj, ale oczy Patana zostaj niczym bkitne karbunkuy: bez wyrazu, za to patrzce z uwag. Wydaje mi si, e widz na jego upiornej twarzy chimery cie nadziei. Niedugo potem wychodzimy. Niby dowiedziaem si tego, co chciaem, ale wci mnie nosi. Gboki niepokj i nieokrelone przeczucie. Moe po prostu nabawiem si nerwicy? Krcimy si po zanieonych ulicach, ostronie myszkujc na granicy zakazanego obszaru, gdzie mieszkaj Odrzuceni Przez Drzewo. - Tam go nie bdzie - mwi Sylfana. - Jeli tam mieszkaj sami

odmiecy, to trudno byoby mu si schowa. Myl, e raczej siedzi gdzie midzy kupcami... Ale ja staj jak wryty. Czuj, e krgosup zmieni mi si w sup lodu, ciarki przenikaj cae moje ciao, jak przy uderzeniu hiperadrenaliny. - Cicho! - woam. - Ale co... - Wszyscy cicho! Ani sowa! Zastygaj z wyrazem zdumienia na twarzach, a ja nasuchuj. Gdzie daleko kto nuci. Stumionym gosem, lec czysto. Nuci co, co kompletnie tu nie pasuje i wydaj mi si niepokojco, drczco znajome. Trwam tak przez chwil z uniesion ostrzegawczo rk, ale nic ju nie sycha. - To gdzie tam - rzucam i sysz, e mam zmienio ny gos. Biegiem! Nie pytaj o nic i puszczamy si galopem w pltanin pustawych uliczek w ssiedztwie ulicy Bednarzy. Przeskakujemy jakie beczki i dwukoowy wz opar ty o cian, zagldamy w zauki. Sigam pod kurt i po prawiam n. Sycha jakie odlege wrzaski, tupot, ale nic wicej. Dranica melodia zanika. A potem nagle ponownie zastygam z uniesion rk, bo znw sysz. I rozpoznaj bez adnych wtpliwoci, z uczuciem, jakby moje serce wybucho. Nakarmi kruki. Carlos Saura. Ballada z filmu. Stara hiszpaska piosenka. Ponadstuletnia, ale o yciu duszym ni sam film, nagrywana niedawno. Piosenka. Z Ziemi. Znowu zrywam si do biegu, moi ludzie za mn. Wypadamy na wielokrotnie w przernych wersjach, nawet cakiem

obwodow ulic cignc si wok muru zaporowego, zupenie pust. Okna s tu ciemne i martwe, tylko gdzie z oddali dobiega gos piewajcy wyranie po hiszpasku. W kko to samo. A potem tupot, trzask i krzyk. I piosenka dobiegajca z mrocznego zauka. Wchodzimy tam w szyku - ja przodem, Warfnir i Grunaldi po bokach, Spalle i Sylfana z tyu jako ubezpieczenie. Sysz, jak dobywaj z cichym zgrzytem mieczy, a ja mam tylko n pod pach. Mam trzy miecze, w tym mj doskonay Nordland, ale do miasta nie zabraem adnego. Lodowy Ogrd uchodzi za bezpieczne miejsce. Zauek koczy si lepo niewielkim, kanciastym podwrkiem w kwadracie gotyckich murw. Widz pokraczne plecy czterech zmutowanych Odrzuconych Przez Drzewo. Jeden z nich ma zoone anielskie skrzyda, drugi zad i nogi jelenia, trzeci zwija si niemrawo na ziemi, zaciskajc donie na wasnej szyi, krew tryska mu spomidzy palcw. A pod cian dostrzegam chudy i chopaka ylasty, o poniej dwudziestki, twarzy i niewtpliwie miejscowy, pocigej

jaskraworudych wosach, ubrany w podniszczone spodnie i krtk kurt, jakby lekko chiskie z wygldu, trzyma dwumetrowy kij, moe lask podrn. Stoi pochylony, na szeroko rozstawionych nogach. Pod jego stopami ley jaki kask, podobny do hemu tropikalnego. Chopak stoi nieruchomo i czeka na jaki ruch tamtych. I piewa po hiszpasku. Trwa to wszystko uamek sekundy, kiedy lustruj sytuacj i wzywam Cyfral, ktra pojawia si w rozbysku tczowych iskier, irytujco kiczowata jak zawsze.

Odrzuceni usyszeli ich kroki, odwrcili si momenta nie, patrzc

gronie spod znieksztaconych bw i wa czc. Drakkainen unis pojednawczo rce, Warfnir i Grunaldi podeszli bliej jego bokw. Spalle i Sylfana odwrcili si do wylotu uliczki z wycignitymi mieczami. - Tylu was potrzeba przeciwko jednemu chopakowi, Bracia Drzewa? Zostawcie dzieciaka. - Nie suymy Drzewu - odpar jeleniowaty mutant. - To nie wasza sprawa. Chyba e spieszno wam zgin. Impas nie trwa nawet sekundy. Po prostu wszystko ruszyo, jakby kto zwolni stop-klatk. Anio rozoy skrzyda, zasaniajc widok, i run na Drakkainena, wystawiajc przed siebie paskudne, zakrzywione ostrze podobne do egipskiego sierpa bojowego, dwaj inni skoczyli na Warfnira i Grunaldiego, szczkny miecze, chopak machn ze wistem swoim kijem, na kocu pojawio si wskie ostrze. Drakkainen wywin si obrotem w prawo, puszczajc sierp wzdu swojego ramienia, przechwyci nadgarstek anioa i obrci si nagle w drug stron, zakadajc mutantowi kotegaeshi. Stwr fikn w powietrzu koza i gruchn o bruk, Drakkainen ci go zdobytym sierpem i przeskoczy w stron drugiego, o twarzy pokrytej kolcami. Grunaldi odbi szybkie cicie na gardo, ale tak silne, e rzucio go o cian. Vuko przerzuci sierp do drugiej rki, wyj n i cisn w przeciwnika Ostatniego Sowa, po czym uchyli si przed szerokim ciciem kolczastego, ci go w cigno Achillesa, zwalajc na ziemi, i w przelocie rozpru mu bok klatki piersiowej. Warfnir przebi na wylot swojego przeciwnika, odepchn go kopniakiem, uwalniajc ostrze, po czym przerba mu ukonie szyj i skoczy na tego, z ktrym wci boryka si Grunaldi. Anio tymczasem podkurczy nogi i wsta, pomagajc sobie skrzydami; powalony przez Warfnira rwnie zebra si w sobie i dwign do pionu, chwytajc si ciany; kolczasty zacz si gramoli, ignorujc rozrbane ebra, szerok ran w boku, z ktrej sterczay

strzpy puca, i bezwadn stop. - Nie jest dobrze - oznajmi Vuko. - Poka mi pieni. - Nic nie ma - wyjkaa Cyfral przeraona. - Oni to maj w sobie! Zamknite w organizmie. - Zamknite, co? Przeskanuj mi t juch! - Jest! - pisna. - Nawet cakiem sporo.Drakkainen odwrci si i odchyli do tyu, unikajc skonego cicia, po czym kopniciem zama kolczastemu kolano i ci w nadgarstek po cignach. A potem odrzuci sierp, przyklkn i obiema domi zagarn parujc krew z kauy oraz nieg zmieniony w rud brej. - Perkele lamitaa! - wrzasn i wyrzuci rce w stron przeciwnika, majc przed oczami czsteczki wody, pkajce wizania i wysoce reaktywne bkitne atomy wodoru, czce si w czsteczki, w otoczeniu gazowego tlenu naadowanego energi. Bysno, kolczasty run na wznak z ponc twarz, z jego rany w boku zion ogie. Drakkainen odwrci si do pozostaych, a w kadej doni mia taczcy, trzaskajcy pomie. - No dalej, pokrako - powiedzia. - Make my day, punki. Hukno. Z jego doni trysny strugi ognia. Jeden z Odrzuconych zmieni si w pochodni, miotajc si po bruku i ponc, anio przetoczy si po cianie, wydajc z siebie przeraliwy pisk i usiujc zgasi poog tryskajc z jego rany jak z dyszy silnika rakietowego. Bez skutku. Kada kropla jego krwi natychmiast wybuchaa jak gazolina i zapalaa nastpne. Jeleniowaty wystartowa w stron wylotu uliczki jak bolid. Warfnir i Grunaldi rwnoczenie ustpili mu z drogi i cili po nogach, a nastpnie nadal rwnoczenie przebili klatk piersiow i chwyciwszy za rogi, przywlekli Drakkainenowi i cisnli u jego stp. Pochyli si i zagarn wicej niegu z krwi. - ryj to! Kusipaa! A potem odwrci si, ciko dyszc, i spojrza na chopaka, ktry

nie odkada swojego kija, tylko patrzy na nich z szeroko otwartymi oczami. Vuko strzepn bkitne pomyki z palcw, wytar donie czystym niegiem i odzyska swj n. - piewae, chopcze. Hablas espaol, muchacho? Modzieniec zmarszczy brwi, ale nic nie powiedzia ani nie opuci kija, ktry trzyma oburcz, swobodnie, samymi kciukami, z ostrzem schowanym do tyu pod pach. Przeskakiwa po nich wzrokiem, patrzc mniej wicej w poowie sylwetki. - Skd znasz t piosenk? - zapyta Vuko. A potem, wysiliwszy pami i umys, zapyta raz jeszcze topornym amitrajskim. - To modlitwa odpdzajca demony i usypiajca Bolesn Pani. Bye moe w jej dolinie? - odpowiedzia chopak w tym samym jzyku. - le mwi amitrajski - wyduka bardzo wyranie Drakkainen. Umiesz mowie eglarzy? Skd znasz piosenka? Okropnie wane. Modzieniec wyprostowa si nieco i unis wczni, bardzo powoli opar j pionowo na bruku i powtrzy to samo w jzyku Wybrzea agli. - Nie wiedziaem, e tak kochasz muzyk - wysapa Grunaldi, po czym zdj swoj skrzan czapeczk i otar spocone czoo. - Chopcze, kim jest ta Bolesna Pani? Widziae j? Skin gow. Raz widziaem. Co masz z ni wsplnego? Te jeste Pieniarzem? Spalie Odrzuconych Przez Drzewo. - Przybyem zabra j do domu. J i kilku innych. - Zabra do domu? Gdzie? - Daleko - odpar Drakkainen, nie wiedzie czego z przekonaniem, e dzieje si co niebywale doniosego. - Do kraju, ktry jest bardzo daleko std. Tam, skd pochodz. Wiesz, gdzie ona jest? Potrafiby mnie tam zaprowadzi? Chopak wypuci kij, a potem osun si po cianie i zamar tak w kucki. - Spade razem z gwiazd? - zapyta z wysikiem. - Z ognist

gwiazd lecc z nieba pod koniec lata w zeszym roku? Na wybrzee? Drakkainen przekn lin. - Tak. Spadem z gwiazd. Dlaczego paczesz? - Przebyem bardzo dalek drog, eby si z tob spotka - rzuci gucho chopak. - Wielu zgino, ebym tu dotar. Jestem Nosicielem Losu i myl, e mam ci wiele do powiedzenia. Zaley od tego los nieprzeliczonej iloci ludzi. Tak, wiem, jak trafi do jej doliny, i zaprowadz ci tam, ale najpierw musisz wysucha wszystkiego, co chc powiedzie, a to moe by duga historia. - Myl, e mamy troch czasu - rzek Drakkainen ostronie. Chod z nami. Musisz wykpa si, zje co i ochon. Tam, gdzie mieszkamy, jest bezpiecznie, a ty zamieszkasz tam razem z nami. - Kto to jest? - zapytaa Sylfana. - Nie wiem. Ale zdaje si, e to, co wie ten chopak, to s najwaniejsze na wiecie wieci. Idzie z nami i nawet wos nie moe mu spa z gowy, choby rzucili si na nas wszyscy obkacy w Kawernach. - Dugo tu mieszkam - odpowiedzia chopak i podnis z ziemi swj kask. - I umiem przej przez t dzielnic. Nie trzeba si o mnie martwi. Nazywam si Filar, syn Oszczepnika. Tu mwi na mnie Fyalar Kamienny Ogie. - Trzeba. Jeste cenny - odpar Drakkainen twardo. - Tam, gdzie mieszkam, mam swoje rzeczy. Chc je zabra, potem chtnie pjd z wami. Weszli razem z nim do kamieniczki, gdzie w do duej, owietlonej gazowymi lampami sali podzielonej przepierzeniami na mniejsze klitki Filar znalaz swoj, z plecion mat na pododze i ni to koszem, ni to plecakiem stojcym obok. Patrzyli w milczeniu, kiedy si pakowa metodycznymi, oszczdnymi ruchami, tylko Sylfana pomoga mu, zwijajc mat i zdejmujc suszce si na sznurze ubranie. Ostatni rzecz, ktr spakowa, bya elazna kula wielkoci duej liwki. Zawin

j pieczoowicie i uoy na wierzchu pod pokryw.

Chopak doskonale wie, co to jest wanna, kurki te nie sprawiaj mu trudnoci. Spalle idzie na d, do miejsca, ktre doprawdy trudno nazwa inaczej ni recepcja, i zamawia kolacj. Przynosz po pgodzinie, ale Filar nadal siedzi w azience i sycha stamtd plusk wody, zdaje si, e w Kawernach nie mia czsto dostpu do takich luksusw. Moe naley te doda, e ledwo uszed z yciem, a takie dowiadczenie z jakich przyczyn pozostawia czowieka zmczonym. W kocu wychodzi, przebrany w zniszczon, lecz czyst odzie, i siada przy stole, przynoszc wasne sztuce. Ludzie Ognia uywaj jedynie noy, a jedz zwykle palcami, chyba e maj do czynienia z zup, wtedy sigaj po yki. Filar za ma specjalny noyk z rozdwojonym kocem, ktrego uywa z wielk wpraw jak widelca, oraz co w rodzaju szerokiej pesety, ktr posuguje si jak paeczkami. Siedzimy wok stou, ja przepycham jakie ksy przez cinite gardo i mam ochot potrzsn chopakiem i wydusi wszystko, co jest potrzebne, ale przecie obiecaem wysucha opowieci. W tym wiecie opowie to rzecz wita. Film, teatr i ksika naraz. U nas historie nie budz ju takiej ekscytacji. Jestemy nimi przesiknici, przekarmieni i uodpornieni. Oddychamy nimi i mwimy. Czekam zatem. Ukad to ukad. W hotelu Fjollsfinna gotuj jednak duo lepiej ni w tawernach. Moi ludzie obserwuj operacje Filara ze sztucami jak wystp iluzjonisty, Sylfana nagle przypomina sobie, e jest siostr styrsmana, trzyma wic miso koniuszkami palcw, zaczyna zamyka usta podczas ucia, a do tego dyskretnie wyciera zatuszczone donie w sukni. Peen Wersal. Dla zabicia czasu opowiadamy mu pokrtce, kim jestemy i co zamierzamy zrobi. Sucha uwanie i kiwa czasem gow. Wydaje si

przedziwnie powany jak na swj wiek, ma te wiele drobnych blizn i myl, e przeszed niejedno. Jest w nim co szczeglnego. To nie jest zwyky modzik. Filar ociera w kocu usta serwetk, prostuje si przy stole, a potem siga za pazuch i wyjmuje ma fajk z gwk z jakiego zielonkawego kamienia oraz paskim ustnikiem, podobn do miniatury indiaskiego kalumetu. Kamieniej z wraenia, patrzc, jak wyjmuje jeszcze woreczek z mikkiej skry i rozsznurowuje. Wycigam swojego dublina i kad na stole. Chopak unosi lekko brwi i pyta, czy chc jego bakhunu, a ja mam ochot serdecznie go uciska i rozumiem, e zetkno nas przeznaczenie. Wcham, rozcieram w palcach. Licie s szeroko cite i jasne. Pachn troch jak burley, ale s w tym i sodkie nuty arabskich tytoni do sziszy oraz jaki korzenny, lepki dodatek. Zapalam bardzo ostronie odrobin i na ustach pojawia mi si umiech. To nie jest dokadnie tyto, pewnie, e nie, ale co bardzo podobnego. Wystarczajco podobnego, ebym wiedzia, e ta planeta nadaje si do zamieszkania. Przynosz chopakowi ponc drzazg, ktr odpalam w kominku. Filar opada na oparcie krzesa, pyka przez chwil, wodzc po nas oczami, a potem zaczyna mwi. Trwa to do pnej nocy, kiedy zmuszamy si, eby pooy si spa, a zaraz po niadaniu chopak kontynuuje opowie. Mwi skadnie, starannie buduje zdania, wic staram si nie przerywa i nie zadawa pyta, przynajmniej dopki nie skoczy. Czsto brakuje mu sw w jzyku Wybrzea, przechodzi wtedy na amitrajski, musz pomaga i tumaczy, i trwa to dugo, ale za to okazuje si, e moja pami zaczyna si odblokowywa i przypominam sobie coraz wicej sw. Kiedy koczy na tym, jak wsiada na d, ktra miaa wysadzi go u ujcia, tymczasem niezbyt brutalnie, ale jednak przemoc powioza prosto do Lodowego Ogrodu, nie mog usiedzie w miejscu.Wszyscy id odespa sesj, a ja siedz przy stole i myl. Mam bardzo duo do

przemylenia. Sytuacja, ktra moim zdaniem do wczoraj bya po prostu skomplikowana, teraz zmienia si w piekieln chisk amigwk. Teraz to konkurs rock and rolla na polu minowym. Myl te o tym przedziwnym dzieciaku, ktry przez niespena dwa lata zdy by cesarzem robotnikiem wadc portowym, wiata, dowdc, wczg, niewolnikiem, eskorty kapanem, szpiegiem, czonkiem

karawany i Bg wie czym jeszcze. Ktry posugiwa si picioma imionami, dziesitki razy prbowano go zabi na najrniejsze sposoby, stawa przeciwko potworom, Czynicym, zabjcom, wojownikom i wci yje. A do tego jest prawowitym nastpc tronu cesarskiego, co take moe mie znaczenie. Kanarek znajduje Fjollsfinna w szklarni. Pod krysztaowym dachem cign si rzdy jakich sadzonek, krl siedzi przy bazaltowym stole i oglda z niesmakiem malek fioletow bulw, ktr trzyma w drewnianych szczypcach. Normalnie zainteresowaoby mnie, co robi, ale jednak nie dzisiaj. Znw zacz zapuszcza siw brod, ktra zmienia go w jakiego surrealistycznego krla Leara. - Freihoff jest w Amitraju - powiadam bez ogrdek. - Przeja wadz nad najwikszym imperium na kontynencie i prowadzi tam eksperymenty spoeczne na skal globaln. Mamy przeciw sobie rwnie co w rodzaju imperium Mongow albo cesarstwa chiskiego, ktre stawia wiat na gowie, a nie tylko van Dykena. Zlokalizowaem te Passionari Callo. Jest stosunkowo niedaleko, w grach na poudnie od Pustkowi Trwogi, tylko e zwariowaa. Pogrya si w czym w rodzaju magicznej katatonii i kontroluje ca dolin. Ukad si si troszeczk zmienia, profesorze Fjollsfinn, i co by nie mwi, obaj mamy problem. - Amitraj jest za daleko - odpowiada troch niepewnie. - Nie mog tu dotrze. - Twoi koledzy nie przejmuj si takimi bzdurami jak to, co jest moliwe albo sensowne. S bogami, nieprawda? Problem nie w tym, co zrobi, ale w tym, czego bd prbowa. A jak ci si zdaje, czego? W tej

sytuacji konfrontacja pomidzy tymi dwojgiem jest nieunikniona. Dwie pozostae siy: Callo, ktra zostaa depresyjn bogini w piczce, oraz my w tym twoim bazaltowym Disneylandzie, stanowimy element gry. Czym, co oboje bd prbowali pokn. Chodzi o zasoby pieni bogw. Co, przy czym wzbogacony uran jest wart tyle, ile owocowe elki. - Chwileczk... Skd ty to wszystko... - Jestem zawodowcem. I mam swoje sposoby. Wiem znacznie wicej, ni ci si wydaje. Midzy innymi to, e masz ju szpiegw obojga w miecie. Wydaje si, e siedz gwnie w Kawernach, ale to pozr. To nie s ludzie, ktrzy przestrasz si smokw nad bram albo pieni bogw. Ju podburzaj twoich mutantw i jak dobrze pjdzie, bdziesz mia bunt. Co zrobisz? Polesz wojsko, eby uspokoio Kawerny? Tu przed wojn? Koncepcja biernego siedzenia w twierdzy wydaje mi si obecnie mocno wtpliwa. - Mutanci maj u mnie azyl. Nikt ich nie niewoli ani nie zabija. Nigdzie na wiecie nie maj tyle swobody. Usiuj opracowa lekarstwo, ktre odwrci proces. Dlaczego mieliby... - Przesta ju gra, profesorze. Znam ju twj archetyp. Nie mwi o tych nieszcznikach, ktrzy tu trafili przypadkiem, ale o ofiarach twoich wasnych eksperymentw. Jeste marnym strategiem i nie mam tu na myli twoich umiejtnoci szachowych, bo celowo przegrywasz, ebym zacz ci lekceway. A ja nie mam zamiaru. I te aden ze mnie polityk. Dlatego nie da si mnie wcign w adne intrygi, bo jestem urzdzeniem bojowym. Prostym jak cep. Powiedzmy, e moesz chcie mnie kontrolowa. Szantaem, si, moesz prbowa wzi moich ludzi na zakadnikw, tylko po co? Zapewniam, e to si moe nie uda, za to bardzo drogo kosztowa. Bo wchodzimy tu na moj dziak. W mroczn dziedzin praktyki operacyjnej. Masz potnych wrogw, ktrzy s te moimi wrogami, wic przesta kombinowa. Jestem tutaj, eby posprzta cay ten baagan. Mam zostawi ten wiat w miar moliwoci takim, jaki by przed waszym przybyciem. Proponuj ci

sojusz. wietnie, ale obawiam si, e niewiele moesz zrobi. Zaatakujesz Amitraj? - Mam ich usun z tego wiata. Dosownie. Albo wsadzi do promu i odesa na Ziemi, albo zlikwidowa. Zabi. Pogrzeba na bagnach. Nie przyjechaem toczy wojen ani prowadzi polityki. Dlatego chc twoich asasynw, bo nie masz pojcia, co z nimi robi. - Co takiego? - Twoja bajka. Twj jungowski archetyp. Wcale nie Jdro ciemnoci, tylko Harun al Rashid. Starzec z Gr. Co tak patrzysz? Przecie to oczywiste. Zamek, a w nim mdrzec, ktry ma niewielk armi, ale za to fanatycznie mu oddanych nadludzi. Potencjalnych skrytobjcw. Takich, ktrzy zlikwiduj wodza i uniemoliwi bitw, zamiast j toczy. Ludzi, ktrym ich mistrz pokaza naocznie raj, do ktrego zmierzaj. Znajome? Al Rashid posugiwa si haszyszem i dekoracjami, ty masz pieni bogw i Lodowy Ogrd, co jest jeszcze lepsze. Nie podoba mi si to, ale rozumiem. Przynajmniej z technicznego punktu widzenia pomys jest niezy. Miae na kocu jzyka: Co mi po takim sojuszu?, wic pozwl, e ci wytumacz. Jeste naukowcem. Ksenoetnologiem. I jeszcze historykiem porwnawczym, o ile pamitam, std te wodzowskie zapdy. Ale ja jestem agentem operacyjnym. Nie wykorzystasz tych twoich asasynw, bo nie masz pojcia o praktyce polowej. Nawet nie wiesz, czego ich nauczy. Same mutacje podnoszce potencjalne moliwoci nie wystarcz. Nie sztuka wyku miecz. eby mie z niego poytek, potrzebna jest jeszcze umiejtno szermierki i to ci wanie oferuj. Szermierk. Praktyk wywiadu, sabotau, skrytobjstwa. Przeciwko twoim miertelnym wrogom. Oferuj ci te moliwo ewakuacji. Im nie. Jeste uczonym, co ci po badaniach, ktrych nigdy nikomu nie pokaesz? Zanim sobie z nimi poradzimy, moesz kontynuowa badania, a kiedy wrcisz, bdziesz mia materia, jakiego wiat dotd nie widzia. I bdziesz jedyny na

Ziemi, skoro program jest zawieszony. Jedyny ekspert od pozaziemskiej kultury. e bdziesz mia troch dziwn czaszk? To ci tylko doda wiarygodnoci i popularnoci. Mogo by gorzej, nawet ci z t makietdo twarzy. Przemyl to. I nic nie wyjdzie z jakichkolwiek twoich planw, jeli tych dwoje przyjemniaczkw i naprawiaczy wiata rozedrze ci na strzpy. - Co proponujesz? Co mona w ogle zrobi? - Wedug moich rde van Dyken namierza dolin Passionarii i jest na tropie. Musimy j ewakuowa, zanim on j dopadnie. Zwin Pani Bolesn, jak si da, zabra stamtd czynnik M i przywie tutaj. I to natychmiast. - Jak? Jest zima. - Nie planujemy wojny, tylko niewielk chirurgiczn operacj. Wysil mzg i uyj magii. Mam ju pewne pomysy. Bdziemy musieli przygotowa par rzeczy, a realizacj ju ja si zajm. Bdziesz musia stworzy duo rzeb z lodu o rnych waciwociach. I jeszcze jedno. Nie drcz Tweetyego, nic nie wie. - Kogo? - Tego magicznego kanarka. Nic nie nagra. Trzymam go w odlegej azience, przy pyncej wodzie, za zamknitymi i wyguszonymi drzwiami, a kiedy zbieram informacje na miecie, te nie korzystam z jego usug, lata przy mnie, tylko kiedy szukam ciebie. Do rzeczy. Passionaria Callo to obecnie bezpaska bomba, ktra tkwi w swojej dolinie i czeka, a kto j sobie przywaszczy. Jeli zrobi to van Dyken, moemy zacz si egna. Dociera to do ciebie? - Dociera. Przesta mnie aja. Nie krc, tylko jestem zaskoczony. Powiedz, co mam robi, to si tym zajm. Podobno to ty jeste od praktyki. Ja nie wiem nawet, od czego zacz. - Dobra. - Siadam po drugiej stronie stou i opieram si wygodnie, po czym wyjmuj fajk. - Dawaj papier i co do pisania. Punkt pierwszy: jak dugo powstawa lodowy drakkar?

- Szybko. W kilka dni. Problem polega na wymyleniu koncepcji i stworzeniu, powiedzmy, zaklcia. Ale to ju mam. Pracowaem nad nim miesicami metod prb i bdw, lecz jest gotowe. Moemy mie taki drakkar na pojutrze. Tylko e zatoki i wszystkie rzeki zamarzy. Staniesz pi mil od wybrzea i co? Na piechot? Nie stworz ci samochodu. Pie Ludzi nie pozwoli. Zaraz. Po kolei, na wszystko s sposoby. Da si go zmodyfikowa? - To potrwa duej, bo trzeba bdzie popracowa nad programem. Modyfikacja nie moe naruszy Pieni Ludzi, trzeba j oszuka, obej zabezpieczenia. - Dobra, wrcimy do tego. Czy istnieje jaki sposb neutralizacji magii? - Mona przechwyci czynnik M in statu nascendi, ale gorzej z gotowymi produktami. Wszystko zaley od tego, czy s stabilne. - To ju sam wiem. Chodzi mi raczej o moliwo ekranowania. Trzeba tu przywie Passionari, a potem jako przechowywa. Nie moe rozwali nam twierdzy albo zmieni jej w obkane przedszkole integracyjne, kiedy tylko jej odbije. Obsesyjnie boi si kadej formy agresji, drcz j koszmary i jest straumatyzowana jak diabli, a przy tym potna. Norweg przygryza doln warg pod swoj nieruchom, najeon basztami lep mask. Ciko rozmawia z kim, kto za ca mimik ma tylko ruchy ust i szczki. - Chyba da si zrobi. Mona przygotowa stabiln komnat, zupenie steryln magicznie. Zuyje to, co ma w sobie, ewentualnie to, co namnoy, ale nie przeksztaci samej komnaty ani nie zdobdzie wicej czynnika. Jeli bdzie komfortowo i znajomo, to moe si uspokoi. Komnat moemy ucharakteryzowa na porzdny ziemski szpital. - Potrzebuj te czego w rodzaju przenonej kapsuy albo kontenera. Czego, co pozwoli j bezpiecznie zamkn i przewie. Z

systemem podtrzymywania ycia. Musi by wygodne i kojarzy si z bezpieczestwem. Dalej, potrzebuj przyzwoitych map. Masz tu jakie mapy? - Zaraz, prbuj to zanotowa, ju si gubi. - Zacznij lepiej myle i notowa szybko. Na t faz mamy tylko kilka dni. Dalej, potrzebuj ludzi. Pewnych i wiernych. Moralnie przepenia mnie gbokie obrzydzenie, ale trudno, zaprezentuj mi tych swoich asasynw. Szczeglnie nie podoba mi si, e nazywaj si Brami Drzewa. Paskudna nazwa. Bardzo le si kojarzy. Co to za drzewo? - Och, po prostu archetypiczny symbol miasta. Taki genius loci. Drzewo to korzenie, trwao, to o wiata wedug konotacji szamaskich i wyrazisty symbol graficzny. Skd miaem wiedzie, e nie lubisz drzew? - Co znaczy: nie lubi? Sam jestem drzewem w pewnym sensie. Do roboty. Wypywamy pod oson nocy. Tajnym wyjciem z umieszczonego wewntrz gry doku. Matowy jak cie okrt cicho i majestatycznie wylizguje si z wntrza twierdzy, przepywa przez pusty awanport, a kiedy zapory spadaj do wody, mija gwki portu i wychodzi w poyskliwe czarne morze. Drakkar straci swj charakter i przesta by drakkarem, teraz jest to zabudowany, wrzecionowaty obiekt, przywodzcy na myl lizgacz albo d podwodn. Nadal ma maszt, stew z gow smoka i par redniowiecznych elementw, wcznie z tarczami zawieszonymi na burtach i szczerb na relingu, zupenie zbdnych, ale bez nich nie chcia dziaa i ton. Nosi minimum tego, co jest wymagane w Pieni Ludzi, eby w ogle pywa. Wic pywa. Jak d podwodna w popiechu przebrana na karnawa. Mamy bardzo dobr pogod jak na t por roku. Morze jest wzburzone, ale dziki sztorm na razie nam nie grozi, tyle e trzyma mrz. Stoimy na pokadzie tylko tak dugo, a wiata Lodowego Ogrodu

znikaj w mroku, i schodzimy pod pokad. Do mesy znajomej a do obrzydzenia, w zielonkawe wiato piekielnych muren wijcych si w przezroczystych cianach i do lodowych walcw tlcych si w piecu. Smok kieruje gow tam, gdzie steruje go zaprogramowany kurs, jakby cign okrt za sob. Drakkar sunie na Wyspy Ostrogowe, prowadzony instynktem niewielkiego ptaszka zakltego w lodowej kuli i zawieszonego w roztworze, ktry trzyma go przy yciu. Ptak, jaskrawy jak papuga, ale poza tym podobny do lelka, trwa w hipnotycznym nie o wionie i podry na poudnie. Z kolei paska ryba drzemica w innym tanku na dnie adowni pilnuje ska, raf i labiryntu Wysp Ostrogowych i cignie do ujcia na taro. Skomplikowane, ale dziaa. Na razie. Jest jeszcze sterowanie bezporednie - lodowy fotel, z ktrego mog korzysta tylko ja, oraz uproszczone sterowanie rczne, ktrym ma si w razie czego opiekowa zaoga Fjollsfinna. Woda popychana pieni bogw opywa kil i dno okrtu i napdza go, wykorzystujc napicie powierzchniowe oraz fale drobnych zmarszczek przebiegajce po kadubie tak jak po ciele delfina. Mamy jeszcze dwie strugowodne dysze wzdu burt, ale s przewidziane jako napd awaryjny, bo r mnstwo pieni bogw. Wiatr wieje z pnocnego zachodu, bardzo dobry kierunek, wic ustawiamy paty none wygldajce z daleka jak agle i zmniejszamy magiczny napd do minimum, a i tak okrt robi pitnacie wzw i sunie baksztagiem w niewielkim przechyle, tnc czarne nocne fale. Mamy dwie arkabalisty miotajce oszczepy z adunkami smoczej oliwy i obrotowy miotacz ognia. Byy nawet na greckich trierach, zdarzaj si i tutaj. To chyba najpotniejszy okrt, jaki pywa kiedykolwiek po tych wodach. Do czasu, a zauway go Pie Ludzi i jednak uzna za

anachronizm. Ale na razie pyniemy. Na poudnie. Do Pustkowi Trwogi. Zaoga nie chce si zy. Trzynastu asasynw Fjollsfinna trzyma si na uboczu, moi ludzie wraz z modym w swojej grupce. Czeka mnie koszmar integrowania zespou. Na pocztek ogaszam, e nikt z nas nie moe nosi ani znakw Ludzi Ognia, ani symbolu Lodowego Drzewa. Tumacz, e misja jest tajna. Nikt nie moe wiedzie, kim jestemy i skd przybywamy. Mamy wasne stroje - anoraki i portki z podobnym do foczego wodoodpornym futrem, kolczugi i maskujce biae kombinezony z czarnymi prgami. Wygldamy identycznie, ale nadal stanowimy osobne obozy. Nie ma wyranych konfliktw, tylko trzymajce si w swoim gronie dwa towarzystwa. Sigam do sprawdzonych metod i organizuj szkoleniowe konkursy w mieszanych grupach, czujc si jak hotelowy animator. Przychodzi mi do gowy, eby zorganizowa aerobik w basenie, bingo i turniej rzutkw, wic w kocu ostronie sigam po gryfie mleko i to pomaga najbardziej. Filar rozumie mapy. Mia jakie w paacu, posugiwali si te strategicznymi makietami. W ogle chopak apie wyjtkowo szybko. Wyszkolili go lepiej, ni sam byby w stanie przyzna. - Wejcie do jaskini jest gdzie na tym zboczu, ale cakiem mae, to waciwie jak nora, a teraz wszystko bdzie zasypane niegiem powiada. - Damy rad. - Zawsze tak mwisz. Podoba mi si to, bo nie upadasz na duchu, ale tam bdzie trudno. Bardzo trudno. Duo pieni bogw. - Nie przybyem tu upada na duchu, tylko uleczy twj wiat. - I to mnie martwi. Nikt nie umie uleczy wiata. Nie moesz naprawi czego, co jest bardziej skomplikowane od ciebie. Wszyscy

tamci chc leczy cay wiat, a robi to, co wida. Umiecham si. - Ta naprawa bdzie prosta jak amputacja. Nie mam leczy wszystkiego, jedynie oczyci wrzd. A tego mona dokona. - Spalle mwi, e potrafisz widzie w ciemnociach i wszy jak pies. I e ruszasz si szybciej, ni wida okiem. - Kiedy umiaem, ale okaleczy mnie ten Czynicy, Aaken, i te umiejtnoci odeszy. Cho dalej umiem niejedno. Nauczyem si troch czyni. - To niebezpieczne. Mj ojciec kara mierci Czynicych. Zawsze sprowadzali nieszczcie. - To co innego. Twj ojciec mia racj, bo prawdziwi Pieniarze teraz niszcz wiat. Ja czyni tylko troch. Jakbym wzi do rki narzdzie. Nie chc udawa boga. Boj si pieni bogw i tego, co robi z czowiekiem. Kady z tamtych jest troch szalony, nawet Fjollsfinn. - A jeli nam si uda, co z nim zrobisz? - Te zabior go do domu. - On nie chce wraca. Kocha ten swj grd i nie bdzie potrafi z powrotem y w waszym kraju. Widz to. Kiedy uzna, e niebezpieczestwo mino, przestanie by sojusznikiem. - Wiem, Filarze. Ale do tego jeszcze daleko.

wit. Szary zimowy wit, kiedy wszystko ma barw brudnego ptna, z drobnymi akcentami smolistej czerni. Stalowe niebo, oowiana tafla morza i jasnoszary nieg pokrywajcy zamarznity firn lodu, sigajcy w morze wielkim jzorem o pi mil od ujcia rzeki i utrzymujcy si trzymilowym pasem wzdu caego wybrzea. Jest pusto i zimno, tylko ptaki krzycz, miotajc si w porywach wiatru. Okrt pojawia si jakby znikd, najpierw jako sabo widoczna

plamka na horyzoncie, ciemnoszara na stalowej powierzchni morza, jak dziwna pojedyncza fala. Nie wida agli, tylko kreska masztu i przysadziste burty o dziwnym ksztacie jakby podunego orzecha. Nie ma agli, a mimo to okrt pynie, pojawia si wysunita do przodu stewa zakoczona rzeb w ksztacie kolczastego, wyszczerzonego smoczego ba, ale eb koysze si na boki i rozglda, ypic wskimi oczami, w ktrych drzemie bkitny acetylenowy pomie. Okrt nie zwalnia, pynie wprost na wa lodu na brzegu kry cigncej si po horyzont i ledwo widoczn lini brzegu, zatopion w niegu pod brudnobiaym niebem. Uniesiony dzib tnie fale, a potem wbija si w ld, gruchocc go na wieloktne pyty, ktre pitrz si przy burtach, wstrzs przenika z hukiem i omotem cay kadub, w rodku co si przewraca, odpada jedna z tarcz wiszcych przy burtach, ale okrt pynie dalej. Dzib unosi si jeszcze bardziej, paskie dno wlizguje na powierzchni lodu i miady go pod wasnym ciarem, za ruf bulgoce i gotuje si woda wyrzucana daleko do tyu, smoczy okrt sunie przed siebie, wygniatajc w lodzie czarny pas peen koyszcej si kry. Brzeg jest pusty. Nikt nie pywa, odzie wycignito na brzeg po pochylniach i zabezpieczono w szopach oraz drewnianych hangarach, zakonserwowano dziegciem i smoowanymi pachtami. Morze zamarzo, rzeki stany. Wybrzee nie jest nigdzie w zasigu wzroku zamieszkane, ale tam dalej, gdzie drzemi jakie przysypane niegiem osady, ludzie siedz w chaupach, kul si przy ogniu i nasuchuj zawodzenia wiatru.Jest zima. Wszystko pi i czeka na wiosn. Tylko dziwaczny statek z gow smoka na stewie sunie, gruchocc ld, coraz wolniej, a w kocu staje. Kadub wysuwa si do poowy na powierzchni lodu, ale nie moe go ju zmiady, wic cofa si pomau na pas czarnej wody i nieruchomieje. Rozlega si zgrzyt i kawaek burty opada, pokazujc prostoktny otwr, ze rodka bucha para, pochylnia wykada si na zewntrz i opiera

o ld. Okrt wypluwa z siebie ludzi. Sylwetki rozbiegaj si po lodzie, przyklkaj, wodzc wok grotami strza na napitych ukach i betami niewielkich arbalet. Szeciu. Ledwo widocznych w biaych strojach, z mieczami na plecach, z gowami skrytymi w kapturach. Chwila ciszy, i zduszony okrzyk: Czysto!. Zgrzyt, tupot, na pochylni pojawia si wicej ludzi. Teraz na nieg zjedaj jedna za drug cztery due, pomalowane na biao sanie. S solidne, zbudowane z najlepszego drewna i lekkich, wytrzymaych koci morskich paskud, o pozach wyklejonych pasami morskoniego futra, liskiego i odpornego, ukadajcego si do tyu i dziaajcego jak smar, ale zapobiegajcego zsuwaniu si sani ze zbocza. Na pojazdy zaadowane s owinite w skr toboki, na jednych jedzie wielki oby pakunek nakryty pacht biaego materiau. Teraz z pochylni schodz konie okryte biaymi czaprakami, przysadziste, cikie konie pocigowe z wybrzea i pi wierzchowcw. Wszystkie podkute na cztery kopyta zimowymi podkowami, ktre maj zapobiega lizganiu si na lodzie. Szeciu strzelcw cay czas lustruje okolic, pozostali krztaj si przy saniach, zaprzgajc po dwa konie do kadego pojazdu i troczc luzem wierzchowce. Wszystko odbywa si w ciszy i popiechu i nie trwa duej ni dziesi minut. Drakkainen odpi pas futra zasaniajcy usta i odwrci si do szypra stojcego w otwartej pochylni. - Oset, na morze. Sygna? - Czerwony dym w dzie, niebieski ogie w nocy. Jeli to bdzie niemoliwe, cztery zwyke ognie rzdem co dziesi krokw. - Dobra. Boh. - Znajd drog, Ulfie. Wszyscy znajdcie, na chwa Ogrodu.

- Czekaj tydzie, potem wracaj. - Nigdy, styrsmanie. Jestem Bratem Drzewa. Nie cofam si. Bd czeka na sygna. Albo pjd po was. Drakkainen westchn i zapi kaptur, po czym odwrci si do swoich. - Zaczynamy ten porbany kulig. Rzeka jest zamarznita, doprowadzi nas do gr. Nie goni za bardzo, nie forsowa koni. Rwne, szybkie tempo. Najpierw zobaczymy, jak to idzie, potem sprbujemy lekkiego kusa. Rozadowa kusze, bo popkaj. W drog. Kada zaoga do swoich sa, biegiem! - Rjokan-rol! - zawoa Spalle. Drakkainen przewrci oczami i wskoczy na siodo Jadrana. Przytuli si na chwil do jego szyi, gadzc eb, a potem wyjecha na czoo konwoju. Sanie suny pewnie, z cichym chrzstem niegu, naturalnie bez adnych dzwonkw i brzkade. To tylko wygldao jak kulig. Za ostatnimi saniami umocowany na lekkim orczyku, rozoony pasko kawa futra zaciera lady. Ld na brzegu morza wcale nie by rwny, a peen spitrzonych pyt zamarznitych w dziwaczne ksztaty, drobnych, zastygych fal i nierwnoci. Pojazdy podskakiway z omotem, spakowany w toboy sprzt koysa si z tyu, ale jako jechali. Tylko znacznie wolniej, ni zakadano. Do ujcia dotarli po niecaej godzinie kluczenia i wymacywania bezpiecznej drogi, suchajc, jak morskie fale bulgoc i sycz pod lodem. Drakkainen unis do i zarzdzi postj. Natychmiast oprowadzono parujce konie, a potem przykryto pikowanymi derkami, Bracia Drzewa zeskoczyli z sa i nacignli kusze, po czym zapadli w niegu, mierzc we wszystkie strony wiata. - Filar, do mnie! - zawoa Drakkainen, wychodzc na wysoki brzeg rzeki i brnc w sigajcym za kolana niegu.

Chopak wyszed za nim i zatrzyma si, patrzc, jak Vuko otrzepuje ze niegu spor, sterczc nad brzegiem ska. - Dobra, ta si nadaje. - O co chodzi, Ulfie? - Tu si umwie ze swoimi ludmi? - W tej okolicy. Przy ujciu pierwszej rzeki. - Jak si pisze po kirenesku? Inaczej ni po amitraj sku? - Inaczej. Mamy inne znaki. - Twoi ludzie umiej czyta? Tymi znakami? - Umiej. Przynajmniej alfabetem prostym, koragana. Drakkainen wrczy mu kawaek wgla. - To pisz: W miecie Ludzi Wulkanu, na pnocnej wyspie i narysuj swj klanowy znak. Filar odpi mask kaptura i spojrza na Vuko czarnymi oczami, jak zdziwiona fretka. - Przecie to nic nie da. To wgiel. Osypie si, wiatr go rozwieje, deszcz zmyje. - Chopcze, wiem, co mwi. Pisz. Reszt ju ja si zajm. Cofn si i patrzy, jak Filar kreli znaki na paskiej powierzchni skay. Kwadratowe, i skomplikowane, linii. Wgiel skadajce kruszy si na z pionowych, mrozie, ale skonych poziomych si

geometryczne litery chyba byy czytelne. Nie mia pojcia, dlaczego spodziewa si japoskich ideogramw. Skojarzenia. Symbol urawia trudniej byo narysowa, ale w kocu si udao, tyle e wyszed do duy. - Teraz si cofnij - nakaza Drakkainen. cign zbami rkawic i wyj zza pazuchy graniasty kawaek krysztau, w ktrym koysaa si maa kropla czego oleistego. Stuk wierzchoek, a potem powid po liniach zaznaczonych wglem, jak najstaranniej. Po wszystkim obejrza krytycznie swoje dzieo i pusty kryszta, ktry cisn daleko w zasp. Nastpnie cofn si i wystawi do z rozcapierzonymi palcami.

- Klatu barada nikto, perkele! Fukno jak magnezja - olepiajcym rozbyskiem i kbem pachncego prochem dymu, potem ukazay si wypalone na kilka milimetrw znaki wypenione czerni. Widzisz, mona czyni i tak powiedzia Drakkainen przemdrzaym tonem. - Jedna kropla, jak tusz. A nie caa skaa zmieniona w gadajcego kamiennego niedwiedzia. W drog. Po rzece sanie suny szybciej, z sykiem niegu pod pozami i parskaniem koni, i byy to jedyne dwiki poza krakaniem krukw. Drakkainen jecha przodem jako zwiad, co jaki czas rozgldajc si ostronie z brzegu albo lustrujc zanieon rzek zza zeschych trzcin na zakrtach. Po czterech godzinach oceni, e zrobili trzy czwarte drogi, i zarzdzi popas. Rozstawili warty, w metalowych naczyniach zapony walce ognistego lodu, podgrzewajc gst zup w kociokach. Kade sanie miay wasny kocioek i mieszane zaogi Braci Drzewa i Ludzi Ognia. Vuko przyapa si na tym, e co chwil zerka na Sylfan siedzc ze Spalle i dwoma asasynami Fjollsfinna, z ktrych jeden okrywa jej ramiona derk, ale parskn tylko i sam poszed co zje. Konie dostay wysokoenergetyczn pasz z tuszczem, suszonym misem, owsem i orzechami. Potem gnali ile wlezie, zanim zapada noc, ale kiedy si zatrzymali, gry przed nimi zrobiy si ju solidne i majestatyczne i zaczy przypomina gry, a nie jakie sine, niewydarzone oboki majaczce w oddali. Okryte ciepymi czaprakami konie zwizano bami do siebie porodku zeschego trzcinowiska, sanie stany rzdem wzdu wysokiego brzegu, zamaskowane biaymi pachtami przysypanymi niegiem. Spa kadli si midzy pozami, na rozoonych na lodzie warstwach nacitej suchej trzciny i grubych futrach. Poy pacht umocowane do lodu i sa chroniy przed wiatrem, walce tliy si w

eliwnych namiotach.

kociokach,

nagrzewajc

powietrze

prowizorycznych

Kiedy zapada kompletna ciemno, Sylfana przysuna si do Drakkainena i wtulia w niego, a potem jej do wlizgna si do wntrza jego piwora. A pniej trwali przytuleni do siebie, a zbudzi ich siny, mrony wit. Gry wyrosy im na spotkanie, zanim mino poudnie. A po pgodzinie Drakkainen unis do, zatrzymujc wszystkie sanie, zeskoczy z sioda i przyklkn na niegu. Panowaa kompletna cisza, tylko wiatr szumia w kikutach trzcin. Vuko klcza i wodzi palcami po niegu. - Co si dzieje? - zapyta szeptem Grunaldi, podchodzc ostronie i przytrzymujc miecz w pochwie. - Szeciu jedcw. I widziaem ju takie podkowy. Zacierali lady wiechciem, ale jak si przyjrze... A tamte wskie. - Wskaza palcem. Kraby. - We?! Tutaj? To bardzo daleko. - Wic miejmy nadziej, e nie ma ich wicej. Pewnie przedarli si grami. lady nie s takie wiee, wiatr je wygadzi. Wydaje mi si, e od kilku dni nie pada nieg. - Co robimy? - Poszli prosto rzek, w tamt dolin i dalej w gry. Nasza dolina jest ju tu, za tamtym grzbietem, wic nie bdziemy ich tropi. Nie mamy czasu. Wyjechali z rzeki i znaleli zakole lasu, nisko na zboczu. - Koniowodni, obwarowa wszystko i zamaskowa. Pierwsze sanie do mnie! Damy rad wcign na to zbocze? Warfnir popatrzy krytycznie na hal. - Do tamtych ska, o ile bdziemy dobrze pcha. Trzeba bdzie je uwiza, bo zjad. - Dobra, do roboty. Gg, Wawrzyn, Skalnik i Powj, broni obozu.

Reszta z nami na gr. Musimy wepchn te sanie, ile si da. - To nie losujemy patyczkw? - zapyta Spalle kaprynym tonem. - Nie. Sanie z uwizanym na skrzyni obym ksztatem opakowanym w ptna suny gadko pod gr jakie trzysta metrw, a potem zrobio si ju stromo. Konie cigny z wysikiem, kwiczc i gubic paty piany, pozy podskakiway na oblodzonych kamieniach i pojazd przechyla si niebezpiecznie. Pchali, ale cikie sanie zsuway si do tyu mimo hamujcego futra, odrywajc cae paty niegu. Wywalczyli jeszcze sto metrw. - Dobra, wiemy je - wysapa Drakkainen. - Zawilec, sprowad konie do obozu i wracaj tu. Zrzuci z sa owinity pasami skrzany tob. A potem poduny, owalny pakunek o rednicy ponad metra i dugoci dwch, wci owinity ptnem. - W tym s pieni bogw? - zapyta ostronie Warfnir, kiedy odzyska ju oddech. - Troszeczk - przyzna Vuko. - Ale szczelnie. Nie zrobi ci krzywdy. - My si nie boimy - oznajmi asasyn zwany Tasznikiem. - wietnie, wic bdziecie to nie. Ty i Blekot. Nie jest cikie. Z przodu, z tyu i na bokach s uchwyty. - Co? - Imaki, jak na tarczy. eby lepiej chwyci. Filar? Znalaze? - Nie wiem - odpowiedzia chopak. - Zim wszystko inaczej wyglda. Spod odrzuconego ptna wyjrza oby ksztat z bkitnego, dziwnego lodu Fjollsfinna. Wewntrz, pod pprzejrzyst pokryw, przelewao si co gstego i czerwonego, poruszajc si leniwie jak olbrzymi limak. - Co to w ogle jest? - Co, w czym bdzie jej wygodnie, jak w onie matki, i w czym

chtnie zanie, a nie zdoa niczego narozrabia. Przynajmniej tak twierdzi Fjolsflnn. Drakkainen rozpi pasy i rozwin tob, a potem odoy na bok stert lnicych blaszanych ksztatw, wypolerowanych jak chromowane fragmenty zabytkowego krownika szos. - To jest jaki pancerz? Po co to zakadasz? - Przebieram si - oznajmi Vuko ponuro, zapinajc srebrzysty puklerz lnicy jak lustro. - Mam wyglda tak, eby si mnie nie baa. - Ona si nie boi byszczcego? - Te si przebierajcie. Te kolorowe koce z paciorkami maj dziur na gow. Jak wyjdziemy na drug stron, musicie schowa pod nie bro. Zdj hemy i kaptury. Kto ma dugie wosy, rozpuci. I powplatajcie w nie kwiaty. - Kwiaty? To jest zrobione z gagankw. - Skd mam ci zim wzi ywe kwiaty? S podobne, przynajmniej z daleka. - Nie chc umrze w takim stroju - powiedzia ponuro Blekot. Jestem Bratem Drzewa. Wojownikiem. - To bdziesz kolorowym wojownikiem z kwiatami we wosach. Bez dyskusji. Podobno niczego si nie boicie. - Te mam nadziej, e nie zobaczy mnie nikt znajomy - sapn Grunaldi. - Nie mwie, e bdziemy robi za trefnisiw. Nie za bardzo umiem taczy na rkach. - Ta Czynica jest szalona - oznajmi Filar. - Jak wejdziemy do doliny, sami zrozumiecie, e tak trzeba. - Mamy wyglda na jeszcze bardziej szalonych ni ona? Jeszcze si obrazi. Drakkainen zakoczy zapinanie paradnych chromowanych blach, rad, e sam si nie widzi. - Nie ruszaj si - powiedziaa nagle Sylfana. Pochylia si i przejrzaa krytycznie w jego napierniku, po czym poprawia sobie

wianek i sztuczny kwiat za uchem. - Dawaj, Cyfral - mrukn. - Trop! Szukaj magii. - wietnie. Teraz jak do psa. Mam si pojawi w obroy i kagacu? Ta twoja lasia i tak mnie nie widzi, nie masz si co popisywa. - To si wszystko zamienia w jaki kretynizm - wycedzi Vuko. Wrka migna po zboczu jak obraony motyl, trzepocc skrzydekami i cignc za sob tczow smug. Vuko kucn na ziemi, opierajc si na mieczu. - Co teraz? - zapyta Blekot. - Teraz mu nie przeszkadzaj. - W czym? Przecie siedzi. Drakkainen siedzia tak z dziesi minut, czekajc cierpliwie. A potem nagle wsta, sign po worek, powiedzia w powietrze: Dobra, dzikuj i ruszy trawersem w poprzek zbocza. Zatrzyma si w jakim miejscu, po czym wyci mieczem kp zeschych krzakw i zacz odgarnia nieg, odsaniajc mroczn jam o szerokoci ptora metra. Splun i wczoga si w otwr, z ktrego wiao wilgotnym ciepem i nieokrelonym organicznym smrodem. Kiedy podeszli, wystawi gow z wewntrz. - Dalej robi si szerzej. Za mn wchodzi Sylfana i Filar. Potem Tasznik i Blekot ze skrzyni, za nimi Warfnir, Grunaldi i Dzigiel. W rodku niech jeden z was zapali pochodni. Tak, t z dziwnym wiatem. Niech Dzigiel to niesie, jak si boicie. Zawilec, Dere i Jawor, czekacie na nas przy wejciu. To bardzo wane. Musimy mie pewno, e moemy wyj. W drog. I pamitajcie, co mwi Filar. W rodku bdzie duo stworze z mgy. Nie moecie si ba. Mylcie tylko o tym, e jaskinia prowadzi na drug stron gry i e zaraz wyjdziemy. Sylfana i Filar odpdz je piewem. Dzigiel, ty te piewaj razem z nimi. Tylko nie sowami, bo twj hiszpaski jest potworny. Nu po prostu. Reszta lepiej niech siedzi cicho. Cofn si do wntrza jaskini, wyj z worka co podobnego do

buawy, po czym uderzy rozszerzonym kocem w ska, budzc wiato uwizionego wewntrz stworzenia. Zielonkawy blask zala pieczar, migocc na wilgotnych naciekach i wapiennych tworach, wygldajcych jak kbowisko skamieniaych wntrznoci jakiego potwora. Z tyu echo nioso grzechot kamieni, oddechy jego ludzi i hurgot pojemnika suncego po skaach. Szepty pojawiy si, kiedy za plecami zniko wiato padajce z wejcia. Galaretowate stwory zaczy nagle pczkowa ze cian i sufitu, z pprzejrzystymi koczynami i wielkimi, misistymi gowami o stalowych szczkach z paskimi ludzkimi zbami, jak antyczne protezy dentystyczne. Sylfana wrzasna. - piewajcie! - zawoa Drakkainen, zaguszajc na chwil: Nie odejdziesz, Passionario, nie zostawiaj nas, Passionario... Sylfana i Filar zaczli piewa. Zrazu drcymi gosami, ale tej melodii akurat to nie przeszkadzao, a potem coraz pewniej. Kawaek dalej mona ju byo wsta, wic unis si i rozdzieli kilka ci, budzc wrzaski i upiorny chichot. To nic nie da, Passionario, zawsze z tob bdziemy, Passionario. - Dobra, Cyfral, wyssij je, perkele - powiedzia Drakkainen, sigajc pod pancerz i wyjmujc jeden z krysztaw, ktre przygotowa Fjollsfinn. Rzuci nim niczym granatem, syszc, jak uderza o ska i tucze si na proch. Wapienny gaz zasycza, pokry si pian i zapad w sobie, zmieniajc si w kau bulgoccej cieczy. Kaua burzya si przez chwil, po czym wypucia ogromny mtny pcherz, ktry urs i zastyg w jednej sekundzie jak ogromne jajo. Czubek pk nagle na troje i rozoy si na podobiestwo patkw kwiatu, ukazujc misiste wntrze i cignce si za patkami nitki jakiego luzu. - Dowcipni - warkn Drakkainen. - Kinoman, runkku. Rozleg si chralny pisk, kiedy stwory rzuciy si w panice w otwory i szczeliny jaskini, sublimujc migoccym pyem, ktry sczy si smugami do wntrza jaja.

- Bdzie na potem jak znalaz - powiedzia Vuko z zadowoleniem. Oczy t jaskini, maa. Do zera. - Co si dzieje? - zapyta kto z tyu. - Zaatwi je - odpar Spalle. - Droga wolna. - Przyjmij mnie, Ogrodzie... Otul moj dusz, Ogrodzie... - Kto tam si modli?! piewa, perkelel Przeciskali si przez jaskini, suchajc odgosw krokw, kapania niezliczonych kropel i wasnego oddechu. wiato przygaso, wic Vuko rbn ponownie buaw w ska. A potem pochyli si i przecisn do drugiej pieczary, unoszc latarni. I zaraz rzuci si z powrotem, przewracajc pozostaych. W otwr jak rozpdzona ciarwka rbn wielki niczym st oby trjktny eb lepego wa, z pionow paszcz, z ktrej jak wcznia sterczao do. eb wbi si w otwr korytarza, osypujc wok odamki skay, a potem cofn z gruchotem kamieni. - Do tyu! - zawoa Vuko. - Do tyu! Dajcie mi miejsce. piewa, perkelel Zatkao was czy jak? To tylko cholerny lepy w dugoci okrtu. Perkele molopaa! - Przecie go zabiem - powiedzia Filar z irytacj. - Rozpruem go wzdu! - Ale teraz czuje si ju lepiej - wycedzi Drakkainen. - Cyfral? - Nie dam rady go wyssa. Jest jakby sterowany z zewntrz. - Wle do rodka i zobacz, jak tam wyglda. Musz si tam wlizgn, eby cokolwiek zrobi. - Vuko, on mnie widzi... - Jak widzi, kiedy jest lepy! Nikt ci nie widzi, jeste emanacj mojego umysu. Pki yj, nic ci nie grozi. Poczekaj chwil. Pogrzeba w zakamarkach pod pancerzem i wyj kolejn krysztaow fiolk zawierajc jedn mtn kropl. - Cofn si i zasocie oczy. Bd czyni! Stuk flakonik i roztar kropelk oleju na doniach.

- No dalej, maa, wszystko bdzie dobrze. Wrka migna z korytarza, wlatujc do pieczary. Vuko wychyli si i zobaczy, e w unosi eb w lad za lecc Cyfral jednym byskawicznym ruchem, po czym chwyta j w paszcz jak pies apicy much. Usysza wasny ryk, wyskoczy z otworu, unoszc miecz, i uderzy w liskie cielsko w powietrzu, oplatajc je udami. Stwr zwin si w miejscu i miotn bem, ale Drakkainen, nadal wrzeszczc, wciekle przebi jego czaszk trzymanym pionowo mieczem. W wyda z siebie potworny syk, po czym zacz miota bem na wszystkie strony, gruchocc stalagmity i strcajc wapienne nacieki. Drakkainen trzyma si rkojeci ostrza i spad, dopiero kiedy gowa gada uderzya ze liskim omotem o poskrcane zwoje tuowia na dnie jaskini. Zerwa si natychmiast, wyrwa miecz i zacz rba o metr od obego ba, wydajc okropne okrzyki. Ciao stwora ustpowao atwo i odcinanie ba skoczyo si po piciu uderzeniach. Vuko wbi ostrze w gardo i ostronie rozci eb wzdu, wymaca cay przeyk, a potem pospiesznie wetkn tam rk. - Co si stao? - zapytaa Sylfana. - Co tam jest? Zwiadowca klcza i patrzy na swoje pokryte luzem donie. Kucna przed nim i obja za ramiona. - Vuko, ty paczesz? Co tam jest? Drakkainen wsta, stulajc donie, jakby co w nich trzyma, a potem schowa to ostronie i pieczoowicie za pazuch. - Idziemy - powiedzia gucho i otar twarz. - Mamy robot. - Ulfie... Ta skrzynia nie przejdzie przez korytarz. My si przeczogamy, ale ona si nie zmieci. - Wic j zostawcie. I tak musimy tdy wraca. Wyszli z jaskini na zbocze gry, a pod ich nogami otwieraa si dolina. Pokryta niegiem, z lasami, nieregularnymi rzdami chat i upiornym zamczyskiem zronitym z pni monstrualnych

drzew i wznoszcym si na dobre pidziesit metrw. - Dobra - rzuci Vuko. - Teraz poprawi te kretyskie przebrania i idziemy. piewajc. Co teraz, Filarze? Dzikie dzieci, tak? - Koysanka powinna je odpdza. Kiedy szedem w tamt stron, musiaem pamita, e nie s prawdziwe. Jeste Czynicym. Twoja wola bdzie silniejsza od jej woli, bo ona pi i skupia si tylko na tym, o czym ni. - Byem Czynicym - powiedzia drewnianym gosem Drakkainen. Tam w jaskini straciem co bardzo wanego. - Ale nadal masz wol. Zobacz, ja straciem wszystkich, a wci id. - Mam. Idziemy. Weszli ciek w las. Drakkainen uderzy swoj buaw o pie i rozwietli j. Dzikie dzieci pojawiy si niemal natychmiast, krc wrd drzew, ukazujc zacite twarze w dziuplach. Niektre zwisay z gazi otulone skrzydami, jak dziwaczne owoce, ktre wywracay si na lew stron i pokazyway blade, upiorne twarzyczki. - Co jest nie tak - zauway Drakkainen. - piewajcie goniej. - Musimy zostawi bro - powiedzia Filar. - One boj si gwatownoci. To j moe obudzi. - A, chrzani to wszystko! - warkn Vuko i wbi miecz w ziemi. Zostawcie bro. Obejd si. Nie potrzebuj. Teraz i tak jestem naprawd wcieky. Ruszy dugim krokiem, szczkajc lustrzan zbroj, z go gow i bez broni, tylko z workiem w rku. Nagle zatrzyma si, jakby co sobie przypomnia, po czym wyj z worka lnic blaszan koron, wysadzan czerwonymi i zielonymi kamieniami na przemian. Nasadziwszy j na gow, odwrci si gwatownie do Grunaldiego. - Ani sowa. Ani jednego sowa, bo si dowiesz, dlaczego tak ci nazwali.

Grunaldi pokaza pojednawczo donie. Dzikie dzieci nadal otaczay ich krgiem, szeleciy w gaziach, ktre migno w powietrzu i zostawio Sylfanie na policzku trzy krwawe prgi. Zachysna si na chwil i podniosa do do policzka, ale zaraz zacza piewa znowu. Oboje z Filarem ju ochrypli. A potem, ju cakiem blisko wiey, stworzenia otoczyy ich zwartym krgiem i nie dao si i dalej. - Co teraz? - zapyta Drakkainen z irytacj. - Nie mamy broni, nie mamy magii, koysanka nie koysze. I wtedy rozleg si dwik fletu. Ballada zabrzmiaa na nowo, ale znacznie pikniej. Prawdziwie. Dzikie dzieci rozpierzchy si na boki, niektre zaczy przysypia i spada. Dojcie do wiey stano otworem. A na jej przysypanych niegiem schodach siedzia faun. Z rkami sterczcymi nad czoem z kdzierzawych wosw i kolimi nogami poronitymi kudatym futrem. Trzyma gruby, krtki flet z wieloma otworami i gra Porue te vas jak wirtuoz. - Benkej... - wychrypia Filar - Benkej Hebzaga. Faun zmarszczy lekko brwi, jakby chcia sobie co przypomnie, lecz gra dalej. Drakkainen wszed na schody i pchn okute w licie, re i ponce serca drzwi. Byy zamknite. - Od przedszkola nie spotkao mnie takie upokorzenie - mrukn. Niech szlag trafi braci Grimm. Jak to byo? Rapunzel, Rapunzel, spu wosy? Zaraz mnie cholera wemie. Dobra. - Poprawi koron i zaoy na ni jeszcze wianek szmacianych rumiankw. - Passionario - krzykn - zabieram ci do domu! Do domu, Passionario! Wszyscy na ciebie czekaj! Wracaj do domu! Ziemia zadraa, w lesie rozleg si straszny pacz dzikich dzieci. Faun spojrza ze zdziwieniem, po czym znw zacz gra. Na grze posypaa si szyba w jednym z okien, wok poskrcanych korzeni

drzewa pojawiy si pknicia. - Zabieram ci do domu, Passionario! - wrzasn ponownie Vuko. Przybyem po ciebie! Drzwi zaskrzypiay i uchyliy si. - Zostacie tutaj - nakaza Vuko. Uderzy gowic pochodni w portal i wszed w ciemno wiey. Potem byy niekoczce si schody, wijce si w rodku jak spirala dna. W gr i w gr. Mae, wietliste elfy migay Drakkainenowi wok gowy i serce mu pkao na ich widok. Zatrzyma si na chwil, eby otrze twarz, ale zaraz podnis pochodni i szed dalej, mamrocc pod nosem. - Maleka krlowa lalek, wrka z patykw i bota. Zoci si i pacze z alu, cho sypia w koysce ze zota. Kolejne stopnie, kolejne zwoje schodw wwiercajce si w wie jak sen schizofrenika. - Ma usta o barwie wina i serce ostre jak szpilka, sny jak motyle przypina, maa niegrzeczna dziewczynka. Schody skoczyy si. Sta przed dwuskrzydowymi wrotami. Pchn je i wszed do wielkiej niczym katedra sali tronowej. Pustej. Tylko po pododze wiatr puszcza zesche licie, wirujce jak miniaturowe tornada, jak smutne wspomnienie balu na zamku krlowej lalek. Szed, syszc echo wasnych krokw i jazgot blaszanej zbroi. Szed, rozumiejc doskonale, e przyszed za pno. e to wszystko byo na darmo. Bo na posadzce leao wyschnite ciao wojownika. Z wyszczerzonymi zbami, o skrze brzowej i pomarszczonej, pokrytej ladami czarnego, zygzakowatego tatuau. Obok lea skomplikowany szyszak z oson w ksztacie wyszczerzonego pyska tyranozaura. Kawaek dalej, twarz do ziemi, kolejny trup w zardzewiaej zbroi. A potem nastpny, jak poamany pajacyk wbity w kt. I skurczony w

swoim pancerzu krab jak spalony miniaturowy czog. I jeszcze jeden, wybebeszony niczym zjedzona krewetka. A potem bya ju tylko ciana. I koniec. - Przyszedem zabra ci do domu, Passionario! - krzykn Drakkainen na cae gardo. - Do domu! Tu casa, Passionarial Porue te vasV. Krlowa lalek autorstwa Mai Lidii KossakowskiejCo szczkno i zapalio si sabe czerwone wiato, jak lampy awaryjne. A potem skomplikowane pytki ciany pokryy si nagle srebrem i stay wielkim zwierciadem, w ktrym zobaczy siebie. Srebrnego, lnicego ksicia wygldajcego troch jak nieudany android, a troch jak posta z przedszkolnego teatrzyku. Durnego ksicia w przekrzywionej koronie godnej urodzin w fast foodzie. I wtedy lustro pko z jazgotem na tysice byszczcych kawakw sypicych si niczym licie. Vuko odskoczy, osaniajc si ramieniem, a potem spojrza do wnki, gdzie wronita do pasa w sukni z korzeni, z chmur kdzierzawych wosw pywajc wok gowy unosia si Passionaria Callo. Bya nieszczeglnie pikna, z krtkim, zadartym nosem, kanciast szczk i szerokimi ustami jak kreska wycita pod nosem. Bardzo atwo mona byo j sobie wyobrazi w gabinecie, prowadzc wymagajc terapi rodzinn. Drakkainen patrzy przez moment jak osupiay, a potem wszed do wnki i stan przed ni. Miaa nieruchom, obwis twarz i zamknite oczy. - Nikt nie mwi, e bdzie lekko - mrukn zwiadowca. - Zreszt skd tu jabka o tej porze roku? Pogrzeba za pazuch, wyj niewielki pakiecik i przycisn na chwil do ust. A potem wspi si ostronie na piramid spltanych

korzeni stanowicych jej sukni. - Zabieram ci do domu, Passionario - szepn, pamitajc, by nie oblizywa warg. - To ju koniec. Wracasz do domu. Poruszya si sennie i wydaa jaki pomruk. Drakkainen pochyli si i pocaowa jej wskie, zacinite wargi. Passionaria otworzya oczy. Oczy o przekrwionych biakach. Po chwili blade, wodniste tczwki wywrciy si i ucieky pod powieki. Drzewo uwolnio j z trzaskiem i runa bezwadnie prosto w ramiona Drakkainena. I wtedy nastpi wstrzs. Niczym bezgony wybuch, uderzenie infradwikw. Poczu, jak si rozchodzi promienicie wok drzewa, jak za oknami strca zesche licie i wzbija piercieniowat chmur niegu, ktra pomkna po dolinie i uderzya w zamykajce j ze wszystkich stron gry. Usysza jeszcze chralny pisk, ktry umilk jak ucity noem. Pooy Passionari na ziemi i ostronie odlepi z warg woskowe nakadki. A potem wzi j na rce i ruszy z powrotem po schodach. - Maleka krlowa lalek... - wymamrota. Kiedy wyszed przed wrota, jego ludzie zbierali si z ziemi i potrzsali gowami jak oguszeni. - Masz j? Co to byo? - zawoaa Sylfana. - Uwolnia dolin. Nie ma ju Pani Bolesnej. Nie ma ju dzikich dzieci. Koniec bajki. Faun, ktry nie by ju faunem, tylko chudym mczyzn, rzuci fujark i wpi palce we wosy, krzyczc przeraliwie. - Pani nie yje! - Niech kto go uspokoi - powiedzia zmczonym gosem Vuko. Przecie ona yje, tylko jest w narkozie. Dostaa drtw wod. Nie mogem jej upi normalnie, bo i tak spaa i wcale jej to nie

przeszkadzao rozrabia. Filar chwyci przyjaciela za ramiona i szarpn nim par razy, ale byy faun nadal toczy wok byczym, nic nierozumiejcym wzrokiem. - Okryjcie j czym, bo si zazibi - nakaza Vuko. - Raczej skata, nie ma si na co gapi. No i zrbcie nosze. Co z nim? - Nie poznaje mnie. Wci jest we wadzy doliny - odpar Filar bezradnie. - Aha - powiedzia Drakkainen, po czym podszed do Benkeja i grzmotn go czoem w twarz, gubic tandetn koron. - To zrbcie dwie pary noszy. I jego te nakryjcie, bo czego goy azi. I zbieramy si std, tylko dajcie mi pi minut na osobnoci. A potem odszed na bok, na skraj lasu. Sign po co za pazuch i siedzia dugo, patrzc na swoje rce, na ktrych nic nie byo. - Perkele pimppi... dlaczego? - wyszepta. I wtedy leca na jego rkach maa, bezwadna wrka ze zoonymi skrzydekami otworzya oczy. - Kod dostpu przyjty - powiedziaa sabo i poruszya kocami skrzyde. A potem usiada ciko na jego doni. - Pakae nade mn - zauwaya. - Twoja za spada mi na usta. - Nieprawda. Nigdy wicej mi tego nie rb. - A dlaczego? - zapytaa, splatajc wdzicznie nki. - Bo jeste projekcj mojego umysu, perkelel Mylaem, e dostaem wylewu czy co takiego. Zbierajmy si std. Do roboty, maa. Rozrzucam pojemniki, a ty drenujesz dolin. Do zera. Tak eby van Dyken nie zdoa tu zrobi nawet sztuczki z monetami. Wrci do swoich, kiedy Grunaldi perorowa akurat asasynom: - To, e kto rozmawia ze swoimi rkami, wcale nie znaczy, e jest niespena rozumu. Wielu tak robi. Na przykad mj wuj... - Rusza si - powiedzia Drakkaien. - Stukem kolejne krysztay, tak jak w tej jaskini. cigaj pieni bogw. Kiedy tylko si zamkn, zabierajcie je i zmywamy si std. Musimy j wsadzi do skrzyni, zanim

si obudzi, bo wszystko zacznie si od pocztku. I jeszcze jedno, tym razem dobra wiadomo, chyba znowu bd potrafi czyni. Dalej by ju tylko pospieszny marsz z obcieniem. Dwoje noszy, trzy jajowate zasobniki cikie od pieni bogw, zanieony las i jaskinia. I plczcy si po dolinie osupiali, obdarci i wygodzeni ludzie, patrzcy wok nieprzytomnym wzrokiem, jak ofiary bombardowania domu wariatw. W wielkiej pieczarze nie byo ani ladu wowego cielska, ucichy szepty i nawoywania, adne cienie nie przemykay w zakamarkach. Drakkainen zelizgn si na dno jaskini, pomanipulowa przy kontenerze, ktry zasycza, wypuszczajc kby pary, i otworzy si, ukazujc galaretowate, pokryte luzem wntrze. - Dawa j!Odwinito Passionari z paszcza, po czym Vuko chwyci j za kostki, a Warfnir pod pachy i zoyli w podunym pojemniku jak w muszli wielkiego maa. Otaczajca kobiet tkanka poruszya si, wijca si wowato macka wsuna do jej ust, kolejne oploty ciao i pokrywa si zamkna. - Ohyda - zawyrokowa Spalle. - Zupenie jakby j to poaro. Nie udusi si tam w rodku? - Nie - powiedzia Vuko niepewnie. - To jest jak ono matki. Odywi j, napoi, da oddech i ukoysze. Jeli jednak nie, to zaraz potem zamkn w tym Fjollsfinna. - Ohyda - powtrzy Blekot. - Wolaem to nie, kiedy byy w tym tylko pieni bogw. - Kady ma co nie - oznajmi filozoficznie Drakkainen. Potem znw przeciskali si przez jaskini a do ciasnego wyjcia. Filar wygramoli si pierwszy, za nim szed Vuko, pniej Tasznik i Blekot holujcy zasobnik z Pani Bolesn. Ledwo usta chrobot wiru pod podeszwami butw Filara, chopak rzuci si z powrotem do tunelu i przez moment Drakkainen mia przed sob jego poblad, przeraon twarz.

- Do tyu! - krzykn i nagle znikn. Dosownie jakby wyssao go w prni. Drakkainen rzuci si w otwr, ale Filara nie byo. Na zewntrz leay tylko pokrwawione ciaa trzech asasynw, ktrzy odeszli do swojego Ogrodu, a dalej na zboczu stao kilkudziesiciu jedcw na koniach okrytych uskowanymi pancerzami, ktre upodabniay ich do ryb gbinowych, oraz rzd koyszcych si i potrzaskujcych ostrzami krabw. Jeden z jedcw wraca wanie do szeregu, wlokc za sob na arkanie bezwadne ciao Filara, syna Oszczepnika, ktre zostawiao na niegu krwawy lad. - Ulfie! Z tyu... - krzykn kto. - W si obudzi! Zamknita w zbiorniku Passionaria Callo otworzya czerwone oczy.

KONIEC

TOMU TRZECIEGO

You might also like