You are on page 1of 105

Aby rozpocz lektur, kliknij na taki przycisk , ktry da ci peny dostp do spisu treci ksiki.

Jeli chcesz poczy si z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL kliknij na logo poniej.

Andrzej Zaniewski

cie szczuroapa

Stan a na krawdzi, o wiele dalej, ni odway si ktrykolwiek z mieszkacw Hameln. Stan a na krawdzi i zdawao si, e rozmawia z przepaci, kochank samobjcw. Wyranie przepa ncia szczuroapa; sta nad ni zamylony i samotny. Obywatelom Hameln nie podobaby si wyraz jego oczu. Nie bya to tylko przepa, ale byy tu dwie przepacie. WIKTOR DYK Szczuroap

Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gdask 2000

WSTP Szanowny Czytelniku, Jeeli szukasz lektury pogodnej, atwej i optymistycznej, natychmiast od t ksik... Jest to bowiem powie gorzka i mroczna, ktra stawia przed Tob nowe, drastyczne i dramatyczne pytania. Cie Szczuroapa albo Szaro (wci waham si, ktry tytu wybra?) zaczyna si w tym miejscu i czasie, kiedy Stary Szczur, bohater mojej poprzedniej powieci, olepiony, kona w portowych kanaach, a przeraony jego mierci mody samiec spotyka na swej drodze Szczuroapa... Wykorzystaem tu wtki powszechnie znanej niemieckiej legendy o Szczuroapie przedstawionej na starym witrau w kociele w Hameln, wspomnianej, a nastpnie opisanej przez Arnima i Brentano, Johanna Wolfganga Goethego, braci Grimm, Roberta Browninga, Wiktora Dyka, Bertolda Brechta... Jej lady mona odnale rwnie w twrczoci wielu innych pisarzy, dawnych i wspczesnych, ktrych przycigaa i fascynowaa swym niezwykym i wieloznacznym przesaniem, stale aktualizowanym przez osaczajce nas wydarzenia historyczne i polityczne. Przypomn tu Henryka Ibsena, ktry w swym dramacie May Ejolf stworzy esk mutacj tpiciela szczurw, czy hiszpaskiego pisarza Miguela Delibesa, ktry w powieci ,,Szczury opisa losy wiejskiego apacza gryzoni. Pocztki mitu o Szczuroapie sigaj roku 1284. Dolnosaksoskie miasteczko Hameln, oddalone kilkadziesit kilometrw od Hanoweru, opanowaa wwczas przeraajca plaga szczurw, z ktr nikt nie umia sobie poradzi. Szczury buszoway w mieszkaniach, sklepach, magazynach i skadach nadrzecznych. Byy wszdzie i zacni obywatele Hameln, rajcy, kupcy, rzemielnicy, sklepikarze i kramarze czuli si coraz bardziej zagroeni. Bezczelne gryzonie rzucay si nawet na koty i psy, w gospodzie poryway jedzenie wprost z talerzy, wypaszajc goci, a swym piskiem profanoway posiedzenia dostojnej Rady Miejskiej. Kiedy zawiody wszelkie tradycyjne sposoby walki ze szczurami, ogoszono, e kto zlikwiduje t straszn plag, zostanie sowicie wynagrodzony. Wwczas przyby do miasta szczuroap-flecista-czarodziej, przezywany te Bunting, od swego pstrokatego stroju, i zaproponowa Radzie Miasta swe usugi. Burmistrz i rajcy zgodzili si niemal natychmiast, obiecujc szczuroapowi 100 guldenw reskich zapaty, co w tamtych czasach byo powan kwot. Szczuroap uczciwie i rzetelnie przystpi do pracy. Stan porodku rynku i zagra na flecie. Jego muzyka wywabia szczury z kryjwek i nor, z piwnic i spiarni, z magazynw i skadw. Wok jego ng zgromadzia si ogromna, szara, popiskujca rzesza szczurw, ktr poprowadzi prosto do Wezery i potopi. Wszystko to zrobi bardzo sprawnie, szybko i z pozorn atwoci. Zapewne dlatego, kiedy zgosi si do burmistrza po obiecane pienidze, spotka go przykry zawd. Rada Miejska uznaa, e 100 reskich to kwota dla gminy wygrowana,

niewspmiernie wysoka wobec niewielkiego wysiku potrzebnego Szczuroapowi do wyprowadzenia szczurw, ktre po prostu szy za dwikami jego piszczaki... Szczuroap jednak nie chcia zgodzi si na obnienie wczeniej uzgodnionej zapaty. Dugo prosi i przekonywa, ostrzega i grozi. Daremnie! Rajcy pozostali niewzruszeni. Wkrtce te wytoczyli przeciw Szczuroapowi dodatkowe argumenty. Po pierwsze: umowa jest niewana, bo trudno ustali jego tosamo. Po drugie: umowa nie rozpoczyna si od tradycyjnej formuy Tak mi dopom Bg, nie ma wic mocy zobowizujcej. A zatem Szczuroapowi nic si waciwie nie naley! Zamiast wdzicznoci Szczuroapa spotykay pogardliwe uwagi, ironiczne umieszki, kpiny i szyderstwa. Lekcewaono go i zamykano przed nim drzwi. Miejscowej spoecznoci Szczuroap wyda si postaci podejrzan, obc i niepotrzebn. Jedyn osob wspczujc wwczas Szczuroapowi bya crka burmistrza, prawdopodobnie zakochana w wdrownym grajku... Niebawem poradzono mu, by jak najszybciej wynis si z Hameln, bo tu moe spotka go co zego. Opuci wic niegocinne miasto upokorzony i rozgoryczony... 26 czerwca 1284 roku o godzinie sidmej rano Szczuroap znowu pojawi si w miecie. Tym razem jednak mia na sobie strj strzelca z typowym czerwonym kapeluszem, przybranym kolorowymi pirami. Poboni mieszkacy Hameln uczestniczyli wanie w porannej mszy w miejscowym kociele witej Trjcy. Na ulicach uwolnionych od szczurzej plagi beztrosko bawiy si dzieci. Szczuroap stan na rynku i zagra na flecie. Teraz zamiast szczurw szy za nim dzieci. A 130 dzieci powyej czterech lat, wraz z doros crk burmistrza poprowadzi na wzgrze Koppel (437 m npm), do przepaci... Tu urywa si wszelki lad. Dzieci ani martwych, ani ywych nigdy nie odnaleziono. Kiedy mieszkacy Hameln wyszli z kocioa, zamiast odgosw zabawy i miechu usyszeli przeraajc cisz. O wszystkich tych wydarzeniach opowiedziaa im trjka przypadkowo ocalaych dzieci, ktre unikny nieznanego losu, poniewa nie nadyy za pochodem prowadzonym przez Szczuroapa. Dziecko Nieme prowadzio lepe, a Trzecie wybiego w samej koszuli i zawstydzone wrcio do domu, by si ubra. Doroli dowiedzieli si wszystkiego wanie od nich, co te moe budzi wtpliwoci, bo Szczuroap by moe nie chcia zabra ze sob tej wanie chorej, kalekiej trjki. Tyle mwi legenda, w ktrej przebiega zemsta wie si cile z wariantem zbiorowej odpowiedzialnoci, przeniesionej z rodzicw na potomstwo. Wkrtce pojawiy si liczne jej interpretacje, opisy, prby wyjanienia. I tak, niektrzy historycy cz wydarzenia z Hameln ze znacznie przecie wczeniejsz wypraw krzyow z roku 1212, nazywan te krucjat dziecic. Zakoczya si ona, jak wiadomo, haniebn i kompromitujc papiea sprzeda dzieci z wielu narodw Europy handlarzom niewolnikw z arabskich portw Afryki Pnocnej. Czy dzieciom uprowadzonym z Hameln w 72 lata pniej te zgotowano podobny los? Prawdopodobna wydaje si hipoteza zbiorowego porwania dzieci w celu zaludnienia jakiego dalekiego zaktka, chociaby w Siedmiogrodzie, o ktrym wspomina Wiktor Dyk. W takim przypadku ktry z malcw wyprowadzonych z Hameln mgby sta si protoplast synnego Drakuli, rumuskiego superwampira. Przypuszczenia te najprawdopodobniej nigdy nie zostan potwierdzone, wiadomo jednak, e w caej rednio-

wiecznej Europie chtnie widziano pracowitych, sumiennych i czystych mieszczan i chopw z Saksonii oraz innych ziem niemieckich. Obok tych, w miar logicznych, prb wyjanienia mitu o Szczuroapie z Hameln jest rwnie wiele podpowiedzianych przez wyobrani, zabobony i wierzenia. Szczuroap to okrutny zboczeniec, czarownik, wysannik Druidw, szatan, diabe w skrze czowieka... Lada moment pojawi si prawdopodobnie hipoteza dopatrujca si w tamtym wydarzeniu ingerencji si pozaziemskich, kontaktw z wysannikami odlegych cywilizacji, ktrzy przybyli z gbi kosmosu i wanie w Hameln dopucili si zbiorowego kidnaperstwa. Z t przejmujc opowieci zetknem si po raz pierwszy w roku 1944, podczas okupacji hitlerowskiej. W Warszawie na Saskiej Kpie, gdzie mieszkalimy wtedy, stacjonowali niemieccy onierze. Jednego z nich przezywano Szczurkiem, bo pochodzi z Hameln i bardzo tskni za swoim miastem. On wanie przypomina t legend spotykanym na podwrzu dzieciakom i ich zastraszonym matkom, ilustrujc poszczeglne fragmenty odpowiedni mimik i gestami. By chyba saperem, zajmowa si minowaniem i wysadzaniem w powietrze warszawskich mostw przed zbliajc si od wschodu ofensyw Armii Czerwonej. Wkrtce nasz dom znalaz si na linii frontu. Do dzi pamitam wist przelatujcych nad nami pociskw... Po zachodniej stronie Wisy pona powstacza Warszawa, a w piwnicy, w sabym blasku karbidowej lampy moja matka opowiadaa radzieckim i polskim onierzom tajemnicz ba o Szczuroapie, zasyszan od Niemca przeczuwajcego klsk. Godni, niedospani, a czsto ranni wojacy uzupeniali j komentarzami stosownymi do tamtej wojennej sytuacji... Jak niegdy szczury i dzieci powdroway za Szczuroapem, tak w sze i p wieku pniej gorliwi i zdyscyplinowani Niemcy pomaszerowali za Hitlerem, wypeniajc wiat nienawici i cierpieniem, poog i ludobjstwem... Wtedy wanie za kilimem zakrywajcym wilgotn, zagrzybion cian zachrobota pierwszy szczur mojego ycia, wzbudzajc przeraenie mojej matki i babci. W czerwcu 1945 przenielimy si do Gdaska. Z okien naszego mieszkania w Nowym Porcie patrzyem na przepywajce statki i Westerplatte. I tam wygraem na loterii niepozorn ksieczk Wiktora Dyka zatytuowan Szczuroap. A Gdask by wwczas miastem szczurw, ktre opuciy zbombardowan i spalon starwk, przenoszc si do okolicznych dzielnic, a szczeglnie do Nowego Portu, gdzie znajdoway si skady, magazyny i elewatory zboowe. Tyle zbiegw okolicznoci, ktre doprowadziy mnie najpierw do napisania powieci Szczur, a nastpnie do tej, ktr wanie bierzesz do rk, mj Szanowny Czytelniku, a ktra jest jake osobist prb rozliczenia si z niesamowit legend. Pisaem j powoli i z licznymi przerwami w latach 197994. Podczas tej pracy wiat niespodziewanie przeobrazi si. Zmiany te s tak gbokie, e ich znaczenie dla naszego losu, nawet dzi, trudne jest do okrelenia... Socjalizm postanowiono wymieni na kapitalizm w przewiadczeniu, e jedn utopi mona zastpi inn... W wielu krajach idee komunizmu i socjalizmu poniosy klsk... Rozpad si Zwizek Radziecki na wiele bardziej lub mniej suwerennych pastw... Rozpada si Jugosawia... Run mur dzielcy Berlin, nastpio zjednoczenie Niemiec... Wydawao si nam wwczas, e od tego wszystkiego wiat nagle stanie si lepszy, wolny i bezpieczny... Jake krtko trway te zudzenia! Kolejne wojny, tragedie, paroksyzmy konfliktw narodowociowych, religijnych i spoecznych, bezmiar ndzy i bezsilnoci, wszystko to czekao tu za progiem naszych

daremnych nadziei. Przeylimy i przeywamy ogromne rozczarowanie. Czujemy si zawiedzeni i oszukani. Oszukani, czsto przez samych siebie, a przez to jeszcze bardziej bezradni. lady tych wydarze mona odnale w niniejszej powieci, gdy krzyczcy tum rozbija mur dzielcy miasto, ktry przez tak wielu uwaany by za niezbdny, a apokaliptyczne losy szczurw przeplataj si z apokalips ludzi. Wiele tu symboli i wtkw... I tak opisujc przepoowione zwierzta i polakierowane, groteskowe piramidy z martwych stworze, chciaem wyrazi mj osobisty stosunek do pseudonowoczesnych, przeraajcych metod tworzenia niby-sztuki przez zabijanie i preparowanie zwierzt. W legendzie z Hameln najbardziej jednak zafascynowa mnie uczyniony przez Szczuroapa wyrany znak rwnania, a raczej zrwnania losw ludzi i zwierzt. Obok blu po stracie dzieci, chyba to wanie odczucie, zdegradowania i ponienia ich czowieczestwa, najbardziej dotkno mieszkacw Hameln. Zarozumiali i wynioli mieszczanie raptownie dowiedzieli si o sobie prawdy. Ich potomstwo zachowao si podobnie jak szczury, co znaczy, e oni ich rodzice..., e ludzie... I nie ma tu nic do rzeczy, e s istotami rozumnymi, maj swj system wartoci, wzrastaj w konkretnej cywilizacji i kulturze. S tylko nieco wikszymi ssakami, ktre chocia pewne siebie, swej cywilizacji i wiedzy, oszoomi mona dwikami tego samego fletu. Ten sam gos najpierw prowadzi szczury, pniej dzieci, a jak wiemy z bolesnego dowiadczenia niekiedy i nas pozornie dojrzaych i dowiadczonych ogarnia tsknota, by i za nim, nawet ku przepaci. Tak... Kady z nas, nawet chtnie, ulega rnym ideom, wierzeniom i religiom, wizjom nieskrpowanej wolnoci, piknego jutra i wietlanej drogi w przyszo, pustym hasom i nieziszczalnym nadziejom. Kady przecie zmierza ku tej utopii, w ktr wierzy. Cen paci pniej, czsto niewyobraalnie wysok. Chyba nie obrazie si, Szanowny Czytelniku, za te gorzkie porwnania? Na przedprou XXI stulecia piszczaka Szczuroapa, a raczej fletnie wielu Szczuroapw, zwouj nas, przyzywaj, ponaglaj i jake czsto ju prowadz... Autor

Przywiera zakrwawion gow do chodnej, betonowej ciany, napra grzbiet, przewraca si na bok. Rozwiera i zaciska powieki, jakby nie wierzc, e go olepili. Wo zbliajcej si mierci wypenia nozdrza. Waham si, cofam, boj, bo nigdy jeszcze nie dotykaem umierajcego. Podchodz, a Konajcy Szczur dry ze strachu, e skocz mu do garda. Muskam go ostronie wibrysami. Jego koczyny dr, kopi. Pazurkami rozdrapuje ziemi. Wcham go, obchodz w koo, zlizuj spywajce zy. Pochodzimy przecie z tej samej rodziny szczurw, zajmujcej obszar pomidzy portowymi kanaami a miastem. Wyrzuca nogi przed siebie i do tyu, piszczy z lku i blu. Z okrwawionych, wydronych jamek wci wypywaj sone krople. Nie ma oczu, tylko rany raz po raz osaniane powiekami. Pisk sabnie i ponownie ogarnia mnie strach. To tam, w jaskrawym krgu wiata, wydarto mu oczy, skazujc na powoln mier. Czy czowiek zawsze zabija? Przebiegajca obok Moda Szczurzyca budzi w nim ostatni nadziej. Podnosi si, idzie chwiejnie na drcych apkach, z nosem przy jej ogonie. Dochodz do krawdzi, ktr przeskakuje tylko ona. Bezoki Szczur gubi trop, usiuje stan na tylnych apkach, trzsie gow, upada. Uciekam, oddalam si coraz szybciej. Ze zjeona sierci, sztywnymi koniuszkami wsw, przeskakujc progi, stopnie, pyty. Dalej, byle nie sysze powracajcego echa jego pisku, nie ulec przeraeniu, nie zapamita na zawsze tej mierci. Nie sysz ju skrobni o kamienne podoe ani przypieszonego oddechu, a jednak uciekam. Uciekam, bo on jest za mn, bo wiem, e umiera, przewraca si na bok i wije w lepym, nieodwracalnym blu. ciga mnie jego mier. Bezoki Szczur z mojej rodziny, pachncy jak ja... On kona, a ja chc ocale i y. Sta koyszc si na odsunitej, elaznej pokrywie kanau, a buty na mikkiej, gumowej podeszwie wydaway si ogromne i odlege. A przecie by tak blisko, e wyczuem zapach wina oraz wo szczurw, ktr by przesiknity. Szczury chodziy po nim, siaday na ramionach, skrapiay go moczem, jak wasne rodzinne terytorium. To byy jego szczury, oswojone, wypasione, o piknej, byszczcej sierci. Podnis do ust drewnian piszczak, a jej przenikliwy gos wtargn we mnie gboko i na chwil zapomniaem o lku przed ludmi i ju, ju chciaem wynurzy si z mroku, przecisn przez eliwne prty i znale przy cikich, czarnych buciskach. Przerwa gr, sign po blaszany kube i rozsypa wok gotowane ziemniaki, okraszone sonin. Natychmiast pojawiy si przywabione przysmakiem szczury, ocierajc si o jego nogi, podskakujc radonie, jakby nie by czowiekiem, lecz duo wikszym szczurem z tej samej co i my rodziny. Ju miaem wyle, kiedy dostrzegem Wielkiego Nastroszonego Szczura kulcego si ze strachu i nienawici. Zgrzyta zbami, plu, a jego wibrysy dray z podniecenia. Wpatrywa si w stojcego nad wazem czowieka, obserwowa jego gesty, sucha dwikw piszczaki i trwa w miejscu czujny i podejrzliwy. Znaem tego Szczura o wyleniaym grzbiecie, bliznach na uszach i ogonie, nieznacznie kulejcego i przewanie pozostajcego z tyu za ciekawskimi, modymi szczurami.

Jeeli on nie wychodzi, jeeli nie da si zwabi ziemniakami, przyjaznymi dwikami i zachowaniem innych szczurw, to zagraao nam wielkie niebezpieczestwo. Widziaem, jak unika puapek, nawet tych pachncych wdzonk, serem lub ryb, jak ostronie omija rozsypane w przejciach zatrute ziarna, jak zatrzymywa si przed owietlonymi powierzchniami, gdzie czyha mg kot lub pies. Wiedzia, e ten czowiek nie jest przyjacielem, a pachnce ziemniaki, oswojone szczury i dwiki piszczaki to tylko pozory majce wzbudzi nasze zaufanie. Zatrzymaem si przed elazn krawdzi wazu. Poruszyem nozdrzami i cofnem w cie prowadzcej w d drabinki. Czowiek pochyla si i widz due, szare oczy wpatrujce si w pmrok, ktrego jestem czci. Nie zauway mnie, bo rozpaszczyem si niemal na betonowej cianie, przeraony wielkoci szerokiej, jasnej twarzy i ostrym, odurzajcym zapachem wina. Wielki Szczur nastroszy si jeszcze bardziej, a jego zby zadzwoniy ze zoci. Sta w mroku z grzbietem napitym jak do skoku i walki. Nagle odwrci si i znikn w ciemnoci. Czowiek unis gow, zagra na piszczace i powoli ruszy przed siebie. Za nim pobiegy ufne i pene nadziei szczury. Kanay prowadz daleko poza port, oddzielony od ludzkich siedzib wysokim, betonowym murem. Jak wszystkie szczury zamieszkujce podziemia portowego nadbrzea, magazyny, elewatory i doki, lubiem chodzi wanie tam, do miejskich piwnic, spiarni i mieszka. Uwanie suchaem chrapania picych, wiedzc, e jak dugo chrapi i le w kach, nie s groni. Tu jednak, w miecie, czsto atakoway nas koty, ktre tam, w porcie spotykaem rzadko. Ciche, niemal bezszelestne, czyhay z przymruonymi oczami, udajc sen. ledziy nasze ruchy, bezbdnie oceniajc odlego, w jakiej znajdowa si szczur. Pazury i zby spaday znienacka, wydrapujc oczy, amic krgosup, wyszarpujc trzewia. Szczur, ktry wpada w ich apy, mia niewielkie szanse przeycia. Chwytay go za kark i niosy do swoich kryjwek. Koty mieszkay przewanie w piwnicach, jednak wiele spao w mieszkaniach blisko ludzi. Unikaem tych mieszka, odrniajc je po ostrym zapachu moczu, ktrym kocury oznaczay swe tereny. Do domw dostawaem si kanalizacyjnymi rurami, szczelinami w podogach, przez nie domknite drzwi, przez rozbite okna piwniczne. Jedzenie byo tu bardzo rnorodne, nie tak monotonne jak w magazynach. W zsypach, mietnikach i kubekach zawsze znajdowaem smaczne kski. W tym dniu nad portem przesza gwatowna burza. cieki i kanay wypenia woda, zalewajc nory i korytarze. Nasza matka pospiesznie przenosia kolejny miot lepych szczurkw do najwyej pooonej wnki. Deszcz la, a woda w studzienkach wci podnosia si, bulgocc gronie. Przemoczony i zmarznity tukem si po kanaach i przewodach prychajc, parskajc i kaszlc. Marzyem, by osuszy si w ciepym, zacisznym miejscu. Szczkaem zbami przestraszony zimnem przenikajcym mnie a do koci. Czuem, e musz wyj na zewntrz, znale suche, przytulne legowisko, wyspa si, ogrza i przeczeka. Kana prowadzcy do miasta zamieni si w rwcy potok. W studzienkach szumiay wodospady. Tylko pod magazynami byo jeszcze bezpiecznie, chocia i tu wtargna

ju wilgo, bo na cianach rozrastay si czarne grzybnie pleni. Wdrujc coraz wyej znalaze si na szerokiej platformie, spod ktrej odjeday wyadowane samochody. Wiedziae, e jad do miasta, do ogrzanych, zacisznych siedzib ludzi. Przebiege owietlon przestrze i wskoczye do przyczepy, niszej i mniejszej od innych, wypenionej kubami, sznurami, metalowymi butlami. Wszystko tu pachniao swojsko i szczurzo. Wcisnem si midzy szmaty i worki. Samochd ruszy rozbryzgujc kaue. Suchaem deszczu siekcego w plandek i chlupotu bota pod koami. Samochd zatrzyma si, zgrzytna portowa brama. Zawarcza silnik. Jedziemy prosto, skrcamy, znowu skrcamy. Koa podskakuj na kamiennej kostce. Miasto. Wyczuwam jego obecno mimo przewalajcych si nade mn strug wody. Skrcamy w botnist ulic, pen wertepw. Samochd zatacza koo, podskakuje na progu garau, staje. Tu nie pada deszcz, a szum wiatru sycha jakby z daleka. Czowiek otwiera drzwiczki, wysiada. Byskawicznie opuszczam kryjwk, zeskakuj midzy stojce pod cian kanistry. Czowiek grzebie w samochodzie, w miejscu, skd przed chwil uciekem. Sysz jak sapie, podnosi, wynosi, potyka si, mruczy. Nie czuj zapachu kota, nie czuj zapachu psa. Jest mdawy zapach wina, zapach szczurw i nowy zapach, ktrego jeszcze nie znam. Zeskakuj ze stopnia na stopie. Przedostaj si do piwnicy mieszczcej si tu pod garaem. Nie ma tu szczurw, natomiast ich zapach staje si jeszcze mocniejszy. Pochodzi chyba z gry, z pomieszczenia obok garau. Na pkach stoj soje, do ktrych nie mog si dosta. Pod cianami le ziemniaki, buraki, cebula... Z gry sysz przenikliwy syk, jakby kwilenie, jakby zgrzytanie i tarcie. Wspinam si po chropowatej cianie, przechodz po gzymsie, do szpary w pododze. W pokoju za grubymi szybami le we. Po ktach kryj si przestraszone szczury, ktre jeszcze nie zostay poarte. Zrezygnowane siedz nieruchomo wrd kamieni, sdzc, e s do nich podobne ksztatem i szaroci, e we moe ich nie dostrzeg. Z przeraenia szczkam zbami, kryj si w kcie. Skrzypnicie. Drzwi otwieraj si. Na ramionach czowieka siedz oswojone szczury. Stopy na gumowych, grubych podeszwach poruszaj si cicho i mikko. To on, czowiek koyszcy si wtedy na elaznej pokrywie kanau, Szczuroap, Szczurobjca. Szczury id za dwikiem piszczaki, ktr trzyma przy ustach. Ufnie gromadz si przy jego nogach, wspinaj na buty, li nogawki, a nawet usiuj wdrapywa si po spodniach. Strca je delikatnie ruchami ng i ze wszystkich si dmucha w drewnian rurk, chcc by dwik by silniejszy i zwabi jak najwicej szarych stworze. Rozglda si, sprawdza, ile szczurw zgromadzio si wok niego, wyawia wzrokiem te, ktre ju widzia, i gra, zwabiajc ku sobie nastpne. Te oswojone i zaprzyjanione przeamuj nieufno i strach pozostaych, a czowiekowi o to wanie chodzi. Dmie w piszczak i czeka, a wok niego zgromadz si szare rzesze oczekujce pokarmu. Czy czowiek nie przyzwyczai ich, e grajc na piszczace zawsze rozrzuca ziarno i ziemniaki?

10

Szczury wiedz, e zostan nakarmione. Przekona je o tym wielokrotnie. Wierz mu i biegn za nim jak za przywdc. Nie wszystkie. Ty pozostae. Pozostae, bo obok przyczai si Wielki Szczur. Nie ufa czowiekowi, bo ilekro ten podawa mu jedzenie, to rwnoczenie chcia go schwyta lub zabi. Nie ufa mu, bo widzia szczury miadone uderzeniami oowianych ciarkw wtedy, gdy zbliay si do jedzenia. Nie chce i przy jego nogach, bo pamita te stopy amice grzbiety i rozgniatajce na posadzce szczurze mioty. Nie tylko on. Nie tylko ty nie wierzysz czowiekowi. Wychudzony Szczur z Ciemn Prg na Grzbiecie ledzi ze swej kryjwki pod schodami kady ludzki ruch. On te wie, e czowiekowi ufa nie mona, e czowieka trzeba si ba. Stara Samica z brzuchem rozcignitym licznymi ciami, karmica kolejny miot maych szczurkw, te ulega dwikom, przy ktrych tyle razy dostawaa je. Biegnie za czowiekiem, porwana szar fal swych pobratymcw. Ona nie wrci. Mae ju potrafi gry. Moe wyywi si same? Moe rozgniecie je spryna puapki lub zgin w torsjach po zjedzeniu zatrutego ziarna? A jeeli przetrwaj, zapomn i znowu pojawi si czowiek, karmicy szczury przy melodyjnych dwikach i ktrego dnia wezwane tym gosem pjd za nim. Pozostajemy. Razem z Wielkim Szczurem i ze Szczurem o Ciemnym Grzbiecie czekasz przy wyjciu z nory, a minie was podskakujca, popiskujca gromada. Dwiki powoli cichn. Ostatnie szczury opuszczaj nory, by dogoni odchodzcych. Szczur o Ciemnym Grzbiecie staje na tylnych nogach i podpierajc si ogonem, obojtnie wyapuje pchy z wyleniaego futra. Ty te rozgarniasz pazurkami sier na brzuchu i odrywasz zbami wczepione w skr owady. Czujesz, jak pkaj. Pijesz sw wasn krew. Szczur z Ciemn Prg ostronie wystawia gow z nory i sucha. W murach dry odlege echo piszczaki. I ty, i on suchacie uwanie tych zamierajcych gosw, ktrymi Szczuroap zwiza ze sob szczury zamieszkujce ogromn hal portowego magazynu. Prowadzi je do podziemnego lochu cuchncego spalenizn, smrodem tuszczu i dymu. Stary piec, w ktrym od dawna niczego nie wypalano. Ju blisko. Drobnym kroczkiem zatacza taneczne krgi. Zagarnia maruderw. Unosi piszczak, obraca si, przebiera palcami po otworach fletni wprowadzajc do wntrza pieca posuszn, ufn gromad. Ostronie stawia nogi, by nie zdepta i nie sposzy gryzoni. Szczury wci sdz, e jest ich przyjacielem, czowiekiem-szczurem, nadszczurem nieco wikszym ni one. Wchodz do pieca i zaczynaj spokojnie je, jak czyniy to w tylu miejscach, przy gosie tej samej piszczaki. Szczuroap wycofuje si na palcach, a gdy ju znajdzie si za ostatnim krgiem szczurw, podbiega do ciany, chwyta stalow butl i kieruje na szar gromad. Ogie spada jak gorcy wiatr. Pali si nawet powietrze. Czowiek wci miota pomienie i wyapuje poszczeglne szczury chcce wydosta si z poogi. Prbuj ucieka, lecz przed nimi jest tylko mur, a za nimi ciana ognia. Nie syszysz gosu piszczaki, tylko ich daleki pisk.

11

Gryz i odpdza wszystkie szczury zbliajce si do jego siedziby. Wejcie wyobione w mikkiej glinie maskowa limi, gazkami, kpkami trawy. ciga kawaki kory, weny, ptna, koci i ukada w rozlegy kopiec z wskim tunelem, rozgaziajcym si pod ziemi w gboki labirynt. Porusza si jakby ociale, bardziej przesuwajc si i lizgajc, ni chodzc. By jednak szybszy i zwinniejszy od innych szczurw, i kiedy chcia ktrego dogoni lub ukara, czyni to byskawicznie, skaczc wyjtkowo daleko, dziki grubym, sprystym nogom. Baraszkujc, przewracajc si i cigajc, wpadem w stert papierzysk i gazi, rozwalajc wyoone pirami i sierci przejcie. Pozostae szczurki ucieky, a ja staem zdziwiony, obserwujc obsuwajce si z gry kawaki papy. Poczuem gwatowne uderzenie i ukszenie w ucho. Przeleciaem bezwadnie nad zburzon przed chwil konstrukcj i lekko potuczony wyldowaem na przeciwlegej cianie. Od razu te prbowaem ucieka, wyczuwajc za sob gronego napastnika, przypominajcego bardziej kota ni szczura. Dogoni mnie, a ja odwrciem si obnaajc zby. Zawaha si i ta chwila staa si moj szans. Zsunem si na dno piwnicy i uciekem. Od tamtej przygody nie zbliaem si ju do jego kryjwki, bojc si, e znowu mnie zaatakuje. Unikay go wszystkie tutejsze szczury i widzc jak wielki i ciki nadchodzi krawdzi kanau, kryy si pod cianami lub wskakiway do wody. Siwy, Potny Szczur wiedzia, e si go boj i nigdy nie widziaem, by chowa si, ukrywa lub umyka. Bay si go nawet niektre koty i kiedy wychodzi na powierzchni, odwracay si, parskay gniewnie i umykay, wywijajc ze zoci ogonami. Ludzie te odrniali go od innych szczurw i sdz, e ostatnie nadejcie Szczuroapa wizao si z jego czstymi wyprawami do ich mieszka, skd przynosi przerne, nie znane nam smakoyki. Stara si zachowywa obojtnie, jakby nie sysza dwiku piszczaki i nie czu zapachu przynty. Szczuroap by dla niego niezwyk, pouczajc, yw puapk, pord wielu klatek, side, potrzaskw, pudeek bez wyjcia, przemylnie uderzajcych klapek, spadajcych ciarkw i duszcych stalowych konierzy... Puapk najgroniejsz, bo jej dziaania nigdy nie udawao si przewidzie do koca. To on, w piwnicznych zakamarkach i na rozstajach naszych cieek, podrzuca pachnce migdaami kacze jaja, kupki ziarna nasczonego trujcymi roztworami, bezwonne, lecz zabijajce byskawicznie kostki cukru. Szczuroap stosowa teraz wszechstronne sposoby szczurobjstwa, jak wpompowywany do kanaw gaz, rce pyny, wypalanie podziemi miotaczami ognia, zatapianie nor sikawkami, czopowanie cementem piwnicznych dziur, zamurowywanie szczelin i wnk, przegradzanie przej kaleczcymi i kujcymi siatkami, strzelanie, duszenie gorc par. Szczuroapa naleao unika, a rwnoczenie udawa, e si go nie dostrzega jak innych podobnych urzdze, wymylonych przez czowieka. Siwy Szczur sysza wic piszczak wroga, lecz jej nie sucha. Sysza szelest ziarna rozrzucanego wok wyjcia z kanau, lecz nie da si zwabi. I chocia Szczuroapowi udao si wyprowadzi z nor i zniszczy wiele szczurw, Potny Siwy Szczur by poza jego zasigiem.

12

Ten drobny szczurek rs pord nas, nie wyrniajc si niczym. Moe sier mia bardziej lnic i gadk, i kiedy przechodzi przez ciek, jego grzbiet poyskiwa i byszcza ociekajcymi kropelkami. Lnicy by nieco mniejszy ode mnie, spokojniejszy i wyjtkowo cichy. Nigdy nie syszaem, by piszcza. Nawet ugryziony lub odtrcony, nie wydawa gosu, a co najwyej zgrzyta zbami. Znowu niebezpiecznie zbliylimy si do kopca. Zatrzymaem si w ostatniej chwili, wyczuwajc granic, po ktrej przekroczeniu Siwy Szczur wyskakiwa, rzuca si i atakowa. Zatrzymaem si, lecz Lnicy podszed do kopca i zacz si wspina, przesuwajc i potrcajc gazki. Nastroszyem si i cofnem pod cian, oczekujc gwatownego ataku Potnego Siwego Szczura. Wyskoczy, rzuci si na Lnicego, przewrci go, obwcha... Lnicy znieruchomia, lea cicho i pokornie, oczekujc, co zrobi z nim rozwcieczony samiec. Niespodziewanie Potny Siwy Szczur zacz liza go po pyszczku i oczach, przeczesywa zbami i pazurami jedwabist sier, ociera si i przytula. Lnicy podnis si, otrzsn i poliza pysk Potnego Siwego Szczura, ktry z pogromcy przerodzi si w zalotnika. Potny wspi si na grzbiet Lnicego i przytrzymujc go zbami za kark, porusza si rytmicznie, a do spenienia. Lnicy nie protestowa, a przeciwnie, sta pokornie, oddajc si Potnemu Siwemu Szczurowi. Zamieszkali razem, razem znosili strzpy tkanin i papierw, obierki i kurze koci, rybie oci i skrki. Gdy spotykaem Lnicego, wiedziaem, e tu za nim wyoni si za chwil szeroka gowa Potnego Siwego Szczura. Unikaem tych spotka, poniewa rozkochany, zazdrosny samiec gryz wszystkie szczury zbliajce si do Lnicego. Obawia si, e przywabi go do siebie i mody szczurek odejdzie z innym samcem lub samic. Zapdza go wic skwapliwie do nory i czuwa przyczajony w pobliu. A kiedy Lnicy wymyka si sdzc, e opiekun jest daleko, Potny Siwy Szczur niespodziewanie wybiega z kryjwki, chwyta go zbami za kark, ogon lub ucho i cign w kierunku gniazda. Lnicy nie mia jednak zamiaru odej, a przeciwnie, przywiza si do swego opiekuna i stara si wszdzie mu towarzyszy. Potny Siwy Szczur wyprawia si jednak daleko, a wiedzc jak niebezpieczne s te wdrwki, przed kadym odleglejszym wyjciem zagania Lnicego do nory, zastawiajc wyjcie gaziami i papierami. Nora znajdowaa si w pobliu mietniska, ktre ludzie co pewien czas pokrywali warstwami gliny i piasku. W doach i wgbieniach zbieraa si woda, w ktrej pyway larwy komarw i kijanki. Niemal natychmiast po odejciu Potnego Siwego Szczura, Lnicy rozgarnia stert i przez kana wychodzi na powierzchni, siada nad najblisz kau i patrzy na szczurka wychylajcego si ku niemu z wody. Pochyla si, dotyka go apk, muska wibrysami, starajc si rozwiza dziwn zagadk nie znanego lokatora zamknitego w wodnym lustrze. Zbliyem si, a w wodzie pojawi si nagle szczur tej samej co ja wielkoci. Lnicy wydawa si zaniepokojony obecnoci tylu szczurw wok siebie.

13

Odskoczyem, moje odbicie znikno, a on pozosta sam na sam ze swym podwodnym podobiestwem. Czsto biega od kauy do kauy, cierpliwie pochylajc si nad wod w oczekiwaniu tamtego, podobnego szczurka, ktrego koniecznie chcia do siebie przywabi. Zmurszae mietniki opieray si o ceglane ciany opuszczonych przez ludzi zabudowa. Zblia si wieczr. Wysoko nad nami pdzi wiatr, ale przy ziemi byo spokojnie. Lnicy trwa nad rozleg kau, wpatrujc si w swe zamazane zmierzchem odbicie. Wpatrywa si, wypatrywa, krci gow dostrzegajc coraz mniej, bo przecie nadchodzia noc. Ze sterty gnijcych gwek kapusty widziaem, jak porusza karkiem, podryguje, staje na tylnych apkach. Nagle od zabudowa oderwa si wysoki cie i ruszy bezszelestnie ku siedzcemu nad kau Lnicemu. W szarym paszczu i kapturze przypomina szczura i musia mie chyba szczurze zmysy, by wyczu lub wypatrzy pokryty sierci, szary grzbiet nad rwnie szar powierzchni wody. Szczuroap podszed nie zauwaony i nagle pochyli si nad Lnicym, ktry widzc w kauy jego odbicie, pomyla zapewne, e to Potny Siwy Szczur powraca z wdrwki i za chwil zacignie go zbami za ucho do gniazda. Szczuroap byskawicznie chwyci Lnicego za kark, zdusi palcami i wrzuci do wiszcej na brzuchu torby. Wydawao mi si, e dotar do mnie ledwie syszalny pisk. Moe by to jedyny dwik, jaki wyda w swym yciu Lnicy? Szczuroap odszed, przemierzajc mietnisko dugimi krokami. Wtedy dostrzegem Potnego Siwego Szczura, siedzcego niedaleko mnie. Skulony szczka zbami z gniewu. Rzuci si ku kauy, a pniej pobieg do nory. Wrci i znowu obieg kau. Biega tak przez ca noc, piszczc i przywoujc Lnicego. A przecie widzia, jak Szczuroap schwyta go i wrzuci do torby. Wkrtce Potny Siwy Szczur znikn. Moe odszed za Szczuroapem, ktry snu si ze swoj piszczak po magazynach i mietniskach? Moe wywdrowa i wznosi gdzie nowy kopiec z odpadkw? Stert cignitych przez niego mieci, maskujcych ukryt w piwnicy nor, rozniosa wkrtce wiosenna burza i ulewa. Przez dugi czas, gdy zbliaem si do miejsca, gdzie mieszka Potny Siwy Szczur, zatrzymywaem si w obawie, e wyskoczy, rzuci si na mnie i przepdzi. Nocami przemierzaem przestrzenie Miasta nie tyle w poszukiwaniu jedzenia, ktrego nigdy nie brakowao w ogromnych magazynach i mietnikach, co z ciekawoci. Nie mogem znie cigego krcenia si po tych samych piwnicach, kanaach i budynkach, odczuwajc najgbsz tsknot poznawania, odkrywania, dowiadywania si, co jest dalej, poza krgiem przybrzenych ulic i podziemi wielkiego, szumicego portu. Potrzebowaem tej wdrwki. Zagbiaem si w kanay i biegem tunelami, nie zwaajc na spadajce strumienie wody i szlamu. Chodziem tak, a do zupenego zmczenia i sennoci. Wtedy przytulony do chodnej kamiennej powierzchni odpoczywaem, wracaem bd te szedem dalej przed siebie w pogoni za tym, czego jeszcze nie znaem.

14

Ta wiadomo ycia poza mn, wiadomo, e tam za podziemiami, ktre wanie mijam, istniej nastpne, nie znane, moe niebezpieczne, ale odmienne, ktrych poznanie zaley tylko od siy moich szczurzych apek, zmusza mnie do cigego wdrowania. Nie jestem samotny w tych wdrwkach. Spotykam szczury krce, jak ja, po obrzeach naszych rodzinnych terenw. Spotykam szczury inaczej ubarwione, inaczej pachnce, obce, niepewne, czy tu wanie znajd nowe siedliska, czy te zostan przepdzone. Spotykam szczury wdrujce gromadnie, caymi rodzinami do nie znanego, wyobraonego celu, w ktry wierzymy nie wiedzc, czy istnieje. Spotykam samotnikw szybko przebiegajcych ulice w obawie przed drapienymi ptakami i kotami, i wiem, e nic nie jest w stanie ich przerazi i odstraszy. Nie id na lepo, byle przed siebie, byle dalej... Id, bo przewiduj, bo myl, bo czuj, bo pragn tej wdrwki i moliwoci wybierania drg. Podporzdkowuj tej myli moje kruche, delikatne koczyny, czue patki uszu, wzrok przebijajcy ciemnoci, nozdrza wychwytujce wszelkie zapachy, cae ciao od wibrysw ostrzegajcych o przeszkodach, po wraliwy na zimno koniuszek ogona. Dokd? Midzy zakratowanym wylotem liskiego cieku a siedliskami upionych ludzi odkryem nagle nie znan przestrze, noc, pierwsze pytanie ycia i szum leniwie pyncej wody. Strach jest si ycia. czy jak sie podziemnych cieek. Strach tkwi w nas stale i tylko niekiedy wypeza, obnaa si, piszczy, jczy, wyje, zmusza do ucieczki. wiadomo yjcych zaczyna si od lku o wasne ycie. Tu w portowym miecie, ktre jak sdzisz poznae piwnica po piwnicy, dom po domu, s miejsca, w ktrych jeszcze nie bye. Dlaczego je omijae? Wystarczy przecie skrci w tamten kana lub wej w t wanie studzienk wiodc ku grze. Moe decyduje o tym wikszo szczurw, ktra te wanie miejsca omija, jakby nie istniay, idc drogami wydeptywanymi od dawna? Zawsze dochodzimy a do zawalonej ciany i skrcamy dopiero przy tym rumowisku. A gdybym skrci przed rumowiskiem? Lub po wyminiciu tej kupy kamieni poszed wprost, nie zwaajc na szczury, ktre skrcaj? Lecz idziesz wrd szczurw, skrcasz wrd szczurw, jak one wymijasz i omijasz przeszkody. A jednak korci mnie ten spadajcy z wysoka, zmtniay strumie krwi zmieszanej z pierzem, rozcieczony gorc wod. Wylewa si, rozlewa, rozsnuwajc wok wo strachu przed mierci, wo, ktra przestrzega przed wejciem w ten wanie otwr. Ciekawo moe ci zabi, ciekawo jest grona... Twoje zbyt ciekawe rodzestwo zgino pierwsze. Ty te przez dugi okres nie szukae, nie wchodzie, nie skrcae, jeli inne szczury tego nie robiy. Teraz przycigaj ci nie znane korytarze, sczce si strugi, zaskakujce kaskady, cieki prowadzce nie wiadomo dokd. Szczury przechodz obok nie patrzc, nie dostrzegajc, nie poszukujc. Ich ycie jest jak drka wydeptana na zapylonym dnie, oznaczona, wyznaczona, niezmienna. Niektre tu si urodziy i tu umr. Nigdy nie widziay blasku dnia ani ksiyca i nawet za tym nie zatskni. Znaj tylko takich ludzi, jak ci spotykani w kanaach, z maskami na twarzach, w cikich gumowych butach. Te szczury s tu szczliwe, szczliwsze ni ja, wdrujcy nie wiadomo dokd.

15

Ciekawo? Tsknota? Niepokj, ktry zmusza mnie do porzucenia ciepej nory, rodziny, zaprzyjanionych szczurw, samicy spodziewajcej si miotu? Przestrze wypeniaj due, masywne, grubonogie ptaki. Uderzaj silnie skrzydami, lecz nie wzlatuj. Stoj wycigajc szyje, niespokojne i przestraszone. Z rozdziawionych dziobw wysuwaj si, wijce, rozedrgane jzyczki. Chc pi, chc je, lecz wok jest tylko ogrodzone pole i piach zmieszany z odchodami. Patrz po sobie i od czasu do czasu dziobi si wzajemnie po gowach, szyjach, skrzydach. Przebieraj nogami, grzebi, krzycz, coraz bardziej zdenerwowane i niepewne. Przechodz w kierunku rozsuwajcej si ciany, skd dochodz odgosy zabijania. Ptaki wiedz, e wkrtce zgin, e nie zdoaj uciec, wymkn si, przeskoczy otaczajcych barier, siatek, cian, wiedz, lecz nadal chc y i nawet zabijane bd chciay y. Napiera kolejna gromada. Znowu znikaj w cieniu rozsuwanej ciany. Patrz z wysoka, siedzc na wskiej rurze. Gdybym spad, rozdziobayby mnie, roztary potnymi nogami, stamsiy, rozszarpay. Z wciekoci czy ze strachu przed oczekujc za cian mierci, ktrej wo dociera a tutaj? Te zaczynam si ba, chocia nie mnie oczekuje mier, chocia mgbym si cofn i wrci do kanaw. Boj si, lecz tkwi nadal na wskiej rurze z przepywajc ciep wod. Uciekaj, zwiewaj, cofnij si... Ludzie grubymi pakami poganiaj wolno przechodzce ptaki. Szybciej, za rozsuwan cian. Znowu rusza do przodu niespokojna, przeraona rzesza. Uciekaj pki czas! Zadrae, zachwiae si i tylko dziki poruszeniom ogona utrzymae rwnowag. Zostan. Chc widzie, chc wiedzie, chc pozna. Przywierasz do szumicej, rozgrzanej rury. Przestrze wydaje si olbrzymia, rozjaniona podunymi lampami. Ty przesuwajcy si pod sufitem, jeste widoczny z wielu stron. Ptaki dostrzegy ci ju i wysuwaj w gr rozdygotane dzioby. Posuwasz si ostronie, szeroko rozstawiajc apki, przywierajc brzuchem do ciepej gipsowej osonki rury. Jak daleko do przeciwlegej ciany? Pode mn kolejne poruszenie, przesuwaj si struchlae szeregi. Ju blisko. Rura czy si tu z innymi przewodami, kablami biegncymi z dou i z boku. Odwracam si i jeszcze raz patrz w d na mas ptakw oczekujcych mierci. Za chwil przejd tam. Nie musz ju utrzymywa rwnowagi. Id po grubej wizce rur i kabli znikajcych w okrgym, wyobionym w cianie okienku. Zanurzam si w wskim przewicie. Uwanie obwchuj zwilgotniae od pary krawdzie. Jak ostro pon wiata po tamtej stronie. Wok dr gosy ptakw zduszone szumem maszyn. Ludzie w zakrwawionych kitlach chwytaj je i nadziewaj na przesuwajce si haki. Ociekajce krwi odjedaj na elaznych linach. Gowy cinane gilotyn, z rozwartymi dziobami spadaj do metalowych pojemnikw. Pprzymknite bony nad oczami, w ktrych ponie jeszcze blask lamp. Wpatrujesz si w zmatowiae, pokryte mg oczy. Wszystkie stworzenia, jakie poznae, maj podobny wzrok, podobnie widz, patrz i umieraj. Oczy ptakw, szczurw, czowieka, psa, kota, kozy s takie same. Pod tob le gowy ptakw, warstwa na warstwie, obok siebie, nad sob, pod sob, przygniecione, stamszone, zduszone, unieruchomione. Niedawno jeszcze yy, dzio-

16

bay, krzyczay, gdakay, syczay, ggay, bay si, kciy, szczypay, caoway, dotykay, muskay, obracay, oglday, szukay ucieczki. Od zapachu krwi i woni ptasiego lku krci mi si w gowie. Zwierzta, ktre przeczuwaj mier, ktre si boj, ktre wiedz, e czeka je ostrze noa, wydzielaj odrbny zapach, wyrniajcy, jedyny. Te gowy w kuble tak wanie cuchn i nagle ogarnia mnie lk, naga konieczno ucieczki. Opanowuj si z trudem. Pirka na martwych gowach s nastroszone, uniesione na sztorc, tylko gdzieniegdzie przygadzia je i zlepia krew. Chwiej si, podpieram ogonem w obawie, e spadn midzy te martwe dzioby, ktre niedawno mogy mnie zaatakowa. Nastpne szeregi yjcych, nastpne szeregi martwych. Podwieszanie, gilotyna, gorca woda, skubanie. Gowy spadaj jak owoce. Uciekaj szczurze, bo twoja gowa te moe spa, odcita ostrzem gilotyny. Po co stoisz i patrzysz? Przecie jeste naarty, wypeniony ziarnem i posok kurczakw. Zeskakujesz na okrwawione kafelki i wracasz pod metalow listw. Midzy przewodami i rurami przeciskasz si do prowadzcego w d szybu. Krew i strach ptakw s tu wci wyczuwalne jak groba. Szybko oddalasz si od linii zabijania. Patrzysz przed siebie, w gbok szaro ledwie rozwietlonej betonowej przepaci. Zsuwasz si pewny siebie, ze spokojem, wiedzc, e tu czowiek nie moe ci dosign. Rozwiera si szeroki kana, szumicy wod i pulsujcy yciem. Pisk szczurw, terkotanie wierszczy, karaluchw, turkuciw, odgosy zasysania, wchaniania, przepywania, opadania, bulgot, bekot, plusk, chlapanie, rozbryzgiwanie, wirowanie, wibrowanie, falowanie przepywaj przez such mikkim, znanym rytmem. Tu czuj si bezpiecznie, tu wiem, e jestem u siebie, tu nie ma ze mn szans czowiek, pies ani kot. Przepywam na drug stron kanau i nie kryjc si, nie chowajc powracam do mojej nory. I tylko niekiedy wydaje mi si, e patrz na mnie ze cian te kurze gowy zduszone w metalowym kuble. Wtedy przyspieszam, podskakuj, czsto wpadam na idcego z przeciwka szczura, kopi go lub api zbami za futro. Znowu jestem w ciepym kanale, szumicym gosami i nigdy nie koczcymi si echami. Syty i odwany szczur na kamiennym brzegu. Zrozumiaem, e te mog zgin. Zastygn pod cian piwnicy, popyn rozdty w potoku popuczyn, rozetr mnie koa na jezdni, wyschn i rozsypi si gdzie na strychu, zgnij przyduszony stert obierzyn, przestan by, ni, czu, wiedzie, widzie. Mae szczurki nigdy tego nie pojmoway i giny, wybiegajc z nory zaraz po otwarciu oczu, wychodzc na rozchwianych nkach spod podg wprost na ulic. Ju wiem, e mier jest nie tylko gronym widokiem, obok ktrego przemykam jak najszybciej, zbliam si i odchodz, jakby mnie nie dotyczy. Zrozumiaem, e taka sama mier jest we mnie, w zmczeniu moich apek, w opadaniu powiek i w kadej ludzkiej doni podnoszcej kamie, w bysku szponw puszczyka mieszkajcego w wiey latarni morskiej, e ja te kiedy stan si podobnie zimny, cuchncy i bezgony jak szczury wyrzucone na brzeg przez fale. Zrozumiaem, a wtedy ogarno mnie przeraenie i ch znalezienia innego miejsca, bezpieczniejszego ni labirynt podziemnych korytarzy za betonowymi osonami nabrzea. Std, bez potrzeby wychodzenia na powierzchni, docieraem a do magazynu wypenionego workami przernego ziarna, suszonymi owocami, orzechami, beczkami pynnej, sodkiej masy. Te zapachy mwiy o innych miejscach, ktre wydaway si

17

spokojniejsze ni brzeg, o ktry bezustannie uderzaj fale, wzbudzane przez wichry i przepywajce statki. Huk spienionej wody, spadajcej na kamienne osony, za ktrymi wylegiwaem si otoczony rodzin w skrawkach papieru, wrd szmatek i pir, teraz wzbudza mj lk, przerywa sen, skazywa na niepokj i cierpienie. Dawniej schodziem odwanie na betonowy gzyms, tu nad wod lub przeskakiwaem z kamienia na kamie, nie zwaajc, e s liskie i obluzowane. Schodziem nisko, najniej i piem sonaw wod, zalewajc pyszczek i oczy, a nawet pywaem przy brzegu, unoszc si i zapadajc midzy leniwymi falami. Byem tusty, wykarmiony, peen si i pewnoci siebie. Niespodziewanie, wchodzc na liskie gazy, wyczuem swj wasny ciar. Niebezpiecznie cign mnie w d ku wodzie. apki lizgay si, pazurki nie wytrzymyway nadmiaru ciaa, ogon nie podtrzymywa rwnowagi. Codzienna wdrwka nad wod moga sta si ostatni przygod ycia. Teraz, kiedy zaczem si ba, nie schodz ju po obrosych glonami progach, nie zelizguj si ku wodzie po owinitych wodorostami balach. Nie mcz oczu, wypatrujc jasnego cienia mewy. Kr tam i z powrotem midzy nor otulon betonem a magazynem zapenionym coraz to innym poywieniem. Ziarna sodkie, pachnce miodem, suche i chrupice, mikkie i pulsujce pod zbami, cierpkie, kwane i kwaskowate, gorzkie gorycz, ktrej si pragnie, pachnce nie znan ziemi, dymem i ogniem, ukryte w grubych osonach i obnaone, cae z miszu... Rozgniataem je apkami, wpezajc w utworzony przez siebie tunel. Zakopywaem si, wysuwajc na zewntrz jedynie oczy i nozdrza. Moje ciao szczelnie otaczay ziarna, zabezpieczajc mnie ze wszystkich stron i stale wsuwajc si w pyszczek. Leaem bezwadnie, wypoczywajc i poerajc wpezajce do pyszczka ziarenka, a jednoczenie wyprniajc si z drugiej strony. Teraz leenie w ziarnie te wydawao mi si niebezpieczne. Ju chciaem zeskoczy, gdy zobaczyem szczura, wok ktrego ziarno nagle zakoysao si, zakotowao i wessao go gbiej, pochono... Przez kilka chwil powierzchnia poruszaa si, a spod spodu dobiegao ciche szamotanie. Wiedziaem, e mody szczur daremnie rozgarnia ziarna apkami, otwiera pyszczek, krztuszc si i duszc, e stara si wygrzeba, wydosta, uwolni z krpujcej ruchy ziarnistej tkanki. Drganie powierzchni ustao, a ja z przeraeniem zrozumiaem, e tylko jego popiech zadecydowa, e to nie ja, a on zgin wchonity przez mas parujcego ziarna. A przecie ju chciaem skoczy w to wanie miejsce. Jedynie wntrze labiryntu wydawao si teraz bezpieczne. Tunele i szczeliny, nory i korytarze cigny si pod betonowymi i kamiennymi paszczyznami, czyy si z budynkami, a dalej z miastem, rozgazion sieci kanaw. Niektre szczury nigdy nie opuszczay tych labiryntw, pozostajc w ciemnociach i mroku, jaki tu panowa, a soce znajc jedynie z jasnych plam przemieszczajcych si po cianach i docierajcego tu niekiedy ciepa. W kanaach, w miejscach atwego dostpu do wody, leay te najstarsze, dogorywajce, konajce. Ich bezradne oczekiwanie mierci przeraao mnie i niechtnie zapuszczaem si w te strony. Skrciem wanie z wydeptanego szlaku, by skrci sobie drog do mojego portowego gniazda, gdy otoczya mnie smuga smrodu, a jednoczenie zobaczyem galaretowat mas na szczurzych nogach, ze szczurz gow i znieksztaconym ogonem. Przy-

18

warem do kamienia i ju chciaem ucieka, gdy nagle wyczuem podobny smrd zachodzcy mnie od tyu. Ze zjeon sierci obserwowaem zbliajce si z wolna stworzenia. Osabione i chore szczury, poronite strzpami cuchncego misa, ywego i krwawicego, nie mogy mnie zaatakowa. Nie wyczuway chyba mojej obecnoci, bo wszelkie inne zapachy przytacza ich wasny smrd? W sabym wietle sczcym si z wazu dostrzegaem galaretowate narola na przesuwajcej si tu obok, popiskujcej z blu samicy. Jej wypychane od spodu, wypadajce oko patrzyo na mnie, a przecie mnie nie widziaa. Monotonny, cichy pisk blu wystraszy mnie ostatecznie. Wyminem spotworniae szczury i popdziem przed siebie, chcc jak najszybciej dotrze do mojej nory. W miar jak biegem gnijce szcztki szczurw pod cianami staway si coraz czstsze. Szukaem znanych mi znakw, uskokw, pyt, schodw, miejsc zapamitanych w tym wanie przejciu, czcym, jak sdziem, stary szczurzy szlak z tunelem prowadzcym do nabrzea. I nagle zrozumiaem, e skrciem wczeniej, ni powinienem. Tamten tunel by przecie bardziej krty i pogmatwany, i prowadzi pod ulic, skd bezustannie dochodzi szum i gwar. Tu natomiast panowaa cisza przerywana jedynie piskami szczurzego cierpienia, szeptami przepywajcych ciekw, chrobotem moich wasnych pazurkw na spkanych, ceglanych zomach. Miejscami tunel zwa si lub rozszerza. Rozpadajce si ciany tworzyy niebezpieczne rumowiska. Drog zagrodzi mi mur, zmurszay ze staroci i wilgoci. Wok leay zwoki szczurw, ktre dotary tu i nie miay ju siy wraca. Dokadnie sprawdziem powierzchni, szukajc szczeliny wrd wskich, podunych cegieek. Nie znalazem najmniejszego otworu. Wodny ciek utworzy w tym miejscu mtne, stojce jeziorko, ktrego woda rwnie nie moga przebi si na drug stron. Byem w puapce. Pozostawao cofn si wzdu tunelu, ktrym biegem na olep, i znale inne przejcie lub te powrci do miejsca poprzedniego, niefortunnego skrtu i stamtd znanymi szlakami doj do portu. Zawrciem. Pdziem ze zjeon sierci, wci wyczuwajc nozdrzami gnijce ciaa martwych i umierajcych szczurw. Otworzyy si przede mn wskie, dugie tunele. Odruchowo ruszyem tam, gdzie szum wody wyda si szybszy. I znowu gnaem wzdu betonowej ciany, szukajc jakiegokolwiek skrtu, ktry wyprowadziby mnie z gronego labiryntu. Tunel biegnie ku grze. Z kadej strony otwieraj si otwory nie znanych kanaw. Niepokj rozsadza serce. Wierzye, e znasz kady kamie w tym miecie, a tymczasem zabdzie i nie moesz trafi nawet do wasnej nory. Wosy zjeyy si na ciele. rodkiem tunelu kroczy ogromne kocisko o czerwono poncych oczach. Rzuciem si w krg najbliszego otworu, pdziem ze wszystkich si. Za sob usyszaem zgrzyt kocich pazurw o beton. Uciekaem, czujc jego oddech. Popycha mnie strach. Potknem si. Opadaem z si. Nagy szum. Woda. Przywarem do wnki i fala przewala si nade mn, przepdzajc cigajcego mnie kota.

19

Musz wrci do mojej nory. Odnale magazyn peen sodkiego ziarna i owocw. Znale si przy nabrzeu, gdzie sycha uderzenia fal. Wrci... Wszystko wokoo stao si obce, inne, nie znane, jakbym przymkn powieki i ni. Zdyszany biegem dalej, starajc si rozpozna jakikolwiek lad, kamie, mur, nor, zapach lub echo, zgiek rybitw i mew, odgos przepywajcego statku. Odmienne, odurzajce zapachy pynce z gry i ciany pokryte biaawym nalotem otaczay, okray, osaczay. Znowu skrciem w mroczn, nie znan jam, by ponownie znale si na trasie, ktr ju chyba przebywaem. Znowu bieg wzdu cian, a do kolejnego betonowego rozdroa, zowrogi pomruk polujcego kota, ucieczka mydlanym korytarzem. Wzwy, w d, w gb, dokd? Kiedy zmczony i przeraony zobaczyem na kracu tunelu jasne plamy wiata, wypadem na zewntrz, przecisnem si midzy przerdzewiaymi prtami i zanurzyem w chodnych, biaych ptnach wypeniajcych nie znane pomieszczenie. W tej pralni, w stertach pocieli, rcznikw, koszul, wrd zapachw potu, tuszczu, mleka, krwi, nasienia i wielu nie znanych woni, panowao zudne poczucie bezpieczestwa i wolnoci. Brak arcia, po ktre trzeba byo wyprawia si na podwrze do mietnikw lub rurami a do kanaw, by dokuczliwy i rozdraniajcy, jednak z krtkotrwaym godem szczury stykaj si od pierwszych dni samodzielnego ycia i z tego powodu nie opucibym spokojnego i zacisznego siedliska, tym bardziej e nasczone wyschnitymi pynami wkna weny, baweny, lnu i jedwabiu mona byo rozgryza, rozciera i zjada. Szczury uciekay z pralni, nie mogc znie szumu, drgania i wirowania pracujcych tu maszyn. Do ogromnych pachncych mydlinami pojemnikw ludzie adowali sterty tkanin i wpatrywali si w szklane okienka. Zdarzao si, e nieostrone szczury, ktre usny, zagrzebane gboko w przytulnej stercie pocieli, giny zalewane wrztkiem, a nastpnie wyrzucane przez ludzi do mietnikw. W wyoonej kafelkami sali, gdzie prbowae si ukry, usne natychmiast i w ostatniej chwili wyskoczye z kosza niesionego wprost do otwartego okienka maszyny. Mode kobiety, w szerokich biaych fartuchach, rzucay za tob cierkami i rcznikami. Wymkne si, a one biegy krzyczc i tupic. Wysoko na wieszakach wisiay paszcze, ubrania, suknie, a pod cianami leay zrolowane dywany i chodniczki, uoone w sterty pluszowe zasony i firanki. Podskoczye ku zwisajcej nad podog, byszczcej brokatem szacie, i schowae si w dugim, wskim rkawie. Weszy. Wyczue zapach potu, krwi i podniecenia pogoni. Zabiyby mnie, rozerway, zgnioty, zadeptay, poary. Syszaem kroki i oddechy mijajce moj kryjwk. Siedziaem, bojc si uderze wasnego serca. Saby, ludzki such nie wychwytywa tych odgosw, podobnie jak wch nie wyczuwa spoconego i sparaliowanego strachem szczura. Czekaem, a odejd, znu si szukaniem, zapomn. Kryy jednak dugo, sprawdzajc wszystko, zagldajc w przerne zakamarki, przesuwajc wieszaki, rozwijajc i zwijajc dywany. Gdy odeszy, nadal trwae w bezruchu, wcinity w wiotk, gadk tkanin. Przecisnem si w d, wyjrzaem. Nie byo nikogo. Pozosta tylko zapach ich cia. Z gow na zewntrz, podczas gdy reszta tkwia w rkawie, znajdowaem si w pozycji

20

wyjtkowo niewygodnej. Zwajcy si rkaw sukni nie pozwala na swobodne ruchy, a co gorsza, zatrzyma wewntrz moje puszyste, otye ciao. Tkwiem z wysadzon gow i szamoczcym si w rodku rkawa korpusem. Usiowaem obrci si, odwrci, przekrci, przesun, przecisn, cofn, wycofa. Nataem si, napinaem, kurczyem, potniaem i pomniejszaem. Na prno. Zbami chwytaem zociste guziki spinajce rkaw. Zawiroway wieszaki, suknie, podoga, sufit. Wymiotowaem tkwic gow w d w wskiej kiszce. Kasaem, parskaem z trudem chwytajc powietrze. Czerwony i czarny nieg opada na krccy si, falujcy wiat. Zamknem oczy i znieruchomiaem zbierajc siy do nastpnej prby wydostania si z rkawa. Gdybym wycign apki? Nic. Gdybym z powrotem wcign gow i wycofa si lub wygryz w rkawie dziur? Nic. Daremnie usiowaem wydosta si z wntrza sukni, ktrej nigdy nie podejrzewaem, e moe zamieni si w puapk nie pozostawiajc najmniejszych szans na uwolnienie. W ciasnym rkawie nadal wisiaem gow w d, rozpaczliwie napierajc apkami na lisk tkanin. W oczach wiroway czerwono-szare plamy, cienie, blaski. W czaszce bolenie pulsowaa napywajca krew, nozdrza dray, a z pyszczka powoli wyciekaa lina i kwano-gorzka zawarto odka. Nie usyszaem otwarcia drzwi. Pojawia si tu przy mnie, okryta biaym fartuchem, przylegajcym do ciaa. Otrzewi mnie i orzewi zapach spoconego, kobiecego ciaa. To ona cigaa mnie niedawno, teraz wic odczuem gwatowne przeraenie. Boj si, poc, dr ze strachu, rozpaczliwymi ruchami usiuj si wydosta. Zdejmuje sukni z wieszaka, ocierajc si o ciebie potnymi, rowymi krgociami. Wyczuwam ciepo, gorco ludzkiego podbrzusza, wo samicy wzywajcej samca. Czy tak wyglda mier? Przewieca obfitym ciaem przez bia tkanin i przyciga zapachem? Niesie sukni, a w niej ciebie, ku szumicym, ttnicym maszynom. Wiercisz si, rzucasz, plsasz, podrygujesz, szamoczesz, wyrywasz... Daremnie! Zatrzymuje si, podnosi i wlepia w ciebie szare, olbrzymie oczy. I nagle widzisz jej palce byskawicznie zmierzajce ku twojej gowie. Dotknie? Przebije? Zgniecie? Wykrcasz si ze zoci i gryziesz bia, mikk skr. Czujesz na jzyku krew. Przestraszona rzuca sukni na podog. Wyczuwasz pod apkami stay grunt i byskawicznie wycofujesz si z rkawa. Wyskakujesz i wpezasz midzy rulony zwinitych dywanw. Czy bdzie szukaa? Czy bdzie mnie gonia? Czy chce zemci si za ugryzienie? Przeciskasz si do stosu wiklinowych koszy ustawionych w kcie. Wdrapujesz si na szczyt, do najwyszego. Przez splecione, wyschnite witki widzisz, jak uwanie rozglda si wrd sukien i dywanw, ssc obolay palec. Biaorowa olbrzymka, szarooka i jasnowosa. Znowu skrzypi drzwi, a ona obraca si leniwie, odwraca, oczekuje. Wchodz kulawi, zwalici, potni, wielcy i mali, pachncy kurzem ulic, wdk i dymem. Czekaa przecie na nich, tylko dlatego mnie nie gonia. Pospiesznie rozpina guziki fartucha, kadzie si na wznak na dywanie, rozkada nogi. Przez szczeliny wiklinowego kosza widzisz szerok, row plam ciaa. Otaczaj j, mrucz, pogwizduj, szepcz, wiszcz, zalecaj si, dotykaj, gaszcz, obmacuj, uciskaj, wchaj.

21

Barczysty, kulawy, ciemnooki wpeza na okrge, rozoyste ksztaty. Kiedy pochyla si nad jej ramieniem, przez chwil przypomina Szczuroapa. Wchodz w ni po kolei, sapi, dysz, jcz. Kobieta przyjmuje ich w siebie z radoci, jak ciebie przyjmuj samice szczurw. Zapach nasienia i potu dociera a tu, do wiklinowej kryjwki. Wcigasz w nozdrza ich mskie pragnienie, podniecenie i spenienie. Och, gdyby nie by szczurem, lecz ktrymkolwiek z nich. Przywierasz brzuchem do wiklinowych witek i pocierasz, dotykasz, poruszasz si rytmicznie, a tryskasz nasieniem na splecione, wyschnite gazki. Biaorowy ksztat faluje, unosi si i opada, pokrzykuje i jczy. Siedzisz w koszu i podniecasz si, pragniesz jej, potrzebujesz samicy, ludzkiej czy szczurzej, jakiejkolwiek. Obok janiejcych, rozoonych kolan ley zgnieciona sukniapuapka. Siedzisz w koszu pprzytomny z pragnienia i czekasz, a oni przestan na ni wpeza i porusza si falujcym, szybkim rytmem. Czekasz, a wyjd i zamkn drzwi. Wstanie, rozmasuje palcami brzuch i uda, obmyje si pod kranem i narzuci na siebie biay, przylegajcy do ciaa fartuch. Podniesie z podogi srebrzyst sukni, zaniesie ku szumicej wod i pian maszynie, otworzy szklane okienko i wrzuci do wntrza. Szczuroap bezustannie szed po moich ladach. Zowieszczy ton jego piszczaki syszaem w kanaach, piwnicach, mietnikach, spiarniach, magazynach. Znikay szczurze rodziny. Nory, do ktrych kiedy nie zbliaem si w obawie przed ostrymi zbami samic pilnujcych potomstwa, stay teraz puste. Znikny grone samce, zazdronie pilnujce gniazd. Znikny mode, nieporadne szczurki, ktre mona byo przepdzi, postraszy, ugry. Biegem przez opuszczone labirynty korytarzy, szukajc wieych znakw jakiegokolwiek szczura. Nic. adnego pisku, tropu, zgrzytu. Tylko na dawnych szlakach sabnca wo moczu i odchodw. On i ja. Wydawao si, e ju tylko my chodzimy za sob w portowym miecie. Szczurobjca i ostatni szczur, ktry nie poszed za nim. Tej nocy wyszedem na ulic i rynsztokiem zdaem w stron targowiska, gdzie midzy straganami zawsze pozostawao wiele smacznych odpadkw. Skoczyem je pachnc skr ze soniny, gdy usyszaem znajomy dwik. Szed midzy ledwie wieccymi latarniami z piszczak w ustach, ogldajc si, by sprawdzi, czy id za nim kolejne, przywabione szczury. Lecz miejscowych szczurw ju nie byo. Szy za nim tylko te, ktre sam oswoi, wychowa i przyuczy, by wyprowadzay szczurz mas na rze. Widziaem, jak idzie, ogldajc si za siebie, wpatrujc si w okratowane studzienki ciekw i piwniczne okna. Przystan. Przesta gra. Splun, otar doni usta, pochyli si, wycign rce. Oswojone szczury natychmiast wspiy si na jego plecy, a on zdejmowa je i wkada do szerokiej, skrzanej torby. Nie gra ju, tylko mamrota pod nosem. Schowa piszczak, podnis torb i dugimi krokami ruszy naprzd. Powinienem uciec, lecz poszedem za nim. Powinienem si ba, a nie czuem strachu. Powinienem kry si w rynsztoku, a biegem po bruku byszczcym w przymionym wietle ulicznych latarni.

22

Zatrzyma si przed bia fasad z wyranym zarysem drewnianych drzwi. Ju mia wej, gdy obejrza si i chyba dostrzeg mnie tu za sob, rozpaszczonego na szarych kostkach granitu. Drgn, jakby uderzy go wiatr. Sign do kieszeni. Dopadem krawnika, skoczyem na chodnik i ukryem si za grubym pniem drzewa. Nie goni mnie... Nacisn klamk i wszed. Ostronie, bojc si, e wybiegnie nagle zza drzwi, zbliyem si do domu, szukajc jakiejkolwiek szczeliny, by dosta si do rodka. Wszystkie dawne szczurze nory i przejcia byy zacementowane. Tylko w piwnicznym oknie szczerzya drapienie krawdzie rozbita szyba. Powiniene zawrci, lecz przecisne si midzy ostrymi kawakami szka do piwnicy. Syszae kroki i gos Szczuroapa splecione z innymi krokami i gosami. W domu mieszkaa jego samica. Przychodzi do niej odpocz, naje si i upi winem. Suchae jej agodnego, szemrzcego gosu, nozdrzami wchaniae zapach, zbliony do zapachu twych samic. Szczuroap jad gono, dononie stuka yk o misk, mlaska, siorba, beka. Pi wino, duo wina. Suchaem ich oddechw, jkw, pomrukw, szeptw. Gdy w kocu wyszed, wyruszyem zwiedzi dom. Z piwnicy dotarem do kuchni pachncej pieczonym misiwem. Baem si jego powrotu. Serce podchodzio mi do garda, bo nieatwo by szczurem w domu Szczuroapa. Przeladowa mnie od urodzenia, a tymczasem ja buszuj wewntrz jego nory, przemykam midzy sukniami jego samicy, obwchuj talerze, z ktrych je, i kielichy, z ktrych popija. Wdrapuj si, wskakuj na pki, peczki, pawlacze, do szaf, szafek, szafeczek, kredensw, komd, serwantek, skrzy, kufrw, kuferkw, koszy, pojemnikw, regaw, pude, pudeek, szuflad... Nie wszdzie zdoam wej. Zamki, kdki, skoble, klamki, ruby, zasuwy, listwy. Nie gryz ich, bo chrobot byby ujawnieniem mojej obecnoci. Musisz si przyczai, udawa, e ci nie ma, zachowywa cicho i nie pozostawia ladw. Chrapanie. Mog ju porusza si mielej. Jestem w jej pokoju. Na pce le papierowe torby, a w nich pachnce, chrupice ciasteczka. To te pakunki, ktre nis w plecaku Szczuroap. Muskasz je wibrysami, dotykasz nosem i ju wiesz, e s trujce. W wielu piwnicach widziaem rozrzucone takie same zatrute ciasteczka. Mode szczury poeray je, potem zwijay si z blu i umieray. Rozrywam zbami papier. Przesuwam torebk, popycham, strcam. Ciastka wysypuj si, spadaj na stojc niej aw. Szum, trzask, pask. Przywierasz do ciany. Drysz ze strachu. Chrapanie trwa. Samica Szczuroapa pi, gono wydychajc powietrze. Szczuroap poluje zapewne na ciebie w mrocznej nocy upionego miasta. Budz si wysoko na pce, midzy ksikami, gdzie trudno mnie odkry. Kobieta ju nie chrapie, ley na ku biaorowa, senna, oddychajc miarowo. Dlaczego usne w jej pokoju? Teraz ju za pno, by wraca do piwnicy. Szczuroap jeszcze nie wrci. Moe udao mu si znale kilka szczurw i teraz pali je lub topi? Dreszcz przenika ci, gdy o tym mylisz. Ona przeciga si, ziewa, przewraca na bok. Ogromne, biaorowe miso, pokryte nag skr. Tylko na gowie, pod pachami i pod brzuchem dostrzegam jasnorude kosmyki.

23

Patrzy w okno zasonite firank, przeciera oczy. Podnosi si, zsuwa nogi z ka, prostuje ramiona. Wciskam si jak najgbiej midzy okadki ksiek. Lecz ona patrzy niej, przed siebie, wok siebie. Wstaje. Stoi na lnicych deskach podogi. Promienna, rozwietlona jasnoci dnia. Zwalista, cika, o stopach, ktre z atwoci mogyby mnie rozdepta. Drysz, e ci zauway. Nie patrzy jednak w gr, patrzy w d, pod stopy. Patrzy na szerok aw stojc tu obok pek. Na awie stoi butelka i talerz, z ktrego jad Szczuroap. Przy talerzu le ciastka, ktre strcie buszujc w nocy. Podbiega. akomie oblizuje wargi, chwyta zatrute ciasteczka i poera. Sucha masa chrupie rozdrabniana zbami, mlaska mieszana jzykiem. Zjada wszystkie. Palcami zbiera okruchy, wpycha do ust. Siada na stoku i popija winem z butelki. Ociera usta doni. Kiedy wychodzi z pokoju i syszysz szum wody w azience, zeskakujesz i zbiegasz do piwnicy. Wiedziaem, e umiera. Wchem i suchem wyczuwaem mier wypeniajc jej ciao. Konaa w biaej pocieli, otoczona poduszkami wypchanymi gsim puchem. Twarz o duych oczach i wargach chwytajcych powietrze przypominaa yw ryb, ktr widziae niedawno na brzegu. Rozwarty pysk ryby i te usta kusiy, by podej bliej i zajrze w ttnic za nimi gardziel. Czekaem pord gazet i ksiek zapeniajcych szczelnie kt pokoju. Spostrzega mnie. Rozszerzone oczy ledziy uwanie moje poruszenia, a z garda wydobywa si charkot, rzenie, strach. Zrozumiaem, e to ja wywouj jej przeraenie. Bezwadna rka drgna i przesuna si ku stojcym na stoliku przedmiotom, jakby chciaa rzuci czym we mnie. Usiadem na zocistym grzbiecie ksiki i dokadnie rozczesywaem i przemywaem jzykiem sier. Tymczasem jej rka dotara do stolika i z trudem zacisna si na szklance. Nie miaa ju siy rzuci, opada bezwadnie. Strcone szko rozsypao si po pododze ostrymi, srebrzystymi okruchami. Nadal siedziaem na ksikach, rozczesujc futro i owic pchy. Nie moga przecie wsta i wypdzi siedzcego wysoko szczura. Zeskoczyem, przebiegem podog, wspiem si na ko, tu przy biaej jak pociel twarzy; Zazawione oczy zaokrgliy si, wytrzeszczyy. Usta otwary, w ogromny, otoczony zbami korytarz, w ktrym dra krwisty, dugi jzyk. W gardle zabulgota krzyk, jk, wycie. Wyczua niebezpieczestwo i ostatnim wysikiem umierajcego ciaa staraa si mnie odpdzi. Zajrzaem jej w twarz, wycignem gow ku powiekom i obwchiwaem z udawanym spokojem. Jk, skowyt, rzenie. Zadraa, rce i nogi wypryy si, zadygotay, z ust uleciao ze wistem powietrze. Skonaa jak zatruty szczur. Zaskoczony tak szybk mierci, nagle usyszaem za sob skrzypienie desek. Byskawicznie znalazem si wrd ksiek. Zgrzytna klamka, drzwi otworzyy si i wszed Szczuroap. Zamarem. Podszed do ka, usiad obok martwej, chwyci jej do. Siedzia tak przez chwil i nagle strzsn z pocieli pozostawione przeze mnie podune, ciemne bobki. Poderwa si gwatownie i zobaczyem jego przenikliwe, zwajce si oczy, pene gniewnego, mciwego blasku.

24

Szuka mnie, wypatrywa wrd ksiek i figurek z porcelany, jakby wiedzc, e jestem blisko i moe mnie dosign. Skuliem si, aujc, e nie jestem mniejszy. Odwrci si i ponownie pochyli nad zmar. Usiad, pooy gow na jej piersi, jcza. Siedziaem bez ruchu, bojc si, e znowu bdzie mnie szuka. Obejmowa lecy przed nim ksztat, przytula, gaska po wosach i twarzy. Odskoczy. Podbieg do pki, na ktrej leay trucizny, i oglda rozklejone, porozgryzane opakowania po ciastkach. Znalaz moje lady. Widziaem wsk, wysunit do przodu twarz, biae, ysiejce czoo, zaczerwienione oczy, zgrzytajce zby. Wybieg z pokoju i po chwili usyszaem przeraliwe piski. Zabija oswojone szczury suce mu do przywabiania i prowadzenia innych. Nie czekaem, a wrci. Wspiem si po firance na parapet i wyskoczyem na gadki, przystrzyony trawnik. Dugowosy, kudaty pies z pask gow i wyupiastymi oczami biegnie za mn, naszczekujc gronie. Zblia spaszczony nos, chce przydepta mnie ap. Rozdyma nozdrza, kapie szczkami. Odwracam si i przejedam siekaczami po czarnej poduszce. Ledwie go drasne, lecz pies jey si i warczy jeszcze zajadlej. Boi si zapa mnie zbami, bo wtedy mgbym ugry go powtrnie w mokry od luzu nos. Boi si, a im wicej w nim strachu, tym bardziej mnie nienawidzi. Obiega w kko, z przodu, z tyu, z boku chcc opni moj ucieczk. Ratunkiem jest tylko przedostanie si na drug stron ulicy i zniknicie w szczelinie pod gankiem. Odchylam wic gow raz w jedn, raz w drug stron, obnaajc ostre, te zby. Podskakuje, doskakuje, odskakuje, ujada, skamle, skowyczy. Rozglda si, chcc przywoa ludzi, ktrzy by si ze mn rozprawili. Wymijam go. Przelizguj si midzy krtkimi, owosionymi apami. Dopada mnie z tyu, przydeptuje ogon, chwyta zbami za nog. Bl. Odwracam si i gryz na olep. Rzucam si na niego. Waha si zdziwiony, zaskoczony. Podkula ogon i ucieka. Ju blisko. Jeszcze dwa szusy i znikam midzy zaomami tynku. Sysz, jak pies wraca, przykada nos do szpary, wszy, ze zoci wciga powietrze. Szczeka, drapie pazurami. Schodz niej, a ujadanie cichnie. Peno tu stong, wijw i dugonogich, ciemnych pajkw. Widziaem ju pogryzione przez nie szczury, lece w gorczce, spocone, z rozszerzonymi z lku oczami. Wstrzyknity jad pajkw powoduje chwilowy parali, lepot, a niekiedy mier. Z gry sczy si woda. Pij drobnymi ykami. Chd wypenia krta. Tu obok gasi pragnienie drobny szczurek, pachncy jeszcze mlekiem i gniazdem. Zblia nos do mojego boku i wcha. Drani mnie jego ciekawo. Gryz go w ucho. Piszczy i ucieka. Opity zimn deszczwk, staj si ociay i senny. Wracam na powierzchni znan mi szczelin obok wazu. Przed wyjciem przywieram do ziemi. Czy nie usysz wszenia, niuchania, skowytu? Ostronie wysuwam wibrysy, nozdrza, lekko uniesion do przodu gow. Nie wyczuwam niebezpieczestwa, nie sysz szczekania. Tylko noga boli coraz bardziej. Nieco dalej psy sapi z radosnego zmczenia. Zapach suki i nasienia wpeza w nozdrza. Ostronie wyaniam si z zacienionego otworu.

25

Pies sczepiony z suk dyszy ciko. Z pyskw sczy si luz, a szeroko otwarte oczy patrz na mnie bez nienawici. Staj na tylnych apach opierajc si nasad ogona o chodnik i wysuwam ku nim nos. Zapach potu, luzu, moczu, spermy przyciga, przywabia, podnieca, jakby to nie psy, lecz moja roznamitniona szczurza samica czekaa na mnie pod cian. Opadam brzuchem na wysoneczniony chodnik i wyobraam sobie, e ona jest pode mn. Niemal czuj ciep skr rozgrzan tarciem i sysz przyspieszone bicie jej serca. To moja krew tak uderza, to mj podrygujcy brzuch rozgrza kamienn pyt. Ju. Chwila szczcia i ulgi. Pyn rozlewa si. Brzuch wilgotnieje... Psy skaml, wyj, jcz. Ludzie cign je na drucianych ptlach zarzuconych na szyj. Rechoc, bekoc, sycz. Psie oczy staj si wyupiaste z trwogi i blu. Ludzie szarpi zapierajce si psy, kopi, dusz. Przestraszony, e mnie zobacz i te obwi drutem, wskakuj w szczelin, w yczliwy, piwniczny mrok. Krwawi skaleczona apa. Nie mog dugo chodzi. Noga puchnie, sinieje. Pies zapa mnie za stop, zmiady palce. Kutykam starajc si unika miejsc, gdzie mog czyha koty. A koty czyha mog wszdzie. Pod samochodem, w piwnicy, na drzewie. Z trudem utrzymuj si na nogach. Tu, gdzie jestem, nie ma obszernych kanaw, ktrymi mona przechodzi do innych rejonw miasta. Kr wok domkw otoczonych trawnikami... Zapuszczam si w gstwiny klombw i ywopotw, starajc si znale zaciszn i spokojn nor, gdzie mgbym przeczeka bl. Psy i koty pi leniwie na werandach, kaczki i kury grzebi w karmnikach. Odzie i bielizna susz si na sznurach midzy drzewami. Grzdki fasoli i ogrkw otaczaj rozsypujcy si dom. Natychmiast wyczuwam jego staro. Wo zbutwiaego drewna, koatanie kornikw, zapach wydzielany przez ich larwy... Bardzo stary dom, a pod takimi domami s czsto rozlege labirynty przej, zaciszne piwnice, spokojne kty. Leciwy burek straci ju wch i jest prawie lepy. Wyleguje si na trawniku, wystawiajc na soce opasy, pozbawiony sierci brzuch. Podchodz do jego miski i porywam ociekajcy tuszczem kartofel. Krci nosem, jakby mnie wyczu, lecz cikie powieki na potwartych oczach pozostaj nieruchome. Nie chce mu si ciga szczura dla ziemniaka, gdy miska wypeniona jest po brzegi. Stary, leniwy pies nie jest w stanie tego zje. Przeciga si, rozkada wygodnie, wycigajc apy ku socu. Z ziemniakiem w zbach, kulejc umykam pod cian w stron podmurowania z czerwonej cegy. Otwr pod krzakiem agrestu jest opuszczon dawno szczurz nor. Zagbiam si w korytarzu z okraszonym sonin wspaniaym ziemniakiem. Docieram do pustego gniazda, wysanego kpkami sierci i pirami. Prowadzi std wiele wyj, lecz jestem zbyt senny, zmczony i chory, by je sprawdzi. Gorczkowy sen. Pies trzyma mnie za nog. Wyrywam si, odwracam, gryz. Budzi mnie wasny pisk blu i strachu. Obok przechodz szczury. Obwchay mnie i id dalej. Oddycham ciko, skra na bokach faluje. Pi, pi. Wibrysami wyczuwani soki w zwisajcym korzeniu. Wgryzam si w drzewo. Chodny pyn sczy si kroplami w gardo. Usypiam. We nie ciga mnie rozszczekany pies.

26

Przebudzenie. Pada deszcz. Szczury przelizgujce si w pobliu s mokre i wydzielaj ostry, odrbny od mojego zapach. Dotykaj, trcaj mordkami, depcz po mnie, przeskakuj i pozostawiaj w spokoju. Kiedy budz si nastpny raz, przechodz obok nie dostrzegajc mnie. Staem si czci ich labiryntu, jak korzenie jaboni i agrestu, jak zanurzony w ziemi gaz lub szczelina prowadzca wprost pod piwnic drewnianego domu. Gd i uczucie blu w szczkach. Czy moje siekacze nagle zaczy rosn szybciej? Czy rozerw dzisa? Noga nie krwawi, lecz palce s sine i opuchnite. Zbami zrywam pazur wiszcy na wskim pasku skry. Li wasne rany, zlizuj osocze. Gd doskwiera dotkliwie i szczki zaciskaj si na grudkach ziemi. Nora mieci si pod trawnikiem, w pobliu werandy na ceglanej podmurwce. Sysz zgiek gobi, wrbli, kawek, szpakw. Podczoguj si do wyjcia. Olepia mnie poudniowe soce... Pies ley nieruchomo jak poprzednio, a przed gankiem haasuj ptaki. W misce rozmoczony chleb, resztki ziemniakw, burakw, fasoli. Schorowany, wygodzony szczur wypeznie ze swojej kryjwki i nie zwaajc na pazury, dzioby i skrzyda, podbiegnie na rozchwianych, osabionych nogach, poknie kilka ziaren fasoli, zapie rozmoczony kawaek buki i potykajc si zniknie w ciemnym otworze. Przydwigany chleb nie zaspokaja w peni godu. Wychodzisz powtrnie, chwytasz kawa ugotowanej rzepy i poszc rozzoszczone wrble, umykasz do nory. Napeniasz brzuch galaretowatym miszem. Czas mija i znowu gd nie pozwala ci usn. Gd budzi mnie z blu, gorczki, majacze, saboci, lku. Gd kae mi y i szuka jedzenia, nie zwaa na krzyki ptakw, picego psa, cienie kotw na dachu i bekotliwe gosy ludzi. W czaszce wiruj postrzpione, czerwone plamy. Wrd nich coraz bardziej wyrany On... Wychudzony Szczur z krwawymi otworami po oczach, wypalonych przez ludzi, z wysikiem truchta za Mod Drobn Szczurzyc. Daremnie prbuje schwyta zbami jej ogon... Potyka si... Ale to ja, to ja jestem tym Starym Szczurem, ktremu wyupiono oczy... Staem si nim we nie... To niemoliwe! Przecie ja widz... Musz tylko otworzy powieki... Budz si... Noga a ttni gorczk. Boli rana po zerwanym pazurze. I znowu gd rozwiera mi oczy, wydua i wyostrza siekacze, posya tam, gdzie jest jedzenie, przed ganek owietlony ksiycow powiat. Podpezn do blaszanej miski i nie zwaajc na senne powarkiwanie starego psa wykradn kawaek rozgotowanej gsiej szyi. Szczury zamieszkujce okoliczne podziemia maj nieco dusze koczyny i mniejsze gowy. Mogyby mnie przepdzi. S jednak naarte i wiedz, e jedzenia wystarczy dla wszystkich. Noga powoli tchnie, ostry bl mija, przykre pulsowanie ustaje. Pobolewa tylko miejsce po pazurze i kiedy usiuj stan na chorej nodze, przez chwil wydaje mi si, e pies nadal trzyma j w zbach. Mieszkajcy w tym domu starzy ludzie codziennie karmi ptaki. Za budynkiem znajduje si ogrd, w ktrym rosn warzywa, owocowe drzewa i krzewy. Kot, ktrego widziaem na dachu, jest rwnie stary, wyleniay i plepy jak pies. Nie apie nawet myszy przychodzcych z ogrodu. Gobie i wrble skacz nad jego gow, a on, co najwyej, prychnie i rozprostuje apy, pokazujc ostre pazury.

27

Pod dachem gnied si jeyki, a w ciepe dni ze strychw wylatuje kilka nietoperzy. Niebezpieczne s jedynie sowy, bezszelestnie przelatujce nad ogrodami i trawnikami. Potrafi schwyta szczura, zanim on zorientuje si, e z wysoka dojrzay go byszczce, wszystkowidzce oczy. Co wieczr przez podwrze przechodzi mody, bury kot. Przystaje obok ganku i tymi lepiami wpatruje si w nasze nory! Wtedy stary pies zaczyna ostrzegawczo warcze, a tutejszy wyleniay kocur podnosi si, prycha, parska udajc, e za chwil skoczy na obcego. Tamten wywija wciekle ogonem, miauczy i umyka przez pot. Pies i kot usypiaj, gonym chrapaniem i mruczeniem goszc swe zwycistwo. Bl usta, obrzk powoli znika, pazur zaczyna odrasta. Jeszcze kulej. Przy zeskoku z kanalizacyjnej rury odczuwam ostre kucie. Boj si duszych wdrwek. Stajesz si coraz silniejszy, zdrowiejesz. Zranienia zarastaj i pokrywa je delikatny puch nowej sierci. Szczury zamieszkujce dom przyzwyczaiy si do ciebie i moesz porusza si swobodnie po caym ich terytorium. Czsto zastanawiasz si, czy nie pozosta tu na stae? Nora jest ciepa i zaciszna. Ludzie, zwierzta i tutejsze szczury przyjazne. Jedzenia nie musisz zdobywa, bo zawsze jest go wicej, ni moesz zje. A jednak nisz o norze na portowym nadbrzeu i niedawnych wdrwkach. Podchodzisz do kracw ogrodu i spord fasolowych badyli patrzysz na krawniki ulic prowadzcych do portu. Wrcisz? Zostaniesz? Chcesz odej i chcesz zosta... Poznaj najblisze domy, zwiedzam najblisze okolice. Za stalow siatk nie ma ju owocowych drzew, ranych krzakw, grzdek z warzywami... Spotykane tu szczury chwiej si, podskakuj, wywracaj, kad na grzbiecie, machajc apkami, zaczepiaj i gryz, udajc wrogo, by po chwili w najwikszej zgodzie usn razem w stercie rozeschnitych beczek, zakurzonych skrzynek czy plastikowych pojemnikw. Ich gosy te brzmi inaczej i chocia wyraaj znane mi odczucia, to przecie wszystko jest w nich przeobraone i odmienne. Ostrzegawczy pisk nie ostrzega. Pisk strachu nie przeraa. Wezwanie do ucieczki nie alarmuje i szczury jakby go nie syszay. Gos podania, ktry przed chwil usyszaem, skierowany jest nie do samicy, lecz do mnie. A stara samica pica w stercie gazet wsysa powietrze, jak lepy, may szczurek poszukujcy sutka napenionego mlekiem. Zapach wydzielany przez tutejsze szczury zaniepokoi mnie, a jednoczenie zaciekawi i podnieci. Przechodz obok potykajc si, zataczajc, przewracajc jak we wczesnym dziecistwie, a przecie s dojrzae, stare, opase, dowiadczone. Oszoomione, odurzone, nieprzytomne. Ich szeroko rozwarte oczy lni wewntrznym blaskiem, futerka s zmierzwione i nastroszone. Biegn przed siebie, rozchodz si we wszystkie strony, usypiaj wszdzie... pi po piwnicach, pod podogami, oddychajc gboko, ze wzdtymi brzuchami i potwartymi oczami. pi i ni. Przebieraj apkami jakby uciekay. Piszcz, jakby znalazy si w paszczy wa. Krc si wkoo, jakby puapka zmiadya im ogony. Skrobi pazurkami w cian, jakby wygrzebyway w niej dziur. Zgrzytaj zbami, jakby gryzy drewno lub przecinay oowian osonk kabla. Przewanie nie zwracaj na mnie uwagi. Dopiero gdy potrcasz je nosem, sprawdzajc zapach ich oddechw, przewracaj si na grzbiety, mrucz niezadowolone i pi dalej.

28

Wymiotuj, wyrzucaj z siebie gsty pyn. Wcham, sprawdzam tre ich odkw, lecz mao jest tam ladw pokarmu, a znacznie wicej przetrawionego pynu. Ostronie obchodz wymiotujcego szczura o okrgych, wybauszonych oczach. Patrzy nie widzc. Chcesz doj do miejsca, skd rozchodzi si ta odurzajca wo? Rozlege zabudowania z czerwonej cegy. Szczury, posikujc i linic, wytaczaj si z tamtej czci budynku. Idziesz wic za rwnie modym jak ty szczurem, spieszcym tam w radosnych podskokach. Ogromne, fermentujce dziee z jasnobrzowym pynem. Wskakujesz na podest i po rurze szybko docierasz do metalowej krawdzi wielkiej kadzi. Oszaamiaj ci opary i boisz si, e spadniesz. Silnie przytrzymujesz si pazurkami chropowatego metalu, by nie run w topiel. Z gry, jak przez mg, dostrzegasz unoszcego si na powierzchni utopionego szczura z odsonitymi biaymi siekaczami. Wytrzeszczone oczy patrz na ciebie... Odwracasz si, zeskakujesz... Z boku kadzi, z niewielkiego kranu sczy si pachncy pyn. Podbiegasz i stojc niej, czekasz, a krople spadn ci prosto w gardo. Przeykasz, smakujesz... Sodko-kwaskowaty miy smak, w ktrym wyczuwasz drobne pcherzyki powietrza. Krople spadaj w pyszczek, w nozdrza i ciekaj do krtani. Pyn zaczyna ci smakowa, bo jest w nim co jeszcze, jaka ukryta sia, ktrej nie znasz. Pozwala zapomnie o przykrych przygodach, mczcych wdrwkach i Szczuroapie. Sala, zwisajce wiata, szumice rury, majaczce w oddali sylwetki ludzi, wszystko nagle wydaje si bliskie i przyjacielskie. Czego mam si ba? Jestem silnym, szybkim szczurem. Zawsze zd uciec, wymkn si, wydosta z kadego osaczenia. Pij, pij, pij, a pyn skapuje nieskoczon struk, od warg, jzyka i dzise przepywa a do odka. Wiele kropli spado na grzbiet. Sier zlepia si, a skra przesika zapachem, ktrym przeszy tutejsze szczury. Nie napadaj na siebie, nie odpdzaj, nie walcz. Zocisty pyn pogodzi wszystkie rodziny, nada im zapach przefermentowanego sodu, jczmienia, chmielu, drody. Szczury opite a do wzdcia, bo musujce piwo wypenia ich trzewia, s tu spokojne i pewne swego bezpieczestwa. Kady pije do oszoomienia, a powieki klej si i opadaj... I znowu jeste modym, odwanym szczurkiem, ktry dopiero zaczyna ycie, ktry czuje si silny twardoci i ostroci swych siekaczy, ktry nie boi si i peen jest ufnoci. Nad tob gony plusk, pisk. To do kadzi wpad nastpny nieostrony szczur. Lecz ty nadal spijasz sczce si z kranu kropelki. Odchodzisz dopiero wwczas, gdy zwisajce pod sufitem wiata zaczynaj wirowa i falowa, czy si ze sob i rozdziela, opada i wznosi. Usiujesz i prosto, ale nogi, chocia starasz si stawia je sztywno i pewnie, rozjedaj si na kaflach, plcz, potykaj. Docierasz jednak do krawnika, przeazisz przez elazn siatk i po chwili jeste ju w zacisznej piwnicy. Usypiasz gbokim snem wrd podobnie opitych, odurzonych szczurw, lecych obok siebie, a czsto na sobie. Nazajutrz budzisz si z blem gowy i gwatownym biciem serca. Co si stao? Gdzie jestem? Szybko przypomnisz sobie wczorajsze wydarzenia i natychmiast zapra-

29

gniesz napi si ponownie, zanurzy wsy w sodko-kwaskowatym napoju, po ktrym stajesz si tak odwany, tak nie do pokonania. Nagle usyszysz gos drewnianej piszczaki. Przeciniesz si pod drzwiami i zobaczysz Szczuroapa rozrzucajcego ziarno. Dreszcz strachu przeniknie ci a po koniuszek ogona. Wymkniesz si, ominiesz pijane jeszcze szczury, kbice si wok gumowych buciorw. Zatrzymasz si dopiero przy kranie, z ktrego sczy si pyn przynoszcy odurzenie i szczcie, pyn, ktry pozwala nie pamita o Szczuroapie. Czsto wdrowaem odurzony nadmiarem wypitego piwa. Ukony, pochylony budynek, gboko zanurzony w ziemi, porasta krtka, wyschnita trawa... Od dawna prbuj dosta si do wntrza. Jake szczuroszczelna jest ta dziwna budowla pozbawiona okien, dziur, otworw, nor. Daremnie a, biegam, szukam. Lez, gramol si w gr po otwartej przestrzeni. Miejscami wyczuwam szorstko betonu pokrytego cienk warstw ziemi. Dochodz do betonowej wieyczki z prostoktnymi otworami, gdy tu obok przelatuje gromada rozkrzyczanych ptakw. Chocia chroni mnie przed nimi szaro zmierzchu, wskakuj do czarnego, kwadratowego otworu. Siadam na betonowej pce. mierdzi tu czadem i spalonym tuszczem. ciany pokrywa warstwa ciepej jeszcze sadzy. Z dou, z czarnego szybu uderza gorcy, cuchncy cig powietrza. Ten ciepy, nasycony spalenizn wiatr wpada w nozdrza, krta, oczy, wypenia puca... Jzyk i dzisa wyczuwaj dziwny, sodkawy posmak dymu. Zaciskam powieki, kul si, sabn... ciany wiruj... Z mroku wyania si Moda Drobna Szczurzyca i tropicy j Bezoki Szczur. Ona odwraca si i patrzy na mnie. Ruszam ladem jej zapachu... Spadam. Obudzia mnie przenikliwa, duszca wo krwi. Oszoomiony otworzyem oczy. Leaem midzy burymi apami martwego kota. Zadymione pazury sigay mojego brzucha. Spojrzaem wyej i zamiast byszczcych lepiw dostrzegem pustk. Kot, ktry przygniata mnie swym ciarem, by waciwie sam skr, z ktrej wyrwano wntrznoci. Obok lea wypatroszony pies i koza pozbawiona poowy ciaa. Wikszo zwok stanowiy jednak szczury, szare, czarne, rude, biao-czarne, rozkawakowane, porozcinane, okaleczone. Usyszaem nad sob szum powietrza... Przecig... Spojrzaem w gr, skd spadem. Z ciemniejcego wysoko otworu dochodzio dalekie krakanie ptakw. ciany wok pokrywaa czarna i liska sadza, tusty nalot uniemoliwiajcy wdrapywanie... apki zelizguj si, obsuwaj... Wo czadu, zaduch palonych zwok, gorczka, ar. Tamtdy na pewno nie zdoam si wydosta. Usyszaem szorstkie gosy ludzi, echa zadawanej mierci i zrozumiaem. Znalaze si na stosie zabitych zwierzt przygotowanym do spalenia, a jedyne wyjcie to jeszcze otwarte przed tob elazne drzwi. Gosy i kroki zbliaj si. Czy zdoam wyskoczy z pieca cuchncego wytopionym tuszczem? I wyskoczye! Niemal natychmiast zatrzasna si elazna klapa. Przyczajony midzy wzkami penymi zwok, patrzysz jak drzwi pieca rozpalaj si do czerwonoci. Przysiadasz na tylnych apach i lin przemywasz wyschnite od gorca i suchoci oczy.

30

Ludzie otwieraj drzwi i opat wybieraj zwglone szcztki. Tak mao popiou z olbrzymiego stosu mini, koci, tuszczu, skr, sierci... Przynosz nastpne kosze pene martwych zwierzt. Niektre szczury jeszcze dr, dysz, popiskuj. Za chwil pore je piec. Stan si pomieniem, dymem, arem bijcym od betonowych cian, duszcym osadem wgla, popioem. Uciekaj, zanim ci dostrzeg. Uciekaj spomidzy martwych. yjesz i chcesz pozosta wrd ywych. Id wzdu ciany prowadzcej od spalarni zwok... Tam musi by wyjcie. Ciemna listwa tu przy pododze i przymione wiato okratowanych arwek czyni mnie niewidzialnym. Zatrzymuj si co chwila. Przywarem do skrzyni penej piasku. W cianie nie ma dziur, w ktrych mogyby mieszka szczury. Ich zapach, zmieszany z woni innych zwierzt, dochodzi jednak z korytarza wyoonego szkem. Przecieram oczy lin i zmywam lady kociej krwi. Na skrzyni siadaj ludzie, jedz chleb ze sonin. Przeykanie liny, obroty jzykw, burczenie odkw. Spadajce kruszyny. Jedz powoli, gulgoczc, syczc, jazgoczc. Czekam cierpliwie, a odejd. Rzucona skrka chleba pachnie masem. Nozdrza, pyszczek, wibrysy wyczuwaj jej mikko i smak. Moe podbiec, zapa chleb, uciec? A jeeli zauwa i rozgniot butami? Wysunem ju pyszczek zza skrzyni i napiem grzbiet do skoku. Podnosz si i odchodz pchajc przed sob wzek z koszami po padlinie. Za chwil chleb bdzie twj. Wybiegam, zbieram kilka okruszyn, chwytam chleb i chowam si za skrzyni. Okruchy i cienka skrka chwilowo umierzaj gd. Znowu wdruj przed siebie szukajc nie znanego wyjcia, dochodz a do rozwidlenia korytarzy. Zza tamtych drzwi sysz miauczenie i szczekanie. Stamtd gdakanie, syczenie, jakie nie znane dwiki. Z drzwi na wprost przytumione piski. Z wysoka, z otworw wentylacyjnych, gosy ludzi. Wszystkie dwiki wypenia strach. Wszystkie pochodz od zabijanych zwierzt. Naprye grzbiet, otworzye pyszczek, nastroszye si, by wydawa si wikszym. Przejd tamtdy, chocia tam wanie zabijaj szczury, chocia mog zgin. Mog zgin, lecz chc wiedzie, co dzieje si za szerok szklan tafl drzwi, czy tam nie ma, przypadkiem, tej Modej Drobnej Szczurzycy? Nie id. Wr pod skrzyni wypenion piachem i zosta. Ludzie przychodz tam czsto. Bd siada, je, zawsze pozostawi okruchy dla ciebie, a wic moesz tam spokojnie y, y w cieniu zabijanych. Czy naprawd chc si std wydosta? Czy chc uciec? Czy mona mieszka przy piecu, w ktrym pal zwoki? Ludzie potrafi, wic i ty potrafisz. Drzwi uchylaj si, ludzie przechodz, gosy zwierzt stamtd otaczaj ci przeraeniem i mierci. Staj si napitym suchem, wchem, wzrokiem, przeczuciem, strachem... Drzwi rozchylaj si ponownie, ludzie pchaj wzek na gumowych koach. Z podogi dostrzegam zamglone wiato lamp byszczcych po tamtej stronie. Biegniesz zygzakami, midzy koami wzka, ktre ocieraj si o ciebie. Zatrzymujesz si olepiony jaskrawym wiatem. Pochyleni nad stoami ludzie nie widz ci, nie patrz na ciebie. Wizka rur przy cianie wydaje si bezpiecznym schro-

31

nieniem. Odpadajca szarymi patami, zuszczona farba pozwala ci wspi si wyej i dojrze, co dzieje si tam, na stoach. Szczury z odkrytymi sercami, bijcymi w wietle lamp. Szczury wybebeszone, wypatroszone, rozdarte, rozcite, rozcignite na deskach, stoach, tacach, taflach, przymocowane do cian. Szczury odarte z futerek, bdce zbiorem obnaonych, yjcych tkanek, mini, koci, y, z oczami bez powiek, z rowymi dzisami i zgrzytajcym uzbieniem. Szczury z sercami i pucami pulsujcymi obok nich, w sojach, poczonych przewodami i rurkami, przez ktre przelewa si krew. Szczurze gowy usiujce piszcze, powiedzie co, odetchn, usn... Szczurze mzgi z oczami, ktrych blask mwi, e yj i widz, a przecie pozostaj nieruchome. Szczurze kiszki przesuwajce pokarm od wypreparowanego przeyku ku odbytowi. Szczury bez gw, z drgajcymi dziwacznie ogonami. Szczury dwugowe, trjgowe. Szczury zronite grzbietami, unoszce si wzajemnie, nienawidzce si i niewidzce, lecz skazane na siebie. Szczury zronite bokiem, dce kady w innym kierunku. Szczury pywajce przez dugie godziny w szklanych pojemnikach, od ciany do ciany... Szczury z igami wbitymi w kark. Szczury wykrwawione, napenione bezbarwnym pynem zamiast krwi. Szczury pice i szczury bezsenne, tukce gowami o szyby. Szczury pokawakowane, podzielone na czci, odywiane systemem rurek. Szczurze samice osowiae i obojtne. Ze zjeon sierci przemykaem przez chodne, biae pomieszczenia obok szczurw i ludzi w biaych fartuchach, wrd kolb, strzykawek, probwek, ampuek, sojw. Kiedy ludzie podchodz, ciaa zwierzt tej, kurcz si, malej z przeraenia. Jedynie te pywajce w szklanych wannach unosz gowy i piszcz w nadziei, e miertelni wrogowie pomog im wydosta si z topieli. Jedni podchodzili do rozcignitych cia ze skalpelami. Inni wbijali w nie igy. Jeszcze inni napeniali ziarnem i wod oprnione zbiorniczki. Przechodz tu obok, muskajc biaymi fartuchami moje wysunite z ciekawoci nozdrza. Przywieram do zimnych kafli, starajc si nie oddycha, istnie, a nie by... Serce omoce coraz szybciej... Czy umieram ze strachu? Czy mona umrze ze strachu? Wok szafy, stoy, krzesa, rury i kable. Tak niewiele miejsc, gdzie mgbym si ukry... Przycinity bokiem do ttnicego urzdzenia oczekuj, a ludzie odejd. Zobaczysz wlepione w siebie oczy samicy pywajcej w szklanym zbiorniku. Bliska utopienia, opita wod, opadaa ju z si. Rozszerzone z wysiku, przekrwione gaki oczu, wyskakiway z biao-czarnej gowy. Drobne fale wywoywane bezustannym pywaniem zaleway jej pyszczek. Podpyna do przeciwlegej ciany, drapic pazurkami szko. Opyna pojemnik, spojrzaa na mnie. Zanurzya si, zadrgaa, zakrztusia, wynurzya, ponownie zanurzya i w drgawkach posza na dno. Przez szklan tafl widziaem tu obok siebie jej otwarty pyszczek i nieruchome, wytrzeszczone oczy. Szczypcami wycigaj j za ogon, podnosz, wydaj gardowe gosy, ogldaj, dotykaj. Rozcigaj na szklanej tafli i tn srebrzystym ostrzem. Ju przynieli nastpnego, piszczcego niadego szczura. Ju wrzucili go do wody. Krel na biaych kartkach czarne kropki, linie, wydajc przy tym jednostajne, bekotliwe dwiki.

32

niady szczur pywa szybko wzdu cian daremnie prbujc si wydosta. By tak przeraony, e mnie nie widzia. Siedziaem skulony, wcinity midzy stert papierw, bojc si poruszy. ...Te wrzuciliby mnie do wody, gdzie pywabym a do utonicia albo konabym powoli, rozpatany na jednej z tych byszczcych tafli... Pywajcy szybko szczur wywoywa coraz wiksze drgania i nagle zachysn si drobn fal. Piszcza przeraliwie, a jego gos przeraa mnie coraz bardziej i czuem ogarniajcy mnie popoch. Duej nie mogem znie jego pisku. Zelizguj si midzy rurami, ku pododze z brzowych kafelkw. Znowu olepia mnie blask lamp i drani biae fartuchy ochlapane krwi. Stali przy stoach i byszczcymi ostrzami rozcinali wyrywajce si zwierzta. Ich mordki oklejaa szeroka tama tumica gosy. Patrzyem na rozpatane ciaa, na kiszki wylewajce si z brzuchw, na pody wyjmowane z samic, na wypatroszone kaduby, ktre dalej yy, podrygiway, dray nie mogc wyrwa si, odskoczy, uciec... Baem si, e za chwil ktry z biaych fartuchw zbliy si do mnie i skocz na stole z przewizan mordk i wybebeszonymi trzewiami. Ostrza w doniach ludzi pobyskiway czerwieni i wiatem. Powoli wysuwam si z mojej kryjwki. Najkrtsza droga ucieczki prowadzi pod stoem, ku drzwiom wiodcym do nastpnej celi. Czy zd przebiec? Czy pj dusz, lecz bezpieczniejsz drog pod cianami? Przy metalowym stole czowiek w biaym fartuchu chyboce si na rozstawionych nogach. Sysz ciszony pisk rozcinanego wanie skalpelem szczura. Wysunem nozdrza, rozejrzaem si, skoczyem midzy pochylajce si nogi. Odwrci si. Cika stopa w chodaku na plastikowej podeszwie przesuna si nad moim grzbietem. Obcas przydepta mi ogon. Odwrciem gow i zanurzyem zby w biaym pasku ciaa nad skarpetk. Szarpnem wyrywajc kawaek skry. Czowiek krzykn i zacz gwatownie tupa. Byem ju daleko. Biegem wzdu metalowej rynny. Zdyszany zatrzymaem si przy metalowych nogach nastpnego stou. Z tyu dobiega zgiek, jazgot, wrzask. Ugryzienie musiao go zabole. Widziaem zagldajce pod st zagniewane twarze, ledzce mnie ogromne oczy, syczce usta... Zastygem przy srebrzystych pojemnikach, wiedzc, e na ich tle jestem prawie niewidoczny. Twarze znikny. Tylko biel krcych fartuchw i jazgot gosw wskazyway, e ludzie nadal mnie szukaj. Zatrzymaem si przy skrzydle otwartych drzwi przylegajcych do ciany. Co dalej? W ktr stron? Naciskanie klamki, bulgoccy syk ludzkich ust, strach. Skacz w nie znany korytarz. Klatki pene szczurw... Gryzcych si, niespokojnych, biegajcych w kko lub nieruchomych, ospaych, rozleniwionych... Czy wiedz, co czeka je za tamtymi drzwiami? Biegn wzdu tych klatek. Nie zatrzymuj si, chocia przyciga mnie ostra wo samic, ale nie wyczuwam zapachu Modej Drobnej Szczurzycy. Nieco dalej, na cianach dostrzegam zaczopowane lady po dawnych norach szczurzych. Pezn pod siatk oddzielajc przejcie do nastpnego pomieszczenia. Tu, w ciasnych klatkach miaucz koty, szczekaj psy, gdacz kury. Jcz, skar si, wyj, gryz prty, szarpi metalowe siatki, drapi, dziobi. Nie ma wyjcia, nie ma ucieczki, nie ma szansy.

33

Betonowe ciany, jaskrawe arwki, kraty. Ciemne kosmate sylwetki dugorkich ludzi o potnych ramionach i poncych oczach. Owosiona do usiuje mnie zapa przez prty. Jeszcze jedno pomieszczenie bez okien, rozjanione ostrym, niemal bolesnym wiatem. W betonowych norach, za grubymi prtami siedz ludzie w szarych ubraniach z naszytymi z przodu atami. Ich zaczerwienione oczy patrz na mnie obojtnie, jakby nie dostrzegay. Jcz, kaszl, oddychaj ze wistem... Wydosta si... ciek! Tu gdzie powinien by otwr odprowadzajcy czowiecze odchody? Wypeniona wod muszla, w ktr wystarczy zanurkowa, by znale si wewntrz rury i czepiajc si cian opa w d, do kanau. Tylko gdzie, gdzie jest ten otwr nadziei? Ktrdy tam si dosta? Wysocy, potni ludzie z pakami w doniach, w cikich butach, prowadz nagich, skulonych, bosych. Zapdzaj do klatek i nor. oskot twardych butw przynagla. Biegn rodkiem korytarza... I nagle sysz szum z gbi murw. Znany szum wody spukujcej odchody ludzi, gos szansy przeycia. Biegn ku tym odgosom z trwonie bijcym sercem. Ju! Korytarz koczy si drzwiami, spod ktrych sczy si blade wiato. Drzwi s zamknite. Biegam przed progiem. Gryz, drapi, rzucam si na gadkie deski mierdzce farb. Zza drzwi dochodzi oskot spadajcej wody, a po chwili agodny szmer napeniajcego si rezerwuaru. Z wciekoci gryz futryn, wczepiam si pazurkami w farb. Nade mn porusza si byszczca klamka. Drzwi otwieraj si. Odskakuj. Wysoki cie zasania wiato. Odbijam si od ciany i rzucam naprzd. Moja ostatnia szansa... Czarno-biaa szachownica podogi, wysoka bulgoczca muszla. Rzucam si w d. Rozgarniam apkami wod. Gasn resztki wiata. Po chwili jestem ju po drugiej stronie, w pochyej metalowej rurze, w zupenej ciemnoci. Mj such i nastroszone wibrysy prowadz wprost ku krawdzi... Przed sob wyczuwam szerok, pionowo ustawion rur, rdz i szlam porastajce ciany. Nagle porywa mnie spadajcy z gry silny strumie... Usyszaem agodny szum fal zalewajcych piaszczysty brzeg i odlege nawoywanie bekasa. Otworzyem oczy i zobaczyem mg delikatnie rozjanion nie znanym wiatem. Ksiyc? Blask latarni? Noc, brak cieni, ciemna barwa morza, cisza przerywana odlegym woaniem ptaka i szeptem fal. Podniosem si i na rozchwianych, drcych nogach podreptaem ku wodzie. Fala okrya ci, dobiega od tyu, zalaa ogon, brzuch, apki. Woda przepywaa pod tob, zabieraa piach, spychajc coraz niej w morze. Sono-gorzki smak wtargn do krtani i odka. Silniejsza fala znowu zmoczya grzbiet. Kilka kropli opado na oczy, wsy, nozdrza. Zapieko, zabolao. Stane na tylnych apkach i otrzsne si z wilgoci. Niespodziewanie uderza ci fala wiksza ni wszystkie poprzednie. Spod ng usuwa si piach. Poderwaem si z pycizny i, zataczajc, zygzakiem ruszyem na wydm.

34

apki zapaday gboko w piach. Usyszaem za sob szum skrzyde i ze strachu niemal zakopaem si w drobnoziarnistym piasku. Usiowaem przypomnie sobie, gdzie jestem? Jak si znalazem tu, na wydmie, ktrej nigdy przedtem nie widziaem? Wycigajc obolae apki brnem jednak dalej. Wkrtce dotarem do kamiennego muru. Kryem pod nim, patrzc w gr i zastanawiajc si, czy zdoam a tak wysoko wdrapa si lub wskoczy? Jak wysoko nie wiedziaem, bo krawd muru zakrywaa gsta mga. Czuem si zbyt zmczony, by zaraz podejmowa takie prby. Nadal jednak z uporem podaem naprzd w nadziei, e odkryj jakkolwiek szczelin, otwr lub wnk, w ktrej bd mg si schroni. Znowu przemkn ptak, a ja zadraem, bo nagle przypomniaem sobie wszystkie zdarzenia, od krakania kawek i upadku w ciemny otwr komina, piec i wdrwk przez sale, gdzie zabijano zwierzta, a po ucieczk i zbawienne zanurzenie we wntrzu kloacznej rury... Pisnem. Piszczaem jak najgoniej, czekajc, a odpowie mi jakikolwiek szczur. Cisza. Jestem sam... Powoli przypominaem sobie najdrobniejsze szczegy poprzedzajce moj tu obecno... Skra na bokach piecze od sonej wody. Czy obtarem j spadajc w czelu cuchnc trupim dymem? Opuchnity koniec ogona zsinia. Czy nadepn go czowiek, ktry rozcina wtedy ywego szczura? A moe to by tylko sen? Wolabym ni... Le wpatrujc si w mg zasaniajc horyzont. Strach zaciska krta. Piach jest suchy, mikki, chodny. Gowa opada na apki. Oddech wydmuchuje ziarnka piasku. Drobne raczki i wydmowe pchy natrtnie wciskaj si w moj sier. Usypiam wbrew swej woli. Boj si snu, ktry moe okaza si groniejszy od nie znanego brzegu morza, nad ktrym przelatuj drapiene ptaki. Poranek, purpurowiejca szaro i gosy mew siadajcych na kamiennym murze. Nie zauwayy ci, bo lekki wietrzyk przysypa piaskiem ogon i wiksz cz tuowia. Ptasi zgiek wciska mnie gbiej w piasek. Mewy poleciay ju na brzeg. Otrzsnem sier z piasku i przezroczystych raczkw wyskakujcych wysoko jak iskry. Podbiegem bliej muru szukajc jakiejkolwiek dziury. Schody, gadkie, szare stopnie znajdoway si w pobliu i gdyby w nocy nie obezwadnio mnie zmczenie, bybym ju daleko std. Przeskakuj ze stopnia na stopie, nie zwaajc na wrzask wrbli, ktre staraj si zwrci na mnie uwag mew. Schody kocz si na szerokim placu wysypanym wirem. Biegn wzdu balustrady po chodniku, ku krzewom widocznym po drugiej stronie. Rozwcieczone wrble zniaj lot, usiuj wydziera mi kpki sierci. Chowam si midzy kujce, sterczce gazki r. Jeste tu bezpieczny. Ptaki unikaj miejsc, gdzie mog straci pira. Rybie oci z resztkami wdzonego misa wabi spod kamiennej awki. Wybiegam z krzakw, chwytam ryb, zanosz w gstwin. Troch tuszczu, skra, ogon... Zjadam jeszcze mikkiego limaka, ktry peza po zielonej odydze. odek potrzebuje jednak wicej. Brzczenie, bzykanie... Znajduj wski tunel ocieniony limi. Nora! Uciekam od niej jak najszybciej, bo osy zaoyy tam gniazdo.

35

Nora naleaa kiedy do szczurw, a wic w pobliu mog mieszka take inne gryzonie... Pas ranych krzeww urywa si niespodziewanie. Niej pitrz si spkane, betonowe bloki. Skarpa jest niska. Skacz i lduj na mchu maskujcym szare paszczyzny. Przewracam si i nagle dostrzegam wpatrzone we mnie szczurze oczy. Nastawia uszy i strzye ku mnie wibrysami. Zbliam si, a ona, chocia zaniepokojona, nie odchodzi, lecz przeciwnie, wysuwa nos i dotyka... Dokadnie obwchaa moj gow, kark, boki... Znika zmczenie, znika poczucie osamotnienia, strach ju nie obezwadnia, zadrapania i skaleczenia nie bol. Li jej pyszczek, wspinam si, chwytam zbami za kark i obracajc przytrzymuj z bokw apkami. Ciepy, nie owosiony ogon jeszcze bardziej podnieca i zachca. Wchodz w ni gwatownie i szybkimi ruchami chc przyspieszy wytrysk. Podniecenie trwa i trwa. Poruszam si do przodu i do tyu, zaciskam zby, byle prdzej uwolni si od wewntrznego ciaru i napicia. Z wypronym grzbietem, z zamglonymi oczami stara si utrzyma rwnowag. Czuj przyspieszone bicie jej serca. Leciutko gryz j w uszy i kark. Uszczliwiona, ulega, pokorna oddaje si... Ju... Schodz z niej zaspokojony i radosny. Ociera si o mnie caym ciaem. Razem zagbiamy si w ciemnych, wilgotnych bunkrach. Nie myl ju o powrocie do tamtej nory, do tamtej samicy, tamtych korytarzy i kanaw... Prowadzi mnie znanymi sobie ciekami, a ja id z nosem zanurzonym w jej podbrzuszu, wdychajc jej zapach, czujc jak wzbiera we mnie pragnienie posiadania wanie jej i tylko jej. Oszoomiony spenieniem i zapachem nowej szczurzycy, pieszczotliwie chwytaem zbami koniuszek jej ogona. Prowadzia mnie do nory ukrytej za betonow cian, do zapasw jedzenia, do ciepego i wygodnego legowiska, w ktrym poo si na grzbiecie lub boku, rozkosznie przecigajc i ziewajc. Szedem jednak za ni nie tylko w poszukiwaniu bezpiecznej siedziby. Potrzebowaem dugiego snu, nie przerywanego krzykiem, hukiem, pogoni, strachem... A dugotrway strach moe zabija jak trucizna czy puapka z zaciskajcym si drucianym konierzem. Chciaem si uwolni wanie od tego dawicego strachu, od lku, nie tylko zewntrznego, ale take od przeraenia wypeniajcego wszystkie myli, tsknoty, pragnienia i przeczucia. Tak niedawno widziaem samotne, otpiae szczury, przewracajce si w drgawkach, ze zwonymi renicami, w ktrych by ju tylko strach, odbierajcy im siy nie tylko do dalszej drogi, lecz take do starania si o poywienie... Paraliujcy strach, ktry pozbawi je moliwoci obrony, bo zniszczy przekonanie, e jakakolwiek obrona jest moliwa. Ile dzielio mnie od takiej bezsiy? Kiedy przeobrazibym si w wychudzonego szczura, nastroszonego, bezpciowego, niewraliwego nawet na gd, zdychajcego pod piwniczn cian? Czuem, e ta wanie samica o dugim, rowawym ogonie moe mnie uratowa. Ogldaa si zalotnie, sprawdzajc, czy id jej ladem. Wiedziaem, e jest ze mnie zadowolona. Po betonowych stopniach zbieglimy w d na wilgotn posadzk. Wapienne nacieki sczyy si ze cian. Biae stalaktyty byszczay w sabym, wpadajcym z gry wietle.

36

Cika i nieprzystpna ciana, do ktrej mnie doprowadzia, wydawaa si koczy nasz wdrwk. Znikna? Zapada si? Jeszcze przed chwil muskaem wibrysami jej ogon. Nie ma jej. Zdziwiony sprawdzam wok kady szczeg, w obawie, e wpadn w nie znan puapk... Usyszaem pisk dochodzcy z dou i znowu poczuem silny zapach jej gruczow. Wysuna gow spod wapiennego nacieku. Obok odstawaa przerdzewiaa siatka, osaniajc wejcie do wskiego korytarza. Wcisna si tam, znajc widocznie drog. Szedem teraz jak najbliej, bojc si, e znowu j zgubi. Doszlimy do dugiego cigu podziemnych sal, wypenionych sprztami i urzdzeniami. Sza rodkiem pewna siebie, nie ukrywajc si, nie chowajc za sprzty. Ludzi nie byo tu od dawna. Wdychaem zapach arcia, przemieszany z woni stchlizny i butwienia. Skrzynki sucharw, worki z mk i kasz, puszki misa i tuszczu wyciekajcego dziurami wyartymi przez rdz, torby z limi herbaty, ziarnem kawy, tekturowe pudeka zwilgotniaego, mlecznego proszku. Za wypenionymi pod sufit pomieszczeniami znajdoway si nastpne, jakby ta nieprawdopodobna ilo jedzenia nie miaa koca... To dlatego moda samica przycigna mnie lnic, puszyst sierci i tak silnym, rozkosznym zapachem. Nigdy nie bya godna, nigdy nie musiaa zdobywa poywienia, walczy o kady ks, broni i wydziera silniejszym lub sabszym. Najedzona, nasycona, spokojna i pewna, e zawsze w tym samym miejscu znajdzie gr arcia, trcaa mnie teraz nosem i szczypaa delikatnie w boki, zalecajc si i domagajc ponownego zaspokojenia. A ja po prostu chciaem tylko je, je i je... Czy miao znaczenie, e arcie byo zjeczae, zwietrzae, gnijce, przegnie, zbutwiae, jeeli nagle spitrzyo si nieprawdopodobn mas przed wygodzonym, wyndzniaym, liniejcym, chorym, zapchlonym i przeraonym szczurem? Usiadem na worku penym sodkoci i pochaniaem je, jakbym chcia zje ca gr, przenie ten ogrom do swoich kiszek. Samica ledwie skubna zbami cukrow powierzchni i nadal trcaa mnie, szczypaa, ocieraa si, dotykaa, kada gow na moim karku, chwytaa apkami ogon, starajc si przycign moj uwag. Poeraem, poykaem, wypeniaem si jedzeniem, nie mogc uwierzy, e jest go a tyle i e w zdobywanie nie musz wkada najmniejszego wysiku. Czekaa, a skocz, niecierpliwie trcajc mnie apk, nosem, wibrysami. Stawaa si coraz bardziej niezadowolona i zdenerwowana moj obojtnoci na jej zapachy, ksztaty, gadkoci, powaby ogona i podbrzusza. W kocu uszczypna mnie w ucho. Zabolao, lecz nie przestaem je, chocia mj brzuch zaokrgli si ju i stwardnia. Rozzoszczona powtrnie wbia zby w moje ucho. Pisnem z blu i odepchnem j silnie nogami a midzy worki. Jadem dalej, a ona staa w pobliu, dyszc z gniewu i podniecenia. I nagle poczuem, e wicej zje nie mog, chocia chciabym zje wszystko, a po ostatni kruszyn, ostatnie ziarno. Moda Szczurzyca chce by ze mn szczliwa... Unosi ogon, krci si, czoga, peza, przewraca na grzbiet. Lecz mnie naartego i zaspokojonego ogarnia przemona senno.

37

Jeszcze przez chwil wyczuwam jej wibrysy i wilgotny jzyk gadzcy mnie po skroni. Przebudzenie. Samica czyci zbami futerko na brzuchu. Rozgarnia sier i przemywa jzykiem sutki. Szczury z jej rodziny obwchuj mnie, ogldaj, dotykaj, podszczypuj... Przestraszyem si, bo z wypenionym odkiem nie miaem szans na ucieczk. Tym bardziej e idc z nosem przy ogonie modej samicy nie zapamitaem dokadnie drogi i teraz nie umiabym std uciec. Zesztywniaem, napryem minie i czekaem. Szczury obejrzay mnie, polizay i rozleniwione rozoyy si wok. Uniosem si, ziewnem, przecignem i znowu spaem. Czas mija, a ty siedzisz w olbrzymiej masie jedzenia i nie masz zamiaru std wyj. Wyj? A po co, jeeli tu, w gbokiej szaroci starego bunkra znalazem wszystko, czego moe potrzebowa szczur? Tam, na zewntrz, pozostay psy, koty, sowy, gawrony, jastrzbie, lisy, kuny i Szczuroap... Leysz na grzbiecie, z pyszczkiem wypenionym jedzeniem, wspominajc niedawne karkoomne wdrwki za byle zeschnit skrk chleba. Tam poerae nawet mydo, wiece i olej spywajcy z silnikw. Ludzie zabijali szczury, konie, kury i nawet siebie. Dlatego kady dzie przynosi niepewno. Tu yjesz spokojnie, bez lku, yjesz powolnie i sennie, nie oczekujc jakichkolwiek zmian, bo mog to by tylko zmiany na gorsze. Dopiero teraz, kiedy nic ci nie zagraa, rozumiesz, czym by tamten strach, ktry nigdy si nie koczy, lecz trwa i trwa, przepywa przez ciebie jak krew w yach. Nie tsknisz za wiatem dnia, nie aujesz soca... Tu panuje bezpieczna szaro, niekiedy bliska ciemnoci. Przyzwyczaie si do mroku, omijasz skrzynie i przedmioty nie widzc ich, lecz wiedzc, e s wanie tu. Poza szczurami i nietoperzami, ktre zwisaj wysoko pod sklepieniem, wylatujc jedynie sobie znanymi otworami, nie ma tu innych stworze. Staram si zapomnie o ludziach, lecz nie potrafi. Dalekie drenie ziemi, silniejsze lub sabsze wstrzsy, po ktrych dr metalowe puszki, na pewno wywouj ludzie. Szczury wiedz o tym i przystaj na krtko, wysuwajc wsy ku grze, suchaj, czy odlegy huk nie zacznie si zblia. Niepokj mija, gdy ustanie drenie betonu, metalu i szka. Wtedy mieszkajce tu szczury opadaj na przednie apki i powracaj do zwykego ycia w cieple, sytoci i sennoci. Dopiero teraz zauwaye, e szczury std nie wychodz na zewntrz. S za grube, by przecisn si wsk rynienk kanau czcego podziemny labirynt bunkrw ze wiatem. Kiedy weszy tu jak ty, wiedzione ciekawoci i nadziej staego wypenienia wiecznie godnych odkw, a gdy naarty si i przeyy rozkosz nasycenia, zrezygnoway z dalszych poszukiwa i wdrwek. Gdy po duszym okresie chciay przypomnie sobie wiato soca, czer nocy i delikatny powiew powietrza, byy ju za tuste, a moe i zbyt leniwe, by z trudem przeciska si z powrotem... Pozostaj tu a do staroci i mierci. Stare i niedone, rozdte obfitym arciem i brakiem ruchu dogoryway samotnie midzy puszkami z tuszczem i workami z mk. Inne, dotknite paraliem, tak czstym u starych szczurw, cigny opase brzuchy i tylne koczyny, popiskujc ostrzegawczo. Pozostawiaj za sob smugi moczu, kau i krew z brzuchw pokaleczonych, pocieranych a do ywego misa.

38

Kiedy niedawno, razem z mod samic, przebiegaem obok nich, nie rozumiaem tych spojrze penych zazdroci i blu. Jest mniejsza, smuklejsza, o bardziej wyduonym ciele. Zapewne dlatego z tak atwoci pokonuje otwr kanau. Wanie zanurzya si w nim i znikna, a ja, idc tu za jej ogonem, zaklinowaem si w poowie drogi. Teraz cofam si z trudem, pozostawiajc kpki sierci na ostrych wystpach muru. Niecierpliwie czekam. Wrci, czy nie wrci? Biegam od ciany do ciany. Obgryzam z farby szerokie, stalowe drzwi zatarasowane stosami skrzynek i pude. Wraca. Przytula si do mnie. Pachnie nadmorskim piaskiem, kwiatami ry i wdzon ryb. Obudzia wspomnienia... Tskni... Chtnie wrcibym do domu otoczonego ogrodem, midzy korzenie drzew i szumice trawy. Jadbym wiey chleb, nagrzane socem owoce, chrupice pestki. Moe odnalazbym drog do portowego nadbrzea? Tu objadam si czekolad, mlecznym proszkiem, przegryzam karton wypeniony sucharami. Napicie... Pragnienie. Znowu nabrzmiewaj gruczoy pod ogonem... Dlaczego zrzuca mnie z grzbietu? Dlaczego nie pozwala obj si apkami? Czyby spodziewaa si potomstwa? Goni j, cigam, zapdzam midzy skrzynki... Z pordzewiaych puszek wycieka tuszcz, okleja mi apki. Szczurzyca upada, przewraca si na grzbiet. Wysmarowana, olizga, lepka szybko biegnie do wyjcia... Chce wykpa si w piasku lub wodzie, wyszorowa zabrudzone, zatuszczone futerko, a znw bdzie lnice i jedwabiste. Ju j doganiam... Przeciska si z trudem, tylko dziki warstwie liskiego tuszczu. Mnie zatrzymuje wielki, rozdty brzuch. Piszcz z wciekoci. lady jej zapachu staj si coraz sabsze i sabsze. Drapi pazurami, gryz wystajcy kamyk. Z rozpacz pr do przodu. Nagy, przeraliwy bl ogona... Od tyu podgryza mnie szczur, ksa dotkliwie, gryzie w jdra... Staram si jeszcze przecisn do przodu, chocia wiem, e to niemoliwe. Cofam si, zapieram apkami, chc si obrci. Nastpne ugryzienie w nasad ogona jest jeszcze boleniejsze. Napieram tyem na ksajcego mnie szczura, wykopuj go tylnymi apkami. Przekrcam si w ciasnym, korytarzu. Jestem teraz kul rozwcieczonego misa, pokryt nastroszon sierci. Intruza ju nie ma. Atakowa, wiedzc, e nie mog si odwrci. Uciek, bojc si moich zbw. To stary, gruby szczur, skazany na pozostanie tu a do mierci. Gryz mnie ze zoci, zazdroci, zawici... A ty? Czy kiedykolwiek przeciniesz si na drug stron? Serce wali, boki dr, zby szczkaj. Boisz si, e ty te zostaniesz tu do koca! Czekam, czekam na jej powrt. Odchodz, by si naje. Wracam. Szlifuj zby na zmurszaej desce. Wsuwam gow do otworu. Nozdrzami wyawiam sabe zapachy dochodzce z zewntrz. Biegn do skrzynek. Poeram czekolad. Kr pod cianami, biegam w kko. Wracam. Wsuwam si w otwr i nagle czuj jej zapach, siln wo mojej samicy. Sysz jej pisk i szamotanie, jej zdenerwowanie i lk. Ju wiem, e nie moe przecisn si z powrotem. Jest za gruba. Najada si wilgotnego ziarna wprost z

39

kosw, zmya z futerka tuszcz i teraz najedzona, puszysta, ciarna nie moe ju wrci. Siedzimy z dwch stron korytarza, piszczc, zoszczc si i wci ponawiajc prby przecinicia si do siebie. Masz zapewnione jedzenie i bezwietrzny chd starego bunkra... Z wysoka dobiegaj piski nietoperzy, ale pod sklepienie, po gadkich, liskich cianach nie wspi si nigdy aden szczur. Twoja szczurzyca znajdzie po tamtej stronie wiat niebezpieczestw, czyhajcych drapienikw, puapek, godu i lku. Gryziesz ciany, biegasz od skrzynki do skrzynki, od muru do muru, od nieszczsnego otworu do penych jedzenia pomieszcze. Odchodzi. Niebawem powrci i syszc chrobot twych zbw i przeraliwy pisk, daremnie bdzie prbowaa zagbi si w wskim korytarzu. Tyjesz, powikszasz si, rozrastasz, grubiejesz. Bdziesz tustym, powolnym, zapasionym szczurem. Boisz si, jak wwczas, gdy widziae zwierzta rozkrawane na stoach, ich wypatroszone bebechy, mier, wrd ktrej ty bye ostatni woln i yw istot. Nie po to chyba przetrwae, by wej do betonowej puapki, w ktrej napeniony, nasycony, naarty bdziesz tkwi, a do ostatniego uderzenia serca? Suchasz gosw nietoperzy i kropli spadajcych co pewien czas. Wci od nowa prbujesz wdrapywa si na gadkie ciany i znowu odpadasz... Gdybym tylko mg, porzucibym te spokojne, bezpieczne kty wypenione arciem, dla nie koczcego si nigdy miejskiego kanau, eby i, i, i. Zostawibym je dla nory rozgaziajcej si pod powierzchni portowego nabrzea, dla nory o wielu wejciach, prowadzcych we wszystkie strony wiata. Kr tymi samymi ciekami, pod tymi samymi cianami, w obkaczym marszu w kko, po wasnych ladach... Nie wiem nawet, czy wieci soce, czy pada deszcz? Czy jest gorco, czy chodno? Tylko kiedy nadciga burza, sysz echo piorunw uderzajcych w nadmorski las. Wkrtce przestaniesz biega, podskakiwa, wdrapywa si, porusza jak szare, oywione wahado. Przestaniesz stawa na tylnych apkach, unosi gow ku grze, skd spadaj szare szcztki wiata, i sucha gosw dochodzcych z otworu, ktrym kiedy tu wszede. Przestaniesz wierzy, e mona std kiedykolwiek wyj. Huk motorw, warkot widrw, zgrzyt zardzewiaych zawiasw, jk elaznych zamkw, skrzypienie, omotanie, uderzanie, piowanie, wiercenie... Bunkier zadry, zadygoce... Cikie drzwi, pod ktrymi leae w pnie, rozewr si, a obluzowana poowa jknie i runie pod wasnym ciarem. Do wntrza wpadnie wiato latarek, zapach jesiennego deszczu, szeleszczce ludzkie gosy. Wejd zwalici, potni ludzie w hemach, wiecc latarkami. Rozdepcz umierajcego pod cian szczura i przystan na mgnienie zaskoczeni jego rozpaczliwym piskiem. Na wp olepiony wiatem, oszoomiony powietrzem, przemkniesz midzy cikimi butami, przeskoczysz stalowy prg, by jak najszybciej wymkn si z zamknitego krgu betonowych cian i zwajcych si przej, ktrymi nie mona ju powrci.

40

Szczury std s wiksze i silniejsze od ciebie. Ich gsta sier jest dusza i bardziej matowa. ukowato wygite, tawe siekacze poyskuj gronie w pmroku. Rosn szybciej, s twardsze i odporniejsze ni twoje zby. Miejscowe szczury bezustannie cieraj je i szlifuj. I nawet, gdy pi, sycha przytumione odgosy zgrzytania. Oowiane osony starte s do byszczcych opikw i wirkw. Ty te zaciskasz szczki na mikkim metalu, przegryzasz kolejne warstwy grubego kabla, a do ostatnich, miedzianych drutw, ktrych dotknicie wywouje delikatne mrowienie i pieczenie dzise. Do! Boj si, e moje zby wykrusz si lub zami... Obok mnie wygite, ciemne grzbiety nadal zaciekle rozgryzaj i miad oowiane rurki. Due i silne patrz obojtnie, jak chodzisz po ich kanaach i ulicach. Jeste tylko przybyszem, znacznie mniejszym, a wic niewiele znaczcym, obcym szczurem. S tak pewne siebie, e niekiedy pozwalaj ci zaglda do swych nor. Wolisz jednak trzyma si od nich z daleka... Mogyby ci zagry z atwoci i wiedz o tym. Wystarcza im wiadomo wasnej siy i mojego strachu. Zadowolone i naarte od czasu do czasu muskaj wibrysami mj grzbiet i ogon. Czy chc, ebym si ich ba? Staram si zachowywa zwyczajnie. Gwatowne odruchy obrony lub ucieczki mogyby by uznane za przejaw mojej saboci i wywoa ich atak. Te szczury nie boj si nawet czowieka. I czsto w rodku dnia spaceruj midzy ludmi. Pchy z tych duych szczurw, przyzwyczajone do przegryzania twardszej i grubszej skry, od dawna buszuj w twej sierci, a ty chocia tak si starasz, nie potrafisz ich wyapa. Najboleniej tn ci w grzbiet, tam, gdzie nie sigasz zbami i pazurkami. Jake swdz te ukszenia w miejscu, gdzie grzbiet si koczy... Obracasz si w kko gryzc wasny ogon. Pchy kr wok nasady ogona, przechodz niej, ku pachwinie i na podudzie, biegaj po brzuchu, wok sutek. Wysuwam jzyk i rozdzielam zbami skotunione wosy. Pchy znw przeniosy si wyej, ukryy w sierci na bokach i na karku. Staram si podrapa... Wypdzam je nerwowymi ruchami uniesionej tylnej nogi. Zanurzam pazurki i rozczesuj polepione woski tak dugo, a swdzenie ustanie. Daremnie. Przenosz si z miejsca na miejsce. Swdzi mnie ju cae ciao. Siedz cierpliwie, rozczesuj, chwytam, wygryzam, api, drapi... Usypiam, wyczuwajc nadal chodzce po mnie pchy. Z piwnic, schodw, skadw, kanaw wci dochodzi zgrzytanie twardych zbw i pazurw obicych w murze i ziemi kolejne tunele, przejcia, korytarze, labirynty. A mnie bol pokaleczone dzisa, z ktrych stercz spiowane, spaszczone zby. Wyruszam z wielkimi szczurami na wyprawy. Przez otwory w pocie przechodzimy do rozlegego ogrodu. Powietrze, soce, piew ptakw i plusk przepywajcego strumienia... Przed nami ciany tak jaskrawo biae, e boj si do nich zbliy. Jednak otaczajce mnie szczury id dalej. Po wysonecznionym tarasie chodz ludzie. Podchodzimy bezszelestnie, przelizgujemy przez szczeliny w kamiennej balustradzie. Przed kadym ze starych ludzi, siedzcych przy niskich stoach, czowiek w biaym fartuchu stawia talerz peen jedzenia. Zapach ciepego, tustego arcia skrca kiszki. Nozdrza poruszaj si nerwowo. Wysunite ku grze nosy dr zachannie. Ludzie jedz powoli, smakuj, prbuj, leniwie obracaj pokarm w ustach. Czowiek roznoszcy jedzenie ju odszed, teraz szczury byskawicznie wyskakuj z zakamarkw, wskakuj na awy i stoy.

41

Starzy ludzie zachowuj si niezgrabnie i niezaradnie. Chwytaj palcami powietrze, bij ykami w st, strcaj talerze na posadzk. Czyby nie widzieli szczurw buszujcych na stole i tarasie? Ty te chwycie w zby ciepy, pachncy tuszczem kartofel i poykasz due ksy. Nad sob widzisz pomarszczon twarz i oczy bez renic, bez blasku, bez wiata. Ludzie s lepi, chorzy, starzy. Ich skra jest poka i szara, wymita i wyschnita jak pergamin. Przeraeni, bezzbni, roztrzsieni, zapakani. Widzisz ich niewidzce oczy, linice si usta, rozczapierzone palce i ju wiesz, e s bezbronni, e moesz im wyrwa i zabra jedzenie, e oni bardziej boj si twego pisku ni ty ich krzyku i bicia ykami w stoy na olep. Talerz spada, rozbija si, a ty zeskakujesz ze stou, by wrd skorup ostronie je kleist, rozgotowan kasz. Wielkie szczury nie przejmuj si krzykiem staruchw. Wskakuj ludziom na plecy i ramiona, wspinaj si po ich kolanach, wdrapuj na gowy. Ludzie cofaj rce, bojc si ugryzie i dotyku. Zanim przybiegnie czowiek, ktry rozdawa im jedzenie, talerze s ju puste, a my pod opianami, pod werand, w krzakach r i jaminw, wrd tulipanw, godzikw i nasturcji porastajcych klomby, poeramy zdobyte ziemniaki, kluski, kawaki misa, kruchego ciasta, chleba. Teraz wielkie i grube szczury kc si o co smaczniejsze kski, odpdzajc, wyrywajc, zabierajc sobie sprzed nosa. S naarte, lecz chc zje jeszcze wicej, je cigle, naje si do ostatecznego nasycenia. Przez dziury w pocie, przez ulic powracamy do swych siedzib w kanaach. W nocy znowu bdziesz sucha zgrzytania ich zbw o metalowe osony kabli i rur. Przeczuwae, e porywanie jedzenia wprost ze stow nie moe trwa dugo. Ludzie zniecierpliwi si i bd chcieli nas wyapa. lepi wezw na pomoc widzcych, a ci bez ng poruszajcych si szybko i zwinnie. Nastpny dzie, nastpna pora ludzkiego jedzenia rozproszya moje obawy. Znowu wtargnlimy na ustawione wzdu tarasu stoy, chwytajc, poerajc, porywajc, co tylko si dao. Przeraeni starcy walili ykami, gdzie popado, wyjc, jczc i plujc. Przebiegaem wanie od krawdzi ku talerzowi wypenionemu dymicymi ziemniakami, obficie okraszonymi sonin, gdy nagle potoczyy si ku mnie jasnoniebieskie, szklane oczy. Wypady z twarzy pochylajcego si nad stoem starca. Jego donie szukaj ich teraz po omacku, bdz po ceracie i w talerzu. Spojrzaem w gr, zajrzaem w puste tunele oczodow... Ludzkie rce daremnie kryy, starajc si nas schwyta, zmiady, odpdzi. Godni i rozzoszczeni ludzie chwytali apczywie to wszystko, czego nie zdyymy porwa i zje. Donie spaday na ciepe jeszcze ziemniaki, by natychmiast wepcha do ust rozgniecion, kruch mas. Ludzie krztusili si, dusili i kasali, chcc pore jak najwicej, w jak najkrtszym czasie. Pomarszczeni, ysi, trzscy si staruszkowie wyjmowali porcelanowe zby i midlc kartofle samymi dzisami sapali z bezsilnej nienawici. Odsuwam si, zacinita pi wali w desk, a ja po porczy krzesa schodz pod st, gdzie omoc nogi, kikuty, protezy, a midzy nimi tyle strconego, zwalonego arcia. Umykamy ku otworom w balustradzie tarasu, przechodzimy przez kwiecisty klomb, przeskakujemy wziutki strumyczek i zapadamy w cieki, rynsztoki, mietniki, piwnice.

42

Wielkie szczury podskakuj, popiskuj, koziokuj, goni si z radoci, z napenienia, z obfitoci jada wydartego lamazarnym ludziom. Jutro bdzie przecie nastpny dzie i nastpna wyprawa. Twoje lki ustpi, znikn ze przeczucia, sny bdziesz mia spokojne i tylko w najdalszych zakamarkach pamici bdziesz wyczuwa cich obecno Szczura, ktremu wykuto oczy elaznym prtem, i Szczuroapa, ktry gdzie istnieje, zabija blisko lub daleko, a ty boisz si go spotka. W masie czujemy si pewne siebie, bezpieczne i odwane. Bezgona gromada cigncych ku tarasowi szczurw, cienie wrd odyg, cienie na ciekach, jakby toczce si szare kamienie... Wszyscy id, wic trzeba i. Wszyscy wiedz o staroci, saboci i lepocie tamtych ludzi, a wic trzeba im zabra, wyrwa, podkra pachnce, ciepe i smaczne arcie. Oni nie s groni, chocia krzycz i usiuj walczy o swoje. Ich zo ci nie przeraa. A c ci przeraa, szczurze, idcy w masie zachannych i wiedzcych czego chc szczurw? Szczury s z przodu, z tyu, z bokw. Id przed tob i za tob, a ty polegasz na ich ostronoci, spostrzegawczoci, wchu, strachu, dowiadczeniu. Przekroczyy ju strumie, ju zbliaj si do klombu, skd wida ciemne otwory w biaej balustradzie. Ludzie z drgami, opatami, szpikulcami wyskakuj nagle zza drzew, pojawiaj si, zagradzaj drog. Bij, wal, tratuj, miad, kuj, rozdeptuj. S i psy, ujadajce, chwytajce w paszcz, zagryzajce, tarmoszce. Uciec byle gdzie. Ukry si, schowa, zamaskowa, wcisn w bruzd, w szczelin, wnk. Trawnik jest gadki i dopiero teraz widz, e go przystrzyono, e trawa jest krtsza ni wczoraj. Na zielonym trawniku nasz szaro wida z daleka. Widz j doskonale omoccy kijami ludzie i krztuszce si z nienawici psy. Zacz si wycig o ycie. Spadajcy kij miady mi ogon. Skrcam si z blu. Biegn. Przeskakuj nad butem usiujcym mnie rozgnie. Skacz w strumie i daj si porwa mtnej, lecz wartko pyncej wodzie. Wychodz na brzeg przeraony, zmarznity, mokry, wylizuj sin, przekrwion skr. Skoczyy si wyprawy do jasnego domu, zamieszkanego przez ludzi, ktrzy nie potrafili broni si przed szczurami. Skoczyy si ciepe ziemniaki obsypane chrupicymi skwarkami i ociekajce tuszczem. Jednak jutro masa szczurw ponownie zmierza ku murom okalajcym ogrd. Przekracza je i ostronie sunie ku strumieniowi i cigncej si za nim zielonotej paszczynie trawnika. Zatrzymujesz si, wcigasz powietrze, nastawiasz uszy. Ludzie stoj za drzewami, syszysz ich oddechy i przytumione warczenie psa. Kilka modszych szczurw przeskoczyo jednak strumie. migaj przez trawnik ku migoccej wrd krzeww biaej balustradzie. Ludzie ju biegn. Szaro-krwawe plamy drgaj w trawie. Zawracasz. W nocy ni ci si podstarzay Szczuroap, ktremu z talerza porywasz drewnian piszczak. Nastpnego dnia, w porze ludzkich posikw, czujesz si nieswojo. Przyzwyczaie si do tych wypraw i teraz, gdy wiesz, e lepcy tam spokojnie jedz okraszone sonin kartofle, a ty nie moesz im niczego zabra, ogarnia ci gwatowny, przejmujcy gd i zo.

43

Na ulicy pod cianami te siedz lepi, beznodzy, bezrcy, jczcy, gnijcy, rozgorczkowani, umierajcy, gusi. Wypatruj jedzenia w stojcych przed nimi miskach. Tam jednak le tylko okrge blaszki lub podune papierki. Dugowosy ebrak o wskich, bladych ustach i oczach zasonitych czarnymi szkami przeuwa mczne ksy. Pooy buk na pciennym toboku. Podbiegam i z buk w pyszczku nikn w rozbitym oknie piwnicy. Wski kana zamienia si w szerok arteri, rodkiem ktrej tocz si brunatne cieki. Biegn wzdu pochyoci, starajc si nie straci rwnowagi. Rozwidnia si, rozjania i nagle sysz monotonny plusk wody uderzajcej o kamienie. Mija mnie kilka szczurkw podajcych za matk. Moe zawrci? Zatrzymuj si na wysonecznionej krawdzi i stajc na tylnych apkach unosz gow ku zwisajcej kpie zieleni. Soneczne wiato przebija licie na wysokim brzegu. liska, pokryta brunatnymi glonami ciana migoce w promieniach. Siedz na kamiennym obramowaniu, przymykam powieki i czuj jak soce przenika sier, skr, krew, koci, rozgrzewa, rozleniwia. Ju si nie boj, ju czuj si bezpieczny, chocia Tamten pozbawiony oczu Szczur ponownie wypeni mj mzg przeraliwym woaniem... Stary Szczur ze zmierzwion, nastroszon sierci rozglda si pustymi oczodoami. Nagle rozwiewa si, rozmazuje w migotliwych promieniach, znika. Nie poruszam si, sucham szeptw przepywajcej rzeki. Midzy zamkniciem a otwarciem oczu przenosz si, przechodz, przemykam, walcz, zabijam, zdobywam, rozwaam, przepywam, gryz, rozkopuj i powracam znowu w to samo, bezpieczne miejsce. Midzy zamkniciem a otwarciem oczu jestem sob i tym, kim byem i kim si stan. Jestem maym, drobnym szczurkiem drcym przed potnymi szczkami ojca. Przytulam si do brzucha matki pachncego mlekiem. Wibrujcy dwik... To nie zudzenie! Gos piszczaki dociera z wysoka, zza przewietlonych, nieruchomych lici. Potrcony stop spadajcy kamie budzi niespokojne echa w mrocznym tunelu. Ciki, zepchnity nagle gaz uderza w cian tu obok... Zsuwa si... Omal mnie nie miady. Poruszenie lici i powietrza... apki zelizguj si z mokrej krawdzi i wpadam w jednostajny, lecz silny nurt. Unosi mnie ku bezbrzenej, olepiajcej przestrzeni. Szamocz si, daremnie usiuj wrci na kamienn krawd. Pyn pod prd. Przebieram apkami... Natarczywe fale zalewaj mi nozdrza i oczy. Poykam krople, usiuj wyskoczy, lecz zapadam si coraz gbiej i gbiej w wod. Poruszam si rozpaczliwie, popdzany przeczuciem mierci, ktra czeka tam niej, na srebrnoszarym dnie. Staram si trzyma gow wysoko. Steruj ogonem, usiujc wypatrzy jakiekolwiek miejsce, na ktrym mgbym si zatrzyma. Pyn, pyn i pyn nie widzc nic poza zielonawoszar powierzchni. Porywa mnie wir. Wypywam pywy, opity wod.

44

Cie zakrywajcy wiato znia si, opada. ledzi moje nerwowe, chaotyczne ruchy. Jest tu, tu. Biay ptak z byszczcym dziobem koniecznie chce mnie schwyta. Szybszy nurt wody zagarnia mnie tu sprzed jego dzioba. Pyn, a ptak siada przede mn na falach i wyciga czerwony, kapicy dzib. Z boku dostrzegam mokry, wyduony, lnicy czerni ksztat. Zwracam si ku niemu resztkami si, wczepiam pazurami, zbami, owijam ogonem. Wypezam na grub, szorstk lin, zanurzajc si i podnoszc w falach. Odruchowo zaczynam po niej biec w kierunku, gdzie unosi si stromo nad wod. Ptak chwyta dziobem lin, jakby chcia strci mnie do rzeki. Lina napra si, smaga powierzchni. Ptak kry wypatrujc czego w nurcie... Leci w d. Lina biegnie teraz pionowo ku grze. Ptak odlatuje ze srebrzyst rybk w dziobie. Widz ciemn cian z byszczcymi otworami. Skacz. Ociekajcy wod lduj na wysonecznionych deskach, wrd skrzy. Chowam si w najblisz szczelin, przywieram do desek, parskam, otrzsam si, pluj. Barka koysze si, a ja, wcinity midzy skrzynie i liny, tskni za pmrokiem, w ktrym byem tak niedawno. Przeraa mnie nie koczca si przestrze, jaskrawe wiato, krzykliwe, biae ptactwo. Moe jeszcze nie otworzyem powiek? Moe zbudz si w ciemnym tunelu, wrd szczurw poszukujcych pokarmu? Daremnie przymykam i otwieram powieki w palcym blasku soca. Rozcignity na gobich pirach i poszatkowanych papierzyskach wpatruj si w ciemno. Wysoko nad nami pada nieg, wyje wicher, a przenikliwy chd obezwadnia wszystkie ywe stworzenia. Tu, z dala od zabijajcego zimna, le spokojny, bezpieczny, szczliwy. Nie musz wychodzi, biega, zabiega o arcie, szuka i bi si z innymi szczurami o wyschnite ucho wini, czerstwy chleb lub skr z makreli. W norze, pod ogromnymi korzeniami drzew niegdy citych przez ludzi, jest zacisznie i sennie. Tu nie dochodzi wiatr, a powietrze przepywa powoli, poruszane jedynie przesuwajcymi si w korytarzach ciaami szczurw. Skrki, kostki, wyschnite chrzstki, upiny, a przy tym blisko penych piwnic i magazynw... Jedzenia nie brakuje, a na martwych, dbowych korzeniach codziennie cieram zby. Wystarczy zej niej wzdu sigajcego w gb korzenia, by trafi na zimny strumie pulsujcy w piasku. To std las, szumicy niegdy na powierzchni, czerpa yciodajne soki. Tylko my wiemy o tym rdle i tylko my gasimy w nim pragnienie. Wok wyroso wielkie miasto. Fundamenty, ciany, rury, przewody, kanay sigaj rwnie gboko, jak korzenie starych drzew, po ktrych na powierzchni nie pozosta lad. Woda tu jest jednak smaczniejsza i nie pozostawia na jzyku gorzkiego lub kwanawego osadu, ktrego nie da si zatrze smakiem ziarna, chleba czy marchwi. Tam w miecie, nad zamarymi korzeniami przewalaj si pdzce pojazdy... Przyzwyczaiem si ju do ich bezustannego szumu. Noc jed rzadziej lub nie jed wcale i wanie po braku tych odgosw poznajemy, e zapada noc. Srebrzysta ley obok na wznak, wygodnie rozcignita wrd pocitych, potarganych, podartych szmatek, pir i skrawkw bibuy. Na najbliszym mietniku codziennie pojawiaj si takie strzpy, a my znosimy je i ukadamy w naszym domu. Korzenie drzewa s miejscem najbezpieczniejszym z bezpiecznych, poniewa nie wyczuwam tu najmniejszych ladw ludzi. Na zewntrz wszystko pachnie ludmi. Progi, mury, rynsztoki, ciany, kanay, cegy, piwnice, schody, spiarnie, mietniki s

45

oznaczone ich woni. Glina i mu w kanaach te nios ich zapach. Kwany deszcz i woda spywajca z rynny te przypominaj o nich. Ich odpadki i odchody staj si czci naszego szczurzego ycia. I tylko tu, w szczelinach i przejciach, wok rozgazionych szeroko korzeni, nie wyczuwam ich zowrogiego istnienia. Nie dotarli tu... Nie wiedz, e po wielkim lesie pozostay korzenie, podziemne kryjwki szczurw, do ktrych nie zdoali wtargn i ktrych nigdy nie poznaj. Wyleguj si, przecigam, ziewam, dotykam wibrysami gowy Srebrzystej i czekam, a ucichnie ruch samochodw na powierzchni. Wtedy wyruszymy uzupeni zapasy. Ten labirynt, pogrony w ciemnoci, tylko gdzieniegdzie poyskujcy fosforycznymi odblaskami prchna, odkryem wkrtce po przybiciu barki do brzegu. Czy ciga mnie dwik drewnianej piszczaki? Czy goni kocur? Czy po prostu wyczuwaem wiszce w powietrzu niebezpieczestwo? Nie pamitam. Szukaem, uciekaem i nagle, tu przed pyszczkiem dostrzegem otwr w szarej paszczynie asfaltu. Moga to by nora, ale mogo by rwnie gbsze pknicie, poszerzone przez spywajc wod. Schodziem niemal prostopadle w d przez warstwy betonu, gruzu, piasku. Nagle wyczuem nogami tward powierzchni drzewa. Pojawiy si korzenie, korzonki, pdy rozrastajce si wszerz i w gb, a wok nich przesmyki, korytarze, tunele czce si, rozchodzce, zbiegajce, przegrodzone osunit ziemi, rozszerzajce si w wygodne pomieszczenia. Miejsce wydawao si wyjtkowe dla zaoenia gniazda. Usyszaem znany mi dwik, chrobot szczurzych zbw wgryzajcych si w twarde drewno. To Srebrzysta gorliwie gryza martwy korze dbu. Gryza drewno znacznie czciej ni ja. Jej zby rosy szybciej, wic musiaa ciera je niemal bezustannie, jednostajnie poruszajc silnymi szczkami. Poza Srebrzyst wrd korzeni mieszkaa lepa, ktra nigdy z podziemi nie wychodzia, ywic si trocinami, pdrakami, ddownicami oraz resztkami tego, co przywloky tu inne szczury. W ciemnoci, gdzie znaa kady skrt i korytarz, wzrok nie by jej potrzebny. Przewanie schodzia tylko do rda, a pniej powoli i mozolnie wspinaa si z powrotem do znanych sobie korytarzy. Tylko raz, kiedy zbliya si do dziury w asfalcie, zobaczyem jej oczy. Byy biaoszare, bez blasku. Ich martwo podkrelay obwdki wyleniaej, jakby wypalonej skry. Natychmiast przypomniae sobie drcego z chodu Tamtego Szczura, z krwawymi jamami zamiast oczu. On te ba si pozosta sam. Zawrcie i pobiege w d, a lepa wolno sza za tob. Srebrzysta nie gryza lepej, a lepa nie zwracaa na nas uwagi. Dua nora Srebrzystej pachniaa jeszcze poprzednim samcem. Opuci j niedawno? Mg wpa w puapk lub pj za Szczuroapem. A moe po prostu powdrowa gdzie przed siebie? Jego zapach sab i sab, a zupenie znikn. Razem wgryzalimy si w ogromne masy twardego drzewa... Jak z oddali dochodzi nas odgos zbw lepej i szum przejedajcych nad nami pojazdw. Wkrtce te znalazem inne wyjcie, przebicie do piwnicy pobliskiego, domu, w ktrego fundamentach puciy zmurszae cegy. Wychodzilimy tdy czciej ni gr, gdzie ryczay motory i naszczekiway biegajce psy. Niebawem wrd odgosw zabrako chrobotu zbw i wiszczcego oddechu lepej. W korytarzu prowadzcym ku jej norze wyczuem zapach gnicia... lepa leaa na

46

boku i nie bya to ju lepa, lecz rozkadajce si miso. Wkrtce te uki i czerwie objady lep i pozosta z niej tylko szkielet. Wrd spltanych korzeni spoczyway szkielety psw, ptakw, ludzi, wy. Szkielet olbrzymiego czowieka odzianego w przerdzewiae, podziurawione blachy, zwisa tu przy naszym gniedzie i kiedy Srebrzysta poruszaa si niespokojnie podczas snu, zaczepiaa niekiedy pazurami o metal, wywoujc dwiczne zgrzytanie i pobrzkiwanie. Nie baem si ogromnego szkieletu i podgryzaem niekiedy sprchniae koci. Jednak ten przypadkowy dwik pazurw pocierajcych o blach drani mnie, przypominajc o przeladowaniach, puapkach i pogoniach. Wydawao si, e pochodzi spoza korzeni naszego drzewa, stamtd gdzie y Szczuroap i na pewno nadal mnie poszukiwa. Kuliem si, dreszcze wstrzsay grzbietem, a apki dray nerwowo. Metalowe blachy przearte rdz groziy ostrymi, cienkimi krawdziami, o ktre atwo byo zawadzi futerkiem. Dlatego staraem si spa jak najdalej od ciany, ktrej bok stanowi spoczywajcy nieco wyej szkielet. Z miasta do podziemnego lasu docieray inne szczury i przewanie zostaway tu, zadowolone ze znalezienia tak wygodnej kryjwki. Korzenie sigay daleko i gboko, wic poszczeglne rodziny szczurw lokoway si na rnych poziomach, wrd odlegych od siebie odgazie, nie przeszkadzajc sobie, a nawet nie wiedzc o swym istnieniu. Wkrtce te pierwsze potomstwo moje i Srebrzystej podroso i wywdrowao. Byem szczurem spokojnym i nie atakowaem innych. Najbliszy mietnik, do ktrego najczciej zagldaem, dostarcza nam mas jedzenia. Odkryem te kolejne przejcia na zewntrz, ktre poszerzyem i powikszyem. Wzdu rury z gorc wod dotarem do piwnic i garay. Na najdalszym kracu, tam gdzie rozprzestrzeniy si cienkie odrosty korzeni, znalazem wypukan przez wod szczelin, prowadzc do rozlegego placu. Wysadziem nos midzy kamiennymi pytami i dostrzegem wok ludzkie nogi, wiele ng. Poruszyem wibrysami wyczuwajc rozkoszny zapach. Dzisa a zabolay z pragnienia. W pobliu lea wafel wypeniony zimn, rozlewajc si substancj. Wyowiem wo cukru, jajek, mleka. Wylazem, zapaem zbami rozmikczony wafel i wcignem do nory. Dugo zlizywaem sodki, pachncy pyn... Ze Srebrzyst przychodzilimy tu najchtniej o zmierzchu, gdy nasza barwa pozwalaa porusza si niezauwaalnie. Pewnej nocy wyjrzaem spomidzy kamiennych pyt i ju, ju miaem wyj, gdy usyszaem znajomy, ciszony gos piszczaki. Zamarem, nadstawiem uszu, suchaem. On szuka mnie nadal... Srebrzysta nie pojmowaa znaczenia tych dwikw. Byy jej rwnie obojtne, jak bekotliwe i syczce gosy spacerujcych ludzi, warkot motorw czy szum wiatru. Szybko wybiega na zewntrz, w stron byszczcego srebrzystego papierka i zacza zlizywa resztki sodkiego pynu, przymykajc oczy z rozkoszy. Rozejrzaem si z niepokojem. Gos piszczaki dochodzi rwnoczenie z wielu stron, bliszych i dalszych. Pomylaem z przeraeniem, e raptem pojawio si wielu Szczuroapw i okraj nas rwnoczenie. Czy to moliwe? Dwik piszczaki brzmia jednostajnie, nie zblia si i nie oddala. A wic gra i wypatruje mnie... Echa nakaday si, przenikay, cichnc w kamiennych i betonowych tunelach. Czyby Szczuroap nie porusza si? Nie chodzi? Czy mg przebywa w kilku miejscach rwnoczenie?

47

Najbliszy dwik pochodzi z miejsca, gdzie nie wyczuwaem nikogo. Srebrzysta pobiega w tamt stron, a ja, chocia z lkiem, ruszyem za ni. Dwik sta si wyraniejszy. Rozchodzi si z gry, ze supa. Nie widziaem Szczuroapa, tylko ciemn skrzynk, z ktrej wydobywa si gos. Srebrzysta biega obojtnie, wszc za sodkimi przysmakami. Dwik oddali si, a gdy podchodzilimy do nastpnego supa, znowu zacz si zblia. Szczuroapa nie widziaem. Syszaem natomiast gos piszczaki. Chcia mnie zastraszy? Czy tylko mnie? A moe Srebrzyst? A moe wszystkie inne szczury, ktre wybiegaj noc na place i ulice w poszukiwaniu sodyczy porzuconych przez ludzi? Srebrzysta zatrzymaa si i zanurzya zby w lepkim lizaku. Pachnia jeszcze ustami czowieka. Od tamtej wyprawy na plac nie baem si ju gosu piszczaki, wiedzc, e sam gos nie moe mnie ani schwyta, ani zabi, ani zmusi do pjcia za sob ku piwnicom, kanaom i domom, gdzie by moe czyha Szczuroap. Uwierzyem, e to koniec moich wdrwek, e wiekowe, rozlege korzenie, zabetonowane, zakryte od gry, dobrze mnie chroniy i ju nigdzie nie bd musia ucieka. Miejsce wydawao si przecie najbezpieczniejsze z bezpiecznych i nawet dwiczenie zardzewiaych blach olbrzymiego szkieletu nie wzbudzao ju lku. Tylko gdy paday obfite deszcze, ziemia osuwaa si, piasek osypywa, krople spyway w gb i wntrze nory stawao si wilgotne. Niekiedy idc korytarzem wyczuwaem przesunicia gruntu, ruchy pod moim brzuchem i nad gow. Zatrzymywaem si, nasuchiwaem i szedem dalej uspokojony, bo przecie wntrze ziemi stale porusza si, przemieszcza, dry, osuwa, unosi i opada. Szczury wiedz o tych ruchach, rozumiej te drgania i odgosy, zachowuj spokj a do chwili pojawienia si prawdziwego niebezpieczestwa. Blachy szkieletu dzwoniy, dray, dwiczay, uginay si, pkay, rozpaday, a wtedy obudzony ich trzaskiem zaczynaem si ba. Otwieraem oczy, a dwiki cichy, ustaway, zanikay. Mj strach te nikn i usypiaem, a gdy budziem si ponownie, wydawao mi si, e to by tylko niepokojcy sen. Wytrzebiony las, przyduszony gruzami i popioami, ukamienowany, zacementowany, zalany asfaltem, wydawa si nam, szczurom, najpewniejszym i najspokojniejszym siedliskiem, poniewa ludzie zapomnieli o jego istnieniu. Grube korzenie spinay i czyy ze sob warstwy gleby, spajay grunt, umacniajc wielopoziomowe labirynty, przerastajc, obrastajc i wrastajc w nasze szczurze gniazda. Podziemne konary, odrosty, pki zdrewniaych wkien, pogmatwane, popltane wzy, grube kcza i cienkie, wijce si we wszystkich kierunkach wowate pdy, gruzekowate sieci, z ktrych zawsze wysysaem wilgo wszystko to wizao ze sob glin, piach, wir, popi, pozostaoci torfu i ciemn, sypk ziemi. Poniej tej spltanej sieci korzeni spoczyway wielkie gazy, samym swym ciarem osuwajce si powoli w d. Szczury docieray do nich rzadko, bo gazy zanurzay si w wodnisty, przesuwajcy si piach. Zdarzao si te, e szczury, ktre zapuszczay si tak nisko, nie wracay i wszelki lad po nich gin w podmokym gruncie. Zbdzie schodzc w d wzdu grubego korzenia. Niespodziewanie znalaze si pod zimn, metalow pyt czy skrzyni. Nosem, wibrysami, apkami usiowae wyczu, gdzie waciwie jeste? I wtedy niespodziewanie wyczue nieruchomy kabk szczurzego czy mysiego grzbietu i owal szczk gryzonia. Cofne si szybko, by po chwili znowu zbliy si, obwcha, wybada.

48

Dua mysz czy may szczur wyrzebione z mikkiego metalu? Dotkne zbami i nagle przeraony, e znalaze si tak nisko, niej ni kiedykolwiek, odwrcie si, pooye uszy po sobie i jak najprdzej powrcie do nory. A kiedy pniej chciae odnale to miejsce, wszystkie szlaki wzdu korzenia wypenia ju piach. Widocznie znowu przesuna si ziemia. Wikszo szczurw nigdy nie sprawdzaa, co jest poniej biegncych w d dugich korzeni i duych odamkw ska, cieszc si yciem pod warstwami betonu i popiou. Tylko dochodzce z wysoka odgosy miasta przypominay, e znajdujemy si blisko ludzkich siedzib. Przywykem do rezonujcych dwikw blach wok olbrzymiego szkieletu, przestaem si ba przysypiajc i nie zwaaem na przenikajce coraz czciej krople wody, osypujce si ciany i osuwajce si w d kamienie. Srebrzysta odchowaa kolejne mae, ktre wywdroway do miasta, porozchodziy si po kanaach i piwnicach. Przytyem jak wtedy w bunkrze i coraz ciej byo mi wspina si pod gr. Niektre korytarze stay si dla mnie za ciasne i stale musiaem je poszerza. Przepychaem si do przodu, czujc jak mj brzuch grznie w glinie lub piasku. Srebrzysta gryza mnie w ogon i przeciskaem si z piskiem, pozostawiajc na cianach wydarte kpki sierci. Zapasy przynoszone z placu, kotowni, piwnic powikszay si i czuem si coraz bezpieczniej, majc wok tyle zasuszonego jedzenia. Uwierzyem, e na zawsze pozostan w podziemnym lesie. Deszcze i grzmoty odstrczay od czstego wychodzenia na zewntrz. Siedziaem wic w norze, czyszczc futerko, wyczesujc wosy, wychwytujc pchy, baraszkujc ze Srebrzyst i maymi. Nagle usyszaem zgrzyt, jk, szczk. Ziemia zadraa, jakby pka, i do nory, midzy odsonite korzenie wdaro si chodne, wilgotne powietrze. Gniazdo chwiao si, drao, przesuwao, a my stalimy zasypywani ziemi, nie wiedzc dokd ucieka. Nowy potny wstrzs rozwali boczn cian i dostrzegem osuwajce si z gry kamienne pyty, ktrymi wyoony by plac. Z wysoka la deszcz, wdziera si wiatr i dochodziy odgosy miasta. Srebrzysta znikna z maymi w najszerszym korytarzu prowadzcym w stron kanau ciekowego. Mokre zway gliny osuway si wprost na mnie. Odskoczyem i wykorzystujc chropowato kamiennych bry i pyt, mozolnie wspinaem si ku grze, nie zwaajc na strugi botnistej wody. Znalazem si na placu. Pofadowana powierzchnia, gbokie rozpadliny, zapadliska. Biegem co si w stron najbliszych domw byszczcych tawym wiatem. Cz jezdni osuna si. Czarne zway asfaltu sterczay w dole jak rozwarte szczki nieznanego zwierza. Przebiegem ulic, na ktrej zamar wszelki ruch, i szczkajc zbami zaszyem si w najbliszej piwnicy. Zawalenie si powierzchni placu pogrzebao zamiary dalszego, spokojnego i niedostrzeganego przez ludzi ycia. Wpezem midzy zleae worki i usnem. Przebudziem si i chciaem wrci. Jednak wejcie do piwnicy byo zasypane ziemi, a szczeliny zamieniy si w ogromne, gliniaste leje. Wok krztali si ludzie, wpompowujc do rozpadlin olbrzymie masy pynnego cementu i wiru.

49

Zupenie rozbity, jakby mnie wypdziy silniejsze szczury, wypuciem si na drug stron placu, gdzie znajdowa si hydrant, a wok niego, tu przy rurach, wejcie prowadzce w d. Teraz hydrant przechyli si i czciowo zapad, a ludzie rozkuwali kilofami asfalt. Mija czas, a ja, chocia chciaem, nie potrafiem wrci. Osamotniony i rozelony w piwnicy pobliskiego domu niespodziewanie natknem si na Srebrzyst. Podbiegem ucieszony spotkaniem, gdy nagle uderzy we mnie szary, silny ksztat, odrzucajc w kt piwnicy. Srebrzysta stana na tylnych apkach i wycigna pyszczek, patrzc jak jej nowy towarzysz wyrywa mi kpki sierci i rozrywa uszy. Zrozumiaem, e Srebrzysta przestaa by moj samic. Uciekem upokorzony syszc za sob zwyciskie piski silniejszego samca. Osowiay aziem po kanaach i piwnicach, zastanawiajc si co dalej? Wielokrotnie powracaem na plac, lecz szczelin i dziur ju nie byo. Ludzie zasypali i zabetonowali nie tylko wielk rozpadlin, ale kady, nawet najmniejszy otwr, ktrym mogaby wedrze si woda lub mgby wej szczur. Dziury w jezdni zalano asfaltem, rury pokryto warstw szklistej otuliny i cementu, spojenia kamiennych pyt zabetonowano i pozamazywano smo. Daremnie kryem szukajc jakiegokolwiek wejcia do ukrytego pod miastem zapomnianego lasu, z ktrego na pewno pozostay jeszcze najgrubsze i najgbiej wronite korzenie. Nadszed kolejny samotny i zimny wieczr... Nagle ze wszystkich stron, ze wszystkich stalowych masztw pokrywajcych plac i ssiednie ulice, dobieg przywoujcy dwik piszczaki. Przycisnem brzuch do kamiennej pyty i nasuchiwaem coraz bardziej przestraszony. Gos naciera zewszd... Szczuroap szuka mnie i tropi. Dwik urwa si i chocia w pmroku nie zobaczyem adnego czowieka, w popochu przebiegem plac i zeliznem si do najbliszego rynsztoka. Pod oson nocy i wysokich krawnikw uciekaem, uciekaem, uciekaem. Biegn za grubym, jasnoszarym ogonem w ciemne plamy. Rdzawy, wyleniay grzbiet gruje nad rozdtymi bokami, w ktrych ukrywa si potomstwo. Rudawa wytrwale idzie przed siebie, wiedzc, e jestem blisko. Mj ciepy oddech na niemal bezwosym ogonie daje jej poczucie bezpieczestwa. Wdrujecie razem i chocia tylko ty znasz kierunek i cel tej drogi, ona nie boi si, lecz spokojnie przekracza przeszkody, przeskakuje progi, betonowe stopnie i kamienie, przelizguje si przez rury i tunele. Jej brzuch podryguje, trzsie si, dry. Ty take czujesz si pewniej, wiedzc, e samica, ktra ci ufa, biegnie tak blisko. Cieszysz si wdychajc jej zapach. Moga przecie pozosta w swej norze jak wikszo samic majcych rodzi. Zaniepokojona ogarniajc ci potrzeb odejcia, ciemnymi, wypukymi oczami uwanie obserwowaa twoje ruchy. Duej nie chciae tu zosta, nie moge ju wytrzyma w labiryncie wskich kanaw, ktre zawsze prowadziy do tych samych miejsc, gdzie zawsze pojawiao si takie samo jedzenie, poerane przez te same szczury, podczas gdy z powierzchni dobiegay gosy tych samych ludzi. Patrzya z niepokojem, jak nagle zaprzestae znosi strzpy gazet, kurze pira i skrawki tkanin... Rozlege gniazdo na spkanym dnie betonowego lochu wymocia przecie na przyjcie twojego potomstwa. Teraz widziaa, e powracasz na krtko, przewanie ukadasz si tu przy wyjciu, niespokojnie pisz, gryziesz si z innymi szczurami, ktre przyjy ci niedawno jak swego.

50

Widziaa, jak nerwowo unosie gow i nasuchiwae, chocia stamtd nie dobiegay adne niepokojce gosy. Wygldae, jakby z tej bezpiecznej ciszy pyno do ciebie wezwanie, pisk szczurw, od ktrych oddzielaj ci nie znane przestrzenie, ktre pragniesz przeby. Te unosia gow i nastawiaa uszy, by wyowi owe gosy wywoujce gorczk podry. Suchaa, krcia szyj, wcigaa w nozdrza powietrze, stawaa na tylnych apkach... Nie syszaa niczego. Nie docieray do niej wezwania dalekich krewnych. Jej mzgu nie drya adna natrtna ciekawo. Spogldaa na ciebie wyupiastymi oczami z rosncym lkiem o przyszo. Dostrzege jej nerwowo, chocia przejty koniecznoci wdrwki rzadko zwracae uwag na spojrzenia i odruchy swych samic. Wzywajce ci gosy rozlegay si przecie tylko w tobie, a to, co dziao si wok, blisko, obok, miao teraz coraz mniejsze znaczenie. Chc i przed siebie, ciga, goni, szuka, biec. Dokd? Wszdzie, byle nie pozosta tu, gdzie jeste, gdzie przygarna ci miejscowa szczurza gromada, a ty tak chtnie stae si jednym z nich. Teraz znowu jeste sob i chcesz odej. Szlaki szczurw prowadz wzdu elaznych szyn, wyasfaltowanych jezdni, kanaw i nabrzey. Czsto zderzaj si i krzyuj. Czsto te idce szczury ulegaj masie nadchodzcych z przeciwka i zmieniaj kierunek marszu, skrcajc lub zawracajc. Ty wiesz o tym, lecz samica z ogromnym brzuchem idca przy tobie wyruszya w drog tylko dlatego, by by z tob. Dzie, noc, dzie, noc, dzie, noc... Jeste jej samcem, ona jest twoj samic. Wywdrowaa za tob i jej celem jest by przy tobie. Rozdziawiony, dyszcy pyszczek i wybauszone, byszczce oczy znowu s z tyu. Zmczya si i teraz stara si dotyka wibrysami twego ogona, jakby to dodawao jej si. Idziesz, przeskakujesz, przechodzisz i nagle zauwaasz, e nie syszysz ju jej oddechu, nie czujesz jej obecnoci za sob. Odwracasz si, rozgldasz. Znikna. Zapewne pozostaa przed jedn z tych przeszkd, ktrych ty, silny i sprawny, nawet nie dostrzege. Zawracam. Kaua, przez ktr skacz, zostawia na futerku tuste krople bota. Wysoki krawnik, czworobok kamiennych schodw. Trawa. Sterta tekturowych pude po bananach i pomaraczach. Jest wanie tam. Przebiegasz chodnik owietlony rtciow powiat. Rudawa ley w tekturowym pudeku, a pod jej brzuchem wij si piszczce, rowe poczwarki. Urodzia. Mae schwytay ju sutki i cign mleko. Zapach krwi, potu, luzu, moczu. Podbiegasz do niej, obwchujesz zapadnite boki, obwis skr, krew zaschnit na ogonie. Liesz jej oczy, nozdrza, uszy. Siada, napina brzuch, do ktrego przyssay si rowe pijawki. Ulic przejeda samochd. Zrywa si wiatr, zacina deszcz. Sycha szczekanie i miauczenie. Obwchujesz row, popiskujc kulk misa. Nie odpdza ci, nie straszy zbami. Chcesz i dalej, musisz i dalej. Odbiegasz od puda w stron owietlonej jezdni. Wracasz. Pytajco patrzy na ciebie i na swj brzuch, na ktrym rysuj si ostrzej ciemne punkty sutek. Gd. Ona te jest godna. Sza tak wytrwale, chwytajc w pyszczek co leao na drodze. Chcesz si oddali. Rudawa zanurza zby w piszczcej kulce misa. Poera j, przytrzymujc palcami drcy ksztat. Zawracasz i sigasz po lecego obok. Poykasz du-

51

ymi ksami. Ona znowu odrywa przyczepion do sutkw kulk. Zlizuje resztki spywajcego po brzuchu mleka. Ponadgryzane, poprzegryzane, pokaleczone mae le wok ciche i nieruchome. Tamten, ktry wpez pod ciemnia skrk banana, piszczy szukajc sutkw. Rudawa przyciga go do brzucha. Siedzimy, czycimy sier, szlifujemy pazurki, wydrapujemy pchy z uszu i nasady ogonw, przecigamy si, ziewajc z nasycenia i zmczenia. Wiatr wiszcze w kartonowych pudach, szczeka pies, daleko miauczy kot, may przywar i ssie. Idziemy wzdu asfaltu. Pisk trzymanego w zbach maego popdza nas, popycha, przyspiesza. Tory. oskot pocigu wciska mnie w kamienny gryz. Rudawa przykrywa maego szczurka rozcignitym brzuchem. Kiedy pocig przejeda, czeka, a may oderwie si od sutka, wtedy bierze go w zby i niesie dalej. Jestemy wrd gadkich, betonowych cian rozjanionych biaym wiatem reflektorw. Biegniemy wzdu krawdzi tunelu ukrywajcego przewody, druty, kable, rury. Zeskakujemy do rodka... Boto! Boto wypenia cementow rynn. Wychodzimy na powierzchni. Szyny rozgaziaj si, rozchodz. Nad torami pochylaj si zarysy odlegych budynkw. Skrcamy. Stalowe tory pokrywa rdza, jakby od dawna nie jedziy po nich pocigi. Drewniane podkady s zbutwiae i zmurszae. Tylko betonowe ciany wok pon jaskraw szaroci odbitego wiata. Nagle tory urywaj si. Jestem midzy wysokimi murami z betonu. Deszcz ju nie pada. Panuje cisza. Nie ma samochodw, szumu motorw, ludzkich gosw, nie sycha szczekania i miauczenia. Zbliamy si do ogromnego muru, szukamy w nim jakiejkolwiek szczeliny. Kilka krlikw beztrosko skacze obok nas w penym wietle lamp. May szczurek niesiony w zbach zbiela, nie yje. Midzy pytami chodnika dostrzeesz podun szczelin, w sam raz dla szczura. Wchodzisz tam ostronie. Za tob przeciska si Rudawa z martwym maym szczurkiem w zbach. Korytarz rozszerza si, rozgazia w podziemny labirynt. Wyczuwasz, e tu, pod betonow pyt mieszkay kiedy szczury. Rudawa kadzie si na wznak i zasypia. Martwy szczurek zimny i zsiniay ley obok niej. Z wysoka dobiegaj kroki w twardych butach. Zbliaj si, przechodz, cichn. Nie koczce si miasto. Gruby, jednolity mur przecina miasto, wypenia horyzont. Przechodzimy jednak poniej muru kanaami, tunelami, rurami, korytarzami wydronymi przez nasze apki, wygryzionymi przez nasze zby. Dzielcy miasto pas ciszy nie by miejscem zupenie bezpiecznym. asice, tchrze, kuny, lisy poloway tu na szczury, myszy, chomiki i ptaki gniazdujce w trawie. I chocia same giny niekiedy we wnykach i puapkach, to jednak wolay y tu ni w miejskich parkach, ogrodach i na cmentarzach, gdzie stale zagraali im ludzie. I tylko najwikszy mj wrg, czowiek, nie przeladowa mnie tu i nie tpi, nie wypdza i nie ciga, zajty tropieniem, ledzeniem i zabijaniem ludzi. Gdy na powierzchni rozlegay si strzay, wiedziaem, e ludzie poluj na ludzi. Wkrtce na wskim chodniku pod murem poznaem smak i zapach ciepej ludzkiej krwi. Nie rnia si niczym od krwi zwierzt.

52

Cie wielkiego psa ciemniejcy na owietlonej cianie. Wyczu mnie i zawy, lecz ludzie zajci pogoni nie dostrzegli szczura szarego jak beton. Najwikszym moim wrogiem by tu stary, liniejcy lis, ywicy si gwnie modymi krlikami, jajami i piskltami ptakw gniedcych si w kpach traw i krzeww. Szybko wytropi nasz rodzin i czuwajc w pobliu nory, bezustannie obserwowa wyjcie, czyhajc na jakiegokolwiek nieostronego szczura. Wkrtce przebiegy lis poar cae moje potomstwo. Kilkakrotnie umykaem przed nim, chowajc si w szczelinach i pytkich wnkach, skd nie umia mnie wydoby. Rozwcieczony dar wok apami traw i kamienie, a ja skulony ze strachu oczekiwaem cierpliwie, a odejdzie. Lis zgin niebawem schwytany we wnyki. Dugo szamota si i skamla, wy, uwiziony przez stalowe szczki. Zbliali si ludzie. Lis szarpa si i walczy z elaznym, bolesnym uchwytem. Psy ujaday wciekle, kiedy kolb przetrcili mu grzbiet. Do miasta, rozdzielonego pasem ciszy, wyruszam po poywienie. Wystarczy zej do najbliszego kanau, do na wp zawalonej piwnicy lub i tunelem pomidzy przewodami, by znale si po jednej lub drugiej stronie, naje si do syta i wrci, unoszc w zbach smaczne kski na pniej. W ciemnociach powracaem podziemnymi korytarzami, wyczuwajc jedynie lady i odchody szczurw. Obok by cmentarz, te przecity pasem ciszy. Woda niosa std wo zgnilizny, a korzenie rozpychay murszejce ciany trumien. Od pewnego czasu ptaki w pasie ciszy stay si nerwowe i niespokojne. Wiele opucio wygodne i ciepe gniazda w poszukiwaniu nowych siedzib. Za cianami z betonu syszaem szelesty, szmery, pomruki, szumy. Czuem narastajce niebezpieczestwo, chocia nie umiaem go nazwa. Czuem, e si zblia, lecz nie przeczuwaem kiedy i skd nadejdzie. Czuem, e znowu bd ucieka, chocia nie wiedziaem dlaczego. Rudawa znowu urodzia. Nagie i lepe mae lgny do jej sutek. Rozsiadaa si szeroko, zakrywajc je ciaem. Nor wypeniay rybie gowy, skry, ogony, czerstwy chleb, obierzyny jabek i skrki bananw, skrawki misa. Rudawa z maymi leaa wrd strzpw papieru, weny, pir, ktre znosiy tu kolejne pokolenia szczurw. Ciepo, rozkosznie, sennie. Dlaczego jednak z ssiedniego gniazda nie dobiega ju chrobot zbw i popiskiwanie modych samiczek ciganych przez stare samce? Tamta rodzina ju wczoraj opucia zaciszne korytarze pod betonow pyt... Gdyby nie mae szczurki, nas rwnie ju by tu nie byo. Ale Rudawa nie chce rozsta si z nagimi okruchami ciepa, popiskujcymi, gdy tylko wysun si spod jej rozcignitego ciaa. I chocia jestem zaniepokojony odlegymi zgrzytami, dreniem ziemi, wistami i innymi odgosami, usypiam obok Rudawej i maych, zasuchany w ich poruszenia i oddechy. Zgiek. Najpierw z jednej, potem z obu stron betonowej ciany. Ludzie podchodz do murw. Spokojny dotychczas pas ciszy wypenia teraz krzyk, tupot, ruch. Ziemia nad naszymi gowami dry, dygoce, trzsie si pod uciskiem cikich, huczcych maszyn.

53

Ludzie napieraj na mury, uderzaj, omoc, krusz, rozwalaj. Potna pyta porusza si, chwieje, jakby za chwil miaa run. Rudawa chwyta najbliej lece mae szczurztko, by uciec z nim w bezpieczne miejsce. Chwytam nastpne chcc pody jej ladem. Pozostawione piszcz przeraliwie, usiujc skry si wrd strzpw papieru. Ziemia porusza si, zaamuje, otwiera nad nami. Betonowy zrb pochyla si i spada, zasypujc piachem i odamkami moj umykajc samic. Cika grudka cementu wytrca mi z pyszczka nagiego szczurka. Olepiajce, jasne, oszaamiajce wiato. Wrzask, warkot, szum wypenia uszy. Strach obezwadnia. Trbki, piszczaki, flety, fujarki. Czy syszysz w tym zgieku gos Szczuroapa? Czy ulegasz zudzeniu? Ze wszystkich stron tum ludzi wdziera si na przewrcone betonowe bloki, rozbija je, tucze, odrywa, kruszy, dzieli na kawaki. Ich stopy s wszdzie, z przodu, z tyu, tam i tam. Nie mog si cofn. Labirynt korytarzy wok gniazda zosta ju zadeptany, zniszczony, rozniesiony. Wycie, wist, rytm, warkot, huk wdzieraj si w mzg, w cae ciao, przerastaj, przytaczaj. Stopy ludzi unosz si i opadaj nad moj gow, grzbietem, ogonem. Zmiad mnie, rozerw, rozetr, unicestwi... Olepiony, oguszony, oszoomiony cofam si ku krawdzi przewrconej pyty. W wietle reflektorw wielki, paski blok unosi si coraz wyej na stalowych linach. Przywieram do betonowej powierzchni przesuwajcej si nad ziemi wrd krzyczcych tumw. Zeskakuj, odbijajc si silnie nogami w kierunku zasiekw kolczastego drutu. Tam jeszcze nie ma ludzi, tamtdy bdziesz ucieka. Zaczepiam o stalowy kolec, ktry rozdziera mi skr na boku. Zelizguj si, balansujc ciaem midzy najeonymi drapienie kolcami. Nozdrza wychwytuj dym, swd, ogie. To na niebie wiruj purpurowe snopy iskier, obsypujc mnie ciemnym pyem. Tu, pord kolczastych drutw schroniy si zwierzta zaskoczone nagym pojawieniem si ludzi. Zajc z rozerwanym brzuchem dyszy ciko. Wybauszone, zrozpaczone oczy z lkiem ledz krcych wok ludzi. Uciekam w stron wazu do kanau. Za mn przewracaj si, dr, padaj wysokie betonowe ciany, ktre nam, szczurom, wydaway si wieczne, stwarzajc zudne pozory spokoju i bezpieczestwa. Olepiajcy blask reflektorw wydobywa z ciemnoci pkajcy, rozpadajcy si mur. wiata przecinaj niebo w zgieku, szumie, krzyku. Skacz w d, ku majaczcej w studzience wodzie, odbijajcej rozleg, owietlon przestrze nieba. Nie umiae znale nowego gniazda, przyczy si do innej rodziny, przeczeka. Pas ciszy nie dzieli ju miasta. Odwrotnie, wypeni si mrowiem wdrowcw i ich gosami. Pod uderzeniami maszyn i ludzi betonowy, twardy mur rozsypywa si, wykrusza. Nawet zejcie do kanaw i ukrycie si w piwnicach nie zapewniao ju bezpieczestwa, bo w mzgu nadal syszaem tamten wrzask, ruch, kroki, szum, jazgot. Szczury yjce dotychczas w pasie ciszy w popochu przenosiy si do innych rejonw, walczc z mieszkajcymi tam rodzinami. Tuaem si, krciem po wasnych ladach, kryem, obchodziem, szukaem, powracaem. Widziaem piach zasypujcy Rudaw, a jednak chciaem znw by przy niej. Widziaem stopy rozgniatajce moje gniazdo, a jednak wierzyem, e znowu je tam odnajd. Widziaem kamie miadcy mae szczury, a przecie chciaem usysze ich przenikliwy pisk, mwicy o godzie i potrzebie ciepa, wyczu ich nago i zapach mleka.

54

Tak. Pas ciszy nadal istnia we mnie i dlatego usiowaem do niego wrci. Czy naprawd nie mam ju wasnego gniazda? Czy nie ma ju Rudawej, z ktr przeyem tyle szczcia i zaspokoje, dla ktrej polowaem i zdobywaem pokarm, niosc go przez podziemne labirynty, do ciepej i przytulnej nory pod betonow pyt? Czy mogem pogodzi si z ich utrat? Czy znowu mam rezygnowa ze wszystkiego? Teraz te wyszukiwaem kawaki sera, skrki soniny, rybie by i dwigaem w kierunku dawnego pasa ciszy. Niosem je jak poprzednio, jakby nic si nie zmienio, a do chwili, gdy przeraony hukiem i zgiekiem wypuszczaem z pyszczka i uciekaem. Rudaw zasypa piach i wir, mae zostay przygniecione kamieniami i zadeptane przez ludzi, lecz ja usiowaem powrci i wierzyem, e jest to moliwe. Noc bya ciemna i chodna, pada deszcz i wydawao si, e cisza powrcia midzy betonowe mury i miasto znowu jest podzielone. Oczekuj mnie mae, nagie szczurki i mikkie ciepe ciao Rudawej. Przyczaisz si w sieczce z gazet, rozoysz wygodnie brzuszkiem do gry, odpoczniesz. Z mokr sierci nastroszon od mawki, z kawakiem wyschnitego sera w pyszczku, poruszajc nozdrzami, wibrysami i wsami, dotrzesz kanaem jak najbliej dawnej nory. Wynurzysz si ze studzienki akurat tam, gdzie cign si zasieki ze spltanego, kolczastego drutu... Nie bdzie zasiekw. Mglista, wilgotna noc da ci poczucie bezpieczestwa i pjdziesz dalej, wzdu pytkiej, betonowej rynny. Cikie krople bd smaga twj grzbiet, zalewa nos i oczy. Nadal jednak bdziesz nis wyschnity okrawek sera, by podzieli si z Rudaw, by znowu by w gniedzie. Rynna prowadzi ci wprost ku szczelinie, midzy pyty. Wsuniesz si, lecz korytarz zasypany bdzie piaskiem. Wrcisz na powierzchni w pobliu muru. Lecz muru te nie bdzie. Nie powstrzymany przez wilgotny wiatr i krople deszczu bbnice w chodnik, chcesz j przywoa. Piszczysz w nadziei, e ci usyszy. Wtedy pojawi si cie, szczur, ktry usysza wezwanie, czy szczur, ktrego oczekujesz? Piniesz radonie, sdzc, e to Rudawa. To twj ssiad z gniazda obok, on rwnie powrci, rwnie szuka. Kiedy odpdzae go kopniakami tylnych koczyn i chwytem zbw za kark. Teraz ty i on bdziecie tak przeraeni nieobecnoci betonowego muru, e w pierwszej chwili rozminiecie si, rozejdziecie, kady w poszukiwaniu wasnej nory. I znowu bdziesz usiowa wej w szczelin, i znowu si wycofasz, i znowu spotkasz tamtego szczura. I jak nigdy przedtem pjdziesz za nim, a on pody za tob, bo tylko ty i on bdziecie przypomina sobie wzajemnie o cieple waszych gniazd, zapachu waszych samic i popiskiwaniu potomstwa, o tym, czego ju nie ma... W miejscu, gdzie wyrasta mur, jest prnia, pustka, piach, gruz, wir, nic... Nie pozostay nawet lady tamtego zapachu, tamtego ycia. Bdziesz kry oszoomiony powtrnym odkryciem tego, co przeye, co widziae, przed czym uciekae przez cae swe ycie... Bdziesz szuka, nie rozumiejc sam siebie, nie wierzc samemu sobie. Zanurzysz si w zasypanej do poowy szczelinie i usyszysz za sob pisk strachu. Odwrcisz si, by zobaczy, jak wielka, nienobiaa sowa unosi w szponach szczura z ssiedniej nory. Jej biae bezszelestne skrzyda wyranie odcinaj si od szarej mgy, w ktrej chciaby ukry si jak najgbiej. Pomkniesz wzdu betonowej rynny, suchajc oddalajcego si pisku.

55

Wyschnity kawaek sera pozosta wrd wiru i piachu. Zastanawiae si, przypominae sobie, co ci najbardziej przestraszyo? Kto ci sposzy? Czy tum tupicych, krzyczcych, rozwrzeszczanych, bijcych w mur motkami i piciami? Moge przecie zamieszka po ktrejkolwiek ze stron muru, ktry ludzie rozbili, rozwalili, rozdrapali? Mur upad, lecz miasto po obu jego stronach pozostao takie samo jak poprzednio. Tymczasem ty uciekasz, nie patrzysz nawet wstecz, nie rozmylasz ju o powrocie, dlaczego? Odsonili moje gniazdo, zabili moje mae, moja samica zgina przyduszona piachem i betonem. Lecz ty przetrwae, jeste, yjesz. A wok peno piwnic, korytarzy, podziemnych przej, rur, przewodw, kanaw, magazynw... Wystarczy przenie si na nabrzee rzeki i tam zaoy nowe gniazdo, ukryte, zasonite, niedostpne. Dlaczego wic chc odej i nigdy ju nie wrci, jakby to miasto skrzywdzio mnie nieodwracalnie? Zanim przyszli obala mur, zanim przybiegli, zanim wtargnli w pas ciszy, tu przed oguszajcym zgrzytem gsienic, uderzeniami spychaczy, kilofw, motw, omw, tu przed tym usyszae we nie dwik znajomy i niepokojcy, gos, ktry zapamitae z innego miasta, z innego gniazda. Skd dobiega? Zza muru? Z ktrej jego strony? Mogo go wzmacnia echo odbite od okolicznych cian i chwilami wydawao si, e gosy drewnianych piszczaek dochodz z wielu miejsc, e gra na nich wielu ludzi. Przypomniae sobie tamten odlegy dwik nad kanaem ciekowym, w porcie i pniej, w domu Szczuroapa, ktry karmi we szczurami, kocitami, psiakami, gobiami. Zazgrzytaem zbami, wysunem nozdrza, by wyczu, skd nadchodzi. Gos piszczaki zblia si, okra ci, pogbia twj strach, dociera z wysoka, jakby spada z nieba. Mwi o zagadzie, mierci i ucieczce. Nie o szansie, lecz o koniecznoci ucieczki. Suchae tego dwiku w narastajcej grozie, w pnie, w pjawie. Walczye z rozsadzajcym ci lkiem, zastanawiae si, czy nie przenie si do innej nory. Rudawa spaa przy tobie spokojnie, jakby nie syszaa zowrogich dwikw piszczaki. Przybiegli ludzie, gromady ludzi. Czy wezwani przez Szczuroapa? Przywoani natrtnym tonem instrumentu? Std i stamtd, z obu stron muru zbiegy si tumy, gos piszczaki przycich w zamcie, tumulcie i wrzawie. Zreszt, nikt by go nie usysza, bo wszyscy piewali, wrzeszczeli, tukli w bbny i blachy, trbili, omotali. Tylko tobie wydawao si przez chwil, e syszysz tamten gos, ale przecie mogo to by zudzenie. Teraz ju wiesz... Szczuroap szuka ci i odnalaz. Szczuroap znowu zwyciy. To on przywid tych wszystkich ludzi, ktrzy znw zniszczyli twoje dotychczasowe ycie. Zadray betonowe ciany, zadygotay wieyczki stranicze, zachrzciy ramiona dwigw i mur run, a ty, ze zjeon sierci, mylisz ju tylko, jak przey. Wracae wierzc, e ocalao cokolwiek? Znalaze resztki gruzu, odamki muru i zadeptan, rozdart przestrze. Przycupne nad miejscem, w ktrym bya twoja nora, i piszczae, jakby chcia przywoa mieszkajce tu niegdy szczury. Wydrapujc dziur w piasku i wirze zdarem pazury do krwi.

56

Czy naprawd chciae dokopa si do swych dzieci, do swej samicy? Na co czekasz? Czego tu szukasz zmczony, zdenerwowany, zdyszany, wpatrujc si w rozchwiane wiato latarni? Bol zakrwawione apki, nozdrzami wycieka luz, oczy podrani betonowo-ceglany py. Ludzie, ktrzy przekroczyli mur, nie widz ci, nie dostrzegaj, patrz wyej i dalej. Mog zadepta ci i nawet tego nie zauwa. Dla nich nie istniae i nie istniejesz. Do czasu... Ponownie syszysz, a moe tylko tak ci si wydaje, jk drewnianej piszczaki i widzisz cie przygrywajcego na niej czowieka, ktry a tu przyszed za tob. Bdziesz go sucha tylko przez chwil, bo dwik zostanie zaguszony jazgotem muzyki z okien najbliszych domw. Odwrcisz si i pobiegniesz do najbliszego cienia, ku najbliszej ciemnoci. Na wysypisko przywioz ci z gruzem i mieciami, zrzuc i pozostawi. Najbardziej bdziesz si ba atakujcych z gry ptakw. Wystarczy znale si nieco dalej od kryjwki, by wypatrzyy ci i natychmiast zaczy polowanie. Wiedziay, e tu jestemy i e przed uderzeniami ich dziobw i pazurw nie zdoamy si obroni. Spaday z wysoka oguszajc i oszaamiajc szumem skrzyde, zaciskay szpony na grzbiecie, przetrcay krgosupy i uderzay, tuky dziobem w ty gowy. Jeeli od razu nie trafiay pazurami w kark, szczur mia jeszcze szans na ucieczk. Niemal zawsze w pobliu znajdowaa si jaka kryjwka, kawa papy, strzp tektury czy pyta, pod ktr mg si wcisn, rura lub butelka z odbit szyjk, skorupy doniczek, przerdzewiaa miednica. Szczur wchodzi wszdzie, szukajc najmniejszej nawet nadziei przetrwania. Szanse ratunku byy wiksze, jeeli ptak atakowa samotnie. Gdy atakowao ich kilka, okrajc i osaczajc, szanse szczura malay. Niektre prboway znieruchomie udajc, e s ju tylko padlin. Zapominay, e dla wikszoci ptakw padlina rwnie jest upragnionym poywieniem. Niekiedy ptak zaczyna sw napa od prby wybicia oczu. Jeeli udao mu si, olepiony szczur biega w kko, a podniecony jego bezradnoci ptak pociga go raz po raz za apy, ogon, uszy. Dopiero gdy szczur przewraca si na grzbiet i dostawa drgawek, ptak wskakiwa na niego i dobija dziobem. Due i silne ptaki od razu zabieray zdobycz do gniazd lub na wierzchoki drzew. Mniejsze, jak kawki, sjki czy sroki, dla ktrych dorosy szczur by zbyt ciki, rozryway go i dzieliy midzy siebie, unoszc oderwan gow, kawaki tuowia czy wntrznoci. Midzy ptakami, ktre chciay odebra sobie up, czsto wybuchay walki. Odpdzony i pobity napastnik kry w pobliu zoszczc si i zorzeczc, a rywal na jego oczach rozszarpywa zabitego szczura. Rozdziobywanie zaczynao si przewanie od oczu, nozdrzy i mzgu... Czsto ptak wyrywa szczurowi serce i trzewia, wyerajc z nich to, co gryzo zjad tu przed mierci. Gdy duy ptak odlatywa, pojawiay si mniejsze, rozdziobyway resztki, pozostawiajc jedynie skr i koci. Nie dojedzon zdobycz ptaki czsto zagrzebyway pod kamieniami lub wprost w ziemi, by pore je nastpnego dnia.

57

Kiedy zostaem tu porzucony w stercie gruzu i mieci, by wieczr i wikszo ptakw odleciaa ju do swych gniazd. Zbliaa si deszczowa noc i ukryem si przed chodem w rozbitym garnku. Postanowiem przeczeka w nim a do witu. W mrocznej, nie znanej okolicy mg mnie natychmiast schwyta kot lub moga rozedrze szponami sowa, ktrej owieckie pohukiwania sysz w pobliu. Usnem. Przebudziem si. Wytknem gow spod gadkiej skorupy. Przedwit... Wiatr, deszcz, przestrze. Wychowany w kanaach i piwnicach zawsze bae si rozlegych rwnin i otwartych przestrzeni. Wypatrywaem bliskich przedmiotw, usiujc zrozumie, gdzie si znalazem. Wiedziaem, e jeeli chc powrci, powinienem wiedzie, ktrdy tu przybyem. Staem na wzgrzu z odpadkw i czuem jak lekki wiatr rozczesuje moje futerko. Potrzebowaem towarzystwa, potrzebowaem obecnoci innego szczura, ktry poszedby za mn, lub te ja poszedbym za nim, dotykajc, ostrzegajc, przestrzegajc, przypominajc. Rozejrzaem si, lecz w pmroku nie dostrzegem, nie usyszaem, nie wywszyem adnego... Wiatr zmieni kierunek. Wdycham sodkawy zapach gnijcej dyni. Pestki dyni zawsze byy moim przysmakiem. Gd cisn gwatownie kiszki. Ruszam w tamt stron, przesuwajc si pasko, przy ziemi, w obawie przed atakiem drapienikw. Sterta gnijcych warzyw i owocw pitrzya si i rozsypywaa. Wok kryy drobne polne myszy, nornice, orzechwki, chomiki. Przejrzaa dynia, zescha marchew, gnijce ziemniaki, pory, selery przywoyway nas zapachem. Najadem si, a odek napcznia. Co dalej? Najatwiej wydostan si std drog, ktr przybyem. Wejd do pustego pojemnika i powrc do miasta... Do podzielonego miasta... Po co? Przecie nie ma ju muru. Przetrwa jeszcze jedn noc. Pozosta przy yciu. Nie da si zabi. Unikn nieznanego. Odnale miejsce, z ktrego bd mg powrci... Dokd? Uniosem gow, wcignem nozdrzami powietrze. Zapach spalin i benzyny by woni, ktra towarzyszya moim nie zamierzonym przenosinom na wysypisko. Ledwie wyczuwalny, odlegy... Szybko podaem za tym tropem rozproszonym przez wiatr i deszcz. Zmoczony i zzibnity dopezem do krawdzi wysypiska i zsunem si po zboczu. Zapach spalin by tu znacznie silniejszy ni na grze. Przepynem szeroki, cuchncy rw peen tustej cieczy, wspiem si na ziemny wa, przebiegem k, przeskoczyem wsk, botnist strug i wyasfaltowan drog. Silny zapach benzyny dochodzi zza metalowej siatki. Przeliznem si midzy drutami i kryem pord cikich gumowych k. Szukaem jakiejkolwiek dodatkowej znanej mi i bliskiej woni. Powia silniejszy wiatr. Powietrzny wir sypn piaskiem w oczy. Wcigaem nosem zapachy myda, tuszczu, gnicia, pomyj, gnoju. Wiele rnych zapachw bez znaczenia dla wyboru powrotnej drogi. aziem midzy oponami, wspinaem si, obwchiwaem, szukaem. Rozpdzam si i wskakuj na najblisz chropowat opon, a stamtd wdrapuj si wyej. Wlizguj si pod brezent midzy skrzynki i puszki. Ciepo. W plandek zacina deszcz. Przywieram pyszczkiem do suchej podogi, drc z zimna i niepewnoci. Przymykam oczy. Budz mnie wstrzsy. Ogromne, cikie koa trzs si, dygoc. Od silnika bije ar i zapach spalin. Platforma pochyla si i podskakuje na wybojach. Jad... Szczuroap znikn, nie ma go nigdzie. Ukry si albo odszed?

58

Przyzwyczaiem si ju do jego cienia, zawsze w pobliu, obok mnie, z przodu, z tyu, nade mn, pode mn. Dlatego jego naga nieobecno denerwuje mnie i budzi podejrzenia. Kiedy by obok, wiedziaem, co mi grozi, wiedziaem, e chce mnie zabi, a ja musz ucieka, e on poluje, a ja si ukrywam. Po przebudzeniu wcigaem w nozdrza powietrze, czy nie wyczuj jego zapachu? Nastawiaem uszu, czy nie sycha jego krokw? Gdy wychodziem z nory, zastanawiaem si, z ktrej strony i w jaki sposb bdzie prbowa mnie podej? Zwykle czeka na mnie, a raczej na mj bd, potknicie, zmczenie, chorob. On czeka, a ja przyzwyczaiem si do tej bezustannej groby, jak by ten szary czowiek, coraz bardziej przypominajcy ogromnego, szarego szczura. Wychyliem eb z nory, by szybko przebiec korytarz, gdzie tak czsto syszaem jego kroki. Szczuroap nie czeka. Nie byo go przy mietnikach, ani na majdanie, ani przy ciekach, ani na targowisku. Nie czai si w nadrzecznych chaszczach. Nie kry wok rynku. Nie zaglda na zaplecze sklepw i knajp. Nie przesiadywa ju przy maym stoliku nad kubkiem kawy, zapatrzony w otwory czerniejce pod najblisz cian. Nigdzie nie byo Szczuroapa. I z czasem ta jego nieobecno staa si znacznie bardziej dokuczliwa, uciliwa i dranica ni dotychczasowe przeladowanie, gonitwy i podstpy. Czy to moliwe, eby zrezygnowa? Czy to moliwe, eby odszed? Czy to moliwe, by nagle zapomnia? Jak y bez lku, w ktrym trwaem niemal od narodzin? Bez lku, ktry sta si moim sposobem ycia? Szczuroap istnia zawsze, a razem z nim istnia mj strach. Teraz Szczuroap znikn, lecz strach pozosta. Ten strach jest jednak inny, bardziej mczcy, bo rodzi si we mnie, bo to ja go tworz, a nie krcy w pmroku pochylony, pszczurzy cie Szczuroapa. I chocia Szczuroapa nie ma, staram si zachowywa tak, jakby by i czuwa w pobliu, tu za rogiem, przy najbliszej kauy lub szczelinie. Znam go przecie od dawna i nie wierz w jego nag nieobecno. Przypuszczam, e obserwuje, co robi, skd i dokd chodz. Sdzi, e mnie przechytrzy, e stan si nieuwany i nieostrony, a wtedy schwyta mnie i zabije. Przypominasz sobie? Ju po wyprowadzeniu wszystkich szczurw z tego miasta Szczuroap zerwa podog w starym, nie zamieszkanym budynku... Pod deskami siedziaa Wielka Samica, zakrywajc rozoystym ciaem swe potomstwo. Zaskoczona zapaa w zby ruchliwego, rowego szczurka i usiowaa ucieka. Wtedy mae, nagle pozbawione jej ciepa, rozpezy si w rne strony... Szczuroap sta nad zerwan podog w miejscu, ktre uniemoliwiao ucieczk, i zabija. Miady je cegami, kamieniami, kodami, acuchem, wiadrem, podkow, paskiem, butem, kijem. Zrozpaczona Samica biegaa midzy ju zabitymi a jeszcze yjcymi. Chwytaa w zby zgniecione kawaki misa, jakby moga je oywi, i niosa wzdu cian, usiujc znale jakkolwiek kryjwk. Czy Szczuroap powrci tylko dla niej? Poprzednio wywabi ju z nor i kanaw wszystkie miejscowe szczury, wyprowadzi nad rzek i potopi. Czy wiedzia, e wanie t rozwan Wielk Samic zatrzyma przywizanie do wasnego, nagiego i lepego potomstwa? Czua si bezpieczna. Uwierzya, e ju jej nie zagraa. C bowiem mgby czyni Szczuroap w miecie bez szczurw? Czy nie powinien przenie si tam, gdzie s jeszcze szczury i gdzie nadal moe je zabija? Wielka Sami-

59

ca nie przypuszczaa, e on wie o jej istnieniu pod podog wyludnionego domu. Nie przewidywaa, e przyjdzie, zerwie byskawicznie deski i wybije wszystkie jej dzieci. Przewraca si z blu, czoga wok jego cikich, gumowych butw. Ogromna, z rozcignitymi, rowymi sutkami oczekuje ostatniego ciosu. Skra cierpnie i sier si jey, gdy przypominasz sobie tamt porann mier i pochylon posta Szczuroapa, tego Szczurobjcy, wypatrujcego najmniejszych oznak ycia wrd krwaworowych szcztkw. Ukryty za szerok belk, pod samym stropem wspartym na grubych, dbowych balach, zgrzytaem zbami ze strachu. Szczuroap sta nad pezajc wok jego ng Wielk Samic, a tobie wydawao si, e czeka na twj ruch, e wie i o twoim istnieniu, i chce, eby zdradzi swoj kryjwk. Czy nie ciebie szuka, tropi i przeladowa? Czekaem nieruchomy, chocia rozsadzao mnie przeraenie, a serce omotao rwnie ciko, jak rzucane przez niego kamienie... Szczuroap czeka na mnie od dawna, lecz czeka daremnie. Nie poruszyem si, nie drgnem. I nawet zby zgrzytay tak cicho, e nie mg mnie usysze. Czy wiedzia, e patrz, jak zabija Wielk Samic? Moe sdzi, e jej mier przerazi mnie i obezwadni, a wwczas by moe ulegn obudnemu czarowi jego piszczaki i rwnie dam si zabi? Ten, ktry chce zabi, zawsze czeka na sprzyjajc chwil. Przeladowany, ktrego chc zabi, ma jednak szans ukrycia si, przeczekania, przetrwania. Jeeli jest cierpliwy, przebiegy i sprzyjaj mu okolicznoci, moe przey. A przey to tyle, co zwyciy... Szczuroap wiedzia, e nigdy nie oczyci miasta do ostatniego szczura, bo ten ostatni szczur zna go rwnie dobrze jak on zna siebie, e potrafi wiele przewidzie i unikn wszelkich puapek, przechytrzy go i uciec. Szczuroap dobrze o tym wiedzia, bolao go to jednak i dranio, bo gorzko jest wiedzie, e szczur moe okaza si mdrzejszy od Szczuroapa i wygra z nim ten pojedynek. Kiedy wrci i zdar podog w starym domu, podejrzewa zapewne, e tam wanie ukrywa si w ostatni, najmdrzejszy szczur miasta. Niespodziewane znalezienie Wielkiej Samicy i jej maych przygnbio go i zdumiao. Zrozumia bowiem, e nie wszystkie szczury wychodz z nor na jego wezwanie chociaby dlatego, e karmi mae i nie opuszcz ich za garstk jczmienia i dla pisku piszczaki. Zazgrzyta zbami z nienawici i ju podnis ciki gumowy but, by zmiady Wielk Samic... Lecz Samica znikna. Tylko szary kamie, przypominajcy zarysem ciao potnego szczura, lea na zakrwawionej ziemi. Szczuroap sta nad nim przez chwil z uniesion nog, nie rozumiejc co si stao z pezajc przy jego butach matk szczurkw. Pochyli si, przetar oczy, rozgldajc si, ktrdy ucieka. Obejrza si, rozejrza, omit spojrzeniem nawet grub belk, na ktrej leaem rozpaszczony, lecz nie wypatrzy adnej moliwej drogi ucieczki. Opuci nog, ukucn, pooy do na kamieniu. By to zwyczajny, ciki kamie, jakie czsto spotyka si w fundamentach starych domw.

60

Podnis go i zajrza pod spd, jakby w nadziei, e tam znajduje si jaki otwr, ktrym wymkna si Wielka Samica. Pod spodem nie byo jednak otworu. Nie byo rwnie Wielkiej Samicy. Szary, poduny kamie wysun si z doni Szczuroapa. Otrzsnem si, wzdrygnem... Te zdarzenia odtworzyy si w mej pamici, bo dziay si dawno, moe nawet bardzo dawno... Dzisiaj rwnie nie ma Szczuroapa, lecz boisz si, e powrci. Szczuroap przecie zawsze wraca i ty musisz o tym pamita. Szczur, ktry zapomina o Szczuroapie, musi zgin. Zawsze przycigay ci te wysokie, ceglane mury, pod ktrymi kryy si potne lochy i piwnice. Poprzednio nie przychodziem tu jednak, poniewa obecno Szczuroapa paraliowaa mnie i powstrzymywaa. Teraz, chocia jeszcze niepewny, czujesz si wolny jak niegdy w miecie podzielonym pasem ciszy. I ta niepewna swoboda pozwala ci wdrowa wszdzie, gdzie poprzednio nie docierae. Przez uchylone piwniczne okienko wchodzisz do rozlegego, jasnego, czystego wntrza. Jeste czujny jak zwykle w nowych, nie znanych sobie miejscach. Moe tu by kot, asica, kuna, tchrz, mog tu by wnyki lub puapki? Moe tu wanie ukry si Szczuroap przewidujc, e bdziesz chcia pozna te wanie obszary? Zimne kamienne posadzki, wysokie biae ciany, szerokie korytarze. Gdzieniegdzie przy otwartych drzwiach krzeso. Nic do jedzenia, nigdzie nic do jedzenia i picia. Biegniesz z nosem przy rwnych i gadkich, kamiennych pytach. Nie ma tu nawet stong i karaczanw, co najwyej drobne pajki, ukryte w pierzastych puklach kurzu. Biegniesz przez dugie, szerokie sale i nagle zwalniasz. Kamienni ludzie, kamienne zwierzta, kamienie o rnych ksztatach stojce na rodku lub pod cianami, z ktrych wyaniaj si kolorowe plamy w drewnianych ramach. Ostrzejsze, janiejsze, ciemniejsze, jaskrawe, obojtne... Biegniesz dalej, coraz bardziej zraony pustk i chodem murw, w ktrych nie ma nic, zupenie nic, do poarcia, a nawet rozgryzienia. Trzeba std wyj, powrci do mrocznych, zacisznych piwnic, kanaw i ciekw. Sale i korytarze prowadz ci wprost i sdzisz, e w kocu dojdziesz do miejsca, z ktrego zacze wdrwk. Nastpny zakrt, nastpna sala. Tyle jasnoci. Zaskoczenie... Dziwaczne zwierzta. Przebiegam przez wntrze krowy rozcitej wzdu. Przez jej mzg, krta, krgosup, serce, puca, odek, wtrob, nerki, jelita. Uciekam jak najszybciej z zimnego, martwego wntrza. Przestraszony zatrzymuj si przed kolorow i lnic grup zwierzt, ktrych nigdy dotd nie widziaem razem. Na krowie stoi koza, na kozie lis, na lisie gob. Nie yj... To czowiek najpierw je zabi, a potem poustawia na sobie, wtaczajc w puste oczodoy byszczce szklane kulki... A tu obok nastpna piramida mierci. Ko, na koniu pies, na psie kot, na kocie kogut. Nieco dalej wieprz, na wieprzu owca, na owcy indyk, na indyku szczur. Szczur stoi na tylnych apach z wysunitymi do przodu siekaczami w rozdziawionym pyszczku. Przeraenie wbio ci w posadzk. Niedawno widziae tego szczura. Biega za samicami, przeskakiwa podziemne strugi, dry nor w gliniastej ziemi.

61

Stoi nieruchomy, zastygy... Tylko wiato z lamp odbija si w szklanych oczach wpatrzonych w sufit. Podbiegasz do konia i ogldasz nogi, kopyta, sier. Lakier. Wszystko zakry lakier. Polakierowane trupy zwierzt, a wrd nich ty, samotny szczur, w chodnym, nieprzytulnym, obcym wntrzu. Szkliste renice patrz na ciebie odbitym wiatem... Cofasz si. Uciekasz do nie domknitego, piwnicznego okienka. W najbliszym miejskim mietniku znajdujesz mikki kapuciany gb i pospiesznie napeniasz odek. Zawsze, kiedy jeste zdenerwowany, jesz tak zachannie... W norze usypiasz natychmiast. We nie znowu widzisz polakierowanego konia, a na nim psa, kota i koguta. Prowadzi je, a raczej cignie za uzd, Szczuroap... Te wypchany i polakierowany. Szary, pochylony, rozglda si po wszystkich ktach, jakby wypatrywa ciebie. Czy to moliwe, by Szczuroap ukrywa si w moim nie? Czy moe tam zastawi na mnie puapk? Czy stamtd ponownie mnie zaatakuje? Z uporem i zachann ciekawoci wdrujesz po nie znanych okolicach. Poznajesz siedziby ludzi, ktre s rwnoczenie twymi siedzibami, bo wszdzie pod podogami, w fundamentach, po piwnicach, wrd rur i przewodw buszuj szczury. Mj wzrok z trudem siga tam, skd dobiegaj gosy. Ludzie s blisko, wrd ostrych, olepiajcych wiate, w wysokiej, rozlegej hali, ktr staram si obserwowa. Na zewntrz nikn wiata i z wolna nadchodzi noc. Tu wci trwa niezmiennie jasno. Zimne, srebrzyste lub te blaski spadaj z boku, z gry, a nawet wyaniaj si spod ziemi. Dla nas szczurw najbezpieczniej jest tu noc, gdy zmoeni oczekiwaniem, zmczeni i wyczerpani ludzie usypiaj na awkach, pod cianami lub wprost na posadzce. Wtedy wychodzimy. Przelizgujemy si midzy upionymi ciaami, przeskakujemy twarze, nogi, rce. Dobieramy si do toreb, waliz, plecakw, pakunkw. Jeeli przestraszy ci nagy jk lub senny krzyk, nie uciekasz od razu. Nastawiasz przezroczyste konchy uszu, strzyesz wibrysami, badasz, czy istotnie nadciga niebezpieczestwo. Ludzie zagraaj nam tylko wtedy, gdy si budz, podnosz, zbliaj... Grone s ich kroki, mogce zdepta, i gesty rk miotajcych cikie przedmioty. Ale niebezpieczniejsze od nich s wychudzone, wasajce si psy, rzucajce si wciekle, warczce, rozszczekane, i koty szybkie, czujne, skradajce si bezszelestnie. Przyzwyczaiem si ju do tego dworca i rozchodzcych si std korytarzy i kanaw, ktrymi mona dotrze nawet na krace miasta. Tutejsze, dworcowe szczury zdyy si ju oswoi z takimi jak ja przybyszami, pojawiajcymi si nagle i rwnie nagle znikajcymi. Ostatnio ludzie zachowuj si wobec nas inaczej... Niedawno jeszcze, kiedy przebiegajc ocieraem si o ich twarze i rce, podrywali si, cigali mnie, krzyczeli, pakali... Teraz postpuj tak tylko niektrzy... Odbijam si w jego renicach. Patrz w ciemne oczy, ktre przed chwil musnem wibrysami. Czowiek ley nieruchomo, jakby spa, a przecie nie pi. Nie apie mnie, zapatrzony w poncy wysoko blask. Moe dlatego, e szczurw jest tak wiele, niektrzy ludzie nie maj ju si, by si od nas odpdza? Rezygnuj wiedzc, e za chwil i tak pojawi si nastpne.

62

Wyciubiam pyszczek ze szczeliny midzy kamiennymi pytami i widz szar mas ludzi, nad ktrymi zwisa mglisty obok wyrzucanej z puc pary, papierosowego dymu, wilgoci z wysychajcych ubra i spoconych cia. Wyczekuj odgosw wiadczcych, e usypiaj lub ju usnli, i mog wyruszy midzy nich, szukajc chleba, sera i innych szczurzych przysmakw. Pocztkowo ostronie i niemiao wynurzamy si ze szczelin, kryjwek i ciekw. Nasza szaro wrd ich ubra, kocw, pakunkw, zawinitek, tobow, toreb, workw i pude zlewa si ze spowiaymi kolorami, z czerni, atami, przetarciami, rozdarciami, szwami... Ocieram si o ciaa, przemykam pod paszczami, ktrymi chroni si przed chodem. Zagldam w pprzymknite oczy, w rozwarte usta... Le bezwadni, nieczuli, niewraliwi i tylko szum przepywajcej krwi i ciepo, ktre wydzielaj, wiadczy, e yj. Obwizany gazetami i sznurkiem tob pitrzy si nade mn jak pagrek. Wciskam si i zaczynam gry, starajc si wycisza chrobot wasnych zbw na wytuszczonym ptnie. Powoli przegryzam oporn tkanin. Zby tn coraz szybciej i szybciej. Wpezam do rodka. Poeram okruchy czerstwego chleba. Wciskam si gbiej i znajduj woreczek z kukurydz... Suszona ryba! Zapach dochodzi z gry. Rozpruwam plastikow torb i warstw przetuszczonego papieru. Ryba ley przede mn pachnca i krucha. Wgryzam si w skrzela. Przesuwam si ku gowie. Wchem odnajduj wyschnite oczy i rozkoszuj si ich smakiem. Jestem naarty, wykrcam si, cofam... Niebawem ludzie przebudz si, a z penym brzuchem uciec trudniej ni z pustym. Jeeli mnie schwytaj olepi, rozgniot, zabij, zmiad... Przypominasz sobie Nastroszonego Szczura z krwawicymi oczodoami siedzcego pod cian kanau, a pniej podajcego za mod samic. Szed z nosem przylepionym do jej ogona przeraony i wpprzytomny, bo nagle utraci swj wiat, jego kontury, zarysy, sylwetki, kolory, cenie, odcienie... Czy ciemno te jest inna, gdy wydr ci oczy? Dreszcz przebiega przez skr. Nagle czujesz si w tym plecaku jak w puapce, z ktrej natychmiast chcesz wyj. Opr. Ziarno przesuno si pod twym ciarem i teraz blokuje ci drog plastikowa torba. Trzeba odwrci si, rozgarn apkami kukurydz i odnale wygryzion dziur lub przedrze si przez plecak wygryzajc nowy otwr. Napierasz nogami na pocite, porozdzierane papierzyska i objedzony szkielet ryby. Zwijasz si w kbek, majc koniec ogona przy pyszczku. Chwytasz zbami zatrzymujc ci torb i rozdzierasz. Wychodzisz z plecaka najedzony i szczliwy. Czowiek siedzcy przy plecaku pi. Z szeroko otwartych, bezzbnych ust dobiegaj szmery i powisty podobne do tych, jakie wydaje wiatr wdzierajcy si w kanay. Przeskakujesz nogi w zaboconych buciorach i biegniesz ku szczelinie w trotuarze. Dokd dotarem? Jak si tu znalazem? Gdzie waciwie jestem? Czybym znowu zabdzi w podziemnych korytarzach? Jakim kanaem mona doj a tak daleko? Nie wiesz? Boj si przyzna, e nie wiem... Wczoraj wymknem si z dworca wypenionego tumem uchodcw... W nozdrzach czujesz jeszcze odr ich strachu...

63

Kilkakrotnie zasypiaem. I znowu nisz, e Olepiony Szczur ostatnim wysikiem prbuje i za Mod Szczurzyc, za smug jej zapachu. I nagle zrozumiaem, e to ja prbuj i za ni przez cae ycie, przez wszystkie sny. Po przebudzeniu... moe to nie przebudzenie, lecz zaledwie otwarcie oczu... kiedy chciaem wrci do hali wielkiego dworca, niespodziewanie trafiem tu. Tu to znaczy gdzie? W inny wiat, na pogranicze ycia i mierci, w nieistnienie, gdzie zachowaem resztki wiadomoci. A moe tylko do wntrza szczurzego snu, ktry nagle rozrs si, przeobrazi, rozprzestrzeni w nie koczcy si magazyn wypeniony zwokami tych, ktrzy jeszcze niedawno tu yli. Czy oni te wdruj przez swe sny jak my, wdrowne szczury? Czy ludzie te miewaj takie sny jak szczury? Umarli le w ciemnych ubraniach, byszczcych butach, blisko siebie, eb w eb, nogi w nogi, z domi zoonymi na brzuchu lub na piersiach. Gowy podwizane biaymi przepaskami. Oczy zamknite, potwarte lub wytrzeszczone. Twarze oowiane, blade bladoci zblion do matowej bieli przecierade. Wszyscy nie yj. Wyczuwam sodkawo-kwan wo trupiego gazu, rozdymajcego ciaa, przeciskajcego si z przytumionym sykiem przez kiszki. Masa nieruchomych postaci i ty, rozpaszczony na progu. Z tyu za tob ociekajce lin szczki myliwskiego psa, tupot ng. Szara linia cia, ktre zaczy ju gni, wydaje si szans ratunku. Ci ludzie, by moe, zabijali niegdy szczury, lecz teraz mog ci pomc. Wspinasz si na zwoki i wypatrujesz, dokd wpezn. Biegasz od zwok do zwok, coraz bardziej zdenerwowany. W kocu wciskasz si pod rozchylon po marynarki. Wcigasz ogon, aby nie zwisa na zewntrz. Wystawiasz gow, poruszajc czujnie wibrysami. Pies i czowiek staj w drzwiach. Sprawiaj wraenie, jakby byli tu zawsze. Pies z podkulonym ogonem i zjeon nieufnie sierci zatrzyma si na progu. Skamle, cofa si, dry. Czyby przerazili go ci umarli, lecy od kraca do kraca. Czowiek zakrywa twarz doni, palce zaciska na nosie, odciga psa i zamyka drzwi. Siedz pod mikk, wenian marynark, przytulony do zimnego, sztywnego torsu. Czekam, bojc si, e przeladowcy nie odeszli, e stoj za drzwiami. Psy, koty, ludzie, sroki, sowy potrafi czeka, czeka i czeka, a szczur przekonany, e niebezpieczestwo mino, przestanie si ba i opuci kryjwk. Czekaj cierpliwie i wytrwale. A podejrzliwy, nieufny, wyczulony, przewraliwiony, tchrzliwy, ostrony szczur te czeka. Przymyka oczy, drzemie, usypia, ziewa, przeciga si, niucha. Stara zaj si czymkolwiek, nerwowo skubie zapltan nitk i czeka. Oddycha powietrzem przesyconym mierci, przywiera do twardych eber, ktre zibi go przez cienk tkanin koszuli, i czeka. Czekamy z tej i tamtej strony drzwi. Czowiek z psem tam, a ja tu. Kto pierwszy przestanie czeka? Czy czowiek i pies zrezygnuj ze szczura? Czy szczur opuci niewygodne, lecz na razie bezpieczne miejsce? Moe czowiek i pies odeszli?

64

Nie wystawiaj nawet wsw, czekaj i bd cierpliwy, cierpliwy i nieufny, nieufny i podejrzliwy. Bo za chwil ty moesz lee wrd tych ludzi, martwy wrd martwych. A do znudzenia... A do zapomnienia... A gd stanie si silniejszy od lku i zaczniesz chwyta zbami koniuszek wasnego ogona. Chwilami zapominasz, gdzie jeste, i zimna, czowieczo trupia pier wydaje ci si przestronn, chocia chodn i cuchnc nor. Przychodzi otrzewienie. Otwierasz szeroko oczy, wcigasz w nozdrza powietrze i ju wiesz, e jeste pod marynark przylegajc do zesztywniaego nieboszczyka. Teraz trzeba wyj. Wysuwasz nos, nastawiasz uszy, strzyesz wibrysami. Syszysz? To syrena przepywajcego statku. Tam, gdzie po raz pierwszy zrozumiae, czym jest ycie i e ty wanie yjesz, gdzie dostrzege, e istniejesz, tam te syszae dwiki syren okrtowych... Bye jeszcze lepy, gdy podobne gosy wtargny gboko w twj such, w mzg, w pami. Towarzyszyy pierwszym kroplom mleka i pierwszej rozkoszy ciepa pod mikkim matczynym brzuchem. Syreny powrciy. Syszysz je wyraniej i coraz bliej. Czyby tu, obok tej sali umarych, mia zacumowa statek? Wysuwasz gow. Nie ma psa. Nie ma czowieka. Wychodz. Wspinam si na piersi umarego. Chc zobaczy, skd dobiega gos syreny? Wskakuj na sin ju twarz i dopiero std dostrzegam, jak daleko w gb sali cign si sztywne szeregi. Nie wida koca, bo zlewaj si z szaroci cian. Statek wzywa coraz dononiej. Odwracasz si w tamt stron i widzisz rozsuwajc si cian, a za ni portowe nabrzee i dopywajc ku niemu szerok burt. Wic hala umarych znajduje si w porcie? Czy moliwe, aby to by twj dawny port? Nagle w drzwiach znowu zamajaczyy sylwetki czowieka i psa. Chowam si w najbliszej kieszeni. Pod ogonem uwiera zimny, twardy krek metalu. Burta statku; uderza o brzeg. Zgrzytaj acuchy kotwic. Jczy opadajcy trap. Syszysz kroki, ktre ju gdzie syszae. Ostronie wyciubiasz gow. Cie Szczuroapa i gos jego piszczaki. To ten sam, ktry pali szczury w betonowym piecu, karmi szczurami we, topi je w rzece. Przechodzi obok grajc na piszczace. ciga ci nie tylko czowiek z psem, ale i on. Mija ci, przeszed. Widzisz stare, pochylone plecy. A wic i on tu trafi! Trzeszcz stawy, zgrzytaj zby, sycz wypuszczane gazy. Rozszerzone, wyupiaste oczy ledz ruchy fletu. Martwy czowiek rusza si, jczy, siada, podnosi si, zatacza, kroczy za Szczuroapem. Za nim nastpni. Idzie ich wicej, coraz wicej. Umarli odchodz szeregami, id za dwikiem piszczaki, maszeruj w stron biaego statku. Czowiek z ujadajcym psem krci si wok nich pilnujc, by nie zawrcili. Umarli niepewnie stawiaj stopy. Koysz si rytmicznie w takt melodyjnej piszczaki Szczuroapa. Id, jak im zagra, id naprzd, za jego gosem, a ja cinity dr, bo nie wiem, gdzie ich prowadzi: w ogie czy na dno? Ustawiaj si, prostuj, klekoc, trzeszcz, szeleszcz, podzwaniaj. Szczuroap stan na nabrzeu na blaszanej skrzynce i gra. Maszeruj szeregami wprost do trapu zwisajcego ze srebrzystej burty. Wystawiem gow i zastanawiam si, jak std uciec? Czy wej z umarymi na statek i te odpyn? Nieboszczyk zblia si do schodkw. Teraz barka zasania cay mj horyzont. Przy skrzypicym trapie Siwy Starzec zbiera metalowe krki. Sysz jak

65

dwicz w jego wycignitej doni. Nawet pobudzajca do marszu muzyka Szczuroapa nie zagusza ich brzczenia. Grone powarkiwanie psa. Czyby mnie wywszy? Pozosta w kieszeni? Wyskoczy? Zelizn si po sztywnych nogach i uwaajc, by umarli mnie nie zadeptali, wcisn w jakkolwiek nor na nie znanym nabrzeu? Serce bije, w pyszczku zascho. Lodowata rka wpeza do kieszeni, nie zwaa na mnie. Palce chwytaj metalowy krek, wycigaj i rzucaj wprost na otwart do cuchncego wdk Starucha. Ten bierze monet w palce, oglda pod wiato, a blask razi mnie w oczy. Wyskoczy z kieszeni? Zosta na brzegu? Odpyn z umarymi nie wiedzc nawet dokd? Uciec, by cigle ucieka? Jak y, jeeli ycie jest tylko ucieczk? Powoli przesuwam si wzwy w kieszeni nieboszczyka wspinajcego si po trapie. Chwieje si, z trudem utrzymuje rwnowag. Pod wami pluszcze woda portowego kanau pokryta naft i olejem. Z boku uderza silny morski wiatr. Ogarnia ci strach, e spadniecie i zmiady ci kadub statku napierajcy na kamienny brzeg. Dziwisz si, e burty z bliska s szare, a tylko z gbi hali wydaway si tak olniewajco biae. Szczuroap wci gra, przymyka oczy, zasuchany we wasn muzyk... W kocu i on rzuca na star do byszczcy pienidz i szybko wbiega po rozkoysanym trapie. Przez chwil widzisz, jak na nabrzeu, midzy kolejowymi szynami, czowiek z psem pilnuje kolumny winiw. Pies wszy i szczerzy zby. Starzec rozglda si bacznie, sprawdza, czy nikt si nie spni. Wchodzi na statek, czeka przez dusz chwil i wciga trap. Syrena... Statek odpywa ze mn i Szczuroapem. Zimna mga przenika sier, wdziera si w oskrzela i puca. Zacinajcy deszcz monotonnie dudni o plandek. Mokro. Od zmarego bije coraz wikszy chd. Biaa szad osiada na jego twarzy. Statek koysze si, chyboce na niespokojnych falach. Umarli wok wymiotuj. Opuszczam kiesze. Po skrzyniach i zwojach lin dostaj si do nadbudwki, gdzie za drewnianym koem stoi ten sam Stary Czowiek, ktry przy wejciu zbiera monety od umarych. Przeciskam si pod drzwiami i chowam w starej zmurszaej skrzyni, penej rnokolorowych arkuszy i ksiek. Sucho, cicho, ciepo. Usypiasz... nisz, e pozostae na brzegu... Sen jest tak wyrany, e chwilami obawiasz si, e nie jest snem. Na plac, wybrukowany granitow kostk, pod owietlone, rozsunite wrota podjedaj wagony. Ludzie wchodz, rzd za rzdem, popdzani szczekaniem psa i pak czowieka. Saniasz si ze zmczenia i niepokoju, a tu jeszcze ten sipicy deszcz, zlepiajcy woski na bokach, grzbiecie i gowie. Otrzsasz si z zimnych kropelek. Popdzani ludzie nios toboki, walizki, plecaki. Wchodzisz do obwizanego sznurkami tekturowego puda i chowasz si jak najgbiej, midzy koszule, swetry, pachnce jeszcze porzuconym przez ludzi domem... Jestem ju w pdzcym po szynach wagonie. Gd. Pragnienie. Zaryglowane drzwi. omot elaznych k. Wysysasz wilgo z przemoczonych wkien, rozgniatasz je,

66

przeykasz. Ludzie pi z rozchylonymi ustami. To nie sen, to mier... Niektrzy na pewno s ju martwi. Budzi ci uderzenie o brzeg. Burty skrzypi i trzeszcz, jakby statek mia si rozsypa. Wybiegasz na pomost. Z wysoka skaczesz na pochy kotwiczn lin i zelizgujesz si na brzeg. Szczuroap ju gra. Umarli schodz po trapie na ciemne, botniste wybrzee. ciany, mury, elazne bramy, kolczaste druty, szlabany, bariery, cienie ludzi, psw, kotw, szczurw, ptakw, wy... Umare mewy tul si do twarzy powieszonych. Cienie krukw, kawek, wron wydziobuj oczy cieniom ludzi. Milczenie. Tylko Szczuroap cigle przygrywa schodzcym ze statku. Wszyscy tu s niemi, tylko on dmie w piszczak i tylko ten flet sycha... Raz skoczniej, raz wolniej, w rytm krokw. Piszcz najgoniej, najdononiej. Piszcz, by przekona si, czy mog wydoby jeszcze gos z krtani, mordki, nozdrzy. Piszcz, by usyszay mnie cienie na brzegu. Mj pisk i dwiki piszczaki Szczuroapa odbijaj si od murw i kamieni, pyn echem po oleistej wodzie. Czy umarli nie widz ywych? Czy cienie ludzi, zwierzt, ptakw nie dostrzegaj nas? Idziesz coraz mielej, coraz pewniej, bo nikt ci nie zatrzymuje, nie goni, nie tropi, nie przeladuje. Na brzegach rosn biaote kwiaty. Zjadaj je ludzie, rozdziobuj ptaki, skubi szczury. Dziki nim zapominaj, kim byli i kim s. Po bagnach, trzsawiskach, kach snuj si mgy, opary, smugi, strzpy papieru, biae pomyki, zarysy pulsujce w ciemnociach. I tylko ci, ktrzy przybyli tu niedawno i zachowali cielesno, dotykalno, si i ciar, przypominaj ci o istnieniu tamtego wiata, w ktrym mieszkali kiedy, a z ktrego ty tak pochopnie ucieke. Oczy usiuj dojrze jak najwicej, wyowi nie znane zagroenia, ostrzeenia. Uszy wyapuj piski, charkoty, zgrzyty, jki przytumione echami, pluniciami fal o kamienie, nagym ruchem w bezruchu, uciskiem powietrza w krtani. Im duej tu jeste, tym bardziej przygniata ci mrok i pmrok, panujcy na tych brzegach. Czy mona istnie na granicy, w nieustajcym wiatocieniu? To, co uznae za cisz, jest po prostu cichym, ciszonym, najcichszym istnieniem dwikw, ktrych tam, w swoim wiecie, po prostu nie zauwaae, bo tumiy je inne, silniejsze, twardsze, ostrzejsze, zaguszajce. Tu nawet cienie wywouj odgosy, dwicz, pozostawiaj po sobie lad w twym suchu. Rwnie wiato, ktre dotd uznawae za bezszelestne, niesie swe dwiki, swj poszum i echo. Konchy uszu unosz si, rozszerzaj, chon szepty z trzsawisk, staww, rwnin, kamiennych progw, drg, jaski, grot. Szczuroap rozglda si uwanie, jakby kogo szuka. Ale kogo tu mona odnale? Szczuroap i ty nadal jestecie ywi i tylko ciebie i jego ogarnia strach przed pozostaniem tu na zawsze. Chcesz si wydosta, a wic musisz i za nim. Moe on zna drog i moe ci std wyprowadzi? Cienie wy, cienie nietoperzy, mew, sw, kotw, asic nie przeraaj ci. S bezsilne, wiotkie, powolne, pynne, mgliste. Twoja krew, ponaglana lkiem, pulsuje w mzgu, trzewiach, sercu, dodaje ci si, zmusza do szukania wyjcia.

67

Szczuroap gra. Patrzy dalej, wyej, szerzej. Ciebie nie dostrzega, chocia biegniesz za nim krok w krok, potykajc si o drobne grudki i korzenie. Skrzyowanie drg. Przystaje, przestpuje z nogi na nog, nie przestajc gra. I nagle dobiega ci skowyt psw, a raczej psich cieni, cigajcych w ciemnoci cie czowieka. Czy to jego krzyk? Czy to jego strach? Dwik o ile cichszy od najcichszego pisku szczura... Szczuroap przerwa gr, unosi drc do i ociera pot z czoa... Zmczony siada na przydronym gazie. Przy drodze, obok jamy wydronej w gliniastym gruncie, dostrzegasz znajomy cie... Czy to moliwe? Czy to naprawd on? Bezoki Szczur, ktrego zakrwawione, wypalone przez ludzi oczodoy zapamitae z portowych kanaw. Podgryza biaote kwiaty... Zjada patek po patku... Kwiatostan za kwiatostanem. Piszczysz, chcesz go ostrzec przed Szczuroapem. Uciekaj! Nawet nie drgn. Czy ju nie szuka tamtej Modej Szczurzycy? Czy ju zapomnia, jak usiowa i za jej zapachem? Przecie to ja jej szukam, to ja wci o niej pamitam... I nagle rozumiesz, e to przecie cie, ktry niczego si ju nie boi i przed nikim nie musi ucieka. Czy na pewno? A jk czowieczego cienia usyszany przed chwil? Na moment odwracasz gow, a kiedy powtrnie patrzysz w tamt stron, Bezokiego Szczura ju nie ma... Pozostaa tylko sterczca, objedzona szypuka kwiatu. Przywarem do kamienia. Zapadam w drzemk i znw jestem tam, w pocigu, mkncym przez lodowe rwniny. Wagon zgrzyta, turkocze, trzsie, dygoce, dry. Rytmy, uderzenia, drgnicia, wahnicia, odbicia i podbicia, odrzuty i wstrzsy dziej si we mnie, mcz i otpiaj. Mzg, kiszki, puca, krew wszystko unosi si i opada, przelewa i faluje w tej oywionej jamie, jak jestem, obronity sierci. Boj si, e mnie znajd i zabij. I bd ju tylko wysuszon, mierdzc skrk, wcinit w torowisko, chodnik lub rynsztok. y, koniecznie y, przey, przetrwa... Mam teraz tylko ten cel... Pozosta sob i powrci. I zbudzi si, zbudzi, zbudzi... apkami przemywam zaspane oczy. Gdzie jestem? Ju wiem. Nie mog wydosta si z tych k, bagien i rwnin. Szczuroap podnosi si, wzdycha, rozglda. Musz wic i za nim, musz sucha chorobliwego kaszlu i zawodzenia piszczaki, przyprawiajcego o bl gowy. Tylko e Szczuroap te nie wie, ktrdy i! Wyczuwam jego wahanie i niepewno. Raz po raz skrca w ktr z drg, po to, by natychmiast zawrci, przystan, pokrci si w kko i prbowa ponownie... Piszczaka dry w jego rkach, a jej brzmienie jest rwnie niezdecydowane, jak jego kroki. Kogo tak uparcie przywouje? Ociera usta, parska, prycha, a kropelki liny osiadaj na mojej wiecznie ciekawej gowie. I on, i ja wpatrujemy si uwanie w otaczajc nas szaro. Gdybym by Szczuroapem, nie szedbym w stron tej ciemnej ciany, skd dobiegaj jki i piski nietoperzy. Nie poszedbym rwnie w stron przeciwn. Tam s tylko trzsawiska i tumy cieni, z ktrych wiele stracio ju swe dawne ksztaty i nie wiadomo, czy to dawni ludzie, winie, krowy, psy, koty, we, szczury czy ptaki... Nie skr-

68

cibym te ku majaczcej na horyzoncie krwistej unie, bijcej od kipicego law, ognistego potoku. Szczuroap nadal rozwaa i cigle czeka. Wytrzsn lin z piszczaki i rozglda si bezradnie. Jak skierowa go w stron, ktr wybraby wdrowny szczur? Zwraca si ku pomieniom, ktrych ar i dym wyczuwam a tu! Co robisz?! Wyskakuj przed niego wprost w popi i kurz rozstajnej drogi. Odbiegam nieco dalej tak, aby mnie zobaczy. Piszcz gono, najgoniej... Patrz w rozszerzone renice... Czy mnie dostrzeg? Czy naprawd zamruga ze zdumienia? Skrciem na drog prowadzc wzwy, ku suchym rwninom, nad ktrymi przelatuj cienie ptakw. Obejrzaem si... Patrzy na mnie, lecz nie idzie. Zatrzymaem si, odwrciem, pisnem i znowu ruszam naprzd. Musisz i za mn! Musisz i, Szczuroapie, za jedynym yjcym szczurem, ktry dotar a tutaj. I musisz zrozumie, e chocia tak si nienawidzimy, jestemy sobie potrzebni i tylko razem moemy si uratowa. Dalej... Szybciej... Id... Powoli rusza za mn. Twj wzrok oswoi si z mrokiem, a waciwie ze stumionym wiatem, przyczajonym w ziemi, skaach, bagnach, moczarach, nadrzecznych waach, zagajnikach, rozlewiskach. Niepewne wiato, przygaszony blask, jaskrawo przysypana warstwami popiou, przebijajca si powiat, wiatocieniem, byskiem w okruchach stuczonego szka, czerwonym arem, ktry przetrwa, chocia powinien zgasn. Nie wiesz, czy to zudzenie, sen, czy rzeczywisto? Szaro trwa i ty w tej pozornej ciemnoci widzisz wicej ni moge zobaczy tam, skd przybye. Ze znuenia przymknem powieki. Twj wzrok, szczurze, siga teraz dalej, dostrzega wicej, przenika gbiej. Jeeli to naprawd twj wzrok, a nie pejza snu w mzgu szczura zamknitego w wagonie, wygryzajcego dziury w ludzkich toboach. Z nadziej, e go nie odnajd, e dojedzie tam, dokd pdzi senny pocig... Szczuroap potkn si na sprchniaym korzeniu i cofn o krok. Umilka piszczaka. Ogldasz si i przez chwil wydaje ci si, e uciek. Za mn jest tylko ciana ciemnoci. Czyby twj najwikszy wrg zostawi ci tutaj? Zawrci? Wybra inn ciek i wanie wspina si na zbocze ku wyjciu? Moe wybiegem za daleko? Dalej ni siga jego wzrok? Czy to moliwe, by Szczuroap pozostawi ywego szczura i odszed? Czy on bez ciebie nie czuje si rwnie samotny, jak ty bez niego? Odwracasz si, rozgldasz. Jest! Tam, pod suchym, odartym z kory drzewem. Blady, skulony, przestraszony... Dopiero teraz widzisz cienie szczurw i ludzi. Cienie paskie, jakby wycite z papieru, tektury lub folii. Z gbi stumionego wiata tocz przed sob kamienie, okruchy, szcztki, strzpy. Tocz, popychaj, pchaj, posuwaj, podwaaj, podrzucaj, poruszaj przed siebie, wzwy, na zbocza, ku niewidzialnej granicy, gdzie pozostawi swj baga, odpoczn, usn... Ze wszystkich si, ruchami grzbietw i gw, brzuchw, plecw, rk, ng, podpierajc si z wysikiem, pochylajc, pokadajc, upadajc pr naprzd ze swymi ciarami, odamkami, kodami, tarczami, wzkami... Niektre nie pchaj niczego poza pustk,

69

szaroci, zud, a przecie zachowuj si, jakby napieray na rzeczywiste ciary groce upadkiem, zmiadeniem, przywaleniem. Tocz przed sob tylko swe wyobraenia. Posuwaj si mozolnie, z trudem, z wysikiem, z blem. Pojmuj strach Szczuroapa i nagle te zaczynam si ba. Te gazy, ciary, odamki mog przecie spa, stoczy si na mnie, przygnie, rozpaszczy, zadusi. Spadajcy kamie przelatuje nad tob, przetacza si, znika w ciemnoci i tylko echo grzmi w mzgu. Spada nastpny gaz, a ty odskakujesz w ostatnim momencie. Tocz si pnie, kule gnijcego nawozu, wiksze i mniejsze odamki, okruchy, strzpy blachy, zway betonu, pomniki, kaway muru, podkady, szyny. Szczury i ludzie biegn za nimi, usiuj zapa, dogoni. Spadaj, przelatuj, zderzaj si... Jak blisko ciebie, ty maa, nadal yjca wnko ciepych mini, koci i krwi. Przeraony rozgldasz si za Szczuroapem. Stan za tob z piszczak w rozdygotanej doni. Boi si jak ty. I ten lk czy was chyba gbiej ni poszukiwanie wyjcia z tego labiryntu mierci. Cofa si, odskakuje przed spadajcym rumowiskiem, przebiegajcymi cieniami, wasnym strachem. Kim jestem dla niego? ywym szczurem czy rwnie cieniem? A moe chwilow szans zrozumienia samego siebie? Podnosi piszczak, przykada do ust i dmucha ze wszystkich si. Zblia si dugim krokiem, przechodzi nade mn, jakby mnie nie widzia. Znowu odskoczyem przed pdzcym gazem. Przygarbione od cigego pchania sylwetki wchodz i schodz ze wzgrza. Kamienie, bryy, grudy, kule, walce, due i mae, jasne, ciemne, byszczce i matowe tocz si, pkaj, rozsypuj, wybuchaj. I tylko my, Szczuroap i szczur, bezustannie mylimy o ratunku, usiujemy si wymkn, odsun, odskoczy, wymin, unikn, odchyli, uratowa. Przez mgnienie zastanawiam si, czy nie chwyci w zby spadajcej bryy i nie wyruszy pod gr, pchajc j przed sob? Szczuroap zagryz wargi. Obserwuje spadajce kamienie, jakby myla o tym samym? Czy mozolne dwiganie ciarw pod gr nie jest dla nas jedyn szans przetrwania? Moe tak wanie trzeba trwa? Ale nie! To byaby mier! To jest mier! Spjrz... Pochylone, zgite, pezajce, wlokce si cienie przemijaj, odchodz w nico, pchajc lub gonic swe gazy. Trzeba wej wyej i stan pod cian, by lawina nie moga nas dosign. Moe pod tamt ska, skd dobiega szum przepywajcej wody? Biegn obok Szczuroapa stawiajcego dugie, cikie kroki. Miejsce pod ska wydaje si bezpieczne. Tylko ten p cie, p czowiek, przybity do skrzyowanych desek tu nad szemrzcym potokiem, daremnie usiuje napi si wody, ktra stale umyka zbielaym, wskim ustom. Wyej zwisaj gazie pene pomaracz, jabek i liwek, ktrych nigdy nie dotknie i nie rozgryzie. Szczuroap gra. I przez chwil wydaje si, e kilka kropli opado na usta ukrzyowanego czowieka. Czarna skaa nad strumieniem chwieje si, dry, jakby chciaa run. Uciekam. Za sob sysz szuranie ng Szczuroapa. Odrniaem ju niezdecydowanie i niepewno jego krokw. Gra na piszczace rozgldajc si, zatrzymujc, zawracajc, chodzc wokoo i wydajc gardowe, przecige gosy. Przywoywa, oczekiwa, szuka kogo bliskiego... W jego ciemnym, wyduonym paszczu o szerokich, prostych rkawach wyranie dostrzegasz krawdzie kieszeni odstajce, wytuszczone od wkadania rk. Roze-

70

pchnite, odcinajce si worki, do ktrych chcesz si dosta. Poy paszcza faluj, zamiataj powierzchni drogi. Wyprzedzasz go, a kiedy podchodzi, wczepiasz si pazurkami w wenian osnow i szybko wspinasz utrzymujc rwnowag skrtami ogona. Osigne obszyt tasiemk krawd kieszeni. Wciskasz si do rodka drc ze strachu, e Szczuroap wywlecze ci i zabije. Nawet nie poczu, e tam jeste. Idzie przed siebie i dmie w piszczak... Wygldaem z kieszeni zniecierpliwiony bezruchem Szczuroapa, ktry najwyraniej nadal nie pojmowa niebezpieczestwa. Rozpoznawaem krce wok cienie, podmoke ki, bezsoneczne horyzonty, odory zgnilizny, pochylajce si skay, przenikliwy chd podziemnych rzek. Obawiaem si, e mog tu pozosta na zawsze, sta si strzpkiem mgy na brzegu nie znanego jeziora. Szczuroap stan przy smukej, biaej skale i obraca piszczak w doniach. Przyzywa, baga, prosi, skary si... Widocznie nie wiedzia, skd nadej moe ten, dla ktrego a tu przyby... Nagle zakasa gucho i usyszaem, e ten kaszel dudni w jego trzewiach jak gazy spadajce po zboczu w przepa... Ujrzaem cie janiejszy od innych, dugowosy. Przesuwa si wolno, jakby pyn nad ziemi. Szczuroap silniej dmuchn w piszczak. Posta zbliya si, opara na jego ramieniu. Wyschnita, szara do, twarz, ktr chyba znasz? Jest podobna do kobiety, ktr zapamitaem z jego domu... Czy nie ona umara po zjedzeniu trujcych ciastek przeznaczonych dla ciebie? Czy nie zajrzae jej w oczy, gdy konaa? Czy nie z zemsty za jej mier Szczuroap tropi ci i przeladowa? Wsunem si gbiej, nie chcc, by mnie dostrzega. Serce uderzao coraz szybciej, uszy staray si wyawia najdrobniejsze szmery, nozdrza wietrzyy niebezpieczestwo... Szczuroap pospiesznie ruszy naprzd. Teraz jego kroki stay si zdecydowane, twarde, pewne, jakby ju wiedzia, dokd i. Przemogem strach i ostronie wysunem wibrysy. Lekki wiatr d od strony, ku ktrej zmierza. Szlimy przez pustk, przez kamienne zwaliska i mosty w gb pozornie nie koczcego si paskowyu. Mrok osiwia i tylko ze cian korytarza sczya si poblada czerwie, jakby dawno przelana krew. Szary, martwy staw zwisa nad wami zamiast nieba. Wyschnite dno z zarysem drogi, ktr on wspina si coraz szybciej, coraz bardziej nerwowo. Obok dugowosy kobiecy cie, srebrzysty jak pajczyna, pochyla si i zasania, idc pod wiatr, a przy nim... kto jeszcze, Nieznajomy, ktry pojawi si niespodziewanie... Niszy, tszy, z gow ukryt w hemie. Trzy bryy srebra na rwninie szaroci. Zlkniesz si, lecz nie przestaniesz patrze. Kroki poeraj przestrze, a ty przywierasz do wntrza kieszeni bojc si, e wypadniesz na skalnym uskoku. Wch i such mwi ci, e wracacie do wiata ywych. Ci, za wami, te tam id, zdajc waszym tropem, chocia ich kroki s lejsze ni echo jego krokw odbite od cian. Z doni w doni, s blisko, lecz nie tak, by mg zajrze im w twarze i zaspokoi sw szczurz ciekawo. Dowiedzie si, czy to jeszcze cienie, czy znowu ywi? Gos piszczaki sta si radosny, pogodny, szczliwy... A wic i tak potrafisz gra, Szczuroapie? Coraz bliej... Wiatr staje si silniejszy, szaro bardziej wietlista, kroki twardsze. Tylko twe serce bije cigle tak samo, a strach i gd nadal rzebi wiadomo. Strach i gd czyni ci szczurem. Dostrzegasz ju wyjcie, majaczc plam wiata. Tam b-

71

dziesz bezpieczny. I Ty, i Szczuroap. Nawet jeeli bdzie chcia ci zabi, to przecie przynis ci w kieszeni a tutaj. Syszysz jego krzyk, wezwanie, by ci, ktrzy id za wami, te szli szybciej. Jak piknie teraz gra... Przekroczy granic nocy. Zachwycony stoi w wietle i nagle odwraca si, wyciga rk w mrok, do swej kobiety i nieznajomego... Dwa cienie zatrzymuj si, cofaj, zawracaj. Odchodz z powrotem. Soce olepia ci, oblewa arem. Przez chwil wahasz si, czy rwnie nie zawrci i nie zagbi si w chodnym, szarym pmroku. Szczuroap z rozpacz bije doni w ska, a ty wymykasz si niepostrzeenie... Skaczesz w wiato, toczysz si po jaskrawym stoku jak kamie pord kamieni. Raptowne, silne uderzenie w ty gowy... Jakbym usypia... I znowu jeste tam, w wagonie z twego snu. Pocig zatrzyma si gwatownie. Ludzie przewracaj si, krzycz, omoc piciami w deski. Drzwi rozsuwaj si ze zgrzytem i ty, obolay, bezwadny, bezradny spadasz... Otwiera si przepa, nie koczca si czarna przestrze poerajca wiato. Zbudzisz si bez wspomnie, jakby nie byo przeszoci. Nie bdziesz wiedzia, kim jeste i dlaczego wanie tu si znalaze. Skd i dokd idziesz? A moe po prostu jestem tu od pocztku? Czy wczeniej o tym nie wiedziaem, moe nie chciaem wiedzie? Pami rozcieczy si, rozpynie. A jak istnie bez pamici w wiecie, ktry pamita? Czy pami nie uczy jak y? Patrzysz na szar cian, na mtn wod kanau i prbujesz przypomnie sobie cokolwiek. Ciekawo! A wic byem ciekawy? Wdrowaem? Poszukiwaem? Ciekawo pozostaa w oprnionym ze wszystkiego wntrzu. Jakby wiatr wyssa z mzgu szczegy, zdarzenia, powidoki. Pozostao jedynie poczucie pustki, braku tego wszystkiego, co kiedy ci wypeniao, co widziae i znae, czego pragne i szukae. Ty kto? Ty skd przybye? Ty jak si tu znalaze? Ty dlaczego? Jednak nie wszystko zabra wiatr. Pozostawi ci wiadomo chwili, bl prni, jaka nagle ciebie wypenia, lk niewiedzy, ktrej dowiadczasz sterczc na ceglanym murku, nad betonow rynn. Z wysoka spada promyk i rozjania pokryte tawym nalotem ciany, czarne plamy pleni i szybko biegajce szczury. Jeste jednym z nich. Silne zby, chwytne palce zakoczone ostrymi pazurkami, misisty nagi ogon, pcha ukryta w sierci, tnca ci w kark, i gd... To ja. S jeszcze szumy i wisty dochodzce z wysoka, piski baraszkujcych szczurw, plusk wody spadajcej z progu i zgrzytanie twych wasnych zbw, zapachy dymu, pleni, moczu, deszczu, odchodw i gnicia, dudnice drgania przejedajcych nad tob k, ledwie wyczuwalne klapnicia ludzkich krokw, odlege wstrzsy wci dobiegajce z wntrza ziemi. Dlaczego tak si ich boj? Zbudzie si bez pamici, bez przeszoci, bez wspomnie, lecz otaczajcy ci wiat natychmiast zapenia twj mzg doznaniami, troskami, pragnieniami, okruchami codziennoci. I nawet gdyby nigdy nie odzyska pamici, to i tak bdziesz istnia dziki oczom, uszom, nozdrzom, wibrysom, zbom, czuoci apek, wraliwoci podbrzusza, ogona.

72

Przechodzce doem szczury nie zauwaaj ci, mijaj obojtnie jak czarn plam pleni i zwisajcego na nitce pajka. S podniecone, zwabione ostrym, miosnym zapachem. Biegn za samic zalotnie unoszc ogon. Samic spragnion samca. Nawet tu wyczuwam nozdrzami magnetyczn wo jej przekrwionych gruczow. Szczury wsz, dotykaj, li. Gryz si i wzajemnie odpdzaj. Ona z zachcajc ulegoci patrzy na ich podskoki, walki, kopnicia, ataki i ucieczki. Nagle pojawia si jej samiec i byskawicznie rozpdza modszych i niedowiadczonych rywali. Wchodzi na ni od tyu, wciska si w ni, piszczy z rozkoszy, obejmujc apkami lnicy w pmroku grzbiet. Chcesz pi. Zsuniesz si po liskiej powierzchni ceglanego obmurowania. Pochylisz nad wskim strumyczkiem ciekw... Poczone smaki nafty, kwasu, myda, moczu, tuszczu, mleka. Wychwytujesz je, poznajesz, rozrniasz. W odku rozpywa si chd wypitego pynu. Para zakochanych szczurw odesza. Ty te zastanawiasz si, dokd i? Stoisz bez wspomnie, pamici i przeszoci nad leniwie pyncym ciekiem. Twe zmysy czuj, dostrzegaj, doznaj, lecz ty jeste jak we mgle, przez ktr ciko si przebi. Znalaze si na szlaku przebiegajcych szczurw, znajcych tu kady skrawek, stopie, prg. Nie dostrzegay ci, jak dugo leae na ceglanej pce. Teraz, kiedy nastroszony usiade na ich drodze, przestaj by obojtne. Widz ci, jeste pomidzy nimi, wic chc wiedzie o tobie jak najwicej. Poruszasz si niepewnie, jakby si ich ba. Nie znasz przecie terenu i od razu mona to pozna. Tak, szczury zachowuj si, jakby by inny, nieznany, wstrtny. Wosy podnosz si na ich gowach, karkach, bokach. Zgrzytaj zby, napinaj si grzbiety, nerwowo dr ogony. Wiedz, e nie jeste std. Jeste obcy. Popychaj ci, napieraj, strcaj w ciepy i pytki nurt. Pyniesz, odbijajc si tylnymi apkami od dna. Dopywasz do wikszej rury i otrzsasz sier, wychodzisz na kamienny brzeg podziemnego kanau. Nie moje miasto, nie mj kana. Nie jeste tutejszy i powiniene jak najszybciej poszuka drogi do siebie. Do siebie? To znaczy dokd? A ktra to droga i jak j rozpoznam, jeeli wszystko zapomniaem? Znowu przeganiaj mnie szczury, a ja, przeraony i nie wiedzcy gdzie jestem, nawet nie prbuj si broni. Wyawiam ogryzek jabka, nios w kt, zjadam. Czyham na krawdzi patrzc w nurt. api kawa marchwi. Wkrtce bd silniejszy i pewniejszy w tym kanale, ktrego woni powoli nasika moja sier. Wracam na ceglan pk, gdzie odzyskaem przytomno. Usypiam, a gdy si budz, wiem, e ju si tu przebudziem, e tu ju byem. I tak powoli rodzi si nowa przeszo, w ktrej betonowa rura, przepywajca struga i ceglana pka s miejscami, ktre znam coraz lepiej i dziki ktrym poruszam si coraz pewniej. I tylko, kiedy prbuj cofn si do wspomnie, przekroczy prg niepamici, napotykam mur, zamglenie, ciemno. Wwczas czuj si obezwadniony i pokonany, a przeraenie ciska mi gardo. Powinienem wiedzie wszystko, a nie wiem nic...

73

W nocy wychodz na ulic, ale te rynsztoki, rynny, studzienki, bramy, schody, piwniczne okienka s nie znane i nadal nie wiem, skd przyszedem, dokd zdaem i dlaczego nie przypominam sobie niczego. Przywykniesz do codziennego biegania po tych samych betonowych ciekach, po krawdziach tych samych kanaw. Oswoisz si te ze szczurami, ktre w kocu przestan ci przeladowa. Teraz ty, gdy spotkasz modego szczura, strcasz go niekiedy do pytkiej strugi. Przestae si ju ba. Zwiedzie i rozpoznajesz najblisz okolic, od rzeczki po pralni, od piekarni po aptek, a take obite blach fabryczne budynki i wypywajcy spod nich ciek peen upin i pestek. Poruszasz si po tym niewielkim obszarze, jakby zna go od pocztku ycia. Coraz rzadziej te rozmylasz o tym, co mogo wydarzy si wczeniej, zanim po raz pierwszy zbudzie si na ceglanej pce. Kada chwila, sen i przebudzenie staj si twym nowym yciem, now przeszoci, pozwalajc ci zapomnie, e poprzednio dziao si co, o czym nie wiesz. Wygrzebae ju wasn nor, wycielie j som, pirami ptakw i skrawkami papieru. Twoja samica chodzi z ogromnym brzuchem, penym potomstwa. Odrniasz ju gosy ludzi dobiegajce z powierzchni. Poszerzasz sw wiedz o tym, kim jeste, a waciwie, kim stae si tu. Wiesz, na jakich mietnikach mona znale wyschnite skry soniny, gdzie zapleniay chleb, gdzie szkielety wdzonych ryb z chrupicymi gowami, gdzie poky ser. Znasz ju wszystkie miejscowe szczury i ludzi, kota polujcego o zmierzchu i drapien sow bezszelestnie spadajc z wiey na nieostrone gryzonie. Dzienne wiato znowu rozpocznie wdrwk po betonowych cianach szybu. Jak zwykle wdrapiesz si na ceglan pk, bo lubisz obserwowa przechodzce doem szczury, ktre uznay ci za swego, jak i ty uwaasz je za swoj rodzin. Uoysz si wygodnie, syty i szczliwy, e jeste u siebie, w tym szarym, spokojnym przesmyku. Wtedy usyszysz dochodzcy z gry dwik fletu. I nagle ogarnie ci poraajcy strach, jak ten po przebudzeniu, gdy nic, zupenie nic nie pamitae. W krgu wiata zobaczysz cie czowieka grajcego na flecie, cie, ktry przypomni ci wszystko. Stawa si coraz bardziej podobny do nas. W szarym kombinezonie, okryty szarym paszczem, szed tu za nami lub pord nas, jakby rzeczywicie by szczurem. A przecie atwo byo rozpozna jego czowieczestwo, chociaby po sposobie poruszania si, zawsze na dwch nogach, lub po ostrym odorze wina, jaki rozsiewa oddechem. Nawet gdy zdejmowa z gowy kaptur tumicy dwiki jego piszczaki, podobiestwo nie znikao. Srebrnoszare wosy, spiczasty nos i przymruone stalowe oczy nadaway ziemistej twarzy podobiestwo do szczurzego pyska. Szczury obserwujce go z daleka, niewiadome szczurobjstwa, jakim si zajmowa, bray go niekiedy za niezwykle wyronitego, potnego szczura. Wystarczyo przyjazne rozsypanie ziarna i wypuszczenie oswojonych szczurw, ktre chodziy mu po ramionach i jady z rki, a wikszo zaczynaa mu ufa, pozwalaa si karmi, dotyka, gaska. Przesuwa si midzy nimi jak wielki, wikszy szczur, najwikszy ze wszystkich szczurw, a poniewa pojawia si czsto i przewanie na duej, przestawa budzi lk, podejrzenia i wtpliwoci. Mode, a take niedawno przybye, widzc otaczajce go rzesze, podchodziy bez lku, wierzc, e mona mu ufa. Rozsypywa przecie smacz-

74

ne, zdrowe i poywne ziarno, podwdzane rybie by z chrupicymi, wyschnitymi oczami. Kiedy ty te bye bliski zaufania mu, uwierzenia, e to rwnie szczur lub bliski krewniak szczurw, tak samo szary i pachncy kanaami jak ty. Kiedy stan wtedy nad zakratowanym okienkiem cieku, sypn zocist pszenic i wydoby z fujarki najwysze tony wzywajc szczury, by poszy za nim, ty rwnie bye gotowy wyj z ukrycia. Trwao to przez chwil, ale bya to chwila najniebezpieczniejsza w moim yciu i teraz te dr z lku na jej wspomnienie... Gdyby nie tamten Stary Nastroszony Szczur, zgrzytajcy zbami z nienawici, Szczur, ktry wiedzia o wszystkim, nie byoby mnie dzi w tym miecie. Szczuroap karmicy szczurami we, palcy je w betonowych lochach, topicy w doach z wod, strcajcy do roww wypenionych wapnem, Szczuroap-szczurobjca, za ktrym id tumy ufnych samcw i samic, mieszka teraz nade mn w pokoju o zapleniaych cianach. Sysz jego cikie, dugie kroki. Chodzi po pokoju, tam i z powrotem, kaszle gucho, wyciera nos. Szczuroap choruje, jak wikszo ludzi w miecie. Dlaczego mieszka wanie tu, nad piwnic, pod ktr mam sw nor? Dlaczego gdziekolwiek przybywam, on take przybywa? A przecie mg mnie zabi tam, w podziemiach tak rozlegych i gbokich, e jeszcze teraz nie wiem, czy istniay rzeczywicie, czy byy tylko snem. Mg, lecz wtedy prowadzi za sob cienie ludzi i nie myla zapewne o szczurze ukrytym w jego kieszeni? Moe zapomnia o mnie przejty poszukiwaniem swej kobiety? Lub uzna mnie za przywidzenie przemczonych oczu? Idzie za mn od dawna, ciga, tropi, ledzi, przeladuje, szuka, przywabia i przyciga, jakbym by najwaniejszym szczurem jego ycia. Zabi ju tyle i zabija bdzie nadal, wic dlaczego wanie ja jestem dla niego tak wany? Dlaczego goni mnie i osacza z takim uporem? Po przyjedzie do miasta zamieszka w tym domu wanie, chocia w miecie jest wiele podobnych, pod ktrymi mieszkaj szczurze rodziny. On jednak ciga mnie tak zajadle, jakbym by najwikszym jego wrogiem. Szczuroap wie, e widziaem, jak zabija, e nigdy nie ulegem pokusie pjcia za nim, e nie jadem rozdawanego przeze ziarna i nie biegem za gosem fujarki... Na pewno zapamita mnie z domu, gdzie mieszkaa jego samica... Zjada strcone przeze mnie zatrute ciastka. Czy ciga ci z zemsty za jej mier? Moe dlatego uzna ci za najniebezpieczniejszego przeciwnika? Moe boi si ciebie? Ale czy Szczuroap moe ba si szczura? Rozgryzam zielon, soczyst upin orzecha, strconego przez ostatni burz. Sysz nad sob kroki. Czyby usysza chrobotanie moich zbw na twardej upinie? Przestaj gry... Znowu gra, dmie w fujark ze wszystkich si, chcc wywabi mnie spod fundamentw. Na prno. Nie wyjd, on wie o tym i dlatego nienawidzi mnie rwnie silnie, jak ja nienawidz jego. Nie zwaam na dwiki, przykadam zby do upiny i gryz, gryz, gryz. cieranie zbw zagusza tony dochodzce spod sklepienia. Chyba usysza? Przerywa gr. Sucha. Gryz dalej, a do przebicia skorupy, pod ktr znajduje si sodkawy, wilgotny misz. Szczuroap sucha uwanie mojego gryzienia, cierania zbw, drapania, chrobotania. Sucha zaciskajc pici, bo zrozumia, e ja przestaem sucha jego fletu.

75

Cicie papieru, rozrywanie i miadenie kartonu nie suy zaspokajaniu godu. Naarty, nasczony mlekiem i miodem, rozepchany sonecznikowym i sezamowym ziarnem, wrcisz do zaciemnionego pokoju, wskoczysz na rega, wepchniesz si w szczelin midzy rzdem ksiek a desk wyszej pki i zaczniesz niucha, wcha, prbowa, wybiera. Papier pachnie rnie w rnych miejscach. Farb, klejem, konopiami, komi, krochmalem, kwasem, tuszczem, olejem, oliw, talkiem. Grubszy i cieszy, twardy lub mikki, niemal rozacy si w pyszczku, kleisty, oblepiajcy dzisa i sztywny, mogcy skaleczy bonk wycieajc krta. Jednorodny, zmaserowany, o staej gruboci i gstoci. Wknisty, zoony z wyranie wyodrbnionych pasm, ktre daj si rozdziela i wyrywa z caoci nagym ruchem szczk. Teraz te trzymam zbami wski pasek, ktry daje si atwo sieka przy wciganiu do pyszczka. Przyjdziesz tu nie tylko po to, by si naje, bo celuloza jest mda, niesmaczna, wywouje wzdcia i kolki. Przyjdziesz, by spiowa zby, a papierki przeznaczone na podcik zanie do gniazda, jak up. Znosz te wiksze i mniejsze skrawki, bo przewiduj narodziny potomstwa, ktre chc wykarmi i ogrza, bo jestem zapobiegliwy i troskliwy. Nora wysana papierow mas staje si przytulna. Jest miejscem, do ktrego chcesz powraca, gdzie chtnie mieszkasz, podczas gdy gdzie indziej bywasz, przechodzisz, przemykasz si, przelizgujesz. Kawaki papieru o bezpiecznych krawdziach wyszlifowanych zbami, nierwnych i dajcych si atwo przesuwa, przenosi i ukada, staj si wkrtce zleae, miciutkie, delikatne. Rozkadasz si na nich brzuchem do gry i machasz apkami. Mae szczurki wspinaj si i biegaj po tobie, chwytajc zbami twe drobne, samcze sutki, askoczc gruczoy wypenione nasieniem i wystajc z rowej skrki strun rozkoszy. Czsto gdy leysz i pisz lub nie pisz, a po prostu chcesz wyrzuci z siebie ugniatajcy od wewntrz nadmiar nasienia, przytulasz si do tych ogrzanych twym wasnym ciepem skrawkw papieru i wyobraasz sobie, e masz pod sob samic. Ich mikko, uginanie si, uleganie, rozstpowanie i elastyczno szybko przynosz ci ulg i samozadowolenie. Unosisz si lekko, opadasz i znw unosisz, coraz szybciej i szybciej. Wytrysk. Nasienie rozlewa si po papierze. Dotykasz jzykiem pynu, ktry jeszcze niedawno by w tobie. Jest sonawy i ciepy. Kiedy powrci twoja samica, natychmiast poera ten nasycony tob papier. Mae szczurki rwnie zjadaj te skrawki. Przewracam si na brzuch, nakrywam papierkami. Jest cicho, nudno, sennie. Rozluniam si, odpram. Jestem maym, nieporadnym szczurkiem, ktry zgubi si zaraz po pierwszym wyjciu z gniazda i, przeraony, przez cae ycie szuka powrotnej drogi. Przebieram apkami, piszcz, drapi, rozgldam si po sennym krajobrazie szukajc wyjcia. Budzi mnie szelest papieru. Obok stoj szczurki, dorastajce samice i niada z krwawicym jeszcze nozdrzem po niedawnym uderzeniu puapki. Muskaj mnie wibrysami, dotykaj, askocz. Zbiegy si zaniepokojone moim piskiem. apkami i zbami narzucam na siebie kawaki papieru, a do cakowitego zakrycia, zapadnicia, schowania. Le tak pod stert narzuconego na mnie papieru, ktry wyrwaem z ksiek i gazet i przytaszczyem do gniazda, czsto potykajc si o due i plczce si strzpy kart.

76

W mylach, w mzgu czai si strach przed mierci. Boisz si, szczurze, boisz si chwili, ktra kiedy nastpi. yj ju dostatecznie dugo, by wiedzie, e ta chwila nadejdzie... Wtedy nie zobaczysz gry wiate na przyciemnionych cianach, nie uoysz si wygodnie na pce z ksikami, nie zdrzemniesz si w tym pokoju, do ktrego ludzie od dawna ju nie wchodz... Jestem starzejcym si szczurem, ktry wdruje, poszukuje, bdzi, powraca. Wiem ju, e wszystko ma swj pocztek i koniec. Kade miejsce odwiedzam po raz pierwszy i ostatni. Przychodz i odchodz, bo wiat nie pozwala si tu zatrzyma, nawet gdybym chcia tu zosta. Ten przytulny pokj rzeczywicie istnieje, lecz za moment mog zosta z niego wypdzony, wyrzucony, mog zosta w nim zabity. Wszelka stao i pewno siebie s zudzeniami, w ktre boj si uwierzy. Le wrd ksiek, cierajc zby na papierze, przeuwajc kwaskowat papk i ciesz si, e jeszcze tu jestem, e mog by, gry, ci i rozgryza. Unosz gow i sucham, otwieram powieki i rozgldam si, czy nie zblia si wrg, ogie, gaz, Szczuroap, kot, w, asica. Cisza... Cisza jest wytchnieniem, spokojem, psnem. Szept wiatru i przytumiony gos nocnego ptaka nie przeszkadzaj, lecz przeciwnie, cz mnie z tym fotelem, biurkiem, szafami penymi ksiek, ktre poeram i przetrawiam. Jak dugo to bdzie jeszcze trwao? Bo przecie wiem, e si skoczy, i wwczas bd ju tylko ni o tym cudownym miejscu, jak ni o norze pod pytami portowego nabrzea, o domku w ogrodzie, gdzie podgryzaem korzenie r, o gniedzie pod wysokim betonowym murem dzielcym dalekie miasto, a obalonym pewnej chodnej nocy. Boisz si, szczurze, straci choby jedn z tych chwil, ktre ci jeszcze pozostay. Dlatego przebywasz tu tak czsto. Wychodzisz waciwie tylko po to, by w piwnicy lub mietniku naje si do syta i wrci. Twoja szczurza rodzina nic nie wie o tym miejscu. Ludzi jest tu niewielu, nie ma kota, nie ma psa, moesz wic porusza si swobodnie. Sprzty pokrywa delikatny osad. Py opada z sufitu i cian, ze skrzydeek wirujcych moli, z twojej sierci, przeciska si z zewntrz przez szczeliny w oknach i drzwiach. Pokj jest zamknity, nikt go nie otwiera i nie wietrzy, a jednak warstwa pyu wci osadza si na odkrytych miejscach. Ronie jak mech lub ple, bez korzeni i wilgoci. W kcie czaj si pajki polujce na mole. Ciemne plamy pajczyn zapeniaj szczelin nie domknitej szuflady biurka. Nie chc std odchodzi, chc zosta i y tylko w tym szarym pokoju, wyciszonym grubym dywanem, firankami i zasonami, gdzie nawet ludzki krzyk zza okna wydaje si nic nie znaczcym echem. Dotykam grubych, zoconych okadek, wcigam w nozdrza zapach i py starych kart, starajc si znale najbardziej stosowne miejsce do pierwszego zahaczenia zbami. Wystajca zakadka pachnie palcami ludzi. Muskam j jzykiem. Zby przecinaj cienk warstw i wyrywaj pierwszy kawaek papieru. Teraz kolej na okadk. Zaczynam od wyzoconego rogu grubej ksigi. Gryz, odrywam, rozcieram, wypluwam. Wok zbiera si coraz wicej papierowej masy. Wgryzam si w ksik, odrywam rogi poszczeglnych kartek. Lkam si, by chrobot moich zbw nie przywoa ludzi. Wiem, e ten wanie gos przyciga i ludzi, i koty. Przerywam wic co pewien czas gryzienie i sucham, czy nikt nie nadchodzi. W oknach na storach koysz si cienie gazi. Daleki szum wiatru. Korniki tocz drewno starych pek. Mole wzlatuj ze sfilcowanego dywanu.

77

Wok peno strzpw, strzski, sieczki. Te ksiki s twoje, pachn twym moczem i podunymi kupkami, ktre pozostawie za sob. Wahasz si, czy nie zeskoczy na podog i nie zanie kilku strzpkw do nory. Cienie i blaski wirujce na szybach, firankach i storach uspokajaj i zatrzymuj. Zostajesz duej ni zwykle i jeste naprawd szczliwy. Zastyge, znieruchomiae, wyplue zwilone lin wistki. Unosisz gow i obserwujesz lot zocistych moli na tle ciemniejcego nieba. Powdrowae kanaami a do podziemnego jeziorka, w ktrym lgn si larwy komarw i pywaj kijanki. Zaciekawiy ci dochodzce z ulicznych przewitw bazarowe zapachy. Jestem pod rynkiem, gdzie zawsze s ryby, sery, ziarno, miso. Wyskoczysz szybko na plac, zapiesz skrk soniny, wrcisz i zjesz w caoci tu nad brzegiem. Potrzebujesz teraz tuszczu, bo od zbyt dugiego poerania papieru twe boki zapady si, a sier zmatowiaa i wypada kpkami. Wrcisz t sam drog do nory, gdzie powita ci popiskiwanie modych szczurkw, dorastajcych do samodzielnej wdrwki. Nie zrozumiesz ich nerwowego zachowania, popiechu i strachu, poniewa wyda ci si, e wszystko jest jak poprzednio. Wyruszysz wic natychmiast wzdu rur kanalizacyjnych do szybu kuchennej windy i dalej, a do korytarza i biblioteki. Nie dostrzeesz zmian. Ten sam zleay chodniczek, te same brunatne podogowe listwy, przy ktrych w kadej chwili mog si przyczai... Rozpaszczysz si i przeliniesz pod znanymi ci drzwiami. I natychmiast bdziesz chcia zawrci. Przerazi ci pokj pozbawiony firanek i stor, z rozwartymi szeroko oknami, bez szafek, pek, ksiek, dbowego biurka i dywanu. Cofniesz si pod drzwi, by wej powtrnie. Moe przeywasz zy sen, ktry skoczy si za chwil, znowu wskoczysz na pk z ulubionymi ksikami i rozerwiesz kolejn okadk? To nie sen. Otoczy ci ostry zapach farb i rozpuszczalnikw stojcych na rodku pokoju. Usyszysz dranicy wrzask czowieka i poczujesz, e z gry, z drabiny spada na ciebie pdzel ociekajcy farb. Trafi ci niegronie w udo, wic rzucisz si w zbawienn szpar pomidzy drzwiami i podog. Bdziesz ucieka i ucieka, dalej i dalej, a do nory, w ktrej nie bdzie ju ani twej samicy, ani szczurkw. Znowu uoysz si na warstwie papieru i bdziesz prbowa zasn, przeczeka w nadziei, e przebudz ci askoczce dotknicia i radosne podskoki. Wtedy wyczujesz ostr wo kota, smrd nienawici i wciekoci. Nie bdzie to ju zapach leniwego mruczka, wylegujcego si na parapetach i fotelach, lecz pot spragnionego krwi kocura, gotowego zabija, nie po to, by je, tylko z czystej potrzeby zabijania. arna obracaj si, tocz, gniot, miad. Nieuwany szczur spadajcy midzy kamienne walce moe ratowa si tylko szybkim skokiem wzwy. Inaczej zostanie roztarty, zmieciony, rozjedony, wtarty w py mki, ktra stanie si nieco ciemniejsza od jego krwi. Koci, minie, skra, zgruchotane i zgniecione zamieni si w okruchy, drobiny, czstki i znikn w worku pochaniajcym mk. Wanie mody, ciekawy szczur wdrapa si na desk, by stamtd obserwowa ruch zbatych k poruszajcych arna. Przestraszyy go ptaki, ktre wrzaskliw chmar opady na dach. Spad tu przed walcem. Krtki pisk i strumienie krwi tryskaj z pyszczka, oczu, uszu. Pozostaa tylko purpurowo-szara plama, zmniejszajca si z kadym obrotem arna, a do zupenego zniknicia.

78

Trzse si ze strachu. mier, ktr widzisz, zawsze powoduje, e boisz si o siebie, e wyobraasz sobie, e to twoje ycie zostanie zmiadone, starte, zatarte a do nieistnienia. Wos jey si na grzbiecie, zby zgrzytaj i boisz si wyj z ukrycia, bo i ciebie mog przerazi siadajce lub podrywajce si do lotu ptaki. Tutejszych szczurw taka mier nie przeraa. Przyzwyczaiy si, e cz z nich ginie zmiadona kamiennymi walcami. Urodziy si tu i tu przeywaj swe ycie do koca. Monotonne jedzenie mki i yjcych w niej owadw wywouje mdoci. Tuste, biae pdraki wij si w apkach podczas jedzenia. Wiatraki stoj na wzgrzu. Ich skrzypice ramiona z daleka zwrciy tw uwag, bo przypominay piski szczurw. Miejscowe szczury s drobniejsze, o wyduonych czaszkach i duych szarych oczach, czsto zamglonych i ropiejcych. Ogony maj krtsze i ciesze, a konchy uszu postrzpione i porozrywane od cigych walk, jakie tocz midzy sob, napastujc si, przeladujc i zagryzajc. Bezustannie tpi si wzajemnie i wyniszczaj bez przyczyny i celu. Znienacka zaczynaj ciga pierwszego lepszego spord siebie, zapdza go na wystajce krokwie i zmusza do skoku midzy arna. A jeeli uda mu si zbiec w d, otaczaj go, zaganiaj do kta i tam szarpi i gryz, a poraniony i wykrwawiony zdycha, tarzajc si w mcznym pyle. Dlaczego mnie nie cigaj? Jestem wikszy, mam silniejsze zby, skacz wyej i dalej. Prboway... Osaczyy ci wrd workw, opady piszczc wciekle gromad. Gdyby nie gsta, duga sier wok szyi i chronice z bokw worki zboa, ju bym nie y. Rozerway mi ucho, zraniy ogon, drasny okolice oka. Wbie zby w wyleniay grzbiet starej samicy, zacisne, szarpne. Odbiega z zakrwawionym grzbietem i teraz omija ciebie z daleka, rozchwiana, na rozdygotanych nogach. Tego, ktry chcia ci olepi, odepchne nogami. Wpad w rozwizany worek z mk, zakrztusi si biaym kurzem. Zwia kaszlc i plujc. Od tamtej napaci, chocia rozpdzie wojownicz zgraj, zachowujesz szczegln ostrono, starajc si usypia w miejscach, gdzie byby zabezpieczony od gry i z bokw. S sabe, cherlawe, osowiae. Oywia je tylko gd i raptowna nienawi, gdy atakuj, zabijaj i poeraj ktrego z wasnej gromady lub wyndzniaego, obcego szczura, ktry nie potrafi si obroni. Pniej znowu siedz skulone, rozgldajc si sennym wzrokiem za kolejn ofiar lub arciem odmiennym od codziennego, zapylonego ziarna. Kaszl, rz, gwid, jcz, krztusz si, pluj krwi. Oddychaj ciko poruszajc bokami. Z nozdrzy wypywa szary luz. W powietrzu, na powierzchniach cian i schodw, wszdzie osiada srebrzysty py, opada cienk, ledwie widoczn warstw. lady szczurw jednak odbijaj si w nim wyranie. Mae, rozczapierzone wgbienia, za ktrymi wlecze si poduna linia ogona. Szczury poruszajc si zdmuchuj ten kurz i wdychaj powsta zawiesin. Wibrysy, brwi, wsy, uszy wygldaj jak posypane lnic mk. Lecz py, ktry spada z powietrza, pochodzi nie tylko ze zmielonej mki. Jego smak bywa piekcy i ostry, a niekiedy kwany. Powoduje bl oczu, swdzenie dzise i jzyka. Wyczuwasz, e wanie ten py jest niebezpieczny, niebezpieczniejszy od atakuj-

79

cych znienacka szczurw, od kamiennych aren, od tutejszych ludzi, rwnie niemrawych i kaszlcych jak szczury. Tamtych zagroe moesz unikn, lecz niewidzialny osad opada na ciebie, nawet gdy pisz. Wchaniasz go w siebie z oddechem i z wod, ktr pijesz z drewnianych beczek. Rozkasae si, zakrztusie, z trudem przeykasz lin. Przestraszy ci ten nagy, duszcy kaszel podczas snu. Oddychasz po nim ciej ni zwykle, a wydmuchiwane powietrze rzzi w krtani i pucach. Trzeba std odej, trzeba odnale miasto, z ktrego wyruszye niegdy i do ktrego wci chcesz powrci. Szczur mieszkajcy w pobliu gorczkuje, zrywa si z psnu i nieprzytomny wbiega midzy ludzi. Cikie gumowe buty tupi gwatownie. Ten szczur nie wrci ju pod deski podogi, gdzie jego mode wysysaj mleko z wychudzonej samicy. Moesz zaj jego miejsce, miejsce przy jej boku. Prychanie, katar, kaszel. Boisz si wej do nory, ktra po nim pozostaa. Szczuroapa pamitasz jak przez mg. Zgubie go. Zostawie za sob, tam w miasteczku, podczas kolejnej ucieczki. Nie pamitasz nawet jak i gdzie. Gdybym zosta duej, zabiby mnie w kocu, bo przecie zawsze zabija szczury, nawet te najbardziej przebiege i odwane. Oszukuje je sw szczuropodobn szaroci, dopada, kiedy si tego nie spodziewaj, i morduje. Czy tam w podziemiach na pewno widziaem Szczuroapa? Czy naprawd jechaem wagonem, trzsem si w tobokach i wzekach, bojc si, e ludzie odkryj mnie i zjedz? Czy stoczyem si po kamiennym nasypie? Czy po zboczu u wyjcia z gbokiego lochu? Gdzie waciwie byem? A moe to by tylko sen? Drczy ci niepewno tamtych drg, jak przeraa ci pewno, e jeste tu, pod podog skrzypicego wiatraka o rozklekotanych, rozchybotanych ramionach, na ktre opada trujcy py, wywoujcy gorczk, kaszel i krwawienie dzise. Ludzie nie zwo ju workw penych dojrzaego ziarna. W budynku obok jest pusto. Nie ma ziarna nie ma mki. Skrzyda wiatraka ze wistem tn powietrze, a kamienne arna dr, cho s unieruchomione. Ludzie chodz senni, godni, pijani, krzycz i bij si. Ludzie s sabi jak yjce wok nich szczury, wkrtce zaczn si osacza, zabija i poera. Wieczorem siadaj wok skrzyni, wlewaj w siebie wdk i apczywie zjadaj to, co zdobyli w dzie. Wyj, bekoc, wymiotuj, kaszl, pluj krwi, jak my. Uciekby ju dawno, gdyby nie lk przed ptakami krcymi nad wzgrzem. Odejdziesz, gdy zawieje silny wiatr lub spadnie deszcz uniemoliwiajcy polowanie kawkom, srokom, pustukom. Wrzask, jk, uderzenia pici, oskot upadajcego ciaa rozpatanego noem. Przenosz zabitego do piwnicy znajdujcej si w kamiennych fundamentach wiatraka, przykrywaj gazami. Nie zjadaj, lecz pozostawiaj... Tyle jedzenia. Czekamy, a odejd, i dobieramy si do lecego. Tkanki zachoway jeszcze ciepo ycia. Od kilku dni wok wiatraka gromadz si ludzie. Staraj si wej lub zajrze do rodka. Przebywajcy tu stale przepdzaj ich, wypychaj, zrzucaj z kamiennych schodkw, poszturchuj, bij. Poudnie. Ciepo. Sennie. Leysz na boku, obserwujc przez szpar w deskach przesuwajce si cienie. Nagle. Od strony miasta... Po przywiewanych zapachach orientujesz si, e tam wanie jest miasto. Stamtd nadciga cie, groza.

80

Zbliaj si i widzisz, e to tum ludzi cignie na wzgrze. Wyprzedza ich brodaty czowiek jadcy na wychudzonym koniu. Pdzi ku wirujcym skrzydom. Wczepia si w nie, chwyta rkami. Obcione skrzyda wiatraka trzeszcz, jcz, unosz go coraz wyej i wyej. Przez otwr midzy deskami widzisz dug twarz, otoczon posiwiaymi kakami zlepionymi potem. Osadzone gboko oczy s matowo szkliste, jak lusterka wody zamarzajce na polnych drogach wczesn wiosn. Czy to Szczuroap? Czy jego twarz moga si tak zmieni? Guche rbnicie o ziemi. Spad. Czy to on tak jczy, czy rozchybotane skrzyda wiatraka? Tum pomrukuje gronie. Strome schody. Wymykam si szczelin w podmurwce. Id wyschnit, jaow bruzd po stwardniaej, zapylonej ziemi. Wtoczony midzy pcienne worki, usypiam rozleniwiony ciepem i bezruchem. Ociera si o mnie, przytula, przyciska, napiera, przysuwa, podsuwa, podnieca. Jest. Kto? Ktra? Skd? Srebrzysta? Rudawa? niada? Najmodsza? Nieznana? Pozostawiona? Ta z podziemnego lasu? Ta pierwsza z portowego nabrzea? Ta z ostatniej drogi? Tamta, ktrej miosna wo obudzia ch ycia w Olepionym Szczurze? To one, wszystkie twoje samice. Uszczliwiajce ci, rozweselajce, bliskie, ufne. S przy mnie razem... Jeste? Jestem, chc ci, wejd we mnie. Obejmuj j, podgarniam pod siebie, wciskam si w mikko i ciepo. Coraz bliej spenienia, coraz bliej szczcia, coraz bliej... Jestem przy niej, jestem w niej. Ju, ju, ju. Nareszcie. Podrzut, chybotanie, trzask. Worki przesuwaj si, gniot. Otwieram powieki. Jej nie ma. Nie ma cian i wiata, ktrego si nie baem. Le przyduszony workami z mokr plam pod brzuchem, przeraony wasnym zwikszonym ciarem i szumem w uszach. Warkot, huk, chybotanie. Cinienie zwiksza si, narasta. Wysuwam si spod dotkliwego ciaru i z trudem wpezam wyej, midzy pakunki. Mj ciar nadal ronie. Oszoomiony, niepewny wasnego ciaa, stoj na rozstawionych nogach, z napronym ogonem, czujc gwatowny ucisk w skroniach, nozdrzach, gardle. Coraz trudniej oddycha. Szum potnieje, wibruj ciany, trzs si worki, dr skrzynie. Spadamy, opadamy. Staem si ciki, bezwadny, bezwolny. Przywieram do worka, jestem czci podoa. Przeszkadza mi wasny ciar. Ogarnia mnie lk przed rozgnieceniem. Przymknicie powiek ju nie przenosi w inny wiat. Krew rozsadza mzg. Bol oczy i uszy. W gardle sucho. Jestem bezwadnym kamieniem. Znowu w d, niej i niej. apy rozjedaj si, chwytajc pazurkami tkanin worka. Ciemno wiruje. Staj si coraz ciszy. Uderzenie, zderzenie, podskok, podbicie, podniesienie. Bl znika, minie rozluniaj si, sucho w krtani ustpuje. Szum jeszcze trwa. Przesuwamy si powoli, bez chybotania i wstrzsw. Zatrzymujemy si. Przez ciany przebijaj szelesty, huki, echa, wycie przelatujcych maszyn. Przeczuwam czyhajce wok nie znane niebezpieczestwa. ciana rozsuwa si i do wntrza wpada agodne, wieczorne wiato. Ludzie wynosz skrzynki i worki.

81

Bior skrzyni, do ktrej przywarem pazurami. Leaa wysoko, nios j nad gowami, nie widz mnie. Schodz ze stopni. Przechylaj skrzynk. Trac rwnowag. Zsuwam si... Uciekam po betonowym pasie ku plamom ciemniaej zieleni. Trawa. Kpa opianw. Wpadam w zielony cie potnych lici. Kad si na chodnej ziemi. Gosy ledwie tu docieraj. Ze strony, w ktr uciekam, sycha syk, chrzst, trzask. Owiewa mnie przykry swd benzyny. Zmczenie, niepokj, sen, omdlenie. Budz si w tym samym ciemnozielonym zagbieniu, przy betonowym pasie, po ktrym przesuwa si teraz ogromny, srebrzysty ptak. Wysysam sok z trawy i ruszam wzdu betonowej krawdzi. Zmierzch. Nade mn zapalaj si i gasn spadajce gwiazdy. Szum skrzyde, chwytajcych wiatr, wpada za tob w gb mrocznego kanau. Zatrzymasz si, bo niebezpieczestwo mino. Nad mtn wod zamigoce opadajca srebrzystoszara powiata. Po chropowatej, wilgotnej cianie powtrnie wdrapujesz si w gr i wystawiasz nos spomidzy przerdzewiaych, elaznych krat. Wok rozmoczonego chleba spokojnie gruchaj gobie. Obserwuj je uwanie, patrz jak si zachowuj. Kota dostrzeg wczeniej i wtedy wzlec, gwatownie uderzajc skrzydami. Na razie nie budz twego niepokoju. Kc si i bij o rozmoczone kawaki buki. Ty te nie wydajesz si im niebezpieczny. Prostuj si, gronie potrzsaj gowami, unosz skrzyda jak do uderzenia, odpychaj si i odpdzaj. Podbiegnij do miski, zap kawaek chleba i umykaj do nory. Z rozmikczon skrk w apkach uoysz si wygodnie, a jedzc bdziesz sucha dobiegajcych z zewntrz odgosw. Gobie odleciay, cichnie szum ich skrzyde. Zazdrociem im, zazdrociem wszystkim ptakom. Mogy natychmiast wznie si w powietrze, wzbi niemal pionowo i umkn przeladowcom. Mogy to robi, kiedy chciay, odlatujc tak daleko, e ani kot, ani pies, ani czowiek nie potrafili ich dosign. Jeste tylko szczurem, a chciaby by ptakiem. Dlaczego? Z utsknieniem unosisz gow i suchasz odlegego szumu skrzyde. Z rozgoryczeniem zbierasz pira, by wymoci nimi sw nor. Twoja ucieczka jest zawsze ryzykiem, bo w porwnaniu z odlotem ptakw trwa dugo. apki odrywaj si z trudem od lepkiego, gliniastego podoa, zapadaj w bocie, grzzn. Ptaki odleciay i ju wiedz, e groce im na ziemi niebezpieczestwa nie mog ich dosign. Zazdroszcz im... Jestem szczurem, a chciabym sta si ptakiem. Usiuj odej, wymkn si, nie zwraca uwagi ludzi, psw, kotw, asic, wron, srok. Ju zrozumiae, e ycie nie dostrzegane to ycie bezpieczne. Chc by, jakby mnie nie byo, nie zauwaany, niewidzialny, zawsze w cieniu, w pmroku, w czerni, brzie i szaroci. Istnie, nie istniejc. Chc by grud tynku midzy pytami z betonu, kamieniem bruku. Trwa jak bezbarwne powietrze wieczoru, jak ledwo dostrzegalna plama na paszczu. Chc zlewa si z tumem, stawa si tem, by tem, nie wyrnia si, co najwyej by jednym z wielu szczurw.

82

Wiem, e nigdy nie stan si ptakiem, ale to nie zmienia faktu, e czsto wydaje ci si, e masz skrzyda i lecisz, wzlatujesz, unosisz si nie wiedzc nawet dokd. I te chwile s najszczliwszymi chwilami twego ycia. Teraz schodzc, spadajc, uciekajc z lku przed dymem, ogniem, zmiadeniem, zagad te mylisz o nich, o ptakach, dla ktrych wybawieniem zawsze s skrzyda, jak dla ciebie szaro, zlewanie si z tem, niewidoczne przelizgiwanie po ziemi, po jezdni przy krawniku. Nagle pojmujesz, kim jeste i jak odlega jest twa obecno tu, w tej chwili, od tego, czego pragniesz. Chcesz y inaczej ni yjesz... Zatrzymujesz si na kamiennej pce, po ktrej sczy si podziemny strumie, przywierasz brzuchem do skay i pijesz. Zbami dotykasz swych doni i startych od biegania pazurkw. Przesuwasz pyszczkiem wzdu ciaa, rozpoznajesz blizny po walkach z innymi szczurami, a do uskowatego, dobrze uminionego ogona. Wyczuwasz zgrubienie w miejscu dawnego skaleczenia. Mj pierwszy bl i pierwszy strach. Serce wali jak te wymarzone skrzyda, ktre uciekaj wzwy, ku miejscom, ktrych nigdy nie poznasz, ktrych nie umiesz sobie nawet wyobrazi. Dotykasz siebie w ciemnoci, wyczuwasz si wibrysami, nosem, zbami. Dotykasz inaczej ni poprzednio, dotykasz, jakby chcia zapamita, jakby pragn pozna samego siebie. Dopiero tu, w mroku, uciekajc przed wiatem coraz czciej poncym i zabijajcym, kiedy zostawie za sob ostatni odblask i ostatnie uderzenia gobich skrzyde, dopiero tu zaczynasz wiedzie o sobie wicej ni przedtem. Nie moesz przesta by sob i nie moesz by kim, kim nie jeste... Jeste tylko szczurem, nawet jeeli sen wci przypomina ci o skrzydach i fruniesz drc z zachwytu nad chwil, ktra zaczyna si i koczy tylko w twym mzgu. Pragniesz wicej, ni moesz schwyta, wykra, zdoby, unie, wygry, pore. Pragn wicej ni inne szczury, te zapdzone, zagonione, przemykajce bokiem, czujne, zaborcze, zazdrosne, wystraszone... Chc nie tylko je i widzie... Chc te wiedzie... Ale c ty waciwie wiesz o innych szczurach, kiedy tak mao wiesz o sobie? Przypominasz sobie zasypane zote myszy, zote szczury, wok zmurszaej skrzynki w podziemnym lesie, pod rozlegym placem? Drasne zbami mikki, zimny metal. Byy jak ty, lecz nie widzce, nie syszce, nie czujce, nieruchome, martwe. Siedziay otoczone swymi ogonami, bezwse i bezokie, a ty przez chwil udzie si, e yj, mog gry, zapadnia, ciga si, umyka. Szczury, szczuro-myszy, metalowe myszoszczury, jak grudy gliny, kawaki cegie z rozbitej ciany, stuczone szko... Chwila mina, na zotym uchu pozostay lady twych zbw. Kiedy to byo? Gdzie to byo? Przed czy po? Przed czym i po czym? Skd i dokd wtedy wdrowaem, omamiony celem, ktrego dzi ju nie pamitam? Mczy ci przywoywanie tamtej chwili, kiedy odskoczye czujc, jak twj zb trafi na opr mikkiego metalu. Opr, ktrego si nie spodziewae. Z wysoka dobiega guche dudnienie. Wstrzs za wstrzsem, drenie i oskot przytumione warstwami ziemi. Uoysz si na boku, otoczony ciemnoci. Wok ucieka bd szczury przeraone, chore, poranione, pachnce ogniem i dymem. Przewidywaem, e ten spokojny, cichy dom nie przetrwa... Sta przy drodze z lotniska do miasta, zamieszkany przez ludzi karmicych ptaki, utrzymujcych chore psy i leniwe koty...

83

Kiedy noc uganiaem si za modymi samicami lub cigaem z miejscowymi szczurami, ogarnia mnie lk. Byem ju w wielu miejscach i domach, ktre wydaway si bezpieczne i spokojne. I wtedy, gdy czuem si najpewniej i najbezpieczniej, niespodziewanie cay mj wiat wali si w gruzy. Rozpada si betonowy mur dzielcy miasto. Pojawiali si ludzie, koty, drapiene ptaki, py, ogie, woda, grad. Uciekaem, pozostawiaem nory, samice, legowiska w podziemiach, potomstwo, przyjazne gromady szczurw, koryta wypenione jedzeniem. Porzucaem wszystko, wiedzc, e skoczy si czas spokoju i sytoci, e trzeba znw ucieka, by przey. Teraz rwnie wiedziaem, e ten dom, do ktrego nie docieraj miejskie kanay, a wic omijaj go wdrujce nimi wygodzone szczury, jest wysp, do ktrej zblia si nie znana, lecz przeczuwalna groba. Sprawdziem belki, krokwie i deski. Korniki dryy je od dawna, powodujc jczenie, trzeszczenie, koatanie. Wgryzem si w drewno badajc jego twardo, gitko, wilgotno. Wiele miejsc sprchniao, przegnio i ludzie wymienili niektre deski. Dom mg sta jeszcze dugo. Nie grozio mu zawalenie, chocia gdy ludzie wspinali si po schodach na strych, drewniane stopnie stkay i skrzypiay. Grunt w piwnicy by ubity i twardy. Podczas deszczw spywao tu jednak boto i zoone w workach kartofle gniy lub porastay pleni. Dom nie mg si jednak zawali, rozsypa, upa, zanurzy w ziemi. Dom by silny, a grunt pod nim solidny i trway. Te ogldziny uspokoiy mnie, lecz nie na dugo. Nie byem godny, Szczuroap od dawna mnie nie przeladowa, a jednak baem si. Czy baem si bez przyczyny? Pozostae szczury te stay si nerwowe. Biegay nastroszone, na sztywnych apkach, z uniesionymi ogonami, staray si je jak najwicej. Wiedziaem, e boj si, podobnie jak ja, i podobnie jak ja nie wiedz dlaczego. Ludzie ze starego domu nadal byli spokojni i obojtni. Wychodzili rzadko i na krtko. Przesiadywali w duym pokoju na parterze, wpatrzeni w szklany ekran duej skrzynki, z ktrej wydobyway si przerne dwiki, szumy i szmery. Byo tu ciepo i przyjemnie, a poniewa jedno z wyj znajdowao si za szaf, lubiem wspina si po cianie i obserwowa cienie poruszajce si po suficie. Ludzie siedzieli wpatrzeni w rozjaniajc si i ciemniejc skrzyni, suchajc dochodzcych z niej dwikw. Nareszcie mogem bez lku i ryzyka dokadnie przyjrze si ich yciu. Wydawane przez nich gosy byy agodne lub bekotliwe i syczce. Nosili na sobie ciepe okrycia, ktre zdejmowali przed snem, po to by schowa si w biaych, mikkich norkach. Wpezem w takie wygrzane przez czowieka miejsce i natychmiast zatskniem za moj dawn nor na nabrzeu, w pobliu portowego magazynu. Byo tam rwnie ciepo, mikko i zacisznie. Lecy czowiek nie wyczu mojej obecnoci, chocia otarem si o jego nog. Dopiero kocur lecy na kodrze zjey si i prychn. Uciekem, chocia mnie nie goni. Tak wic ludzie i zwierzta razem zamieszkujcy dom nie budzili w tobie niepokoju. Przeciwnie, wzajemnym niedostrzeganiem swej obecnoci powinni rozprasza wszelkie lki. A jednak strach trwa i sier podnosia si przy kadym nie znanym odgosie dobiegajcym z zewntrz.

84

Czas mija, a ja przyzwyczaiem si do ycia w tym cigym, pozornie nieuzasadnionym strachu. Baem si nadal, lecz serce ju nie omotao, ogon i grzbiet nie pryy si nerwowo, a dochodzce z najbliszych okolic gosy nie przeryway snu. Mj strach spowszednia, jak zawsze, kiedy dugo si baem. Tej nocy nie wychodziem z domu. Silny wicher nioscy tumany kurzu nie dociera do naszych podziemnych nor, wy tylko gucho w rynnach i kominach, wdzierajc si przez szpary w dachu, okiennicach i drzwiach. Zjadem chleb przyniesiony poprzedniej nocy i wygodnie uoyem si na grzbiecie. Zasnem. Trzask gazi, warkot motoru, wycie psa. Krzyk, brzk rozbitej szyby. Na podog spaday kamienie. Poderwaem si i wyczuem dym. Dom pon. Mieszkacy usiowali si wydosta. Wyskoczyem wprost na trawnik przed domem, lecz tam stali napastnicy. Strzelali do uciekajcych i rzucali pochodnie do wntrza. Byskawicznie wrciem do nory i rozgazieniem przez piwnic przedostaem si do ssiedniego ogrodu. Kiedy wyjrzaem na zewntrz, poczuem swd spalenizny, a spord badyli i odyg zobaczyem za sob plam ognia pulsujc czerwieni. Sprawdziy si moje przewidywania. Wdrowaem przez zimne, podmoke rowy, w deszczu i wichurze. Nie widziaem ludzi, jakby ich nie byo, chocia obok przejeday cikie, stalowe pojazdy. Przeraone psy przebiegay obok z podkulonymi ogonami. Nieliczne osowiae szczury krciy si, trzsy, drapay, popiskiway. Zmczony zaszyem si w bezwietrznej piwnicy bez okien, w opuszczonym przez szczury legowisku, w pierzu, skrawkach papieru i strzpkach weny. Obudzio mnie bolesne swdzenie u nasady ogona, za uszami, pod workami jder. Zanurzyem zby w podbrzuszu, przeczesaem sier od samej skry. Zbami rozgniataem drobne owady. Napenione krwi, pkay pod naciskiem siekaczy. Wszy. Wyczuem wok mikk poruszajc si mas wygodzonych owadw, cigncych ku mnie z piwnicznych zakamarkw, z pierza, z kpek sierci. Waziy na mnie, czepiay si wosw, brwi, wibrysw. Oblepiy mj ogon, werajc si w uskowat skr. To dlatego szczury opuciy t wygodn, przestronn nor. Wolay ucieczk ni mozolne przeczesywanie sierci, wygryzanie pachwin, przecieranie oczu i uszu. Znuony i wycieczony spaem jednak nadal, krcc si i wiercc z blu i swdzenia. Parzy mnie wrztek, piek ogie, ptaki rozdziobyway skr... Obudziem si, otrzsnem, wybiegem. Na apkach, w nozdrzach, na powiekach, na uszach siedziay wszy, spijay krew, wyjaday minie. Daremnie usiowaem je wyczesa, oderwa, wydrapa, wygry: Wciskay si w zgicia, bruzdy, zaamania, tkwiy w porach i komrkach wosowych, na sutkach i uszach. Przypominay strupy, ciemne plamy, zgrubienia, grudki, swdzce krosty, blizny. Do sierci przywary ju podune, biaawe gnidy. Rozpoczynasz gonitw za wasnym ogonem, upstrzonym ciemnymi wypryskami. Przewracasz si na grzbiet, wijesz, krcisz, szorujesz, czochrasz, chcc pozby si natrtw. Daremnie... Biegniesz do piwnicy ssiedniego domu. Pod okienkiem ley martwy szczur. Wypezaj z niego... Odczepiaj si od skry, spadaj z wosw, opuszczaj stygnc pa-

85

dlin. Wiedz, e szczur nie yje, e zabioby je zaczynajce si gnicie. Tyle wszy w tak maym szczurze! Szukaj nowego arcia, nowego szczura. Wyczuwaj moj obecno, moje ciepo. Peznie ku mnie biao-brzowo-szara wygodzona plama. Martwy szczur ma szeroko otwarte oczy, rozoone, zesztywniae apki, uszy nastawione jakby nasuchiway. W przerzedzonym futerku wida wyarte paty, wyleniae paszczyzny, nastroszone kpki sierci, sczerniae siniaki, z ran sczy si ropa... Wszy wcisny si nawet w skr powiek, w kciki warg, w konchy uszu. Zsuwaj si z wibrysw, wsw, brwi, opadaj na ziemi, by natychmiast przesuwa si ku mnie. Na ciemnej posadzce wygldaj jak oywiony pyn, okrajcy mnie wieloma odnogami, rozlewajcy si, rozpryskujcy. Zbliaj si, podpezaj midzy drobinami kurzu i pajczynami. Wskakujesz na schody i wbiegasz do domu opuszczonego przez ludzi. Wszdzie le martwe szczury, a wygodzone wszy czaj si w szczelinach podg, w zagiciach firanek i zason, w trocinach i wacie, w poduszkach i dywanach. Szczury, ktre jeszcze yj, nie widz ci, zajte walk z poerajcymi je ywcem wszami. Przechodzisz z domu do domu, z piwnicy do piwnicy, wdrapujesz si na strychy, zwiedzasz spiarnie i garae. Spotykasz szczury pokryte wszami od czubka ogona po koniuszki wibrysw. Szczury wymczone, zrezygnowane, nie zgarniajce nawet wszy, ktre wchodz im do oczu, zatykaj uszy, knebluj nozdrza, uniemoliwiajc oddychanie. Poraniona samica kona wrd maych, z ktrych wszy cigny delikatn, bezwos skrk. Wleczesz si drapic i tarzajc, trc o sprzty i cegy. To nie pomaga, nie moe pomc, bo dopada ci coraz wicej wszy. Ich ukszenia bol, swdz, kuj, piek, parz, szczypi, r, tn, rozrywaj, gryz, dusz. Nie zdysz podrapa brzucha, a ju s na szyi, nogach, ogonie, na karku i na grzbiecie. Przesuwaj si wzdu grzbietu, jakby wiedziay, e twoje zby stamtd ich nie wyapi, e nic nie moesz im zrobi. Dotychczas bae si inaczej... Znae lk przed czowiekiem, kotem, kun, asic, sow. Uciekae wiedzc, e moesz uciec. Teraz przeciwnik obsiad mnie, zapanowa nade mn, sta si czci mojego ciaa, przenosi si wraz ze mn, a ja nie mog si go pozby. Cienie przesaniaj renice. Przecieram oczy, oczyszczam wibrysy. Jak dugo bdziesz mia si walczy? Kiedy przyjdzie ta chwila rezygnacji? Kiedy znuony bezsennoci, osowiay, z patami wyartej skry, przycupniesz nastroszony pod cian czekajc koca? Z pokoju obok dobiega gone, jakby znajome chrapanie, zapadajce gboko w such. Przeciskasz si pod drzwiami. Puste butelki, wo wina, sigajcy trzewi kwany oddech czowieka... Znasz t twarz! pi z ustami rozwartymi jak szczurza nora, z nie domknitymi powiekami, wydychajc ston wo alkoholu. Dugie palce dr, jakby wci gra. Piszczaka ley na szafce, obok szklanki nie dopitego wina. Wszy chodz po wosach, ustach, powiekach, doniach, sypi si z wsw i brody jak kasza. Przez chwil siedz oszoomiony tu przy tej szerokiej twarzy. Ugryzbym go chtnie, lecz boj si, e mnie schwyta. Z ciekawoci przeskakuj na szafk i zagbiam gow w szklance. Co za smrd! Jestem bliski omdlenia.

86

Z ust Szczuroapa wydobywa si gone beknicie. Zelizguj si na podog i obchodz ko dokoa. Szczuroap chrapie i rzzi. Upija si z rozpaczy, bo w miecie nie ma ju szczurw, ktre mgby wyprowadza i zabija. Wszy uczyniy to ju za niego. Wlizguj si do lecej obok otwartej torby. Jest pusta. Tylko w bocznej kieszeni le podune, rozprostowane kawaki papieru, rwniutko uoone w gruby plik. Wydzielaj mocn wo farby i ludzkich rk, potu, liny, oju, tytoniu. Odgryzam roek twardego papieru, z niesmakiem wypluwam. Szczuroap nadal chrapie i nawet tu, wewntrz torby sysz donone, sapice echo. Trzeba ucieka. Szczuroap moe si nagle obudzi i zamkn mnie w torbie. Wychodz. Szczuroap przeciga si, prostuje nogi i rce. Wdrujce po nim wszy spadaj na szare, poplamione przecierado. Wystraszony wskakuj na szafk i potrcam ogonem piszczak, ktra toczy si ku krawdzi. Jestem ju na pododze, kiedy piszczaka spada. Chrapanie ustaje. Szczuroap unosi si na okciu i przeciera zaspane oczy. Widzi chyba mj cie, przeciskajcy si pod drzwiami. Ze strachu nie czuj ju ugryzie wszy, pieczenia, swdzenia, gorczki. Chc znale si poza jego terenem, poza dwikami piszczaki. Biegn ulic, po asfalcie, w ostrych promieniach soca. Rynsztokiem przed siebie, byle dalej od czowieka, ktrego wszystkie szczury boj si i nienawidz, a gdy spotkaj go na swej drodze, czsto nie wiedz, e to wanie on. Dopiero mier innych pozwala zrozumie, co zagraa nam samym. Boisz si jego wzroku i doni, ktre zabijaj, podpalaj, topi, rozcinaj, boisz si jego piszczaki, boisz si cikich stp, boisz si podstpw, ktrymi moe ci zmyli, i przebiegoci, ktrej nauczy si od ciebie. Przeskakujesz elazne kratki ciekw, sterty mieci, przebiegasz skrzyowania. Syszysz za sob dudnienie cikich krokw... Nie. To tylko twoje serce. Na jezdni stoi dyszcy, dymicy pojazd. Z rozpdu wpadasz w gst kau ciemnej cieczy o ostrym zapachu. Oblepia ci caego, wsika w sier i skr, skleja wosy w sztywne, sterczce kpki. lizgasz si w niej, potykasz, otrzsasz, szorujesz brzuchem po wygadzonej powierzchni. Byle dalej... Otacza ci pmrok nadchodzcej nocy. Wibrysami i apkami wyczuwam, e to ju inne miasto. Soma, koskie ajno, dym poncych traw. Szczuroap ju mi chyba nie zagraa? Pewnie pozosta w zawszonym pokoju, wypenionym woni wina i snu? Skrcasz w zarola. Wpezasz w gszcz zeschnitych gazi. Ukszenia wszy ju nie bol, nie swdz. Tylko sier mierdzi przenikliwie. Przewracasz si, wypenia ci mrok, wok szeleszcz suche licie. Wysokie bloki na wzgrzach na obrzeu miasta. Tu kocz si kanay, rury, wodocigi, przewody. Szczury zapuszczaj si w t okolic niechtnie, bo ciekw i odpadkw jest tu mniej, a na powierzchni trudniej si ukry. W rodku miasta, przy kamiennych nabrzeach, nad rzek, wok targowiska, w gstej zabudowie szczur jest niewidzialny. Tu odwrotnie. Na zielonej powierzchni trawnika i na gadkim chodniku wida nas z daleka. Zacze tu przychodzi, gdy wybuchy stay si czstsze, a swd dymu coraz gbiej dociera do podziemnych legowisk. Tu panowaa jeszcze cisza, przerywana tylko pluskiem wody, echami dalekich dzwonw, piskiem i chrobotem. Z miejskiego kanau

87

przedostae si do betonowego przewodu, otaczajcego biegnce wzwy wizki grubych i cienkich rur. Wdrapywae si na coraz wysze pitra olbrzymiego gmachu. Tam, gdzie szczeliny byy na tyle szerokie, e moge wyj, ostronie wystawiae gow, wszc, czy nie wyczujesz kota lub psa. Niektre pitra byy niedostpne, zatkane, zagipsowane. Ty jednak szede uparcie w gr, wyczuwajc dobiegajcy stamtd zapach szczurzej samicy. Pocztkowo saby, trudny do wychwycenia, stawa si coraz mocniejszy, wzywajcy, wyzywajcy. Pod wpywem tej woni zapomniae o zmczeniu i staroci, o Szczuroapie i tych wszystkich szczurobjcach i szczuroercach, ktrych tak wielu pojawio si ostatnio w miecie. Wdrapywae si cierpliwie po rurze, owijajc ogonem jej chropowaty owal. Samica bya coraz bliej. Wyczuwae j nozdrzami wibrysami, caym ciaem. Wyczuwae i pragne. Ostatnie pitro. Przez pknicie w drewnianym przepierzeniu wbiegasz wprost do kuchni. Drzwi s otwarte. Oszaamia ci jej bliski zapach. Przy oknie siedzi Stary Siwy Czowiek w fotelu na kkach. To wanie on gaszcze du, star samic o biaej, lekko pokej sierci. Jego rka muska jej grzbiet, przesuwa si od gowy a do dugiego, rowego ogona... Biaa szczurzyca mruy z rozkoszy czerwonawe oczy, lie jego do. Czowiek odwraca gow. Szczurzyca te unosi gow, obraca si. Patrz na mnie bez zdziwienia. Nie ruszam si. Stoj zaskoczony, nie wiedzc, zosta czy uciec? Po parapecie szeroko roztwartego okna spaceruje jasny, gruchajcy gob, dziobie rozrzucone ziarna. Kawaek chleba spada pod fotel. Waham si, podbiegam, chwytam, jem... Chciabym tu zosta... Biaa, pogrubiona wczesn ci, unosi wyduony, nieco spaszczony eb, dotyka pyszczkiem moich powiek, lie wskim jzykiem. Od dawna ju siedzi w tekturowym pudle, zbyt leniwa, by kiedykolwiek je porzuci. Jest szczliwa codziennym nasyceniem. Nie zna godu, wdrwki, walki, choroby... Z radoci wyciga ku tobie spiczasty, chodny nos, zasuchana w szmery, oczekujca mojego pisku, mojego przyjcia, dotyku, zanurzania si w niej a do zaspokojenia. Stary Czowiek poruszajcy si na fotelu-wzku pochyla si nad pudem i trzsc doni kadzie przed wami kawaek sera. Biaa ledwie muska ser koniuszkiem zbw. Ty natomiast doskakujesz uszczliwiony, e moesz je i je, a aden obcy szczur nie wydziera ci zdobyczy. Biaa wpatruje si w ciebie ciemnoczerwonymi, byszczcymi oczami. Wie, e to dla niej, dla chwili miosnego spenienia, pokonujesz codziennie labirynty ciekw, przewodw, rur. Piszczy zadowolona, ociera si oczekujc, e za chwil wejd na ni, chwyc zbami sier na karku, przytul, przygarn do siebie. Brzuch Biaej pcznieje, rozrasta si, poszerza. Biaa oczekuje mojego potomstwa. Pragnie mojego potomstwa. Jest ju stara, a ja jestem jedynym samcem, jakiego miaa w yciu. Kad si, przytulam gow do jej brzucha. Chc sysze dochodzce stamtd odgosy... Cisza, mae nie przesuwaj si, nie poruszaj. Ta sytuacja powtarza si, ilekro przychodz.

88

Biaa cigle oczekuje porodu, lecz nie rodzi. Dlaczego? Oczekuje maych szczurkw, lecz szczurkw wci nie ma. Tylko brzuch jest stale jednakowo olbrzymi, napczniay i cichy. Biaa czeka, czeka, czeka, wierzc, e jednak urodzi. Zestarzaa si, wyleniaa, porusza si z trudem, lecz nadal oczekuje, nadal chce rodzi, nadal chce zosta matk, troszczy si o potomstwo, karmi je. Nareszcie. Wyczuwam wewntrzne parcie. Brzuch porusza si miarowo jak przy porodzie. Napicie, skurcze, woda, rozgrzany, wypeniajcy j przez tyle dni pyn. Masa wody wypywa z Biaej, wsika w tektur i papier. Woda i tylko woda... Nigdy nie byo w niej potomstwa... Czowiek stawia przed ni miseczk z mlekiem. Oczy Biaej zachodz szar mg, jak oczy szczurw konajcych w lepych odnogach kanaw. Biaa ju nie yje... Widziae j nieruchom, zimn, zesztywnia. Czowiek owin j w gazet i wrzuci do zsypu obok kuchni. Ty te przeczuwasz mier. Obserwujesz, jak rozrasta si w tobie powoli, posuwajc coraz gbiej, wzdu y, mini, cigien, koci. Czy wyobraasz sobie moment, gdy ci zabije? Kiedy chwyci ci za krta, zasoni oczy, przewrci i jeszcze przez chwil bdziesz dygota, nie wiedzc, e wanie nastpi kres twego istnienia, a raczej dugiego umierania. Ju wiesz, e znacznie wicej ycia masz poza sob, e czeka ci ju niewiele, bo zakoczyy si wdrwki, podre, poszukiwania... Teraz czeka ci ukradkowe podpezanie do mietnikw i poeranie tego, czego nie chciay zje inne szczury. Teraz ty, dotychczas tak silny i nieustpliwy, zaczniesz wycofywa si, ucieka nawet przed sabszymi, unika, rezygnowa. Coraz sabszy, ukryty w norze, bdziesz dra ogarnity nie znanym niepokojem. Nie bdziesz ju tym samym szczurem, ktrym jeste, lecz zupenie innym, przeobraonym i samemu sobie nie znanym zwierzciem... Z lkiem potrzsasz gow. Dreszcz przebiega po grzbiecie. Moe jednak nie nastpi to a tak szybko? Ze swego fotela na kkach Stary Czowiek drc rk podtyka ci wysuszony kawaek suchara. Siedzisz na porczy i jesz powoli, obracajc palcami chrupicy przysmak. Gadzi ci po gowie i grzbiecie, palcem masuje za uszami, a ty mruysz oczy, bo sonawy smak suchara poczony z jego dotykiem daj szczcie i rozkosz, jakich wczeniej nie znaem. Ten Stary Siwy Czowiek te przeczuwa sw mier jak ty. Jego donie dr, a nogi s sparaliowane, jak u wielu szczurw, ktre cignc brzuchy i tylne koczyny po ziemi staraj si y, jak yy poprzednio, zdobywa jedzenie, a nawet podzi potomstwo. I c z tego, e kady nosi w sobie strach, przeczucie mierci? Czowiek te wie, e umiera, i moe wanie dlatego chce zaprzyjani si i zbliy do mnie? Stary Siwy Czowiek poszukujcy towarzystwa starego szczura... Obaj przeczuwamy w sobie mier i chyba dlatego moemy si ju zrozumie. Ja nie gryz jego palcw, a on nie chce mnie zabi. Ja nie uciekam, a on stara si nie poszy mnie, nie przestraszy. Karton, w ktrym mieszkaa Biaa, stoi pusty. Wspinam si na apki i wdycham lady jej obecnoci, pozostaoci jej zapachw, sierci, gruczow, moczu. Czowiek pod-

89

jeda na swym wzku do kartonu i na otwartej doni podaje mi kawaek czerstwego chleba. Wskakuj mu na rami i zbiegam ku doni. apkami wyczuwam bijce od niego ciepo. Znowu jem, a on obserwuje mnie, bojc si goniej odetchn. Pochyla si, jego twarz nabrzmiewa blem. Chrzka, usiujc stumi nadchodzcy atak suchego kaszlu. Doni zasania usta, starajc si nie porusza. Siedz na tylnych apkach, zjadajc chleb. Z oczu Czowieka spywaj przezroczyste krople, byszczce w wietle arwki. Wskakuj do puda, w ktrym mieszkaa Biaa. Wrd strzpkw weny i papieru przymykam oczy i wydaje mi si, e muska mnie wibrysami, ociera si, przytula, jest... Siwy Czowiek patrzy na nas z fotela wszystko rozumiejcymi oczami. Ogarnia mnie podanie, obejmuj j apkami, chc zaspokoi i j, i siebie. Le wcinity w strzpki waty, gazet, weny. Zamiast Biaej przytulam si do wygniecionych przez ni papierkw. wiato ganie. Wok panuje cisza, jakiej w tym miecie poarw, wstrzsw, wybuchw nie pamitasz od dawna. W ciemnoci wszystkie gosy brzmi przecie silniej, wyraniej, dononiej... Po krawdzi puda przechodz na st, do miseczki. Drobnymi ykami pijesz zimn, smaczn wod. Przez okna wpada una, przytumiony odblask miasta lecego w kotlinie. Stajesz na stole, opierasz si o wazon i zjadasz kilka ziaren z zasuszonego piropusza traw i kwiatw. W ciemnoci syszysz omotanie ludzkiego serca. Z lku przed zagad, w przeczuciu niebezpieczestwa, z niepewnoci wiele szczurw chce opuci oblone miasto. Wyczuwaj ju los, jaki moe je spotka, i los, jaki spotka mieszkajcych tu ludzi. Wiedz o nadchodzcym godzie, ogniu, zarazie, wojnie. Mwi im o tym soce, barwa cieni, porywy wiatru, zapach powietrza, gosy ziemi, smak wody, kurz i py ulic... Niedugo bd wdroway z miasta do miasta, budzc przeraenie ludzi i panik wrd zwierzt. W kocu dojdzie do tego, e nigdzie ju nie bdzie bezpiecznie, a gosy, znaki, sygnay wzbudza bd tylko groz i lk. Wtedy szczury przerw sw wdrwk i pozostan tam, gdzie bd miay jakiekolwiek, najmniejsze nawet, szanse przetrwania. Znajd siedzib, w ktrej czu si bd wolne, chocia bdzie to wolno stale zagroona mierci. Rozgrzane powietrze wdziera si do piwnic, wibruje nad mietnikami, rozszerza puca. Powietrze ostrzega... Ulewa zatapiajca piwnice niesie smak odlegego ognia i dymu. Ta woda pali przeyk i wzmaga pragnienie, ktrego nie mona ugasi. Woda ostrzega... Budz nas wstrzsy, ledwie wyczuwalne gosy z ziemi, ktra kieruje swj krzyk do nas. Ziemia ostrzega... Wichry uderzaj z niespotykan si, wyj w rynnach, gwid w przewodach wentylacyjnych, przynosz parzcy, gorzki py, werajcy si gboko w skr. Wichry ostrzegaj... Pozostaem, chocia znaki z wody, powietrza i ziemi wzyway do ucieczki, do nie koczcej si wdrwki. Pozostaem u Starego Siwego Czowieka w wysokim bloku z betonu, u Czowieka, ktremu zaufaem, poddajc si jego municiom, dotykom, pieszczotom.

90

Lk nie ma imienia, lecz zmusza do ucieczki lub poszukiwania bodaj szans ratunku. I szczury, te wychodzce na powierzchni pomimo strachu, i te pozostajce w gbi, w ukryciu, przewiadczone, e tu bdzie bezpieczniej, wierz, e przetrwaj. Nerwowe, rozdranione, ktliwe staramy si nabra si, szukajc poywienia, poerajc wicej ni dotd, poerajc a do przearcia. Zjadamy wszystko, co da si zje, a take to, czego nie zjadybymy poprzednio. Stale powracam do Starego Siwego Czowieka siedzcego w fotelu, ktry niegdy karmi mnie serem, wdzonk, ciastem... Przychodz, gnany potrzeb spotkania si wanie z nim, bo przecie wiem, e on na pewno mnie nie uderzy, nie przepdzi, nie zabije. Przebiegam po kamiennej posadzce midzy szafk a cian w kuchni, a do metalowej listwy, przez korytarz, a do wysanego dywanem pokoju. Usysza ju szelest, cichy szmer moich pazurkw. Odwraca powoli gow. Widz jego twarz i rce, czuj przyjazny zapach. Podbiegam, wspinam si, wskakuj na stopie, na owinite kocem kolana. Wyciga do. Li jego skr, przytulam si do ciepych, zwinnych palcw. Drapie mnie za uszami i pod szyj, gaszcze po nosie i miejscach, gdzie wyrastaj wibrysy, dotyka brzucha i ogona. On nie boi si mnie, ja nie boj si jego. Nie ma lku pomidzy nami. Marz, e za chwil wycignie rk ze sodkim herbatnikiem, w palcach poda mi kawaek biaego sera, ociekajcego mietank. Myj si na jego kolanach, zbami wyczesuj sier. Patrzy na mnie. Patrz na niego pytajco. Wyciga rk z kawakiem twardego, suchego chleba. Natychmiast chwytam chleb, przytrzymuj palcami, rozgryzam kruszyn za kruszyn. Wyczuwam w nim trociny. Jeszcze niedawno moj nor wypeniay czerstwe skrki chleba, przyniesione z rnych zaktkw miasta. Teraz nora jest pusta, wyczyszczona do ostatniej kruszyny. Stary Czowiek te karmi mnie smakoykami, jakby chcia, ebym powraca tu zawsze. I powracaem, przeczuwajc, e napeni po brzegi mj szczurzy odek. Teraz poda mi tylko wysuszony kawaek chleba penego trocin. Znak. Znak, obok innych znakw, gosw ziemi, blasku dnia i ksiyca, suchoci wiatru, kwanego deszczu. Znak grocego niebezpieczestwa, znak z rki Czowieka, ktry sta si moim przyjacielem. W miecie brakuje chleba. Nie ma go nawet w piekarniach. Znikny ogromne sterty workw z ziarnem, kasz, mk. Magazyny s puste, opuszczone przez ludzi i szczury. Gd te jest znakiem, nakazujcym i przed siebie, i i zdobywa, i i walczy. Trzymam w apkach kawaek chleba z zachannoci, z jak niegdy zajadaem pachncy twarg. Czowiek gadzi moj gow, od poruszajcych si nozdrzy po wraliw skr za uszami. Dotyk elektryzuje mnie, pragn go i potrzebuj. Chc, eby ten czowiek wiecznie mnie dotyka, zanurza donie w mojej sierci, przytula opuszki palcw do mojej skry. Obracam w apkach wyschnit skrk i dr ze szczcia, z radoci, jakiej nigdy dotd nie przeywaem. Zasypiam na jego kolanach. Siedzi nieruchomo. Nie przerywa mojego snu. Po przebudzeniu pezn ku starej twarzy, wycigam pyszczek i zlizuj sone, ciepe krople.

91

Z gbi jego ciaa, jak z gbi ziemi, sysz echo uderze, pulsujce, rytmiczne gosy. Polizaem jego brod, dotknem jego skry... Lecz dwiki dochodzce z wntrza ywego Czowieka te mnie przestraszyy, ostrzegy, jak inne znaki. Odwracam si, a jego palce zelizguj si powoli po moim ogonie. Zasn. Schodz na kolana, chwytam zbami ostatni okruch, zeskakuj na dywan. Biegn do kuchni, ku szczelinie midzy kuchenk a cian i dalej, na szlak wiodcy do miasta. Kady szczur jest inny, odmienny, rny od pozostaych. I ja, i ty, i ty, i ona, i on, i tamten, i ten. Rnimy si ksztatem, wielkoci, ubarwieniem, dugoci ogona, zwinnoci, szybkoci, wysokoci skoku, wytrzymaoci na upa, na zimno, na bl... Nasz wzrok siga bliej lub dalej, lizga si po przedmiotach albo wnika do ich wntrza, wydobywa si z pmroku bd z jasnoci dnia. Kady szczur pachnie inaczej, piszczy inaczej, inn wybiera drog. Sier moe mie szorstk lub gadk, mikko przelizgujc si wrd krawdzi i zaomw. Wibrysy te s rne: dugie, sztywne, twarde i wiotkie, kruche, amliwe, opadajce lub sterczce. Uszy mog by malekie, ledwo odstajce od czaszki albo nastroszone, czujne, wyapujce dwiki, wyduone albo okrge. Ten szczur ma grzbiet ukowato wygity, kabkowaty... Tamten za jest wyprostowany, rwnolegle przylegajcy do ziemi. Rne te mamy ksztaty oczu. Pasko wcinite w gow lub wypuke, wiksze, mniejsze, pokrge, podune... Pochodzce z tego samego miotu szczurki te rni si od siebie, a rnice te pogbiaj si z upywem czasu. I dlatego, kiedy patrz na przechodzce obok szczury, to nie s one dla mnie jednorodn, szar gromad. Przeciwnie. Nawet w najwikszym szczurzym tumie kady szczur pozostaje sob. Jestem stary i wiem, e kiedy nie dostrzegaem tych rnic, a ju na pewno nie zauwaaem ich od razu. Nauczyem si tego dopiero z czasem. Dawniej, kiedy spotykaem szczura, niepokoiem si, zastanawiaem, czy ju go kiedy gdzie spotkaem? Czy jest nastawiony przyjanie? Czy wrogo? Czy jest tubylcem? Czy podrnikiem? Skd i dokd wdruje? Czy by kiedykolwiek godny? Czy idc za mn, nie zostawi mnie nagle bez ostrzeenia na widok czajcej si z boku asicy? Teraz patrz na przebiegajce poniej szczury, przygldam si uwanie, wyczuwam ich zapachy i ju wiem o nich wszystko. Ten na przykad nigdy si std nie rusza. Spdzi cae ycie w kilku okolicznych kanaach i dopiero niedawno, zmuszony godem, wyszed na powierzchni. W kanale ywi si odchodami, obierkami, limi, pestkami, odpadkami z ludzkich kuchni. Jedzenia nie brakowao. Teraz dopiero pozna prawdziwy gd. Wyszed na zewntrz i zobaczy tam ludzi poerajcych szczury. Szuka jedzenia i wraz z innymi szczurami odkry lecego pod cian trupa. Miso byo jeszcze ciepe, a krew niezupenie staa. Od tamtej nocy ywi si padlin, poera trupy ludzi, kz, psw, ptakw, nawet te gnijce, ktrych smak i zapach wywouj mdoci. Ten za, przeskakujcy strug cieku, z jednej strony na drug, to te miejscowy szczur. Wczoraj oguszony hukiem, lea jak martwy w rynsztoku. Teraz nie syszy, inaczej nie wspinaby si ku grze, do wyjcia, skd dochodzi miauczenie wygodzonego kocura, ostatniego chyba, jaki pozosta w tym miecie. Ta wygodzona samica bezustannie oczyszcza sutki wci nabrzmiewajce mlekiem. Jej dzieci zostay ju dawno poarte przez inne szczury, lecz ona zachowuje si, jakby mae oczekiway w norze jej powrotu.

92

Ten grubokocisty duy szczur o pokrytym bliznami ogonie, podgryzajcy wszystkie idce przed nim, nie jest std. Przyby, jak i ja, z daleka i myli o jak najszybszym wyrwaniu si z miasta. Kry w pobliu dworca, wchodzi do pustych wagonw i czeka, a odjad. Od czasu jak dworzec spon, wraz ze znajdujcymi si obok magazynami, pocigi ju nie odjedaj. Szczur nie wie o tym, a moe nie umie poczy wydarze i czeka cierpliwie na swj pocig. Przeganiaj go ludzie, wychude psy albo koty, jeszcze przez ludzi nie zjedzone. Wraca wic do podziemi i znowu przemierza je bez celu, we wszystkich kierunkach. Teraz te biegnie ku zakratowanym wylotom nadrzecznych kanaw. Bdzie sta, rozwaajc, czy nie rzuci si w pyncy nurt, ktry wynisby go daleko z miasta. Woda jest zimna, pena lodowej kaszy. Pyn ni zwoki szczurw, psw, ludzi, koni, a on boi si, e zamiast ocalenia znajdzie w niej mier. Waha si. Siedzi skulony na elaznym prcie i zgrzyta zbami. Ten o powym, poyskliwym futrze nie opuszcza kanaw. Rozglda si, sucha, przystaje, zaglda do mijanych nor i zakamarkw. Nastroszye si, naprye minie jak do skoku, wspierajc si silnie ogonem o cian. Ten bystry i zwinny szczur ywi si wycznie szczurami. Podkrada si do rodzcych samic i porywa im mode. Zagryza te stare szczury, ktre dogorywaj w ciemnoci. Niekiedy siada i wyczekuje, a konajcy szczur nie bdzie mia ju si broni si lub ucieka. Poda wanie za chor, saniajc si z gorczki samic, ktra szuka spokojnego miejsca, by zasn. Gdyby si teraz odwrcia, mogaby zobaczy, jak si za ni skrada. Tylko czy jej zmczone, stare oczy s jeszcze w stanie widzie w pmroku? Wolno skrca w wyschnit odnog kanau, wyej zasypan gruzem. Tam jest spokj i nie ma szczurw, bo nie ma nic do jedzenia. Jej dugi, plamisty ogon znika za murem. Powy szczur zatrzymuje si, rozglda, wszy, po chwili idzie za ni. Nie ma dwch takich samych szczurw, jak nie ma takich samych ludzi. Czasami moe si wydawa, e s takie same, ale to tylko zudzenie. Przechodz, odchodz, przesuwaj si, znikaj, zawsze inne. Tej modej samicy o gadkiej, krtkiej sierci, przylegajcej blisko do skry, wczeniej tu nie widziaem. Moe przybywa spoza miasta? Moe ze wsi, z pola lub znad rzeki, gdzie way ziemne pene s szczurzych nor? Podnosi zaostrzony, rozedrgany nos, wciga zapachy. Wida, e jest tu od niedawna, bo przywiera brzuchem do ziemi przy kadym goniejszym wybuchu. Gow ma wyduon i wsk o duych, szarych uszach pokrytych siatk yek. Widz, e dostrzega mnie ukrytego we wnce. Teraz z ciekawoci i niepokojem czeka na mj ruch? Wyczuwam pulsowanie jej nozdrzy. Jest drobna, mniejsza od wikszoci tutejszych szczurw. W spadajcym z wysoka wietle widz popielato-srebrzyst, smuk lini grzbietu. Zatrzymaa si i nadal patrzy na mnie, a raczej w otaczajcy mnie pmrok. Czyby szukaa schronienia? Czy wejdzie a tu? Wdycham jej zapach i nagle podniecam si, jak nie podnieciem si od dawna... Znowu jestem samcem spragnionym samicy. Wyciga szyj, staje na tylnych apach. Wytrzeszcza okrge, wypuke oczy. Z tyu wyania si nagle mody szczur i nerwowo obwchuje jej ogon. Sta tu za ni, a ja, wpatrzony w jej smuke ciao, zauwayem go dopiero teraz. Silny, pewny siebie Modzik o gadkiej sierci, niedawno poczu si samcem i ogarnity podaniem stara si skoni j do ulegoci. Porusza ogonem, krci si w kko, podryguje. Smuka od-

93

pycha go nogami, grozi zbami, pluje, parska, zgrzyta, a on odskakuje potulnie i znowu przyblia nos. Przez cay czas Smuka wpatruje si w maskujcy mnie mrok. Wyciga szyj, podchodzi, nasze nosy stykaj si. Otacza mnie rozkoszny zapach i ciepo jej nozdrzy. Mody szczur cigle podskakuje tu za jej ogonem. Delikatnie chwytam zbami jej wibrysy, muskam jzykiem pyszczek. Zastyga, jakby oczekujc nastpnych pieszczot. Mody szczur odsuwa j i przepycha si ku mnie. Stajemy przed sob, sier jey si na grzbietach, otwieraj si paszcze, ukazujc ostre zby. Nawet gdy gd skrca kiszki i nie ma ju nadziei na arcie, szczury walcz o samic. Nawet w klatkach, gdzie oczekuj mierci na owietlonym przez ludzi stole. Nawet w cigncym za Szczuroapem pochodzie szczury wspinaj si na grzbiety swych samic. I tu, w miecie, gdzie wszdzie grozi mier, ty stary szczur, patrzysz gronie na Modzika, ktry przyszed tu za Smuk. Za twoj Smuk! Gdyby wiedzia, jak jeste stary, schorowany, wygodniay. Gdyby wiedzia, e czsto powczysz nogami, a twoje oczy widz coraz gorzej. Gdyby wiedzia, e twj odek rozdyma si i pcznieje po zjedzeniu gnijcego misa, e czsto sabniesz i potrzebujesz coraz wicej snu. Gdyby umia pozna, e podobnie jak on, nie jeste std, i te czujesz si zagroony, okrony, obcy w tej wilgotnej, zapchlonej kryjwce. Gdyby wiedzia, e ju od dawna unikasz star ze szczurami i wolisz ucieka, ni walczy i gry. Modzik nie wie nic, nic o tobie, nic o wiecie. Nie wie te nic o wasnej sile i zwinnoci. Nic o tobie i nic o sobie. Dlatego boi si twoich szczk i pazurw, chocia z atwoci mgby ci wyrzuci i wypdzi. Jeeli skoczy mi do garda, uciekn. Patrzycie na siebie zgrzytajc i obnaajc zby. Ty maskujesz si, udajesz, stwarzasz pozory, ktrym on wierzy. Modzik nie potrafi nawet wyobrazi sobie, e go oszukujesz, e to, co widzi, nie wiadczy o twej sile, a jedynie o twojej znajomoci tego, co tkwi w nim, o jego lku przed si, ktrej nie umie rozpozna. Smuka te podziwia twoje obnaone ky. Nastroszone wosy sprawiaj wraenie, e jeste wikszy od Modzika. A moe przypominasz jej ojca, ktrego zapamitaa z gniazda nad rzek w przeciwpowodziowym wale? Odesza stamtd razem z Modzikiem, ktry poszedby jej ladem, nawet gdyby groziy mu pomienie. Wychodzisz z mroku. Wydajesz si silniejszy ni jeste i wiesz, e Modzik za takiego ci wanie uwaa. I chocia mgby ci przepdzi i zepchn w d, stoi bezradnie, pozwala dotyka si i obwchiwa. Dry ze strachu, e pogryziesz go i zmusisz do ucieczki. Smuka przyglda si z zaciekawieniem mojej nastroszonej, krpej sylwetce, bliznom na uszach, nozdrzach i ogonie, silnym szczkom. Zblia si, muska ciepymi nozdrzami nabrzmiewajce pod ogonem gruczoy. Modzik cofa apki w gecie poddania. Smuka patrzy na niego z niechci, rzuca si, gryzie go w ucho. Modzik odskakuje pod cian i widzi jak Smuka ociera si o mnie grzbietem. Bdzie go gry i atakowa zawsze, kiedy bd w pobliu. Gdybym to ja go odpdza, Modzik mgby dostrzec, e jestem sabszy, e boj si rwnie mocno jak on. Smuka wpeza do mojej nory, wdycha mj zapach, jest moja. Modzik obserwuje nasze gody spod szarej, betonowej ciany. Nie rezygnuje. Gdy wychodzimy, poda za nami wpatrzony w janiejsz prg na grzbiecie Smukej, za ktr a tu dotar.

94

Bdzie chodzi za wami, spa przy waszej norze, oczekiwa waszego przebudzenia, jakbycie byli jego najblisz rodzin. Nawet odpdzany i gryziony, nie odejdzie dalej, ni siga jego such i wch. Kiedy zbliasz si do niego, natychmiast przyjmuje postaw obronn lub poddacz. Siada na tylnych apkach, podpierajc si ogonem, z lekko odchylon gow, gotowy broni oczu i krtani, na wypadek gdybym nagle zechcia go zaatakowa. Jest jeszcze bardzo mody, lecz wiem, e wkrtce dojrzeje, a wtedy dostrzee moj staro i saboci. Natychmiast wypdzi mnie, przejmie nor, a w niej Smuk. Patrzymy na siebie podejrzliwie i widz, e Modzik zaczyna przyglda si baczniej ni poprzednio moim szczkom, oczom, pazurom. Pusz si, strosz, prycham, obnaam zby, a on cigle w to wierzy. Chyba wierzy? Dugo mnie nie byo... Wczyem si po rozlegych kanaach. Wychodziem na powierzchni starajc si znale cokolwiek do jedzenia. Pragnem sonecznika, grochu, fasoli, orzechw, ziemniakw, brukwi... Z wyschnitym ziemniakiem w zbach, szczliwy wracam do nory, do Smukej. Przed wejciem wyczuem silny, ostry zapach. Usyszaem przyspieszone piski i oddechy. Smuka oddawaa si Modzikowi w naszej norze. Rzuciem si na niego z wciekoci, poksaem, przepdziem. Smuka patrzya obojtnie, a pniej poara zachannie przydwiganego przeze mnie ziemniaka. Z daleka sycha szum wezbranej wody. Smuka idzie za moim ogonem, a za nami w bezpiecznej odlegoci podskakuje Modzik. Gdy rzeka jest spokojna i pytka, mona wyawia z niej owoce, kosy pene ziarna, licie kapusty, kaczany kukurydzy, martwe ryby i ptaki, padlin kotw, psw, ludzi. Dzi nurt jest gwatowny i nie bd szuka poywienia na kamiennych brzegach. Ogldam si ukradkiem, czy Modzik idzie za nami? Zbliamy si... Szum przechodzi w oskot. Woda siga wysoko, dochodzi a do krawdzi. Stare, grube kraty s mokre i liskie. Wspinam si po metalowym obramowaniu, a za mn ufnie poda Smuka. Znam tu kad jamk, szczelin, pknicie, wyobienie... Nieco wyej powd wyrwaa kilka kamieni tworzc pk, na ktrej ja i Smuka miecimy si wygodnie. Modzik rozglda si zdziwiony. Zniknlimy tak nagle... Widzia nas jeszcze przed chwil, tu nad wezbranym potokiem. Czekam na niego. Pojawi si za chwil. Naszym ladem wejdzie na niebezpieczny, liski szlak. A moe cofnie si w ostatniej chwili? Szum zagusza wszelkie dwiki, inaczej usyszabym ju skrobanie jego pazurkw po elazie. Jest. Stan na pokrytej rdz poprzeczce. Z obrzydzeniem strzsa z sierci kropelki wodnego pyu. Nie widzi nas, wytrzeszcza przestraszone oczy na mtny nurt peen wirw. Brzuchem przywiera do metalu, ogonem balansuje wok ociekajcych wod prtw.

95

Nadal nas nie dostrzega, chocia jestemy tak blisko. Ogarnia go coraz wikszy strach. Zastanawia si, jak zej? Za chwil odwrci si i skoczy z powrotem w bezpieczn czelu kanau. Smuka przytula si, ona te si boi... Ju. Skacz wprost na poprzeczk, tam, gdzie moje pazury zazwyczaj zahaczay si na rowkach wyartych przez rdz. Uderzam caym ciaem, spycham Modzika w d, do rzeki. Spad. te fale porway go, zakryy. Wypyn, prbuje pyn, wpada w wir, woda wciga go, unosi... Moe wypynie gdzie daleko i przebudzi si na nie znanym brzegu? A moe nie wypynie... Moje potomstwo yo. Pilnowaem nory, odpdzajc szczura szczuroerc, stale krcego w pobliu. Przynosiem wszystko, co nadawao si do zjedzenia, nawet papier i cienkie gazki, nanoszone falami rzeki. Padlina, przekrwione tampony i bandae, oguszone wybuchami ryby, podziemne limaki, larwy owadw, glisty, robaki... Smuka obmywaa mae, zlizywaa ich odchody, nosem pobudzaa brzuszki do trawienia. Wkrtce pokryy si delikatnym meszkiem. Otwieray oczy i oswajay si ze wszystkimi odcieniami mroku. Pezay niezdarnie, wspinay si na Smuk lub na mnie, zsuway, spaday. Ciekawo kierowaa je, jak wszystkie mae ku wyjciu. Uczyy si gry, rozrywa, je. Smuka nie bronia przed nimi sutek penych mleka, wic z dnia na dzie staway si silniejsze, ruchliwsze, pewniejsze siebie. Gdy prboway wychodzi, karcia je, chwytaa za skrk i cigna z powrotem do gniazda, ukadajc przy sobie. Staray si jednak wymyka coraz czciej, take wtedy gdy usypiaa. Mocoway si ze sob, przewracay, baraszkoway. wiat poza nor wydawa si im rwnie bezpieczny, jak ten podziemny przy ciepym brzuchu matki. Wychodziy na szczurz ciek prowadzc wzdu cieku i nie wracay. Smuka budzia si i widziaa, e jest ich coraz mniej. Przyzwyczaiem si do huku, terkotu, gwatownych drga, nagych rozbyskw ognia, wstrzsw... W podziemnych labiryntach echa tamtego ycia nie budz ju popochu. Oswoiem si nawet z docierajcym tu dymem. Szczury gorczkuj, choruj, dysz ciko, wyrzucaj nogi w konwulsjach. Z pyszczkw cieknie im krew. Strach nie pozwala wyrwa si z podziemnych korytarzy. Strach skazuje na wyczekiwanie. Przychodzi jednak moment, kiedy wygodzony i przeraony szczur porzuca kryjwk i wyrusza zdobywa poywienie. Rzdzi nim wtedy gd i lk przed mierci. Wyazisz, wiedzc, e ycie zaley od twojej przebiegoci, sprawnoci, siy, szybkoci. Ludzie te s godni. Te szukaj pokarmu jak ty. Te chc y i zachowa swe potomstwo. Nie wida ju psw i kotw. Coraz mniej wron, kawek, gobi, wrbli. Zostay poarte przez ludzi, ktrym czsto brakuje si, by si poruszy. Le bezgoni, nieruchomi, z byszczcymi oczami. Podchodz, a ich oczy rozszerzaj si, rce chwytaj kamienie. Czowiek apie szczura, ucina mu gow, obdziera ze skry, wrzuca do garnka z wrztkiem. Poera ks po ksie, z apczywoci modego psa. Szczury zjadaj umarych. Wgryzaj si w mikkie, obrzmiae tkanki.

96

Ludzie poeraj szczury. Zastawiaj puapki, rzucaj kamieniami, api, czyhaj przy szczurzych norach... Ludzie poeraj ludzi. Zjadaj wasne umare dzieci. Wycinaj noami kawaki misa, piek na ogniu i uj, gryz, pochaniaj. Szczury chc przey. Ludzie chc przetrwa. Szczury i ludzie walcz o ycie. Kryj si w domach i piwnicach. Szczurom bezpieczniej jest teraz przemyka rynsztokiem lub rodkiem ulicy ni naraa si na schwytanie przez ludzi ukrytych w sieniach i piwnicach. Woda cuchnie, ma sodkawy smak i tylko kiedy spadnie deszcz, kanay oczyszczaj si i woda na krtko staje si przezroczysta i smaczna. Deszcz koczy si, woda opada, a my wychodzimy, by zdobywa jedzenie i nadal prbowa y. Szczury chc uciec. Ludzie te chc si std wydosta. Padaj zabijani na ulicach, na placach, przy studniach. Szczury te gin rozrywane wybuchami i odamkami. Trzeba przey, tylko jak opuci umierajce miasto? Daremnie prbowae. Za wgem czaj si wygodzone twarze. Zawracae przeraony poarami, gazami, wybuchami. Ukrywae si pod ciaami zabitych, w lejach po pociskach, w ruinach. W tym dniu spadnie obfity deszcz. Krople bd dudniy po betonie, kamieniach, grudach. Szmer ulewy dotrze do najgbszych szczurzych labiryntw. Fale wtargn w kanay, porusz gnijce ciaa, unios je ku rzece. Opuchnite zwoki podpyn a do zakratowanych wylotw. Nie bdziesz zwaa na kaskady i liskie krawdzie. Wyjdziesz z kanau i ruszysz przed siebie, wrd spadajcych strug wody, przez parujce ulice. Bdziesz zatrzymywa si, przystawa i strzsa z sierci krople ciepego deszczu. Bdziesz szed coraz dalej i dalej, w nadziei, e miasto pozostanie za tob, e nie bdzie ci ciga ponce, konajce, wygodzone. Nie pytasz dokd? Nie pytasz ktrdy? Nie pytasz gdzie? Uciekam przed mierci, umykam przed niepewnoci i lkiem, jakim napenia mnie kady dzie spdzony w kanaach, wrd ludzi polujcych na siebie, wrd ludzi poerajcych siebie i szczury, wrd szczurw, ktre chc odej, ale nie maj ju si i nie wiedz, jak odej. Szary, mokry, wrzecionowaty ksztat wytrwale biegnie poboczem asfaltowej szosy, niewidzialny, nie dostrzeony. Omija bombowe leje i nage rozbyski ognia. Kry wrd ruin jak cie, zataczajc koa, by powrci dokadnie w to samo miejsce. Zaduch gnijcego misa. Boj si tego smrodu jak wszystkie szczury, ale gdy czuj gd, przelizguj si midzy zleaym ptnem z plamami ropy i krwi, przeciskam si midzy pulsujcym gorczk ciaem a chodn cian i wyszarpuj zbami ywe tkanki. Krzyk przeraenia i blu wiadczy, e to miso wci yje. Donie bij, wal wkoo, szukaj mnie, lecz ja jestem ju po drugiej stronie materaca. Przez chwil przyczajam si w pokruszonym sianie, w ktrym kryj si jeszcze dawne zapachy ki, i czekam, a minie zgiek. Kiedy z barogu dobiega ciszony, urywany jk, umykam jak najszybciej, starajc si nie przebiega przez miejsca odkryte i owietlone, gdzie moe mnie trafi stalowa ruba lub kamie. Szczury gnijce w kanaach i ludzie gnijcy w kach cuchn tak samo, roztaczaj wok tak sam wo mierci i przeraenia. Ich tkanki, koci i krew s takie same. Szczury i ludzie tak samo boj si mierci i tak samo boj si gnicia. czy nas wic nie

97

tylko bijce serce i nienawi, ale i strach. Nie moemy istnie bez siebie, nie moglibymy y bez siebie. Czowiek nauczy mnie lku, ostronoci, przechytrzania, odwagi. Czowiek uczy si ode mnie wraliwoci, przeczuwania zagroe, poarw, powodzi, trzsie ziemi. Czowiek wie, e kiedy choruj szczury, jemu te grozi niebezpieczestwo. Czowiek rozumie, e moja ucieczka zwiastuje jego ucieczk, e po mojej ucieczce powinna nastpi jego ucieczka. I to w tym samym kierunku. Gdzie bd mg przy nim y, cho on zawsze bdzie mnie ciga. Czy rozumiesz czowieka? Czy rozumiesz go inaczej ni on rozumie siebie? Znasz go ze swej codziennoci i wiesz, e tylko dziki walce i nienawici stae si takim wanie, szczurem o bystrym spojrzeniu, silnych zbach i przewidujcym umyle. Tylko dziki czowiekowi jestem sob. pi z otwartymi oczami, z nadwraliwym suchem, z nozdrzami pulsujcymi i wychwytujcymi najsabsze zapachy, z krtani wyczulon nawet na smak wiatru. Le na boku w piwnicy rozbitego domu. W domu bez gronych puapek maskowanych rybimi bami, bez zatrutego jczmienia rozsypanego po ktach, bez faszywej ciszy, w ktrej ukryway si niegdy koty i psy. Le ze wzdtym brzuchem, wtulajc apki w py po lecej tu niegdy stercie ziemniakw. W ciepym, wilgotnym kcie ziemniaki wypuszczay sodkawe pdy, wysychay, byy rzeczywiste. Wraz z innymi szczurami zjadaem je przez wiele zimowych dni, a nie pozostao nic, nawet upiny, nawet ziemi przesiknitej ich zapachem. Przychodzisz tu trawiony gorczk, wcieky, aroczny, drapieny, rozjuszony woni i smakiem misa, ktre musisz je, bo nie ma nic innego. Przychodzisz, jakby si udzi, e ziemniaki znowu pojawi si w tym samym miejscu. Le osowiay, gryziony przez pchy, ktre staj si coraz bardziej natrtne i ruchliwe. Raz po raz zapadam w odrtwienie, psen i sen. Jestem w miecie pachncym winnicami, pomidorami, liwami, brzoskwiniami, w drewnianym domu w pobliu strumienia pyncego kamiennym korytem. Woda jest smaczna, zimna, agodna. W piwnicach, schowkach, komrkach, stajniach, chlewikach, stodoach jest mnstwo jedzenia. Wystarczy wpezn lub wskoczy przez okienko, wentylator, kana, rur, by znale si wrd workw ziarna i mki, fasoli, grochu, ryu, makaronu, cukru. Mlaskam, rozcieram zbami, przeykam lin. C to za pokarm bez zapachu i smaku? Otwieram oczy i widz przy sobie ciko sapicego szczura, tropicego w piwnicznym kurzu resztki dawnych wspomnie. Jego oczy pon godem, zapade boki unosz si chorobliwie, a wyleniay grzbiet dry, jakby nagle znalaz si na mrozie. Rzuca si na mnie z nienawici, jakbym to ja poar lece tu dawno ziemniaki. Uderza mnie stopami, usiuje zapa za sier na karku... Przeciskam si do ssiedniej piwnicy. Znowu ni o ludziach, przy ktrych znajdowaem obfito arcia. Nie ma tamtych ludzi, domy s puste, a ty czujesz si zagroony blaskiem pomieni, swdem spalenizny, opadajcym popioem, pyem. Najwikszym niebezpieczestwem jest jednak gd odbierajcy mi zdolno mylenia, zastanawiania si nad moliwociami ucieczki z tego umierajcego miasta.

98

Nie ma ludzi, nie ma arcia. Tylko strach i groba mierci rozrosy si i zapanoway wszechwadnie. Przymykam oczy, lecz gd nie pozwala mi ju spa, mog jedynie ni w pnie, ni bez snu, ni i wspomina... Dlaczego w moim nie z otwartymi oczami powraca tamten czas spdzony pod betonow pyt muru? Dlaczego porzuciem miasto przedzielone niegdy wielkim murem i pasem ciszy? Zostawiem je, wierzc, e znajd inne, lepsze, bezpieczniejsze i yczliwsze. Ludzie, ktrzy obalali mur, kruszyli go, przewracali, kuli, wiercili, tukli, odupywali, drapali, zgrzytali, walili zniszczyli mj spokj, zadeptali moje poprzednie ycie. Szczuroap by wrd nich, Szczuroap szed moim tropem. To on przyprowadzi tych ludzi, a oni szli za nim jak szczury. Przerazili mnie i wyposzyli zgiekiem, wrzaskiem, bbnieniem i trbieniem... Uciekem, wywdrowaem... A teraz wszdzie, gdzie jestem, ludzie przeladuj si, bij, wyniszczaj wzajemnie, podpalaj domy i zabijaj dzieci... A co teraz dzieje si ze Szczuroapem? Gdzie jest i kogo zabija? Czy tamten wielki mur nie by jeszcze jedn puapk Szczuroapa? Puapk najbardziej przewrotn i niebezpieczn? Puapk na szczury i na ludzi? Moe dla Szczuroapa cige przeladowanie szczurw to tylko codzienne mudne zajcie, wprawka do przeladowania ludzi? Moe zabijanie szczurw i utrzymywanie nas w staym strachu to dla Szczuroapa zajcie nudne. Co innego, gdy chodzi o ludzi! A jeeli Szczuroapw jest wielu...? Dla kogo wic przeznaczony jest gos jego piszczaki? Wracam pamici do barakw penych gnijcych ludzi, ywych i umarych. ni o tym dobrym Starym Czowieku, ktry dawa mi czerstwe skrki i kawaki sera. Biaa znowu wypenia mj mzg. Przecie wiem, e nie yje. Wkrtce po urojonym porodzie, ktrego tak pragna, zadraa, wyprya si, z nozdrzy pocieka jej krew. Przewrcia si na bok i zastyga z nieruchomymi oczami. Biaa nie yje, a ty chcesz wrci. Tunelem metalowej rury wspi si wysoko nad miasto, tam, gdzie przylatuj gobie, i chocia na chwil znale si przy tekturowym pudle wyoonym gazetami. Po co? Patrzy na nas z fotela na kkach, a ty po raz pierwszy przestae si ba Czowieka. Wspinae si bez lku do jego rk, biorc z nich chleb. Przeczekasz do wieczora pod podog baraku. Pniej wyjdziesz, przebiegniesz plac, a do rowu cigncego si ku ulicy. Spotkasz tu wiele szczurw, wychodzcych i powracajcych. S jak ty godne, rozwcieczone, przeraone i jak ty id przed siebie wierzc, e si uratuj. Biegniesz, przyczajasz si i znowu biegniesz ku czerwonym unom, ktrymi jarzy si horyzont. Tam stoi wysoki betonowy dom, w ktrym Stary Siwy Czowiek w fotelu na kkach przyjanie patrzy na mio twoj i Biaej, dotyka ci i karmi. Wracam do tamtych chwil z nadziej, e powrt do nich jest moliwy. Pazurki chroboc na asfalcie. Nie zwaam nawet na pohukiwanie nocnych ptakw. Boli mnie gowa i odczuwam przykre pulsowanie nad oczami. Czasami bl mija, czasami trwa uporczywie i wtedy nie wiem, co ze sob zrobi. Wcz si z kanau do kanau, z piwnicy do piwnicy, ze mietnika do mietnika. Unikam innych szczurw.

99

Chc by sam z wasnym blem. Odpdzam nawet samice i mae szczurki, groc im pazurami i zbami. Usypiam, wierzc, e bl pod czaszk minie i niekiedy rzeczywicie budz si rzeki jak mody szczur. Bywa jednak i tak, e bl rozrasta si, potnieje. Wtedy po przebudzeniu poruszam si chwiejnie, z trudem utrzymujc rwnowag. Potykam si, saniam, a wszystko wok wiruje, krci si, migoce, chocia jestem w mroku lub pmroku. Wiem, e tych wiate nie ma, a przecie widz je, s we mnie, szare krgi, srebrzyste mgy, krwiste plamy, czarny nieg, poszarpane paty skr, strzpy papieru... Kad si na boku, przymykam oczy. Krwawe licie opady, pod powieki powrci agodny mrok. Otwierasz oczy, wstajesz. Opierasz si na przednich apkach, pniej na tylnych. Czujesz uderzenia krwi, lecz ciany ju si nie wal, nie obracaj, nie przewracaj. Idziesz bez celu. Nie szukasz towarzystwa innych szczurw, nie jeste niczego ciekawy. Idziesz, by i. Idziesz, bo boisz si chodu wypeniajcego twe koczyny i ogon, gdy leysz zbyt dugo. Idziesz, jakby czego pragn lub chcia, a tymczasem nie chcesz i nie pragniesz niczego. Mijajce ci szczury, te, ktre ci znaj, a tu zna ci wikszo, dostrzegaj tw nastroszon sier i szybciej drgajce nozdrza. Dlatego nie podchodz, lecz cofaj si, odskakuj, schodz ci z drogi. Idziesz, by i. Dawniej zauwayby samic z uniesionym ogonem, pachnc najpikniejsz woni, jak znaj dojrzae samce. Skoczyby na szczurka cigncego zeschnit skrk i odebraby mu jak najlepszy przysmak. Podnisby piro gobia, ktre wiatr wrzuci przez kratownic cieku. Zeskoczyby na wysychajce, niemal bezwodne dno kanau, by wyszuka w lecych tam resztkach nie strawione ziarna kukurydzy, fasoli, grochu, sezamu. Dogoniby umykajcego karalucha, by zje smaczny tusty odwok i usysze, jak trzeszcz w zbach chitynowe pokrywy. Idziesz, bo tak trzeba. Obojtnie, nie zwalniajc, nie przyspieszajc, nie szukajc, nie gonic... Prosto lub zataczajc koo, wewntrz swego zwykego, szczurzego wiata. Pod apkami migaj kamyki, wir, beton, szlam, piasek, grzska ma, boto, zmurszae cegy, prchniejce deski, wszystko, co znasz i po czym chodzisz od dawna. Ziemia, ktra przywraca poczucie siy i ch ycia. Jeste przy wejciu do nory i syszysz pisk mieszkajcych z tob szczurw. Nie wchodzisz, czekasz, a wyjd lub zasn, dopiero wtedy wlizgujesz si i kadziesz w najdalszym kcie. Chcesz by nie dostrzegany, nie zauwaany i samotny. Mcz mnie bolesne obrzmienia brzucha. Poarte nadgnie miso rozszerza si, pcznieje, naciska na cianki jelit. Jestem jak wypeniony powietrzem rybi pcherz, ktry tak chtnie przebijam zbami. Brzuch twardnieje, a odek napiera na serce. Mdoci i kwany smak w pyszczku. Kad si na grzbiecie wypinajc brzuch. Miso wdruje we mnie, fermentuje, przelizguje przez wskie korytarze kiszek. Zawsze wolaem ziarno od misa, lecz ziarna nie ma. Le obolay, a brzuch powoli opada. Z ulg wyrzucam z siebie przetrawione miso. Niedugo znowu opadniesz na apki i pjdziesz gry i je. Mj wzrok te osab i nie siga ju do przeciwlegej ciany piwnicy, gdzie jeszcze niedawno w okienku wida byo zielone licie winoroli. Teraz zamiast lici s tylko zrudziae, osmalone badyle. Stojce pod okienkiem butle i soje spowija szara pajczyna.

100

Mj such te zawodzi. Sysz gorzej, jakby z wielkiej odlegoci. Echo wasnego pisku, odbite od kamiennej ciany, przebija si z trudem do moich uszu. Pazury stay si kruche, szybciej si cieraj i atwiej ami. Kiedy poszerzam otwr nory i rozgarniam ziemi, czuj, e apki s sabsze i powolniejsze, a pazurki nadrywaj si i bol. Wyczuwam smak i zapach wasnej krwi z przetartych, pokaleczonych palcw. Staem si starym, schorowanym szczurem, jak te skulone pod cianami kanaw, siedzce w ciemnoci i oczekujce mierci. Tylko e ja nie chc umiera! Otrzniesz si; poderwiesz i chwiejc, pobiegniesz ku wiatu padajcemu ze szczeliny wypukanej przez deszcz. Jedzenia byo coraz mniej, lecz szczury nadal przybyway do miasta wszelkimi drogami, wierzc, e tu przeyj. Z pl, zagrd, wsi przeposzyy je poary, ktrych uny dostrzegaem noc, a niesiony wiatrem popi i dym szczypa w oczy i nozdrza. Poeraem drzewo, traw, tkaniny, bandae, gazety, ksiki, zeschnite licie, larwy, poczwarki, gsienice, glisty, nawet pajki, wije i stonogi, ktrymi kiedy gardziem. Zwoki psw, kotw, ludzi poerane byy natychmiast, objadane do koci, a najsilniejsze szczury przegryzay si do wntrza, wyerajc szpik z piszczeli. Pozostawao tylko to, czego nawet nasze twarde szczki nie mogy rozgry. Ludzie te stali si bardziej drapieni i niebezpieczni. Kiedy zjedli ju kozy, psy, koty, gobie, abdzie i zwierzta zamknite w klatkach, zaczli polowa na szczury. Obdzierali je ze skry, wbijali na patyki i piekli nad ogniskami rozpalanymi na ulicach. W kanaach, magazynach, piwnicach zastawiali druciane puapki, z ktrych nie byo wyjcia, a do ktrych mogo wej jednoczenie kilka wygodniaych szczurw. W rodku tkwiy wysuszone rybie gowy przywabiajce te szczury, ktre nie znay jeszcze ludzkich sposobw zabijania. Teraz baem si bardziej ni poprzednio. Patrzyem, jak zaprzyjanione ze mn szczury giny, nie mogc przecisn si przez wskie otwory stalowych siatek. Groziy nam nie tylko puapki. Ludzie strzelali teraz do szczurw jak poprzednio do ptakw. Teraz, gdy zjedli ju ptaki, walili do nas rwnie zaciekle jak do siebie. Czsto po takim strzale ze szczura pozostawa tylko drgajcy ogon, rozbabrane kiszki lub gowa z wytrzeszczonymi oczami. Ludzie zbierali te szcztki, opiekali, zjadali. My, szczury, nie umiemy y bez ludzi. Ich ycie byo, jest i bdzie czci naszego ycia. Dlatego te, chocia baem si i ludzi, i strzaw, zamieszkaem pod barakiem wypenionym wrzaskiem, chrzstem i hukiem. Zgrzyty, szlifowanie, czyszczenie, domywanie, polerowanie, adowanie... elaza mieli pod dostatkiem, jedzenia przeraliwie mao. Wychodziem wycznie noc, wiedzc, e maskuje mnie szaro, rozpywajca si w mroku zaciemnionego miasta. Poruszaem si pewnie, wychwytujc nozdrzami zapachy i lady zapachw wszystkiego, co daoby si zje. Olbrzymi ksiyc pon midzy domami i dostrzegaem inne szczury zabiegane podobnie jak ja, w poszukiwaniu jakiegokolwiek arcia. Ksiyc, uny odbijajce si w szybach i pdzce ognie pociskw nie zaprztay ju mojej uwagi, bo wszystko tumi gboki gd. Biegem krtkimi podskokami przez plac, rozgldajc si i suchajc, przystajc i unoszc gow. Nagle usyszaem znajomy, chocia jakby przytumiony dwik drewnianej piszczaki, tupot wielu ng i przyciszone gosy. Niskie sylwetki maych ludzi... Dzieci otaczay szczelnie wysokiego czowieka...

101

Zdrtwiaem, gardo zacisno si, minie napiy jak do skoku... Szczuroap! Szczuroap tutaj? Ale tak! Zapamitaem jego lekko przygarbion sylwetk, przy ciki chd i ten gos, dwik, jk piszczaki wyprowadzajcej szczury. To on! Wiatr niesie wo potu, krwi, ropiejcych ran, biegunki. Czy Szczuroap prowadzi dzieci jak tyle razy prowadzi szczury? Nosi taki sam paszcz i ubir jak ci, ktrzy strzelaj. Buty ma cikie, podkute, masywne. Z ramion zwisa karabin. Wyczuwam znienawidzony zapach metalu i prochu. Przechodz obok, a ja niewidzialny w mroku nie uciekam, a przeciwnie, id rwnolegle do nich, wiedzc, e po przejciu ludzi zawsze mona znale dajce si zje odpadki. Szczuroap i dzieci mamrocz, szepcz, sycz. Przeszli ju plac, przechodz most, skrcaj w uliczk prowadzc pod kolejowy wiadukt, gdzie kiedy znajdoway si skady drewna, a teraz wiatr nanosi coraz to nowe warstwy pyu. Szczuroap krztusi si, pokasuje. Zakatarzony, zadyszany... Idzie powoli, czapic i suwajc nogami, jakby dostosowywa swe dugie kroki do znacznie krtszych krokw dzieci. Gra na piszczace, lecz jako inaczej... Dzieci otaczaj go szczelnie i chwilami odnosz wraenie, e to nie on prowadzi dzieci, lecz dzieci prowadz go i pilnuj. Pod wiaduktem pon beczki wypenione smo. Tu te s dzieci. Biegn w stron nadchodzcych. Podskakuj, klaszcz, tupi. Zbliaj si do ogniska i dopiero teraz widz, e to one przywiody tu Szczuroapa. Jego wykrcone do tyu i skrpowane sznurami rce obejmuj elazn luf i kolb. W usta zalepione plastrem wcinito mu piszczak, przez ktr oddycha. Std kaszel, katar, duszenie, krztuszenie. Piszczaka tkwi musi gboko w gardle, bo wydaje mi si znacznie krtsza od tej, ktr pamitam. Dzieci prowadz obwizanego sznurkami i acuchami Szczuroapa do ogniska, w krg wiata. Popychaj go, przewracaj, obsiadaj, jak my, szczury, obsiadamy trupy. Piszczaka jczy jeszcze przez chwil. W doniach byszcz noe, tasaki, noyczki, brzytwy, szpikulce, scyzoryki, yletki. Uderzaj raz za razem. Piszczaka milknie... Malcy tn ciao na kawaki. Nabijaj na ostrza. Podchodz do ognia. Zapach przypalanego misa rozchodzi si, zwabiajc mieszkajce w podziemiach szczury. Dzieci poeraj Szczuroapa, poykaj na wp surowe kawaki, rozszarpuj zbami yy, cigna, chrzstki, apczywie ogryzaj koci. Gd skrca mi kiszki. Dzieci kc si o resztki, bij, kopi, walcz... Moe pozostanie co dla mnie? W mroku, przy krawnikach i przsach zbiera si coraz wicej wygodniaych szczurw. Zby zgrzytaj w ciemnociach. Dzieci poary ju wszystko. Gaszcz si po brzuchach, bekaj, ocieraj usta. Szcztki ubrania Szczuroapa upychaj pod betonowym filarem. Rozchodz si... Siadaj pod filarami, usypiaj... Pdzimy. Rozgrzebujemy piasek i popi, chwytamy uwdzone, opalone szcztki. Porywam zbami biao-szare oko i uciekam w cie. Piszczaka gra... Jak to moliwe? Przecie Szczuroap nie yje? Kto podnis piszczak? Zostawiasz szcztki oka i wracasz pospiesznie. W dogasajcym ogniu widz chopca o rdzawych, krtkich wosach i oczach jasnobkitnych... To on gra na piszczace... Oglda j uwanie, dotyka, czyci i znowu gra...

102

Gra coraz lepiej, coraz pewniej. Szybko przebiera palcami po otworkach. Lk dusi mnie w gardle, bo ju wiem, e pojawi si nowy Szczuroap, mody i silny, przed ktrym jest cae, dugie ycie. On ma czas... Kiedy odnajdzie mnie zmczonego, starego i dopadnie... Bezludne miasto. Jestem na powierzchni wrd innych szczurw. Omieliy si, przestay ba, poniewa nie ma ju ludzi. Znikn czowiek, znikn strach. Tylko stare szczury, takie jak ja, ostronie i nieufnie przebiegaj ulic. Mode chodz ju po chodnikach i jezdniach bez lku. Rozbite drzwi sklepw, wybite okna piwnic. Szczury s dzi wszdzie. Lecz ukrytego, schowanego, pozostawionego przez ludzi jedzenia nadal jest mao i wygodniae szczury poluj same na siebie, zagryzaj si i poeraj. Wybiegam ze sklepu i omal nie wpadam pod pdzc gr stali, zlewajc si barwami z ulic. Warczy, sapie, dymi, prycha... Rozjechany, zakrwawiony szczur. Ogon jeszcze dry, podskakuje. Gowa roztarta na asfalcie... Przebiega ulic tu przede mn. Staj si czujny, zmysy wyostrzyy si. Nie jestem ju mody i sprawny, i moe dlatego musz ba si i by przewidujcy. Wiem wicej ni mode szczury, lecz jestem tylko tym samym starzejcym si ciaem. Dlatego mj strach broni mnie i ostrzega. Biegn teraz od drzewa do drzewa, zatrzymuj si przy pniu, biegn dalej i dalej. Pamitam drog, bo przecie kiedy wanie tdy podaem do wysokiego domu mojego Przyjaciela... Jestem coraz bliej. Chodniki zasane odamkami szka, wrakami samochodw, szmatami. Trupy, martwi ludzie, martwe szczury. Ale to ywy pies! Wychudzony pies z wywieszonym jzykiem niespodziewanie przebiega obok... Cofam si, lecz on nie atakuje, chocia odbijam si w jego oczach byszczcych lkiem. Dyszcy pies, z podkulonym ogonem i zapadymi bokami, mknie rodkiem ulicy... Jest lepy. Narasta warkot. Znowu ciemne, elazne kolumny przejedaj przez miasto. Seria trzaskw, strzaw. Pies skamle, upada rozdarty na p. Ludzie jad dalej. Wiem, e s wewntrz... Wyschnite, spowiae, zamiecone trawniki daj poczucie bezpieczestwa. Za chwil znajd si przy moim Przyjacielu, przy Starym Siwym Czowieku, ktry pozwala mi liza swe donie, wspina si na rami, obwchiwa usta i oczy. Dotyka mojej gowy i grzbietu, a ja si nie baem. Za chwil... Betonowy blok, stopnie, ciany jasnoszare, byszczce, gadkie... Wspinam si midzy wizkami kabli, rur, prtw, uchwytw, kryz. Po ladach moich wasnych zbw, po zapachu stwardniaych odchodw, po pleni, rozrastajcej si czarnymi patami poznaj, jak jestem blisko. Zobacz go, dotkn, otr si o niego, poli, poo gow w ciepej doni i suchajc szumu jego krwi bd oczekiwa dotyku, najcudowniejszego, przenikajcego rozkosz gaskania, drapania, pieszczenia. Szczelina obok rury kanalizacyjnej. Poszerzyem zbami otwr w tekturowej pycie. Zapach kuchennych zi, zapach ki, jego zapach...

103

Nie ma zapachu chleba, ktry wyczuwaem niegdy. Nie sysz oddechu, ktry dawa mi poczucie bezpieczestwa. Nie byo tego kurzu, nie byo pyu. wiato padajce z okien byo janiejsze... W nozdrza wdziera si ostry, odstraszajcy smrd. Rozgldam si, badam, wypatruj... Przechodz do korytarza, z korytarza do pokoju. W fotelu na kkach siedzi odwrcony tyem. Wdrapuj si na porcz. Wskakuj na oparcie i przytulam si do siwych wosw. Zimne ciao, zimna skra. Nie sysz szumu krwi i tych wewntrznych uderze, ktre odrniaj ywych od umarych. Gnilny, stchy zapach. Zeskakuj na donie lece na kolanach... Oczy s szkliste, zapade, twarz wyschnita. Patrzy, lecz nie widzi... Jest jak tamten niemal ju zapomniany Olepiony Szczur. Piszcz, ocieram si, dotykam... Oczekuj suchara, orzecha w cienkiej skorupce, skrki chleba. Nieruchomy, zimny, cichy ksztat przykryty kocami. Wo mierci. Obchodz znajome kty, kr pod fotelem, wspinam si na sprzty. Siedzi wpatrzony w okno, z oczami wikszymi ni kiedykolwiek i biaymi zbami obnaonymi w wyschnitych ustach. Szum, oskot, drganie, omot, zgrzyt. Coraz wicej dymu. Smuga spalenizny wpada przez okno. Biaorowy gob odrywa si od gzymsu i ucieka w niebo, bijc nerwowo skrzydami. Muskam nozdrzami owinite kocem stopy martwego Przyjaciela i po spiesznie umykam do nory ukrytej za kuchennym piecykiem. Zelizguj si, zeskakuj, spadam niej i niej. Przed niebezpieczestwem, przed woni spalenizny dochodzcej a tu, przed wibrujcym szumem, wypeniajcym mnie od wsw po koniec ogona. Wok coraz wicej szarych cieni, popiskiwa, panicznego strachu. Stare, mode, zdrowe, chore, wyndzniae, saniajce si na wychudzonych nogach, ledwie odronite matki unosz w pyszczkach lepe mioty. Wszystkie szczury uciekaj ogarnite koniecznoci, potrzeb, nakazem, przeczuciem. Szybciej, prdzej, nie ogldajc si za siebie, w d, do piwnic, do kanaw, pod miasto, jeszcze niej, do szczelin, do ukrytych w gbi jaski, grot, rzek. Wypadam przez piwniczne okienko na ulic, w kierunku znanych mi szczelin. Szczury tocz si przy nich, skbione, rozgniewane, gryzce. Coraz bliej otworu, bliej zbawiennej studni. Strach kae nam walczy, odpycha, gry. Strach pcha mnie w d. Z wysoka opada biae, grone wiato... Powietrze faluje, ziemia dygoce... ciany wal si w oguszajcym trzasku. Jestem wewntrz, wrd szczurw pdzcych w oszoomieniu i przeraeniu. Gbiej, niej. Szare rzesze wypeniaj kanay. Kamienne stropy jcz od walcych si betonowych blokw, przse, cian. Przepywam botnisty strumie peen popiow, wdrapuj si na krawd. Wszystko dry, trzsie si, rozpada. Otwr, ktrego szukam, pozosta jednak nie naruszony... Znajce drog szczury wlizguj si pod kamienn pyt. W d, do labiryntu, do korytarzy wydronych w skale wok podziemnej rzeki pyncej pod fundamentami zamordowanego miasta.

104

W d. Midzy murami, ktre stay tu niegdy, midzy spkanymi skaami wiedzie droga naszej ucieczki przed obudzonym przez ludzi ywioem, przed zagad miasta, ktre byo nie tylko ludzkie, ale i nasze. Czy szczury powrc, jak zawsze powracay? Czy wyjd z podziemi, z grot, z zasypanych miast, z zacementowanych lasw, z wysypisk i cmentarzy? Czy znajd w sobie siy, by zaszczurzy ludzkie zgliszcza? My z przyszoci, a ja pord nich. Moe i ja. Warszawa, 19791994

105

You might also like